Byłem zmęczony, najnormalniej w świecie, zmęczony.
Jazda konna wycieńczała mnie bardziej niż przechadzka pieszo, do której
przez tyle czasu byłem przyzwyczajony, zresztą lubiłem to, a znowuż
nienawidziłem bólu tyłka, trwałego dość śladu bytność siodła pode mną.
Ziewnąłem potężnie zbliżając się już prawie do miejsca, w którym jeśli
dobrze widziałem planował się zatrzymać Tanith.
Ile więc jechaliśmy? Czy aż tyle czasu zajęła mi pierwsza
przemiana, czy też może całokształt wrażeń jakie zostawiliśmy po sobie
tam na łące.
Właściwie czy nie powinniśmy jakoś zakopać ciał? Ach zresztą.
Dwoiło mi się przed oczami, mózg zresztą też nie najlepiej już
pracował gdy zatrzymałem konia i opadłem już nie wiedząc gdzie i na co
lecę obok Tanith’a. Ożywił mnie jednak natychmiastowo zapach mięsa. Tak,
wbrew wszystkiemu mięśnie na karku tego faceta były mocno po terminie i
nie smakowało dobrze i nie nie jadłem ich.
Krew tez nie była jedną z lepszych jakie miałem nie raz przyjemność
przełykać podczas posiłku. No bo cóż mięso to mięso, każde dobre, ale
bez przesady. Zresztą kanibalem też nie jestem i nie zamierzałem być.
Bardzo, naprawdę bardzo chciałbym by podobne wyskoki się nie powtórzyły,
ale coś wtedy jakby przyćmiewało mi mózg, instynkt, sam instynkt
pozostawał i to chyba było najgorsze. W szczególności mając geny mojego
ojca.
Owszem bywałem porywczy, nie myślałem nie raz za dużo, ale
niektórych rzeczy nawet ja nie jestem w stanie strawić, potem rodzą się
tylko wyrzuty. Z czego było mi najbardziej głupio? Ja kretyn pokazałem
się od nie tej strony co trzeba obu twarzom Mędrca, i obie będą
teraz o tym pamiętać.
Zakryłem twarz dłonią w rozpaczy podgryzając przy tym z już mniejszym zapałem mięso. Byłem prócz tego dość senny.
- Jak
się czujesz? - Spytałem w końcu patrząc speszony w inną stronę. Miałem
chyba dość solidne argumenty by tak reagować. Raz, że zwyczajnie się
wstydziłem, a dwa… Że go lizałem, ale co mogłem innego, chciałem dobrze
jakoś odpowiedzieć za mój czyn, to moja wina zresztą była w tym
największa, okłady przecież niewiele pomagały, zostało mi tylko użyć
tradycyjnego sposobu… Którego dotąd używałem tylko na sobie.
Zresztą on też to zrobił uleczył mnie po upadku, mimo mojego
prostackiego wygłupu. Odezwał się we mnie wtedy duch rywalizacji, o
którym przyrzekałem sobie zapomnieć już na resztę życia, wypuścić na wolność tylko w skrajnej sytuacji. A jednak dałem się sprowokować.
Mając ten mętlik w głowie żułem mięso z większą siłą tak, że bolała mnie szczęka.
- Lepiej dzięki - Przebiło się w końcu do moich uszu, ale jakoś tak niewyraźnie jakby coraz to dalej.
Poczułem
jednak przyjemne ukłucie w sercu, może jednak była szansa, że mi wybaczy. Zerknąłem przelotnie na Tanich a tłamsząc wciąż w ustach wielką gulkę mięsa, która nagromadziła się tam pod wpływem niekończących się
kęsków, które brałem do buzi bijąc się z myślami. To trochę bolało, ale
przełknąłem.
- Jutro rano poćwiczymy przemianę jeśli chcesz oczywiście.. - Przebiło się znowu w kolejnym urywku zdania.
Przytaknąłem rozumiejąc jeszcze co dokładnie do mnie mówi, ale oczy same mi się zamykały.
Reszta jego słów odbiła się ode mnie rykoszetem, ja opadłem na coś ni to miękkiego ni to do końca twardego.
-
Hej! Słuchasz tym mnie? - Burknął niezadowolony unosząc głos, może
dlatego i to jeszcze nie uciekło mojej uwadze. Powieki zupełnie mi
opadły, a ja zasypiając usłyszałem jeszcze coś o tym, że ślina i że choć
spodnie mógłbym mu zostawić zdatne do użytku… bo?… bo…. Będzie
zmuszony… latać przy mnie nago a tego nie chce?!
Obudziłem się z krzykiem, który potoczył się echem po ścieżce i polanie na której byliśmy. Rozejrzałem się nerwowo, łapiąc za głowę. Byłem cały spocony. Chciałem
by to co mi się jeszcze przed chwilą śniło i spowodowało
natychmiastowe wybudzenie z krzykiem równie szybko wyleciało z mojej
głowy.
Wypatrywałem nerwowo Tanith’a, który już od dłuższego czasu raczej
nie znajdował się przy mnie i chwała bogom. Słońce już wstało licho, ale
jednak majacząc nad czubkami gór wznoszących się w oddali.
Mój
towarzysz natomiast z uśmiechem uwijał się przy koniach, karmiąc i
pojąc je. Szybko wstałem nie mając już ochoty dłużej się przyglądać z
daleka rudzielcowi, ani roztrząsać mój sen.
Gdy natomiast ten zauważył, że byłem już na nogach rzucił mi pod
nogi manierkę. Podniosłem szybko przedmioty nie mając ochoty, tak jakby
patrzeć się mu w oczy nie uniknąłem jednak wystarczająco dobrze jego
spojrzenia albo raczej nie mogłem wręcz uciec bo zaraz usłyszałem mając
się już odrzucić.
- Dobrze się spało? Nieźle wczoraj odleciałeś, siłą się ciebie nie
da obudzić. - Zaczepił szczerząc się tym swoim dziwnym nie wiadomo co do
końca znaczącym wyrazem twarzy.
- Taa… Spałem jak zabity. - Żachnąłem się stawiając kolejny krok w stronę rzeki.
- Nie omieszkałem zauważyć. - Zachichotał w przelocie pozwalając
jednak już biednemu mnie odejść jak dalej naszego skromnego obozowiska.
Oddalając się na tyle by mnie już mógł nie widzieć zacząłem biec
zrozpaczony, popędzany dziwnymi wizjami. Gdy dopadłem brzegu upadłem na
kolana natychmiast chlapiąc się po twarzy garściami lodowatej wody.
Dyszałem niespokojnie niby to z nagłego przejścia w bieg.
W końcu uspakajając się przeszedłem do czynności po którą minie tu
posłano. Zamoczyłem dłonie z manierkami w wodzie wzdrygając się gdy jej
poziom sięgnął mi nadgarstków. Zimno, dobrze mi znane z tylu lat
przeszyło moje ciało. Przyjemna uczucie nawet będąc tak rozgrzanym.
Miałem już wrócić gdy do głowy wpadł mi dziwny pomysł. Nie mieliśmy
jeszcze teraz jechać dalej Tanith wspominał coś o nauce, a dzień był
jeszcze młody. Położyłem manierki, które do tej czynności były mi zbędne
na dość sporych kamulcach niedaleko rzeki. Po czym ja sam z rozpędu do
niej wskoczyłem.
- O jaki czysty piesek! - Tanith ożywił się na mój widok kiedy Podeszłemu bliżej niego, cóż cały mokry.
-
To tłumaczy coś tak długo tam siedział. - Dodał po chwili mierząc mnie
spojrzeniem od stup do głów, dałby se spokój może? Tak byłem cały mokry
i co z tego? Zimo mi nie przeszkadzało. Tylko przemoczone spodnie
trochę krępowały ruchy. Mężczyzna po chwili niezręcznej ciszy
odchrząknął.
- To jak chcesz… potrenować? - Zaproponował latając oczami w jakikolwiek bok byle by nie patrzeć na mnie.
No co kurde znowu!?
- Ta jasne w końcu kiedyś muszę to opanować. - Skwitowałem powstrzymując się od mimowolnego warknięcia.
Byłem trochę poirytowany tym rozglądającym się na boki złodziejem.
Chyba zauważył też mój obecny stan bo znów odchrząknął prostując się.
-
Sprawa wygląda tak…- Zaczął w końcu z zupełnie odmienną barwą głosy niż
sprzed chwili. Uniosłem jedną brew pytająco, po mojej twarzy wciąż
zlatywały drobne kropelki wody, które co jakiś czas ocierałem.
Popatrzył na mnie przez ułamek sekundy, czy aby na pewno go słucham na co ja przytaknąłem rozumnie.
To
chyba wystarczający znak z mojej strony. Kontynuował wyjmując znowu
kryształ na co ja niejako chyba posiniałem na twarzy bynajmniej nie z
zimna spowodowanego doszczętnym przemoczeniem.
Tanith przelotnie się uśmiechnął bałem się tego co chodzi mu teraz po głowie.
-
Dziś nie mam zamiaru cię tym kaleczyć, no chyba, że nie będę mieć
wyboru. Ty sam musisz nauczyć się przemieniać bez pomocy kryształu. -
Odetchnąłem z ogromną ulgą, nie chciałem nawet sprawdzać jak dokładnie
wyglądał moja dłoń po wczorajszym “dziabnięciu”. Ale w takim razie co muszę zrobić.
- By dokonać tego bez jego pomocy musisz spróbować poczuć to co po
raz pierwszy. - Oznajmił odpowiadając tym samym na niezbadane przeze
mnie pytanie. Skrzywiłem się, jak dla mnie i to nie było najmilszą
opcją.
Co innego się zmieniać w innego człowieka o cóż no umówmy się
identycznej budowie, może i nie w każdym milimetrze, ale na pewno
bardziej niż organizm nastolatka, a psa.
- Hehe. - Zaśmiałem
się żałośnie z wielką gulką w gardle na wspomnienie nieprzyjemnych
trzasków w moim ciele. Pieskie życie doprawdy, ale cóż pozostaje
próbować. Na pewno kiedyś mi się to przyda.
<Tanith?>