Spojrzałem na Jashe jak otępiały, a jej słowa ledwo do mnie
docierały. Czułem tylko lekki ból, pieczenie, w okolicach łopatek, idące
w dół i w dół… Przyjemne mrowienie, a zaraz potem zadygotałem
pochylając głowę i piorąc głęboki wdech. Dawno czegoś takiego nie
czułem.
- Manus? - Złapano mnie za ramie i potrząśnięto, później i moją dłoń zamknięto w mocnym, ale czułym uścisku.
Sapiąc,
uniosłem się lekko, spod gdzieniegdzie pozlepianych potem wilgotnych
włosów opadających na moją twarz, tworząc maskę obłąkania. Podkreślającą
dzikość mojego otępiałego spojrzenia.
Gdy zobaczyłem łzy, perlące się w oczach Jashy natychmiast zareagowałem gładząc ją po policzku i czule do siebie tuląc.
-
Nie, obejdzie się i bez opatrunków, to tylko draśnięcia kochanie. -
Wyszeptałem, mój głos ledwie jednak docierał do mnie, a co dopiero do
niej, ale przytaknęła lekko głową opierając policzek o moją szyje.
Cichutko łkała.
- Tylko draśnięcia… - Powtarzała pragnąc uwierzyć w moje słowa. Poczułem też jak głodzi ostrożnie moją podrażnioną
skore, niekiedy natykając się na świeże wciąż plamiące rany. Przymknąłem oczy z cichym warknięciem. Był to jednak nie ostrzegawczy, a
przywracający mnie do rzeczywistości dźwięk. Próbowałem się bowiem
wydostać z odrętwienia i obezwładniającej przyjemność odczucia bólu
zadanego przez dłonie, które kochałem w ich nieprzewidywalności,
bezwzględności bez cienia zawahania w stosunku do swych ofiar.
Musiałem odpędzić myśli o chęci pozostaniu jedną z nich na ten wieczór, a może nawet i na czas dłuższy.
Jashce
złamałoby to serce, nienawidziła widoku mojej krwi, winiła za krzywdy
moje siebie… W innym przypadku po prostu siekała cokolwiek odważyło mi
się zadać jakikolwiek cios.
Ale nigdy nie odważyłbym się jej
poprosić, by sprawiała mi te przyjemność właśnie bólem. Nie wyobrażałem
sobie jej reakcji i nie byłem pewny czy pragnąłbym się kiedykolwiek z
nią zapoznać.
- Tak, dokładnie, a teraz skarbie zaszczyć mnie
proszę swą bliskością podczas snu. - Wymamrotałem skubiąc lekko jej uszko, na co odruchowo odpowiedziała mi warknięciem, ale w
mgnieniu oka się zreflektowała i zarumieniał grzecznie układając się w
moich objęciach na pościeli. Przymknęła zupełnie rozluźniona oczy, a jej
oddech powoli zwalniał… Powinienem był iść w jej ślady.
Przyglądałem
się jej chwilami uważniej, chwilami zajmowałem się gładzeniem wolną
dłonią jej ciała. Zgrabnych bioder, brzuszka, gdy doszedłem do piersi, Jasha mruknęła przeciągle przez półsen po czym przewracając się w moją
stronę z lekko przymkniętymi oczyma ułożonymi słodko na rękach. Jej
ciało było teraz słodko skulone, a ona spoglądając mi prosto w oczy z
dezaprobatą kręciła główką.
Przyłapałem się na tym, że wciąż trzymam dłoń na jednej z jej piersi, na co ta ostrzegawczo kłapnęła kiełkami.
Uśmiechnąłem się i ścisnąłem ciut, pieszcząc ją w dłoni.
-
Nieposłuszny chłopiec. - Syknęła niemal wijąc się powoli bliżej w moją
stronę podgryzając moją skórę niby tylko zaczepnie, ale mnie to jak
najbardziej ekscytowało. Jednak nie, to nie było w porządku.
- Niegrzeczny dzieciak przeprasza i obiecuje poprawę. Uśmiechnąłem się
znów do niej, ale tym razem bledziej, chwyciłem za dłoń. Tym razem i ja
przymknąłem oczy trwając wraz z Jashą w ciągłym uścisku.
