sobota, 9 sierpnia 2014

Od Giselle (do Tanith'a)

Dostałam wezwanie od jakiegoś króla Urdona. Po co jestem mu potrzebna? Tak właściwie... Prawdopodobnie będę jedyną z Kargijczyków. A poza tym, nie widzą mi się żadne miasta. Będę musiała się przełamać. Ciekawe jakie to rozkazy dostanę. Nie mój król, ale cóż, trzeba się zjawić. 
Siedziałam na drzewie, kiedy usłyszałam rżenie niespokojnej klaczy. Spojrzałam na nią z gałęzi. 
- Nie popędzaj mnie - mruknęłam i zeszłam z drzewa. 
Pogłaskałam Kami i wsiadłam na nią. "No to wio", pomyślałam. Ruszyłyśmy powoli, przedzierając się przez pobliską dzicz. Śpiew ptaków, odgłos kopyt i szum wiatru umilał mi drogę. Po chwili jednak przyspieszyłam. Muszę szybko dostać się do Yrs. Chcę to mieć z głowy! Przynajmniej szybciej zleci mi czas na tym Wygnaniu. Ciekawe jak tam mój ród? Jak się miewają moi rodzice? Pewnie już dawno przyzwyczaili się do braku obecności leniwej córki. Cóż takie życie.
Westchnęłam. Chętnie bym sobie dalej odpoczywała na gałęzi. Po chwili klacz gwałtownie zahamowała ,wyrzucając mnie naprzód. To był koniec lasu, także ludzie którzy tędy przechodzili mogli paść na zawał. Nagle ktoś wyleciał z lasu jak torpeda. Na pewno zabawnie wyglądałam. Wylądowałam w przysiadzie. Cudem. Zachwiałam się, ale później wstałam i odwróciłam w stronę klaczy. Spiorunowałam ją wzrokiem. 
- Delikatniej nie było można? - warknęłam. 
W odpowiedzi usłyszałam rżenie. Bladego pojęcia nie mam co ona powiedziała, ale wskazywała łbem na coś za mną. Znów się odwróciłam, tym razem tyłem do klaczy. Przede mną było wielkie miasto. Jęknęłam niezadowolona. Dalej musiałam iść pieszo, ponieważ Kami nie lubi tego typu terenów. Szłam dosyć szybko. W pewnym momencie przeszedł  koło mnie jakiś mężczyzna. Zaczepiłam go, by spytać gdzie jestem.
- Przepraszam. Czy to jest Yrs? - zapytałam.
- Owszem. Dlaczego pytasz? - odpowiedział.
- A to już moja sprawa - mruknęłam. 
Ruszyłam więc wgłąb miast, zapoznać się ze stolicą Quaarii.

<Tanith?>

Od Rosyjo (do Arshii)

Kiedy dotarłyśmy do Yrs i oporządziłyśmy konie, wspięłyśmy się na dach stajni. Obserwowałyśmy gwiazdy, lecz zmęcznie zmogło mnie bardzo szybko. Śniły mi się różne koszmary, w których doszukiwałam się znaczeń, jak to zwykłam robić. Nagle obudziła mnie Arshia. Dość szybko oprzytomniałam i zeskoczyłyśmy na dół.
- Ładnie tu - powiedziałam, ale moja siostra nie była tym zainteresowana.
Czekała na audiencje u króla. Można czekać na to i zwiedzać to urokliwe miasto. Może poznam kogoś nowego, choć nie spodziewałam się, ze tu będą mi traktować inaczej niż wszędzie. 
Po długich namowach udało mi się wyciągnąć siostrę na zwiedzanie. Zajęło nam to kilka godzin, a król wciąż nie chciał nas przyjąć. Ruszyłam więc do lasu. 
Tańcowałam wśród drzew, kwiatów i wody, i to na bosaka! Mówiąc szczerze ja zawsze chodziłam na bosaka. Zobaczyłam sarnę, która podeszła do mnie.... Pogłaskałam ją i się bawiłam.
- Hej malutka głodna jesteś? - spytałam sarenki.
- Tak - odpowiedziała.
Moja siostra przyglądała się temu przez chwilę, ale zaraz zamknęła oczy. Czasem jej nie rozumiałam, no może często. Z życia trzeba się cieszyć i dążyć do pokoju, a nie do wojny. Nie rozumiem dzisiejszych dorosłych. Nie umieją czy nie chcą się dogadać? Wolą walczyć i zabijać? 
Przestań myśleć już o tym, a pomyśl o czymś przyjemnym - zganiłam się w duchu. 
- Pora wracać Rosyjo - powiedziała Arshia.
Skinęłam głową, pożegnałam się z sarenką i ruszyłam za siostrą. Szłam radośnie, podskakując czasami. Ciekawe kiedy ta audiencja będzie? Trochę nudne się robi to czekanie. Widać, że moja siostra też miała dosyć i najchętniej teraz opuściłaby to miasto..... Ja też miałam dosyć tego czekania, ale co możemy zrobić? 
Wróciliśmy do miasta i przechadzałyśmy się po jego ulicach.....
- Siostrzyczko wiesz czemu tak długo nie ma jeszcze audiencji? - spytałam.
- Bo nie wszyscy wezwani się pojawili - rzekła.

<Arshia?>

piątek, 8 sierpnia 2014

Od Quith’a (do Asheroth’a)

Nie minęło czterdzieści minut jak ktoś zapukał do mojego pokoju. To było to charakterystyczne pukanie.
- Proszę. – mruknąłem
Wiedziałem, że to nie ojciec, bo on zawsze kogoś do mnie wysyła, rzadko sam pojawia się w obrębie mojego pokoju.
- Paniczu? Ojciec panicza prosi na obiad. – powiedziała ciepło
- Chciałaś powiedzieć wzywa. – poprawiłem z uśmiechem
Ta służąca była stara i dobra. Z nią mogłem rozmawiać i nie dostawałem w pysk. Do tego ona wiedziała co dzieje się w domu, co prawda unikała tych tematów, ale wiedziała.
Posłusznie woli ojca, wstałem i ruszyłem do jadalni. W połowie drogi usłyszałem śmiechy. Ojca odwiedzili znajomi. Miło. Na pewno wydarzy się coś ciekawego. Sprowadźmy miejscowych plotkarzy i pozwólmy im obserwować. Wtedy z pewnością wszelkie zwady by ucichły.
Podszedłem do stołu i grzecznie się przywitałem. Skłoniłem się delikatnie przy każdym z mężczyzn, po czym spojrzałem na ojca.
- Usiądź synu. – powiedział i wskazał na jedyne wolne miejsce
Nie rozumiałem dlaczego zostałem sprowadzony na dół. Ojciec miał gości, nie lubił kiedy im przeszkadzałem. To wszystko musiało mieć jakiś większy sens. Może chodziło o wezwanie? Ojciec chciał się popisać, że mnie wysyła? Mniejsza o to. Na stole leżał porządny kawał baraniny i jak dobrze pójdzie to zjem dzisiaj bardzo dobry posiłek.
Kiedy ojciec i jego przyjaciele nałożyli sobie baraninę na talerze wstałem i podszedłem by nałożyć i sobie. Nie wydawało mi się bym zrobił coś złego. Jedzenie było trochę ode mnie oddalone więc pozwoliłem sobie wstać.
Grzecznie wróciłem na miejsce i zacząłem jeść. Obie ręce trzymałem na stole i byłem do niego przysunięty. Głowę trzymałem nie za nisko i nie za wysoko, i nie brałem za dużo do ust.
- Synu? – usłyszałem w pewnej chwili
Podniosłem głowę, przełknąłem to co miałem w buzi, przetarłem usta i spojrzałem na ojca.
- Tak ojcze? – spytałem z szacunkiem
Serce zaczęło mi walić, bałem się co powie. Jednak byłem ciekaw tego co zrobiłem źle.


