środa, 5 listopada 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Chyba pierwszy raz popędzałam Ruth'Rę. Chciałem sprawdzić co tam u maluchów, Morwen i Kerenzy, ale najbardziej chciałem już zobaczyć Carricka. To było dla mnie coś nowego, taka chęć przebywania z jedną osobą. Dla mnie, bo Kiriliel to znał z dawnych czasów gdy ona z nim była...
Z siodła wyskoczyłem jeszcze zanim klacz całkiem wyhamowała i tylko swojej nadludzkiej zwinności zawdzięczałem to, że nie potłukłem się solidnie, ba, nawet nie zachwiałem, za to puściłem biegiem do domu. 
Chyba pierwszy raz tak się spieszyłem do tego miejsca. Do tej pory był to tylko budynek, w którym nie było nic oprócz kilku moich rzeczy... Nie miałem planów, bliskich mi osób, nic do czego miałbym wracać. Teraz to się zmieniło... 
Szybko rozejrzałem się po rezydencji. Okazało się, że kobiety się już rozgościły. Maluchy spały, podobnie jak Kerenza, tylko Mor siedziała w bibliotece. Zamieniłem z nią kilka słów i wyszedłem, nie chcąc jej przeszkadzać.
Nie mogłem jednak znaleźć Carricka, który ponoć nie zjawił się na kolacji. Zmartwiło mnie to solidnie. Postanowiłam się szybko przebrać i poszukać chłopaka. Gdy jednak wszedłem do pokoju zobaczyłem, że ktoś zrobił w nim niezłą rewizję...
- Carrick? - pytałem, szukając wzrokiem chłopaka i mając nadzieję, że to tylko on się tu "rozglądał". No i ku mojej uciesze czekała mnie miła niespodzianka. Spod łóżka wylazł nie kto inny jak Carrick.
- Można wiedzieć coś robił pod moim łóżkiem i czemuś taki czerwony? Co poza tym tu w ogóle robisz? - pytałem, rozglądając się ponownie. Pootwierane szuflady, skotłowane ubrania, przesunięty stolik... No ciekawie, ciekawie.
Carrick nie odpowiedział, a tylko podszedł do mnie i wtulił się we mnie. Objąłem go więc, ciesząc jego bliskością.
- Czy to ważne? - Spytał i pociągnął mnie za sobą. Dałem się poprowadzić do łóżka jak piesek na smyczy. Gdy tylko usiadłem, przyciągnąłem Carricka do siebie. Opadliśmy razem na łóżko. Ja na plecy, a chłopak na mnie.
- Śpiący jesteś? - zapytałem, gdy mój słodziak wtulił się we mnie zadowolony.
- Już nie bardzo - wymruczał z półprzymkniętymi oczyma.
Spojrzałem na jego słodką buźkę i nie mogłem się nie uśmiechać.
- Co ty ze mną robisz...? - wymsknęło mi się, na szczęście cichutko.
- Co? - zapytał, unosząc się nieco i wpatrując we mnie.
- Tęskniłem za tobą - powiedziałem bezwiednie.
- Ja za tobą też - wymruczał i uniósł się, żeby mnie pocałować.
Leżeliśmy tak przez chwilę, a nasze usta nie odrywały się od siebie. Smakowałem go z rozkoszą. 
Gdy oderwaliśmy się od siebie Carri był ślicznie rumiany. Pogłaskałem go po policzku. 
- Tanith... mogę cię o coś spytać? - usłyszałem.
- Pytaj - powiedziałem żwawo jeszcze wtedy nie wiedząc w co się pakuję.
- Z kim tu byłeś ostatnio? - spytał, zerkając na mnie i lekko ściskając usta, jakby z niepewności.
Przez chwile nie zrozumiałem o co mnie pyta...
- Czyj to zapach... wymieszany z twoim? - zapytał, chyba żeby rozjaśnić mi w głowie...
- Ee..... - zawiesiłem się, nie bardzo wiedząc jak i co powiedzieć. I szczerze to próbowałem sobie przypomnieć tę dziewczynę... Miła, smukła blondynka... Poznałem ją w... chyba w tej karczmie niedaleko rynku.... 
Carrick spoglądał na mnie wyczekująco.
- M... - znów potrzebowałem chwili na zastanowienie. - Melia..? Nie. Malria.
Wreszcie sobie przypomniałem. Carrick wyglądał jednak na zdziwionego, co najmniej.
- No co? - spytałem.
Szczerze wcześniej nie wydawało mi się to niczym szczególnie niezwykłym, ale teraz byłem... speszony? Kontynuowałem jednak: 
- Poznałem ją jednego wieczoru... pogadaliśmy, popiliśmy i jakoś tak, było nam tu po drodze.. Nie żebym pamiętał dokąd się wybieraliśmy... - nieco nerwowo potarłem kark. - Samo wyszło... Wstaliśmy rano, ona wyszła no i tyle... Nie ma o czym mówić.
- Dużo było takich, o których nie warto mówić? - spytał Carrick, niby to mimochodem.
Ciężko westchnąłem. Temat, który zaczął chłopak nigdy łatwy nie był. Z jednej strony przyznanie się do moich wszystkich "znajomości" nie wydawało mi się dobrym pomysłem. Wiem aż za dobrze jak się postrzegało Zarkiów jako ogół, a już tym bardziej takich stereotypowych "podrywaczy" jak ja. Nie chciałem, żeby Carri poczuł się zwyczajnie jednym z wielu... zwykłą przygodą. Zależało mi na nim, teraz. Fakt, ze nie wiedziałem co przyszłość przyniesie i czy nie przyjdzie mi zranić go, ale przecież go do cholery kochałem... Mógłbym go okłamać, powiedzieć, że nie było tego wcale tak dużo, ale wątpiłem, żeby w to uwierzył... No i kłamstwo... Nie chciałem go okłamywać...
- Dużo - wymamrotałem.
- A konkretniej?
- Oj no... nie liczyłem, ale sporo... Bardzo sporo... - wydukałem, głaszcząc go po ramieniu...
Spoglądałem czy nie jest, nie wiem, zły na mnie. Mógł przecież poczuć się urażony.
- Opowiesz mi coś o nich? - spytał znów.
- Aj aj... Dobra... to może coś zjemy i czegoś się napijemy, bo chyba się zapowiada dłuższa rozmowa - burknąłem i wstałem, wyswobodziwszy się tym samym z objęć chłopaka. Z jednej strony zabrakło mi natychmiast jego bliskości, ale poczułem się mniej... osaczony.
Pociągnąłem za sznurek z dzwoneczkiem, a po niedługiej chwili przyszła Falria.
- Przynieś nam śniadanie i butelkę wina - poprosiłem.
- Oczywiście, proszę pana - odparła od razu ze swoim stałym, lekkim uśmiechem.
Nie czekaliśmy długo na jej powrót. Dziewczyna przyszła wraz z siostrą. Shejra szła lekkim krokiem niosąc butelkę wina i kielichy. Siostra zerkała na nią jak zwykle czujnie.
- Dzień dobry - zaszczebiotała blondynka, ukazując ząbki w szerokim uśmiechu, którym obdarzyła tym razem nie mnie, a Carricka siedzącego na łóżku.
- Shej, idziemy - starsza dziewczyna odstawiła tacę i wyszła popędzając siostrę.
Razem z Carrickiem usiadłem do stołu. Chłopak pałaszował z apetytem, widać było, że brak wczorajszej kolacji dał mu się we znaki. Ja popijałem wino i skubałem bułkę z konfiturą.
- To... nie będzie takie łatwe... - wznowiłem przerwany wcześniej temat. -  Części praktycznie nie pamiętam... To były tylko takie epizody... No wiesz, ktoś mi się podobał, ja podobałem się tej osobie. Spędzaliśmy trochę czasu razem i rozchodziliśmy się każdy w swoją stronę.
- A takie bardziej stałe... związki? - drążył dalej.
- No tego było nie tak dużo... Moją pierwszą dziewczyną była Zienna. Zarikanka i taka koleżanka z dzieciństwa... Była starsza o rok ode mnie, ale bardzo ją lubiłem, od zawsze, choć nie przepadałem wtedy za dziewczynami, jak chyba każde chłopaczysko... Miałem piętnaście lat kiedy zacząłem ją lubić nie tylko jako koleżankę. Cóż wyrosła na ognistowłosą ślicznotkę i pół okolicy za nią latało. Ona jednak lubiła mnie...
Nalałem sobie kolejny kielich wina i upiłem kilka łyków. Trunek był mocny i przyejmnie mnie rozgrzewał.
- Była moją pierwszą dziewczyną - kontynuowałem - i to w obu znaczeniach tego stwierdzenia. Byliśmy razem jakiś czas, ale mnie ciągnęło w świat, ona chciała zostać. Nie powiem, że nie było mi przykro rozstawać się z nią, ale cóż, stało się. Później to były takie epizody. Jak to w trakcie podróży, poznawałem ciekawych ludzi... Kobiety, bo wtedy jeszcze je preferowałem. Dopiero później zaczęli mnie interesować mężczyźni, a na początku konkretnie jeden. Nathaness, Kargijczyk. Wtedy po raz pierwszy to mnie ktoś uwiódł, a nie ja jego  - uśmiechnąłem się na to wspomnienie.
To dziwne jak się teraz czułem, wspominając to wszystko. W takich chwilach człowiek zdaje sobie sprawę z upływu czasu, tego co mamy za sobą, a co nie raz nie jest zbyt przyjemne.
- Jak to z nim było? - ponaglił mnie Carrick, który też upił łyk wina.
- Cały czas twierdziłem, że nie jestem zainteresowany, bo przecież czułem o co mu chodzi jak się do mnie uśmiechał, albo niechcący znajdował się tam gdzie ja. Szedłem w zaparte, ale... skubany miał swój urok, tak mnie omotał, tak zakręcił i namieszał, że sam nie wiem jakim cudem i kiedy... zadurzyłem się w nim. On świetnie to wykorzystał. Dobrze się razem bawiliśmy. W końcu jakoś się nam znudziło... Ja ruszyłem dalej, on znalazł sobie kolejną ofiarę.
Zrobiłem sobie chwilkę przerwy, żeby zjeść rozgrzebaną bułkę do końca. Nie spieszyło mi się, żeby przejść dalej.
- Kolejna była Nadia... Była Rdzawokristą, śliczna i mądra dziewczyna. Wzięło mnie od razu... Ogłupiałem nieco na jej punkcie, nawet nieco bardzo. Miałem wtedy dwadzieścia dwa lata, ona dziewiętnaście. Byliśmy ze sobą dwa lata...
Zamilkłem na chwilę, wpatrując się w czerwony płyn w kielichu. To nie były zbyt miłe wspomnienia. Carrick nie nalegał, ale wiedziałem, że chce usłyszeć ciąg dalszy. Nabrałem więc powietrza i mówiłem dalej:
- Nadia była sierotą. Zawsze marzyła o rodzinie... No wiesz. Mąż, gromadka dzieci... Na początku jakoś nie zwracałem na to takiej szczególnej uwagi. Było nam dobrze ze sobą. Zero kłopotów... Ale w końcu rozmowy coraz bardziej zjeżdżały na temat ślubu i maluchów. Powiedziałem jej wtedy, że... Z resztą wiesz jaki jestem. I nie, nie wszystko wiedziała, tylko o moim "mankamencie" i o tym, że ze mną dzieci mieć nie będzie. To ją zraniło. I nagle jakoś przestało nam się układać. Zaczęliśmy się kłócić o byle co i w końcu odeszła...
- Przykro mi - powiedział Carri ze szczerym żalem w oczach.
- Ej, ej, nie powinno. Jak ostatni raz widziałem Nadię to była w ciąży. To miał być jej drugi szkrab. Wyglądała na prze szczęśliwą, więc wszystko jest dobrze - uśmiechnąłem się szczerze na wspomnienie jej szczęśliwej buźki.
Po raz trzeci napełniłem kielich i napiłem się wina.
- No po Nadii miałem przerwę w romansach... Później były mało ważne epizody, no najdłużej było z Finianem i później z Erie, ale to była tylko zabawa... I do teraz to by było na tyle jeśli chodzi o dłuższe związki, czy jakieś faktyczne miłostki czy zauroczenia... - skończyłem swoją opowieść jako tako.
- No dobra słodziaku. Teraz twoja kolej. Komu to, oprócz mej skromnej osoby, oddałeś serduszko? - zapytałem, wpatrując się w niego i lekko mrużąc oczy. Tak, byłem tego cholernie ciekawy i... zazdrosny jak diabli. Myśl, że Carri kochał kogoś, a być może mógłby pokochać kogoś, innego niż ja wywoływała nieprzyjemny, chłodny dreszcz. Rozważałem niestety taką możliwość... Jakoś nie do końca potrafiłem sobie wyobrazić siebie w prawdziwym, stałym związku. Już nie. Miałem wrażenie, że prędzej czy później coś się stanie, coś nabroję i... znów zostanę sam.

