Czując złość, widząc ból Tanith’a, miałem ochotę
położyć uszy, jak pies, w którego się wcieliłem nie panując do końca
trzeźwo nad swoimi odruchami. Bestialstwo, tak wyglądało to nawet dla
mnie. Osoby, która pewnie teraz uważana była za istotę, która zastanawiała
się nad swoimi czynami, ale nie było tak do końca.
Może do cholery tak byłoby mi nawet łatwiej skoro już i tak w
oczach mężczyzny byłem włochatą bestią, ja natomiast jedyne co mogłem to
usprawiedliwiać się naiwnym stwierdzeniem, że i oni zrobiliby to samo…
Odwróciłem się patrząc na ciało, wydawałoby się, dowódcy tej zgrai,
leżącego w szkarłatnej kałuży krwi, własnej krwi, którą, w mgnieniu oka, po
mim ataku, sam się zadławił.
Znów zrobiłem to samo rzuciłem się by przekuć wątpliwość, nawet nie myśli, w czyn.
Tnąc bezmyślnie w plecy, czy też zawrzeć pysk na czyjejś tętnicy
bez różnicy równie było to mało rozumne i brutalne jak każde posunięcie
choćby mojego ojca względem swych dzieci.
Spojrzałem znów w
stronę Tanith’a, który piorunował mnie od stup do głów otępiałym od bólu
spojrzeniem, wciąż jednak pełnym mądrość jak na Wielkiego Mędrca
przystało. choć może na jedną z jego twarzy.
- Już nie jestem taką słodką psiną co? - Westchnąłem mimowolnie się garbiąc i spuszczając głowę.
Mężczyzna
prychnął pogardliwie, zaczęło mnie aż wręcz ciekawić ile razy przyjdzie
mu zmienić co do “swojego futrzaka” zdanie. Pewnie mu przejdzie gdy
tylko jeszcze z daleka zobaczy blask ciemnych kamyków, ale tu nie o to
teraz chodziło.
- Zachowałeś się jak zwykły pies, którym przypominam nie jesteś…
Przy parszywym straganie, rzeźnika, który właśnie patroszył świnie -
Burknął z dezaprobatą kurczowo przyciskając swoją górną część garderoby
do rany.
- Zastanawia mnie jak bardzo cię odmóżdżyło, a na ile był to twój
naturalny odruch… - Westchnął wciąż karcąc mnie spojrzeniem od stup go
głów.
- Jakbyś był tak miły i przyniósł staruszkowi bandaż bo
póki co chyba sam nie wystane - Zaśmiał się słabo, a ja zareagowałem
natychmiastowo. Nie musiał nawet fatygować się z tłumaczeniem gdzie
znajdowała się apteczka.
Podskoczyłem żwawo i chętnie pełen sił do tobołków zwieszonych na
koniach i wygrzebałem z jednego to, o co mnie poproszono. Gdy wziąłem do
dłoni biały zwój materiału przyjemny w dotyku i zadziwiająco lekki jak
na to jak hojnie został spakowany przez moją głowę przebłysnęło
wspomnienie.
Gdy byłem dzieckiem jako jeden z najsłabszych zawsze najszybciej
dostawałem po dupie wobec tego siedziałem na karnej ławce mojego ojca i
patrzyłem jak inni próbują się w zapasach, fechtunku. Ja sam
zaś tak siedząc lizałem własne rany zatrzymując tym krwawienie i
uśmierzając ból, opatrywałem też innych, moich braci którzy zarobili
pomniejsze według nich ranki z ręki mojej siostry. Byłem czymś w rodzaju
pielęgniarki, nie raz nawet do opatrunków dodawałem własnego wyrobu
składnika leczniczego. Ja nie żartuje! Leciałem w ślinę. Serio.
Wróciłem do Tanith’a lekki krokiem, gdy to zauważył uniósł jedną
brew pytająco, w przelotnym zdziwieniu na moją
nagłą zmianę zachowania.
- A tobie co znów chodzi po tej
pustej makówce? - Zakpił wciąż trzymając się na dystans i to dość
odczuwalnie. To boli, dawał mi bardzo mocno odczuć bym żałował za swe
czyny. A ja? Ja czułem się dziwnie jak zbity pies.
Przysiadłem obok niego rozwijając spory kawałek bandażu i zrywając
go. Rudzielec wciąż nie mógł pojąć do dokładnie robiłem, a przynajmniej
to mówiło jego zmieszany wyraz twarzy i zmrużone oczy wpatrzone niczym
te przyczajonej kobry w każdy mój najmniejszy ruch.
Ułożyłem ze skrawka mały, ale gruby okład nie mogąc go jeszcze
jednak w żadnych specyfikach czy nacierając mazidełkami. Położyłem dłoń
na dociskanym coraz mocniej do rany przez Tanith’a materiale jego
koszuli, zupełnie jakby bał się, że przebije go na wylot jakimś
zawieruszonym w czasie przemiany w człowiek pazurkiem.
Czy naprawdę aż tak źle to wyglądało z mojej strony. Posmutniałem
patrząc w dół, na przygniecioną pod nami trawę. W końcu jednak mężczyzna
zwolnił uścisk ze swojego prowizorycznego opatrunku, który już teraz
praktycznie samodzielnie trzymał się rany przyklejając do niej. To
dobrze przynajmniej wiemy, że się goi. No trzeba się też dopatrzyć pozytywów w niektórych sytuacjach nie?
