piątek, 19 grudnia 2014

Od Fenrai’a (do Sorley'a, Abyss)

Czas jakoś szybko mi tu płynął. To było dość dziwne, bo jakoś nie miałem tu zbyt wielu swoich standardowych rozrywek. Alkohol owszem, popijałem, ale raczej dla smaku niż do zgonu. Co do uciech fizycznych to oprócz kilku ukradkowych numerków ze służącymi nie było nic nadzwyczajnego. No i to mnie nieco irytowało, ale z drugiej strony był w tym jakiś dreszczyk. Czułem się jak zwierz na polowaniu. Polowanie było długie, to fakt, ale moja ofiara coraz częściej dawała się ślicznie podejść.
Szedłem w stronę komnat Abyss. Na korytarzu minąłem się z jej ojcem. Skinąłem grzecznie i uśmiechnąłem się.
- Witam - rzuciłem.
- Fenrai. Idziesz odwiedzić Abyss? - spytał ostrożnie.
- Owszem.. Znów wczoraj była zgaszona. Miałem nadzieję, że może dziś jest nieco lepiej.
- Może odrobinę... - rzucił mężczyzna i westchnął. - Ta sprawa... Z tą dziewczyną, Say, jak nazywa ją Aby... To nie daje jej spokoju. To nie powinno mieć miejsca...
- Aby potrzebuje czasu. Zapomni, już zapomina coraz częściej - skwitowałem, choć wiedziałem, że dziewczyna faktycznie nie jest w najlepszej kondycji, a było tak od czasu, gdy okazało się, że nic nie można zrobić. 
Say'Jo była szlachcianką, czystokrwistą, cenną i jakakolwiek interwencja mogła mieć ogromne konsekwencje. Dakh'Rani bronili swoich czystych kobiet. Taka była cena prób przetrwania rasy, choć moim zdaniem wyginięcie było dla nich tylko kwestią czasu.
- Nie tylko czasu - powiedział dość dosadnie Rayflo.
Tak, szlachcic chętnie przyjął moje starania względem Abyss. Szczególnie podobało mu się, to, że broniłem dziewczyny. Byłem też szlachcicem i to z otoczenia króla, więc i dobrą partią. Przyznam, że mnie to w sporym stopniu bawiło, ale ta zabawa mi się podobała. Bardzo.
- Zajrzę do niej - znów się uśmiechnąłem, a Rayflo odpowiedział tym samym.
Wszedłem do komnaty Abyss, gdy ta stała przed zwierciadłem. Zbliżyłem się i jak to miałem w zwyczaju od pewnego czasu, objąłem ją w pasie, kładąc podbródek na jej ramieniu.
- Jeszcze ci się nie znudziło? - spytała, ale nie próbowała się wyswobodzić.
- Nie. Tym bardziej, że droczenie się ze mną zawsze poprawia ci nastrój - powiedziałem, opuszkiem palca głaszcząc ją tuż pod piersią.
Abyss nie odpowiedziała, nie poruszyła się, za to ja postanowiłem pozwolić sobie na coś więcej niż całus. 
Przejechałem koniuszkiem języka po jej szyi, aż dotarłem do ucha, które lekko skubnąłem.
- Fen... - Abyss zadrżała i lekko spięła mięśnie, ale nie pozwoliłem jej powiedzieć nic więcej.
Obróciłem dziewczynę przodem do siebie i uniosłem jej twarzyczkę, szybko łącząc swoje usta z jej. Znów zadrżała, chciała się cofnąć, ale nie pozwoliłem jej na to. Długo już czekałem. Na tyle długo, że od samego smaku jej ust zapłonąłem.
Wsunąłem język między jej niepewne wargi i z lubością przyjąłem to, że odwzajemniła pocałunek. Uniosłem ją i skierowałem się na łoże, by po chwili leżeć, opierając się na łokciach, pod sobą mając rozedrgane, drobne ciało blondynki.
Stopniowo badałem jej ciało, coraz szybciej, śmielej, zdejmując z niej i siebie kolejne elementy garderoby, a gdy Abyss była już naga sięgnąłem dłonią między jej uda.
- N-nie.. - wydyszała.
Na jej policzkach wykwitły rumieńce, oczy skrzyły, a na skórze zaczął perlić się pot. Była cudna.
- Czego się tak boisz? Że co? Że cię skrzywdzę? Daj spokój, gdybym chciał coś zrobić siłą to miałem ku temu nie jedną okazję. A może, że ci się spodoba? Spodoba, gwarantują... I co się niby takiego stanie? Dlaczego się tak bronisz?
- Ja... - zaczęła, ale chyba brakło jej argumentów, tym bardziej, że moja dłoń nie zatrzymała się i pieściłem palcami wejście do jej wnętrza, rytmicznie pocierając przy tym jej łechtaczkę. 
- Nie bój się mnie... - wymruczałem jej jeszcze do ucha i znów zacząłem całować.
Pieściłem ją do chwili, gdy poczułem, że się rozluźnia, całkiem mi poddaje. Sama szerzej rozwarła zgrabne uda, gdy ułożyłem się na niej, zapraszając mnie tym samym. Wszedłem w nią, szybko przedzierając się przez stawiającą opór przeszkodę. 
- Boli - poskarżyła się Aby, mocno do mnie przywierając.
- Zaraz przestanie... - zapewniłem i zacząłem poruszać się w niej, by dać jej przyjemność.
Tak się też stało, po chwili ból na jej twarzy całkiem zniknął, zastąpiony przez  rozkosz. 
Abyss nieco niezdarnie zaczęła poruszać biodrami, próbując wpasować się w rytm, który nadałem jej ciału. Niewiele jej było trzeba, by pokrzykiwała słodko, oplatając mnie mocno udami. Była taka niepewna, delikatna, a przy tym coraz bardziej chętna. Podobało mi się to. Oj, bardzo mi się podobało...

<Abyss?>

czwartek, 18 grudnia 2014

Od Sorley'a (do Fenrai'a)

- Rayflo! - Zawołałem w stronę mężczyzny znikającego za drzwiami wyjściowymi… Właściwie to wychodzącymi na ogród, w którym lubiła zwykle przebywać Odara i bezcześcić moje dawne królestwo różnorakich cudem sprowadzonych z innych krain kwiatów swoimi śmiesznymi chwastami.
Obrócił się do mnie z niebywale spokojnym wyrazem twarzy i przytaknął, gdy podszedłem troszkę bliżej.
- Słucham? Jakiś problem z posiłkiem? - Był tak pogodny i niezachwiany jak to tylko możliwe, a dobrze widziałem w jakim celu idzie do tego miejsca.
- Nie… Właściwie nie zdążyłem nawet zajrzeć do sali jadalnej tylko zaprowadziłem tam Wir. Podjąłeś już decyzje prawda? Mówiłem ci przecież, ale ty… - Przerwał mi kładąc palec wskazujący na swoich czarnych jak smoła ustach błyszczących w świetle słońca.
- Nie słuchałem, masz racje i mogłem to przewidzieć. Ona chyba też wie gdzie teraz jej miejsce tylko nie umie się z tym pogodzić. - Zaszeptał tak jakby kobieta stojąca po drugiej stronie ścieżki ułożonej z śnieżnobiałych kamienia mogła cokolwiek dosłyszeć. Westchnąłem widząc w jego spojrzeniu wciąż wyrozumiałość… 
- Nie rozumiem z skąd ty czerpiesz cierpliwość do ludzi jej pokroju i z jej problemami. Chyba powinienem brać cię na wzór. - Poklepałam go po ramieniu na co on się skrzywił, choć nie z bólu po prostu nie przepadał za tego typu gestami uważał to za… zbyt osobiste. Cóż byłem jego rodziną, odległą, ale wciąż rodziną.
- Jak tak dalej pójdzie kochany mój ty nie pozwolisz się nawet dotykać, ale nie mnie jest osądzać, a teraz idź ja zajmę się tamtą dwójką. - Oczywiście tu miałem zamiar trochę naciągną reguły i jeszcze trochę poobserwować poczynania Rayflo. Nie byłem też głodny, a Fenrai i Abyss świetnie sobie poradzą nawet w towarzystwie małej Wirgi.
Wszedł więc w ciepłe promienie słońca i skierował się w stronę żony, która niechybnie za niecałą chwile przestanie nią być, a Ray jak wszedł tak wyjdzie z równym spokojem i zasiądzie razem z resztą przy stole.
Już widziałem jak siostra Abyss smutnym spojrzeniem wypatruje matki, najtrudniejszym będzie chyba jej wytłumaczyć co zaszło, pomijając fakt łaski jaką zamierzał właśnie teraz ojciec okazać jej matce.
Oboje chwyciło się za dłonie, Odara wpatrywała się w męża jak urzeczona, ale w kącikach jej ust czaił się niepokój, a wręcz gotowość do szaleńczego krzyku rozpaczy.
Ray zawsze był w pewien sposób obojętny wobec niej, zupełnie jakby jego ślub i wszytko z tym związane był tylko obowiązkiem dla ludzi z jego lini. Choć to nie była prawda, wszystkich traktował z szacunkiem i na równi ze sobą był zawsze pozytywnym człowiekiem. W sytuacjach takich jak ta instynktownie wyczuwał, iż nie należy się przywiązywać do tak niestałych rzeczy jaką była ta kobieta. 
Agresja, melancholia i szaleństwo mieszające się w jej ciemnych oczach były nie do ukrycia i to dlatego nie było chyba na świecie nikogo kto nie trzymałby się na dystans… No, wyjątkiem  byli ślepcy pokroju ojca Rayflo, po którym on zadecydowanie nie odziedziczył więcej niż obowiązki i charakterystyczne cechy urody.
- Nie! Nie! Nie…. Nie zrobisz tego! - Wyrwał z hipnotyzujących mnie rozmyślań nagły piskliwy wrzask.
Tak oto Odara zareagowała na słowa odrzucenia wyrywając się z uścisku dłoni ukochanego i upadając przed nim na kolana. Choćby nawet i całowała jego stopy, rwała szatę, jego odejścia nie zatrzyma.
Ukląkł on przed nią i wyrwał z jej ramion spory kawał materiału jago płaszcza.
- Ależ tak najdroższa. Wiesz dobrze, że nie zasługujesz na łaskę którą ci okazuję, bo ukryłaś coś co dla mnie było ważne. Czemu była w stanie cieszyć się moim bóle i tryumfować nad łzami, aż w końcu niewybaczalnym z mojej strony zapomnieniem. Dzięki tobie jedyne co osiągnąłem to wstyd, bo przecież tak dawno nie odwidziałem grobu córki ze zwykłej i żałosnej paniki… - Urwał bo Odara wyciągnęła ręce do jego twarzy. 
Odtrącił je jednym ruchem dłoni i odwrócił spojrzenie na co ja w popłochu ukryłem się za uchylonymi drzwiami zza których obserwowałem to zdarzanie. Zauważył mnie jednak i tylko się uśmiechnął bo moja obecność go w pewien sposób wsparła na duchu. Był mi wdzięczny, bo się wahał, ale tylko chwile… Chwilę zbyt krótką i ulotną zastanawiał się czy nie darować jej wszystkiego i zapomnieć, w końcu była to kobieta chora.
Ale nie.
- Przykro mi, to koniec. - Westchnął ciężko pocierając jej policzek na którym kwitły rumieńce wstydu i rozpaczy.
- Choć proszę na ten ostatni spacer, a zarazem pierwszy. - Podał jej dłoń i wyprowadzając za tereny posiadłości poprowadził w stronę lasu.  Gdy odwróciłem głowę, by w końcu odejść do reszty w stronę sali usłyszałem kolejny wrzask. Nie odwróciłem się jednak, ani nawet nie zawahałem, bo oczyma wyobraźni widziałem po prostu krew na dłoniach Rayflo i upuszczony na ścieżkę jej własny nóż. Odara zaś kulejąc z krwawiącą nogą pokuśtykała w ciemność dławiąc się swoimi własnymi łzami.

Minoł miesiąc, a ja wraz z Wirginią przesiadywałem na tarasie plotąc wianki z białych kwiatów, które dziewczynce tak przypadły go gustu, słońce powoli chowało się za horyzontem, a mała ziewała mimo oporu jaki próbowała stawiać. Powoli opadła na moje ramie oddychając oraz to ciszej i bardziej miarowo.
- Dziadziu… Myślisz, że mama kiedyś wróci? - Wysapała ściskając w dłoniach przekwitłe już kwiaty.
- Jeśli tego byś bardzo pragnęła… - Westchnąłem bo wiedziałem, że dla niej ta nagła utrata była ciężka i mogła najzwyczajniej przywyknąć do tego jaka była ta kobieta. Mogła by wróć i ja nie miałem nic przeciwko temu, tylko… Choćby i dla tej dzieciny mogłaby wreszcie zmądrzeć. Moja wnuczka nie była jednak głupia.
- Zastanawiałam się wielokrotnie jaka była moja starsza siostra wiesz dziadku? I doszłam do wniosku, że jest ona prawi jak mama tylko jakaś pogodniejsza i… piękniejsza. - Słowa dziewczynki zaciekawiły mnie. Czyżby zamierzała w Abyss odnaleźć to co jej zabrano? Spojrzałem na jej klejące się oczka i od razu odechciało mi się zamęczać ją pytaniami, ale to jedno musiałem jej zadać.
- Piękniejsza? Co przez to rozumiesz? - W końcu wyszeptałem szykując się do pożegnalnego całusa na dobranoc złożonego na jej czułku.
- Jest ciepła i promienieje… Mamusia była czarna… - Wysapała i zamknęła oczka układając się w moich ramionach. Kochane dzieciątko.
- Rayflo? - Spytałem gdy pouczyłem jego obecność za moimi plecami.
- Coś się stało? 
- Nie, wszystko jest w jak najlepszym pożarku. - Zaśmiał się spoglądając w ostatnie promienie słońca, a później na buzie małej ślicznotki. Zacząłem być podejrzliwy.
- Och doprawdy jeszcze do niedawna martwiłeś się o Abyss, czy na pewno nie stało się coś o czym powinienem wiedzieć? - Zmrużyłem oczy badając tego specyficznego człowieka przede mną, jakoś nie potrafiłem go rozgryźć.
- Po prostu jest bezpieczna, zrozumiesz staruszku… A teraz gdybym mógł prosić o odniesienie Wirginii do łóżka.

<Fenrai?>

Od Fenrai’a (do Sorley'a, Abyss)

Widzę, że nie tylko ja mam zdrowo dziwną rodzinkę. Spójrzmy na Abyss. Jej tatuś wyglądał nader intrygująco i nawet już wcześniej go poznałem, nie osobiście, ale tak charakterystyczna osoba raczej nie umknęłaby mojej uwadze pośród bali na dworze królewskim. Mamusia była, jak nie trudno wyczuć, chorą psychicznie paniusią z za wysokimi ambicjami. Dziadziuś dziadziusiem nie był, ani z wyglądu, ani faktycznie, bo ciut za wiele pokoleń minęło na takie miano. Ale cóż nie mnie oceniać, prawda? Ja jestem tylko kimś, kto się urodził tak daleko od tego miejsca, jak to tylko możliwe.
Miło było patrzeć na to, jak Rayflo tuli Aby. Niestety nie każdy tak uważał i gdy tylko Abyss odsunęła się od ojca powietrze przeciął najpierw histeryczny krzyk, a później blask ostrza.
Zareagowałem natychmiast, skacząc na Odarę i mocno wykręcając jej nadgarstek. W tej samej chwili znikąd pozornie wyskoczył Nijak, powarkując i stając między trzymaną przeze mnie kobietą, a resztą zgromadzenia.
- Rusz się tylko gwałtowniej, a go tobą nakarmię. Tak się składa, że ogary żrą nawet tak starą padlinę jak ty - wysyczałem jej w kark, tak, by tylko ona mogła to usłyszeć. - A teraz bardzo grzecznie wyjdziesz. I ostrzegam, że jeżeli zbliżysz się do Abyss, to nikt nie znajdzie twoich zwłok.
Kobieta zadrżała, a gdy puściłem ją niemal upadła. Cofnęła się jednak posłusznie i wyszła nie oglądając się nawet za siebie.
Widziałem jak Sor chowa za sobą małą dziewuszkę, siostrę Aby, z tego co zdążyłem zaobserwować.
- Spokojnie, nic nikomu nie zrobi - powiedziałem pewnie i pogłaskałem psisko po wielkim łbie.
- Co to jest? - spytała mała, z ciekawością zerkając na merdające kikutem ogona zwierze.
- To jest, malutka, mój piesek - wyjaśniłem, dalej głaszcząc zwierza, na co ten zamruczał warkliwie, czasami głupek próbował się zachowywać jak kot.
- Nie wygląda jak pies, jest dziwny - rzuciła.
- Oj, oj. Nie powinnaś tak mówić. Zrobi mu się przykro. On jest bardzo wrażliwy na tym punkcie. Jest tylko.. niezwykły. Nic więcej.
- Przepraszam... - powiedziała. - Czy mogłabym go pogłaskać?
Dziewczynka spojrzała błagalnie na ojca, który teraz spoglądał na mnie.
- Spokojnie, jak powiedziałem, nic jej nie zrobi. Ogar nie ruszy szczenięcia, a dziecko to dla niego jak szczenie.
Mała wyszła ostrożnie, choć widać było, że jest podekscytowana.
- Ale ma dziwne... niezwykłe futerko - zaśmiała się głaszcząc Nijaka, przy którym wyglądała jak mała laleczka. Z powodzeniem mogłaby wsiąść na zwierzaka i jeździć na nim jak na kucu. 
Pies obrócił się do niej i polizał po dłoni wielkim jęzorem, na co dziewczyna zapiszczała radośnie.
Rozluźniło to nieco atmosferę.
- Zapraszam do jadalni... - powiedział Rayflo. 
Sor ostrożnie wziął dziewczynkę, a ja otoczyłem Abyss ramieniem. Lekko zadrżała, ale nie protestowała.
- Wszystko gra? - spytałem szeptem.
- Tak... chyba, tak... - odpowiedziała, niepewnie.
- Nie martw się. Ona cię nie ruszy. Już nie - potarłem jej ramię, tak, żeby dodać jej otuchy. 
- Dziękuję - powiedziała, czym mnie zaskoczyła mimo wszystko.
- Nie ma za co - wyszeptałem jej do uch, nachylając się nad nią.
Rayflo wyszedł, Sor tuż za nim, jak sądzę porozmawiać ze swą małżonką.
Nieźle się facet wkopał. I oto jest powód, dla którego nigdy nie zwiążę się na stałe. Przywiązać się do takiej intrygantki... Nie, dziękuję, nie skorzystam.
Ja i Abyss usiedliśmy przy stole. Grzecznie starałem się przekonać dziewczynę, żeby coś zjadła, ale chyba nie miała apetytu od nadmiaru wrażeń.

<Sor? Abyss?>

Od Sorley'a (do Fenrai'a)

Wszedłem zaraz za Aby do łaźni, nie zauważono mnie jednak, bo dziewczyna zbytnio zaoferowała się nieźle wymiętolonym Fenrai'em... No proszę co też można sobie zrobić w zaledwie parę godziny od względnie spokojnie zapowiadającego się popołudnia.
Blondynka przyglądała się niepewnie rozcięciom i zaczerwienieniom na twarzy mężczyzny, na resztę nie odważyła się nawet rzucić okiem. Wycofała zawstydzona dłonie z wody i przejechała lekko wilgotnym wierzchem dłoni po czole sapiącego chrapliwie jeszcze przez chwilę chłopaka.
- Chyba jednak zmienię zdanie, możesz mi przeszkadzać mała, twoje dłonie są zbyt przyjemne, by odmówić sobie ich dotyku. - Mówiąc to chwycił jej dłoń otwierając lekko ciemne iskrzące oczy. Zadrżała i odwróciła spojrzenie, nie zabierając jednak ręki.
Ciekawie było te dwójkę tak obserwować... Jednocześnie niby się niezbyt lubili, ale chyba zbyt się gubili z tych swoich docinkach, a przynajmniej moja wnuczka... Była teraz kompletnie zagubiona. Nie trudno było zauważyć zainteresowania Fenrai'a ciałem Abyss, nie mam pojęcia czemu, ale nie dziwiło mnie to, ona nawet nie miała pojęcia jak bardzo kusi.
No, a w dodatku do czynienia miała z nałogowcem, mówiąc dość ładnie w tenże okrojony sposób o czarnowłosym, którego rany znikały nadzwyczaj szybko i już po chwili gdyby tylko chciał, a zapewne przyszło mu to do głowy mógłby wciągnąć biedaczkę za fraki do wody.
Odchrząknąłem jednak dając znak o swojej tu bytności, a i tym samym przypominając Aby jaki był jej cel, bowiem dość łatwo było zboczyć jej z drogi.
Lubowała się w piersiach ponoć? Ja nie widziałem tu jednak żadnego zdecydowania, chyba mógłbym i o to obwinić siebie, sam przecież jeszcze niedawno byłem niezdecydowany... Myślicie, że ma to po mnie? Choć któryś wiek już mijał od czasu kiedy to mogła zaczerpnąć ze mnie cokolwiek.
- Zamierzasz tu tak długo siedzieć Fenrai? - Spytałem podchodząc bliżej i ponownie mając okazje oglądać go mokruteńkiego, na co ten zachichotał.
- Sorley na twoim miejscu nie przywiązywał bym się zbytnio... - Zaczął próbując zdławić rozbawiania, ja stałem tam jednak z kamienną mina patrząc znów na Aby, która powoli wstawała z klęczek przy wannie.
- Ciebie również się to tyczy, choć wątpię by sprawiało ci to jakikolwiek problem. - Uznałem krótko na co on uniósł jedną brew w górę.
- Czyżby zazdrosny? - spytał unosząc się w wodzie powoli po czym zmrużył.
Zawstydziłam się przez chwile, bo to ukuło, ale zaraz się poprawiłem.
- O co niby? To chyb normalna reakcja rodziny na macanie jej bliskich. - Sprostowałem swoją poprzednią wypowiedź kończąc i tym samym temat, oraz rozmowę w tej łaźni.
Chciałem już się odwrócić i wyjść, ale Fenrai nie dawał za wygraną.
- To ciekawe co by powiedziała ona...- Zamruczał sięgając po pukiel jej włosów, ona jednak zręcznie się uchyliła po czym usłyszałem smutny jęk Fen'a.
- Ale o czym? - Spytała zdezorientowana, poczerwieniała jeszcze bardziej gdy czarnowłosy wyszedł z wanny i pochylił się nad nią ociekające ciepłą wodą i parując.
- Każdy ma coś za uszkami skarbie. - Szepnął zaczesując złote fale jej włosów za ucho, po czym przybliżył się do jej szyi bliżej dysząc w jej zaróżowioną tam skórę.
- Sama go spytaj, czy było mu dobrze.
Zdzieliłem Fenrai'a po głowie na co ten od razu pisnął może nawet przesadnie.
- No ej jeszcze przed chwilą się goiło, chcesz żeby wszystko poszło na marne? - Żalił się z niemal łezkami w oczach pocierając obolałe miejsce.
- Och tym bym się nie przejmował, nawet nie ma guza nic ci nie będzie... A teraz jeśli łaska, oboje doprowadźcie się do porządku, wyruszamy z rana!
Obydwoje spojrzała po sobie, a później w moją stronę by coś powiedzieć, ale ja już zdążyłem się trochę oddalić wobec czego oboje stracili chęć do dalszej wymiany zdań i negocjacji.
- Pomoczyłeś mi koszulkę! - Usłyszałem jeszcze przymykając drzwi prowadzące do łaźni. Moja wnuczka miała głosik nie z tej ziemi nie powiem.
- Przepraszam no... Daj pomogę zdjąć. - A reszta to pisk i odgłosy szamotaniny małego stworzonka, tyle jeszcze doszło do moich uszu nim ułożyłam się na kanapie przymykając oczy, a koniec końców chyba zasypiając. Nie pamiętam nawet jak ta dwójka w końcu wyszła z zapracowanej łaźni.

- Długo jeszcze będziesz spał, staruszku? A może pomóc ci się wybudzić? - Usłyszałem jak przez mgłę mimo to powoli z nieukrywanym żalem zacząłem otwierać oczy.
Nieoczekiwana sceneria to pierwsze co ujrzałem. Pochylano się nade mną z ustami ułożonymi w rybkę... Ten ktoś miał wyborne poczucie humoru i czasu.
Moja stopa jakoś tak sama z siebie pchnęła tors nie kogo innego, jak Fenrai'a i trzymała zdziwionego na bezpieczną odległość. 
- Czemu to zawdzięczam sobie tak miły sposób pobudki? Hm? - Spytałem przebierając palcami na materiale jego koszuli, a jednocześnie zupełnie będąc wyluzowanym podłożyłem dłonie pod głowę. Uważnie przepatrywałem się Fenrai'owi z wciąż ugiętą w kolanie drugą nogą w gotowości do skoku.
- Ależ ja chciałem tylko miło cię przywitać w tym nowym dniu, śpiochu... A tak na marginesie to kiedy ruszamy? - Uśmiechnął się odkładające moją nogę w należne jej miejsce na poduszkach przy oparciu mebla.
Faktycznie było jak powiedział, spoglądając w okno wyraźnie widziałem wschodzące słońce.
- A Abyss? - Rozglądałem się sennie za jej drobną postacią po pokoju, ale nic nie zauważyłem.
- Gdzie ona? - Spytałem ponownie siadając po turecku na kanapie, patrzyłem podejrzliwie na Fen'a zastanawiając się czy przypadkiem nie powinienem jej szukać gdzieś na podłodze w łazience. Przemoczonej i tak dalej...
- Nagle żeś się zrobił jakiś upierdliwy, przecież drzemie grzecznie w łóżku. - Istotnie, jej klatka piersiowa słodko się unosiła za każdym razem gdy nabierała powietrza, aż szkoda budzić bez podejrzeń, że coś takiej kruszynie się stanie.
- Z tobą skarbeńku to nigdy nic nie wiadomo. - Uśmiechnąłem się wstając i leniwie przeciągając. Wzdrygnąłem się gdy poczułem ledwie dotyk dłoni na moim ciele zwykle odzianym w koszule lecz teraz luźno opadały na nią moje jasne, a przede wszystkim długie włosy. Opleciono mnie ramieniem, a ja znieruchomiałem.
- Ach, niechybnie się zgodzę... Jednak tym razem to ja mam pytanie. - Pochwycił moją rękę i przejechał powoli po niej wolnym kciukiem.
Zrozumiałem od razu w czym rzecz, słońce ledwo jeszcze wstało, Fenrai zaś kręcił się tu już od dawna i nie miałem szczerze pojęcia czy w ogóle zmrużył oczy, co jednak stuprocentowo pewne.. Interesowały go runy na moim ciele skrzące się jeszcze blado pod jego dłońmi jednej wciąż wiążącej moją dłoń, długą na mojej klatce piersiowej.
- Każdy ma jakieś swoje tajemnice. - Stwierdziłem próbując wyrwać się z uścisku, udało mi się to, co nie zmieniało faktu iż jeszcze trochę potrwa nim znaki znikną całkowicie.
Narzuciłem więc pośpiesznie koszule i pośpieszyłem na zewnątrz budynku. 
Ledwie dotknięty pierwszymi promieniami słońca poczułem się znacznie lepiej, a i skóra już tak nie mrowiła. Zresztą dawno już przestała tak odczuwalne drażnić, niekiedy boleć.
- Czy to ma związek z twoim wiekiem? - Usłyszałem znowu głos Fenrai'a tuż za swoimi plecami. Nie odpowiedziałem od razu tylko nabierając w usta sporej ilości powietrza gwizdnąłem donośnie. 
- Bingo słońce ty moje i uważaj. - Zaśmiałem się widząc jak Bradna wyłania się z lasu i nieostrożnie niemal traktuje mojego rozmówcę.
Doskonale wyczucie chwili, a do tego wręcz idealne zakończenie rozmowy w niekorzystnym momencie dla jej pana.
- Nie jęcz tylko się zbieraj raz raz, bo wybieramy się w odwiedziny do Raylfo Arabelle. 
- Brzmi iście dostojnie, a któż to taki? - Wtrącił chłopak niezadowolony z tego jak go ignorowałem.
- Zdaje się któryś mój wnuk z kolei, ale co w tym najważniejsze ojciec Abyss Arabelle.
- Noo proszę! Co za zbieżność nazwisk nie spodziewałbym się.
Szturchnąłem go w plecy z wyrazem politowania, naprawę niektóre odzywki mógłby sobie darować tym bardziej, że jakby nie patrzeć i jego towarzystwo będę musiał jakoś wytłumaczyć... Oby Rayflo nie zrozumiał tego zbyt pokrętnie, sprawa i tak już miała się poważniej niż by mi się to mogło wyśnić... Wątpiłem w jego akceptację na ten temat.
A miałem tu na myśli oczywiście te drugą dziewczynę... I żebym to ja jeszcze pamiętał jej imię.

