czwartek, 26 lutego 2015

Od Wielkiego Mędrca (do Carricka)

- Kłopoty? - spytałem.
Morwen oczywiście nie była mi obojętna. Jak z resztą cała rodzina.
- To być może nic takiego, tylko... Chciałbym się jednak dowiedzieć o Asheroth'cie czegoś więcej - rzucił Carri, gdy ruszyliśmy na ulicę, wlokąc ze sobą bełkoczącego przez sen Tanith'a.
Westchnąłem ciężko, aż przykro było patrzeć, że Tanith znów się spił. Kiedy przechodziłem obok karczmy, wracając do domu, akurat on był ostatnią osobą, którą spodziewałem się zobaczyć. Sądziłem, że raczej siedzi w domu z Carrickiem i Morwen, a tu proszę. Wracają stare czasy.
- Asheroth to królewski egzekutor - zacząłem. - I samo to już sporo o nim mówi.
- To znaczy? 
Przystanęliśmy, gdy stanął przed nami mój Siwek. Zwyczajnie przewiesiłem rudowłosego przez siodła i ruszyłem w stronę jego domu. Koń dreptał za mą swoim spokojnym tempem. A Carrick szedł obok mnie, co jakiś czas zerkając, czy z Tanith'em wszystko dobrze.
- Czasami prośby i negocjacje nie skutkują. Wtedy sięga się po groźby. Król Urdon to pokojowy, ugodowy i sprawiedliwy człowiek, ale każdy król potrzebuje też kogoś, kto będzie działał od tej drugiej strony i do kogo będzie można się zwrócić, gdy zawiodą metody pokojowe. Od tego jest Asheroth. To on zbiera informacje, wykrywa spiski, zdrady i odpowiednio karze zdrajców. Zajmuje się też pozyskiwaniem informacji... na różne sposoby. Nawet jeśli oznacza to długie tortury. 
Carri spojrzał na mnie i skrzywił się.
- Tak, Asheroth zapracował sobie na reputację... zwierzęcia. Nie dość, że Makh'Araj, to jeszcze u władzy, brutalny i bezwzględny. Nie jest to cała prawda. Asheroth ma drugą stronę. Taką, o której mało kto pamięta, czy nawet wie.
- Drugą stronę? Jaką? I dlaczego mało kto o tym pamięta?
- Otóż Asheroth sprowadził się do Yrs, ze względu na kobietę, a raczej uczucie jakim ją darzył. Tak, strażnik był żonaty - odpowiedziałem, na pytanie, które cisnęło się chłopakowi a usta.
- Był?
- Jego żona nie żyje od wielu już lat. O jej śmierć oskarżono właśnie Asherotha. Rodzina Marissy nawet próbowała odebrać mu na tej podstawie syna. Quith  resztą jest... jakby to ująć... kolejnym powodem, dla którego wielu uważa strażnika za zwykłego potwora.  Ale cóż... Asheroth to Makh'Araj i jak większość nie szanuje nic oprócz siły, a siła od zawsze była czymś, czego chłopcu poskąpiono...
- Rozumiem... - wyszeptał Carrick, odwracając wzrok.
Zastanawiałem się jakie cięgi on zbierał, gdy ojciec chciał zrobić z niego "prawdziwego mężczyznę". 
- Powiesz mi teraz na czym polegają kłopoty Mor? Być może będę w stanie pomóc - stwierdziłem.
- No... to może nic takiego. Po prostu... - mój rozmówca spojrzał uważnie na Tanitha, jakby sprawdzając, czy ten mocno śpi. - widziałem ich razem. On uśmiechał się do niej... Ona rumieniła. To był dość... dziwne. Nie sądziłem, że oni w ogóle się znają...
- Rozumiem. Najlepiej byłoby, gdybyś ostrzegł siostrę. Asheroth ostatnio... nie jest w najlepszej kondycji. Od zawsze nadużywał alkoholu, ale teraz bardzo rzadko zdarza mi się widywać go trzeźwego. Dobrze chociaż, że Quith nie musi go takim oglądać.
Wreszcie dotarliśmy do rezydencji. Razem ściągnęliśmy nieprzytomnego mężczyznę z konia i zawlekliśmy go do sypialni.
- Jutro będzie miał kaca, ale nic więcej mu nie dolega.. - uspokoiłem chłopaka, który czule gładził swojego kochanka po policzku.
- Dziękuję za pomoc - powiedział do mnie.
- Nie ma za co. Jesteś dla niego kimś ważnym, a on... zawsze będzie ważny dla mnie.

<Carri?>

poniedziałek, 23 lutego 2015

Od Carricka ( do Tanith'a/ Wielkiego Mędrca )

Wtuliłem się w Tanith'a, źle mi było patrzeć na to jak on odczuwa smutek. Ja sam starałem się nie stwarzać mu do tego powodów. Nie było jednak też do końca tak, że teraz obwiniałbym o coś Mor, bo ufałem jej, a co ważniejsze znałem ją od dziecka i nie uwierzyłbym w to, iż mogła to zrobić celowo.
- Mor ma po prostu dobre serce, które bije zresztą tylko i wyłącznie dzięki tobie... - Zacząłem cicho wpatrując się w przestrzeń, lekko gładząc Tanith'a po dłoni.
- Wie jak wiele warte jest życie, pewnie dlatego pomogła temu pijakowi. - Powoli się wyprostowałem by w końcu wstać z tej może i przyjemnej, ale niewygodnej pozycji.
Poprawiłem koszule wyczekując, aż ten choć podniesie głowę. Jednak czas płynął, a on jak zamyślony był taki też został. Z westchnieniem przyklęknąłem przy nim.
Jego spojrzenie zdawało się dawać mi do zrozumienia, że jest zmęczony, ale to nie była prawda przecież gdyby tylko mógł biegałby i histeryzowałby dalej.
- Posłuchaj... Martwisz się o Mor, o swoje dziecko, ja to rozumiem... Ale nie oznacza to, że z powodu ciąży Mor miałaby uważać na siebie do tego stopnia by ignorować drugiego człowieka. Pijak czy nie, jest to wciąż istota ludzka, nie? - Tanith nie odpowiedział jakoś specjalnie kwieciście, na moją próbę wybudzenie go z transu. Tylko coś mruknął pod nosem.
- Rusz się! - Potrząsnąłem go za ramie by w końcu na mnie spojrzał.
- Jeśli nas tak kochasz to się w końcu zbierz do kupy tatuśku, bo żal patrzeć. - Pociągnąłem go za rękę w stronę drzwi wyjściowych i nie obchodziło mnie naprawdę jego jęczenie o tym, że wolałby panować nad sytuacją w domu.
- W kurę domową to ty się pobawisz jak już będziesz mieć swój wymarzony zawód ojca na głowie, możesz nawet przyrosnąć do fotela! Ale wiedz, że wtedy cię nie poznam, gdzie ten rudy burak co? Już Mędrzec od ciebie żywotniejszy! - Gdy to usłyszał spojrzał na mnie unosząc jedną brew i łapiąc mnie w pasie.
- Już zapomniałeś co było rano? - Zamruczał ściskając mój biedny pośladek.
Zaczerwieniłem się lekko, bo nie trzeba było mi było tego przypominać, ale ucieszyłem się widząc uśmiech na jego twarzy i do tego jeszcze całus, który otrzymałem w pakiecie.
Zrewanżowałem się oczywiście przymykając z przeciągłym mruknięciem oczy.
- Zachowaj ty może energię na spacer do karczmy co?
Chodziło mi oczywiście o to, by zatrzymać Tanith'a i przy okazji uniknąć bliskiego spotkania z podłogą. A w tej chwili z rozbrykanym już na nowo rudym zwierzakiem nie było o to trudno.
- Chcesz mnie upić spryciarzu? - Spytał gdy w końcu udało nam się wyjść.
- A czemu by nie? To powinno poprawić ci humor.
- W domu też jest trochę alkoho... - Przerwał, mądrala który wciąż starał się znaleźć pretekst do tego by nie opuszczać domu, gdy za jego pleców wyłoniła się Mor wraz z mamą.
- Wy też wychodzicie? - Wyrwało mi się z nadzieją. Dziewczyny się uśmiechnęły i mi przytaknęły.
- Tanith? Chyba nic cię już tu nie trzyma prawda? - Kerenza zdawała się dość rozbawiona, zresztą jaki i ja... Tylko Mor i Tanith'owi nie było do śmiechu.
Dziewczyna starała się jakby nie spoglądać na niego, uciekała spojrzeniem i gdy tylko zdarzały jej się przez przypadek podnieść głowę cała płonęła rumieńcem.
- To jakaś zmowa? - Wyjęczał. Przyznam, że miał poniekąd racje w swoim zrezygnowanie bo teraz już mi się nie wytknie.
- Ja... Ja po prostu postanowiłam odwiedzić medyka. Przepraszam jeśli to tak wygląda. - Pisnęła ledwie słyszalnie moja siostra. Widać było, że przesiąkła stresem, a umęczenie tego nadopiekuńczego buraka sporo ją kosztowało i teraz się obwiniała.
- Mor spokojnie... Przecież nic się nie stało... Prawda Tanith? - Mówiąc to szturchnąłem go mocno w bok. Posłał mi obrażona spojrzenie.
- Tak... Carri ma racje... Przestań już się zamartwiać.
- Ty również. Kochasiu. - Rzuciła Kerenza po czym pociągnęła Mor za rękę
- Idziemy córciu.
I tak w końcu zniknęły nam z pola widzenia.
- To jak? My też w końcu idziemy czy będziemy tu tak sterczeć?

Koniec końców znaleźliśmy się na głównej drodze, nie śpiesząc się nigdzie. No, może poza faktem, że Tanith w kółko rozglądał się dookoła wypatrując Morwen.
Miał nawet pomysł, że skoro nie mamy nic lepszego do roboty to lepiej chodźmy zobaczyć co u niej. Szczerze? Pomału już mi się odechciewało, gonitwy z nim, trzymania kurczowo jego dłoni. Nic go nie interesowało poza nią. Nie, nie chodził o to że byłem zły, bardziej zmęczony.
- Tanith... Czuje się, nie da się ukryć, zazdrosny... - Nie wytrzymałem w końcu przystając gdzieś w cieniu przy jednym z murów domów.
- Co masz na myśli? - Spytał zdziwiony obejmując mnie w pasie.
- Ależ nic... Po prostu boje się przyszłości... Że o mnie zapomnisz, zajmiesz się czymś zupełnie innym. - Westchnąłem spoglądając na przechodzącym ludzi, głównie skupiając się na mężczyznach... W większość blondynach różnych odcieni o jasnych oczach... Poznaczonych zmartwieniami lub wiekiem twarzach.. Niektórych lekko podpitych.
- Boisz... - Powtórzył spoglądając za moim spojrzeniem.
- Sporo tu dobrze zbudowanych mężczyzn. - Stwierdziłem krótko.
- Co proszę? - Zareagował od razu, rozglądając się nerwowo.
Nie odpowiedziałem jednak, tylko wpatrywałem się dalej w tłum, póki coś nie zwróciło mojej uwagi... Czarne w tłumie się wyróżnia, więc nie trudno było mi wychwycić w oddali Mor...
Nie była sama, miałem nadzieje jednak, że to tylko przypadek. Ale gdy zobaczyłem jak się zatrzymują i rozmawiają nie miałem już jak tego usprawiedliwiać.
W dodatku Mor się rumieniła. Zdrętwiałem.
- Carri? - Doszło do mnie dopiero po czasie. Spojrzałem na Tanith'a przerażony, na szczęście nie zdążył tego dostrzec.
Szybko i wymownie jako odpowiedź ująłem jego usta w pocałunku, zaciągając go za zakręt.
Odpowiedział mi równie namiętnie, ale czułem się dziwnie w ten sposób go po prostu odciągając od niechybnej afery w środku dnia.
- Carrick... - Sapnął odklejając się ode mnie. - Co ty wyrabiasz? Jeśli masz ochotę się przytulić to wystarczy powiedzieć, a nie grać mi na nerwach, spoglądając na tyłki tych blondasów.
- Ja... - Spojrzałem na niego błyszczącymi oczyma wtulając się w niego.
- Ja po prostu boje się, że zostanę sam... - Szepnąłem nieśmiało.
- Słodziaku... Nie przesadzaj. Nigdzie się nie wybieram przecież. - Mówiąc to pogładził mnie po głowie po czym uniósł mi lekko podbródek.
- To jak? Napijemy się? - Spojrzałem zdezorientowany w miejsce, które wskazał.
A tak... Karczma... Bym zapomniał jaki konkretnie mamy cel w tym spacerze, ale to co zobaczyłem. Mor z tym strażnikiem... Asheroth'em. Rumianą i speszoną.
Spojrzałem raz jeszcze zza zakrętu, udało mi się jeszcze wychwycić bardzo zadowolony wyraz twarzy mężczyzny. Ale schowałem się natychmiast w cieniu gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nie miało to znaczenia, nie wiedział kim jestem, mógł tylko podejrzewać...
- Coś dziś z tobą nie tak... Idziesz czy nie? - Pogonił mnie Tanith chcąc do mnie podejść.
- Co cię męczy? - Już miał również spojrzeć na tamtą dwójkę gdy pociągnąłem go w stronę budynku.
- Tak, zamówmy coś... Byle było mocne. - Zaśmiałem się nerwowo ku jego zdziwieniu.
Ale tak naprawdę po prostu potrzebowałem teraz możliwości przemyślenia tego wszystkiego.

Dźwignąłem się od stolika lekko zaćmiony, wciąż jednak w mniejszym stopniu niż Tanith, który chyba zdołał wypić już dwa dzbanki. Dziwiłem się, że jeszcze siedzi prosto.
- Caarri... Gdzie uciekasz? Choć do mniee kochanie. - Zamruczał łapiąc mnie w nadgarstku i sadzając sobie na kolanach. - Niee uciekniesz mi. - Czułem jakby to już kiedyś się zdążyło.
Coś dość podobnego, z resztą nie miałem wiele do gadania gdy ten praktycznie jednym ruchem rozbroił wiązanie moich spodni.
Gładząc czule moje podbrzusze, bawiąc się moją wytrzymałością.
Gdy dobrał się do mojego krocza z trudem było mi usiedzieć w miejscu, a co dopiero nabrać spokojnie powietrza. To jak wprawnie mną się bawił doprowadzało mnie do szału.
Serce waliło mi jak młotem, dudniło zupełnie tak jakby miało mi podejść do gardła.
- Tanith... To nie jest dobry moment... Naprawdę. Proszę cię. - Pisnąłem nerwowo spoglądając po pomieszczeniu. Na szczęście było tu dość głośno, panował w wielu miejscach półmrok.
- Nie mogę się powstrzymać gdy taaaak się przecudnie rumienisz. Sam jesteś sobie winien mój ty mały słodziaku. - Nie przerywał zabawy, tylko przyśpieszył nie robiąc mi nadziei.
Poruszyłem się nerwowo czując pod sobą też i jego stwardniałą męskość.
- Przestań... Teraz przesadzasz.... Jesteś pijany!
Zaśmiał się całując mnie w kark, drugą dłonią błądząc gdzieś pod moją koszulą.
- Otóż to... Sam chciałeś przecież. - Niestety miał w tym sporo racji.
Czułem się już zdecydowanie u kresu sił... Ale nie. Tak nie będzie.
Wyrwałem się ze stalowych objęć Tanith'a, ale zdziwiło mnie to jak prostym to było.
Dopiero po chwili zauważyłem, że on najnormalniej w świecie odleciał płonąc na twarzy dzikim wręcz rumieńcem.
- Napaleńcu? - Próbowałem do niego dotrzeć lekko klepiąc po policzku. Nie zadziałało... Trochę się martwiłem póki nie usłyszałem jak coś mamrota niezrozumiale.
W końcu doprowadziłem się do porządku i dźwignąłem Tanith'a, kuśtykając w stronę wyjścia. I był bym tak kuśtykał dalej gdyby ktoś nie zaszedł mi drogi.
- On chyba nigdy się nie zmieni... - Westchnął znajomy głos.
Co prawda młody, ale kojarzył mi się z tylko jedną osobą. Postacią starca z bardzo ciężką laską i długą brodą.
Zatrzymałem się więc prostując z niejakim wysiłkiem przed Mędrcem.
- Witam? - W sumie nie byłem pewny co powiedzieć. Pojawił się znikąd przede mną młody, blondyn z zamyślonym, mądrym spojrzeniem... Może... Pasowało by się komuś... Zwierzyć?
Założę się, że o strażnikach wiedział znacznie więcej niż ja.
- Mógłbym o coś spytać? - Kontynuowałem od razu nim zdążył odpowiedzieć na moje powitanie, ale przytaknął mi spokojnie. Poprawiłem się więc mocniej podpierając Tanith'a.
- Chodzi o... Strażnika, Asheroth'a konkretnej.... Wydaje mi się, że moja siostra ma jakby kłopoty...

<Mędruś co mam zrobić ? T.T>



niedziela, 22 lutego 2015

Od Say'Jo (do Abyss)

- Say... Skarbie... - dotarło do mnie poprzez mglistą zasłonę snu. - Wstawaj...
Zrobiłam co mi kazano, unosząc się z wolna, wciąż zaspana i słaba. Nie miałam pojęcia nawet która godzina. Z resztą ostatnio głównie spałam i zwyczajnie traciłam poczucie czasu.
- Musisz się ubrać - nakazała matka i pomogła mi wstać, później i założyć luźną suknię z nieprzyjemnie chłodnego materiału.
- Ojciec i Uri'An wrócili? - spytałam z przestrachem.
- Nie. I nie wrócą jeszcze przez dwa tygodnie. Są u króla, pamiętasz? - Mama zawiązała moją suknię w pośpiechu. Później poczułam jak szybko przechodzi obok mnie. Spieszyła się, trzaskała czymś. Coś układała.
- Co się dzieje? - spytałam, odruchowo sztywniejąc, unosząc dłonie do piersi.
- Coś, co powinno się zdarzyć już dawno temu, ale na co nie miałam odwagi... I za to nigdy nie będę w stanie wystarczająco mocno cię przeprosić - w głosie mojej matki brzmiało coś, co sprawiło, że miałam wrażenie, że zaraz się rozpłacze.
- Chodź. Nie mamy czasu - powiedziała, chwytając mnie za rękę i prowadząc za sobą, na tyle szybko, na ile mogłam za nią nadążyć nie potykając się.
Wyszłyśmy na zewnątrz, czułam chłód wieczornego powietrza na twarzy i zapach kwiatów, rosnących przy bocznej bramie. Zdezorientowana chciałam znów zapytać o co tu chodzi, ale przerwał mi krzyk.
- Say! - usłyszałam, a moja matka wreszcie się zatrzymała.
Stanęłam jak wryta. Ten głos. Radosny, ciepły głosik, który lubiłam wspominać. Należący do jedynej osoby, przy której czuła się spokojna, silna i bezpieczna. Abyss. Tylko, że nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze ten głos usłyszę.
- Mamo..? - wyszeptałam jękliwie, chcąc upewnić się, że to nie kolejne senne rojenie, a rzeczywistość.
Poczułam jak czyjeś drobne ramiona oplatają mnie. Jak drżące lekko smukłe ciało, przyciska się kurczowo do mojego. Odruchowo utuliłam do siebie dziewczynę, unosząc dłoń, by pogłaskać ją po głowie i chowając twarz w falach jej włosów. 
- Aby...? Aby... - wyszeptałam, rozkoszując się bliskością kogoś, kogo uważałam, że straciłam.
- Say, musicie już jechać - ponagliła mama.
- Ale... Jak to? - spytałam. 
- Abyss i pan Rayflo cię zabiorą. Ukryją - stwierdziła. - Nie pozwolę, żeby moje córka dalej cierpiała. Ani, żeby mojego wnuka też to czekało.
- A co z tobą? Ojciec się wścieknie... - jęknęłam. 
- Nic mi nie będzie. Od lat sobie z nim radzę. Nie ma z resztą nic co jeszcze mógłby mi zrobić i czego bym się bała. A ty przynajmniej będziesz bezpieczna i może odnajdziesz tam szczęście, którego potrzeba ci do życia.
- Dziękuję... - wyszeptałam, wyciągając ramiona w jej stronę.
Stałyśmy tak, tuląc się do siebie, ale matka po chwili odepchnęła mnie od siebie, poganiając w stronę wozu. Ktoś mnie uniósł, pomagając mi wsiąść. Jakiś mężczyzna. Jego dotyk wystraszył mnie nieco, ale zaraz poczułam obok drobne dłonie Abyss. To dało mi pewność, że wszystko jest dobrze.
- Opiekujcie się nią - usłyszałam jeszcze słowa matki.
- Dobrze. Obiecuję, że robimy co w naszej mocy, by była bezpieczna - powiedział mężczyzna, jak podejrzewałam Rayflo.
- Dziękuję wam. A teraz jedźcie i obyście bezpiecznie wyjechali poza granice. W razie kłopotów powołajcie się na mnie. Zdołałam przekupić kilku wysoko postawionych ludzi, oni pomogą.
Słuchałam tego z duszą na ramieniu. Miałam uciec. Chciałam tego bardzo, ale... co mnie później czekało? 
- Żegnaj córeczko - pożegnała się moja matka i usłyszałam jeszcze jej szybkie kroki na ścieżce. Wóz ruszył, a ja wtuliłam się w moją ukochaną Abyss.
- Tak strasznie tęskniłam - wyszeptałam, czując łzy na policzkach. 
Byłam szczęśliwa, że znów jestem przy niej.
- Ja też tęskniłam. Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę... - wyszlochała Aby. - Ale już będzie dobrze. Już dobrze...
Te słowa dźwięczały w mojej duszy, uspokajając mnie, dając mi na powrót siłę...

<Abyss?>