sobota, 21 lutego 2015

Od Fenrai’a (do Sorley'a)

Zaśmiałem się dźwięcznie, słysząc pytanie Sorley'a. Niezwykle to było ciekawe jak był niecierpliwy i jak chciał mnie.
- Czyżbyś się stęsknił za moim dotykiem? - spytałem, przyciągając go gwałtownie i obracając do siebie tyłem.
- To ty zacząłeś... - rzucił niemal oskarżycielsko, gdy zacząłem pieścić jego krocze, by po chwili gwałtownie szarpnąć go za biodra, zmuszając do wypięcia pośladków i wszedłem w niego gwałtownie.
Sor wrzasnął przeciągle, co wywołało kolejną salwę mojego śmiechu.
- Nigdy nie wątp w moje siły, mój drogi... Nigdy... - wymruczałem, biorąc go szybko.
Niewiele było potrzeba, by mój kochanek wygiął się, spiął i doszedł z dźwięcznym jękiem, po kilku ruchach w jego ciasnym wnętrzu i ja sięgnąłem spełnienia. 
Z pomrukiem zadowolenia osunąłem się i usiadłem na ziemi. Sor opadł tuż obok mnie, krzywiąc się przy tym.
- Nie martw się. Zaraz dorwę cię znowu - nachyliłem się nad nim i pocałowałem go mocno.
On oczywiście oddał pocałunek z pasją, o jaką kiedyś bym go nie podejrzewał.
Siedzieliśmy tak chwilę, blisko siebie. Sorley opierał głowę o moje ramie, a ja bawiłem się obracając w palcach kosmyk jego włosów.
- Fenrai... Dlaczego pozwoliłeś Abyss tak po prostu wyjechać? - Sor spojrzał na mnie uważnie.
- A dlaczego miałbym jej na to nie pozwolić? - spytałem.
- Sądziłem, że... podoba ci się to co było między wami.
- Zazdrosny byłeś? - przeniosłem dłoń na jego udo, później w górę, ku członkowi, który pod moim dotykiem znów zaczął sztywnieć.
- Nie bądź śmieszny - rzucił sucho, chcąc, chyba, żeby jego głos zabrzmiał pewnie.
- Trochę żałuję - stwierdziłem po chwili. - Ale to ten rodzaj egoistycznego żalu, który dość szybko ma się gdzieś. Poza tym jak widać i tak mam z kim się... bawić.
- Tym dla ciebie wszyscy są? Zabawkami? - zapytał i zbliżył się, siadając na mnie okrakiem i błądząc dłońmi po moim torsie.
- Jeśli wolisz to ja mogę być twoją zabawką - zamruczałem, przyciągając jego twarz do siebie i łącząc swoje usta z jego. 
Przerwał nam pisk. 
Sor odwrócił się, wyginając w moich objęciach i spoglądając szeroko otwartymi oczyma na małą blondyneczkę spoglądającą na nas z promiennym uśmiechem.
- Dziadzia całuje się z panem Fenrai'em! - zakrzyknęła i klasnęła w dłonie.
- A co ty robisz? Miałaś siedzieć u siebie! - oburzył się mój kochanek i jak najszybciej umiał zgramolił się ze mnie, desperacko starając się zasłonić swą nagość.
- Tu jesteś, panienko. Przepraszam za zamie... - służąca spojrzała na nas i poczerwieniała. 
- P-przepraszam, że przeszkadzamy.... To się... nie powtórzy - wymamrotała, porywając śmiejącą się dziewczynkę w ramiona i pędząc co sił w nogach byle dalej.
- Ups... wydało się  - zaśmiałem się, za co oberwałem po głowie.
- I co cię tak bawi?!
- Lubię deprawować innych. No wiesz, podejrzanych młodzieńców, jasnowłose dziewczynki. No przynajmniej dopóki mam okazję. Kiedy nasze zakochane gołąbeczki wrócą, wyjeżdżam do Yrs. I tak za długo już tu siedzę. 
Wstałem i skompletowałem ubiór.


<Sorley?>

Od Abyss ( od Say'Jo / Fenrai'a )

