środa, 27 sierpnia 2014

Od Wielkiego Mędrca (do Lily)

Uniosłem nos znad wiekowej księgi, którą studiowałem już po raz chyba tysięczny. Znałem ją na pamięć. Każdą stronicę, każdą skazę na starym papierze, każdy najmniejszy mars na skórzanej oprawie, każde słowo i każdą linię pieczołowicie zapisanych liter.A mimo to wciąż wertowałem kartki, odczytywałem półgłosem słowa, próbując znaleźć w nich jakiś głębszy sen, jakąś wskazówkę, Cokolwiek... Bezskutecznie.
Nagle poczułem jakieś nieprzyjemne mrowienie w okolicy karku. Zupełnie jakby coś po mnie pełzało. To był zły znak. To było coś, co popychało mnie do działania, niepokój, nieprzyjemny i ciężki, zmuszający mnie do wyjścia, w pierwszym lepszym kierunku, po to by doprowadzić mnie do miejsca, do którego miałem dotrzeć.
Odłożyłem księgę, ostrożnie, choć mi się spieszyło. Wziąłem w dłoń swą laskę, z którą się nie rozstawałem i szybkim krokiem ruszyłem w stronę, w którą prowadził mnie mój instynkt. Już bardzo dawno nauczyłem się, żeby mu ufać, bo przeczucia były czymś, co niejednokrotnie pomagało mi ratować nie tylko siebie, ale i innych.
Stanąłem przed karczmą. Przyjemne miejsce, to znaczy jedno z najprzyjemniejszych miejsc tego typu, jakie odwiedziłem.
Wszedłem do środka, bacząc na wszystko wokół. Karczmarka uśmiechnęła się do mnie i zapytała czy coś mi podać, odmówiłem. Po czym moją uwagą przykuł rąbek płaszcza, znikający mi z widoku. Ruszyłem za nim, wchodząc na schody. Gdy stanąłem na wąski korytarzu wiedziałem już kogo mam przed sobą. Małą Lily. Dziewczynkę, którą wychował mój stary znajomy.
Mała okazałą się tak czujna, jak myślałem, że będzie. W końcu szkolił ją ktoś naprawdę dobry.
- Witaj, Lily. Widzę, że niełatwo cię zaskoczyć - powiedziałem z uśmiechem.
- Hmm? O co ci chodzi, dziadku? I skąd znasz moje imię?! - warknęła. No tak, zapomniałem, że języczek to ona miała ostry. No cóż odziedziczyła to po matce, a jakże.
- Uspokój się dziecko. Jestem Faun, lub jak kto woli Wielki Mędrzec. Cóż nic dziwnego, że mnie nie pamiętasz, mała Lily, choć poznaliśmy się, wiele lat temu, w miejscu, które nazywałaś domem. Byłaś wtedy takim uroczym dzieckiem. Widzieliśmy się także później, ale zajęta byłaś własnymi sprawami, a i ja nie miałem czasu w nadmiarze. Teraz jednak chodź, bo nie jesteś tu bezpieczna - powiedziałem.
- Jak to nie jestem bezpieczna? Skąd mam wiedzieć, że mogę ci ufać.
- Dziecko, proszę. Nie skrzywdziłbym cię, za to... - w tym momencie, po przeciwnej stronie korytarza, za dziewczyną stanął zakapturzony jegomość, ten sam, który wzbudził mój niepokój i był tu zagrożeniem.
Mężczyzna skoczył w stronę Lily, która obróciła się błyskawicznie, jednak ciut za wolno. Za to ja również zareagowałem i jak oszczepem rzuciłem swoją laską. Napastnik zarobił w ramię, zachwiał się, co dało mi czas, by doskoczyć do dziewczyny i odciągnąć ją. Obcy obrzucił mnie wrogim spojrzeniem czerwonych oczu i wycofał się. Po chwili zniknął nam z oczu.
- Trzeba go gonić! - wrzasnęła dziewczyna, dobywając miecza.
- Cichaj, dziecko - uspokoiłem ją. - Nie powinno się działać w pośpiechu, to po pierwsze, po drugie zastawiając pułapkę na dzikie zwierze zwabia się ja,  a nie goni. Teraz chodź. Będziesz bezpieczna.

<Lily?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz