sobota, 27 lutego 2016

Od Asheroth'a (do Morwen)

Pogładziłem Morwen po policzku, gdy wreszcie nasze usta przestały łączyć się w kolejnych namiętnych pocałunkach. Moje nowe zwierzątko, jakim stał się Manus, wyprowadzono do tego czasu, z czego byłem niezmiernie zadowolony. Nie miałem ochoty jeszcze Morwen się zwierzać z tego, że obiłem jej braciszka.
- Gdzie Manus? Co się z nim stało? - spytała jednak dziewczyna, spoglądając w głąb korytarza. 
- Nic mu nie będzie - burknąłem na to, wiedząc, że mężczyzna wyjdzie stąd ze sporymi sińcami, ale wyliże się, szczególnie jeżeli specyfiki tej jego żmii są tak dobre, jak krążyły o tym plotki. - Co nie co przeskrobał i trzeba mu było skórę przetrzepać, ale to już załatwione i nie masz się tym co martwić.
- Ale... - zaczęła znów, widocznie zmartwiona.
- No już, już mała. Nie przejmuj się tym tak. Jego pani przyjdzie tu po niego, zabierze do domu i wszystko będzie cacy, a teraz chodźmy już stąd. Jestem głodny i chętnie bym cię najzwyczajniej w świecie rozebrał - mówiąc to włożyłem palec w dekolt jej sukni i przyciągnąłem ją do siebie ponownie, bo zdążyła się cofnąć o krok. Dostałem za to po łapach, a Mor zmierzyła mnie ostrym spojrzenie. Zaśmiałem się na to i nie zważając na to, że mogłaby protestować przyciągnąłem ją do siebie, uniosłem i po prostu wyszedłem na dziedziniec.
- Postaw mnie - zapiszczała Morwen i znów poczułem jej piąstki, które uderzyły w moje ciało. Nie zważałem na to jednak i z dziwną lekkością w sercu niosłem ją do swojej rezydencji, uradowany dodatkowo tym jakim wzrokiem obrzucali nas po drodze ludzie. Nie miałem pojęcia dlaczego tak łatwo przychodziło mi okazywanie czułości tej drobnej czarnulce. Co ona takiego w sobie miała? Dlaczego pozwalałem jej dosłownie na wszystko? Przecież nigdy nie byłem jakoś specjalnie wylewny, a ostatnimi czasy okazywanie uczuć było wręcz czymś dla mnie nieosiągalnym. Tym dziwniejszym było dla mnie to, że teraz potrafiłem przytulić Mor, pocałować czy po prostu cieszyć się jej bliskością i to na oczach innych.
Postawiłem ją dopiero gdy byliśmy już w moim domu.
- Wreszcie! - burknęła, otrzepując się i prostując wymiętą suknię.
- Oj daj spokój, każda kobieta powtarza, że chce, żeby na rękach ją nosić - rzuciłem do niej gdy przeszliśmy do salonu, by usiąść.
- Ale ja nie jestem każda - fuknęła i znów dostałem po łapach kiedy moja dłoń zaczęła wsuwać się pod jej spódnicę.
- Oj to prawda - uśmiechnąłem się i krzyknąłem na służącego, żeby przyniósł nam coś do jedzenia.
- Rozmawiałam z Quithem - zaczęła Morwen, kiedy przyniesiono nam spory półmisek ze świeżym mięsem.
- Nie mieszaj się w to - westchnąłem, starając się skupić po prostu na zaspakajaniu głodu.
- Najwidoczniej muszę, bo nie podoba mi się co się między wami dzieje. On jest twoim synem i...
- I najlepiej mu będzie z wujem, daleko ode mnie - przerwałem jej.
- Mylisz się! On chce tu zostać. Martwił się o ciebie. - Dziewczyna położyła mi dłoń na ramieniu.
- Dzieciak nigdy za mną nie przepadał jakoś specjalnie, więc nie mam pojęcia co mu się teraz porobiło. - Chciałem skończyć tę rozmowę. Czułem się zdecydowanie nieswojo. Sam fakt, że opowiedziałem Morwen aż za dużo o sobie, był ciężki. Tym bardziej, że przerwano nam i nawet nie wiedziałem jak ona to przyjęła, co o tym myśli. Nie chciałem się w żadnym razie wybielać, chciałem, żeby znała prawdę taką, jaka była dla mnie. Kłopot był taki, że Mor nie miała zbyt miłych wspomnień odnośnie swojego ojca. W końcu Tanith musiał skurwiela utłuc żeby uratować życie matce i bratu dziewczyny. Sądziłem, że mnie także potępi, kiedy będzie wiedziała wszystko. Być może nie obijałem syna do nieprzytomności, ale przez kilka ładnych lat próbowałem zrobić z niego kogoś choć odrobinę podobnego do mnie. Nie wyszło, a jedyne co zyskałem to niechęć dzieciaka. Tak już było i tak miało zostać.
- Jesteś idiotą - stwierdziła ostro, na co sapnąłem gniewnie, odwracając się w jej stronę.
- A konkretniej?
- Quith cię kocha i dlatego wrócił - powiedziała, na co sapnąłem kpiąco. - Czy ty naprawdę jesteś aż tak ślepy? Naprawdę nie dostrzegasz tego, że na świecie mogą być ludzie, którym na tobie zależy? Quith to twój syn, chce tu zostać i sądzę, że ma do tego prawo. W końcu to i jego dom.
- Przyjemność ci sprawia męczenie mnie swoja moralnością i mądrościami? - warknąłem na nią.
- Owszem! Bo wiem, że jeszcze ci to wyjdzie na dobre. - Upór w jej głosie mnie drażnił. A jednocześnie nie potrafiłem za cholerę niczego jej odmówić i postawić na swoim. To jeszcze bardziej mnie irytowało. W dziwy sposób mi na niej zależało... Nie chciałem jej do siebie zrazić... nie teraz.
- Róbcie jak chcecie - rzuciłem w końcu i wróciłem do jedzenia.

<Mor?>

czwartek, 25 lutego 2016

Od Jashy (do Manusa)

Wpadłam do domu jak oszalała. Nie miałam pojęcia co mam robić. Pierwszy raz tak naprawdę panikowałam, miotając się po salonie, to nów sypialni, nie mając żadnego planu... Nic... Widok Manusa, biegnącego z głową Isil, to jak dzikość i szaleństwo wykrzywiało jego twarz... Jak go pojmano i jak zatrzymał mnie. Wszystko to wydawało się nierealne, niemożliwe. Przerażało mnie, pierwszy raz od tak dawna.
W pierwszej chwili oczywiście chciałam wpaść tam i uwolnić ukochanego. Chciałam zabić każdego, kto ośmielił się go tknąć... Wiedziałam jednak, że to było coś niewykonalnego. Pałacowe lochy, dokąd go zabrano, były istną twierdzą, a Asherotha nie można było lekceważyć. Poza tym nawet jeżeli udałoby mi się wydostać Manusa, to w mgnieniu oka musielibyśmy zniknąć, bo stalibyśmy się poszukiwani. Listy gończe były w naszej profesji nierzadkie, ale jednak liczyło się dla nas, byśmy nie zostali wykryci, by nikt niczego nie mógł nam udowodnić i postawić nas przed obliczem kata. Tym razem Manus pokazał wszystkim co zrobił...
Zapłakałam, znów ukrywając twarz w dłoniach. Byłam zdruzgotana. Co jeśli zostanie skazany? Jeśli będą chcieli go zabić za jego zbrodnię? Nie mogłam na to pozwolić! Nie mogłam i nie chciałam! Nigdy!
- Azor! - ryknęłam i w pośpiechu zaczęłam zgarniać co potrzebniejsze rzeczy, gotowa iść odbić ukochanego i uciec z nim i na drugi kraniec świata. 
Ledwie jednak skończyłam ładowanie jednej z toreb, gdy przygnała do mnie jedna za służących.
- P-pani... przyniesiono to i... - zaskomlała, gdy wydarłam z jej drętwych łap kopertę opatrzoną pieczęcią królewskiego kata.
Szybko przeczytałam treść wiadomości, czując z każdym słowem, jak kamień spadał mi z serca. Oczywiście w pewnym sensie budziło to i mój niepokój, bo oznaczało to, że Asheroth miał w tym jakiś interes, ale nie dbałam o to.
- Azor, za mną - warknęłam i biorąc sporą sakwę złota ruszyłam do wyjścia.
Do lochów dotarłam pędem, a towarzystwo mojego pupila sprawiło, że wszystko co tylko stanęło nam na drodze uciekało w popłochu. Zeskoczyłam zgrabnie z sidła i podeszłam do jednego ze strażników.
- Prowadź mnie do Manusa. Został zatrzymany, a wy macie go wypuścić - zakomunikowałam chłodno.
Mężczyzna ociągał się zdecydowanie za długo, a Azor wyczuł moją złość. Nim choćby miałam ochotę zareagować stwór chwycił a grdykę strażnika i zaryczał wściekle. Nie zabił go, choć usłyszenie pękającego kręgosłupa byłoby dla mnie teraz istną symfonią. Kiedy strażnik zwiotczał w uścisku Azora, kazałam mu go wypuścić. Drugi z mężczyzn był już na tyle mądry, że poprowadził mnie wgłąb lochów. Złoto, po prostu rzuciłam jednemu z urzędasów i pognałam dalej. Kiedy wreszcie ujrzałam Manusa, lezącego na ziemi, poobijanego, ale żywego znów miałam ochotę się rozpłakać. Na widok krwi przeszyło mnie jednak i inne uczucie... Chęć odwetu. Sprawiające niemal ból pragnienie mordu i dokonania wyjątkowo krwawej i bolesnej zemsty na wszystkim, co odważyło się choć tknąć mężczyznę, którego kochałam. Zacisnęłam pięści i przełknęłam gorzki jad, który zaczął spływać z moich kłów, starając się opanować.
Azor uniósł Manusa, a ja ruszyłam do wyjścia obrzucając pełnym nienawiści wzrokiem każdego kogo mijałam. Dobrze zapamiętywałam każdą z twarzy wiedząc, że jeżeli spotkam ich kiedyś pojedynczo, w ciemnych uliczkach skończę ich żywoty.
Droga do domu była chyba najcięższą jaką przebyłam ostatnimi czasy. Wciąż starałam się być spokojna, walcząc ze sobą. Udawało się... aż do chwili kiedy podałam Manusowi lekarstwa... Wtedy rzuciłam mu się w ramiona, płacząc znowu. Miałam już dość łez, a jednak nie potrafiłam ich powstrzymać.
- Coś ty sobie myślał?! - wrzeszczałam przez łzy. - Jak mogłeś?! Jak mogłeś się tak narazić? Czy ty wiesz co by się stało gdybym cię straciła...?
- Jaszczureczko... nie płacz - wyszeptał, gładząc mnie po włosach.
- Nigdy mnie nie zostawiaj... błagam.. - zachlipałam znów, zwijając się w kłębek, by móc leżeć na jego kolanach. Ściskałam mocno jego zakrwawione wciąż ubranie. - Obiecaj mi... - wyjęczałam jeszcze.

<Maniuś, ja cię kiedyś osobiście zamorduję>

Od Manusa (do Asheroth'a/Jashy)

Wpatrywałem się w ten jego głupi uśmieszek... Jasne, że był teraz wyżej. Za szczekanie mogłem otrzymać w odpowiedzi co najwyżej upuszczenie krwi, odcięcie czegoś albo i coś mniej upokarzającego... Jeśli w ogóle coś tym podobnego istniało. W skrócie wolałem nie próbować.
- I co może mam ci rękę jeszcze podać? - Starałem nie... znaczy.
Ashaeroth zaśmiał się, jednym mocnym kopniakiem zrzucając mnie z krzesła.
- A no... Wypadało by... I lepiej dla ciebie. - Westchnął podnosząc mnie za bety i waląc mocno w twarz. Tak że splunąłem krwią.
- Sam widzisz. - Spojrzałem na niego z nieukrywaną nienawiścią. Jednak tylko przez chwile bo zaraz potem się uśmiechnąłem, wyciągając ku niemu uwolnioną z uścisku kajdan dłoń. Mężczyzna spojrzał na mnie dziwnie zdziwiony, gdy zaraz potem po pomieszczeniu przetoczył się brzdęk spadających na ziemnie metalowych kajdan. Mimo wszystko uścisnąłem mu wesoło dłoń, a szczególnie serdecznie gdy już mnie opuścił na ziemie.
- No co? Nie tylko ty masz asy w rękawie gorylu. - Burknąłem pocierając obolałe przeguby. - Spójrz no na moje drobne dłonie, a na twoje dwa młoty... Mogli byście brać pod uwagę, że nie każdy wasz więzień to goliat. - Zacząłem krążyć po pomieszczeniu prawiąc mu morały o tym jak to jego podwładni powinni być bardziej ostrożni, a on robił miny jakby chciał mnie udusić.
- To co? Formalności mamy już za sobą czy wolisz sobie przemyśleć z kim będziesz się zadawał... Ash? - Jego imię niemal wyszczebiotałem.
Mężczyzna warknoł patrząc na mnie z pod byka, ale mimo wszystko odwzajemnił uścisk dłoń... Oj odwzajemnił, aż mi gruchło w kościach.
- No popatrz... Bolało? - Syknoł, puszczając moją dłoń z tryjumfalnym uśmiechem.
- Oj tak. - Westchnołem z bólu, masując dłoń. - Już czuje te serdeczną współpracę.
Asheroth nie odpowiedział, tylko skinoł na swoich podwładnych, któży nim się obejrzałem na powrót uwięzili mnię w kajdankach... Z tym że odrobine ciaśniej. Może nawet za ciasno.
- I jak? Wygodnie? - Asheroth wyszczeżył soję białe zembiska w moją stronę i raz jeszcze uderzył w twarz. - Posiedzisz sobie w celi jeszcze dzień w ramach przemyślenia swojego zachowania. - Dodał jeszcze po czym odszedł w stronę wyjścia gdzię czekał na niego jego polejny wierny pachołek.
Wyprowadzono mnie z sali dopiero jakiś czas po jego wyjściu. Strażnicy zdążyli już się wybawić kosztem paru moich sińców i rozcięć.
Dopiero teraz gdy mnie niemal wynieśli na rękach, zauważyłem... A właściwie rozpoznałem Mor. Stojącą obok tego wielkiego buffona i... Całująca go? Zaraz...
- Morwen! Co ty do cholery z nim wyrabiasz?! - Wrzasnołem wyrywając się z rąk strażników, chcąc podbiec do siosty. Oni jednak pchnęli mnie na ziemie i unieruchomili.
- Manus? - Zdziwiła się dziewczyna, ale w odwróceniu głowy przeszkodził jej Asheroth, który kontynnuował w najlepsze pocałunek. Oj Tanith nie był by zbytnio w niebo wzięty, widząc jaka ona była uległa. Widziałem jak trzyma się dłoń na swoim brzuchu i gładzi czule... A jednak, odwaga by całować innego, wcale ją to nie opuszczała.
Z jednej strony myślałem "Zuch dziewczyna, wie czego chce.". Z drugiej jednak gdy spoglądałem na Asheroth'a, aż barało mi się na ciężkie wetchnienie.
Dlaczego akturat on?
- Oj Mor... Mor. - Uśmiechnąłem się pod nosem, odprowadzany przez strażników do celi.
Teraz potulnie, nie rzucając się i zostawiając za sobą w tyle swoją malutką siostrzyczkę.
W celi miałem siedzieć póki moja.. Jak to określi "jaszczurza kurwa" nie wpłaci za mnie kaucji.
Patrzyłem przez długi czas na straże wilkiem, siedząc na środku celi.
Postronnemu obserwatorowi moje działnie mogło się wydawać bezsensowne bo takie tez było. Nie da się ukryć... byłem zwyczajnym wariatem. Zawsze tak było... Odkąd tatuś wyrzucił mnie z kołyski i odkąd odkryłem swoją niecodzinną zdolność... Dobrze pamiętałem ten dzień.
Ojciec wtedy po raz pierwszy postanowił znęcać się nad Carrickiem. Mały miał wtedy zaledwie czwarte urodziny, gdy staruch ostaniowił sprezentować mu na nie solidny kopniak rzeczewistości, która miała go czekać przez wszystkie najbliższe lata. Przedewszystkim był zobowiązany to przeżyć, jednak co ma do powiedzenie małe, czteroletnie dziecko w obliczu masywnego conajmiej dziesięć razy starszego mężczyzny.
Skrzywiłem się wspominając tamten dzień. Czułem się dziwnie i momentami serce nieznośnie mnie kluło... Do tego stopnia, że traciłem dech w piersi. Mimo to nie przestawałem zaciskać szczęki i dalej sięgaliśmy pamięcią do tamtych chwil.
Wtedy byłem jeszcze tym dobrym bratem... Tym który zawsze nadłóży karku na najgorsze z gorszych, ciosy. Ale wtedy też coś zaczeło we mnie niepokojąco gnić... Pewien ważny organ, który odpowiadał za moją miłość ku pacyfiźmie i dobru ogólny. A teraz ? Teraz tym co kochałem było nurzanie się we krwi... A zaraz potem stało się to moją profesją, nieodłącznym stylem życia.
Pytanie tylko czy chciałem tego ja czy to coś co tak upodobało sobie odbieranie mi prawa głosu.

- Ojcze zostaw Carri'ego! - Wrzasnołem, widząc jak mężczyzna odtrąca matke i chwyta czterolatka z kołnież.
Podbiegłem na miejsce zdażenia i chwyciłem ojca za nogę.
- Nie możesz mu jeszcze tego zrobić! - Zapłakałem, spoglądając na ojca. Cały drżałem, nie spodziewając się by mnie usłuchał. I tak też się stało. Mimo iż mocno się trzymałem nogi ojca on mnie odrzucił w przestrzeń, na tyle mocno bym z pewnym impetem udeżył w ziemie.
Usłyszałem wrask bólu, a przedewszystkim strachu ze strony Carricka. Mama też krzyczała, błagała olitość dla niego jak jeszcze w żadnym przypadku. Moim czy Eoin'a. Troche zabolało, ale mimo to zdobyłem się w sobie by wstać i  znów podbiec do ojca. Tym razem z wyciągniętymi mieczem.
- Powiedziałem zostaw go! - Wrzasnołem, znów stając przed obliczem ojca.
Teraz było jednak nieco innaczej... Bowiem czułem się dziwnie pewniej, mocniej z tym co powiedziałem, jak patrzyłem się uparcie w ojca. Ale byłem też przerażony.
Oczy mężczyzny zaszły nagłym przerażeniem, a sam mężczyzna, zdezoriętowany upuścił syna, którego natychmiast zabrała matka.
Tata nie trwał tak jednak długo, gdy doszło do niego, że byle chuchro jak ja to nie powód do obaw.
Do momentu gdy, kożysztając z jego rozproszenia, wskoczyłem z niego. Mężczyzna przewrócił się z krzykiem, mimo iż sam nie dał bym rady go przewrócić. Korzystając z tego, wymieżyłem mu ostrze w gardło. Dyszałem ciężko, niedowieżając. Nie rozumiejąc o co chodzi i dlaczego tata się bał. Dlaczego mama i Carri się bali? Dlaczego wszyscy zgromadzeni przy mnie byli przerażeni?

- Manus Hargan. - Głos strażnika nagle wytrącił mnie z zamyślenia i tempego wpatrywania się w podłogę. Uniosłem głowe z niemym zapytaniem, podczas gdy strażnik z obrzydzeniem podniusł mnie i wyprowadził z cieli.
- Wpłacono kaucje. A teraz wynocha. - Warknoł, pachąc mnie do przodu.
Syknołem z bólu, usiłując się podnieść z zimnych kamieni... Przeklołem.
Akurat teraz antidotum musiało przestać dsiałać?! Jedyne czym byłem w stanie poruszać to dłonie, nogi stały się bezużyteczne. Poczołem się więc czołgać z czego strażnicy mieli niezły ubaw.
- Manus! - Usłyszałem przerażony krzyk Jaszczureczki, przemieszczwjąc się ledwo dwa metry.
- Miło cię widzieć piękna. Wybacz mi... Normalnie bym wskoczył ci w ramiona i rozebrał na miejscu, ale jak widzisz niedomagam... - Pożaliłem się mojej najukochańszej gadzince na co jej policzki odrazu lekko się zarożowiły.


<Ash jak tam macanie mojej sis? Jasha? Pomożesz swemu księciu w opałach?>