piątek, 3 kwietnia 2015

Od Asheroth'a (do Morwen)

Zaśmiałem się gorzko słysząc jej słowa. Wyswobodziłem się z jej objęć i usiadłem.
- Co się dzieje? - spytała Morwen i usiadła obok mnie, lekko mnie obejmując i kładąc podbródek na moim ramieniu.
- Osób takich jak ja nie lubi się tak po prostu - stwierdziłem.
- A to niby dlaczego? Co jest w tym takiego dziwnego? - dopytywała.
Sam nie wiedziałem czy jej postawa była bardziej urzekająca czy zwyczajnie naiwna.
- Coś ci opowiem... - zacząłem, choć sam nie potrafiłem uwierzyć, że w ogóle zacząłem. - Historyjka będzie o powiedzmy pewnym chłopcu. Urodził się w cholernej dziurze, na dodatek pośród gór, na których stale leżał śnieg. Dzieciak miał niezłego pecha od chwili narodzin. Jego matka bowiem sama była jeszcze dzieckiem, piętnastoletnim, a wydanie malucha na świat prawie przypłaciła życiem. Ją odratowano, ale jej zdrowia już nie. I to sprawiło, że od początku nienawidziła chłopca, a zajmowała się nim tylko dlatego, że kazał jej to robić jej "pan". 
Dziewczyna nieco zmieniła pozycję, tak, że spoglądała na mnie z boku, dalej obejmując. Nie odzywała się.
- W każdym razie ojciec i pan chłopca też za nim nie przepadał. Uważał go za słabego i każdą tego oznakę, czy nieposłuszeństwo karał tęgimi batami. Mimo to uczył chłopca walczyć, a raczej przetrwać. Uczył go też, że zawsze masz to, co jesteś w stanie wziąć i utrzymać przy sobie. Dzieciak się więc uczył i starał się za wszelką cenę być silniejszy. Na tyle silny, żeby nie dostawać wiecznego wpierdalu.
Przerwałem i zacisnąłem szczękę na samo wspomnienie mojego starego trzymającego rzemienie, którymi prał mnie do chwili gdy nie potrafiłem już ustać.
- Co było dalej? - spytała Mor po dłuższej chwili. Cicho i ostrożnie, lekko głaszcząc dłonią mój kark.
- Dzieciak urósł. Nabrał sił i postanowił odejść z domu. Na odchodne odgryzł się brutalnie za wszystkie lata kiedy sam musiał znosić kary i upokorzenia. Chłopak wstąpił do wojska. Tam nie było łatwo. Był nowy, głupi i niedoświadczony. Ale zmądrzał, awansował i sprawił, że inni zaczęli się go obawiać. Wtedy też wyruszył do obcego kraju. Do miejsca, które wydawało mu się nierealne. Tam też poznał kobietę. Pragnął jej. Znów więc zostawił za sobą wszystko co miał, co było mu znajome i na co pracował.
Poczułem jak dłoń dziewczyny przesuwa się w górę, wplatając w moje włosy. Gładziła mnie czule, jakby starając się mnie uspokoić. Ale nie musiała. Byłem póki co spokojny. 
- Chłopak znów wylądował w wojsku. Tym razem w obcej armii, z obcymi mu prawami, pod dowództwem kogoś, kto był od niego gorszy, ale że ubrany w jedwabie i złoto, to trzeba było go słuchać. Mimo to robił wszystko żeby się dostosować, nie słuchać obraźliwych komentarzy i nie znosić upokorzeń. W końcu jako barbarzyńca dostawał najgorszą możliwą robotę. Tę brudną i krwawą. Robił wszystko, żeby ta, która miała na niego czekać była zadowolona. Ale ona chciała czegoś więcej. Chciała złota, klejnotów i życia wielkiej damy. Zapraszała więc do ich małżeńskiego łóżka panów, którzy pozwalali jej pożyć w luksusach. 
Tu drgnąłem, zaciskając dłonie w pięści. Byłem wściekły ilekroć wspominałem własną głupotę. Szybko jednak opanowałem się i wznowiłem opowieść.
- Chłopak słyszał o tym. Plotki w końcu szybko się rozchodzą. Nie wierzył jednak. Co więcej ucieszył się niesamowicie kiedy okazało się, że kobieta jest przy nadziei. Wtedy zaczynał się już liczyć. Został zauważony, awansował. Zdobył złoto, wpływy i wrogów. Tych samych, którzy wcześniej zabawiali się z jego żoną. I tych samych którzy znów jej zapłacili. Tym razem za morderstwo. Tak więc kobieta upiła swojego męża, zawlokła do łóżka, ale zamiast miłości nasz bohater zarobił sztyletem w klatkę piersiową. Ostrze wbiło się pod obojczyk i tylko cudem nie zabiło - odruchowo uniosłem dłoń do blizny, która została mi po tamtym zdarzeniu.
Lekko drgnąłem kiedy ciepłe, długie palce Morwen powędrowały za moimi i dotknęły tego felernego miejsca. Pierwsze co poczułem to to, że moje ciało spięło się, gotowe do skoku, walki. To był instynkt, który jednak tym razem zdołałem zwalczyć. 
- Co się stało z... tą kobietą? - usłyszałem tuż przy uchu.
- Rozpłakała się kiedy nie udało jej się zabić mężczyzny. Twierdziła, że ją zmuszono, że grożono jej i ich dziecku. Mężczyzna uwierzył.... Co więcej podjął grę, bo nie wolno mu było zwyczajnie łbów ukręcić wysoko urodzonym kurwiarzom. Przez tę grę mężczyzna zaszedł jeszcze wyżej. Wiedział wiele, dopadł tych, których mu wskazano i został katem. Ale wieść o śmierci "szantażystów" nie ucieszyła kobiety. Wręcz przeciwnie. Znów targnęła się na życie mężczyzny. Tym razem wywiązała się walka. Jeden niefortunny krok i kobieta spadła z murów... Wszyscy stwierdzili, że została zrzucona. Jednak mężczyzny nie oskarżono, nie skazano. Mężczyzna miał już wtedy bardzo wpływowego przyjaciela, któremu z resztą służył. A mimo to nie był szczęśliwy, że ominęła go kara... Zastanawiał się tylko dlaczego ta kobieta tak bardzo go nienawidziła i co takiego jej zrobił... 
- To nie była twoja...
- Przestań. Z resztą... mniejsza... - chciałem wstać, ale nie pozwoliła mi.
- Przepraszam... Już się nie odezwę... Powiedz tylko co było dalej...
- Dalej? Dalej trzeba było jakoś wychować syna... Choć to wychowywanie sprowadzało się w przypadku mężczyzny głównie do popełniania błędów, których sam był kiedyś ofiarą. Może nie aż tak drastycznych, ale wciąż niedopuszczalnych w cywilizowanym kraju. Ale trzeba było udowodnić, że maluch jest silny... Że jest krwią z jego krwi... Tylko, że każda próba spełzała na niczym... Pomogła nieco kobieta... Konkretniej pani do towarzystwa, która umiała mężczyźnie czas i która zaczęła znaczyć zbyt wiele. Skończyło się jednak na tym, że i ona odeszła. Zostawiając po sobie kilka nędznych słów. Mężczyzna odprawił też syna... Bo po co było dalej chłopaka męczyć? I tak nic z tych męczarni dobrego nie wynikało... I tak oto droga mężczyzny zaprowadziła go do karczmy, w której zarobił sztyletem...
Zaśmiałem się gorzko. Jak tak to sobie wszystko podsumowałem to wyszło dość... żałośnie. Byłem wielki Królewskim Strażnikiem. Człowiekiem u władzy. A tak naprawdę gówno wielkie miałem, a całe moje życie było chorym zlepkiem wszelkiego rodzaju kurewstwa.
- Dlatego, maleńka jakoś nie wierzę, że ludzi mojego pokroju można zwyczajnie lubić. Życie to nie bajeczki, a w życiu każdy czegoś chce... 
- Sądzisz, że i ja czegoś od ciebie chcę?
- Owszem. Tylko nie wiem czego... Czego nie może ci dać twój złodziejaszek... 
- Mylisz się - burknęła stanowczo i krążyła mnie, żeby po chwili siedzieć mi na kolanach i trzymać w dłoniach moją twarz, by patrzeć mi w oczy.
- Jedyne czego chcę od ciebie, to żebyś przestał pieprzyć takie bzdury! Przestał traktować samego siebie jak zwierze, bo nim nie jesteś. I jeszcze mógłbyś przestać pić, bo nie znoszę kiedy czuć od ciebie winem! - to ostatnie burknęła z największym wyrzutem, marszcząc nosek.
- Jesteś straszna... - rzuciłem i zaśmiałem się. - Bardzo dawno nikt na mnie nie wrzeszczał.
- Jak będziesz mnie tak denerwował to zobaczysz... - pogroziła mi palcem.
Przyciągnąłem jej buźkę do siebie i wpiłem się w jej usta.
- A teraz wybacz, Słonko, ale muszę się pozbierać i wziąć za robotę... - burknąłem widząc gębę Eireth'a w wejściu.
Mój podkomendny tylko skinął głową i wyszedł.
Mor okryła się narzutą a ja wstałem, żeby się ubrać.

<Morciu? Co to będziesz teraz robić?>

środa, 1 kwietnia 2015

Od Morwen (do Asheoth'a)

Spoglądałam jeszcze przez chwile za chłopcem, ale nie wiele więcej bo zaraz podreptałam z powrotem do Asheroth'a. Czułam bowiem niemal mogła bym rzec, całym ciałem iż właśnie dobierał się do butelki.
Nie myliłam się nazbyt, bo gdy weszłam do pokoju, a moje i jego spojrzenie się spotkało, pił już z gwintu butelki.
- Ash. - Westchnęłam, nawet nie ruszając z miejsca. Spoglądałam tylko jak dalej spija porządne porcje trunku. Posłał mi kpiący uśmiech i rozłożył ręce zapraszając mnie bliżej siebie.
Owszem podeszłam do niego, ale nie usiałam od tak w jego ramionach, wyrwałam mu butelkę z dłoń, a gdy próbował mi ją odebrać przysunąłem się do niego bliżej, niemal całując, do czego nie doszło.
- O co ci do cholery chodzi. - Warknął, ale mimo wszytko objął mnie dość mocno ramieniem.
- Jeśli będziesz pił wtedy nie pozwolę się całować. - Wyjaśniłam krótko i postawiłam niechciany przedmiot na ziemni obok mebla na którym oboje teraz siedzieliśmy.
- A jeśli to nic nie da to po prostu będę wyrywać ten twój alkohol, choćby z twoich ust.
- Z moich ust mówisz. - Zapadła chwila ciszy, dziwnej ciszy. Bowiem Asheroth przyglądał mi się uważnie z tym dziwnym wyrazem twarz. Następnie przyciągnął mnie do siebie w mocnym uścisku i pocałował.
Poczułam nieprzyjemny posmak alkoholu, z początku chciałam się wyrwać, ale po dłuższej chwili namysłu… Jeśli to można tak określić. Oddałam pocałunek, z niemałą przyjemnością.
Czułam jak moje ciało drży gdy Asheroth wpija się coraz mocniej w moje usta, gdy błądzi w nich zaś wprawnie językiem ja nie mogę się powstrzymać od stłumionych jęków. W końcu jednak udało mi się go lekko odtrącić i zaczerpnąć odrobimy powietrza do płuc.
- Cóż… Mimo wszystko to przerwano nam. - Zamruczał, skubiąc mnie w ucho.
Poczerwieniałam do razu, wciąż trzymając dłonie na jego klatce piersiowej, które ku mojemu zmieszaniu nie miały na czym się zacisnąć. Opuszaki palców dotykałam tylko jakby parzącej mnie skóry Asheroth’a.
Zrozpaczona i przyciągana tym ciepłem wtuliłam się w jego klatke piersiową.
- Myślę, że to nie najlepszy moment… - Wyszeptałam podnosząc nieco głowę i spoglądając mu w oczy.
- A niby to czemu? - Maretiał mojej sukienki zupełnie nagle zjechał z moich ramion, kolejny raz odsłaniając mój biust. Mężczyna od tak jakby ignorując moje słowa po prostu bawił się w najlepsze dalej.
Do mętu gdy leżałam pod nim zupełnie naga i wilgotna, ze szczególnym naciskiem na to drugie słowo.
Asherotch  nie lubił sperciwu to było pewne. A już szczególnie, gdy obracając mnie, postanowił natychmiast doprowadzić mnie do głośnego krzyku. Wszedł we mnie dość brutalnie, zupełnie jakby chciał wyładować w jakiś sposób swoje poirytowanie. Trafiła się ku temu jak się okazuje idealna okazja.
- Ale… ale twój syn… - Wyjęczałam gnąc się pod każdym jego najmniejszym ruchem.
- Kochanie czy to naprawdę jedyna rzecz którą się teraz przejmujesz? A nie lepiej tym, że twój opiekuńczy rudzielec by się o czymś przypadkiem dowiedział?
- Co? Co.. - Myślenie szło mi opornie, tym bardziej że mężczyzna nie przestawał przyśpieszać tępa, nie zapominał też oczywiście o moich piersiach, gdy tak jedną z nich ściskał, zapiszczałam z bólu, który z resztą znowusz był tylko i wyłącznie jego zasługą.
- Tak... Warto by się pochwalić jaki to zgrabny tyłek mi się trafił... - Ponownie pisk, ale tym razem nie tyle z bólu co przerażenia. Nie chciałabym tego zrobić Tanithowi... To... To po prostu było  nieodpowiednie... Za to co dla mnie zrobił i... Czyżbym właśnie przysnawała racje Carrikowi?!
Razem z tym dość uderzających spostrzeżeniem poleciała fala rozkoszy która zupełnie wszystko zalewając sprawiła że opadłam bez sił, z Asheroth'em wciąż w sobie i na sobie. On również skończył,   a teraz rozwalił się na całą serokość, zadowolony i rozmruczany. Choć tyle.

- Ash... Zrobił byś to prawda? Tylko dlatego że nie przepadasz z Tanith'em... Zgadza się? - Zaczepiłam o temt bawiąc się lego czarnymi włosami.
- Cóż... Złodziei nikt nie lubi. - Zaśmiał się ponuro, pozwalając mi się jednak pogładzić po policzku.
- Katów też nie, zauważyłam. - Wtrąciłam na co ten zarechotał całując mnie w dłoń.
- Słuszna uwaga mała... Więc teraz rodzi się pytanie czemu ty mnie lubisz? - patrzył się na mnie tak pewny siebie, a jednocześnie pełen ciekawość. Założę się że musiałam być w jego oczach najzwyklejszą kretynką. Ale... Znowu jakoś mi to nie przeszkadzało. Po prostu byłam tu przy nim nie ważne czy naga, czy ubrana, byłam i to się dla mnie liczyło.
- Lubie cię ponieważ cię lubie. - Stwierdziłam bardzo prosto i krótko.

Asheroth?




niedziela, 29 marca 2015

O Manusa (do Jashy)

Miął już tydzień odkąd pierścionek który podarowałem Jaszczurce zaczął lśnić na jej palcu. Od tego też właśnie momentu nie spuszczałem jej z oczu, nie odważyłem się ani razu wyjść bez choćby słowa o tym gdzie dokładnie będę i za ile wrócę. Zazwyczaj bywałem na rynku. Jak każdy zwykł mieszkaniec od tak chodziłem po kamienistej drodze, nie wyróżniając się niczym prócz rudych włosów splecionych obecnie w kucyk i przewiązanych gładką niebieską wstążką, którą podarowała mi Lajrill, uznając po prostu, że nie powinienem ukrywać pod włosami tak ładnych rysów tej swojej bladej mordki. Uznałem to więc za komplement i przyznam że dość przywiązałem się do tego drobnego upominku.
Właściwie to właśnie z nią spotykałem się w mieście najczęściej i tak spędzałem czas poza straganami i ewentualnym podcięciem gardła na boku. Co by w mieście też się nie przeludniło czasem... A że ludzie się mnożą jak króliki, zarówno jak mnożą swoje małe grzeszki to i ja miałem pod postacią ostrza sztyletu parę słów do powiedzenia.
- Manus. - Usłyszałem za sobą, a zaraz potem poczułem troskliwe i silne ramiona obejmujące mnie w pasie. Uśmiechnąłem się i obróciłem do mojej ukochanej całując ją mocno w usta.
- Tak kochanie? - Spytałem gdy po dłuższej chwili jakoś wydostaliśmy się w miarę zgodnie ze wspólnego pocałunku.
- Stęskniłam się wiesz? - Naparłem na drzwi wejściowe do naszego domu, tym samym zamykając je z uśmiechem na ustach. Miałem ochotę się śmiać, bo przecież nie było mnie ledwie może dwie godziny, a Jasha już była tak blisko, narzekając w dodatku iż doskwiera jej tęsknota.
- Ty tak serio? Czy po prostu chcesz ze mną zahaczyć o bardzo wygodną i miękką kanapę?- Zamruczałem jej do ucha i niespodziewanie dla niej, dźwignąłem na swoje ramiona.
Była lekka, nie dziwota, że jej kroki zawsze przywodziły na myśl bardziej sunięcie przed siebie, bardzo giętkiej żmijki.
- Oskarżasz mnie o kłamstwo? Nie ładnie, uważaj bo pogryzę. - To mówiąc przejechała kłem po mojej skórze na obojczyku i warknęła z zadowoleniem gdy po przerywanej linii rozcięcia zaczęły spływać pojedyncze kropelki krwi. Zaczęła ssać i wylizywać to miejsce niczym złakniony mały nietoperz. Mój mały słodki nietoperz.
- Ja o nic takiego cię nie posądzam, ale akurat to co robisz jest baaarrrdzo miłe. - Ułożyłem się na kanapie, tuląc ją bardzo mocno do siebie i gładząc najczulej jak tylko potrafiłem po głowie.
- Wiesz widziałem się dziś z matką. Właściwie z obiema. - Zacząłem, lekko całując ją w jej niesamowicie gładziutkie czoło. Jasha uniosła się i spojrzała mi pytająco prosto w oczy.
Poczułem miły dreszczy gdy przejechała dłonią po moim torsie odsłoniętym już przez do niedawana jeszcze nie rozciętą koszule.
- Pytał się o ciebie, choć... nie do końca... chodziło im najzwyczajniej o to czy kogoś mam i czy...
Tu urwałem bo sam nie wiedziałem jak to ująć. Temat był dość drażliwy od pewnej znaczącej chwili, w życiu nas obojga. Dość istotnej i przytłaczającej chwili.
A chodzi o to, że oboje o czymś od dawna marzymy, choć żadne z nas nie ma stu procentowej pewności na reakcje drugiej. Czy pragniemy tej jednej rzeczy w takim samym stopniu. Czy pragniemy zostać rodzicami oboje równie mocno, ale też czy będziemy równie rozpaczać gdy okaże się iż ponownie te możliwość stracimy. To raz już się stało... Przeleciało mi przez palce jak piasek, nie miałem pojęcia kiedy.
Od tamtego momentu czułem się tak jakbym spał, obudziłem się dopiero w tak tragicznym momencie.
Znałem to uczucie skądś, to przytłaczające uczucie... kiedy widzisz, stoisz i chcesz krzyczeć, chcesz pomóc i z całych sił wyrwać się do postu by chwycić to co nie ubłagalnie od ciebie znika, odchodzi.
Trudno mi było o tym sobie przypominać, a co dopiero... Jej. Mojej ukochanej Jaszczurce, mojej obecnej narzeczonej i nawet pomimo tego istotnego szczegółu bałem się ją stracić.
Ponownie obudzić się w momencie gdy już odchodzi, a wszystko inne było tylko snem.
To że teraz czułem gorąco gdy nasze ciała się stykały, to jak podniecały mnie krople mojej własnej krwi na swojej skórze. Jasha która przygryzała właśnie moje sutki, mącąc jednocześnie i tak już skołatane myśli, wraz z dudniącym głośno we mnie sercem.
Ciepło zwyczaj przywodziło mi na myśl płomienie, ale nie tym razem, nie takie płomienie, w dodatku jedyny ogień jaki czułem był ten który płonął we mnie, a w gruncie rzeczy w moich spodniach, tam gdzie spoczywał obecnie brzuch mojej ukochanej. Nim się jednak obejrzałem, poczułem tam jej dłonie.
- Jasha... - Wydyszałem odgarniając jej włosy z twarzy.
- Mojej matce, chodziło o to czy nie miała by możliwości z naszej strony doczekać się wnuków... - Jasha w tym właśnie momęcie doprowadziła mnie do krzyku biorąc mnie sprawnie w siebie.
- Nie mam nic przeciwko... - Zamruczała. - Chce tego! I to bardzo... - Niemal wrzasneła, gdy ja weszłem w nią głembiej.
- Jasha... Jaszczureczko, ale czy... - Postanowiłem tu ugryść się w język, przecież głupim by było jej teraz przypominać o tej rozpaczy którąś czuła gdy straciła nasze ostatnie niedoszłego dziecko, wspólnie wykreowane życie... Coś o czym tak marzyła.
Kobieta błądziła dłońmi po moim ciele, a ja mocno ściskałem jej zgrabne, a zarazem mięciutkie pośladki.
- Chciała bym... Żeby to dziecko było zdrowe. - Przyznała po chwili, troche zwalniając tępa, a ja mimo to wciąż bawiłem się jej wypiętymi piersiami.
- Na pewno będzie. - Uśmiechnąłem się, przygryzając jedną z jej uroczych stwardniałych brodawek. Ścisnąłem ją mocno ustami i pieściłem nie pozostawiając i drugiej piersi bez należytej opieki.
- Manus... Ja... - Pisnęła unosząc się raz jeszcze lekko, mając mnie wciąż w sobie, by po chwili sięgnąć spełnienia, ku mojemu zaskoczeniu bo zwykle pragnęła znacznie więcej.
- Czy coś się stało? - Pogładziłem jej czerwoną buźkę z lekkim niepokojem.
Ona jednak po chwili powróciła do dalszej zabawy, doprowadzając tym razem i mnie do szczytu gorąca.
Leżeliśmy tak oboje obok siebie parę ładnych chwil. Moje najdroższe kochanie od pewnego czasu miało zamknięte oczy, a jej oddech zwolnił. Ja natomiast nie myślałem nawet przez chwile o śnie.
Moje myśli były jak zawsze chaotyczne, ale obecnie ich centrum zajmowała Jasha, nic też nie mogło zmienić tego faktu. A jednak coraz bardziej coś mnie niepokoiło.
Fakt że o czymś zapomniałem przez ten czas... a dokładniej kobiecie... Isil.
Zerwałem się, ale wciąż zaważając na moja ukochaną, która spała... Ja sama zaś miałem zamiar przedrzeć się do podziemi, do spiżarni.
Znów to robiłem.. wymykałem się, ale nie wiedziałem jak to przekazać Jaszczurce. Wiedziała przecież od dawna.
- Hej wielkoludzie! Zejdź mi z drogi. - Rozkazałem służącemu, temu wielkiemu mutantowi który grodził mi drogę. W odpowiedzi coś mruknął z niezadowoleniem. Stanąłem i spojrzałem na niego o dziwo z uśmiechem.
- Tak masz racje... Przekaż naszej pani gdy się obudzi, że czekam na nią w lesie.

Jasha? Przyjmujesz zaproszenie?