Leżąc pod wodą z nabranym w usta powietrzem, wpatrywałam się piekącymi oczyma w niespokojną taflę. Nie powinnam tak długo znajdować się w tej pozycji, ale nie miałam ochoty też się wynurzać. Ani nawet, co dziwne, nie doskwierał mi brak powietrza.
Wyciągnęłam powoli dłoń przebijając się przez muskającą moje palce wodę do szczypiącego z gorąca powietrza.
Say... Oczywistym jest, że wybieram Say... Tylko czy było to oczywiste dla mnie... Nie byłam sobie w stanie na to odpowiedzieć.
Nie sposób mi było też uwierzyć, że dostałam te szanse.
Znak, który w końcu pobudził moje serce do bicia, sprawił, że wreszcie pragnę nabrać powietrza w płuca i oddychać pełnią wszystkiego.
Wynurzyłam się natychmiast z wody, niemal się krztusząc i czując lekki ból w nosie. Zakasłałam, ale nie czekając ani chwili dłużej wyszłam z wanny opatulając się miłym w dotyku materiałem, osuszając niedbale włosy, które teraz przylegały do mojej skóry.
Wyszłam z łazienki, a właściwie wybiegłam i gdy tylko zauważyłam Fen'a, wskoczyłam w jego ramiona. Nawet pomimo tego, że był ubrany.
- Dziękuje. - Szepnęłam wtulając się w jego ciepłe ciało i przymykając oczy, stałam tak chwile w bezruchu, dopóki nie odczułam wszechogarniającego mnie zimna.
Zaczęłam lekko dygotać, co zauważył i sam Fanrai, narzucając na mnie kocyk.
- Przeziębisz się przecież. - Stwierdził, gładząc mnie po policzku, co trochę mnie zdezorientowało.
- A czemu się tym martwisz? - Spytałam raz jeszcze, tym razem bardziej nerwowo przesuszając włosy. On zaś zaciągnął mnie do szafy i otwierając ją kazał mi i tym samym wybrać jakąś z sukienek.
- a czemu miał bym nie? A teraz przestań marudzić laleczko tylko powiedz, które falbany mam ci pomóc przywdziać. Choć trudno nie ukrywać, że podobasz mi się taka jak jesteś teraz... - Podszedł do mnie powoli ujmując mój podbródek w dłoni i ku mojemu zaskoczeniu jedynie delikatnie musnął mi policzek ustami. Było by to nadal z jego strony niezwykłe, gdyby nie fakt, że przy okazji też pieścił wolną ręką mój pośladek.
- Co powiesz na te niebieską? Albo czarną? - Zamruczał, powoli ku mojemu niezadowoleniu odchodzić. Przy nim było mi tak miło i ciepło.
- A czy nie mogła bym iść w tym? - Spytałam nieśmiało wskazując na strój który towarzyszył mi przez ostatnie tygodnie. Fenrai jednak pokręcił przecząco głową.
Nigdy bym nie przypuszczała, że on... A już na pewno on, doradzać mi będzie w tych sprawach.
Ale nie szło mi narzekać, ostatnio wydarzyło się wiele rzeczy o których nawet nie przypuszczała bym myśleć.
- Trzeba zrobić wrażenie na tych zadufanych w sobie szlachciankach nie? Mam racje? A no mam! A teraz wyskakuj z ręcznika, albo ci pomogę. - Zaśmiał się widząc moje skołowanie, a jeszcze bardziej gdy postanowiłam nawet nie ruszyć palcem. To też chwile później czerwona sterczałam nago w jego ramionach, a on tylko odrzucił wilgotny materiał w kąt.
Posłusznie założyłam bieliznę i naciągnęłam na siebie za duży mimo wszystko gorset. Moje małe piersi ginęły w pustym na nie miejscu.... Właściwie... Czy ja jakiekolwiek piersi posiadałam?
- ...A może... Obejdzie się bez gorsetu co? I tak nie ma czego podtrzymywać, moje... Są po prostu dość jędrne. - Przyglądając się tej całej scenie, nie sposób było mu powstrzymać się od kpiącego uśmiechu.
- Po prostu, musimy coś zrobić by przybyło ci trochę ciałka w późniejszych latach, chudzinko. - Ale zgodził się, ze mną, że do gorsetu się nie nadawałam. Zresztą nikt w posiadłości nie znał moich rozmiarów... Dokładniej, chyba oprócz tylko Fen'a.
Głupio się przyznać, ale chyba zdołał mnie już dość dokładnie wymacać.
- Jestem koścista? - Miałam troszkę wątpliwości po tym wszystkim teraz gdy przeglądałem się w lustrze. Chciałam bardzo, ale to bardo otrzymać teraz odpowiedź, przede wszystkim szczerą.
- Ależ skąd, masz bardzo krągły i mięciutki tyłeczek. Niestety jednak to skryje suknia, w którą teraz masz się raz dwa wcisnąć.
Tak też zrobiłam i niewielką chwile później kręciłam się po pokoju w granatowej, dla odmiany falbaniastej sukni. Tylko ta zamiast dekoltu, miała koronkę przywierającą do skóry na mojej szyi, a brak wydatności w okolicach biustu nie rzucał się aż tak w oczy, przez to, że suknia była skrojona taki sposób, że luźno odstający materiał nie niszczył tej kreacji w żadnym stopniu.
- To jak? Pewna jesteś swych wyborów? - Spytał, bawiąc się moim włosami gdy ja siedziałam sztywno na podłodze wpatrując się w przestrzeń.
- No, tak, a co zazdrosny? - Uśmiechnęłam się do siebie, bo bawiła mnie wizja takiego Fenrai'a.
- Ja? Zazdrosny? Wiesz ile jest jeszcze tyłeczków na tym świecie do obskoczenia? - Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami.
- Fen... Nie myślałeś może o czymś bardziej... Stałym? - Nie byłam na niego zła, gdyby tak nie powiedział nie byłby tym czarnowłosym dziwolągiem.
- Ciekawe pytanie, ale pozwól, że zostawię je sobie na później...

I tak wspominałam siedząc na wozie, spokojnie w bezruchu. Czując na ramieniu dłoń ojca.
Chyba nigdy nie zrozumiem Fenrai'a. Ale teraz ważniejszym było zrozumieć mi rodziców Say, oczywiście miałam wsparcie taty.
Rayfla Arabelle, którego imię jednak niewiele mogło znaczyć dla ludzi, do których ziem zmierzałam.
Miałam tylko nadzieje, że to co tam zastane będzie do rozwiązania... A z Say będzie wszystko dobrze.
Poczułam pierwszą łzę na policzku, ponieważ bałam się co zrobił jej brat. A co ważniejsze wciąż nie rozumiałam czemu było tak, a nie inaczej.
- Abyss? - Usłyszałam spokojny, ale zatroskany głos ojca. Spojrzałam na niego nieśmiało, wciąż czułam się przy nim z niewyjaśnionych przyczyn nieswojo. On jednak zdążył to zaakceptować i czekał. Do niczego mnie nie zmuszając.
- Nic mi nie jest... I dziękuje, że zdecydowałeś się ze mną pojechać i tak szybko zaakceptowałeś mój wybór.
- Czy nie jest oczywistym dla ojca, że nie powinien się wtrącać w to co dla jego dziecka jest dobre? - Jego głos mnie koił, faktycznie musiał być moim rodzicem. Najchętniej wtuliła bym się w jego ramiona i zasnęła. Byłam, pewna tego, choć może jeszcze nie całkowicie, że właśnie takiego ojca szukałam. Przerósł on nawet być może moje wszelkie wyobrażenia.
- Dziękuje, Rayflo. - Szepnęłam opierając się o jego ramie.
- Abyss, doprawdy ile razy mam cię prosić byś mówiła do mnie...
- Kocham cię tato. - Przerwałam mu, przymykając oczy.
- Tak lepiej.

<Say?>




Od Sorley'a (do Fenrai'a)

Przesiadywałem z małą Wilginią w ogrodzie, wsłuchując się w szelest liści i trawy. Czułem się tu o wiele lepiej niż w pomieszczeniach domu. Choć nie uciekałem może i stamtąd ile sił w nogach, ale zawsze jeśli miałem wybór wolałem raczej przesiadywać na zewnątrz.
- Już ich wywiało? - Spytałem z westchnieniem spoglądając na małe rączki dziewczynki plotące wianek ze stokrotek.
Nie musiałem nawet się obracać za siebie żeby wiedzieć że to Fen przyczłapał do ogrodu, zresztą tylko my z małą zostaliśmy w domu. Oprócz rzecz jasna służby.
- A no... - Odmruknął badając mnie uważnie spojrzeniem, gdy Wilginia zdobiła moją głowę kwiatami.
- Coś się stało? - Spytałem sadowiąc sobie dziewczynę na kolanach, gładząc po złotych lokach. Fenrai nie odpowiedział tylko przysiadł naprzeciw wpatrując się w naszą dwójkę.
- Gdyby nie to, że dane mi było widzieć już twoje ciało prężące się w moich objęciach, to pomylił bym cię z kobietą. A jeszcze ten wieniec. - Zaczął jakoś tak zupełnie bez większego celu. Poczułem jednak, że lekko przyszło mi się zarumienić gdy wspomniał akurat o tym incydencie. Wilginia zaś tylko pytająco błądziła ciekawskimi oczyskami po naszych twarzyczkach. Chciała koniecznie wiedzieć co oznacza ten zawiły szyfr jakim się przed chwilą posłużono. W końcu jednak postanowiła pochwycić z zachwytem w łapki moje włosy zaczynając pleść z nich nierówne, ale porządne warkocze.
- Hm... - Mężczyzna zaciekawiony tą czynnością przysunął się bliżej spoglądając na moje włosy które luzem opadały na zieloniutką trawę. Wziął również włosy w garść lekko miętosząc je, a później łaskocząc mnie w policzek.
- Można wiedzieć co ty wyprawiasz? - spytałem niepewnie się uśmiechając.
- Ten wysoki pan głaska dziadzia po poliku! - Zapiszczała radośnie, rumieniąc się i kontynuując ciekawskie wpatrywanie się w naszą dwójkę.
Fenrai kontynuował więc, zagrzany, można by powiedzieć, do działania. Przechodząc od łaskotania mnie po gładzenie po policzku. Zadrżałam lekko, starając się jednak zachować śladowe ilości powagi. I wszystko, wszyściutko by szło dobrze i w końcu by się naprostowało gdyby nie fakt, iż Fen zakładając mi delikatnie włosy za ucho, mnie nie pocałował. Czułem się trochę niezręcznie gdy wpijał mi się w usta z zadowoleniem, bo oprócz tego wciąż trzymałem przy sobie dziecko.
- Fen... Proszę. - Jęknąłem gdy w końcu udało mi się wymusić na nim odsunięcie się.
- Aleś ty sztywny... - Burknął, krzyżując ręce na klatce piersiowej niby obrażony.
- Sztywny? Sztywny to ja zaraz będę jeśli choć na chwile nie się nie powstrzymasz! - Niemal się uniosłem, ale niemal bo w ostatniej chwili po prostu westchnąłem.
- Słuchaj... Po prostu zaprowadzę ją do pokoju... - Zacząłem widząc jego minę, ale jednocześnie też urwałem poprawiając wianek na głowie. Teraz i płatki lekko zwiędłych, białych i różowawych kwiatów zdobiły moje włosy.
Wstałem więc powoli i chwiejne bo Wilginia postanowiła uczepić się mojej nogi, z bardzo ale to bardzo smutną minką.
- Ale dziadziu... Ja chce popatrzeć... - Zaszlochała, a jej wypowiedź nieba się ukryć mnie zaniepokoiła, ale Fen... Wydawał się wręcz rozanielony i mrugnął do niej.
- No co jest staruszku? Nie widzisz, że jest ciekawa świata? - Zachichotał, puszczając mi całusa. Ja w odpowiedzi natomiast wystawiłem mu język, zgrabnie nim poruszając.
- Spotkamy się w bibliotece Fen. - Oznajmiłem po czym popędziłem dziecko w stronę domu.
Gdy jednak opór jej okazał się zbyt wielki. Z czego dalej śmiał się Fen, a ja nie mogłem tego znieść, po prostu chwyciłem ją w ramiona i zaniosłam do domu ignorując wierzgające uparcie nogi wnuczki.

Powoli wyciągając z włosów pozostałe kwiaty i płatki, zmierzałem w stronę biblioteki.
Nie śpieszyło mi się zwyczajnie... No może trochę, chciałem wyjaśnić z Fenrai'em pewne kwestie dotyczące naszego wspólnego bytowania we trójkę w tym domu.
Podczas nieobecności pozostałej dwójki.
Przez chwilkę przystanąłem przy drzwiach, zaplatając włosy ostatecznie w prowizoryczny, masywny warkocz. Wzdychając pchnąłem ramieniem powierzchnie drzwi. Mój krok odrobinę przyśpieszył.
- Fen, słuchaj.... Widzisz.... - Urwałem moją niezbyt i tak rozgarniętą wypowiedź podnosząc spojrzenie z swoich nóg na na wprost siebie.
- Fenrai? - Spytałem raz jeszcze rozglądając się niepewnie po pomieszczeniu, ale w odpowiedzi dane było mi tylko posłyszeć echo. Do chwili gdy praktycznie czułem jego oddech na karku, był ukryty za mną i właśnie obejmował mnie w tali i nachylał się do mojej szyi coś mrucząc i całując moją skórę.
- Czemu tak uciekasz? Czemu znów odmawiasz? Przecież widziałem i czułem jak ci się to podoba... Kiedy ty w końcu... - Zaszeptał gładząc mnie delikatnie na obojczyku, drugą zaś ręką mierząc bardziej w dół i tam też dotarł. Napiąłem się z sykiem. -... Stwardniejesz w zupełności, szczerze dla mnie? - Poczułem się skrępowany i bezradny w jego ramionach, z drugiej strony... Przez jego prowokacje i moją wyobraźnie teraz niewiele trzeba, bym poczuł jak się we mnie gotuje...
Sapiąc płytko jedynie poruszyłem zgrabnie biodrem dociskając do swojego ciała jego dłoń. Po czym wypiąłem się na wyczucie, zresztą dość było to dla mnie łatwe, drażniłam i jego.
- Zacząłeś... Teraz skończ - Rzuciłem rozpalony na twarzy poruszając wypiętym tyłkiem. Znudziły mi się jednak jego tylko i wyłącznie słyszalne jęki, czy pomruki i postanowiłem pomóc mu skończyć. Głównie w moich ustach.
Naparłem więc na niego opierając o regał z książkami. Podtrzymując jego dłonie, ale nie nazbyt długą chwilę, bo już momencik dosłownie później, klęczałem przy nim na wpół nagi, biorąc do ust całość tego, czym planowano mnie uraczyć od początku choć w innym układzie.
Wprawnie uwijałem się przy jego przyrodzeniu. Zacisnąłem mocniej usta by wydobyć z jego ust trochę głośniejszy jęk. Wtedy to on chwycił mnie za włosy, chwilę trzęsącą ręką się wahając. O dziwo natychmiast odgarnął mi z oczu kosmyki i chwile tak spoglądał na mnie swoimi, znowuż świecącymi oczyma.
- Jak tam siły? - Spytałem na chwile wyjmując go z ust, ale nie przestając drażnić go rękoma. - Starczy ci jeszcze by i mnie wziąć w swoje obroty? - Sam miałem lekki problem z koncentracją i łączeniem faktów. Myślałem teraz tylko o powtórnym zatopieniu w swoich ustach jego samego.

<Fen?>

piątek, 20 lutego 2015

Od Jashy (do Manusa)

Zadrżałam gwałtownie, targana podnieceniem i głodem. Ogromnym, niezaspokojonym nigdy do końca, głodem bliskości mojego ukochanego. Mojego mężczyzny, Manusa, który teraz gorącym, wprawnym językiem badał moje wnętrze, sprawiając mi rozkosz tak wielką, że nie widziałam innego wyjścia jak w pełni poddać się temu uczuci. A czułam jak moja krew niemal wrze, jak błyskawice rozkoszy przecinają moje ciało mając swoje źródło w mojej łechtaczce, którą Manus ścisnął lekko ustami, i kończące się w koniuszkach moich palców. 
Zacisnęłam szponiaste palce na pościeli, a moich uszu doszedł dźwięk targanego materiału. Nie zwróciłam na to jednak większej uwagi. Chciałam tylko więcej. 
- M-manus... - wyjęczałam, próbując przyciągnąć go do siebie, choć moje dłonie drżały, podobnie jak całe moje ciało. 
Mój mężczyzna odsunął się ode mnie na pełną chłodu i pustki chwilę, aby po niej unieść mnie, przyciągnąć do siebie i posadzić sobie na kolanach. Czułam jego silne ramiona wokół swojej talii.
- Jaszczureczko... Chcę to usłyszeć... - wymruczał skubiąc moją szyję.
- C-co? - spytałam nie mogąc zebrać myśli.
Czułam go, twardego i gotowego, tuż przy moim najczulszym miejscu. Wystarczyłoby lekko się unieść i opaść, biorąc go w siebie, głęboko, mocno... Manus jednak nie pozwolił mi na to. Trzymał mnie blisko przy sobie, pieszcząc i nie dając ostygnąć, a jednocześnie torturując, każąc czekać na spełnienie.
- Zostaniesz moja na zawsze? Wyjdziesz za mnie? - spytał cicho, szepcząc mi te słowa do ucha.
Zaśmiałam się radośnie słysząc te pytania.
- Tak! - wykrzyknęłam. - Tak... Tak... Tylko twoja chcę być i chciałam od chwili gdy dotknąłeś mnie po raz pierwszy...
- Moja słodka Gadzinka - wymruczał i szarpnął moje biodra ku górze, by móc wejść we mnie.
Krzyknęłam z zaskoczenia i rozkoszy, po chwili odnajdując z nim wspólny rytm.
Te chwile były czymś niezwykłym. To co było teraz między nami nie było tylko fizycznym zbliżeniem. Kochałam Manusa i wiedziałam, że i on darzy mnie uczuciem. Skąd? Wracał do mnie, do mnie, nie do kogokolwiek innego. Ale wciąż się bałam, wciąż była między nami jakaś chwiejna kładka nad przepaścią, po której strach było stąpać. Teraz to zniknęło. Zostaliśmy tylko my. Razem. Teraz miałam pewność, że cokolwiek się wydarzy mam jego, a on miał mnie. Wiedziałam, że to co nas łączyło, było prawdziwe, szczere, że wreszcie odnalazłam swoje miejsce.
Krzyknęłam po raz kolejny, szczytując. Tym razem mój ukochany dołączył do mnie i oboje opadliśmy, wciąż spleceni ciasno ze sobą, na wymiętą pościel.
- Jaszczureczko... Nie płacz... - usłyszałam i poczułam chłodną dłoń na policzku.
Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że z nów z moich oczu płyną łzy. Łzy, które wyciskała z moich oczu ta ogromna radość rozgrzewająca mnie od środka.
- Mój narzeczony... - wyszeptałam, znów łącząc usta z jego.
Brzmienie tych słów sprawiło, że zaczęłam się śmiać. Tak, jak chyba nigdy się nie śmiałam. Radośnie i lekko.

<Manuś? ^.^ Paczaj jaka Jaszczureczka szczęśliwa ^.^>

czwartek, 19 lutego 2015

Od Asheroth'a (do Morwen)

Przeglądanie raportów szło mi opornie, bardzo opornie. Wciąż byłem osłabiony, ale nie to tak utrudniało mi sprawę, a to, że wciąż moje myśli zaprzątała jedna osoba. Konkretniej ładna, młodziutka dziewczyna, która była na tyle głupia, lub odważna, żeby zbierać z ulicy pijanego, wykrwawiającego się draba. Na dodatek to, że została, czuwała nade mną. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego to niby zrobiła. Zawsze, w ten czy inny sposób, płaciłem za "uprzejmość" innych, a ona? Ona zdaje się przejmowała się tym, że nie bardzo mam ochotę żyć...
Pokręciłem gwałtownie głową i wstałem, powarkując głośno z irytacji. Nie miałem pojęcia jaki cel miała ta dziewczyna, ale jakiś mieć musiała. Każdy miał zawsze jakiś cel. Każdy czegoś chciał. Niby zdawało się, że dziewczyna mnie nie zna, ale podejrzewałem, że była to tylko poza i pomagając mi chciała w zamian tego, czego chciał każdy, kto okazywał mi swoje "względy". Korzyści jakie daje znajomość z kimś na moim stanowisku.
Odruchowo sprawdziłem, czy przy boku mam miecz. Był tam, gdzie zawsze, a dotyk chłodnego żelaza dał mi odrobinę pewności, której ostatnio niemal nie miałem. Nie wiedziałem co się stanie i kiedy, nie planowałem nic, mało co też mnie przejmowało. Nawet praca nie była już żadną ucieczką i czasami zastanawiałem się dlaczego niby król dalej pozostawił mnie na stanowisku, a nie zdegradował, jak powinien to zrobić.
Wyszedłem z rezydencji, kierując się do miejsca, w którym butelka gorzały i wprawne ręce jakiejś kurwy pomagały mi choć na chwilę zapomnieć i mieć wszystko jeszcze głębiej w poważaniu. 
W zamtuzie przywitano mnie jak niemal co wieczór... Tylko tu chyba cieszono się na mój widok. Dlaczego? Bo zostawiałem tu takie sumy, że właścicielki przybytku przez miesiąc nie widywały tego, co ja trwoniłem w ciągu jednego wieczora.
I tym razem dwie dziewczyny podeszły do mnie szybkim, tanecznym krokiem, eksponując swoje kształty ledwo zakryte przez kuse spódnice i wydekoltowane gorsety. 
- Witamy panie - zaszczebiotała niebieskooka blondynka, której imię było dla mnie tak mało istotne.
Poszedłem a dziewczyną, ciągnięty przez nią, do pokoi na piętrze. Druga z dziewczyn już trzymała butelkę mojego ulubionego alkoholu.
Zanim udałem się do "krainy uciech cielesnych" moją uwagę przykuło zamieszanie przy wejściu.
Kiedy moje oczy zatrzymały się na znajomych, przestraszonych teraz, stalowo-szarych oczach, niemal wybuchnąłem śmiechem. Nie wiem ile w tym śmiechu byłoby radości, a ile irytacji. Ta dziewucha od której chciałem odgrodzić myśli zjawiała się w zdecydowanie najmniej odpowiednim miejscu. Była zbyt czysta i grzeczna na kurwę. Pasowała na żonkę jakiegoś nudnego szlachetki.
Na początku chciałem się zwyczajnie odwrócić i zająć tym po co przyszedłem, ale kiedy zobaczyłem jakiegoś dryblasa, który szarpnął dziewczynę za ramię ruszyłem w ich stronę, z głośnym westchnieniem.
- Zostaw ją - warknąłem na mężczyznę.
Oboje, dziewczyna i natręt, spojrzeli na mnie. Mężczyzna ze strachem, a dziewczyna z czymś co było mieszaniną ulgi i chyba odrazy. Tak, pamiętała jak ją potraktowałem.
- Asheroth... - burknął mężczyzna, próbujący chyba zyskać nieco w oczach zgromadzonych. - Nie wszystko tu należy do ciebie...
Błyskawicznie złapałem nieznajomego za grdykę i zacisnąłem palce.
- Kiedy coś do ciebie mówię to po to, żebyś posłuchał - syknąłem i potrząsnąłem nim, gdy próbował desperacko rozluźnić mój uścisk.
Puściłem mężczyznę, a ten uciekł, gdy tylko zdołał się podnieść.
Chwyciłem dziewczynę za rękę i pociągnąłem za sobą.
- Ale panie.. ona tu nie pracuje... - zwróciła mi uwagę jedna z dziewcząt, widząc dokąd zmierzam.
- No i? - spytałem.
Nie odezwała się już więcej, dając nam przejść. 
Morwen dała się bez problemu rozciągnąć do pokoju, nie protestowała też kiedy zamykałem za nami drzwi.
- Więc... Co ty tu robisz? - spytałem, opierając się o drzwi i krzyżując ręce na piersi.
- Zgubiłam się... Chciałam kogoś spytać o drogę... - wyszeptała.
Zaśmiałem się.
- Takiej bzdury dawno nie słyszałem.
- Oskarżasz mnie o kłamstwo? - spytała hardo. 
- Gdzieżbym śmiał - zakpiłem.
Wierzyłem jej. Ona tu nie pasowała. Nie była z tego świata sztucznych uśmiechów i krzykliwych kolorów, mamiących i ogłupiających.
- A ty? - spytała, chyba odruchowo.
- Ja przyszedłem tu skorzystać z usług pracujących tu... dam - rzuciłem, uśmiechając się wciąż do niej złośliwie.
- Czyli jak mniemam lepiej się już czujesz - stwierdziła, podchodząc do mnie.
Nie wiem dlaczego, ale pozwoliłem, żeby jej dłonie rozchyliły moją koszulę i delikatnie zbadały miejsca, w którym wciąż ziała ledwo zszyta dziura.
- I jak? Skończyłaś już mnie obmacywać? - spytałem, przekrzywiając głowę  spoglądając otwarcie na jej biust.
Morwen od razu zabrała dłoń i spojrzała na mnie lekko zaczerwieniona.
- Nie to miałam na celu - rzuciła skrępowana nagle moją bliskością.
- Nie? A zdawało się, że ci się podoba.... - wymruczałem i złapałem ją w talii, żeby ją do siebie przyciągnąć.
- Co ty wyrabiasz? - spytała, próbując mnie od siebie odepchnąć.
- Odwdzięczam się - przejechałem palcem po jej obojczyku i w dół, między piersi, zgrabnie lekko odsłonięte przez dekolt sukni.
- Nie waż się... - syknęła, ale chwyciłem w dłoń jej drobną twarzyczkę i gwałtownie przycisnąłem swoje usta do jej. 
Dziewczyna zaskoczona szarpnęła się znów, ale gdy wsunąłem język między jej wargi i zacząłem błądzić w jej ustach, nieporadnie z początku, oddała pocałunek. 
Całowałem dziewczynę długo, przyciskając ją mocno do siebie. 
Kiedy to ja ostatnio całowałem kobietę? A tak... To było kiedy jeszcze miałem w sobie odrobinę nadziei. Później ograniczałem się do kobiet innej kategorii, a kurew się nie całuje, im się płaci, żeby robiły swoje. Tylko tyle. 
Gdy oderwałem się od Morwen, ta otworzyła oczy powoli, próbując złapać oddech. Jej usta wiąż były rozchylone, a policzki rumiane.
- Słodkie z ciebie stworzenie... - stwierdziłem. - Wiesz... - zrobiłem krok w stronę łóżka, zmuszając ją, żeby cofnęła się - że gdy ktoś się w czymś rozsmakuje, to chce więcej? O wiele więcej... - znów wpiłem się w jej usta, krok po kroku zbliżając się do łóżka, a wolną dłonią z wprawą rozwiązując wiązanie jej sukni.
- N-nie... - wymamrotała, kiedy szarpnąłem jej ubranie, odsłaniając jej krągłe piersi. 
- I tak mi nie umkniesz... - wymruczałem jej do ucha, wkładając dłonie pod jej spódnicę i pieszcząc zgrabne uda.
Przygryzałem i skubałem jej skórę na szyi, obojczyku, później doszedłem do piersi. Zacząłem pieścić je szybko, zachłannie, na jednej zostawiając widoczny ślad po ugryzieniu, na które zareagowała przeciągłym, bolesnym krzykiem. Moje dłonie też nie próżnowały, zdzierają z niej ubranie i badając wewnętrzną stronę jej ud, by wsunąć się między nie i odnaleźć najczulsze miejsce dziewczyny.
Kiedy mocno wsunąłem do jej wnętrza dwa palce zapiszczała melodyjnie.
- A jednak ci się podoba... - zaśmiałem się, czując jaka jest rozkosznie mokra.
Mor poczerwieniała na twarzy jeszcze bardziej. Czułem, że zbyt wiele do czynienia z mężczyznami to ona nie miała, choć łatwość w jaką z nią wszedłem jasno dała do zrozumienia, że nie była tak całkiem dziewicą. 
Morwen wygięła się i krzyknęła, a ja z dziką satysfakcją zacząłem brać ją szybko i gwałtownie. Znów wpiłem się w jej usta, wbijając się w nią głębiej i mocno przytrzymując jej uda, by mieć do niej lepszy dostęp.
Wsłuchiwałem się w jej rwący się oddech, spijałem z jej ust kolejne jęki i urywane krzyki, które tłumiło to jak łapczywie łapała powietrza za każdym razem, gdy nieznacznie się cofałem, by wypuścić je, gdy ja wbijałem się głębiej, aż do bólu. Usłyszałem jej krzyk, długi, przeciągły, poczułem dłonie, szarpiące mnie za włosy, w odruchu bezwiednej ekstazy. Poczułem jak jej wnętrze zaciska się na mnie, domagając się, bym dołączy do niej. Ja jednak chciałem więcej, dużo więcej. Mimo to wyszedłem z niej i przekręciłem jej drżące ciało plecami do siebie. Szarpnąłem jej biodra w górę, klęcząc za nią i ponownie w nią wchodząc. 
Widziałem jak dziewczyna zwija się, próbując złapać oddech i mnąc pościel, a ja mocno trzymałem jej biodra w górze, by móc swobodnie się w niej poruszać.
 