Siedziałem
sobie spokojnie strugając sztyletem bezwiednie w kawałku drewna. Byłem
zły, napięty i gdy podszedł do mnie mały chłopiec stając naprzeciw skłonny nawet byłem go nie zauważyć.
- Znów się pokłóciłeś z mamą prawda? - Spytał nagle ze smutkiem w głosiku malec.
Spojrzałem na niego z uniesioną jedną brwią. Jak to jest, że dzieci zawsze wiedzą co w trawie piszczy, a może nawet aż za dużo…
-
Ale nie zostawisz jej praw… - Położyłem lekko palec na jego ustach darząc go ciepłym uśmiechem po czym czochrając po idealnie ułożonych przez
jego matkę lokach, choć teraz już nie tak ułożonych.
Były
jasne, na pewno nie powiedziałbym w żadnym wypadku, ze były rude.
Shannon, bo tak miał na imię mój syn wobec zarządzenia Isil. Był w każdym
calu podobny do matki, można by rzec, iż był jej męskim jeszcze nie w pełni rozwiniętym odpowiednikiem. No jasne… Zawsze to ja będę odstawać
od własnej rodziny. Rutyna.
- Nie zaprzątaj sobie tym główki
mądralo. Skąd w ogóle ten pomysł? - Rzuciłem niby z wyrzutem na co
chłopiec skrzywił się nieznacznie i spojrzał w dół na kawałek drewna.
Również tak poczyniłem.
Nieszczęsny kawałek był dość zarysowany i wyniszczony, a na środku samym ziała w nim sporawa dziura.
Gdy
odkładając niedbale scyzoryk na ławkę stojącą pod domem, chwyciłem
oburącz drewienko bez problemu przełamałem je na pół z głośnym
trzaskiem. Shannon milczał przyglądając mi się posępnie spod swojej
złocistej grzywki. Tą miną przypomniał mi zawsze mnie, to akurat było
pewne bo nienawidziłem gdy tak robił.
- Zawsze to robisz gdy
coś się miedzy tobą, a… - Znów mu przerwałem. Nienawidziłem gdy mój
własny dzieciak uświadamiał mnie w fakcie, iż moje małżeństwo nie miało
sensu. Zdążyłem zauważyć…
Ale miałem dzieci, a Isil mimo
wszystko wciąż kochałem. Naprawdę kochałem choć ona nie potrafiła już
tego dostrzec pod skorupą jaką sobie zmajstrowałem gdy tylko wziąłem te
felerną robotę.
“Nie poznaje cię!” - Krzyczy zawsze to samo,
mogła by sobie już dać na wstrzymanie, zrozumiałem przesłanie za
pierwszym razem. Już mnie nie chcesz, ale ja tak. I co my z tym fantem
zrobimy?
Ociężale wsiałem obserwowany przez czujne oko
obserwatora domagającego się natychmiastowych wyjaśnień. Nie dam mu
jednak tej satysfakcji, a raczej nie spieprzę mu nadziei… Chłopak i tak
szybciej niż myśli pozna się na tych sprawach, ciekawe czy dotrwam
chwili kiedy to będę mógł krytycznie spoglądać na jego rzekome wybranki
serca i oceniać w skali jeden do dziesięciu na ile jest fałszywa.
Mój
syn właściwie sięgał mi już o dziwo powyżej pasa, one tak szybko rosną…
Co ja się będę i czemu niby miałbym dziwić, gdyby nagle z dumą
oświadczył mi, że idzie na dziwki do miasta.
- Skarbeńku? A
może by tak - Nabrałem powietrza w usta i gwizdnąłem w pustą przestrzeń
przed sobą, a zaraz z oddali usłyszałem rżenie i stukot kopytek, z
chwili na chwile przyśpieszał. - przejażdżka na Garaafrith’cie?
A
zaproponowałem to dlatego, że miałem cichą nadzieje iż zapomni. Kochał jazdę konną i nasze wieczne kółka po lesie, sam ogier zresztą też. Rzekłbym, że doskonali się rozumieli…
- Chętnie, ale tato czemu to
robisz? - Poczułem dziwny dreszcz gdy zadał to pytanie więc głaszcząc
chwile konia, obróciłem się w stronę mojego syna i zamarłem.
Wokół niego szalały płomienie, sam zaś wyglądał blado jakby z niego uchodziło życie. I tak też było.
Gdy
przyjrzałem mu się uważniej moim oczom ukazała się rana cięta gardła i parę innych mniejszych, nie mogących spowodować natychmiastowej śmierci,
ale na pewno sprawić ból.
- Dlaczego? Nie rozumiem. - Załkał
chłopiec niemiłosiernie zniekształconym, słabym i charczącym głosem, po
czym opadł bezwładnie na kolana wpatrując się we mnie bez ustanku z
przerażeniem.
Poczułem ciepło na rękach, stałem też z
niewytłumaczalnych przyczyn tuż przed malcem. Uniosłem dłoń na wysokość
twarzy by się jej dokładnie przyjrzeć. Nie widziałem nic, prócz
czerwieni… Właśnie, czerwieni.
Moja, dłoń… Obydwie dłonie były umazane całe posoką.
-
Tato - Wyjęczał pokładający się na ziemi i trzęsąc się z zimna i przerażenia
Shannon. Jego usta przybrały kolor dojrzałych owoców śliwy, a oczy jakby
zapadły się głęboko w czaszce… Im dłużej mu się tak przyglądałem tym
miałem wrażenie, że kara mojego syna, jego ciało się zwęgla. Fakt ten
dotarł jednak do mnie za późno.
- Shannon! Nie! Garaa na
ciebie czeka! Rozumiesz?! Słyszysz mnie? - Usiłowałem pochwycić jego
dłoń, ale rozsypała się pod wpływem mojego dotyku w popiół.
Po
raz ostatni spoglądając w twarz mojego syna zobaczyłem jedynie
okaleczone ciało… Jego wrak, zwęglone, powoli przeżerane przez płomienie
ciało biednego siedmiolatka.
Odwróciłem żałośnie wzrok. Wstyd… czułem wstyd, rozpacz… Nie, to nie tak, przecież.
Ja czułem radość!
Wybudziłem
się przepocony, z krzykiem na ustach i piekącymi niemiłosiernie
plecami. Więc jednak Jasha nie posłuchała i nałożyła opatrunek. Gdy
rozejrzałem się uważnie, napotkałem jej spojrzenie zaraz obok mnie,
przyczajone w cieniu na fotelu.
- Shannon? Któż to? - Spytała
nie dając mi nawet chwili na poukładanie myśli. Już miałem otworzyć usta
kiedy znów i pokrótce dodała.
- I co znaczy ów zdanie: “Czy wyjdziesz za mnie”? - Zamarłem. Ja tak powiedziałem? Wymamrotałem to znaczy…
- Skarbie, ja… - Jęknąłem z sykiem unosząc się na łokciach i poprawiając na łóżku wsparty o poduszki.
-
Nie ukrywaj przede mną już tego dłużej! Wiem, że miałeś żonę! Że dalej
ją masz! - Wybuchła nagle, a ja skulony na łóżku jak zbity pies nie
wiedziałem w dalszym ciągu co powiedzieć.
Wiedziała… Cóż to dla mnie znaczy… Byłem nieszczery wobec mojej Jaszczurki, dalej, jestem i dalej zapewne pozostanę.
- Tak. - Westchnąłem.
- Tak?! - Powtórzyła znacznie wyraźniej z naciskiem na pytanie. Była dość rozemocjonowana. Cóż ja żem gadał przez ten sen.?
Przytaknąłem więc tylko głową.
-
Owszem, miałem żonę, Isil i dwoje synów, a właściwie jednego. Drugi nie
doczekał przyjścia na świat… A teraz Jaszczureczko pytaj o co chcesz,
ocenie w trakcie na ile jestem w stanie przybliżyć ci prawdę i tylko
prawdę.
<Jasha?>