Zabrałem
się do powolnego odklejania ubrania od rany, Tanith nawet nie drgnął
dopiero po dłuższej chwili nie wytrzymał i sam chwycił za materiał
odrywając sobie całą pozostałość przesiąkniętego krwią materiału od
rany.
- Nie guzdraj się tak - Syknął przez zaciśnięte zęby. A ja bez słowa protestu kontynuowałem.
Zaraz
jednak spojrzałem na ranę z krytyczną miną, a potem z wyrzutem na
podminowanego złodzieja, który siedział zgarbiony podpierając się
łokciem o swoje kolano i coś burczał pod nosem.
- Spowodowałeś krwawienie na nowo! - Jęknąłem, plując na wcześniej
przygotowany okład i przykładając rozpaczliwie do dziury po bełcie z
kuszy. Niestety przemókł doszczętnie, a ja przyłożyłem następy zdeka
spłoszony.
Tanith natomiast przyglądał się moim poczynaniom w najlepsze z niejakim zainteresowaniem. Znalazł se zajęcie!
-
Piesku? Że przepraszam co ty robisz? Chcesz mnie zarazić nadmierną
pobudliwością ślinianek? - Parsknął niby to obrażony, niby rozbawiony.
Posłałem mu piorunujące spojrzenie… Czy on mi właśnie sugeruje prosto w
pysk, że nadmiernie się ślinie? Przyglądał mi się gdy spałem? No nie
wiem co myśleć w tej sytuacji.
- Nie tak się składa, że… to ma właściwość lecznicze - Burknąłem
niepewny swoich słów i poczynań już w najmniejszym stopniu. Na co
staruszek zachichotał szczerze.
- Ślina?! - Zarechotał. - To
może jeszcze mnie wyliżesz tu i ówdzie? - Jego ramiona podrygiwały
miarowo od śmiechu, który próbował zdusić przykładając dłoń do ust.
Skrzywiłem się z niesmakiem. Lizać? Jego? Chyba nie zniżyłem się
jeszcze do tego poziomu prymitywność co faktycznie pies, tak pies byłby
skłony popracować trochę jęzorem. A może…
Patrzyłem to na wciąż uśmiechniętego Tanith’a, to na ranę pod obojczykiem i cóż zrobiłem coś dziwnego. A może wcale nie aż tak bardzo… W każdym razie ten delikwent na pewno się tego nie spodziewał. Począłem wylizywać jego ranę. Nie nie na pewno nie odpowiem jakie to uczucie i czy to fajne! Po
chwili takiego miziania na wszystkie możliwe strony w końcu krwawienie
ustało, a i rana przybrała przyjazny różowy kolor. No, a ten który był
ranny siedział teraz w zupełnej ciszy z wybałuszonymi oczami.
Ja natomiast zacząłem mlaskać z dezaprobatą, czując nieprzyjemny smak krwi i potu. Fuj!
-
Pies cię lizał! - Wrzasnąłem z rozbawianie gdy ten otwierał to i
zamykał usta nie wiedząc co zrobić czy powiedzieć. Nie ukrywam, że
wielką przyjemność sprawiało mi patrzenie na niego w takiej, a nie innej
sytuacji.
Wziąłem resztę bandaża nie otrzymując żadnych środków sprzeciwu od
strony Tanith’a, ale teraz już inna rzecz zaprzątała mi głowę, przecież
jego koszula była już nie do użytku, a przynajmniej póki co, czy będzie
przyzwyczajony do zimna na tyle by przyjąć na klatę dość chłodne
powitanie ze strony granic ziem mojej rasy.
- A ty teraz tak w samych gatkach czy masz coś awaryjnie? -
Spytałem nie mając wcale na uwadze, że to dziwnie brzmi, martwiłem się o
niego jakby nie patrzeć to człowiek jak każdy inny przeze mnie już
napotkany.
- Hmm? Chyba coś tam się znajdzie. - Powiedział zupełnie naturalnie
odkładając na bok te dziwną w mym wykonaniu scenę i wstając by zaraz
podejść do zawiniątek przy koniach.
Cóż w takim wypadku nie potrafiłem się zbytnio wytłumaczyć. To stresujące więc zwale to na psa.
- Jedziemy? - Wyrwał mnie z rozmyślań złodziej który już siedział
na koniu z kamienną miną, ale widać było po nim jak bardzo pali się do
tego by w końcu móc ujrzeć na swe piękne oczęta blask onyksów.
Również podszedłem do mojego wierzchowca, ale ten zaczął się ode mnie
podejrzanie daleko odsuwać rżąc z niezadowolenia. Postąpiłem o krok do
przodu w jego kierunku znów to samo. Koń ode mnie uciekał! Sytuacja z
prawdziwego zdarzenia, ale czemu?
Najeżyłem się znów słysząc za sobą śmiech Tanitha.
-
Najwidoczniej aż nazbyt cuchniesz psem! - Zawołał odwracając się do mnie
i pędząc w kierunku szlaku dzięki któremu ominiemy niemożliwy do
przebycia na tych dostojnych zwierzętach odcinek trasy.
W końcu klacz uczyniła mi te przyjemność i pozwoliła na siebie wsiąść i pokierować ku pędzącemu już w oddali towarzyszowi drogi. Nie
mogłem go dogonić, jechał dobrze więc to żaden większy problem, ale jaki
był sens bycia przewodnikiem skoro jedziesz na szarym końcu. Z resztą
nieważne taki człowiek jak on pewnie przemierzał te trasę nie raz nie
dwa, po co się więc martwić.
Moje zadanie zacznie się gdy będzie chodzić tu o klejnoty dla jaśnie pana.
<Tanith?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz