piątek, 10 października 2014

Od Sorley'a (do Giselle)

Siedziałem na środku zupełnej pustki, była błękitna, a błękit ten przepełniała melancholia.
W moim zaś sercu, które biło lekko i słabo drżąc raz po raz w konwulsjach wraz z całym ciałem, które stawało się mi dziwnie obce. Tliła się we mnie gorycz, gorycz pobrzmiewającym jękliwym bólem. Znałem to miejsce, te właściwie przestrzeń dość dobrze. Choć zawsze było inaczej, to jednak tylko iluzja, a ja tułałem się potykając zawsze w tej samej, niezmiennej nicości.
Sterczałem w miejscu sparaliżowany. Nie należałem do tej rzeczywistości, nie teraz i już nigdy, mimo, że mamiła mnie i zatracała wyrywając z powrotem w swe objęcia. Zapłakałem. Nie mogłem otrzeć ani zatrzymać żadnej łzy. Wokół mnie niósł się pomruk, duszności, które odczuwałem powoli opuszczały moje ciało. Mogłem wstać za pomocą własnych mięśni, nawet się nie chwiejąc. Nie otarłem mimo to łez. Pozostałem wyprostowany o kamiennej twarzy skrytej pod kaskadami długich blond włosów.
Mógłbym po prostu iść przed siebie nic nie osiągając, nigdzie też docierając. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, począłem biec nawet jeśli mój umysł protestował. Ponoć pierwszym krokiem do dorośnięcia pierwsze co bycie dzieckiem, działającym zupełnie bezmyślnie. I tak teraz też się zachowywałem.
Z moich ust dobył się głuchy jęk, serce kłuło niemal płacząc z wycieńczenia bo przecież jego czas przeminą już dawno. Próbowałem błagalnie pochwycić powietrze, chciałem znów usiąść byłem zmęczony. Czułem niechęć do tego co wbrew mej woli jawiło się przede mną.
- Nie, nie proszę! Daj mi spokój! - Mój głos potoczył się echem, nie brzmiąc jednak z moich ust, które pozostały zamknięte, był zdecydowanie odległy.
Moje popękane, sine wargi nie uchyliły się nawet na chwile, a mimo to czułem bolesne konsekwencje wysiłku o jaki przyprawił moje zapadłe płuca ten dudniące mi w uszach wrzask. Ledwie poznawałem własną barwę głosu przez mgłę, która mnie otaczała, a ja otumaniony parłem do przodu. Zamiast błękitu przed oczami zamajaczył mi mrok.
Pięćdziesiąt... Pięćdziesiąt jeden... Sto... Sto jeden... Sto dwadzieścia.
Zaczerpnąłem gwałtownie powietrza wypełniając nim całe w jak największej ilości płuca. Nie miałem bladego pojęcia ile dokładnie tak leżałem na praktycznym bezdechu. Nie otwierałem jednak jeszcze oczu bojąc się co ujrzę po takim przebudzeniu. Czemu? Nie wiem doznałem już przeróżnych ciekawostek życiowych i przyrodniczych, szczerze też przyznamy, że z czasem stawały się one dziwniejsze. Coraz to dziwniejsze.
Pociągnąłem lekko nosem, ostrożnie wdychając i wychwytując wonie otaczające mnie w tej przewrotnej nicości. Ścisnąłem w garści sprawnej wreszcie dłoni kępki wilgotnej trawy i odetchnąłem z ulgą. A więc jednak las. Ucieszyłem się bo czułem się tu bezpiecznie.
Odważyłem się w końcu też otworzyć oczy. Od razu poczułem ulgę.
Ukazał mi się widok gwieździstego nieba poprzeplatanego cieniami liści z koron drzew, całość wyglądała jak majestatyczny kalejdoskop poprzeplatanego w taki sposób, że wystarczało zaledwie parę barw by nadać temu tajemniczość, a zarazem piękno.
Przyglądał mi się też księżyc, raził swym blaskiem tańcząc srebrnym światłem po twarzy. Zimnej i bladej, jak zawsze... Twardej i wychudłej, a przynajmniej takie wrażenie sprawiała.
Wyglądało na to z tego co do tej pory zaobserwowałem, że wybudziłem się tam gdzie i zasnąłem snem pozornie już wiecznym, niestety nie przeznaczonym dla mnie.
Ja? Cóż mogłem liczyć tylko na drzemkę, dłuższą lub krótszą nie zależy to ode mnie.
Ledwie postanowiłem podeprzeć się rękami i począć próby rozprostowania kości na swoim torsie poczułem ciężar. Czyjś ciężar, a dokładniej dziewczyny, która usnęła wtulona w moją pierś. No... To ja już nie wiem co właściwie robiłem nim słodko postanowiłem zachrapać.
- Hej.. - Szepnąłem do niej lekko potrząsając za ramie, na co ona sapnęła cicho i otworzyła lekko usta mrużąc mocniej oczy. Naprawdę, żal wybudzać, ale jeśli zaraz nie wstanę nauka chodzenia od podstaw zajmie mi sporo czasu więcej. Powtórzyłem więc czynność troszeczkę mocniej i tak za każdym razem.
- Giselle? - Mówiłem do wybudzającej się powoli dziewczyny schodząc już do zupełnie naturalnej tonacji głosu. Gdy ta spojrzała na mnie niepewnie rozespana uśmiechnąłem się, bo co mogłem zrobić i tak zaraz się zerwie na równe nogi we wrzasku "Że jak? O bogowie! " albo coś w tym stylu. Tym bardziej, że... Spojrzałem raz jeszcze w gwieździste niebo, a potem na wysuniętą przed siebie dłoń, a właściwe całe ramie. Westchnąłem.
Na mojej skórę pojawiło się milion nieznanych mi w znaczeniu znaków, a właściwie pisma. Owszem słyszałem może parę razy w swym życiu ten język, ale wciąż za mało by rozumieć choć słowo z tego dawien dawnego bełkotu. Naznaczono mnie nim, a ja co może zabawne nie miałem pojęcia jakie bluźnierstwo wyświetlało mi się w nocy paląc na skórze, choć by i u małego palca u stopy. Jeden taki specyficzny wywijas mógł choćby nazwać mnie debilem.
Jak ja kocham to załatwianie ci tatuaży na całe życie bez zgody właściciela...
Gdy tak rozmyślałem nie zauważyłem prawie zupełnie, że Giselle stoi nade mną i uważnie mi się przygląda. Ja natomiast przysiadłem sobie jakby nic i dopiero po dłuższej chwilce skojarzyłem, że jej czujne spojrzenie drąży dokładnie jedno miejsce na moim ciele. Pierś.
Położyłem tam dłoń i zaraz pożałowałem z sykiem zginając się w pół.
- No tak... Samo się nie wyjmie.. - Jęknąłem powstrzymując z trudem wymioty które podeszły mi do gardła w ramach szoku i tego co zgotowała mi wyobraźnia na temat przesłoniętej mrokiem rany.
- Była byś tak miła i... Cóż wyciągnęła to cholerstwo? - Zacharczałem zerkając błagalnie w stronę niby to niewzruszonej tym zdarzeniem dziewczyny. Na jej twarzy choć ledwo widocznej w ciemnościach dojrzałem mieszankę tylu uczuć... Nie byłem w stanie ich odczytać, jednak po chwili od zadanego prze mnie desperackiego pytania, a właściwie błagalnej prośby, dojrzałem w jej oczach dominację zdecydowania i chęci jak najszybszego działania. Słusznie, dobre dziecko. Uśmiechnąłem się słabo gdy ta przyklękła naprzeciw mnie i chwyciła za ułamaną blisko niestety samej rany gałąź... Nazwałbym to dość grubą na moje nieszczęście gałęzią. Nim zdążyłem nabrać powietrza i zacisnąć pięści, Giselle pewnym ruchem bez najmniejszego zawahania wyrwała mi z całą mocą ten pseudo kole mkną mą dusze i tak już dłużna wiele, a ja splunąłem sporą ilością krwi, szczęście o tyle że zdołałam obrócić się w bok.
Targany gwałtownym kaszlem, starałem się wytrzeć ślady krwawego wypadku z mojej skóry, marnie mi to jednak szło. Dłonie trzęsły mi się niemiłosiernie, a ciało ponaglało.
Dziewczyna zaś nadal klęczała w miejscu z fascynacją wpatrując się w mojego drewnianego oprawce. Och jakże dogłębnego do bólu.
- Chcesz możesz zatrzymać na pamiątkę... Byle z dala ode mnie! - Zażartowałem słabo, a jeszcze słabiej się uśmiechając.
Właściwie to czułem się dziwnie, jakoś tak lżej i dość nienaturalnie. Bałem się jednego, co raczej było aż zbyt pewne. Zawsze tak się działo, ale jakoś nigdy nie był łaskaw skonsultować się w sprawie tego ile dokładnie młodszy preferowałbym być... A myślał kto, że może życzył bym sobie umrzeć ze starości? Czy też choćby wyglądając jak przystało na mój wiek? No nie! Właśnie nie! Ciekaw jestem kiedy to... Na samą myśl wzdrygnąłem się.
Niestety, ale i ja kiedyś wyląduje znowu pod postacią szczeniaka, a naprawdę nie mam ochoty powtarzać tej historii z przed lat. Gdybym tylko mógł liczyć na to, że to co na mnie ciąż nie przywracało mi również małpiego rozumu z lat młodzieńczych...
- No, a nie miałaś przypadkiem iść do Yrs? - Spytałem po dłuższej ciszy odchrząkując niepewnie i wciąż krzywiąc przy każdym ruchu mimo iż moje kości, zarówno jak i w stawach czy kręgosłupie nie dawały o sobie już tak znać.
- A no... I ty też, jak widać jednak zatrzymało nas to samo. - Mruknęła smętnie i niepewnie Giselle. Odwróciłem zmieszane spojrzenie, ale byłem jej wdzięczny. Sam nie wiem ile bym tu tak tkwił bijąc się z samym sobą czy aby wyciągać gałąź powoli czy szybko i bez rozwodzenia się.
- Tak, przepraszam. - Znów uśmiechnąłem się blado wyciągając do niej dłoń. Nie odwzajemniła jednak gestu od razu i wpatrywała się w moją dłoń, poznaczoną runami.
- Chce tylko pomóc ci wstać, obiecuje nic więcej nie zrobię.

<Giselle?>

wtorek, 7 października 2014

Od Fenrai’a (do Wielkiego Mędrca/Abyss)

Pieprzony stary dziad! Kazać mi sprzątać. Co to ja do kurwy nędzy jestem?! Tak mnie upokorzyć! Mnie! Przyrzekam na krew wszystkich swoich przodków, że gdyby nie to, że tan cholerny dziadyga faktycznie ma kontrole nad tym, że mogę tu być i od niego zależało czy mój, cenny dla mnie niezmiernie tyłek, jest bezpieczny, to upierdoliłbym mu łeb przy samy pomarszczonym tyłku. Zakopałbym jego truchło tak głęboko, że nikt by go nie znalazł.
- Akhra walash! - zakląłem, co było jedną z najgorszych znanych rasom rozumnym klątw.
Usiadłem w karczmie w tak podły nastroju, że nie zdziwiłbym się gdybym wywołał burzę z piorunami i gradobiciem. Zamówiłem najmocniejszy alkohol, jaki tu mieli i wlewałem go w siebie strumieniem. Na smutki najlepsza była gorzała, po pierwszej butelce ogólna złość zaczęła ustępować, a po drugiej miałem już uśmiech przylepiony do mordy, a świat znów był dla mnie piękny i pełen pokus, których musiałem spróbować. No i jedna taka pokusa mi się trafiła. Długonoga i cycata, a jakże. Bardzo szybko postanowiłem ją uraczyć mym, jakże pożądanym przez wszystkich, towarzystwem. Już niemal była moja, już spoglądała na mnie tymi swoimi błękitnymi, rozpalonymi oczyma, a tu zwiduje mi się ten cholerny skrzat od dziadygi.
- Spieprzaj stąd, bo kupę gówna z ciebie zrobię - syknąłem. Mały zawarczał i wyszczerzył kiełki. Chciałem się nim nie przejmować i kontynuować zabawę, ale moja towarzyszka widząc stwora wrzasnęła i uciekła.
- Skarbie! - zawołałem za nią. - Wracaj, to tylko szczur! Niegroźny! 
Było już jednak za późno.
- Jak cię dorwę ty pokrako, to łeb ukręcę! - warknąłem i ruszyłem na potworka, niestety nogi mi się pomyliły i rąbnąłem jak długi.
Mała paskuda usiadła przede mną, wywalając długi po pas jęzor, a następnie zaczęła świstać i świergotać. Zrozumiałem, że stary oberwał, był teraz u jakiejś dziewoi i miałem do niego przyjść. Tylko po kiego kurwa gnata? Jak taki mocarny to niech sobie sam radzi. Jeszcze będę za nim latał. Nie doczekanie jego.Kidy jednak usłyszałem "poważnie ranny", "strzałą w serce" i "bliski śmierci", to od razu poprawił mi się nastrój. A gdyby tak, zupełnie niechcący oczywiście, dobić tego starego pryka? Nie miałby mnie kto odesłać.
Z tą jakże kuszącą myślą wstałem i burcząc pod nosem poszedłem za Impem. Ten mały potwór zaprowadził mnie do kwater wezwanych. Co u licha? Przecież każdy tu znał dziadka. Wystarczyło, że poprosiłby kogokolwiek o pomoc, a zataszczyliby go do jego lokum nawet na rękach. O ile wczesnej nie zawlekliby go do królewskich medyków. Ten staruch był dla króla cenny. Coś mi tu trąciło i to koszmarnie.
Wszedłem pewnie do budynku i skierowałem się do wskazanych przez stwora komnat.
- Krrri - zaczął popiskiwać stwór z zadowolonym uśmiechem na mordzie, gdy tylko otworzyły się drzwi.
Wkroczyłem do salonu, później skierowałem się do sypialni, w której zniknął Imp. No i jak wszedłem, tak stanąłem jak wryty.
W pewnych chwilach człowiek zastanawia się, czy czasami za dużo nie wypił, albo czy ktoś nie dosypał mu czegoś toksycznego do napoju. Ja właśnie się nad tym zastanawiałem, spoglądając na obrazek przede mną.
Dobra, część można by uznać za normalną. Facet leżący w łóżku i wyglądający blado, jakby go ciotka Kostucha popieściła, obok niego siedząca dziewczyna. Niestety tylko to było jak należy, bo po pierwsze dziewczyna była wręcz prześliczna, to na dodatek podawała właśnie wodę nie staremu prykowi, który powinien tu na mnie czekać, tylko młodemu chłopakowi, na widok którego zrobiło mi się równie gorąco co na jego towarzyszkę.
- Miło z twojej strony, że postanowiłeś się tym razem pospieszyć - usłyszałem z ust chłopaka, który sondował mnie swoimi niebieskimi oczyma. Właśnie te oczy mi mówiły, że to faktycznie Wielki Mędrzec. Wszystko się zmieniło, ale nie oczy.
Jeszcze raz spojrzałem na nieco wystraszoną dziewczynę. Szczerze to jakoś przeszłą mi chęć zabicia mężczyzny, za to miałem ochot na coś innego. Niestety moja irytacja wróciła, bo to oznaczało, ze ten, no może już nie stary dziad, nadal będzie miał nade mną kontrolę.
- Ładnie ładnie - powiedziałem, uśmiechając się jadowicie - to podobno mnie się w dupie poprzewracało, a tu proszę. Znajduję ciebie, Wielkiego Mędrca, Jaśnie pana "Jestem Kurwa Ideałem wszelkich cnót" w wyrze z jakąś małolatą. Wyrywasz dupy na iluzję, że tak ci się odmłodniało, dziadku?
- Zamilcz - warknął na mnie. Ojć coś czuję, że ta słodka blondi miała nie wiedzieć kim jest tak naprawdę.
- Wielki Mędrzec? - wymsknęło się dziewczynie.
- A co? Nie wiesz kogo wpuszczasz do własnego łóżka? To niezdrowe w tak młodym wieku, choć bywa zabawne. Może i ja się załapię, co? - spytałem podchodząc do niej bliżej.
- Zostaw ją w s spokoju - rozkazał chłopak, ale go zignorowałem.
- Jesteś dziwny... i obleśny - burknęła blondynka, spoglądając na mnie z niesmakiem.
- Coś ci się mała nie podoba? - syknąłem nachylając się ku niej i spoglądając w jej oczy, a ona... odwinęła się z piskiem i wymierzyła mi solidny policzek. Nie otrząsnąłem się jeszcze z szoku po tym, a usłyszałem gniewne warczenie Impa i kolejną wiązankę morałów od Mędrca.
- Oż ty mała franco - syknąłem, rozmasowując policzek.
- Należało ci się - skwitował Mędrzec.
Przerwało nam wejście jeszcze jednej osoby. Dziewczyny, która stanęła w drzwiach zdyszana. Ledwo trzymała się na nogach i rozmasowywała łokieć, jakby ją solidnie bolał. Obracała głowę we wszystkie strony, jakby chcąc się rozejrzeć, ale coś mi mówiło, że nie może.
- Aby? - zaszlochała, a blondynka od razu pognała w jej stronę.
No pięknie po prostu. Zjazd dziwadeł raz, proszę. A chwili, to już się dzieje.

<Abyss? Mędrku?>

poniedziałek, 6 października 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

- To może ja mam to zrobić za ciebie? - spytałem, oblizując górną wargę koniuszkiem języka.
Carrick spłonął ślicznym rumieńcem. Jak on słodko wyglądał w takich chwilach. Nie było wątpliwości, że jest silnym mężczyzną. Widziałem go przecież w walce, czułem pod palcami jego mięśnie, silne i dobrze rozwinięte, pasujące idealnie do szczupłego ciała. Na dodatek kiełkujący zarost i liczne blizny kontrastowały z tymi niewinnymi, wielkimi oczyma i dziewczęcym wręcz rumieńcem. I dziwić się, ze tak mnie kręcił. Był tak niezwykły, a ja wręcz lubowałem się we wszystkim co było niezwykłe.
- Taki duży chłopiec, a tak się rumieni - zaśmiałem się i wróciłem do badania jego ciała.
- Bardzo śmieszne - burknął, gdy jednak moja dłoń zjechała w dół jego brzucha, by dosięgnąć jego budzącej się męskości, westchnął głucho.
Przejechałem językiem po długiej bliźnie na jego brzuchu i skierowałem się wyżej, by dotrzeć do jego ust. Moja dłoń wciąż niecierpliwie, ale i ostrożnie, pieściła jego prężący się, twardy członek. Całowałem go długo i namiętnie, bawiąc się przy tym jego ciałem i wsłuchując się w jego rozkoszne pojękiwania, które wymykały mu się co jakiś czas, gdy moje dłonie przyspieszały, a on gubił rytm pocałunku.
Carrick drżał lekko i nie pozostawał mi dłużny. Zaśmiałem się gardłowo, gdy zacisnął mocno dłonie na moich pośladkach, przyciągając mnie bliżej siebie.
- Mój słodki wilczurek zrobił się niecierpliwy - wymruczałem, zostawiając jego usta i całując wewnętrzną stronę jego uda. Czułem jak jego ciało spina się lekko, gdy skierowałem język ku jego najczulszemu punktowi. Gdy zacisnąłem usta na końcówce jego penisa, mój kochanek jęknął przeciągle. Pieściłem go szybko ustami i językiem, pomagając sobie dłonią, która błądziła u wejścia do jego wnętrza. Po chwili wsunąłem w niego dwa palce, a on krzyknął słodko, by po kilku jeszcze szybkich, wprawnych ruchach, dojść w moich ustach.
- P-przepraszam - wybełkotał, gdy uniosłem się, oblizując usta.
- Za co? - spytałem, znów się unosząc i kładąc na nim.
- Jesteś przesłodki, cały - wymruczałem mu do ucha, lekko je przygryzając i ułożyłem się wygodnie między jego rozchylonymi nogami. Zsunąłem się nieco i uniosłem jego biodra, by móc w niego wejść. Zrobiłem to szybko i pewnie, wyciskając z jego gardła kolejny rozkoszny krzyk.
Carrick zaciskał dłonie na moich łopatkach i ramionach, to znów wplatał mi je we włosy, wijąc się i pojękując, ku mojej uciesze, a ja brałem go coraz szybciej i zachłanniej. Byłem spragniony te bliskości. Jego. Smaku jego ust, dotyku jego skóry, dźwięku jego drżącego od pożądania głosu.
Musiałem przyznać, że w łóżku było nam o wiele wygodniej niż na tamtej skale.
Choć moje ciało nie wróciło jeszcze do pełnej formy, a moje serce czasami gubiło rytm, to nie zważałem na to. Jedyne czego teraz potrzebowałem i co się dla mnie liczyło, to Carrick, który z głośnym krzykiem doszedł po raz drugi, a ja nadal nie miałem dość.
W końcu jednak i ja sięgnąłem spełnienia, z tłumionym krzykiem.
Wciąż leżałem na dyszącym ciężko, rozpalonym Carricku, który wodził szklistym wzrokiem po jakimś niewidocznym dla mnie punkcie. Zsunąłem się z chłopaka, kładąc obok niego i tuląc go. Drżał wciąż, ale na jego buzi błądził uśmiech.
- Wyglądasz jak syty kocur - zaśmiałem się, a on również zachichotał.