<Ojcze?>

Od Arshii (do Rosyjo)

Zatrzymałyśmy się w Kyrkos. Nie planowałam tu zostawać na dłużej niż trzy dni. Jednak moje dalsze plany popsuło wezwanie od króla. Pisał, że mamy się zjawić u niego na dworze. Też mi coś. Nie był moim królem, zjawię się, ale to tylko tyle. Nie mam zamiaru słuchać jego rozkazów. Wysłucham co ma do powiedzenia, a później pozbieram swoje rzeczy i ruszę dalej zwiedzać świat. 
Nie spieszyło mi się do opuszczenia Kyrkos. Rasyo nie rozumiała tego. Wciąż pytała dlaczego nie chcę doweidzieć się po co też król nas wzywa.
- Zamilcz dziewucho! - krzyknęłam, wkurzona
Zdziwił ją mój wybuch, zamilkła. Znam to, wzywa, a potem prosi o spełnianie jego rozkazów, bo od tego zależy honor. Nie miałam zamiaru się go słuchać, no i nie planowałam opuszczać Kyrkos, więc jego książęca mość sobie na nas poczeka. Dosiadłyśmy swoich koni i ruszyłyśmy na przejażdżkę po terenach miasta. To miasto było bardzo malownicze, pełno w nim kupców i najróżniejszych towarów, kręciło się w głowie od tych kolorów. Zwiedziłyśmy pół miasta, ale coś mi nie dawało spokoju. Dlaczego miałyśmy się zjawić rychło? Jedynie bardzo poważna sprawa mogła króla skłonić do takiego pośpiechu. Pewnie jeszcze tego pożałuje, ale mówi się trudno.
- Rosyjo! Nie oszczędzaj konia, ruszamy na wezwanie króla! - krzyknęłam do siostry i mocnym szarpnięciem odwróciłam Brego i pocwałowałam, a Rosyjo za mną.
Pędziłyśmy aż do utraty tchu naszych wierzchowców.
- Arshia stój! Konie muszę odpocząć! - krzyknęła moja młodsza siostra
No tak ona rozumie ich język, zrobiłyśmy więc małą przerwę, żeby konie odpoczęły. Było późne popołudnie. Do Yrs powinnyśmy dotrzeć dzisiaj w nocy lub jutro nad ranem jeśli będziemy jechać tym samym tempem.
- Koniec. Ruszamy. - rzekłam krótko
I ruszyłyśmy tym samym szalonym tempem, na skręcenie karków. Wezwanie króla Urdona zaniepokoiło mnie bardzo, choć nadal nie wiedziałam dlaczego. Kątem oka spojrzałam na siostrę, jej oczy mówiły to samo co moje serce, nie wiedziałam czemu tak się dzieje. Robił się wieczór, a my wciąż byłyśmy w drodze. Jeśli nie zrobimy przerwy to dojedziemy w nocy. Nasze konie robiły się powoli zmęczone, ale nie pozwoliłam robić przerwy... Tak jak przypuszczałam na dwór królewski dotarliśmy w nocy. Konie były zdyszane, więc zaprowadziłyśmy je do stajni.
- Jest noc, a nie wszyscy wezwani się jeszcze wstawili ... - powiedziałam cicho
Rosyjo stanęła koło mnie trochę wystraszona, nie wiedziała co teraz zrobić. Weszłyśmy do stajni i zaczęłyśmy oporządzać nasze konie. Zasłużyły na to, w końcu musiały pokonać dość sporą odległość w niecały dzień. Po wyczyszczeniu koni, wspięłyśmy się na dach stajni i przyglądałyśmy się gwiazdom. Moja siostra szybko zasnęła, ja jeszcze nie czułam zmęczenia. Siedziałam tak, aż wreszcie zasnęłam.
Obudziłam się pierwsza i zaczęłam się rozglądać, po pewnym czasie obudziłam Rosyjo. Obie zeskoczyłyśmy na ziemie.
- Ładnie tu - powiedziała Rosyjo
Spojrzałam na nią. Teraz czekałam jedynie na to co ma do powiedzenia król Urdon.

<Rosyjo?>

Od Asheroth'a (do Quith'a)

Kończyłem właśnie butelkę i sięgałem po kolejną, gdy usłyszałem kroki. Ciche, wyważone, ostrożne. Nie dlatego, że ten kto szedł skradał się, to było naturalne. Przychodziło jak oddychanie. Stąpaj cicho, zaskocz innych, by ciebie nie zaskoczono, tego uczyli nas nasi ojcowie.
Nie poruszyłem się, wiedziałem kto idzie i wiedziałem, że nie muszę się obawiać.
- A ty znów chlejesz bez nas? - zapytał głos, który uwielbiał mnie irytować.
Kyth wszedł do mojego salonu jak do siebie i usiadł na obszernej sofie, wyciągając się wygodnie. Tuż za nim szedł Rithian, który oparł się o regał i zaczął wzrokiem wertować księgi.Oboje byli moimi przyjaciółmi, osobami, które szanowałem i oboje byli z krwi Czarnych. Byli mymi braćmi w niejednym boju.
- Nie ładnie tak pić samemu - burknął Kyth i wyciągnął rękę po butelkę.
- Wina ci brakło? - spytałem.
- Nie, ale tutejszy bóg każe się dzielić. Taki obyczaj, a obyczajów się przestrzega - usłyszałem w odpowiedzi.
- Tak, dzielenie się wszystkim - Rithian oblizał usta  - to dlatego Himira tak chętnie dzieli się ze mną swoimi... niewątpliwymi talentami.
- Ciekawe czy jej mąż o tym wie - zaśmiałem się. 
- Bóg każe się dzielić! Nie było wzmianki, że żoną nie....
- Jak dobrze, że to nie nasz bóg - wyjąłem butelkę z rąk Kyth'a.
- A jak tam twój dzieciak? Prawda to, że ma się zgłosić na wezwanie?
- Owszem. 
- Sądzisz, ze to dobry pomysł? Nie, żebym w jakikolwiek sposób ci ubliżał, ale twój dzieciak to.. porażka - Rithian odłożył książkę, którą pobieżnie przejrzał i usiadł na sofie.
- Wychowam go na mężczyznę.
- Gdy ostatnio sprawdzałem nie miałeś zadatków na cudotwórcę, czyżby się coś zmieniło? - Kyth szczerzył się, znów biorąc butelkę.
- Pomoże królowi, albo zginie próbując - oznajmiłem.
- Raczej to drugie... A mówiłem, że z Quarriańskiej kurwy nic dobrego nie wyjdzie. Nie słuchałeś. Z resztą do słuchanie potrzebne jest myślenie, a ciężko myśleć z nosem przy piczce. - Rithian ryknął śmiechem, słysząc Kyth'a.
Sapnąłem gniewnie. Wezwałem służącą i kazałem przynieść więcej alkoholu. Miała także podać nam obiad. 
- Quith zje z nami - powiedziałem, gdy zapytała czy zanieść dzieciakowi jego porcję.
Służka skinęła głową i wyszła. Wkrótce podano do stołu. Na szerokich półmiskach leżało pocięte w plastry, surowe mięso. Baranina i dziczyzna.

<Synku, na obiadek przyjdź ;) >

Od Quith'a (do Asheroth'a)

Ojciec był jaki był, a ja nie mogłem z tym nic zrobić. Fakt faktem, że mogłem starać się bardziej, ale on robił wszystko, żeby mnie zniechęcić. Do tego miecz, który dostałem do ćwiczeń był dla mnie za ciężki. Nawet ojciec miał lżejszy. Wiem, bo sprawdziłem kiedyś. Co prawda dostałem potem za to w pysk...
No właśnie. Zawsze obrywałem. Cokolwiek bym nie zrobił dostawałem... Nie miałem nikogo, żeby powiedzieć, że mnie biją. Nie było nikogo kto miałby ochotę przejąć się moimi licznymi bliznami. Miałem tylko znęcającego się ojca. No i tego Mędrca... Ale on tylko by gadał i gadał, a o moim domu i życiu jak zwykle cisza. Nikt nie przejmował się tym sam z siebie, a mi wpojono, że o domu i tym co się w nim dzieje, się nie mówi. Większość z tych zasad była dosyć straszna. Jakby ktoś mnie uczył jak zbratać się ze złem. Nie lubiłem się tego uczyć, ojciec o tym wiedział. To był kolejny powód, żeby dać mi wycisk...
Tak właściwie to się już przyzwyczaiłem. Nauczyłem się ignorować ból. Używam tej zdolności tylko wtedy kiedy jest naprawdę źle, kiedy dobiera mi się do skóry więcej niż jedna osoba. Im więcej się mażę tym więcej powodów, żeby bić mocniej. Mój płacz ich karmi. Ich wszystkich. Tych, którzy tak uwielbiają mnie bić i poniżać.
Kiedy ojciec wyszedł delikatnie obejrzałem się za siebie. Upewniłem się, że za szybko nie wróci i znów usiadłem. Tym razem trzymałem w ręce ten okropny miecz. Uniosłem go, przytrzymując obiema rękami. Był za ciężki. Nie umiałem wykonać nim żadnego ciosu.
- Wyżej... - szepnąłem do siebie, powtarzając słowa ojca
Uniosłem miecz jeszcze wyżej, uważając na to, by nie spadł mi na głowę. Niestety upadł na ziemię.
- Podnieś... - powtórzyłem i sięgnąłem po miecz
Wszystko mnie bolało. Nie potrafiłem dłużej siedzieć w tej sali, sali tortur. Tak właśnie. To nie była dla mnie sala treningowa, tylko sala tortur, tu na ogół dostawałem największe manto. Na podłodze w niektórych miejscach jeszcze schnie moja krew.
Uklęknąłem na ziemi tuż obok miecza i zacząłem płakać. Łzy spływały po moich policzkach niczym strumienie...
- Wstań i wynoś się stąd... - szepnąłem, po czym wstałem i kulejąc podszedłem do drzwi - Jutro masz się wstawić wśród wezwanych...
Byłem na to ewidentnie za młody. Będę pewnie tam najmłodszy. Umrę pewnie jako pierwszy... Tego się można spodziewać. A ojciec nawet nie pochowa mojego ciała. Jak można być tak bezdusznym?
Syknąłem cicho z bólu i przetarłem usta. Powolnym krokiem ruszyłem do swojego pokoju. Malutkiego, ale o dziwo przytulnego. Jest tam jeden regał, na którym leżą same podręczniki i oczywiście szafa. Do tego jest na czym spać, łóżko mam. Fakt, że coś takiego znajduje się w moim pokoju jest moim niebywałym szczęściem. Co prawda było całe pokrwawione, ale dało się na nim spać. Dziwiło mnie, że ojciec dał mi coś takiego, a nie jakieś prześcieradło na podłogę. Może jednak miał serce? Może jednak tolerował to, że właśnie ja jestem jego synem?
Usiadłem na podłodze i schowałem głowę w dłoniach. Cały czas szlochałem.
- To jutro umrzesz. - szepnąłem do siebie - Powiedz cześć Śmierci, Mały.
Ojciec mnie jeszcze nie zabił... To pewnie litość, ale i tak teraz to nie ma sensu, bo w ciągu najbliższych dni i tak zginę. Niektórzy mają cudowne rodziny i cudownych rodziców, a mają ich przez to, że ja i tacy jak ja mają tych złych. Źli muszą być złymi, żeby dobrzy byli dobrymi. To jest logiczne. Jedni muszą cierpieć, by inni doznawali szczęścia. Ja cierpię, a dzięki mnie inni się cieszą. Ta myśl mnie pociesza. Jestem męczennikiem, zginę dla innych... Tylko najpierw się jeszcze trochę pomęczę.
Położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy. Zacząłem widzieć. Widziałem piękny, kolorowy świat, który kiedyś zobaczę na żywo. Marzę o nim codziennie.

<Ojcze, co robisz?>

Od Asheroth'a (do Quith'a)

- Asheroth, będziesz miał wiele nowych obowiązków, gdy przybędą wezwani - powiedział król.
Siedział jak zwykle w swej bibliotece. To było jego ulubione miejsce. Najlepiej się tu czuł, pośród ksiąg, zwojów, czytając wpół wyblakłe stronice starych kronik. Spędzał tu o wiele więcej czasu niż w sali tronowej i sypialni razem wziętych. Nawet teraz na jego kolanach spoczywała ogromna księga.
- Wiem, panie. Przyjmę nowe obowiązki tak, jak przyjąłem poprzednie - powiedziałem.
- Oczywiście - na ustach króla zagościł uśmiech. - Wiem, że podołasz, ale jeżeli potrzebowałbyś pomocy reszta Straży służyć ci będzie pomocą.
- Jak sobie życzysz, panie.
- Idź teraz, ja jeszcze poszukam... - skłoniłem się i wyszedłem.
Swoje kroki skierowałem do swej rezydencji tuż obok pałacu. Mój syn siedział na sali treningowej. Nie dość czujny, by mnie usłyszeć, dlatego też zaskoczył go mój głos.
- Powinieneś ćwiczyć - warknąłem.
- Ja... usiadłem tylko na chwilę - wyjaśnił pospiesznie. W dłoń wziął miecz, ciężki, być może zbyt ciężki dla niego, ale chłopak miał wyrobić mięśnie.
- Wyżej - nakazałem kiedy mój syn uniósł miecz, pozorując atak. Zrobił co kazałem, ale jego dłonie drżały przy co silniejszych pchnięciach. Jego słabość była źródłem mojej ciągłej irytacji. Będąc w jego wieku ucinałem łby trollom śnieżnym, a ten szczeniak nie byłby w stanie miecza porządnie utrzymać. Czasami powątpiewałem, że jest z mojej krwi. Został mu niecały rok, by przeszedł swój chrzest bojowy i został pierwszy raz naznaczony. Niecały rok na to, żeby zaczął z niego wyrastać mężczyzna.
Chwyciłem drugi miecz ze stojaka i stanąłem naprzeciw Quith'a. W jego oczach zobaczyłem strach, ten sam, który denerwował mnie jeszcze bardziej. 
- Makh'Araj nie czują strachu! - warknąłem i zaatakowałem. Wystarczył jeden cios, by wytroącić ostrze z rąk dzieciaka. 
- Podnieś! - ryknąłem.
Zrobił to, a ja po raz kolejny uderzyłem. I kolejny, i następny. 
Gdy odrzuciłem miecz chłopak klęczał na ziemi, trzymając się za brzuch, w który uderzyła rękojeść mojego miecza. Z kilku rozcięć sączyła się krew. 
- Wstań i wynoś się stąd - powiedziałem oschle.
- Tak, ojcze... - wymamrotał, sycząc przy tym, ale wstał. 
- Jutro masz się stawić pośród wezwanych - nakazałem jeszcze. 
- A-ale...
- Masz mi pokazać, ze chociaż do tego się nadajesz gówniarzu. Dlatego będziesz wspierał króla magią, którą masz w sobie. Czy to jasne?
- Tak - powiedział, nie patrząc mi w oczy.
- Dobrze - wyszedłem.
Krew z mojej krwi... Zrobię z tego młokosa mężczyznę, albo go zabiję.
Usiadłem w salonie i sięgnąłem po butelkę wina. Napełniłem puchar, a kiedy kwaśny napój wypełnił moje usta, poczułem się odrobinę lepiej.

<Quith?>

czwartek, 7 sierpnia 2014

✫Król Urdon - pierwsza wizja✫

Otworzyłem oczy i wstałem z łoża. Czułem niepokój. Irracjonalny, ale przez to jeszcze gorszy. Nie wiedziałem co się dzieje, a niewiedza była tu najgorsza. Coś czego się nie zna, nie rozumie jest najstraszniejsze, nie wiesz bowiem co zrobić, by uniknąć zagrożenia.
Podszedłem pospiesznie do okna, zobaczyłem za nim.. pustkę. Czarna, gęstą, nieprzeniknioną, która pochłonęła mnie, zaczynając od umysłu. Zniewoliła moje zmysły, zostawiając tylko wzrok, którym mogłem obserwować swoje rozpadające się ciało. Ciemność rozkładała moje ciało, nie jednak o nie jej chodziło, ale o siłę płynącą razem z moją krwią, wypełniającą moje komórki. Ciemność zabrała z mojego ciała magię. Tę samą, która od tysięcy, jeśli nie milionów, lat zapewniała temu światu życie.
Czułem jak umieram, rozrywany kawałek po kawałku, aż nie zostaje ze mnie nic...

Obudziłem się z krzykiem, zlany zimnym potem. Usłyszałem pukanie do drzwi swej komnaty.
- Panie mój! Panie! - wołał jeden ze strażników.
Wstałem, owinąłem się długim płaszczem i otworzyłem drzwi.
- Przyprowadźcie skrybę i posłańców - poleciłem pospiesznie.
Zrobiono jak kazałem, a wkrótce po świecie miały zostać rozesłane listy za tymi, w których magia jest dość solna, by mogli pomóc mi zrozumieć co trawi nasz świat.

<Zostaliście wezwani na dwór królewski! A sam król Urdon udzieli wam audiencji>