Gładziłem kobietę po włosach zdrową dłonią. Moją małą Jaszczureczke w końcu zmorzył sen... Ile jednak łez wylała zanim tak na dobrą sprawdę się uspokoiła, przestając się nademną trząść, ale też grozić mi co to będzie jeśli znów ją opuszczę.
Azor siedział niedaleko, a włściwie naprzeciw. Przyglądał mi się dziwnie, gdyby nie to że staruszek miał mocno zmasakrowaną twarz i pozornie nie mógł okazywać zbyt wielu uczuć, powiedział bym że był rozbawiony.
- Co cię tak śmieszy kolego? Widok pana wygiętego w paragraf?
Zwierz zaprzeczył natychmiast, zazwyczaj gdy tak robił bał się mnie, ale teraz gdyby tylko mógł śmiał by się.
- Pan... Szczęśliwy... Pani... Szczęśliwa... Ja... - Jak zdembiały wpatrywałam się w niego przez chwile, ale mimowolnie się roześmiałem.
- Ty też szczęśliwy?
Azor przytaknoł, mróżąc nieco oczy.
- Brak tu tylko jednej rzeczy co? - Westchnąłem, gładząc Jashe po ramieniu.
Cały czas trzymała moją dłoń... Robiła tak często gdy zasypiała... Bała się mnie spuścić z oka... Mała jaszczurunia... Taka jadowita, a płochliwa.
Zresztą co tu się dziwić skoro cały czas wycinałem jej jakieś mało przyjemne numery.
Ale teraz byłem chyba powoli na to za stary... Przynajmniej tak powinno być...
- Spokoju... - Przygryzłem mocno dolą wargę. - I pewnej drobnej istotki o której tak marzy moja Jash'a.
Posmutniałem, krzywiąc się z bólu który sprawiał mi drobny ruch. Nie to jednak było głównym powodem mojego smutku... Dobrze pamiętałem wszystkie momenty w których nadzieja mojej ukochanej została doszczętnie zdeptana. I nie była to przecież niczyja wina... Może z wyjątkiem mnie... Gdybym jej nie opuszczał, był przy niej i wspierał... Kto wie może już dawno mieli byśmy małą pociechę... Nawet jeśli ni było by to dziecko w pełni zdrowe i tak byś my je kochali.
Inna sprawa, że wtedy nasz zawód stał by się problematyczny, no a Jasha musiała by ograniczyć swoje laboratoryjne zabawy, pochować zabawki i inne ostre rzeczy...
No i przede wszystkim idealnym wzorem dla dziecka raczej nie byli rodzice płatni mordercy. Ale cóż z tego? Nie wszystko się wykorzeni, najwyżej jeśli malec się wkręci to się go zwyczajnie poduczy fachu... Zresztą z naszymi genami raczej nie spłodzimy nikogo o zdrowym umyśle.
Ucałowałem Jashe czule w policzek, a potem w czoło, przymykając przy tym oczy. Rozkoszując się jej zimną i gładką skórą, niemal śliską.
Ku mojej zdziwieniu kobieta nagle się uniosła i oddnajdując moje usta, łapczywie i bynajmniej nie sennie, pocałowała mnie.
Ujołem jej twarzycze w dłonie i oddałem pocałunek niecierpliwie. Dopiero po dłuższej chwili w której to pozwoliłem jej długiemu języczkowi badać moje usta, odsunołem się od niej.
- Miałaś spać kochanie. - Uśmiechnołem się do niej, ucałowując jej zgrabny nosek.
- Nie mogę cię spuścić z oka... Poza tym stęskniłam się.
- No i co my teraz z tym zrobimy co? - Pocałowałem ją raz jeszcze ale tym razem krócej... chyba nigdy nie miałem dość jej zapachu i smaku... I nie mogłem zrozumieć czemu ona mogła tak kiedykolwiek sądzić.
Posłałem Azorowi spojrzenie które dało mu do zrozumienia, że jest zmuszony wyjść z salonu. Sam jednak chyba na to wpadł, bo widziałem jak powoli po cicho zbierał się do wyjścia... Byle tylko nam nie przeszkadzać.
- No nie wiem... Po prostu się za tobą stęskniłam. - Zamruczała z zadowoleniem Jash'a gdy tylko ułożyłem ją pod sobą na kanapie.
- Przecież nie było mnie tylko chwile. - Zaśmiałem się, obnażając jej delikatne ramie i znów całując jej skórę z nieopisaną przyjemnością.
- Zbyt długą. Ty okropny obrzydliwcu. - Podsumowała mnie pięknie kobieta mojego życia... Zresztą była też moją wybawczynią.
- Obrzydliwcu? Ja ci pokaże jaki świntuch potrafi ze mnie być. Daj mi tylko chwilkę...
Uniosłem jej zgrabne ciałko w ramionach, ignorując ból i skierowałem się w stronę sypialni, gdzie
oboje zaszyliśmy się na dłuższy czas... Spleceni ciałami pod odkryciem.
Gdybym tylko mógł smakował bym ciało kobiety wieczność, w końcu nam się należało. W końcu chwila spokoju. To szczególnie dla niej było ważne...
Przeszkodziło nam jednak pukanie. Pocałowałem więc Jashe na przeprosiny, a sam poszedłem sprawdzić o co chodziło.
- Hm? No proszę, przywłaszcza sobie Mor, a sam ma jeszcze problemy ze swoją byłą. - Zakpiłem gapiąc się w pergamin na którym zapisano skierowane do mnie polecenie.
Azor mruknął coś sam do siebie. Jakby westchnął.
Spojrzałem na niego z nad kartki unosząc jedną brew w zdziwieniu.
- Co ? Co znów to samo? - Skrzywiłem się niezadowolony, na co goliat tylko wzruszył ramionami.
- Pan... wiedzieć. - Wybełkotał. Naprawdę niemałym wysiłkiem było zrozumienie tego co mówił.
- Ja wiem? Właśnie chodzi o to że nie potrafię zrozumieć o co tak mruczysz... - Zamilkłem momentalnie słysząc kroki na schodach. Zwinne i leciutkie nóżki powoli się po nich skradały by dopaść swoją ofiarę. Mnie. Jak zawsze, nigdy nie było inaczej.
- Może ja ci to wyjaśnię? - Zasyczała, słodko jadowitym tonem. Czułem jej spojrzenie na sobie i momentalnie się odwróciłem w jej stronę.
- Oj kotku, kotku... Prawię cię nie słychać kiedy tak się skradasz. - Zaszczebiotałem. Gdybym tylko mógł zapewne skuczał bym jak beznadziejnie zakochany kundelek.
- Nie lubię kotów. - Burknęła Jasha w odpowiedzi. Przy okazji przykładając mi zimną stal do gardła, wymuszając na mnie bym uszedł parę kroków w tył by natknąć się na opór w postaci Azora.
- I ty przeciwko mnie? Gdzie męska solidarność?
Azor warknął w odpowiedzi i przycisnął mnie do siebie mocniej unieruchamiając ramieniem.
- Jestem w stu procentach hetero wiesz? Nie podoba mi się ten uścisk... Puszczaj !
Szarpanie się było jednak głupim pomysłem... Parę gwałtownych ruchów i poczułem lekki ból, a zaraz potem ciepłą krew wypływającą z rany. Jasha wciąż trzymała mi sztylet przy gardle.
- Czy obydwoje możecie mi choć raz dać coś wytłumaczyć?! - Wrzasnąłem wyrywając się jeszcze bardziej, tylko pogłębiając swój ból.
Dwójka moich oprawców spojrzała po sobie, po czym Jasha wyszarpnęła mi z dłoni kartkę i kazała Azorowi razem ze mną usiąść na kanapie.
Westchnąłem zrezygnowany, wiercąc się na kolanach Azora, wpatrując w dłonie Jashy które powoli zaciskały się na pergaminie. By zaraz potem usłyszeć odgłos targanego w drobny mak listu.
Jaszczurka posmutniała, powoli gramoląc się na moje kolana, by wtulić moją twarz w swoje jędrne piersi... Przyjemne... Ale ja wcale o to nie prosiłem.
- To dlatego jeszcze żyjesz prawda? - Zapłakała ujmując moją twarz w dłonie. Jeszcże tego brakowało by moja ukochana płakała przez tego obrzydliwca. Bo jak go inaczej określić? Prawdopodobnie nawet koszuli dobrze zapiąć nie umie i dlatego cały czas paraduje z gołą klatą... Pomijając już fakt że był rasy jakiej był i ja częściowo zdesztą też... Może więc i mogli byśmy się dogadać w kwesti mody gdyby nie fakt, że bez moich łaszków mi pieruńsko zimno.
Ale do rzeczy... Bycie na wpół ródzielcem jednak robi swoje. Moje sobie syczeć dowoli i kpić sobie z istot żywych... Oboje dobrze z braciszkiem Tanith'em wiemy że to fajne. Staruszek mimo wszystko się nie wyprze. Taka jest nasza natura, a to że on "wydoroślał" w niczym na dobrą sprawę nie przeszkadzało.
- Owszem i dlatego też musze iść. - Westchnołem niechętnie, czując usta mojej ukochanej tak blisko... Wypiołem się nie co by ich sięgnąć, znów posmakować i przy okazji nieco rozluźnić Jaszczurunie. A nawet nieco rozkojarzyć.
- Jak tylko wrócę będę twój... - Zamruczałem jej to ucha. - Znów spróbujemy... Co ty na to? - Zaproponowałem niepewnie poruszając stanowczo zbyt czuły temat. Chciałem tego jednak. Chciałem być szczęśliwy razem z Jashą...
- Nie... Nie możesz sam... Co się stanie wtedy z naszymi dziećmi... Jeśli nie wrócisz...
- Wrócę moja ty madonno. Wrócę i zrobie ci tyle dzieci ile tylko zapragniesz. - Zapewniłem ją, kąsając jej dekolt, delektując się jej drżącym ciałem.
- Manus... Albo zrezygnujesz z... - Kobieta jękneła czując moją dłoń w jej majtkach, palce które wprawnie pieściły jej wnętrze. Przy okazji też uwolniłem jedną z jej krągłych piersi ze stanika i zaczołem ssać. Jedynym niezadowolonym uczestnikiem tej zabawy był jednak Azor, który zakłopotany odwracał wzrok.
- Albo? - Spytałem mojej kochanki, która prężyła się w moich objęciach, z błogą minką, niczym syty mały drapeżnik.
- Azor... On niech cię pilnuje. - Wyszeptała znów mocno wpijając mi się w usta.
- Jeśli nie wrócisz z tamtąd żywy to cię zabije... Jasne? - Niespodziewanie chyciła mnie za gardło, podduszając i wbijając pazury we wcześniejszą już ranę. Sapnołem w bólu krzywiąc się, ale mimo to uśmiechnołem sie do niej.
- Rozumiem... Będę podwójnym trupem.
- Mój boże kochanie! Tak bardzo cię przepraszam. - Przeraziła się, widząc mój ból.
- To nic takiego słońce... Należy mi się. - Westchnołem, nie kryjącrozbawienia.
- Jesteś taka urocza gdy się martwisz... - Dodałem po chwili, gładząc jej policzek z troską.
Znów nam jednak przerwano... I tym razem był to nieproszony gość. Posłaniec od Asheroth'a, który miał za zadanie sprawdzić czy nie stawiam oporu.
Mężczyzna odchrząknoł widząc naszą dwójkę i kazał mi natychmiast ruszać. W przeciwnym razie jego pan ponoć miał na uwadze zaciśnięcie pentelki na mojej szyji.
Niechętnie usłuchałem, Jasha zresztą też nie tak łatwo zgodziła się mnie puścić i koniec końców Azor wyszedł ze mną.
Ukłoniłem się wdzięcznie przed posłońcem, po czym prostując się ze złośliwym uśmiechem dodałem.
- Przekaż swojemu panu, że swoje kurwy może sobie traktować jak chce, ale niech śmie tylko zaliczyć moją siostrę do jednej z nich... Zabawa się skończy, a wtedy przekonamy się komu tak naprawdę grozi pętelka.
Posłaniec obrzucił mnie spojrzeniem pełnym obrzydzenia, ale też kpiny. Pomimo to przytaknoł i zgodził się bym wyruszył sam z moim towarzyszem bez niepotrzebnego ciołka przy nodze.
- Myśl sobie co chcesz... Ale ja dotrzymuje obietnic. Jest tylko jeden, jedyny problem, by mieć psa na posyłki... Trzeba go najpierw oswoić.
- O jejuśku... - Westchnąłem ciężko, wspinając się na dach budynku.
Zdążyłem już zapomnieć o ranach i wszelkich kontuzjach związanych z ciepłą gościną mojego nowego pracodawcy. Mimo to ilekroć przyszło mi się zdobyć na błahe do niedawna dla mnie czynności, czułem się jakby przybyło mi co najmniej naście ładnych lat.
I mała przebieżka po dachu stawała się powoli wymagającym wyczynem.
- Azor... Bądź tak miły i pomóż panu... Cholera... - Wzdrygnąłem się, czując dłoń wielkoluda na swoim tyłu.
- Nie tam bestio. Za cholerę wszędzie tylko nie tam... - Czemu tak się spinałem w tym temacie? Zwyczajnie nie lubiłem być dotykany przez innych mężczyzn. Nie, nie była to homofobia... Moi bracia mogli się nawzajem pieprzyć dowoli. Nic mi do tego... Dopóki mnie samego jakiś dureń nie dotknie.
Azor burknął tylko coś pod nosem i ignorując moje narzekania wypchał mnie na górę. O mały włos a zetknął bym się z ziemią.
Spojrzałem na Azora karcąco, na co zwierz spuścił łeb i cicho zawył.
- Lepiej już siedź cicho. Nie chcemy żeby nas ta panienka zauważyła. - Wyszeptałem wskazując na jeszcze póki co pustą przestrzeń w oknie karczmy naprzeciw.
- Zapytasz teraz czemu akurat tu jesteśmy mój drogi? - Spojrzałem na Azora, a co ten tylko wzruszył ramionami. Uśmiechnąłem się sam do siebie.
- Sam chciał bym wiedzieć... Zwyczajnie zastanawiam się jak dostać się do tamtego budynku. - Sapnołem, zmienając pozycje. Czułem ból w niemal każdej partii ciała, mimo to jednak schowany na dachu, wypatrywałem przybycia pewnej damy.
Nie dziwiłem się jej podejrzliwiści, kiedy tylko zaczęła zbliżać się do karczmy. Poczęła rozglądać się na boki... A nawet w górę czym zyskała moje wszelkie uznanie. Na krótką jednak chwile... Bowiem zbyt łatwo zaufała przeczuciu...
- Zero obstawy? A może mnie jednak zadziwisz? Po kimś takim jak pan Ash i zero strachu? Nie wierze. - Zastanowiłem się na głos, po czym zsunołem się ostrożnie z dachu. Każąc Azorowi znów nałożyć maskę i czekać przed karczmą.
W budynku znalazłem się dopiero chwile później... Wysołujac poruszenie jedynie faktem bycia niespotykanym w tych stronach rudzielcem.
Bez słowa ruszyłem na górę... Nikt nie śmiał w tej sprawie interweniować, nawet sam właściciel... Wszyscy wpatrywali się we mnie jakby czekałaś ich pewna śmierć.
Przyskanołem na chwile na piętrze, ze wściekłością zrywając rękawiczke z drżącej z podniecenia dłoni... Przez momen miałem ochote się śmiać... Wrócić tam i wybić wszystkich... Co do nogi... Zacisnołem jednak z sykiem zęby... Nie mogłem nikogo zabić. Nie kazano mi... Jak tak można?!
Przyglądałem się mojej dłoni jeszcze chwile i zaraz potem znów naciągnałem rękawiczke na dłoń.
- Do roboty... - Westchnołem, chcąc zapomnieć o czymś czego miałem nadzieje już dawno się wyzbyć... Tak jednak nie było... I chyba nie miałem już innego wyboru... Jeśli nie chciałem nikogo krzywdzić... A szczególnie rodziny.... No właśnie. Rodziny.
Otworzyłem po cichu drwi. Ona już tam czekała. Powinienem był się domyśleć... Forma mi nie dopisywała.
Kobieta rzuciła się na mnie, ja jednak szybko zareagowałem i pchnołem ją na ziemie, sprawnie obezwładniając. Kobieta była wychudła i ślaba, jakby wybiedzona... Jakby ktoś jej zrobił krzywdę...
Jeśli tak kończyły kobiety Ash'a... To facety chyba nie pozostawiał mi wyboru jak nie skonfrontować tego z braciszkiem.
Ni mniej jednak obezwładnioną trzeba było dostarczyć... A to dprawiało, że i tak długa podróż... Stawała się jeszcze dłóższa.
- Azor? - Wyjrzałem przez okno, które wcześniej obserwowaliśmy. - Choć no tu... I zagęszczać ruchy... Chce do tego durnia dotrzeć zanim kompletnie słońce wyparuje z nieba.
<Ash? Kobite ci prowadzę :3 a teraz oddawaj Mor!>