sobota, 30 sierpnia 2014

Od Sorley'a (do Giselle)

Wstałem powoli z pniaka uciętego niegdyś tu drzewa leciwego o zapewne wspaniałej historii której nie mogło teraz już na pewno opowiedzieć nikomu, drzewa mają to do siebie, że przeżywają każdego człowieka niezależnie jak bardzo by się uparł. Drzewa żyją nawet po ścięciu w przedmiotach stworzonych z drewna należącego niegdyś do ich serc, nie da się uśmiercić ich duszy, jedynym co może je strawić to ogień.
Ich korony wiedziały więcej milionów gwiazd niż zwykłe niepozorne ludzkie oko czy to gadzie, czy bez białek jak choćby moje. Doświadczyły wiele wschodów zachodów, upadków świateł z nieboskłonu których my nie mieliśmy szans zliczyć w takiej ilość. Podziwiałem je, a jakże by inaczej.
Skrzywiłem się czując i słysząc jak troszczą moję kości pod naporem ciężaru ruchów jakie teraz musiałem wykonać by w pełni się wyprostować. Czekało je jednak większe wyzwanie, otóż cała droga, masa szlaków która teraz rozpościerała się przede mną niczym siatka utkana przez zmyślnego pająka, niczym labirynt ciągnący się po całym świecie i będący nieodłączną częścią jego egzystencji.
Gdyby ludzkie życie długością liczyć w krokach przez niego przemierzonych było by cholernie długie, co za sobą ciągnie nudę i monotonność wielu chwil i lat. Westchnąłem stawiając pierwszy krok do przodu.
Gdyby zliczyć je wszystkie moje oznaczało by to, że czeka mnie znacznie więcej, niż kolejne może przy dużym pechu jaki niestety miałem w nadmiarze, sto lat.
- No komu w drogę temu czas. - Uśmiechnąłem się do siebie słabo i poczłapałem w stronę lichego zbocza, by zaraz to po nim, niby dla zabawy zjechać. Ułatwiało mi to jednak też drogę, odejmując od życia parędziesiąt okrężnych kroków i zbędnego zużycia czasu który już teraz w każdej sekundzie dłużył mi się jak te wieki.
Spojrzałem z wdzięcznością na klacz która wyłoniła się z cienia wzniesienia zaraz przedmą skubiąc jeszcze resztki trawy w wyłysiałym już prawie miejscu gdzie jeszcze przed chwilą roiło się od zieleni.
Wziąłem jej wielki pysk w dłonie gładząc czule.
- Na dziś chyba ci wystarczy tego łakomstwa. - Oznajmiłem całując ją wy pysk i patrząc się dokładnie w jej przepiękne wielkie, ciemne oko które co chwile mrugało do mnie zachęcająco na myśl o dalszej podróży.
Poklepałem ją w bok, jej no cóż powiedzmy szczerze trochę bardziej niż powinien nabrzmiałego brzucha.
Nie, nie spodziewała się dziecka, po prostu zbytnio ją rozpieszczałem, a ona… Cóż nie protestowała dodatkowej porcji jabłek czy innych przysmaków. I tak doszło do takiego a nie innego efektu. Nie musze chyba mówić, że wielkich prędkość razem mnie rozwijamy. W tym byliśmy chyba zgodni.
Ja natomiast nie przepadałem za jedzeniem czego ktokolwiek to ona pilnowała mojej diety i podpychała pod nos owoce. Wszystko co miałem, zerwałem czy kupiłem dawałem jej. 
Traktowałem te klacz jak rodzinne której już od szesnastych urodzin, czyli swoją drogą trochę szmat czasu temu, nie posiadałem. 
W końcu ułożyłem się zgrabnie w siodle ta umiejętność jeszcze została mi w pamięci na tyle by robić to sprawnie bez żadnych stęknięć. Po czym dałem znak klaczy i ruszyliśmy ścieżką przed siebie, powoli, ale przed siebie kierując się w las. Droga nie była wyzywająca wręcz prosta i przyjazna, nie stroma, nie zbyt górzysta.
Naprawdę przyjemnie było tak lekko podskakiwać podziwiając najmniejsze szczegóły widoków krajobrazu przed sobą. Dostrzegłem nawet w oddali mój cel stolice, Miasto Yrs, nie miałem pojęcia czemu tak akurat miałem zamiar szukać. Może dlatego, że wielu podróżników tak się przebijało przez tłumy.
Ale skąd pewność że ten kogo szukam jest właśnie jednym z nich. Posmutniałem, nie zwiedziłem może całego świata wzdłuż i wczesz o nie na to nawet ja chyba jestem za młody, ale naprawdę tliła się we mnie wiara, że tym razem może jednak. Choć przecież nie tylko to ja tu przemieszczałem się w różne miejsca. 
Równie dobrze mógł bym uczestniczyć teraz w wielkiej zabawie w kotka i myszkę na pół świata, a nawet jego granic. 
Po jakimś czasie lekkiego galopu Bradana przystanęła zdyszana, sowite śniadanie jakie sobie zaserwowała z samym wschodem dawało o sobie znać znacznym przejedzeniem. Zostawiłem ją wiec by mogła odpocząć a sam z czystej ciekawości poczułem iść dalszą ścieżką przez las. Dotykając każdego drzewa z szacunkiem, przyglądając się tutejszym zioła z zaciekawieniem. Nie raz coś zrywałem chowając do podręcznej torby, nie dwa coś miętosiłem w rękach rozcierając i ciesząc się zapachem który wcierałem w ramiona mając już pewność, że nie zaszkodzi to już bardziej mojej bladej skórze.
Gdy tak dość jak na mnie raźnym krokiem spacerowałem z uśmiechem na ustach i zaciekawieniem w oczach.
Dostrzegłem jakiś ruch na jednej z gałęzi większego drzewa, był szybki i prawie niezauważalny.
Zmrużyłem oczy patrząc się w jeden punkt miejsce gdzie ów ktoś znikł, zaraz potem szeleszczenie dochodziło z dobrych parenaście metrów dalej. Ktoś tu opanował dobrze technikę skradania się i maskowania bo ostatecznie usłyszałem łoskot gałęzi która przybrała trochę na wadze zaraz za mną. Spojrzałem w górę.
Ukazała mi się dziewczyna, młoda. Kargijka, rasa nie raz spotykana przeze mnie w podobnych ale znacznie bardziej ukwieconych lasach na terenach ziem tych jaszczurko podobnych osobników. 
Uwielbiałem tam przebywać, tysiące zapachów, miliardy barw nęciły takich pasjonatów jak ja, szukających nowych doznań dla zmysłu węchu. Mający za dużo czasu i za mało istotnych spraw na głowie.
- Co robisz tak wysoko na drzewie panienko? - Spytałem starając się podnieść głos na tyle by mogła mnie dosłyszeć. Obdarzyła mnie dziwnym spojrzeniem jak wszyscy, zawsze, i zmarszczyła nos. 
Ostatniego słowa mej wypowiedzi chyba nie do końca usłyszała. Ale miło, że zwróciła na mnie uwagę.
- Bo mi się nudzi. - Burknęła opierając się znów o pień i zamykając oczy. Chyba oczekiwała, że odejdę z wielki brakiem zainteresowania zdegustowany jej bezczelnością, tak taki ton do starszych nie był raczej na miejscu.
Ale skąd mogła wiedzieć, zresztą ja nigdy nie chowam urazy. Sterczałem z uniesioną głową pod drzewem dalej.
W końcu i ona zareagowała czując na sobie czyjeś spojrzenie. Prychnęła.
- A tobie co? Nudzi ci się ? Jesteś kolejnym z tych facetów do pary który mnie ostatnio prześladują? - Zaczęła lecieć z potokiem pytań na które nie znałem konkretnej odpowiedzi. Zacząłem gładzić włosy, zawsze tak robiłem gdy byłem zamyślony, zawijałem sobie ich końcówki o palce i miętosiłem do upadłego.
- Mnie? Nic szczególnego jestem tylko zwykłym przejezdnym wybierających się do Yrs, a co do całej reszty to nie mam do końca pewność o czym ty dziecko drogie mówisz. - Dziewczyna zmierzyła mnie spojrzeniem, podejrzliwie bardzo podejrzliwie. Zacząłem nerwowo pocierać ręce, czyżbym jednak świecił się i w pół mroku cieni tych drzew? 
Kargijka zsunęła się z gałęzi lądując przede mną na ziemi i podchodząc coraz bliżej.
- Taa… Co ja mam za szczęście trafiać na kolejnych pedofilii? - Burknęła mi prosto w twarz. Tego było już za wiele, skrzywiłem się z odrazą. Nie wyparzony język, długi jak u gada, aż miło słuchać.
- Słuchaj no naprawdę nie wiem co roi ci się w tej główce, ale wiedz jedno. Nie takim tonem młoda damo! - Oznajmiłem z dezaprobatą i naciskiem w tonie na ostatnie słowa. Przewyższałem dziewczynę wzrostem, to też patrzyłem na nią z góry, jednak to nie o to tu chodziło. Spotykając przypadkowych ludzi zawsze oskarżasz ich o jakieś fetysze? Czy złe być odmiennym? Nie znaczyło to oczywiście, ze to co mówiła było prawdą, przykro mi bardzo jeśli takowe nadzieje miała. Westchnąłem wyciągając dłoń.
- Słuchaj no, nie jest dobrze w taki sposób zawierać znajomość. Jestem Sorley, ty jednak nie musisz się przedstawiać wystarczy uścisk dłoni. - Znów obdarzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem garbiąc się.
- Jak cię dotkane to zaczniesz mi czytać z mózgu ? Taki haczyk? O nie nie pójdę na to! - Oburzyła się piorunując mnie wężowym spojrzeniem. Skrzywiłem się.
- Miło by było, ale ja niestety nie z tych. - Żachnąłem się niezłomnie wciąż wyciągając przyjaźnie dłoń w akcie zgody na którą się nie zapowiadało.
- Nie podam ci ręki. - Warknęła zakładając ramiona na piersi z obrażoną miną.
- Czy tobie z każdemu tak trudno nawiązywać kontakty?! - Jęknąłem poirytowany opuszczając rękę i wracając zrezygnowany drogą skąd przyszyłem, czyli do mojej wiernej klaczy. Już dość się na zwiedzałem.

<Giselle?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz