Ruth'Ra pędziła jak szalona. Uwielbiała to. Prędkość, wiatr wokół i ten rozmazujący się, nierealny nieco świat. Ona była stworzona do tego, żeby tak pędzić. Biec niestrudzenie z prędkością błyskawicy, tak lekko, jakby nie dotykała wcale ziemi. Każdy jej mięsień pracował pod skórą, idealny, silny, by długimi susami nieść nas wciąż na przód.
Mnie także potrzebny był taki pęd. Szybkość, zmuszająca do skupienia się na tym co było przed nami, odpędzająca inne myśli z głowy. Mój umysł był wolny, przez chwilę... zbyt krótką chwilę, bo po chwili ból w obojczyku wrócił. Nie on jednak tak zaprzątał moje myśli, tylko chłopak, który został zapewne spory kawałek drogi w tyle. Carrick i... jego język na mojej skórze. Nawet jeżeli dziura po bełcie bolała jak cholera to ciepły, wilgotny język chłopaka sprawiał mi... przyjemność. Tylko, że to nie miało sensu! A dokładniej nie powinno mieć znaczenia.
Owszem, miałem szeroki gust. Ja. Tanith, bo dziadyga był... no cóż... Powiedzmy, że cała zabawa przypadała mnie i to od jakichś dwustu lat. A bawiłem się dość sporo i miałem szeroki wachlarz zainteresowań. Nie ograniczałem się bowiem do przedstawicielek przeciwnej płci, ale... Noż kur... Ten młokos? Miałem ochotę zdzielić sam siebie czymś ciężkim w łeb i nabić sobie rozumu do głowy, bo zdawałem sobie sprawę z tego, że myślałem nie tą częścią ciała, którą powinienem. Carrik mnie interesował. Był ciekawy. Faktycznie miał w sobie coś z pieska. Przywiązałem się do niego, polubiłem go, choć to co zrobił, jak zabił tamtych... raziło mnie, denerwowało i dobijało. Dlaczego? Bo do cholery widziałem w nim współczującą, dobrą osobę, a nie bestię!
Najgorsze jednak było w nim to, że... no co tu kryć. Podobał mi się fizycznie.
- Przejdzie ci - mruknąłem sam do siebie, gdy zatrzymałem klacz. Zeskoczyłem na ziemię. Słońce niedługo miało się chylić ku zachodowi, a nieduży zagajnik stanowił jakie takie miejsce na obóz. Spojrzałem w stronę, z której powinien nadjechać Carrick, pusto oczywiście. Powoli więc nazbierałem patyków na opał, rozpaliłem ogień i wyciągnąłem prowiant składający się z suszonego mięsa, sera i chleba.
Zdjąłem opatrunek i przemyłem ranę wodą, choć wyglądała... o dziwo dość ładnie. Cokolwiek ten chłopak miał w ślinie działało. Sądzę, że to efekt uboczny posiadania zdolności regeneracyjnych. Niektórzy przekazywali zdolności lecznicze poprzez dotyk, jak ja, inni za pomocą śpiewu, a on.. śliną.
Zawiązywałem właśnie opatrunek, gdy usłyszałem tętent kopyt mgiełki. Zaraz potem zmarnowany Carrik zsunął się z grzbietu wierzchowca i ciężko posapując usiadł obok mnie. Jęknął przy tym.
- Cały tyłek mnie boli od tego siodła! - pożalił się.
- Przywykniesz - rzuciłem. - Częstuj się - wskazałem na mięso. - Choć wiem, że wolałbyś coś bardziej krwistego, to to ci nie zaszkodzi.
Carrick sięgnął po jedzenie, widać, że był głodny.
- Jak się czujesz? - spytał, lekko uciekając wzrokiem.
- Lepiej, dzięki. Jutro rano poćwiczymy przemianę, jeżeli chcesz oczywiście. Może ci się przydać. Teraz czas spać. Pasuje podreperować siły. Czeka nas jeszcze spory szmat drogi, jak mniemam. Jutro koło południa będziemy w Yuthirii. Zrobimy małe zakupy i będziemy mogli jechać dalej... - wyjaśniłem. - A i... następnym razem proszę... nie pakuj się w kłopoty, dobrze?
<Carrick? Do miasta nas już możesz zawieźć ;) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz