Pogładziłem Morwen po policzku, gdy wreszcie nasze usta przestały łączyć się w kolejnych namiętnych pocałunkach. Moje nowe zwierzątko, jakim stał się Manus, wyprowadzono do tego czasu, z czego byłem niezmiernie zadowolony. Nie miałem ochoty jeszcze Morwen się zwierzać z tego, że obiłem jej braciszka.
- Gdzie Manus? Co się z nim stało? - spytała jednak dziewczyna, spoglądając w głąb korytarza.
- Nic mu nie będzie - burknąłem na to, wiedząc, że mężczyzna wyjdzie stąd ze sporymi sińcami, ale wyliże się, szczególnie jeżeli specyfiki tej jego żmii są tak dobre, jak krążyły o tym plotki. - Co nie co przeskrobał i trzeba mu było skórę przetrzepać, ale to już załatwione i nie masz się tym co martwić.
- Ale... - zaczęła znów, widocznie zmartwiona.
- No już, już mała. Nie przejmuj się tym tak. Jego pani przyjdzie tu po niego, zabierze do domu i wszystko będzie cacy, a teraz chodźmy już stąd. Jestem głodny i chętnie bym cię najzwyczajniej w świecie rozebrał - mówiąc to włożyłem palec w dekolt jej sukni i przyciągnąłem ją do siebie ponownie, bo zdążyła się cofnąć o krok. Dostałem za to po łapach, a Mor zmierzyła mnie ostrym spojrzenie. Zaśmiałem się na to i nie zważając na to, że mogłaby protestować przyciągnąłem ją do siebie, uniosłem i po prostu wyszedłem na dziedziniec.
- Postaw mnie - zapiszczała Morwen i znów poczułem jej piąstki, które uderzyły w moje ciało. Nie zważałem na to jednak i z dziwną lekkością w sercu niosłem ją do swojej rezydencji, uradowany dodatkowo tym jakim wzrokiem obrzucali nas po drodze ludzie. Nie miałem pojęcia dlaczego tak łatwo przychodziło mi okazywanie czułości tej drobnej czarnulce. Co ona takiego w sobie miała? Dlaczego pozwalałem jej dosłownie na wszystko? Przecież nigdy nie byłem jakoś specjalnie wylewny, a ostatnimi czasy okazywanie uczuć było wręcz czymś dla mnie nieosiągalnym. Tym dziwniejszym było dla mnie to, że teraz potrafiłem przytulić Mor, pocałować czy po prostu cieszyć się jej bliskością i to na oczach innych.
Postawiłem ją dopiero gdy byliśmy już w moim domu.
- Wreszcie! - burknęła, otrzepując się i prostując wymiętą suknię.
- Oj daj spokój, każda kobieta powtarza, że chce, żeby na rękach ją nosić - rzuciłem do niej gdy przeszliśmy do salonu, by usiąść.
- Ale ja nie jestem każda - fuknęła i znów dostałem po łapach kiedy moja dłoń zaczęła wsuwać się pod jej spódnicę.
- Oj to prawda - uśmiechnąłem się i krzyknąłem na służącego, żeby przyniósł nam coś do jedzenia.
- Rozmawiałam z Quithem - zaczęła Morwen, kiedy przyniesiono nam spory półmisek ze świeżym mięsem.
- Nie mieszaj się w to - westchnąłem, starając się skupić po prostu na zaspakajaniu głodu.
- Najwidoczniej muszę, bo nie podoba mi się co się między wami dzieje. On jest twoim synem i...
- I najlepiej mu będzie z wujem, daleko ode mnie - przerwałem jej.
- Mylisz się! On chce tu zostać. Martwił się o ciebie. - Dziewczyna położyła mi dłoń na ramieniu.
- Dzieciak nigdy za mną nie przepadał jakoś specjalnie, więc nie mam pojęcia co mu się teraz porobiło. - Chciałem skończyć tę rozmowę. Czułem się zdecydowanie nieswojo. Sam fakt, że opowiedziałem Morwen aż za dużo o sobie, był ciężki. Tym bardziej, że przerwano nam i nawet nie wiedziałem jak ona to przyjęła, co o tym myśli. Nie chciałem się w żadnym razie wybielać, chciałem, żeby znała prawdę taką, jaka była dla mnie. Kłopot był taki, że Mor nie miała zbyt miłych wspomnień odnośnie swojego ojca. W końcu Tanith musiał skurwiela utłuc żeby uratować życie matce i bratu dziewczyny. Sądziłem, że mnie także potępi, kiedy będzie wiedziała wszystko. Być może nie obijałem syna do nieprzytomności, ale przez kilka ładnych lat próbowałem zrobić z niego kogoś choć odrobinę podobnego do mnie. Nie wyszło, a jedyne co zyskałem to niechęć dzieciaka. Tak już było i tak miało zostać.
- Jesteś idiotą - stwierdziła ostro, na co sapnąłem gniewnie, odwracając się w jej stronę.
- A konkretniej?
- Quith cię kocha i dlatego wrócił - powiedziała, na co sapnąłem kpiąco. - Czy ty naprawdę jesteś aż tak ślepy? Naprawdę nie dostrzegasz tego, że na świecie mogą być ludzie, którym na tobie zależy? Quith to twój syn, chce tu zostać i sądzę, że ma do tego prawo. W końcu to i jego dom.
- Przyjemność ci sprawia męczenie mnie swoja moralnością i mądrościami? - warknąłem na nią.
- Owszem! Bo wiem, że jeszcze ci to wyjdzie na dobre. - Upór w jej głosie mnie drażnił. A jednocześnie nie potrafiłem za cholerę niczego jej odmówić i postawić na swoim. To jeszcze bardziej mnie irytowało. W dziwy sposób mi na niej zależało... Nie chciałem jej do siebie zrazić... nie teraz.
- Róbcie jak chcecie - rzuciłem w końcu i wróciłem do jedzenia.
<Mor?>
- Postaw mnie - zapiszczała Morwen i znów poczułem jej piąstki, które uderzyły w moje ciało. Nie zważałem na to jednak i z dziwną lekkością w sercu niosłem ją do swojej rezydencji, uradowany dodatkowo tym jakim wzrokiem obrzucali nas po drodze ludzie. Nie miałem pojęcia dlaczego tak łatwo przychodziło mi okazywanie czułości tej drobnej czarnulce. Co ona takiego w sobie miała? Dlaczego pozwalałem jej dosłownie na wszystko? Przecież nigdy nie byłem jakoś specjalnie wylewny, a ostatnimi czasy okazywanie uczuć było wręcz czymś dla mnie nieosiągalnym. Tym dziwniejszym było dla mnie to, że teraz potrafiłem przytulić Mor, pocałować czy po prostu cieszyć się jej bliskością i to na oczach innych.
Postawiłem ją dopiero gdy byliśmy już w moim domu.
- Wreszcie! - burknęła, otrzepując się i prostując wymiętą suknię.
- Oj daj spokój, każda kobieta powtarza, że chce, żeby na rękach ją nosić - rzuciłem do niej gdy przeszliśmy do salonu, by usiąść.
- Ale ja nie jestem każda - fuknęła i znów dostałem po łapach kiedy moja dłoń zaczęła wsuwać się pod jej spódnicę.
- Oj to prawda - uśmiechnąłem się i krzyknąłem na służącego, żeby przyniósł nam coś do jedzenia.
- Rozmawiałam z Quithem - zaczęła Morwen, kiedy przyniesiono nam spory półmisek ze świeżym mięsem.
- Nie mieszaj się w to - westchnąłem, starając się skupić po prostu na zaspakajaniu głodu.
- Najwidoczniej muszę, bo nie podoba mi się co się między wami dzieje. On jest twoim synem i...
- I najlepiej mu będzie z wujem, daleko ode mnie - przerwałem jej.
- Mylisz się! On chce tu zostać. Martwił się o ciebie. - Dziewczyna położyła mi dłoń na ramieniu.
- Dzieciak nigdy za mną nie przepadał jakoś specjalnie, więc nie mam pojęcia co mu się teraz porobiło. - Chciałem skończyć tę rozmowę. Czułem się zdecydowanie nieswojo. Sam fakt, że opowiedziałem Morwen aż za dużo o sobie, był ciężki. Tym bardziej, że przerwano nam i nawet nie wiedziałem jak ona to przyjęła, co o tym myśli. Nie chciałem się w żadnym razie wybielać, chciałem, żeby znała prawdę taką, jaka była dla mnie. Kłopot był taki, że Mor nie miała zbyt miłych wspomnień odnośnie swojego ojca. W końcu Tanith musiał skurwiela utłuc żeby uratować życie matce i bratu dziewczyny. Sądziłem, że mnie także potępi, kiedy będzie wiedziała wszystko. Być może nie obijałem syna do nieprzytomności, ale przez kilka ładnych lat próbowałem zrobić z niego kogoś choć odrobinę podobnego do mnie. Nie wyszło, a jedyne co zyskałem to niechęć dzieciaka. Tak już było i tak miało zostać.
- Jesteś idiotą - stwierdziła ostro, na co sapnąłem gniewnie, odwracając się w jej stronę.
- A konkretniej?
- Quith cię kocha i dlatego wrócił - powiedziała, na co sapnąłem kpiąco. - Czy ty naprawdę jesteś aż tak ślepy? Naprawdę nie dostrzegasz tego, że na świecie mogą być ludzie, którym na tobie zależy? Quith to twój syn, chce tu zostać i sądzę, że ma do tego prawo. W końcu to i jego dom.
- Przyjemność ci sprawia męczenie mnie swoja moralnością i mądrościami? - warknąłem na nią.
- Owszem! Bo wiem, że jeszcze ci to wyjdzie na dobre. - Upór w jej głosie mnie drażnił. A jednocześnie nie potrafiłem za cholerę niczego jej odmówić i postawić na swoim. To jeszcze bardziej mnie irytowało. W dziwy sposób mi na niej zależało... Nie chciałem jej do siebie zrazić... nie teraz.
- Róbcie jak chcecie - rzuciłem w końcu i wróciłem do jedzenia.
<Mor?>