<Carrcio?>

poniedziałek, 3 listopada 2014

Od Carricka (do Tanith'a)

Z westchnieniem puściłem dłoń Tanith'a i ze spuszczoną głową stałem tak jeszcze chwile po mimo tego, że doskonale wychwyciłem niecierpliwy stukot kopyt oddalający się z niesamowitą szybkością. Cóż, zapomniałem już praktycznie jak to naprawdę było z rudzielcem. Jakoś wyleciało mi z głowy, że przecież nie należy do mnie i że nie mogę go mieć na stałe. Czas na odwyk co? Gdybym tylko jeszcze potrafił...
Poczułem dziwne łaskotanie na łydce, które wybudziło mnie z transu. 
Zamrugałem spoglądając w tamto miejsce i od razu na mojej twarzy zagościł uśmiech. 
Mała Irulana patrzyła się na mnie wyczekująco wyciągając w moją stronę łapczywie rączki dając mi do zrozumienia, że mam się jej słuchać bo ona i tak nie odpuść. Co to w ogóle za postawa proszę pana, gdzie wdzięczność z domu, gdzie radość z wolności? Tak mówiły jej stanowcze oczka, które jakby dziwnie iskrząc pomału przybierały stanowczy zimny odcień szarości. Był to ten sam, którym darzył nas ojciec szykując się do wymierzenia bata, trudno więc było się im przeciwstawić. 
- Hej maluchu. - Zaśmiałem się klękając przy niej i gapiąc się oczarowany jak trzęsącymi się łapkami próbuje synchronizować się z nóżynami nieporadnie raczkujące bliżej mnie. 
Wpadła mi w ramiona wesoło kwiląc, wywijając rączkami rytmicznie wybijała rytm o skórę na mojej klatce piersiowej. Chwyciłem jej małe paluszki teraz oplatające z ciekawością moją dłoń w ostatniej chwili gdy ta zamachnęła się szykując na mnie swój ostateczny cios.
- Ładnie to tak dybać na braciszka starszego? Jeśli tylko zapragniesz to w przyszłości możemy się posiłować, ale teraz leżymy grzecznie bo przecież nic ci nie zrobiłem. - Irulcia pisnęła dziwnie uradowana na samo moje napomknięcie o zapasach.
- Ach tu jesteś... Jesteście. - Za zakrętu jednego z licznych zapewne tu korytarzy wybiegła dziewczyna, szatynka w moim wieku. Miała przerażoną minę, ale zaraz potem przybrała ona ton jakby obojętność zmieszanej z powagą.
- Witam. - Zaczęła szybko i dobitnie żądając oczywiście znacznie kreatywniejszej wypowiedzi z mojej strony. Podeszła trochę bliżej wyciągając dłonie po małą.
- Eee... No.. Cześć, zdaje mi się że byłaś wtedy tam przy wozie nie? - Wybełkotałem sam nie wiem czemu, ale czułem się niezręcznie, a każde jej spojrzenia prosto na mnie uświadczyło mnie o tym, że nie powinienem oddawać jej mojej siostrzyczki, która i tak z niezadowoleniem przyciskała twarzyczkę do materiału mojej koszuli.
Na co dziewczyna po prostu z westchnieniem opuściła dłonie, chyba spodziewała się takiej reakcji, a mnie samego obdarzyła wrogim spojrzeniem z niewiadomych mi przyczyn.
- Czy ja coś ci zrobiłem? - Jakoś tak mi się wyrwało choć ze znacznie bardziej pretensjonalnym tonem niż planowałem.
- Ależ nic... Panie. - Oświadczyła stanowczo odbierając mi piszczącą z niezadowolenia Irulane. Odwróciła się nawet by odejść, ale ja chwyciłem ją za ramie przysuwając z powrotem w moją stronę. Uzyskałem wtedy chyba najmniej oczekiwaną reakcje. Nieznajoma mi jeszcze z imienia dziewczyna poczerwieniała, gdy tylko ją obróciłem stawiając no w może trochę mniejszym odstępie od siebie niż wcześniej, ale to tylko szczegół, doprawdy nieistotny. Jej rumieniec natomiast ku mojemu zdziwieniu nie był oznaką złość co bardziej zakłopotania.
- Co... Coś ci zrobiłem? - Powtórzyłem pytanie raz jeszcze choć nie z taką dobitnością jaką sobie w duchu wymarzyłem. Odwróciła wzrok uciekając nim jak najdalej.
- Tak, tak... - Jęknęła jakby bardziej do siebie odchodząc szybkim krokiem i mało na zakręcie nie wlatując w ścianę, na szczęście uniknęła tego i popędziłam dalej ściskając w ramionach płaczącą dziewczynkę, która wyciągała ku mnie rączki.
A na stałem tam dalej ogłupiały z rozdziawioną jadaczką.
- No dobra. - Westchnąłem czujnie rozglądając się na boki i powoli krocząc przed siebie.
Warto było by tu trochę pozwiedzać, przydało by się również czujnie rozglądać w razie nalotu kolejnej dziwnej istoty, która z politowaniem nazwie mnie dziwolągiem, albo czymś gorszym co nawet przez myśl by mi teraz nie przeszło.
Z zachwytem niejakim kroczyłem po wnętrzu domostwa, dość sporego zresztą... Nigdy nie byłem w domu z tak wielką ilością drzwi za których dochodziła za każdym razem inna woń.
Właściwie dziwne, minęło już trochę czasu odkąd okiełznałem swą psią naturę, podobnie jak i ostatnio zaniechiwałem przemian, bo jakoś nie było okazji, a mimo to niekiedy miałem aż nadto wrażliwy chociażby węch.
Teraz mnie to cieszyło, nie raz w sumie sprawiało nieziemską przyjemność, bo przecież lepszy to już skutek uboczny od nadwrażliwego słuchu. A teraz właśnie nadarzyła mi się okazja ku rozkoszy... Ja mały Carrick w tak sporym domu zbłąkany, ale wiedziony znajomym mi choć słabym zapachem który im mocniej mogłem go uchwycić tym przyprawiał mnie o większe drżenie serca. Nie napotkałem nikogo na drodze, albo też nikt nie chciał mi w nią wejść.
W każdym razie mało mnie to obchodziło teraz liczyła się tylko woń pieszcząca moje ciało, przyprawiająca o mrowienie każdy jego skrawek, choć już wyblakła i wymieszana z zupełnie nieproszoną tu barwą. 
Błądziłem po mniejszych większych pomieszczeniach, w żadnym jednak nie pozostawałem długo, nie dopóki nie poczęły mnie bardziej interesować niektóre przedmioty, które ciągnęły za sobą dalszy wytyczony dla mnie przez wstęgi zapachu szlak.
Ostatecznie dobrnąłem do niepozornych drzwi za którymi rozmarzonymi oczami wyobraźni widziałem zdecydowanie sypialnie mojego ukochanego. Niewiele też się myliłem, a wręcz trafiłem celnie jak nigdy. Otwierając drzwi uderzyła mnie taka rozkosz, ledwo Zdołałem utrzymać się na nogach plus powstrzymać zawroty głowy. 
Przetoczyłem się po pomieszczeniu w skomplikowanym układzie tanecznym którego kroki znała tylko moja zakochana po uszy świadomość, koniec końców padłem napierając na drzwi do osobnego pomieszczenia gdzie ukuł mnie dosłowny szał.
Opadłem zdezorientowany na podłogę niewielkiego pomieszczenia bez okien ze sporą ilością tkanin... A właściwie ubrań... Zaraz! Poderwałem się natychmiast na równe nogi nie bacząc nawet już na ból kości ogonowej, na którą upadłem ze sporym impetem. Przyległym natychmiastowo do pokaźnej wystawy koszul wtulając się w nie rozkosznie nie mogąc uwierzyć w to jakie miałem szczęście znajdując taką żyłę złota.
- Tyle skarbów, a ja o tym nie miałem pojęcia. - Westchnąłem rozmarzony i z świecącymi oczyma pełny ekscytacji wylądowałem na łóżku, padając zupełnym plackiem w pościel tuląc wszystko do siebie co tylko się dało i było w zasięgu mej dłoni, wliczając w to też poduszki.
Zidentyfikowałem przy okazji nawet nieznany mi dotąd zapach. 
- Nie omieszkam o to zapytać panie mój. - Warknąłem żartobliwie przyciskając poduszkę jeszcze mocniej i układając się spokojnie w jednym miejscu. Dysząc i próbując poukładać pulsujące szczęściem myśli, uspokoić to co najmniej okiełznane. Samo serce.
