Spoglądałem skulony na ziemi na rudzielca
zastanawiając się na ile się przesłyszałem, albo na ile on mógł żartować
jednak nie wiem co mnie podkusiło, by powoli przytknąć moim pustym łbem
dając mu znak na zgodę, a jeszcze potem…
- No, dobra. - Co ze mną jest nie tak? Czy aby na pewno aż tak
pragnę być futrzanym przyjacielem człowieka, paradującym w obroży, śliniąc
się z uciechy na widok patyka? Merdając ogonem w szczerym wyrazie
szczęścia?
Zwiesiłem głowę zaraz po moim oświadczeniu, słysząc zduszony śmiech Tanith’a stojącego przede mną.
- Tak cię to bawi? - Spytałem zdezorientowany i zdegustowany marszcząc brwi.
-
Teraz taki skulony wyglądasz jak szczeniak z prawdziwego zdarzenia…-
Zamachał się parskając zaraz jednak śmiechem i pochylając się znów w
moją stronę. -… To po prostu urzekająco słodkie ! P i e s e c z k u.
To ostatnie słowo specjalnie przeciągnął literując dobrze znany mi
wyraz, literka po literce. No jakbym był w jego oczach bezmózgiem!
Skrzywiłem się dalej wpatrując z niesamowicie zadowolonego z siebie
rudzielca, który prawie skakał do nieba i klaskał w dłonie. Jeszcze tego
tu brakowało, starszego o wiele faceta, który jara się psią sierścią,
kamykami z górskich szczelin i zaraz wzleci mi po same niebiosa.
- Wiesz zmieniłem zdanie, zaczyna radować mnie fakt, że będę mieć
pieska na onyksy. Poza tym łatwiej wciśniesz się w wąskie szczelinki! -
Już miałem się poderwać i protestować potokiem wielu słów gdy ten
zatrzymał mnie ruchem ręki. Z teraz już zupełnie poważną miną.
- Siad! Zostań i bądź posłusznym towarzyszem. - Mrugnął do mnie, a mnie zatkało unieruchamiając w miejscu.
Próbowałem wręcz uciec wzrokiem jak najdalej od niego, ale nagle stało się to w cholerę niemożliwe.
- Na a teraz serio polecałbym ci być spokojnym, połóż no łapkę na
tym pieńku. - Posłusznie zareagowałem na jego słowa kładą dłoń tam gdzie
wskazał nawet nie zastanawiając się jak bardzo to podejrzane.
Złodziej
podszedł bliżej mnie z wolna i przykląkł wyjmując powoli ze spodni
podejrzany kryształ, który lekko uniósł nad moją dłonią przymierzając
się nim w sam środek.
Dopiero teraz zauważyłem dość wydatnie ostre zakończenie klejnotu
wycelowane w moją rękę. Cóż mogłem rzec spanikowałem chcąc odsunąć rękę,
ale ten złapał mnie wcześniej w stalowym uścisku nadgarstka.
-
Dobry piesek…- Szepnął niby to w pochwale, ale ja cały w nerwach i
niepewności co właściwie chce zrobić z tym szpikulcem odczytałem to jako
syk przepełniony złowrogą radością. Sadysta! To jest sadysta!
Poczułem ból w dłoni, ostra krawędź przebiła moją dłoń która zaczęła się trząść.
Nie
byłoby w tym nic dziwnego gdybym ja sam zaraz nie zaczął dygotać na
całym ciele, moje paznokcie zaczęły teraz bardziej przypominać pazury, a
ja już nie wiedziałem czy to sen czy jawa, a może cholerne majaki.
Zrobiło mi się gorąco i gdy w końcu Tanith puścił moją rękę z
uścisku skuliłem się wypatrując się na uśmiechniętą twarz mężczyzny.
Obraz był zupełnie rozmazany nie wiedziałem już czy to przez łzy czy
przyśpieszone walenie mojego skołowanego serca. Dostałem zadyszki.
A życzliwy być może dotąd uśmiech rudzielca wydawał mi się
sadystyczny jak mało który z tych którymi obdarzał mnie ojciec waląc ze
wszystkich sił tym co tylko napatoczyło mu się w ręce.
- A jakiekolwiek prawa człowieka? - Zawyłem nie poznając swojego chrapliwego tonu głosu.
- Chyba zwierzęcia! Spójrz ile kłaków! - Westchnął z dezaprobatą kiwając głową Tanith.
Syknąłem,
wywalając oczy do góry białkami. Miałem wrażenie jakby głowa
podejrzanie wydłużała mi się w okolicach nosa i ust, a cała reszta
malała.
Po czym w efekcie zemdlałem.
Obudziło mnie z błogiego psiego snu jakieś lekkie szturchanie i ciągnięcie za ucho.
-
Wstawaj Carriczku, mamy tu zlot przyjaciół. - Posłyszałem zaraz z
początku niezrozumiale dla mojego świeżo wybudzonego ze snu mózgu.
Dopiero później przetworzyłem powierzone mi dane nieprzytomnie łypiąc na
faceta, który sterczał przy mnie z rozczuloną minką.
- Pieściłbym cię słodziaku, ale nie czas, ach nie czas…- Westchnął
odchylają się do tyłu i wskazując na tuman kurzu zbliżający się do nas w
zawrotnym tempie, dopiero po dłuższym wpatrywaniu się w to miejsce
zorientowałem się, że ktoś jechał sporą gromadą na rumakach tam jeszcze
póki co jako takiej odległość.
Poderwałem się na równe nogi, ale zaraz opadłem plącząc się w ich nadmiernej ilość.
Zdezorientowany
zacząłem bardzo powoli i inteligentnie podchodząc do sprawy liczyć…
Raz… no dwa to spoko chyba, ale…. Nie, czekaj, cztery!
Zawyłem znów stając tym razem z lepszym efektem i podskakując na
moim nowo odkrytym licznym dobytku odnóży, dość zwinnych i sprężystych
zresztą.
Tanith widząc moje podskoki, turlanki i fikołki
zaczął się szczerze śmiać, ale zaraz spoważniał słysząc cichnący za jego
plecami stukot kopyt oraz rżenie zdezorientowanych koni, tych które
należały do nas oczywiście.
- Echem… No to nie czas na zabawę nieznośny psiaku. Do nogi! - Gdy
tylko usłyszałem te komendę zdębiałem i obróciłem się powoli do niego. Co
proszę?
Zmroziłem go wzrokiem, jeśli w ogóle psy tak potrafią
i warknąłem próbując odburknąć jakąś kąśliwą uwagą niestety
zapomniałem, że niezbyt jest mi to dane w tej formie. Tylko jak wrócić
do starej?
- Nie stercz tak i się zastanawiaj tylko bądź dobrym pieskiem
obronnym dla swojego pana. - Jęknął w moją stronę znowu. A ja
zastanawiałem się jak bardzo żartuje, widząc jednak jego spojrzenie,
spojrzenie tych mieszających we łbie dwu barwnych oczu, zrozumiałem ze
jest jak najbardziej poważny. Łoł to jemu to się zdarzało? A może jest
chory? Teraz to się zmartwiłem i posłusznie podreptałem z lekka utykając
jeszcze nie przyzwyczajony do pozycji na czworaka. Gdybym tylko mógł to
bym poszedł na dwóch łapach, ale… echem…
Czułem się zdeczka nagi.
- Paczcie ludzie! Mamy szczęście
to tylko jakiś rudzielec i jego pies! - Zakrzyknął jakiś opatulony po
sam nos prześmiardłym materiałem oprych. Swoją drogą naprawę powinien
pomyśleć o praniu swych rzeczy.
Zmarszczyłem kinol piszcząc i próbując złagodzić zapach przy ziemi dodatkowo zakrywając go łapami.
-
Wiem wiem mały, ale nie łam się twój oddech nie lepszy. Wiesz co to
wywarki z ziółek? Przydałyby ci się… Ech już ja zadbam o ten twój pysk.
- Tanith zaczął znów drwić to znaczy, że wszystko z nim jak należy.
Odetchnąłem z ulgą dopiero po fakcie trawiąc jego słowa. Hej!
Dziwak
na koni jednak odchrząknął przerywając te szopkę, zapewne tak to
właśnie wyglądało z perspektywy osoby postronnej. Rudy
dziwak, gada do swojego psa o ziółkach. Słodko.
- Co tak sterczysz? Oddawaj co masz. - rzucił zbój. Warknąłem w jego stronę okazując kły i gotując się do skoku.
A właściwie to gdzie moje galoty, miecz, sztylety? Mniejsza przynajmniej mnie nikt nie okradnie.
Mam taką nadzieje. Zresztą kto do cholery obrabia psa?!
W
każdym razie właśnie skoczyłem jakiemuś śmierdzielowi na tyle wysoko by
sięgnąć moimi pokaźnym zgryzem jego szyj i zacisnąć szczękę zawieszając
się na niej.
<Tanith? Sadysta!>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz