piątek, 5 września 2014

Od Carricka (do Tanith'a)

Zmęczony opadłem na jakąś pokaźnej wielkości skałę, czy przypadkiem czy też mym celem byłoby z tego miejsca widać było szlak ostatecznie i bez powrotu prowadzący do stanowiska straży granicznej. Nie wiem. Mimo to byłem wciąż zbyt rozkojarzony by się tym przejmować.
To co się stało, nie to co teraz się działo zaprzątało mi głowę.
Zupełnie jakby z każdym delikatnym muśnięciem wiatru mój umysły wyzbywał się mgły, która go spowijała od momentu gdy po raz pierwszy sięgnąłem po trunek.
Ech urywki wspomnień wracają... wraz z ciepłymi i przyjemnie miękkimi ustami rudzielca.
Potrząsnąłem niespokojnie głową otwierając szybko oczy, które same zamykały się mimo mych wyraźnych protestów. Byłem senny, a odzywało się to coraz to bardziej z każdą sekundą.
Słońce było wciąż w górze i prawdę powiedziawszy nie wiedziałem nawet kiedy wstało, a co dopiero kiedy zajdzie.
Wyciągnąłem w zamyśleniu owy kamyk z tylnej kieszeni... Schowaj go dobrze co? Nie mam nawet gdzie... i nie miałem zamiaru.
Ścisnąłem czarny jak krucze pióra onyks w dłoni patrząc się na swoje zniekształcone, ale wyraźne odbicie. Podkrążone oczy, wszechobecna bladość, pocięta zawsze warga... nic nowego.
Wyszczerzyłem się jednak szeroko do własnego odbicia, szeroko, ale krzywo. Jak zbity pies.
Wtedy gdy w końcu dotoczyłem się do drzwi karczmy byłem w o wiele gorszym stanie, ale to co usłyszałem tam stercząc zamurowało mnie. To jak mówiła ta dziewczyna z zupełnie szczerym uśmiechem, serdecznym i rozbawieniem... ukuło. Nie chodzi tu o to co stało się wieczorem czy też w nocy między mną, a Tanithem to zdążyłem przetrawić i było to... znośne? No kurde nie wiem gorsze rzeczy mnie dopadły w życiu, ale ta należała do tej z lepszej. Poczerniałem, widać to było nawet w bezbarwnym odbiciu. W każdym razie, ta szczerość i łatwość z jaką to mówiła dodając nawet że byliśmy słodcy. Pewnie nie raz widziała dziwniejsze rzeczy w dalszym ciągu jednak to było coś, co dziś zdecydowanie mi pomogło.
Pochłonięty przez właśnie takie myśli miętosiłem w obu dłoniach kamyk. I nawet nie zauważyłem jak Tanith zaszedł mnie od tyłu dziwnie obejmując, spowodowało to rozproszenie z mojej strony tak by złodziej mógł niezauważenie odebrać mi onyks i tak zrobił. Już, już w dłoni Tanitha, która nie zaciskała się na moim ciele przyciskając je do swojego zabłyszczał czarny kamyk.
- No ej co to ma być?! - zacząłem się wyrywać z niezadowoleniem na to ten zaśmiał się i sadowiąc się pewniej na skale ułożył mnie sobie na kolanach jak byle laleczkę.
- A to znów co? - fuknąłem niby to obrażony kręcąc się w miejscu. Wciąż nie dostałem odpowiedzi.
- Nie wierć się tak, bo mnie uszkodzisz. - szepną mi do ucha świetnie bawiący się Tanith.
- A to... - wyciągnął przed siebie dłoń z kamykiem połyskującym w słońcu.
- Konfiskuje na czas spacerku jaki odbędziemy dziś wieczorkiem... Co by mój pupilek ze smyczy się nie zerwał! - wyjaśnił entuzjastycznie gładząc mnie po czuprynie. Przewróciłem oczami, ale zaraz potem zdałem sobie sprawę z tego, że nie do końca chyba rozumiem...
- Spacerek? - rudzielec nie przestawał mnie miziać.. nawet po brzuchu co nie ukrywam przyjemnie łaskotało i okropnie dekoncentrowało.
- Chyba ty powinieneś wiedzieć i to aż za dobrze, że od tak nie przejdziemy. Konie trzeba zostawić, a my przejdziemy się tu pieszo - to mówiąc wskazał na szlak przed nami.
- No piesełku wracasz na swoje tereny... tylko nie zdziczej - pogroził mi przed oczami porozumiewawczo po czym wrócił do pieszczot. Miło.
Czemu niby miałbym dziczeć? Mieścina jak każda inna tylko panuje tu chłód i znaczenie ma tu siła. To dzicz sama w sobie, a mnie idzie się płaszczyć po cieniu. W walce i tak dobry nie byłem miecz mi sam wypadał... no nie zawsze, czasem jakby jakaś niewidzialna siła jeśli nie agresja pchała mnie do czynów, które nawet do mnie, zwykłego mnie nigdy by nie pasowały. Nie rzucie się też na nikogo nie powtórzę tego. Mięso tych tu jest zresztą żylaste i wiecznie spocone. Ble...
Obydwie klacze gdy słońce zaczęło zachodzić zostawiliśmy na polance, sami zaś ruszając cieniem w stronę szlaku.
- Sądzisz, że mi się uda? - spytałem niepewnie gdy kryliśmy się za skałami wpatrzeni czujnie w strażników i leżąc przy ziemi.
- Pies to z ciebie wrodzony, a jak twój uparty móżdżek ma inne zdanie to... - wymownie zamachał kryształem przed moimi oczyma zbliżając się też niezabezpieczenie blisko. Tak, że nasze niespokojne dyszenie z ust białawą parą złączyło się w jedno.
Warknąłem niespodziewanie z dezaprobatą zmieniając postać bez choćby zmrużenia oka. Wciąż jednak pamiętając, że nie byliśmy tu sami.

<Tanith?>

czwartek, 4 września 2014

Od Naitherell (do Asheroth'a)

Leżałam w bezruchu, przyszpilona do łóżka przerażeniem i wspomnieniem tej chwili, tej bardzo przerażającej chwili, w której moje dwa światy miały utracić swoje fundamenty. Nie rozumiałam, do czego właściwie doszło. Czy zrobiłam coś źle? Czy postąpiłam niewłaściwie, narażając się na niebezpieczeństwo. A stawka była bardzo wysoka.
Wbiłam wzrok w Asheroth'a, poszukując w nim oznak furii, jakiej jeszcze nigdy nie skierowano względem mnie, a którą przecież doskonale znałam, służąc jako zabaweczka wysoko cenionych wojowników, katów, czy nawet urzędników z bardziej wyrafinowanymi metodami działania. 
"Dlaczego?". To pytanie błądziło w mojej głowie, tłukąc się w nieznośnym jazgocie, a za sobą pozostawiało echo czarnych myśli... echo śmierci. W każdej prowincji, w każdym kręgu, w każdym otoczeniu panowały sztywne zasady, jakim przewodziła jedna osoba. Rzadko jednak ta osoba działała sama. Za nią stało wielu ważniejszych ludzi, którzy niejednokrotnie wbrew przyjętym normom posiedli większą władzę wykonawczą niż ich własny pan. Działo się tak, gdyż sama próba zabezpieczenia własnego życia od zawsze prowadziła do pozostawania o krok dalej, niż najsilniejsza względem ciebie jednostka; a raz złamany obyczaj nigdy nie powraca do swej dawnej świetności.
Asheroth był idealnym przykładem "nadwładzy".
Kiedy po raz pierwszy szłam z nim do łóżka, planowałam sobie świetlaną przyszłość. Zamierzałam go omamić na wszelkie mieszczące się w moich możliwościach sposoby, by zdobyć gwarancję bezpieczeństwa - i, być może, wpływy. Okazało się to proste. O wiele prostsze, niż myślałam. Uwierzył mi, uwierzył w każde moje współczujące słowo. Problemy, z jakimi od zawsze się borykałam, zaczęły stopniowo znikać. Zrozumiałam, że powoli, małymi kroczkami jestem w stanie osiągnąć swój cel.
Więc dlaczego, do kurwy nędzy, powierzyłam mu całe moje życie?
Popełniłam śmiertelny błąd i ta chwila pomogła mi to zrozumieć. Nawet żarty, które paręnaście minut temu tak lekko wychodziły z moich ust, teraz przybrały na powadze, zmieniając się w głuche groźby. Ash był jedynym, kto mógł mnie zabić. Zniewolić, zniszczyć, złamać. Wymagał najbardziej strategicznego podejścia. Co tymczasem zrobiłam? Stwierdzić, że to wszystko olałam, to zdecydowanie zbyt mało. Wiele rzeczy obchodziło mnie mniej niż powinno, ale w takich sytuacjach umiałam się chociażby obronić. A teraz?
Wyobraziłam sobie, że jestem w sytuacji patowej. Mój kochanek nie zamierza mnie puścić, jestem bezbronna. Powinnam sięgnąć po truciznę.
Napięłam mięśnie, by zmusić ramię do zmiany położenia. Nic z tego. Moje ręce były bezwładne. Nie przez uścisk, który już dawno zniknął. Po prostu. Dałam się oślepić, kładąc sobie krzyżyk na cholerną, krętą drogę.
Pytanie Ash'a ledwo do mnie dotarło. Ciągle wlepiałam w niego zszokowane spojrzenie, krzyczące żalem do niego i do samej siebie, jaki szukał ujścia z mojej duszy. Dopiero po kolejnej minucie niezręcznej, pełnej napięcia ciszy zdołałam nieznacznie drgnąć, odruchowo podkurczając nogi. Naga i słaba, taka właśnie wobec niego byłam. Leżałam przed nim bez zrozumienia, jak wtedy przed moim ojcem. I podobnie jak wtedy, bałam się mrugać, by Ash nie ujrzał szklistych oczu.
"Płaczesz? Jeszcze śmiesz mi tu wylewać te jadowite łzy? Nic prócz problemów mi nie przysporzyłaś, ty mała żmijo!"
Następnym, co do mnie dotarło, był ból. 
Zerknęłam w popłochu na zaczerwienione nadgarstki. Nieznośnie przeszkadzały. Schowałam je między uda.
Ash zrozumiał. Omiótł mnie wzrokiem, otwierając usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, jednak nie zrobił tego. Tylko westchnął nerwowo.
- Naith, nie chciałem... - powiedział, a ja tym razem usłyszałam. 
Zmusiłam się do powrotu na ziemię, a było to nieprzyjemne.
-  Ash... nie wyobrażam sobie tego w ten sposób - wykrztusiłam, choć sama nie wiedziałam, o czym dokładnie mówię. 
Z niepokojem wyczekiwałam jego reakcji na to niesprecyzowane oświadczenie, ale ta nie nadchodziła. Sięgnęłam po rzuconą na podłogę sukienkę i pospiesznie ją wciągnęłam, męcząc się z wiązaniem. Chciałam wyjść. Opuścić jego rezydencję jak najszybciej. 
I nigdy do niej nie wracać. Nie, dopóki nie uporam się z własnymi wspomnieniami.
- Mogę ci pomóc? - zapytał Ash słabo, jakby spodziewał się odpowiedzi.
- Nie sądzę, by była taka potrzeba - orzekłam sztywno, zawieszając źrenice na jakimś niewidocznym punkcie w oddali.
Moje serce zabiło szybciej, gdy pomimo wyraźnej odmowy mężczyzna wstał, by uporać się z problematycznymi sznureczkami. Drgnęłam niespokojnie, czując jego dłonie w okolicach mojej talii, a następnie szyi. Ponownie odniosłam wrażenie, że jest taki ... delikatny. Wręcz subtelny. Taki, jakiego chciałam go mieć dla siebie. Może zbyt wiele oczekiwałam?
- Dlaczego to zrobiłeś? - jęknęłam, mimowolnie muskając jego nadgarstek, by zaraz potem skierować dotyk ku ramionom. - Jestem zła?
- Nie, na litość Taghiosa! - zaprotestował od razu. - Nigdy bym... Ja po prostu... - zaczął dwukrotnie, ale nie potrafił czegoś wykrztusić. Wciąż unikał mojego spojrzenia. Powoli docierało do mnie, co takiego się dzieje.
- Nie ufasz mi...? - wyszeptałam, bardziej stwierdzając fakt niż pytając, choć ciągle miałam nadzieję usłyszeć odmienną prawdę. Tę, w którą i tak nie mogłabym uwierzyć.
- A czy ty mi ufasz? - odparował.
Tak banalna odpowiedź, a tak bardzo zraniła. Wypuściłam głośno powietrze, kiwając z niedowierzaniem głową.
- Nie powinnam - wydukałam przez ściśnięte emocjami gardło. - Ale tak, ufam. Wybacz, mój błąd. Myślałam, że mnie ... - Urwałam, nie dowierzając własnej szczerości. I naiwności. - Że spotykasz się ze mną dla czegoś więcej niż seksu. 
Spróbowałam wyrwać się z jego objęć, ale nie pozwolił mi na to.
- Nie. Nie pozwolę ci tego zakończyć, nie w ten sposób - warknął, kryjąc za zdecydowanym tonem nutę błagania. Jakże mogłabym tego nie usłyszeć? Być może sama ją sobie wymyśliłam.
- Ale ja nie chcę niczego kończyć, Ash! - niemal krzyknęłam, zarzucając mu ręce na szyję. - Nie rozumiesz tego? Nie rozumiesz, że chcę ci pomóc?
- Wiem o tym.
- Mówisz to bez przekonania. "Wiem, ale muszę uważać, żeby nie wbiła mi sztyletu w plecy".
- Wcale tak nie jest i za dobrze zdajesz sobie z tego sprawę, Ptaszyno! - burknął gardłowym tonem, a jego tęczówki zdawały się lśnić krwistym szkarłatem jak nigdy wcześniej. 
- Nie, nie jest. Ty już nie popełniasz błędów, prawda? - prychnęłam, ponawiając próbę ucieczki, oczywiście nieudaną.
- Naith, proszę, zostań...
Westchnęłam cicho. 
- Wiesz, że nie potrafię ci odmawiać, hm? - Pociągnęłam go za sobą, żebyśmy usiedli, po czym wtuliłam się w jego ramię. - Chciałabym, żebyś kiedyś zaufał mi tak, jak ja tobie. Chociaż raz... chociażby ten jeden raz. Ale ja wiem, że ten jeden raz mógłby się okazać największym błędem, a na pewno w twoich oczach tak jest... - snułam luźne myśli, czując pilną potrzebę poukładania naszych relacji kosztem całego zdobytego doświadczenia i przyjętych zasad. - Nie wymagam tego od ciebie. Wiem, co przeżyłeś. I ja też sporo przeżyłam. Chyba dlatego zbliżyliśmy się do siebie, czyż nie? - Kurczowo zacisnęłam palce na jego przedramieniu, pragnąc bliskości, jakiej mi brakowało, zanim go poznałam. - Nie wiem, czym to było od samego początku, ale... Chcę wiedzieć, czym jest teraz.
Uniosłam wzrok, wyczekując wyroku i przygotowując się na psychiczny cios.

<Ash? I co odpowiesz Ptaszynie? *szantaż emocjonalny mode on?* xD>

środa, 3 września 2014

Od Say'Jo (do Abyss)

Czułam, jak dziewczyna oplata mnie ramionami w talii, by przytrzymać się i nie spaść z konia. Nie bardzo rozumiałam co się stało i dlaczego, ale to nie było ważne. Ważne było to, że byłam teraz wolna, wolna, choć miałam kogoś obok, kogoś równie pragnącego wolności jak ja. Na dodatek samo wyobrażenie sobie miny Uri'ego wściekłego teraz i urażonego zapewne do żywego, sprawiało, że niemal się roześmiałam. Dobrze wiedziałam, że sama nie dam sobie ze wszystkim rady. Potrzebowałam kogoś, kto będzie oglądał świat za mnie. Chciałam jednak, by był to ktoś z kim mogłabym dzielić swój sposób patrzenia. Ja nie byłam taka jak Uri'An, nie widziałem we wszystkich wrogów. Nie oceniałam ludzi nawet poprzez swoje wizje. Zawsze czekałam na ich ruchy. Teraz jednak miałam przeczucie, że dobrze trafiłam.
Abyss mocniej do mnie przylgnęła, gdy Ri'Cas wierzgnął, przeskakując przez zwalony pień. 
- Nic ci się nie stanie - uspokoiłam ją, przekrzykując świst wiatru i tętent kopyt.
Nie wiem ile tak pędziłyśmy, ale w końcu ogier zatrzymał się, rzucając łbem i parskając niespokojnie. 
- Jesteśmy na miejscu? - spytałam.
- Tak. To już Yrs - wyjaśniła moja towarzyszka, prostując się w siodle, choć dalej była ostrożna i czułam jak co chwilę asekuruje się, uważając na niespokojne kroki mojego wierzchowca. Byłam też pewna, że jej rana sprawia jej ból.
- Mogłabyś teraz pokierować mnie, do stajni? - spytałam.
- Oczywiście - stwierdziła ochoczo i zaczęła tłumaczyć jak jechać. Ri'Cas, choć krnąbrny i narwany był niezwykle mądrym stworzeniem i sam wybierał drogę, słysząc tylko słowa mojej towarzyszki.
Gdy dojechałyśmy na miejsce Abyss zsunęła się z siodła z cichym jękiem, a ja poszłam w jej ślady, ostrożnie stawiając stopy na nierównym gurcie. Zapłaciłam stajennemu i przykazałam Ri'Casowi, żeby był grzeczny i nikogo nie pogryzł. 
- Szybko! - zawołałam i pociągnęłam Abyss za rękę. 
- Dokąd biegniesz? - spytała, zdezorientowana, podążając za mną.
- Do miejsca, w którym nie widać śladu po moim bracie, przynajmniej przez najbliższe kilka godzin - wyjaśniłam. 
Dotarłyśmy do jakiegoś ogrodu czy innego podobnego miejsca. Choć słyszałam niedaleko gwar miasta, to czułam tu zapach roślin, kwiatów. Słyszałam przemykające w gęstwinach małe zwierzęta. Może wiewiórki, lub myszy. 
Uklękłam na trawie i zaczęłam badać ją dłońmi. Była miękka i soczysta. Ładnie pachniała. Jasnowłosa usiadł obok mnie. 
- Dziękuję - powiedziałam i odwróciłam twarz w miejsce, gdzie powinna być jej drobna buzia. 
- Niby za co?
- Za to, że mnie wykradłaś. To było niesamowite! - zaśmiałam się radośnie i powoli sięgnęłam po jej dłonie.
- Nie ma za co - stwierdziła i miałam wrażenie, że się uśmiecha, dlatego też sięgnęłam ostrożnie, chcąc dotknąć jej twarzy. 
- Uśmiechnij się jeszcze, no chyba, że wolisz, żeby cię połaskotać - poprosiłam i kiedy to zrobiła zaczęłam opuszkami palców badać jej buzię. Usta, wygięte teraz w lekkim uśmiechu. Drobne policzki. Gdy przejechałam po jej nosie, dziewczyna odruchowo uniosła dłoń, żeby się podrapać.
- Jesteś śliczna. Dlaczego ukrywasz się za kapturami? - spytałam.
- Nie lubię zwracać na siebie uwagi - wyjawiła mi, odwracając twarz, jakby się bała, lub wstydziła.
- Ja też za tym nie przepadam. Choć wszyscy zawsze traktowali mnie... inaczej. Jestem czystokrwistą, jestem cenna dla swojej rasy, na dodatek większość uważa, że ze względu na swoje ułomności jestem zwyczajnie słaba... Zawsze ktoś za mną chodził, czuwał nade mną. Nigdy nie byłam wolna.. ale teraz. Teraz przez chwilę będę, nawet jeśli Uri'An ma mnie później gdzieś przywiązać - uśmiechnęłam się radośnie. Teraz było teraz i nie chciałam, żeby to co miało się stać jakoś przyćmiło moje dobre samopoczucie. 
- Czy można tu niedaleko coś zjeść? - spytałam. Zanim jednak otrzymałam odpowiedź dodałam - Trzeba będzie coś zrobić z twoją raną. Znasz jakiegoś uzdrowiciela? Ktoś naprawdę powinien to obejrzeć...

<Abyss?>

Osd Abyss (do Say'Jo)

Zmieszana zaistniałą sytuacją wpatrywałam się w dziewczynę niepewnie. Nie mogłam nic dokładnie wyczytać z jej oczu. Mówiła więc większość szczerze, przyprawiał mnie jednak o dalsze wątpliwość fakt o posiadanych przez nią ponoć zdolnościach. Mnóstwo jest dziwactw na tym świecie, każdy posiadł jakąś umiejętność, coś w czym miał niezbity talent. Innym zaś to los postanowił postawić przed jego nosem jego własną, wrodzoną, istniejącą z zupełnego przypadku, czy też może któreś z bóstw tak właśnie chciało.
Tak też było w moim przypadku i być może jej również. Ciekawe zrządzenie losu, życie obdarza cię trzecim okiem, ale pozostałe dwa w być może zwykłym kaprysie zostawił bezużyteczną ozdobą. Urokliwą.
Oczy dziewczyny hipnotyzowały, choć pewnie u jej brata dopatrzyć bym się mogła podobnego szczegółu, ale jej były jakieś mityczne, nie wiem jak dokładnie to zinterpretować. Zupełnie jakby kryły w sobie więcej tajemnic niż je posiadający mógł się spodziewać.
Wstałam powoli zważając na to jak bardzo blisko niej mogłam się w danej chwili znajdować, robiłam to na tyle ostrożnie by jej nie przerazić nagłym ruchem, nawet jeśli potrafiłaby i to przewidzieć.
Złapałam ją za rękę zaraz potem pomagając wstać, wszystko robiąc w skupieniu i spokoju, ignorując ból od napięcia brzucha, czy choćby przy najmniejszym ruchu. Ach gorsze rzeczy się zdarzały.
Spokój został niestety przerwany stukotem kopyt i kół o kamienistą ścieżkę, wyczekiwałam tego, nasłuchując od początku. Spojrzałam w te stronę prawie sięgając po kaptur u płaszcza, którego niestety doskwierał mi wyraźny brak. Poczułam się nieswojo, naprawdę miałam ochotę się ukryć, nie lubiłam być zapamiętywana.
Wystarczy, że dowiedziałam się o tym, że niekiedy widuje się mnie w wizjach nocnych. Wystarczająco stresujące dla dziewczyny o moim charakterze i wytrzymałość psychicznej.
Say’Jo nagle drgnęła ściskając mocniej moją dłoń. Spojrzała na mnie dziwnie jakbym zrobiła coś szokującego, a potem się uśmiechnęła. Zrobiłam coś nie tak? Coś powiedziałam? Nie nic przecież nie mówiłam od chwili mojego głupiego upadku.
Skrzywiłam się w zamyśleniu. Ona wciąż jednak wpatrywała się we mnie wyczekująco, tak jakby.
Nie do końca rozumiem.
- Już? Skończyłyście rozmowę? - Spytał niby to grzecznie, wyczuwalne było jednak jak hamuje się od wrzasku w zniecierpliwieniu, nadopiekuńczy pan, właściwie brat i nie mam pojęcia czemu na samą myśl żołądek podchodził mi do gardła. Obejrzałam się za siebie, moje oczy od razu powędrowały ku wierzchowcowi Say’Jo.
Gdzie był mój Horance? Nie wiem, zresztą nie ważne pojawi się dopiero wtedy gdy go będę potrzebować.
Zwróciłam się znów ku dziewczynie, która nerwowo przestępowała z nogi na nogę.
Jej brat chrząknął znów zniecierpliwiony naszym milczeniem, wkurzył się, a ja traciłam cierpliwość do jego spojrzenia, które jakby usiłowało mnie prześwietlić z miernym efektem. Jego reakcja była oczywista, przecież jestem podejrzaną blondyną z polnej ścieżki, tak na pewno można mi ufać… Ja sądzę jednak, że zaryzykować można. Na moje twarzy pojawił się przelotny uśmiech, ale on nie zauważył tego nawet jeśli na mojej głowie nie spoczywał kaptur osłaniający moją blada cerę.
W końcu nie wytrzymałam dłuższego sterczenia w miejscu, jakaś nagła siła spowodowała że pociągnęłam Say’Jo za sobą, w stronę skubiącego sobie swojsko trawę konia.
- Co ty do cholery robisz?! - Krzyknął za mną chłopak, nie wiedział co robić. Też bym nie wiedziała.
Prychnęłam przyśpieszając kroku, nie zapominając o tym, że przeszkodę stanowiły tu dziury i wystające korzenie, ja je wymijałam be problemu, ale ona. Musiałam być ostrożna.
Stanęłam w końcu przy koniu kładąc na jego pysku dłoń Say’Jo by uspokoić porywcze zwierze.
- No spokojnie… - Powiedziałam do obojga zniżonym głosem. Znów potem przytakując na dziewczynę.
- Wskakujesz?
Z początku niepewnie trzymała rękę na pysku cały czas czujnego konia, który zapewne zrzuciłby mnie od razu gdy tylko bym go dosiadła. Trzymałam się więc w bezpiecznej odległość, wciąż jednak będąc blisko by dopomóc Say’Jo we wgramoleniu się na jego grzbiet.
W końcu ze zdecydowaniem weszła między mnie i zwierzaka szybko oraz sprawnie z może lekkim zachwianiem, które bez problemu złagodziłam, wsiadając na konia. W przeciwieństwie do rumaka ona nie zwróciła uwagi na fakt, że chwile później znalazłam się za nią. Z cichym sykiem bólu, ale zawsze.
- W stronę Yrs prawda? - Spytałam mrugając, choć wiedziałam, że tego nie dostrzeże. Zaśmiała się jednak i ruszyłyśmy aż za szybko. Chyba to przewidziała…

<Say'Jo?>

wtorek, 2 września 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

- Na tyłek Amere, nie wrzeszcz tak, bo mi łeb pęknie - jęknąłem i jakimś cudem wygramoliłem się tak, że zdołałem usiąść, choć świat wokół mnie wirował nieprzyjemnie w ferii zbyt jaskrawych barw, które teraz wwiercały się w mój zbolały mózg. Światło było dla mnie istną katorgą, nie wspomnę już o odgłosach na około. Od kiedy to ludzie tak głośno dyszeli?! Na dodatek było mi jakoś dziwnie zimno...
Pomacałem się po klatce piersiowej, moją koszulę gdzieś wsiąkło. Gacie spadały mi z tyłka... Na dodatek na około widziałem jakieś chaszcze. Dobra, to było dziwne, ale zdarzało mi się budzić w gorszych miejscach, jak lochy chociażby, albo to dziwne laboratorium alchemiczne... dach wierzy obserwacyjnej... Tak i była jeszcze fontanna. Nie mam pojęcia jak zdołałem się przekimać w fontannie i się nie utopić, ale to był szczegół. A no i sypialnia baronówny, tej cycatej, jak jej tam było... mniejsza.
Spojrzałem na Carricka, który skulił się i spoglądał na mnie ze strachem, wtedy w moim zblazowanym umyśle coś zaskoczyło. Ja tu spałem z Carrickiem... Ale... A no tak, piliśmy, rozmawialiśmy, od tych wyznań prawie się nie udusiłem. Chłopak mnie... pocałował? No, tak, pocałował, ja się zrewanżowałem. Pamiętam jak mi siedział na kolanach, później... chyba mieliśmy iść do pokoju... Tylko jak do jasnej cholery znaleźliśmy się tutaj? I dlaczego jestem pół goły. Nie tylko ja z resztą.  O rzesz kurwa!! Czy my...?
- Carrick... ja... czy ty pamiętasz co się wczoraj stało? Tak... dokładniej? - spytałem szeptem, bo w gardle miałem szczerą pustynię z papierem ściernym zamiast piachu. 
- N-nie... - wymamrotał i miałem dziwne wrażenie, ze chętnie dodałby "i cholernie się z tego cieszę". Muszę przyznać, że trochę mnie to... ukłuło., nie dałem tego jednak po sobie poznać.
- Spokojnie zaraz się dowiemy co też się wydarzyło, tylko najpierw pasuje się ogarnąć i poszukać naszych rzeczy - stwierdziłem, wstałem i doprowadziłem swoje spodnie do względnego porządku. O dziwo kawałek dalej, przy sporym krzaku znalazłem swoją koszulę. Była w nieciekawym stanie, więc tylko przewiesiłem ją przez biodra, zamiast założyć.
Wszedłem pewnie do karczmy, choć musiałem dość sporo mrugać, żeby nie tracić ostrości widzenia. Podszedłem do karczmarki, która zerkała na mnie z rozbawieniem w oczach. Zapytana o nasze rzeczy przyniosła mi zawiniątko z tym co nam "wypadło". Co prawda sakiewka wydawała mi się odrobinę lżejsza niż powinna, ale nie miałem pewności co do tego czy to nie przez ilość gorzały, jaką w siebie wlaliśmy. Mniejsza o to. Zapytałem też o to co wyprawialiśmy, choć przyznanie się do zaników pamięci było swego rodzaju ujmą na mym dość wrażliwym ego. Dziewczyna zaśmiała się, ale raczej szczerym śmiechem, nie z przekąsem i wrednością.
- Cóż, bardzo żarliwie okazywaliście sobie czułość - wyjaśniła, a ja przekląłem w duchu. - Twój przyjaciel źle się poczuł. Wyszliście niby się przewietrzyć. Poszłam za wami, bo nie chciałam, żebyście się wplątali w kłopoty, ale nie uszliście za daleko, za to daliście piękny koncert. Śpiewałeś cudnie, nawet jeśli łamanym głosem i szczerze to nigdy nie słyszałam takich pieśni. Wygoniłeś jednak nas wszystkich, bo twój znajomy zasnął. Jesteście tacy słodcy. Cały czas go głaskałeś po głowie - zaszczebiotała z uśmiechem.
- Dzięki za wszystko i przepraszam za kłopot - powiedziałem z westchnieniem ulgi i wręczyłem dziewczynie jeszcze kilka monet. Odwróciłem się. Carrick czaił się w wejściu, ale byłem pewien, że słyszał co powiedziała dziewczyna. Na jej uśmiech, uciekł wzrokiem i burcząc coś pod nosem wyszedł.
Pożegnałem się i także wyszedłem. W milczeniu skierowaliśmy się do stajni, dosiedliśmy koni i ruszyliśmy w dalszą drogę. To milczenie było dla mnie nie do zniesienia.
- Przepraszam - powiedziałem.
- Za co? - spytał, chyba dość szczerze zaskoczony.
- Cóż... za te moje pytania. Zapewne poruszyłem mało przyjemne tematy... - westchnąłem ciężko.
- Nie musisz przepraszać, ale.. Oszukiwałeś! - wyciągnął palec, celując we mnie oskarżycielsko.
- Tak... troszkę... - powiedziałem, kryjąc uśmiech. - Dobra, to co chcesz wiedzieć? Pytanie karne i obiecuję, że odpowiem.
Przemknęło mi przez myśl, że mogę pożałować tej decyzji. Nie lubiłem mówić o sobie. Bardzo nie lubiłem, ale cóż... Jakiś rewanż za te wszystkie ekscesy mu się należy, choćby to miała być tylko szczerość.
- Nie wiem o co konkretnie cię zapytać, więc... Może o sobie opowiesz? Ty w końcu wiesz skąd jestem i tak dalej...
- No dobra... - westchnąłem. Moja przeszłość i "pierwsze życie" nie były czymś o czym chętnie mówiłem. - Więc pochodzę z Janrii.
- Gdzie to jest? - spytał.
- Cóż... obecnie byłoby gdzieś na południowy-wschód od Teluvii, czyli stosunkowo niedaleko stąd... Ale tego miasteczka już dość dawno nie ma na mapach. No cóż... Pochodzę z dość zamożnej i dobrej rodziny. Byłem najmłodszym dzieckiem, a moi rodzice nie spodziewali się, że doczekają się kolejnego potomka. Tym bardziej, że moja matka miała sporo problemów zdrowotnych. A ja dostarczyłem im jeszcze więcej zmartwień...
- Jak to? - spytał, gdy zamilkłem.
- Byłem bardzo chorowitym dzieckiem. Miałem nie dożyć następnego dnia. Później nie dawali mi roku, ale jakoś się udało. I udawało się do około siedemnastki. Później zaczęło być ze mną bardzo źle... nie żeby kiedykolwiek było dobrze, ale wtedy... Wszystko siadało mi po kolei, serce, neki i tak dalej... dużo nudnych szczegółów... Sporo wtedy czytałem, przesiadywałem w bibliotece, czytałem stare księgi, chciałem... żyć, znaleźć coś co mi pomoże. Jednak kiedy zacząłem tracić wzrok, zacząłem tracić i nadzieję. Wtedy poznałem... bardzo niezwykłą osóbkę. Dziewczynę. Weszła sobie do mnie przez balkon, a ja wtedy nie widziałem w tym już nic nadzwyczajnego. Wiesz... miewałem w tamtym czasie różne omamy, czarnulka, która spadła znikąd nie była niczym niezwykłym.
Uśmiechnąłem się do swoich wspomnień... Ale po chwili dobre wspomnienia zastąpiły te, o których chciałem zapomnieć.
- Ona była, prawdziwa? - dopytywał Carrick.
- Jak najbardziej prawdziwa. Zaczęliśmy rozmawiać, raz, drugi i kolejne i tak jakoś wyszło... Zaczęło mi na niej zależeć, ale już wtedy byłem pogodzony z tym, że długo nie pożyję... Mimo to nie potrafiłem odpuścić. Oświadczyłem jej się... - zamilkłem na dłuższą chwilę, Carrick nie poganiał mnie, za co byłem mu wdzięczny. - Wtedy ona zrobiła coś... Poświęciła się dla mnie. Zacząłem zdrowieć, przybierać na sile, ale jej.. jej już nie ma. A ja... okazało się, że nie tylko jestem zdrowy, ale dość trudno mnie zabić... O ile to możliwe konwencjonalnymi metodami. Gdy wszyscy z mojej rodziny zmarli, zacząłem podróżować. Zbierać wiedzę... Czasami się czegoś nauczyłem, a szło mi to dziwnie sprawnie... W końcu jedno życie zrobiło się nudne i nie do zniesienia. Dlatego powstał Roran, Yoseth i tak dalej, aż jestem ja, Tanith. No to tak w sporym skrócie... Więcej póki co wiedzieć nie musisz, a i tak jesteś chyba najlepiej doinformowaną istotą w tym świecie jeśli chodzi o moją skromną osobę. Teraz proponuję zrobić postój, a później ruszamy dalej. Jutro będziemy musieli mieć się na baczności, bo wątpię, żeby twoi pobratymcy tak zwyczajnie przepuścili mnie przez granicę.
Zatrzymałem Rut'Rę i zsunąłem się z siodła. Carrick poszedł w moje ślady.