Spędziłem caluśki wieczór na przeglądaniu garderoby Tanith'a i piszczenia z radości przy każdym dotyku tego co do niego należało, kiedyś być może znalazło się w jego rękach...
Nie ukrywam było to męczące, więc opadłem z powrotem na łóżko... Właściwie to wręcz łoże nie bacząc na to... Zresztą czy od początku w ogóle o tym myślałem? A chodziło o prywatność... Cóż chyba wszystkiego już zdołałem dotknąć.
W korytarzu panowała głucha cisza i panowałaby dalej gdyby tego spokoju nie przecięli stanowcze stąpanie lekkich stópek, zapewne dziewczyny... Ale czy przypadkiem nie tej...
Kurde! Za co?! I czemu w tej akurat chwili?
Zczołgałem się niechętnie z łóżka, przecież nie powinno mnie tu być nie miałem prawa, choć był to mój... Dom? Nie to był jego dom, ja byłem tu intruzem... Zakochanym po uszy, a wręcz niebiosa podlotkiem, którego przygarnął.
Nie miałem jednak szansy ani czasu na to by się stąd wydostać, ani też nie miałem na to ochoty, moje plany były wprost inne i nie miałem zamiaru ich zaniechać przez jakąś głupią dziewuchę, której się w mnie coś nie podoba.
Wskoczyłem, więc jednomyślnie pod łóżko... I czekałem aż odejdzie.
- Carrick? - Usłyszałem niespodziewanie, dodatkowo przemówił do mnie męski co najmniej znany mi zbyt dobrze głos bym mógł się mylić. Ale... Uderzyłam się w głowę uskuteczniając zbyt gwałtowny ruch i by potwierdzić to, że nie zwariowałem natychmiast wypełzłem spod łóżka. Szok.. Dosłowny szok, bo w drzwiach faktycznie stał Tanith z założonymi rękoma na piersi i szerokim uśmiechem. Serduszko biło mi jak oszalałe ja jednak usiłowała je przygłuszyć.
Jak? Kołatało mi się to po głowie. 
Rozejrzałam się niepewnie... Kolejny szok... Miał być wieczór przecież widziałem chwile temu zachodzące słońce... A było zupełnie inaczej... Spałem? Czyżbym zasną? Tak, to jedyne wytłumaczenie, a w takim razie kroki Tanith'a wyrwały mnie z transu.
Zachichotałem nie dowierzając sobie samemu.
- Można wiedzieć coś robił pod moim łóżkiem i czemuś taki czerwony? Co poza tym tu w ogóle robisz? - Oznajmił nagle zwracając z powrotem na siebie calutką moją uwagę.
Jego oczy skaczące z politowaniem spojrzeniem po pomieszczeniu zadawały jeszcze milion innych pytań, ale mnie zmogło takie zmęczenie, że nie miałem siły odpowiadać nawet na podstawowe.
Podszedłem leniwie do Tancia wtulając się w jego klatkę piersiową i mrucząc.
- Czy to ważne? - Spytałem unosząc główkę, ale nie czekając na odpowiedź po prostu pociągnąłem go za rękaw w stronę łóżka.

<Tanith?>

niedziela, 2 listopada 2014

Od Jashy (do Manusa)

Było mi tak dobrze, tak cudnie. Mój ukochany był ze mną, tak naprawdę, prawdziwie. Był całym sobą, świadomy i spragniony mojej bliskości. Spragniony mnie! Nie potrafię opisać jak bardzo szczęśliwa byłam w tych rzadkich momentach, gdy Manus był w pełni mój. Byłam wtedy chyba najszczęśliwszą osobą pod słońcem, a byłabym jeszcze szczęśliwsza, gdyby bogowie pozwolili mi dać ukochanemu tę najpiękniejszą część nas obu.
Gdy leżałam wtulona w ukochanego czułam ciepło w całym ciele, ciepło, które rozchodziło się od serca i przepełniało mnie błogością.
- Kocham cię - wymruczałam. 
Była to prawda. Całkowita i absolutna. Kochałam go ponad wszystko. Kochałam tylko jego. Był jedyną bliską mi osobą, jedyną, która znała mnie taką jaką byłam naprawdę, jedynym, który nie obawiał się mnie i mojego szaleństwa, bo byłam szalona. Musiałam oszaleć, żeby zemścić się na tych, którzy mnie skrzywdzili. Musiałam, by odsunąć od siebie tych, którzy mogliby spróbować zrobić mi krzywdę ponownie, by bali się mnie, nie ważyli się do mnie zbliżyć. Byłam szalona i dzięki temu jeszcze żywa.
- Tak... Ja też skarbeńku i proszę tym razem daj mi spokojnie zasnąć - wyszeptał, ale poczułam jak jego ciało sztywnieje, jak odsuwa się ode mnie. Nie fizycznie, a niemal widziałam jak cofa się te kilka tak cennych dla mnie kroków.
- Dobrze... - powiedziałam słabym szeptem, zniżając wzrok i tuląc policzek do piersi Manusa.
Przełknęłam gulę goryczy, która urosła mi w gardle. Było mi... przykro. Lepszego słowa znaleźć nie potrafię. Dlaczego zawsze coś musiałam zepsuć? 
Zamknęłam oczy i zwolniłam oddech, chciałam już zasnąć, nie myśleć. Tylko we śnie byłam spokojna. 

Obudziłam się jak zawsze nagle, wystraszona i drżąca. Nie pamiętałam co mi się śniło, jak zawsze, ale to tylko pogłębiało mój lęk. Mój instynkt mówił mi, że słońce nie zdążyło jeszcze wstać. Była noc, noc, którą spędziłam z...
Manus! 
Ta myśl uderzyła mnie jak błyskawica. Rozejrzałam się pospiesznie, a gdy ujrzałam śpiącego obok mężczyznę odetchnąłem z ulgą. Był tu... był. To było najważniejsze.
Manus przekręcił się na łóżku, poruszając pod pościelą nogami. Czyli leki zadziałały tak, jak miały zadziałać i będzie w pełni sprawny, do czasu gdy substancje lecznicze znów zostaną wydalone z jego organizmu, a jego ścięgna znów puszczą. Robiłam co mogłam, żeby pobudzić organizm Manusa do regeneracji, ale osiągnęłam tylko tymczasowe efekty.
Przetarłam twarz dłońmi i odrzuciłam pościel, by wstać.
- Jasha? Coś się stało? - zapytał Manus, rozglądając się.
- Nic, nic - pokręciłam głową i zmusiłam się do uśmiechu. - Śpij dalej.
- Jaszczureczko...
- To nic... Śpij. Ja idę zająć się przygotowaniem mikstur.
Wstałam i wyszłam z sypialni. Naga. Dość często nie przejmowałam się tym, czy mam coś na sobie. Byłam w swoim domu, a jedynymi, którzy mogli mnie tu oglądać był Manus, Azor i dwie niewolnice. Nikt inny nie miał tu wstępu, chyba, że był moja nową zabaweczką. Zabaweczki wchodziły, ale trzeba je było wynosić, martwe i cichutkie.
Swoje kroki skierowałam od razu do pracowni, usiadłam tam na zimnej, kamiennej posadzce. Wciąż czułam na skórze i we włosach zapach ukochanego. Wciąż czułam na udzie resztki jego zaschniętego nasienia, które mnie wypełniło.
Położyłam dłoń na łonie, po raz kolejny prosząc wszystkich znanych mi bogów, żeby było tam nowe życie. Tak bardzo tego pragnęłam, tego, żeby dać początek nowej istocie, żeby móc w pełni nazwać siebie kobietą. Założyć rodzinę, prawdziwą, pełną i szczęśliwą... Mogłabym zrobić wszystko. Wszystko, nawet jeśli oznaczałaby to porzucenie tego kim byłam, jaka byłam. Zawsze jednak pragnie się tego, co wydaje się nieosiągalne, a może i takie jest... Tak długo próbowałam i bez rezultatu. Na domiar złego nie było na to mikstury, która poprawiłaby mój stan. Wręcz przeciwnie, odstawiłam nawet te, które mi pomagały, ale mogły szkodzić maleństwu. Nawet jeśli męczyły mnie koszmary, dłonie drżały, a obrazy przed oczyma falowały i rozmywały się. Nawet jeśli ból nie raz rozsadzał mi czaszkę. To nie było ważne, mogłam wszystko ścierpieć, wszystko.
Wstałam w końcu i zapaliłam ogień w palenisku. Wstawiłam wodę i zajęłam się przygotowaniem naparów i innych specyfików. Pomagało mi to, niemal tak jak zabijanie. Pozwalało nie myśleć, tylko działać. Skupiałam się na tym co było teraz, tylko na tym....

<Manus? Śpisz jeszcze?>