Oboje byliśmy zmęczeni i na dodatek niezbyt czyści. Dźwignąłem się z trudem, ale jednak i sięgnąłem po miskę z wodą i kawałem płótna.
- Teraz moja kolej - wymruczałem, wilgotnym materiałem ocierając pot z buzi Carricka, po czym pocałowałem go namiętnie. Powoli zmyłem z jego torsu jego nasienie, bawiąc się przy tym świetnie, gdy zaczął znów reagować na mój dotyk. Oboje mieliśmy jednak chyba dość. Szybko więc i siebie doprowadziłem do porządku. Nie ubierałem się, mając jeszcze zamiar położyć się i nacieszyć Carrickiem.
Ledwie ruszyłem w stronę łóżka, a drzwi do chaty otworzyły się. Odwróciłem się odruchowo, zapominając, że jestem przecież goluśki jak noworodek. W drzwiach stała Kerenza, na rękach trzymała wiercącą się Irulanę. Kobieta obrzuciła mnie wzrokiem. Całego... Dosłownie całego. Zawieszając nawet wzrok na ułamek chwili na moim kroczu. I uśmiechnęła się słodko.
- Jak dobrze widzieć, że jesteś już zdrowy - powiedziała, niezrażona kompletnie tym, że paraduję przed nią na waleta.To było dość... straszne? Tak, to dobre określenie. Taki całkowity brak szoku... No bo kto inny przyjąłby tak zwyczajnie wieść, że syn sypia z innym mężczyzną. No i kto wlepiałby oczy w nagiego kochanka syna i nawet się nie speszył? Tak. Zdecydowanie Cariicik i Morwen przejęli te wszystkie intrygujące mnie cechy po matce. No i chwała za to bogom.
Sięgnąłem migiem po spodnie i zaciągnąłem je na tyłek. Carrick za to szczelniej owinął się nakryciem i usiadł z sykiem. Chyba trochę przesadziłem...
- Tak... Już mi lepiej - wydukałem, nerwowo pocierając kark.
Do diaska! Dlaczego ostatnio za każdym razem muszę zostać nakryty w takich chwilach? To coś ze mną czy może to ta rodzinka tak ma, że zwidują się akurat w takich momentach? Najpierw Carrick nakrywa mnie i Morwen, teraz Kerenza widzi mnie i Carricka i nie trudno się domyślić co niedawno skończyliśmy. Jeszcze do kompletu Morwen powinna mnie nakryć z jej matką. To by było... Chwila! O czym ja do cholery w ogóle myślę?! Nie żeby Kerenza nie była niezwykle atrakcyjną kobietą.. I nie, żeby przeszkadzał mi jej wiek, bo zdarzało mi się sypiać ze starszymi kobietami... Ale... Nie! Tanith, do cholery ogarnij się!
- Przyszłam sprawdzić jak się masz i przyniosłam ciasteczka - wyjaśniła, wyjmując z torby płócienny woreczek, z którego unosił się zapach świeżo pieczonych słodkości.
- Dziękuję - powiedziałem biorąc jedzenie.
Kerenza za to spojrzała na Carricka siedzącego jak na gwoździach... Chyba naprawdę przesadziłem. Bardzo... Poczułem się przez to strasznie.
- Mała zamiana ról, jak widzę. Oj synku, synku. Po kim ty jesteś taki delikatny? - zapytała, p czym przeniosła wzrok na mnie. - Dobrze wiedzieć, że wracają ci... siły - zamrugała do mnie z dwuznacznym uśmiechem, a ja omal nie zakrztusiłem się powietrzem.
Bogowie! Bardzo dawno nie czułem się tak... niezręcznie.
- A jak tam maluchy? - spytałem, zmieniając temat i podchodząc do rozglądającej się Irulany.
Kerenza podała mi ją, żebym mógł ją wziąć na ręce.
- Dobrze. Majra to aniołek, grzeczniutka, cicha. Gdy wychodziłam spała smacznie - powiedziała. -  A ona... istne przeciwieństwo siostry.
- Mała rozbójnica - zaśmiałem się, gdy dziewczynka próbowała rączkami sięgnąć mojego kolczyka.

<Carrick?>

niedziela, 5 października 2014

Od Carricka (do Tanith'a)

Siedziałem spokojnie na łóżku, przebierając palcami i wpatrując się raz to w sufit, a raz błądząc spojrzonkiem zmartwionych i świecących oczu po ciele dzielącego ze mną łóżko nieprzytomnego rudzielca.
Był cały czerwony, mamrotał coś niezrozumiale, a jego usta uroczo się rozchylały. Podczołgałem się bliżej niego, w pierwszej chwili wystarczało mi podpieranie się na łokciu i wypatrywanie się w jego umęczoną twarz. Podkrążone oczy, posklejane i wciąż wilgotne od płaczu. Nie tylko tu zresztą widać było resztki żalu i bólu jaki wydostał się z niego w postaci perlistych łez które w błyszczących szlakach poznaczyły jego rozpalone policzki, owszem mogła być to woda z lodowatego śniegu którym miał obłożone czoło, mimo jednak wszystko rozczuliłem się. Nigdy nie wyobrażałem sobie widzieć go w takim stanie, nie rozumiem też czemu, przecież był istotą ludzką jak każdy. A jednak, przeżyłem niesamowity szok.
Po drugie, co raczej powinno być na pierwszym miejscu, ale teraz stanowiło zwieńczenie moich wątpliwość. Nie śmiałbym nigdy sądzić ani sobie wyobrażać, że mógłbym z nim leżeć w jednym łóżku. Znaczy niby taka sytuacja mogłaby się zawsze przydarzyć, ale nie z tego powodu jakim było wzajemne zdaje się uczucie.
Ta bajka jest zdecydowanie dziwna, wkraczamy tu na nieznane szlaki opowieści o wspaniałych dwóch królewiczach co ich do siebie ciągnie i właściwie zagadką jest jak to się skończy. Niewątpliwie jednak chętnie zapoznałbym się z tą historią dokładnie.
Z westchnieniem otarłem z czerwonego, niesamowicie mile ciepłego policzka kropelki, które osiadły na skórze niczym rosa. Gładzenie go tak po policzku niewątpliwie sprawiało mi ogromną przyjemność.
Czułem się jednak dziwnie, bo w końcu to on o mnie dbał, a ja się teraz rewanżowałem, ale naprawdę nigdy bym nie przypuszczał znaleźć się w takiej sytuacji i to jeszcze w tej chacie.
Tanith nagle zaczerpnął łapczywiej powietrza, jakby się wybudzając albo przynajmniej próbując, jego wyraz twarzy pozostawał jednak spokojny i rozkoszny bez względu na to co działo się w jego głowie.
Nachyliłem się nad nim dość blisko, szczerze? Nasze usta prawie się stykały.
Ułożyłem się tak, że leżałem zaraz naprzeciw niego pstrykając w nosek księcia o niesamowicie twardym śnie. 
- Ej... Ile można? Martwię się. - Szepnąłem, ale ten co najwyżej jęknął w odpowiedzi zły, bo i ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu obrócił się do mnie tyłkiem.
- Ej! - Powtórzyłem z jękiem i wdrapałem się na niego próbując przewalić na drugą stronę. Ten jednak trwał na swym miejscu i w tej nie zmiennie rozmemłanej pozie. Zdenerwowałem się, przez chwile za karę kopałem przesuwając go w stronę krawędzi posłania, jednak gdy miał już zlecieć, ja poczułem ukłucie bólu na widok w głowie upadającego na zimną podłogę Tanith'a i od razu chwytając go za kołnierz pociągnąłem z powrotem na łóżko.
Wylądował nią mnie, przygniatając i krępując ruchy, teraz jednak mogłem się nad nim rozczulać i głaskać do woli. Znów się pochyliłem tym razem jednak bardziej zdecydowanie i musnąłem jego usta swoimi. Moje szczęście i długo wyczekiwany tryumf nie trwał jednak długo ponieważ jaśnie pan śpioch raczył obudzić się w tak doniosłym momencie i poderwać się na równe nogi. Ze stęknięciem poleciałem do tyłu, ale nie spuszczałem tego buraka z oczu, słusznie bo ten zaraz się zachwiał, a ja natychmiast wstając go podtrzymałem napierając by jednak wrócił do łóżka.
- Spokojnie. - Powiedziałem odruchowo, choć nie byłem pewny czy bardziej nie kieruje tej uwagi do siebie. Byłem jakiś poirytowany, ale to może przez kumulację tego wszystkiego co ostatnio zwaliło się na mnie tonami.
Spojrzał na mnie natychmiast ze święcącymi, najpierw niepewnością potem w jednej chwili radością i ulgą oczami. Wyciągnął ku mnie łapki.
- C-Carrick? - Spytał cicho, niepewnie się zatrzymując.
Obdarzyłem go obrażonym spojrzeniem, jeszcze się śmiał pytać? No chyba winnem czuć się obrażony. Fuknąłem.
- A i owszem. Ja. Jełopie jeden! - Warknąłem nie mogąc powstrzymać napływu emocji, ale jednocześnie szczęścia na widok coraz to bardziej rozpromienionego Tanith'a.
Rzucił się wręcz na mnie ściskając z uroczym pełnym ulgi śmiechem. Oczywiście że pamiętałam co mamrotał kiedy jego gorączka sięgnęła szczytów. On też pamiętał to chyba aż za dobrze, ściskał mnie tak mocno, że niemalże trzeszczały mi kość. Dlatego nie łatwo było nawet jak zaczerpnąć powietrza, całował mnie tak łapczywie jakby nie widział co najmniej dekadę, a przecież cały czas przy nim leżałem.
- Dobra, zgnieciesz mnie. - Wydusiłem klepiąc go po plecach straciłem jednak nadzieje nie czując by ten choć na chwile się rozluźnił, gdy jednak do tego doszło nim się spostrzegłem wylądowałem na łóżku przygwożdżony jego całym ciężarem ciała do pościeli.
Chyba nie prędko miał zamiar puścić, nie ukrywam, że rozbawiło mnie to, mogłem spokojnie poczuć się jako ofiara węża boa, ale to było znacznie milsze..
Ten znów mnie całował, ale od razu gdy się oderwał począł jeździć mi po policzkach, z dezaprobatą w oczach. No co znowu?
- No proszę, Carrcio dorasta... - Zamruczał rozmarzony, a ja skołowany nie wiedziałem o co mu chodzi i chyba nie jestem w stanie tego pojąć. Dopiero gdy poczułem dziwne drapanie gdy ten muskał mi z rozkoszą brodę powoli zaczynałem rozumieć, speszyła mnie to.
- Przepraszam nie jestem przyzwyczajony i nie pomyślałbym.. - Pisnąłem zakrywającym dłońmi usta i czując malutkie, ale kłujące włoski pierwszego u mnie jak dotąd zarostu.
- Ależ to urocze, dobrze wiedzieć, że mój malec mi mężnieje. Tylko kiedy to się stało? Nim się obejrzałem mój mały szczeniaczek wyrósł na pokaźnego wilczura. - Lekko zastąpił noskiem, a ja gapiłem się na niego z roztwartą gembulą.
Ten zaśmiał się i przysiadł na mnie po czym jego dłonie poczęły rozpinać moje spodnie.
- W sumie to dziwne, że wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. - Zamruczał jeżdżąc mi po dole brzucha, nie miałem pojęcia do czego zmierza, ale wyglądało na to, że świetnie się bawił badając mój prawidłowy rozwój, a właściwie owłosienie. Odchrząknąłem.
- Może po prostu powiedz, że powinienem się zacząć golić. - Skwitowałem unosząc jedną brew, ten jednak niespecjalnie przejął się tą uwagą. Bawił się wyśmienicie gładząc mnie po brzuszku i odkrywając blizny których, może i nie, że nie widział na oczy co bardziej nie zwracał na nie tak dokładnej uwagi jak teraz. Tak, był wyjątkowo zaciekawiony moją anatomią i wszystkimi jej uszczerbkami do tego stopnia, że już doprawdy nie wiem gdzie nie zagrzały miejsca jego dłonie.
Raz po raz jeździł palcami lekko przyciskając rysy na mojej nigdy do końca gładkiej skórze, przyznam szczerze, że większość historii każdej z tych blizn zapomniałem. Wyblakłe wspomnienia błądziły teraz po mojej głowie, coraz to nowe za każdym razem gdy jeździłem spojrzeniem tam gdzie on mnie dotykał.
- No co nie jestem przecież jakimś cudotwórcą i tak dobrze myślisz sam się wylizywałem.- Zamruczałem próbując się poprawić w na łóżku, ale ten zbytnio mi nie pozwolił. Ułożył się na moim brzuchu wpatrując się we mnie jak w lustro.
- Twój języczek ma wobec tego niesamowitą długość.. - Wyszczerzył się, miał oczywiście namyśli mój szacowny tyłek.
- Bardzo mi przykro drogi panie, ale tam się nie lizałem.- Powiedziałem to stanowczo.


<Tanith?>