<Carrick?>

Od Carricka (do Tanith'a)

Yuthirii’a  miasto jak miasto, pełne ludzi wielki przepych i pościskanie ze sobą budynki. Różniło się rzecz jasna nieznacznie od Yrs, które przecież było stolicą krain Quaarian.
Dziwnym aż było, że tak trudno było przecisnąć się przez te tłumy prowadząc przy tym konia, który jakby nie patrzeć ograniczał moje i tak już nie tak zgrabne ruchy, jak Tanith’a, który wręcz balansował jak rybka w wodzie czy na jakiejś fali pośród ludzi. Aż ciekaw byłem komu dokładnie gwizdnął sakiewkę na te wydatki, które planował poczynić i jak bardzo pełna brzęczących żetonów.
Złapałem się nawet na tym, że nie raz brakowało mi oparcie przednich kończyn. Czy to aby na pewno dobry znak? Dla sprawność przemian na pewno, ale czy nie za bardzo wczułem się “ćwicząc te swoje psie mięśnie”? Chyba jednak coś było na rzeczy kiedy to nie raz mało co nie schylałem się ku ziemi z chęcią szybszego biegu między nogami innych. Nie myśl chłopcze jak pies!
W końcu wkroczyliśmy w boczne ulice gdzie gwar nie był tak odczuwalny jak tam gdzie pełno było straganów i sklepów z zupełnie odległymi towarami do których chyba każdego ciągło.
Nigdy jakoś specjalnie nie rozumiałem tego co siedzi w głowach tych handlarzy, oczywiście świecidełka i inne takie rzeczy były od nich ładne, aż za ładne i to było podejrzane. 
Przyciągało to między innymi dlatego, a tak przynajmniej mi się zdaje, że sami wstanie nie byliśmy wyhodować nic lepszego. A przynajmniej nie tak przyciągającego estetycznym wyglądem bez skazy i bajecznymi kolorami.
Mijaliśmy naprawdę przeróżne jeszcze ostające się na uboczu stragany, a ja przyłapałem się nawet na tym, że mój język mimowolnie uwalniał się z ust niby to ciągnąc się za mną na widok mięsa.
Ale ja przecież do cholery jadłem! Nawet zapach był wyraźniejszy! Kurde oszaleje!
Tanith widząc mój problem, jakże z jego punktu widzenia zabawny, zaczął chichotać. O tak jasne znowu!
Jestem mega zabawnym pieskiem! Tak pieskiem, bo coraz bardziej uwłaczam swej godność człowieka.
- Stój tu bestyjko. - Parskał w końcu między falami rozbawienia Tanith. Stanęliśmy przy jakiejś karczmie na uboczu, było tu zaczynać widać nawet niejakie ślady roślinności i władzy jaką w tej części miasta otrzymała natura. Auuu? 
Widząc że stoję w miejscu jak kołek i wpatruje się dziwnie w krzaki między domami rudzielec gwizdnął na mnie klepiąc się o kolana z uśmiechem. Po czym mrugnął porozumiewawczo bym nie brał tej przenośni do siebie.
- No idę, idę… już. - Burknąłem stawiając niechętnie pierwszy krok do przodu. Zerkając jeszcze w przelocie na krzaki, ale niby czemu mnie to tak interesuje? To tylko zielone, liściaste coś!
Pokręciłem głową by obudzić się z transu i szybko weszłam do budynku. Nim jednak zamknąłem drzwi spojrzałem na niebo, słońce już się obniżało… Jak ten czas mija, gdy tak przemierzasz świat z bolącym tyłkiem i podejrzanym rudzielcem, który patrzy ci się na dupę… Tak wdziałem to! Jestem uczulony na takie zagrywki, ale to… to nieważne akurat teraz. Zmrużyłem oczy gdy słońce zaczęło niebezpiecznie operować na mojej twarzy po czym obróciłem się do wnętrza baru. 
Nie było to nic szczególnie zachęcającego wystrojem i trochę się zawahałem w pół kroku, zaraz potem jednak zobaczyłem Tanith’a, który już siedział przy jednym ze stolików prawie wymachując nogami i przelewając sobie jakiś płyn z pokaźnej wielkość dzbanka bo kubka. Kubków, dopiero teraz zauważyłem że były ich dwie sztuki, a to co nalewał było zapewne trunkiem.
Westchnąłem, przypominając sobie jaki efekt przyniosły moje pierwsze eksperymenty z tym napojem.
Skrzywiłem się, bo na samo wspomnienie głowa aż huczała.
- No śmiało, śmiało ja nie gryzę, ani to tu nie jest trujące złociutki zapewniam. - Uśmiechną się zaczepnie Tanith. A ja patrząc w swoją porcje zamlaskałem z niesmakiem.
- Nie mów, że nie próbowałeś?! - Wrzasnął prawie mężczyzna przechylając się na ławce, by widzieć moją pochyloną twarz z niesmakiem, wyraźnym niesmakiem.
- Próbowałem…- Zamyśliłem się analizując dokładniej jego wyskok, tak po prawdzie to chyba nie jest świadom ile ja mam dokładnie lat. 
-… Mam już skończone dziewiętnaście lat, właściwie za niecałe trzy miesiące będzie to już dwudziestka. - Przygryzłem wargę jeszcze bardziej na myśl o moich poprzednich “urodzinach”.
Mężczyzna pokiwał głową z uznaniem nie wiem czemu, przecież to tylko liczby.
- Ładnie, bardzo ładnie, miejscami wyglądasz nawet na strasznego… Ale nie wiele widzę myliłem się w domysłach - Zamruczał zadowolony dobierając się do  kubka z napojem o niezidentyfikowanej barwie i póki co dla mnie też smaku. 
No pacz go o czym jeszcze gdybał na mój temat w tym swoim owitym tajemnicami łbie. 
Prześwietlał mnie? Czy może obecna sytuacja prowadziła do zeznań z mojej strony.
- No to skoro już tak zaczynamy… Zagrajmy w prawdę lub wyzwanie - Posłał porozumiewawcze spojrzenie w przelocie na mój napój po czym wrócił do patrzenia mi się w oczy. Uniosłem brwi. Ocho, zaczyna się…
No trudno niech się dławi! Do czego to dochodzi na podejrzanych i spontanicznie planowanych wyprawach z bogowie wiedzą jakimi pokrętami.
Sięgnąłem więc po trunek w niespotykanej uciesze mojego rozmówcy i pociągnąłem do dna. 
To mi się przyda gdy będę wysłuchiwać jego nieprawdopodobnych pytań, moje odpowiedzi też powinny go satysfakcjonować… może aż za bardzo niekiedy przyprawiając o dreszczyk emocji.
Zacząłem kasłać, zaczyna się, zaczyna się, a jak się zmiesza do kupy to będzie jeszcze gorzej.
Tak dobrze znałem już swoje możliwości w tej kategorii. Westchnąłem przecierając usta.
- No to zacznijmy te gównianą grę. - Prychnąłem podpierając się łokciem o blat i z rozmarzonymi oczyma dolewając sobie dziwacznej w smaku, ale kuszącej substancji.
Ku wyraźnej uciesze jak widać Tanith’a, który już otwierał usta by dobrać odpowiednie z pytań, które ustawiły mu się w kolejce, nie zapominajmy jednak, że ja równiej miałem do nich prawo, tak mówiły reguły tej błahej ale jakże upokarzającej niekiedy gry.
- Quiss, miasto do którego zmierzamy jest miejscem gdzie się urodziłeś no nie? - Zaczął uważnie dobierając słowa jakbym już potrzebował literowania, ale może robił słusznie.
- Nioo…- Mruknąłem już przystawiając sobie kubek do ust by zaczerpnąć kolejnego łyku i obmyślając moje własne pytanie, ale on mnie zatrzymał. Miał do powiedzenia skubany coś jeszcze.
- Jak ma się sprawa więc z twoją rodziną? - Szepnął nachylając się do mnie z tym swoim blaskiem zaciekawienia w oku. Łochocho ? Rozważył to dokładnie chce tu siedzieć do późna ? 
Zmrużyłem oczy przypatrując mu się uważnie, był pewny swych słów jak cholera jasna.
Ze smutkiem wlałem w siebie kolejny łyk, duży łyk, jeśli w ogóle można to nazwać łykiem.
Geronimo…
- Ojciec sadysta, matka to przypadkowa sierota, która nie uważała gdzie wsadza dupę, a całe moje rodzeństwo prócz siostry, o której już słyszałeś mój panie… Nie żyje. - Ostatnie słowa przeciągnąłem w rozkoszy słysząc jak po każdym moim słowie wszczyna się cichy, ale jednak bulgot. Tylko czemu się tak tym przejmować? Mniejsza teraz moja kolej!
- A u ciebie jak z takimi rzeczami? - Rzuciłem po chwili już troszkę przyćmiony niewiele myśląc na  odbiorem słów, ani nawet nie przemyśliwając pytania.
Tanith’a natomiast nagle zupełnie jakby piorun trafił, spoważniał i to ostro nawet jak na niego.
Pożałowałem teraz swojej wylewność i to prosto w twarz.
- Nie, nie dorobiłem się nic. Eh… To boli, ale nawet gdzieś tam w starych dziejach miałem nawet szanse na wspaniałą żonkę…- Urwał nie miałem zamiaru go również męczyć. Trzeźwość wróciła na swoje miejsce serwując mi zimny prysznic na raz. Podrapałem się po głowie z lekkim rumieńcem zawstydzania, po czym wyprostowałem się na ławce rozkładając ręce.
- Teraz twoja kolej pytaj o co chcesz! - Uśmiechnąłem się krzywo.
- Nie omieszkam, chłopcze, nie omieszkam - Wycedził ze skrzyżowanymi na piersi rękami, mierząc mnie wzrokiem.
- Rodzeństwo. - Uznał twardo dziurkując mnie spojrzeniem. Zupełnie jakby zaświadczał mnie o tym że się nie wywinę kłamstwem i tak też było. Kłamać nie potrafiłem. Szczególnie podpity…
Sięgnąłem znów do dzbanka robiło się gorąco, bo facet nieświadomie zbaczał na tematy dla mnie wrażliwe, co więcej był coraz bliżej, najgorszego!
- Tak, była nas dokładnie czwórka, niezłej gromadki się mój starszy dorobił. Uściślając byłem trzeci w kolejce, moja siostra Morwen jest najmłodsza, choć na to nie wygląda… Oj nie. - Urwałem na chwile by nabrać trunku do ust, naprawdę nie wierzyłem, że mu o tym mówię, ale już, już pomału traciłem kontrole nad językiem, zaraz będę mówił bez namysłu. 
Ten jednak zniecierpliwiony zaczął mnie poganiać do kontynuacji dłonią, to naprawdę aż tak ciekawe?
- Wyglądało to tak, Eoin najstarszy i najbardziej podobny ze wszystkich do ojca, chyba największy owoc przypadkowego gwałtu w dziejach historii! - Zaśmiałem się, w jakimś stopniu jeszcze karcąc się w myślach za takie słowa wobec nieboszczyka. Tanith zareagował podobnie, ale on jeszcze nie znał moich pobudek, miejmy nadzieje że to, choć to nie wycieknie.
- Echem, no i oczywiście Manus, jego podziwiać było można za sposób w jaki stawiał się ojcu w obronie młodszych. - Tak jego szanowałem, po śmierci braci, chciałem być taki jak on.
By móc chronić siostrę, ale niestety było na odwrót.
- A siostra? - Nie dawał za wygraną.
- Jest chora na samolubne i sadystyczne postępki ojca, a no i oczywiście serce. Raz, raz jedyny miałem nieprzyjemny zaszczyt być jako jedyny świadkiem jej następstwa choroby. - Burknąłem ledwo podtrzymując głowę i składając słowa. 
- To znaczy? - Człowieku daj żyć.
- Zawał…- Jęknąłem ze szklistymi oczami wpatrzony w sufit.
- Moja kolej! Czemu latasz między dwoma postaciami? - Wybełkotałem opierając się oboma łokciami o stół i bawiąc się swoimi policzkami od niechcenia, wpatrzony w zupełnie jeszcze ogacającego rzeczywistość rudzielca. Gdybym był psem to bym teraz merdał ogonem jak wiatrakiem.
- Życie na dwa fronty jest ciekawsze nie sądzisz? Tym bardziej dla takiego Dziadygi, który nic tylko w papierach przesiaduje. Różnorodność jest fajna… w różnym tego słowa znaczeniu. - Rzucił między łykami mrugając do mnie nieznacznie. A ja już po prostu leżałem tylko plackiem na stole bawiąc się pustym kubkiem. Czyżby zbliżał się punkt krytyczny? Zacząłem się szarpać w skórę na której pojawiała się gęsia skórka. Wyczucie?
- Orientacja piesku! - Zakrzyknął ucieszony, wyglądało to tak jakby czaił się z tym pytaniem do odpowiedniego momentu. I chyba trafił idealnie, dobry jest.
- Mój brat Eoin, ruchał mnie w śniegu. - Oznajmiłem krótko zanim jeszcze dobrze skończył pytanie, wymachując kubkiem. Zamartwiłem się widząc jak powoli, ale nieubłaganie blednie.
Coś powiedziałem nie tak? 
Przełknął głośno krztusząc się tym, co miał w ustach i zrobił wielkie oczy próbując zebrać się w sobie i nabrać trochę powietrza w płuca. Poderwałam się zaraz czerwony na twarzy i chwyciłem Tanith’a za ramiona trzęsąc mim by wytracić z osłupienia. Niewiele pomogło.
Przeszedłem więc do rygorystycznych środków. Przez dłuższą chwile zresztą rudzielec przypominał mi jedną z ryb, które nie raz łapałem w górskich potokach. 
Poruszał niemo ustami w okrzyku o powietrze. A ja? Pocałowałem go. To zapewniało chyba natychmiastowy efekt otrzeźwiania. Choć chyba nie w pełni. Co stało się potem? Nie wiem, ale chyba się ktoś na mnie rzucił i był głodny… Czegoś tam cokolwiek.

Obudziłem się z bolącą głową i dziwnym uczuciem luźności w biodrach, na których zazwyczaj zaciskał się skórzany pasek. Zazwyczaj bo zamarzło się już kiedyś, że… Spojrzałem trzęsąc się w duł.
O w mordę. Paska zdecydowanie brak, a ja mam wywietrznik. 
Obróciłem się niepewnie rozglądając, byłem na łonie natury… No prawie, bo w jednym z tych krzaków za domem, który wcześniej przyciągnął mą uwagę niejako. Nagle usłyszałem za sobą jęk, podobny do mojego z przed chwili. Spojrzałem za siebie. 
- Ja pierdole! - Wrzasnąłem tak wysokim tonem jak nigdy dotąd i rzucając się z nie pohamowaną siłą odskoczyłem pod ścianę, odplątując się spod ciała Tanith'a, który dyszał mi w kark.
Teraz natomiast leżał, a właściwie wisiał na jednej z gałęzi nieopodal rosnącego drzewa.
Wdając się w większe szczegóły bez koszulki i z równie rozbrojonymi portami. Skuliłem się w cieniu, popiskując jak zbity pies.

<Tanith? Żyjesz?>

poniedziałek, 1 września 2014

Od Asheroth'a (do Naitherell)

Zaśmiałem się w głos, gdy Naitherell zaczęła się dobierać do moich spodni z zaciętą miną.
- Powoli , skarbie bo mnie uszkodzisz - zaśmiałem się, na co zgromiła mnie znów wzrokiem.
- Sugerujesz, że nie potrafię zająć się mężczyzną? - warknęła i rzuciła się na mnie, przewracając mnie na plecy.
Uniosłem się na łokciach, zerkając jak Naith sprawnie radzi sobie z moimi spodniami. Po chwili poczułem jej ciepłe rączki z wprawą pieszczące nasadę mojego penisa. Zamruczałem zadowolony, gdy językiem zaczęła znaczyć wilgotne ścieżki, aż dotarła do końcówki na której zacisnęła usteczka. Czułem kolejne spazmy rozkoszy, gdy z wprawą brała mnie w usta, coraz głębiej i szybciej, przy okazji dogadzając mi językiem, który wił się w jej ustach. 
Odchyliłem głowę do tyłu, dysząc chrapliwie z pożądania. Naith była boska w każdym calu i cokolwiek by nie robiła zawsze potrafiła rozgrzać mnie do tego stopnia, że w żyłach miałem płynny ogień. 
- Naith... - wysapałem, dając jej znać, że niewiele mi już brakuje do spełnienia. Ona jednak nie cofnęła się, a wręcz przeciwnie, przyspieszyła jeszcze. 
Doszedłem w jej ustach. Zacisnąłem szczękę, próbując zdusić przeciągły jęk. 
Naith natomiast jeszcze nie skończyła. Oblizała usta z uśmiechem i powróciła do doprowadzających mnie do szału czynności. Niewiele było trzeba, żebym znów był gotów do działania, co moja Ptaszyna przyjęła z zadowolonym uśmiechem.
Kobieta uniosła się, siadając na mnie okrakiem. 
- Ptaszyno.. - zaprotestowałem poruszając się pod nią. Nie pozwoliła mi na to, mocniej obejmując mnie udami i przesuwając się tak, że mój członek ocierał się o jej wilgotne krocze.
- Daj spokój Ash - wymruczała, pochylając się i całując mnie. - Zobaczysz, będzie fajnie...
- N-Naith... - sapnąłem gdy uniosła się nieco i nakierowała mnie ku sobie. Powoli, płynnymi ruchami wzięła mnie głębiej w siebie i nie przestawała się poruszać. Rytmicznie, mocno kołysała biodrami sprawiając nam obu przyjemność. Mimo jednak żaru w żyłach było we mnie coś jeszcze. Gdy tak leżałem pod nią, gdy oparła się o moje ramiona, przyciskając mnie do łóżka, krępując moje ruchy. To wrażenie pogłębiło się, gdy w ekstazie przejechała paznokciami po moim obojczyku, w stronę gardła. Mój oddech przyspieszył, a moje serce zaczęło walić jak oszalałe. Czułem się... bezbronny. 
Bezbronny, jak wtedy, gdy leżałem spojony alkoholem i tylko Taghios wie czym jeszcze. A nade mną stała kobieta, która jeszcze kilka chwil wcześniej mówiła mi, że mnie kocha. Pamiętam błysk jej oczu, uśmiech, światło odbite od ostrza sztyletu...
Szarpnąłem się gwałtownie, zrzucając z siebie kobietę i przyciskając ją do łóżka z furią. Powarkiwałem gardłowo, wściekły. 
Wystraszony wzrok Naitherell otrzeźwił mnie. Odsunąłem się od niej i przeczesałem włosy palcami.
- Przepraszam... Bardzo cię, przepraszam - wycharczałem. Było mi wstyd i byłem wściekły na siebie za swoją słabość. - Zrobiłem ci coś? - spytałem, zerkając na nią, tak by omijać jej oczy. 

<Naith, kopniesz mnie, czy pocieszysz?>

Od Tanith'a (do Carricka)

- Więc radzę szybko coś zjeść i nieco poćwiczyć - stwierdziłem.
- Tak, jedzenie to dobry pomysł - stwierdził Carrick, a jego żołądek zgodził się z nim głośno. Zaśmiałem się na to, a on słodko się zarumienił. 
Ten chłopak był.. niezwykły. Z jednej strony wydawał się taki... nieporadny, delikatny i niewinny. Ale przecież potrafił zabijać i zdarzało mu się zwyczajnie na coś rzucać w gniewie... czy co tam nim kierowało.
- No to proszę - powiedziałem, wręczając chłopakowi oprawionego królika. Surowego tym razem. - Byłem na małym polowaniu - wyjaśniłem.
- To pasuje rozpalić ognisko - usłyszałem.
- Nie trzeba - machnąłem ręką.
- Też lubisz surowe mięso? - zapytał, spoglądając na mnie, zdziwiony.
- Nie - skrzywiłem się, jedzenie surowego mięsa, krew... ble... Nie, żebym miał coś do Makh'Araj, oni już tak byli skonstruowani. - Ja już jadłem. Więc migiem zjedz i zabieramy się do ćwiczeń, a później w drogę.
Carrick usiadł i zaczął pałaszować swoja śniadanie, ja zająłem się rozplątywaniem długiej grzywy Ruth'Ry. 
Kiedy chłopak już zjadł usiadłem naprzeciw niego. 
- Przypomnij sobie co poczułeś podczas przemiany. Wiem, że to niezbyt przyjemne, ale z czasem się przyzwyczaisz i nie będziesz tego tak silnie odczuwał. 
- No dobrze... - stwierdził z głośnym westchnieniem.
Carrick zamknął oczy i oddychał miarowo, próbował się skupić, ale pierwsze próby nic nie dały.
- Spróbuj jeszcze. Powoli sobie przypomnij jak twoje kości rozciągały się i kurczyły, jak twoje mięśnie napinały się, zmieniały miejsce...
Carrick spróbował jeszcze raz. Po chwili jego ciało zaczęło drżeć, kości zaczęły strzelać, ale... chłopak zawahał się i wszystko ustało.
- Nie bój się. Jeśli będziesz się bał, wahał nic z tego nie będzie. Musisz się do tego przyzwyczaić. Daj dłoń - poprosiłem.
- Nie... - zaczął, ale nie słuchałem dalej, tylko sięgnąłem po jego dłoń. Chłopak odruchowo odsunął się i przechylił do tyłu. Ja zaś byłem zmuszony się nad nim pochylić, tak, że nasze ciała stały się niebezpiecznie blisko. Starałem się jednak tym nie przejmować i bezceremonialnie chwyciłem chłopaka za rękę, wyprostowałem się i wyjąłem kryształ. 
- Tan... - Carrick szarpnął się, ale ja byłem szybszy.  Lekko zadrasnąłem dłoń chłopaka, a ten zaczął znów zwijać się i zmieniać. Tym razem przemiana przebiegła dużo sprawniej i Carrick nie stracił nawet przytomności. Stanął za to przy mnie, powarkując. 
- Nie złość się tak, pieseczku - pogroziłem mu palcem. - Widzisz, że tym razem było łatwiej? Nie bolało tak, prawda?
Pies spojrzał na mnie, jakby się zastanawiał i po chwili skinął łbem.
- No widzisz! To teraz w drogę. Pobiegasz trochę. To pozwoli ci lepiej poznać mięśnie. Będę obok ciebie cały czas,. więc się nie martw. A i żadnych wybryków! Żadnego skakania do gardeł napotkanym, bo spiorę cie osobiście na kwaśne jabłko! Jasne to jest?
Carrick skinął łbem.
- To się cieszę - powiedziałem i pogłaskałem Carricka po łbie z uśmiechem. Miał takie miłe futerko.
Pozbierałem i poskładałem rzeczy chłopaka, włożyłem je do torby przy siodle. Przywiązałem cugle Mgieł do lęku swojego siodła i usadowiłem się wygodnie w siodle. Rut'Ra ruszyła lekkim kłusem, tak, by pies mógł za nami spokojnie nadążyć.
Około południa zatrzymaliśmy się, bo Carrick zaczął odzyskiwać ludzka postać. Dałem mu jego ubranie, posłusznie się odwracając, choć zdążyłem zerknąć na jego tyłek. Zgrabny, przyznam. Zjedliśmy szybki obiad i ruszyliśmy dalej. Wkrótce naszym oczom ukazało się Yuthirii.
- Odpoczniemy w jakiejś karczmie, kupimy prowiant i ruszymy dalej - zawyrokowałem i przejechałem przez bramę miasta.
Nie wiem dlaczego, ale w mieście pośród tłumów czułem się lepiej niż w głuszy. Tu zawsze coś się działo.

<Carrick?>

niedziela, 31 sierpnia 2014

Od Naitherell (do Asheroth'a)

Uśmiechnęłam się krzywo. Asheroth potrafił prawić mi bardzo trafne komplementy, gdy tego chciał. Jednakże ja od zawsze pozostawałam wyczulona na widoczne oznaki mojego wpływu, a nie - na słowne zapewnienia, że faktycznie mam u kogoś autorytet.
"Coś mi się w głowie poprzewracało", stwierdziłam jednocześnie. "Czy ja zrównuję moje skromne, ograniczone życie prywatne z pracą?"
Miałam ochotę ukłuć się szpilką, tak dla zasady. Coraz częściej przyłapywałam się na sprowadzaniu istotnych rzeczy do jednej kategorii. Wszędzie szukałam podstępu, oszustwa, zdrady. Być może tego właśnie nauczyło mnie życie. Mimo wyciągniętych wniosków i nauk nabytych podczas samodzielnego podnoszenia się po potknięciach, nadal odnosiłam wrażenie, że postępuję niewłaściwie. Gdzieś w życiu musi być przecież miejsce na zaufanie, na przyjaźń, na miłość. "Ale nie dla mnie", tłumaczyłam sobie od lat. Co z tego, skoro podświadomie wciąż tego pragnęłam. Bo kto jest na tyle zaślepiony i nienawistny, by kłócić się z głosem serca? Umiem ukrywać emocje, to prawda. Zapewne ułatwiają mi to wspomnienia. Drastyczne wspomnienia. Takie, których chciałabym wyzbyć się ze snów, a które dają człowiekowi siłę ponad całym tym szaleństwem. Ale ukrywanie emocji nie równa się z wyzbywaniem uczuć. Może... Może popełniam kolejny krok ku przepaści, może następny upadek doszczętnie pozbawi mnie rozumu. Bo taka, według mnie, jest cena kamiennego serca. Na litość wszystkich bóstw tego i tamtego świata, niech mi ktoś powie, iż to nieprawda, jeśli tak nie jest. Jak wiele trzeba doświadczyć, by postradać zmysły? Kim trzeba się urodzić, by znieść chłód i pustkę w duszy? Nie znam żadnego człowieka o takiej zdolności.
Chciałabym móc zapomnieć o wszystkich wątpliwościach. Móc oddać się emocjom. Dlaczego to musi być takie trudne? Przesadne tłumienie woli sumienia przez rozum doprowadzi do obłędu. Oddawanie się pragnieniom - do zniszczenia. Nie, ja nie mogę odpoczywać. Taką drogę wybrałam, takie moje przeznaczenie. Muszę pozostawać przy granicy tych obu cienkich, morderczych w skutkach przekroczenia linii.
"Cholera, jestem pijana", pomyślałam z niesmakiem, podsumowując w ten sposób dotychczasowe przemyślenia. Przecież nie pozwalałam sobie na chwile słabości. No, przy jednym mężczyźnie. I tylko troszeczkę. I nie spotykałam się z nim często.
"Ale chciałabyś tego."
Koniec końców uznałam, że napalonej kobiecie po kieliszku powinno się wybaczać wiele lekkomyślnych czynów, a Asheroth nie należy do moich wrogów. Fakt, iż na niego jednego nie posiadam żadnego haka leciutko mnie przerażał, ale z drugiej strony... To ryzyko na swój sposób mnie też pociągało.
Powoli wygięłam się w łuk, ułatwiając Ash'owi zsunięcie problematycznej sukienki. Nie przyznawałam się do tego otwarcie nawet przed samą sobą, ale założyłabym coś znacznie luźniejszego, gdybym przewidziała tę sytuację.
Westchnęłam z zadowoleniem, gdy jego wprawne dłonie zbłądziły na moment przy moich biodrach. Od zawsze podziwiałam jego sposób obycia z kobietami. Nie był brutalny, nie manifestował swojej imponującej i niewątpliwie nadzwyczajnej siły. A warto przy tym wspomnieć, że potrafił dostarczyć dreszczyku emocji. Tak, w tym był mistrzem. Ciekawe, czy to przez zawód.
Gładziłam jego umięśnione ramiona i tors, po raz kolejny badając to idealnie wyrzeźbione ciało, jakiego skrycie pragnęłam. Ash uporał się już z moją sukienką, prędko powracając do pieszczot. Pocałował mnie namiętnie, ściskając przy tym moją pierś, a drugą ręką uniósł mnie wyżej, aż otarliśmy się biodrami. Jęknęłam, gdy spora wypukłość w jego spodniach podrażniła mój czuły punkt, gotowy już od jakiegoś czasu do zabawy. Oplotłam go nogami, kręcąc tyłeczkiem i wijąc się pod nim, robiąc sobie przy okazji dobrze i donośnie dając o tym znać. Oczy Ash'a błysnęły rozbawieniem, gdy na chwilę oderwał się od moich piersi, których chwilę wcześniej próbował.
- Cóż za dzikie żądze w ciebie wstąpiły, Ptaszyno - zażartował, opierając się na mnie jeszcze mocniej. - Chyba zacznę cię częstować moimi ulubionymi trunkami...
- Żebym była spita po kilku łykach? Nie, dziękuję, daruję sobie próbowanie twoich specjałów - wydusiłam z trudem, oddychając nieregularnie przez rosnące wciąż podniecenie. - No chyba, że masz ochotę poczęstować mnie czym innym...
Na te słowa zaśmiał się cicho i bez ostrzeżenia wsunął kilka palców do mojego gorącego wnętrza. Krzyknęłam, wzdrygając się gwałtownie i mnąc pościel, kiedy narzucił mojej łechtaczce szaleńcze tempo prowadzące do szybkiego spełnienia. Pojękiwałam coraz głośniej i coraz częściej, zamykając oczy i czekając na nadchodzą falę rozkoszy, która już powoli wypełniała mnie od wewnątrz. Ash, widząc co się ze mną dzieje, zatkał mi usta kolejnym pocałunkiem, szczypiąc przy tym moją brodawkę być może odrobinę za mocno, co jednak tylko mi pomogło. Objęłam go ramionami, wplatając palce w jego czarne włosy i w ten sposób doszłam pod nim ze stłumionym krzykiem.
Potrzebowałam paru chwil, by odzyskać trzeźwość myślenia, o ile w ogóle można tak było mówić w przypadku mojego stanu. Wbiłam wzrok w sufit i oddychałam miarowo, ignorując wielce ucieszonego Asheroth'a, któremu miałam ochotę łeb urwać. Chociaż zapewne na jego miejscu też bym się śmiała - kto to widział, żeby kurtyzana kończyła zanim w ogóle mężczyzna zacznie?!
- Takiś rozbawiony? - burknęłam na niego.
- Och, daj spokój, potrzebowałaś tego. Od razu zniknęła ci ta groźna mina...
- Przysięgam, zatłukę! - warknęłam, na co tylko wybuchnął śmiechem. - Ale najpierw, najpierw odwdzięczę ci się pięknym za nadobne - rzekłam, podnosząc się z posłania i zabierając za jego spodnie.

<Ash?>

Raport Straży Królewskiej - tydzień czwarty

No i mamy kolejny tydzień za nami. Niestety kończą się wakacje, a więc i czasu będzie mniej, ale mam nadzieję, że jakoś damy radę ;)
No to staty:

Asheroth - 2
Tanith - 5
Wielki Mędrzec - 2
Quith - 0
Dreen - 0
Arshia - 1
Rosyjo - 2
Giselle - 1
Abyss - 1
Carrick - 5
Sorley - 1
Akira - 1
Ethan - 3
Naitherell - 2
Shishuo - 0
Lily - 3
Say'Jo - 2

Czyli górą Carrick i Tanith ;) Piknie ;)