Siedziałem na środku zupełnej pustki, była błękitna, a błękit ten przepełniała melancholia.
W moim zaś sercu, które biło lekko i słabo drżąc raz po raz w konwulsjach wraz z całym ciałem, które stawało się mi dziwnie obce. Tliła się we mnie gorycz, gorycz pobrzmiewającym jękliwym bólem. Znałem to miejsce, te właściwie przestrzeń dość dobrze. Choć zawsze było inaczej, to jednak tylko iluzja, a ja tułałem się potykając zawsze w tej samej, niezmiennej nicości.
Sterczałem w miejscu sparaliżowany. Nie należałem do tej rzeczywistości, nie teraz i już nigdy, mimo, że mamiła mnie i zatracała wyrywając z powrotem w swe objęcia. Zapłakałem. Nie mogłem otrzeć ani zatrzymać żadnej łzy. Wokół mnie niósł się pomruk, duszności, które odczuwałem powoli opuszczały moje ciało. Mogłem wstać za pomocą własnych mięśni, nawet się nie chwiejąc. Nie otarłem mimo to łez. Pozostałem wyprostowany o kamiennej twarzy skrytej pod kaskadami długich blond włosów.
Mógłbym po prostu iść przed siebie nic nie osiągając, nigdzie też docierając. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, począłem biec nawet jeśli mój umysł protestował. Ponoć pierwszym krokiem do dorośnięcia pierwsze co bycie dzieckiem, działającym zupełnie bezmyślnie. I tak teraz też się zachowywałem.
Z moich ust dobył się głuchy jęk, serce kłuło niemal płacząc z wycieńczenia bo przecież jego czas przeminą już dawno. Próbowałem błagalnie pochwycić powietrze, chciałem znów usiąść byłem zmęczony. Czułem niechęć do tego co wbrew mej woli jawiło się przede mną.
- Nie, nie proszę! Daj mi spokój! - Mój głos potoczył się echem, nie brzmiąc jednak z moich ust, które pozostały zamknięte, był zdecydowanie odległy.
Moje popękane, sine wargi nie uchyliły się nawet na chwile, a mimo to czułem bolesne konsekwencje wysiłku o jaki przyprawił moje zapadłe płuca ten dudniące mi w uszach wrzask. Ledwie poznawałem własną barwę głosu przez mgłę, która mnie otaczała, a ja otumaniony parłem do przodu. Zamiast błękitu przed oczami zamajaczył mi mrok.
Pięćdziesiąt... Pięćdziesiąt jeden... Sto... Sto jeden... Sto dwadzieścia.
W moim zaś sercu, które biło lekko i słabo drżąc raz po raz w konwulsjach wraz z całym ciałem, które stawało się mi dziwnie obce. Tliła się we mnie gorycz, gorycz pobrzmiewającym jękliwym bólem. Znałem to miejsce, te właściwie przestrzeń dość dobrze. Choć zawsze było inaczej, to jednak tylko iluzja, a ja tułałem się potykając zawsze w tej samej, niezmiennej nicości.
Sterczałem w miejscu sparaliżowany. Nie należałem do tej rzeczywistości, nie teraz i już nigdy, mimo, że mamiła mnie i zatracała wyrywając z powrotem w swe objęcia. Zapłakałem. Nie mogłem otrzeć ani zatrzymać żadnej łzy. Wokół mnie niósł się pomruk, duszności, które odczuwałem powoli opuszczały moje ciało. Mogłem wstać za pomocą własnych mięśni, nawet się nie chwiejąc. Nie otarłem mimo to łez. Pozostałem wyprostowany o kamiennej twarzy skrytej pod kaskadami długich blond włosów.
Mógłbym po prostu iść przed siebie nic nie osiągając, nigdzie też docierając. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, począłem biec nawet jeśli mój umysł protestował. Ponoć pierwszym krokiem do dorośnięcia pierwsze co bycie dzieckiem, działającym zupełnie bezmyślnie. I tak teraz też się zachowywałem.
Z moich ust dobył się głuchy jęk, serce kłuło niemal płacząc z wycieńczenia bo przecież jego czas przeminą już dawno. Próbowałem błagalnie pochwycić powietrze, chciałem znów usiąść byłem zmęczony. Czułem niechęć do tego co wbrew mej woli jawiło się przede mną.
- Nie, nie proszę! Daj mi spokój! - Mój głos potoczył się echem, nie brzmiąc jednak z moich ust, które pozostały zamknięte, był zdecydowanie odległy.
Moje popękane, sine wargi nie uchyliły się nawet na chwile, a mimo to czułem bolesne konsekwencje wysiłku o jaki przyprawił moje zapadłe płuca ten dudniące mi w uszach wrzask. Ledwie poznawałem własną barwę głosu przez mgłę, która mnie otaczała, a ja otumaniony parłem do przodu. Zamiast błękitu przed oczami zamajaczył mi mrok.
Pięćdziesiąt... Pięćdziesiąt jeden... Sto... Sto jeden... Sto dwadzieścia.
Zaczerpnąłem gwałtownie powietrza wypełniając nim całe w jak największej
ilości płuca. Nie miałem bladego pojęcia ile dokładnie tak leżałem na
praktycznym bezdechu. Nie otwierałem jednak jeszcze oczu bojąc się co ujrzę po takim przebudzeniu. Czemu? Nie wiem doznałem już przeróżnych
ciekawostek życiowych i przyrodniczych, szczerze też przyznamy, że z
czasem stawały się one dziwniejsze. Coraz to dziwniejsze.
Pociągnąłem lekko nosem, ostrożnie wdychając i wychwytując wonie
otaczające mnie w tej przewrotnej nicości. Ścisnąłem w garści sprawnej
wreszcie dłoni kępki wilgotnej trawy i odetchnąłem z ulgą. A więc jednak
las. Ucieszyłem się bo czułem się tu bezpiecznie.
Odważyłem się w końcu też otworzyć oczy. Od razu poczułem ulgę.
Ukazał mi się widok gwieździstego nieba poprzeplatanego cieniami liści z koron drzew, całość wyglądała jak majestatyczny kalejdoskop poprzeplatanego w taki sposób, że wystarczało zaledwie parę barw by nadać temu tajemniczość, a zarazem piękno.
Ukazał mi się widok gwieździstego nieba poprzeplatanego cieniami liści z koron drzew, całość wyglądała jak majestatyczny kalejdoskop poprzeplatanego w taki sposób, że wystarczało zaledwie parę barw by nadać temu tajemniczość, a zarazem piękno.
Przyglądał mi się też księżyc, raził swym blaskiem tańcząc srebrnym
światłem po twarzy. Zimnej i bladej, jak zawsze... Twardej i wychudłej, a
przynajmniej takie wrażenie sprawiała.
Wyglądało na to z tego co do tej pory zaobserwowałem, że wybudziłem się tam gdzie i zasnąłem snem pozornie już wiecznym, niestety nie przeznaczonym dla mnie.
Ja? Cóż mogłem liczyć tylko na drzemkę, dłuższą lub krótszą nie zależy to ode mnie.
Ledwie postanowiłem podeprzeć się rękami i począć próby rozprostowania kości na swoim torsie poczułem ciężar. Czyjś ciężar, a dokładniej dziewczyny, która usnęła wtulona w moją pierś. No... To ja już nie wiem co właściwie robiłem nim słodko postanowiłem zachrapać.
- Hej.. - Szepnąłem do niej lekko potrząsając za ramie, na co ona sapnęła cicho i otworzyła lekko usta mrużąc mocniej oczy. Naprawdę, żal wybudzać, ale jeśli zaraz nie wstanę nauka chodzenia od podstaw zajmie mi sporo czasu więcej. Powtórzyłem więc czynność troszeczkę mocniej i tak za każdym razem.
- Giselle? - Mówiłem do wybudzającej się powoli dziewczyny schodząc już do zupełnie naturalnej tonacji głosu. Gdy ta spojrzała na mnie niepewnie rozespana uśmiechnąłem się, bo co mogłem zrobić i tak zaraz się zerwie na równe nogi we wrzasku "Że jak? O bogowie! " albo coś w tym stylu. Tym bardziej, że... Spojrzałem raz jeszcze w gwieździste niebo, a potem na wysuniętą przed siebie dłoń, a właściwe całe ramie. Westchnąłem.
Na mojej skórę pojawiło się milion nieznanych mi w znaczeniu znaków, a właściwie pisma. Owszem słyszałem może parę razy w swym życiu ten język, ale wciąż za mało by rozumieć choć słowo z tego dawien dawnego bełkotu. Naznaczono mnie nim, a ja co może zabawne nie miałem pojęcia jakie bluźnierstwo wyświetlało mi się w nocy paląc na skórze, choć by i u małego palca u stopy. Jeden taki specyficzny wywijas mógł choćby nazwać mnie debilem.
Jak ja kocham to załatwianie ci tatuaży na całe życie bez zgody właściciela...
Gdy tak rozmyślałem nie zauważyłem prawie zupełnie, że Giselle stoi nade mną i uważnie mi się przygląda. Ja natomiast przysiadłem sobie jakby nic i dopiero po dłuższej chwilce skojarzyłem, że jej czujne spojrzenie drąży dokładnie jedno miejsce na moim ciele. Pierś.
Wyglądało na to z tego co do tej pory zaobserwowałem, że wybudziłem się tam gdzie i zasnąłem snem pozornie już wiecznym, niestety nie przeznaczonym dla mnie.
Ja? Cóż mogłem liczyć tylko na drzemkę, dłuższą lub krótszą nie zależy to ode mnie.
Ledwie postanowiłem podeprzeć się rękami i począć próby rozprostowania kości na swoim torsie poczułem ciężar. Czyjś ciężar, a dokładniej dziewczyny, która usnęła wtulona w moją pierś. No... To ja już nie wiem co właściwie robiłem nim słodko postanowiłem zachrapać.
- Hej.. - Szepnąłem do niej lekko potrząsając za ramie, na co ona sapnęła cicho i otworzyła lekko usta mrużąc mocniej oczy. Naprawdę, żal wybudzać, ale jeśli zaraz nie wstanę nauka chodzenia od podstaw zajmie mi sporo czasu więcej. Powtórzyłem więc czynność troszeczkę mocniej i tak za każdym razem.
- Giselle? - Mówiłem do wybudzającej się powoli dziewczyny schodząc już do zupełnie naturalnej tonacji głosu. Gdy ta spojrzała na mnie niepewnie rozespana uśmiechnąłem się, bo co mogłem zrobić i tak zaraz się zerwie na równe nogi we wrzasku "Że jak? O bogowie! " albo coś w tym stylu. Tym bardziej, że... Spojrzałem raz jeszcze w gwieździste niebo, a potem na wysuniętą przed siebie dłoń, a właściwe całe ramie. Westchnąłem.
Na mojej skórę pojawiło się milion nieznanych mi w znaczeniu znaków, a właściwie pisma. Owszem słyszałem może parę razy w swym życiu ten język, ale wciąż za mało by rozumieć choć słowo z tego dawien dawnego bełkotu. Naznaczono mnie nim, a ja co może zabawne nie miałem pojęcia jakie bluźnierstwo wyświetlało mi się w nocy paląc na skórze, choć by i u małego palca u stopy. Jeden taki specyficzny wywijas mógł choćby nazwać mnie debilem.
Jak ja kocham to załatwianie ci tatuaży na całe życie bez zgody właściciela...
Gdy tak rozmyślałem nie zauważyłem prawie zupełnie, że Giselle stoi nade mną i uważnie mi się przygląda. Ja natomiast przysiadłem sobie jakby nic i dopiero po dłuższej chwilce skojarzyłem, że jej czujne spojrzenie drąży dokładnie jedno miejsce na moim ciele. Pierś.
Położyłem tam dłoń i zaraz pożałowałem z sykiem zginając się w pół.
- No tak... Samo się nie wyjmie.. - Jęknąłem powstrzymując z trudem wymioty które podeszły mi do gardła w ramach szoku i tego co zgotowała mi wyobraźnia na temat przesłoniętej mrokiem rany.
- Była byś tak miła i... Cóż wyciągnęła to cholerstwo? - Zacharczałem zerkając błagalnie w stronę niby to niewzruszonej tym zdarzeniem dziewczyny. Na jej twarzy choć ledwo widocznej w ciemnościach dojrzałem mieszankę tylu uczuć... Nie byłem w stanie ich odczytać, jednak po chwili od zadanego prze mnie desperackiego pytania, a właściwie błagalnej prośby, dojrzałem w jej oczach dominację zdecydowania i chęci jak najszybszego działania. Słusznie, dobre dziecko. Uśmiechnąłem się słabo gdy ta przyklękła naprzeciw mnie i chwyciła za ułamaną blisko niestety samej rany gałąź... Nazwałbym to dość grubą na moje nieszczęście gałęzią. Nim zdążyłem nabrać powietrza i zacisnąć pięści, Giselle pewnym ruchem bez najmniejszego zawahania wyrwała mi z całą mocą ten pseudo kole mkną mą dusze i tak już dłużna wiele, a ja splunąłem sporą ilością krwi, szczęście o tyle że zdołałam obrócić się w bok.
Targany gwałtownym kaszlem, starałem się wytrzeć ślady krwawego wypadku z mojej skóry, marnie mi to jednak szło. Dłonie trzęsły mi się niemiłosiernie, a ciało ponaglało.
Dziewczyna zaś nadal klęczała w miejscu z fascynacją wpatrując się w mojego drewnianego oprawce. Och jakże dogłębnego do bólu.
- Chcesz możesz zatrzymać na pamiątkę... Byle z dala ode mnie! - Zażartowałem słabo, a jeszcze słabiej się uśmiechając.
Właściwie to czułem się dziwnie, jakoś tak lżej i dość nienaturalnie. Bałem się jednego, co raczej było aż zbyt pewne. Zawsze tak się działo, ale jakoś nigdy nie był łaskaw skonsultować się w sprawie tego ile dokładnie młodszy preferowałbym być... A myślał kto, że może życzył bym sobie umrzeć ze starości? Czy też choćby wyglądając jak przystało na mój wiek? No nie! Właśnie nie! Ciekaw jestem kiedy to... Na samą myśl wzdrygnąłem się.
Niestety, ale i ja kiedyś wyląduje znowu pod postacią szczeniaka, a naprawdę nie mam ochoty powtarzać tej historii z przed lat. Gdybym tylko mógł liczyć na to, że to co na mnie ciąż nie przywracało mi również małpiego rozumu z lat młodzieńczych...
- No, a nie miałaś przypadkiem iść do Yrs? - Spytałem po dłuższej ciszy odchrząkując niepewnie i wciąż krzywiąc przy każdym ruchu mimo iż moje kości, zarówno jak i w stawach czy kręgosłupie nie dawały o sobie już tak znać.
- A no... I ty też, jak widać jednak zatrzymało nas to samo. - Mruknęła smętnie i niepewnie Giselle. Odwróciłem zmieszane spojrzenie, ale byłem jej wdzięczny. Sam nie wiem ile bym tu tak tkwił bijąc się z samym sobą czy aby wyciągać gałąź powoli czy szybko i bez rozwodzenia się.
- Tak, przepraszam. - Znów uśmiechnąłem się blado wyciągając do niej dłoń. Nie odwzajemniła jednak gestu od razu i wpatrywała się w moją dłoń, poznaczoną runami.
- Chce tylko pomóc ci wstać, obiecuje nic więcej nie zrobię.
<Giselle?>
- No tak... Samo się nie wyjmie.. - Jęknąłem powstrzymując z trudem wymioty które podeszły mi do gardła w ramach szoku i tego co zgotowała mi wyobraźnia na temat przesłoniętej mrokiem rany.
- Była byś tak miła i... Cóż wyciągnęła to cholerstwo? - Zacharczałem zerkając błagalnie w stronę niby to niewzruszonej tym zdarzeniem dziewczyny. Na jej twarzy choć ledwo widocznej w ciemnościach dojrzałem mieszankę tylu uczuć... Nie byłem w stanie ich odczytać, jednak po chwili od zadanego prze mnie desperackiego pytania, a właściwie błagalnej prośby, dojrzałem w jej oczach dominację zdecydowania i chęci jak najszybszego działania. Słusznie, dobre dziecko. Uśmiechnąłem się słabo gdy ta przyklękła naprzeciw mnie i chwyciła za ułamaną blisko niestety samej rany gałąź... Nazwałbym to dość grubą na moje nieszczęście gałęzią. Nim zdążyłem nabrać powietrza i zacisnąć pięści, Giselle pewnym ruchem bez najmniejszego zawahania wyrwała mi z całą mocą ten pseudo kole mkną mą dusze i tak już dłużna wiele, a ja splunąłem sporą ilością krwi, szczęście o tyle że zdołałam obrócić się w bok.
Targany gwałtownym kaszlem, starałem się wytrzeć ślady krwawego wypadku z mojej skóry, marnie mi to jednak szło. Dłonie trzęsły mi się niemiłosiernie, a ciało ponaglało.
Dziewczyna zaś nadal klęczała w miejscu z fascynacją wpatrując się w mojego drewnianego oprawce. Och jakże dogłębnego do bólu.
- Chcesz możesz zatrzymać na pamiątkę... Byle z dala ode mnie! - Zażartowałem słabo, a jeszcze słabiej się uśmiechając.
Właściwie to czułem się dziwnie, jakoś tak lżej i dość nienaturalnie. Bałem się jednego, co raczej było aż zbyt pewne. Zawsze tak się działo, ale jakoś nigdy nie był łaskaw skonsultować się w sprawie tego ile dokładnie młodszy preferowałbym być... A myślał kto, że może życzył bym sobie umrzeć ze starości? Czy też choćby wyglądając jak przystało na mój wiek? No nie! Właśnie nie! Ciekaw jestem kiedy to... Na samą myśl wzdrygnąłem się.
Niestety, ale i ja kiedyś wyląduje znowu pod postacią szczeniaka, a naprawdę nie mam ochoty powtarzać tej historii z przed lat. Gdybym tylko mógł liczyć na to, że to co na mnie ciąż nie przywracało mi również małpiego rozumu z lat młodzieńczych...
- No, a nie miałaś przypadkiem iść do Yrs? - Spytałem po dłuższej ciszy odchrząkując niepewnie i wciąż krzywiąc przy każdym ruchu mimo iż moje kości, zarówno jak i w stawach czy kręgosłupie nie dawały o sobie już tak znać.
- A no... I ty też, jak widać jednak zatrzymało nas to samo. - Mruknęła smętnie i niepewnie Giselle. Odwróciłem zmieszane spojrzenie, ale byłem jej wdzięczny. Sam nie wiem ile bym tu tak tkwił bijąc się z samym sobą czy aby wyciągać gałąź powoli czy szybko i bez rozwodzenia się.
- Tak, przepraszam. - Znów uśmiechnąłem się blado wyciągając do niej dłoń. Nie odwzajemniła jednak gestu od razu i wpatrywała się w moją dłoń, poznaczoną runami.
- Chce tylko pomóc ci wstać, obiecuje nic więcej nie zrobię.
<Giselle?>