Zaśmiałem się gorzko słysząc jej słowa. Wyswobodziłem się z jej objęć i usiadłem.
- Co się dzieje? - spytała Morwen i usiadła obok mnie, lekko mnie obejmując i kładąc podbródek na moim ramieniu.
- Osób takich jak ja nie lubi się tak po prostu - stwierdziłem.
- A to niby dlaczego? Co jest w tym takiego dziwnego? - dopytywała.
Sam nie wiedziałem czy jej postawa była bardziej urzekająca czy zwyczajnie naiwna.
- Coś ci opowiem... - zacząłem, choć sam nie potrafiłem uwierzyć, że w ogóle zacząłem. - Historyjka będzie o powiedzmy pewnym chłopcu. Urodził się w cholernej dziurze, na dodatek pośród gór, na których stale leżał śnieg. Dzieciak miał niezłego pecha od chwili narodzin. Jego matka bowiem sama była jeszcze dzieckiem, piętnastoletnim, a wydanie malucha na świat prawie przypłaciła życiem. Ją odratowano, ale jej zdrowia już nie. I to sprawiło, że od początku nienawidziła chłopca, a zajmowała się nim tylko dlatego, że kazał jej to robić jej "pan".
Dziewczyna nieco zmieniła pozycję, tak, że spoglądała na mnie z boku, dalej obejmując. Nie odzywała się.
- W każdym razie ojciec i pan chłopca też za nim nie przepadał. Uważał go za słabego i każdą tego oznakę, czy nieposłuszeństwo karał tęgimi batami. Mimo to uczył chłopca walczyć, a raczej przetrwać. Uczył go też, że zawsze masz to, co jesteś w stanie wziąć i utrzymać przy sobie. Dzieciak się więc uczył i starał się za wszelką cenę być silniejszy. Na tyle silny, żeby nie dostawać wiecznego wpierdalu.
Przerwałem i zacisnąłem szczękę na samo wspomnienie mojego starego trzymającego rzemienie, którymi prał mnie do chwili gdy nie potrafiłem już ustać.
- Co było dalej? - spytała Mor po dłuższej chwili. Cicho i ostrożnie, lekko głaszcząc dłonią mój kark.
- Dzieciak urósł. Nabrał sił i postanowił odejść z domu. Na odchodne odgryzł się brutalnie za wszystkie lata kiedy sam musiał znosić kary i upokorzenia. Chłopak wstąpił do wojska. Tam nie było łatwo. Był nowy, głupi i niedoświadczony. Ale zmądrzał, awansował i sprawił, że inni zaczęli się go obawiać. Wtedy też wyruszył do obcego kraju. Do miejsca, które wydawało mu się nierealne. Tam też poznał kobietę. Pragnął jej. Znów więc zostawił za sobą wszystko co miał, co było mu znajome i na co pracował.
Poczułem jak dłoń dziewczyny przesuwa się w górę, wplatając w moje włosy. Gładziła mnie czule, jakby starając się mnie uspokoić. Ale nie musiała. Byłem póki co spokojny.
- Chłopak znów wylądował w wojsku. Tym razem w obcej armii, z obcymi mu prawami, pod dowództwem kogoś, kto był od niego gorszy, ale że ubrany w jedwabie i złoto, to trzeba było go słuchać. Mimo to robił wszystko żeby się dostosować, nie słuchać obraźliwych komentarzy i nie znosić upokorzeń. W końcu jako barbarzyńca dostawał najgorszą możliwą robotę. Tę brudną i krwawą. Robił wszystko, żeby ta, która miała na niego czekać była zadowolona. Ale ona chciała czegoś więcej. Chciała złota, klejnotów i życia wielkiej damy. Zapraszała więc do ich małżeńskiego łóżka panów, którzy pozwalali jej pożyć w luksusach.
Tu drgnąłem, zaciskając dłonie w pięści. Byłem wściekły ilekroć wspominałem własną głupotę. Szybko jednak opanowałem się i wznowiłem opowieść.
- Chłopak słyszał o tym. Plotki w końcu szybko się rozchodzą. Nie wierzył jednak. Co więcej ucieszył się niesamowicie kiedy okazało się, że kobieta jest przy nadziei. Wtedy zaczynał się już liczyć. Został zauważony, awansował. Zdobył złoto, wpływy i wrogów. Tych samych, którzy wcześniej zabawiali się z jego żoną. I tych samych którzy znów jej zapłacili. Tym razem za morderstwo. Tak więc kobieta upiła swojego męża, zawlokła do łóżka, ale zamiast miłości nasz bohater zarobił sztyletem w klatkę piersiową. Ostrze wbiło się pod obojczyk i tylko cudem nie zabiło - odruchowo uniosłem dłoń do blizny, która została mi po tamtym zdarzeniu.
Lekko drgnąłem kiedy ciepłe, długie palce Morwen powędrowały za moimi i dotknęły tego felernego miejsca. Pierwsze co poczułem to to, że moje ciało spięło się, gotowe do skoku, walki. To był instynkt, który jednak tym razem zdołałem zwalczyć.
- Co się stało z... tą kobietą? - usłyszałem tuż przy uchu.
- Rozpłakała się kiedy nie udało jej się zabić mężczyzny. Twierdziła, że ją zmuszono, że grożono jej i ich dziecku. Mężczyzna uwierzył.... Co więcej podjął grę, bo nie wolno mu było zwyczajnie łbów ukręcić wysoko urodzonym kurwiarzom. Przez tę grę mężczyzna zaszedł jeszcze wyżej. Wiedział wiele, dopadł tych, których mu wskazano i został katem. Ale wieść o śmierci "szantażystów" nie ucieszyła kobiety. Wręcz przeciwnie. Znów targnęła się na życie mężczyzny. Tym razem wywiązała się walka. Jeden niefortunny krok i kobieta spadła z murów... Wszyscy stwierdzili, że została zrzucona. Jednak mężczyzny nie oskarżono, nie skazano. Mężczyzna miał już wtedy bardzo wpływowego przyjaciela, któremu z resztą służył. A mimo to nie był szczęśliwy, że ominęła go kara... Zastanawiał się tylko dlaczego ta kobieta tak bardzo go nienawidziła i co takiego jej zrobił...
- To nie była twoja...
- Przestań. Z resztą... mniejsza... - chciałem wstać, ale nie pozwoliła mi.
- Przepraszam... Już się nie odezwę... Powiedz tylko co było dalej...
- Dalej? Dalej trzeba było jakoś wychować syna... Choć to wychowywanie sprowadzało się w przypadku mężczyzny głównie do popełniania błędów, których sam był kiedyś ofiarą. Może nie aż tak drastycznych, ale wciąż niedopuszczalnych w cywilizowanym kraju. Ale trzeba było udowodnić, że maluch jest silny... Że jest krwią z jego krwi... Tylko, że każda próba spełzała na niczym... Pomogła nieco kobieta... Konkretniej pani do towarzystwa, która umiała mężczyźnie czas i która zaczęła znaczyć zbyt wiele. Skończyło się jednak na tym, że i ona odeszła. Zostawiając po sobie kilka nędznych słów. Mężczyzna odprawił też syna... Bo po co było dalej chłopaka męczyć? I tak nic z tych męczarni dobrego nie wynikało... I tak oto droga mężczyzny zaprowadziła go do karczmy, w której zarobił sztyletem...
Zaśmiałem się gorzko. Jak tak to sobie wszystko podsumowałem to wyszło dość... żałośnie. Byłem wielki Królewskim Strażnikiem. Człowiekiem u władzy. A tak naprawdę gówno wielkie miałem, a całe moje życie było chorym zlepkiem wszelkiego rodzaju kurewstwa.
- Dlatego, maleńka jakoś nie wierzę, że ludzi mojego pokroju można zwyczajnie lubić. Życie to nie bajeczki, a w życiu każdy czegoś chce...
- Sądzisz, że i ja czegoś od ciebie chcę?
- Owszem. Tylko nie wiem czego... Czego nie może ci dać twój złodziejaszek...
- Mylisz się - burknęła stanowczo i krążyła mnie, żeby po chwili siedzieć mi na kolanach i trzymać w dłoniach moją twarz, by patrzeć mi w oczy.
- Jedyne czego chcę od ciebie, to żebyś przestał pieprzyć takie bzdury! Przestał traktować samego siebie jak zwierze, bo nim nie jesteś. I jeszcze mógłbyś przestać pić, bo nie znoszę kiedy czuć od ciebie winem! - to ostatnie burknęła z największym wyrzutem, marszcząc nosek.
- Jesteś straszna... - rzuciłem i zaśmiałem się. - Bardzo dawno nikt na mnie nie wrzeszczał.
- Jak będziesz mnie tak denerwował to zobaczysz... - pogroziła mi palcem.
Przyciągnąłem jej buźkę do siebie i wpiłem się w jej usta.
- A teraz wybacz, Słonko, ale muszę się pozbierać i wziąć za robotę... - burknąłem widząc gębę Eireth'a w wejściu.
Mój podkomendny tylko skinął głową i wyszedł.
Mor okryła się narzutą a ja wstałem, żeby się ubrać.
<Morciu? Co to będziesz teraz robić?>