Przysiadłem obok Tanitha na łóżku ze smutkiem, trudno było mi
patrzeć na jego ból, z drugiej strony nie chciałem też go opuszczać. Nie
tym razem i ani na chwile, choć wiedziałem, że to i tak niemożliwe.
Cały
czas być przy nim to jak zamknąć kogoś w więzieniu pod bezustannym nadzorem i
choć miałam nadzieje mu nie zawadzać, to pozostawała świadomość tego, że
nic nie jest wieczne i jeszcze wiele rzeczy może nas rozłączyć.
Coś
o czym nie wiemy, a być może już od dawna jest zapisane w naszym
przeznaczeniu… Choćby i takie małe rozstania, które były dla mnie
bolesne, sam fakt tego kim Tanith tak naprawdę był. Nie, nie
przeszkadzało mi konkretnie to, ale rozłąki z tym związane kłuły
przecież nie tylko mnie. Ale z tego co zrozumiałem to już było
przeszłością, choć jeśli miało to przynosić właśnie takie efekty...
- Tanith? - Spytałem cicho kładąc się zaraz przy nim i lekko się w niego wtulając.
Kładąc policzek na jego ramieniu, niemalże przymykając oczy.
-
Czy to użycie mocy Mędrca, było naprawdę konieczne? - Mój głos był
smutny, spokojny, ale nie czuło się w nim pretensji, co najwyżej i co
było prawdą, sporą dawkę obawy.
Nie byłem spokojny, wobec bólu, czy słabości, która teraz drążyła Tancia od środka.
Nie odpowiedział tylko lekko drgnął unosząc dłoń w moją stronę i kładąc ją
na mojej własnej, leżącej i czule muskającej jego brzuch.
Westchnąłem,
szczypiąc go lekko w jego mały nadmiar ciałka, czym bym się nie
przejmował aż tak bo było to najzwyczajniej słodkie.
- Jasne,
że musiałeś. Przecież trzeba było im pokazać! - W moim głosie pobrzmiało
nutą irytacji na co ten nabrał jakby gwałtowniej powietrza w płuca.
Poczułem to wtulony w niego z ręką ułożoną w okolicach jego pępka.
Pogładziłem go lekko w tych właśnie okolicach, a przez ułamek sekundy zabłądziłam nawet na podbrzusze mierzwiąc jego obecny tam rudy baranek
włosów. Z jęknięciem cofnąłem się zabierając stamtąd dłoń i czerwony
przewróciłem się na drugi bok, podkurczając mocno palce u nóg.
-
Burak. - Fuknąłem powoli unosząc się do pozycji siedzącej, nagle jednak
zatrzymało mnie spojrzenie, które utkwiło na mich plecach potem karku.
Poczułem też dziwne mrowienie w okolicach kości ogonowej.
- Tanith... - Obróciłem się do niego. Patrzył się w moją stronę szklistymi oczyma, sapał też lekko drżąc na domiar wszystkiego.
Pogładziłem go po policzku na co przymknął oczy i jego oddech się uspokoił.
-
Dobrze już. Nie jesteś więc burakiem, jesteś porostu ogniście rudy i
rozpalony. - Uśmiechnąłem się do niego i pocałowałem czule w czubek
nosa. Burknął coś niezbyt zadowolony więc postanowiłem, że nie będę mu
żałować. Musnąłem więc jego wargi, leciutko. Były suche i lekko
popękane. Stęsknione, gdy jednak ten próbował oddać mi pocałunek trochę
zbyt mocno, zatrzymałem go.
- Za moment wracam, rudzielcu ty mój. - Szybkim krokiem więc skierowałem się na schody.
Na
dole było spokojnie, rodzice Tanith'a zdążyli już była wyjść, choć
zastanawia mnie fakt jak oni wyciągnęli stąd jego mamę... Cóż zapewne
siłą, choć może i mógłbym się zdziwić.
Nie miałem zamiaru jednak o to nikogo pytać, zresztą nie było też kogo... No właśnie gdzie wszyscy są?
-
Mor? Mamo? - Zawołałem, ale nie podniosłem głosu jakoś specjalnie. Nie
chciałem by Tanith się zamartwiał co spowodowało by jego natychmiastowe
pojawienie się tu, poprzedzone zapewne stoczeniem się przy okazji ze
schodów. Stopień po stopniu z miarowym stuk, stuk.
- Tu jestem
braciszku, a mama wyszła odprowadzić gości, przy okazji pewnie zahaczyła o jakieś stragany. Nie martw się o nią. - Morwen siedziała
wciąż w jednym z foteli wpatrzona w przestrzeń z nieobecnym spojrzeniem.
Co chwile jej dłonie wędrowały do brzucha, a na jej twarzy gościł
ciepły uśmiech, a nawet i łzy. W końcu mogła być wobec nas wszystkich
szczera i nie musiała się ukrywać, jej wszystkie troski odleciały tego
dnia jak ręką odjął.
Ja również się uśmiechnąłem, wyglądała teraz cudownie jak nigdy do tej pory.
Przypominała rozkwitający pączek jakiegoś kwiatu, nie znałem się na kwiatach. Mogła być to jednak chociażby i róża.
-
Świetnie wyglądasz, młoda mamusiu. - Zaczepiłem ją podchodząc do niej i mierzwiąc niesamowicie miękkie włosy na czubku jej głowy. Uniosła
rumianą twarz w moją stronę.
- Tak sądzisz? - Jej osoba była
przepełnione radością w ilości, którą spokojnie mogło by się nacieszyć
dwoje, ale to dobrze bo przecież właśnie teraz nie będzie w stanie
zaznać nawet chwili samotności. Poklepałem ją po ramieniu.
- Kto by pomyślał, że tak to się ułoży co nie? - Zaśmiałem się, a Mor mi zawtórowała.
Jej śmiech był piękniejszy, bardziej urokliwy i melodyjny niż mój.
-
Masz racje, jeszcze do niedawna ja sama ledwo nabierałam powietrza w
płuca... A teraz. - Jej delikatne dłonie wręcz ginęły w materiale
sukienki gdy dotykała swego łona.
- A jak czuje się Tanith? - Spytała nagle i jej uśmiech trochę zgasł. Nie dziwiłem się jej.
-
Ach... Wyliże się, ale ten burak oczywiście musiał pokazać kto tu
rządzi, chyba nie zbyt przyszło mu do głowy, że go to przeroście i teraz
ma. A propos tego muszę iść.
Mor chwyciła mnie jednak za dłoń, a
jej mina wyrażała dezaprobatę. Wstała i przytuliłam mnie do siebie,
zupełnie jakby to ona była tą starszą. Oczywiście, że była mądrzejsza.
- Nie mów tak. Wiesz, że to nie prawda. - Szepnęła tym razem mnie gładząc po włosach.
- No wiem... Ale przesadził. - Skwitowałem.
-
Musze iść, a ty się naprawdę tym nie przejmuj i odpocznij, jeśli tego
nie zrobisz to będę musiał go wiązać do łóżka.. No wiesz. - Przytaknęła
rozbawiona głową. Chyba była sobie w stanie to wyobrazić.
Wszedłem
więc do swego rodzaju kuchni. Nie byłem przekonany co do mojej wiedzy
na temat ziół... Ale może opłacało by się spróbować. Choć troszkę się
wysilić.
Usiłowałem więc coś sklecić z tej zieleninki, nie byłem pewny jednak działania żadnej z nich. Może powinienem poprosić o
to Mor... Tylko, że.. No dobra, po prostu spróbuje.
I tak powstał dość aromantyczny naparek w ilości dwóch kubeczków. Wonie były tak wymieszane, że kręciło mnie trochę w nosie.
- Tanith? - Uchyliłem drzwi pokoju powoli, wchodząc.
Rudzielec siedział na łóżku i próbował wstać.
- Gdzie się wybieramy? - Spytałem rozbawiony stawiając na stole parujące wciąż napoje i podchodząc do tego delikwenta.
- Do Mor. - Wyjaśnił krótko unosząc się, ale moje dłonie go zatrzymały.
-
Nie tak prędko to raz, a dwa, Mor śpi. - Nie kłamałem, gdy
przechodziłem z powrotem w stronę schodów przez salon była ułożona na
fotelu z przymkniętymi oczami i cichym, spokojnym oddechem. Przykryłem ją
kocem.
- Oh...
- No widzisz, nie chcesz jej chyba
przeszkadzać prawda? - Zaśmiałem się po czym podałem mu kubek i
przysiadłem obok na łóżku trochę spięty. Nie miałem pewności jak to coś nawet smakuje... Choć jak się okazało o dziwo nawet nie było źle. Tylko...
Chwila.
Oh... No nie.
- Tanith, może lepiej to
odstaw. - Próbowałem zainterweniować rozpoznając nieszczęsny aromat zioła
w którego pułapkę ostatnio wpadłem. Ale było ciut za późno.
-
Tanith? Ja, przepraszam! Nie miałem pojęcia! - Jęknąłem, ale Tanith się
tylko uśmiechnął i począł do mnie nachylać muskając moją szyje ustami, a
później wpijając się w moje.
- Tanith? - Pozostawało pytanie
ile ja tego tam tak właściwie napakowałem. Ale chyba poznałem odpowiedź
szybciej niż przypuszczałem gdy zostałem przygwożdżony do łóżka ciałem
Tanith'a. Zaśmiał się.
- Przepraszam. - Zaszlochałem.
<Tancio? T.T>