<Moooor? Jak się czujesz z wypiętym tyłkiem? xD>

środa, 18 lutego 2015

Od Tanith'a (do Carricka, Morwen)

Nie potrafiłem opisać jaką ulgę przyniósł mi widok Morwen. Całej, zdrowej, bezpiecznej teraz w moich objęciach. Gładziłem jej ramiona i włosy, przyciskając ją do swojej piersi. Jej bliskość wreszcie mnie uspokoiła, odegnała ten strach, który tlił się we mnie. Pocałowałem ją w czubek głowy.
- Na bogów Mor... nigdy więcej mi tego nie rób. Wiesz jak się bałem? - spytałem, trzymając ją wciąż blisko, za ramiona i patrząc jej w oczy.
- Wiem i przepraszam, nie chciałam nikogo wystraszyć - powiedziała skruszona.
Westchnąłem i poprowadziłem ją w stronę fotela.
- Gdzieś ty by... - spytałem, ale zatrzymałem się w pół słowa. 
Spojrzałem na siadającą dziewczynę dopiero teraz dostrzegając, że jej suknia jest brudna i... zakrwawiona, mój umysł też przy okazji zidentyfikował ciężki zapach mocnego alkoholu.
- Coś ty robiła? Krew? Skąd ta krew? - panikowałem, a mój głos niemal przypominał jęk.
- To nic takiego... Po prostu znalazłam rannego mężczyznę  pomogłam mu - wyjaśniła.
- Jakiego mężczyznę? Gdzie? I skąd ta krew? - pytałem dalej.
- Tanith uspokój się proszę - rzucił Carrick i podszedł do mnie. 
Chłopak położył mi rękę na ramieniu, ale ja podszedłem bliżej Mor i kucnąłem obok fotela.
- Mor... - ponagliłem.
- Nic się nie stało przecież - zaczęła znów, ale po chwili zaczęła wyjaśnienia: - Poszłam szukać mamy, bo nie wróciła na noc, przechodząc ulicą wpadłam na mężczyznę... Broczył krwią, pomogłam mu dojść do domu, opatrzyłam go, to wszystko...
- Czy ja dobrze rozumiem? Chodziłaś nocą po mieście, zbierając z ulicy jakichś drabów, na dodatek... pijanych? Dlaczego wyszłaś całkiem sama? Powinnaś mnie obudzić...
- Byłeś taki osłabiony i źle się czułeś...
- Tanith! - upomniała mnie tym razem Kerenza, gdy chciałem znów się odezwać. - Morwen potrzebuje odpoczynku, ty z resztą też, jesteś blady jak ściana.
Zanim zdążyłem zareagować kobieta pociągnęła swoją córkę za rękę, kierując się do sypialni.
Ja natomiast wstałem, by po chwili ciężko opaść na fotel, na którym siedziała wcześniej Mor.
- Faktycznie powinieneś odpocząć... - rzucił Carri.
- Nawet nie wiesz jak się bałem... - wyszeptałem, kryjąc twarz w dłoniach i ciężko wzdychając.
Myśl o tym, że mógłbym stracić kogoś bliskiego... zawsze mnie to przerażało. To chyba był jeden z powodów, dla których nie lubiłem się przywiązywać. A teraz miałem aż za dużo do stracenia. 
- Wiem... To znaczy, jestem w stanie sobie wyobrazić... W końcu ją... kochasz... - powiedział Carrick, siadając na opieraniu i przytulając się do mnie.
Uniosłem głowę i spojrzałem na niego.
- Tak... Kocham ją... - powiedziałem cicho... - I ciebie też kocham... Nie umiem sobie wyobrazić, że któregoś z was mogłoby mi zabraknąć.
Przytuliłem do siebie chłopaka.
Nie łatwo było mi powiedzieć to wszystko na głos, ale to było chyba oczywiste. To, że oni byli teraz moją rodziną. Carrick, Morewn, Kerenza, maluchy, wszystkie trzy i to maleństwo, które miało niedługo przyjść na świat. Wszystkich ich darzyłem miłością, każdego może odrobinę inaczej, ale za każdego byłem w stanie tak samo oddać życie.

<Carri?>

niedziela, 15 lutego 2015

Od Morwen (do Asheroth'a/ Tanith'a)

