niedziela, 1 lutego 2015

Od Tanith'a (do Carricka)

W jednej chwili czułem się tak słaby, że ledwie byłem w stanie głowę unieść, a w drugiej czułem w żyłach taki ogień, że niemal rozrywał mnie on od środka.
Nie przejąłem się za bardzo tym, że kubek z resztką aromatycznego, słodkawego naparu wylądował na pościeli, a zielonkawa ciecz wsiąkła właśnie w prześcieradło. Oczywiście jakaś część mnie wiedziała co się dzieje, znałem przecież smak tych ziół, widziałem jak Carri odstawił swój kubek, słyszałem jak mnie przepraszał. Najwidoczniej chłopak znów pomylił się i tym razem mnie się dostało to zielsko. Choć nie pierwszy raz byłem w takiej sytuacji, to tym razem mnie ona nie przytłaczała. Owszem, byłem słaby na ciele, ale podniecenie wzięło górę. Poza tym miałem przed sobą swojego kochanego Carricka.
Sięgnąłem po chłopaka i nieporadnie, w pośpiechu, położyłem go na łóżku. Był taki słodki, czerwony i speszony.
- Przepraszam - zaszlochał, ale ja szybko zamknąłem jego usta wpijając się w nie z pasją.
Moje dłonie działały same, błądząc po jego ciele, chaotycznie ściągając z niego kolejne warstwy odzieży.
- Tanith... przestań. Jesteś słaby, powinieneś odpocząć - protestował Carri, gdy dobierałem się do jego spodni, zsuwając je w pośpiechu w dół.
- Nie chcę odpoczywać... Chcę ciebie - wymruczałem przyciągając do siebie jego nagie, rozpalone ciało.
- A-ale... - wymamrotał jeszcze gdy obróciłem go tyłem do siebie i wszedłem w niego.
Nie umiałem dłużej zwlekać, nie potrafiłem. Chciałem go już, teraz, w tej chwili.
Brałem swojego młodziutkiego kochanka mocno i szybko, zmuszając do tego, żeby wsparł się na łokciach pod ciężarem mojego ciała. Słyszałem kolejne z jego krzyków i przeciągłych jęków, a to sprawiało tylko, że przyspieszałem z dzikim uśmiechem na ustach. Pieściłem go mocno i szybko, czułem jak drży, pręży się. Przyciągnąłem go znów do siebie, sadzając sobie na kolanach, wciąż z niego nie wychodząc.
Długo nie potrafiłem sięgnąć spełnienia, w końcu jednak ogień w moich żyłach wypalił się doszczętnie, a ja opadłem ciężko na łóżko, tuż obok Carricka, który ledwie łapał oddech.
Byłem wykończony, całkowicie wykończony. Do tego stopnia, że nie byłbym nawet w stanie wstać  przejść do łaźni. Zamiast tego objąłem tulącego się do mnie chłopaka, narzuciłem nas z lekka wymiętą i brudną narzutą i zamknąłem oczy.
- Nigdy więcej tego zielska... nigdy... - wymamrotałem chrapliwie.
- Popieram... - usłyszałem.
Zasnąłem w końcu, wsłuchany w wciąż przyspieszone dudnienie serca Carricka.

<Carrciu? ^.^ >

Od Carrica (do Tanith'a)

Przysiadłem obok Tanitha na łóżku ze smutkiem, trudno było mi patrzeć na jego ból, z drugiej strony nie chciałem też go opuszczać. Nie tym razem i ani na chwile, choć wiedziałem, że to i tak niemożliwe.
Cały czas być przy nim to jak zamknąć kogoś w więzieniu pod bezustannym nadzorem i choć miałam nadzieje mu nie zawadzać, to pozostawała świadomość tego, że nic nie jest wieczne i jeszcze wiele rzeczy może nas rozłączyć.
Coś o czym nie wiemy, a być może już od dawna jest zapisane w naszym przeznaczeniu… Choćby i takie małe rozstania, które były dla mnie bolesne, sam fakt tego kim Tanith tak naprawdę był. Nie, nie przeszkadzało mi konkretnie to, ale rozłąki z tym związane kłuły przecież nie tylko mnie. Ale z tego co zrozumiałem to już było przeszłością, choć jeśli miało to przynosić właśnie takie efekty...
- Tanith? - Spytałem cicho kładąc się zaraz przy nim i lekko się w niego wtulając.
Kładąc policzek na jego ramieniu, niemalże przymykając oczy.
- Czy to użycie mocy Mędrca, było naprawdę konieczne? - Mój głos był smutny, spokojny, ale nie czuło się w nim pretensji, co najwyżej i co było prawdą, sporą dawkę obawy.
Nie byłem spokojny, wobec bólu, czy słabości, która teraz drążyła Tancia od środka.
Nie odpowiedział tylko lekko drgnął unosząc dłoń w moją stronę i kładąc ją na mojej własnej, leżącej i czule muskającej jego brzuch.
Westchnąłem, szczypiąc go lekko w jego mały nadmiar ciałka, czym bym się nie przejmował aż tak bo było to najzwyczajniej słodkie.
- Jasne, że musiałeś. Przecież trzeba było im pokazać! - W moim głosie pobrzmiało nutą irytacji na co ten nabrał jakby gwałtowniej powietrza w płuca. Poczułem to wtulony w niego z ręką ułożoną w okolicach jego pępka. Pogładziłem go lekko w tych właśnie okolicach, a przez ułamek sekundy zabłądziłam nawet na podbrzusze mierzwiąc jego obecny tam rudy baranek włosów. Z jęknięciem cofnąłem się zabierając stamtąd dłoń i czerwony przewróciłem się na drugi bok, podkurczając mocno palce u nóg.
- Burak. - Fuknąłem powoli unosząc się do pozycji siedzącej, nagle jednak zatrzymało mnie spojrzenie, które utkwiło na mich plecach potem karku. Poczułem też dziwne mrowienie w okolicach kości ogonowej. 
- Tanith... - Obróciłem się do niego. Patrzył się w moją stronę szklistymi oczyma, sapał też lekko drżąc na domiar wszystkiego.
Pogładziłem go po policzku na co przymknął oczy i jego oddech się uspokoił.
- Dobrze już. Nie jesteś więc burakiem, jesteś porostu ogniście rudy i rozpalony. - Uśmiechnąłem się do niego i pocałowałem czule w czubek nosa. Burknął coś niezbyt zadowolony więc postanowiłem, że nie będę mu żałować. Musnąłem więc jego wargi, leciutko. Były suche i lekko popękane. Stęsknione, gdy jednak ten próbował oddać mi pocałunek trochę zbyt mocno, zatrzymałem go.
- Za moment wracam, rudzielcu ty mój. - Szybkim krokiem więc skierowałem się na schody.
Na dole było spokojnie, rodzice Tanith'a zdążyli już była wyjść, choć zastanawia mnie fakt jak oni wyciągnęli stąd jego mamę... Cóż zapewne siłą, choć może i mógłbym się zdziwić.
Nie miałem zamiaru jednak o to nikogo pytać, zresztą nie było też kogo... No właśnie gdzie wszyscy są?
- Mor? Mamo? - Zawołałem, ale nie podniosłem głosu jakoś specjalnie. Nie chciałem by Tanith się zamartwiał co spowodowało by jego natychmiastowe pojawienie się tu, poprzedzone zapewne stoczeniem się przy okazji ze schodów. Stopień po stopniu z miarowym stuk, stuk.
- Tu jestem braciszku, a mama wyszła odprowadzić gości, przy okazji pewnie zahaczyła o jakieś stragany. Nie martw się o nią. - Morwen siedziała wciąż w jednym z foteli wpatrzona w przestrzeń z nieobecnym spojrzeniem. Co chwile jej dłonie wędrowały do brzucha, a na jej twarzy gościł ciepły uśmiech, a nawet i łzy. W końcu mogła być wobec nas wszystkich szczera i nie musiała się ukrywać, jej wszystkie troski odleciały tego dnia jak ręką odjął.
Ja również się uśmiechnąłem, wyglądała teraz cudownie jak nigdy do tej pory. 
Przypominała rozkwitający pączek jakiegoś kwiatu, nie znałem się na kwiatach. Mogła być to jednak chociażby i róża.
- Świetnie wyglądasz, młoda mamusiu. - Zaczepiłem ją podchodząc do niej i mierzwiąc niesamowicie miękkie włosy na czubku jej głowy. Uniosła rumianą twarz w moją stronę.
- Tak sądzisz? - Jej osoba była przepełnione radością w ilości, którą spokojnie mogło by się nacieszyć dwoje, ale to dobrze bo przecież właśnie teraz nie będzie w stanie zaznać nawet chwili samotności. Poklepałem ją po ramieniu.
- Kto by pomyślał, że tak to się ułoży co nie? - Zaśmiałem się, a Mor mi zawtórowała.
Jej śmiech był piękniejszy, bardziej urokliwy i melodyjny niż mój.
- Masz racje, jeszcze do niedawna ja sama ledwo nabierałam powietrza w płuca... A teraz. - Jej delikatne dłonie wręcz ginęły w materiale sukienki gdy dotykała swego łona.
- A jak czuje się Tanith? - Spytała nagle i jej uśmiech trochę zgasł. Nie dziwiłem się jej.
- Ach... Wyliże się, ale ten burak oczywiście musiał pokazać kto tu rządzi, chyba nie zbyt przyszło mu do głowy, że go to przeroście i teraz ma. A propos tego muszę iść.
Mor chwyciła mnie jednak za dłoń, a jej mina wyrażała dezaprobatę. Wstała i przytuliłam mnie do siebie, zupełnie jakby to ona była tą starszą. Oczywiście, że była mądrzejsza.
- Nie mów tak. Wiesz, że to nie prawda. - Szepnęła tym razem mnie gładząc po włosach.
- No wiem... Ale przesadził. - Skwitowałem.
- Musze iść, a ty się naprawdę tym nie przejmuj i odpocznij, jeśli tego nie zrobisz to będę musiał go wiązać do łóżka.. No wiesz. - Przytaknęła rozbawiona głową. Chyba była sobie w stanie to wyobrazić.
Wszedłem więc do swego rodzaju kuchni. Nie byłem przekonany co do mojej wiedzy na temat ziół... Ale może opłacało by się spróbować. Choć troszkę się wysilić.
Usiłowałem więc coś sklecić z tej zieleninki, nie byłem pewny jednak działania żadnej z nich. Może powinienem poprosić o to Mor... Tylko, że.. No dobra, po prostu spróbuje.
I tak powstał dość aromantyczny naparek w ilości dwóch kubeczków. Wonie były tak wymieszane, że kręciło mnie trochę w nosie.
- Tanith? - Uchyliłem drzwi pokoju powoli, wchodząc. 
Rudzielec siedział na łóżku i próbował wstać.
- Gdzie się wybieramy? - Spytałem rozbawiony stawiając na stole parujące wciąż napoje i podchodząc do tego delikwenta.
- Do Mor. - Wyjaśnił krótko unosząc się, ale moje dłonie go zatrzymały.
- Nie tak prędko to raz, a dwa, Mor śpi. - Nie kłamałem, gdy przechodziłem z powrotem w stronę schodów przez salon była ułożona na fotelu z przymkniętymi oczami i cichym, spokojnym oddechem. Przykryłem ją kocem.
- Oh...
- No widzisz, nie chcesz jej chyba przeszkadzać prawda? - Zaśmiałem się po czym podałem mu kubek i przysiadłem obok na łóżku trochę spięty. Nie miałem pewności jak to coś nawet smakuje... Choć jak się okazało o dziwo nawet nie było źle. Tylko... Chwila.
Oh... No nie.
- Tanith, może lepiej to odstaw. - Próbowałem zainterweniować rozpoznając nieszczęsny aromat zioła w którego pułapkę ostatnio wpadłem. Ale było ciut za późno.
- Tanith? Ja, przepraszam! Nie miałem pojęcia! - Jęknąłem, ale Tanith się tylko uśmiechnął i począł do mnie nachylać muskając moją szyje ustami, a później wpijając się w moje.
- Tanith? - Pozostawało pytanie ile ja tego tam tak właściwie napakowałem. Ale chyba poznałem odpowiedź szybciej niż przypuszczałem gdy zostałem przygwożdżony do łóżka ciałem Tanith'a. Zaśmiał się.
- Przepraszam. - Zaszlochałem.

<Tancio? T.T>