Poczułam nie małą ulgę, gdy zasnął nie miałam najmniejszej ochoty w dalszym ciągu wykłócać się z nim co jest w porządku, a co nie. Dobrze wiedziałam co, ja sama nie ten, który do niedawna próbował się zabić i dobrać do większej ilości alkoholu. Tępak… Ale przecież nie wypadało mi tak mówić… Nie znałam przyczyny jego zachowania, nie znałam też jego. Być może był taki cały czas, przez większość swego życia, ale na pewno miał powód i to solidny mam nadzieje, by próbować zakończyć swoje życie i nawet nie dać sobie pomóc.
Spojrzałam na niego raz jeszcze, bo cóż też innego mogłam zrobić i westchnęłam głośno. Trzeba było poszukać gdzieś zimnej wody i niepotrzebnego materiału na okłady.
Wstałam powoli, tak by go nie obudzić, choć bardzo mało prawdopodobnym było by wstał. Stracił przecież tyle krwi i nie ważne ile by się wymądrzał na pewno miał potrzebę snu, nawet on.
Powoli wyszłam w pokoju i rozglądnęłam się po korytarzu.
- I co teraz? Gdzie mam iść? To wszystko wygląda jakby ciągnęło się bez końca. - Podreptałam na ślepo rozglądając się po różnych pokojach póki ktoś mnie nie zatrzymał.
- W czym mogę pomóc? - Przeraziłam się bo mężczyzna stanął centralnie z mną, a ja nawet nic nie zauważyłam, nie słyszałam jak podchodzi zbyt zajęta szukaniem. Ledwo powstrzymałem się od zamachnięcia się na niego co było by dość dużym błędem, zważywszy choćby też na to, że nie jestem u siebie. Zachowałam więc pozorny spokój.
- Ach tak… Dziękuję, jak by był pan tak miły powiedzieć mi gdzie znajdę zimną wódę i materiał na okłady.
Ten się tylko uśmiechną i przytaknął, jednak ten mężczyzna mi się nie podobał, trochę przerażał mnie swoją cichością ruchów. Doprawdy, kogo Asheroth trzyma w tym domu. Równie niebezpiecznych dziwaków co on?
- Ale najpierw zaprowadzę panienkę z powrotem, pani też powinna odpocząć. - Jego głos był dziwnie przesiąknięty uprzejmością, niemal przypominającą truciznę.
- No skoro tak mówisz. - Jakoś niezbyt miałam ochotę się mu sprzeciwiać, poza tym miał racje. Mimo, iż spałam wcześniej to czułam już lekkie przyćmienie.
Usiadłam znów na tym samym krześle widząc kątem oka jak Asheroth niespokojnie przewraca się na drugi bok.
Zaraz potem przyszedł służący kładąc na podłodze rzeczy, o które prosiłam. Jak i również mi podając poduszkę, czego zupełnie się nie spodziewałam.
- Cóż dziękuję, ale wątpię by była mi potrzebna. - Uśmiechnęłam się słabo w jego stronę, na co ten tylko przytaknął z niezmiennym zimnym wyrazem twarzy. 
- Rozumiem. - Zaczął kierować się do wyjścia, ale w ostatniej chwili go zatrzymałam.
- Nie wiesz czemu twój pan jest taki… - Nie wiedziałam jakie odpowiednie słowo dobrać, ale nie musiałam też długo czekać, bo ten po prostu zaczął mówić.
- Pan Kapitan ma za sobą bardzo burzliwą historie miłosną z dwoma już kobietami, z jedną właśnie niedawno rozeszły mu się drogi gdy już się zdawało, że wszystko się ułoży… - Nie wszedł w szczegóły, ale jego wyjaśnienie było dość sensowne i sprawiało, że naprawdę nie miałam zamiaru wypytywać o więcej.
- Dziękuje. - Nie przychodziła mi chyba żadna mądrzejsza odpowiedź do głowy.
Wyszedł więc bez słowa, a ja zostałam w ciszy mocząc w miednicy wody materiał i lekko obmywając twarz Asheroth’a… Cóż ręka mi się trzęsła za każdym razem gdy coś mruknął czy poruszył chodźmy nosem.. Jednak kontynuowałam te czynność póki same oczy nie zaczęły mi się kleić…
- Ten sługa miał jednak racje…- Ziewnęłam biorąc poduszkę do rąk i chwile się w nią wpatrując.
Przez moją głowę przeleciał niezbyt miły scenariusz… Że gdy się obudzę on znów będzie pił bez mojego pozwolenia. Wzięłam więc butelkę pod swoją ochronę, zaciskając na niej mocno swoje ramiona i ułożyłam się na oparciu krzesła z poduszką pod głową. Powoli zasypiając. Ale był to sen czujny…
Gdy otworzyła oczy w pierwszej chwili świat był rozmazany, później dotarło do mnie, że ktoś mnie obserwuje, nie trudno było odgadnąć kto.
Patrzył wilkiem to na mnie to na butelkę, którą przyciskałam do piersi, po czym wyrwał mi ją z objęć i wylał całą zawartość na moją sukienkę. Pisnęłam mało nie spadając z krzesła.
- Skoro na mnie mogę to ty się częstuj… - Uśmiechnął się przy tym wrednie i odrzucając butelkę w któryś z kątów przepastnego pokoju przewrócił się na drugi bok coś mrucząc.
- O… O co ci chodzi?! - Jęknęłam biorąc w dłonie z niesmakiem nasiąknięty alkoholem czarny materiał, zapach był okropny i co gorsza intensywny.
- A tobie? Nie jesteś dziwką i nie chcesz pieniędzy… Może w końcu byłabyś tak miła, by wyjść? - Zacisnęłam dłonie w piąstki. Nie do pojęcia było z jaką łatwością przychodziło mu wypowiadanie tych słów na głos.
- Masz racje wychodzę. Życzę powrotu do zdrowia. - Mój ton był chłodny, a krok szybszy niż zazwyczaj bo naprawdę pragnęłam opuścić to miejsce.
- Słusznie. Uciekaj w końcu i przejrzyj na oczy. - Powiedział po czym ziewnął i przycisnął sobie do boku głowy poduszkę. 
- To ty przejrzyj! - Warknęłam nie zaważając na skołowane spojrzenia służących, którzy wypełźli na korytarz jak tylko usłyszeli krzyki. W sumie to tak naprawdę było mi go żal… Z drugiej strony sprawił mi przykrość i na pewno mu to zapamiętam. Nie wiem czemu, nie mam pojęcia wręcz, ale zdawało się, że płakałam.
Tak właśnie teraz kiedy, szłam ulicą w stronę domu… Chciałam tam jak najszybciej się dostać nie bacząc na krzyki i pytania które pewnie mnie tam czekały ze strony Tanith’a. Chciałam go przeprosić, ale co ważniejsze chciałam się przytulić i wyszlochać się komuś w ramie.
- Tanith? - Spytałam niepewnie stając na progu domu, widząc jego plecy. 
Obrócił się do mnie natychmiast i westchnieniem ulgi woził mnie w ramiona. Przyjęłam ten gest z lekkim uśmiechem i przymykając oczy wtuliłam się w jego ramie.
- Gdzieś ty… - Chciał zacząć, a położyłam mu palec na ustach z karcącym spojrzeniem.
- Proszę nie podnoś głosu, jedyne o czym teraz marze to cisza. - I na powrót wtuliłam się w niego nie chcąc puścić. Gdy spojrzałam na Carrick’a zaniepokojona troszkę jego reakcją, zdziwiona ujrzałam po prostu jego uśmiech.

<Tanith? Pogłaszcz D: Asheroth? Ty bucu!>