- Dalekoo jeszczee? - Zawył za moimi plecami przebijając się przez wiatr głos Fenrai'a, wszyscy we trójkę dosiadaliśmy koni i zmierzaliśmy do posiadłość rodziny Arabelle.
Zwróciłem się w jego stronę nie zawracając sobie specjalnie głowy panowaniem nad moim wierzchowcem, Bradana po prostu znała drogę lepiej niż ja mógłbym ją kiedykolwiek spamiętać, co zdarzały mi się dość rzadko, zwykle takie szczegóły ulatywały z niesamowitą prędkością.
- Czy ty aby nie jesteś za stary na takie uwagi? - Skarciłem go na co on tylko przewrócił oczyma wyprzedzając mnie i Aby w pędzie galopu.
Rozmowa nikomu nie kleiła się jakość specjalnie, zresztą nikt nie próbował jej zaczynać, nie wspominając oczywiście o niezbyt dogodnych do tego warunkach.
Na nasze szczęście droga nie była aż tak długa, jak mogła się zdawać, sama wioska sąsiadowała ze stolicą.
- Więc gdzie mamy się kierować? - Fenrai rozglądał się dosłownie wszędzie tylko nie tam gdzie powinien faktycznie na co dziewczyna się zniecierpliwiła i pociągnęła na drugą stronę wioski. Widać już stąd było mury domu, choć sama posiadłość znajdowała się przy granicy miasteczka.
- No nie znów przeprawa? Mam nadzieje, że choć będzie tam możliwość zjedzenia czegoś ciepłego? - Abyss zgromiła go spojrzeniem bowiem chyba jeszcze niezbyt był świadom tego, co może go czekać jeszcze po dosłownie paru zamaszystych krokach. Na pewno jednak miał jak w banku nie tylko wyżywienie, ale i wygodne łóżko... Bo mógłby tam zostać o wiele wiele dłużej niż by to było konieczne...
Gdy w końcu poczułem pod stopami coś więcej niż popękany i nagrzany kamień podreptałem wesoło w stronę wejścia, przy którym zauważyłem w niestety najmniej chcianą przeze mnie i nie tylko uczestniczkę tego co miało za chwile się wydarzyć.
Zatrzymałem więc pozostałą dwójkę i kazałem chwile poczekać, a sam skierowałem się do Odary z miłym, ale jakże nieszczerym uśmiechem. 
Odpowiedziała, gdy tylko mnie zauważyła pomiędzy wybuchową rozmową z jakąś służącą... Widzę dzień, jak co dzień.
- Och, a któż to znów zawitał w naszych skromnych progach! Sorley Juan Murdach, nigdy nie wiedzący kiedy przestać. - Rzuciła to z niesamowicie jadowitą przyjemnością odsuwając na bok zdezorientowaną, ale szczęśliwą z wolności służkę.
Dziewczyna, dość drobna, o orzechowych oczach posłała mi pełen wdzięczność ukłon po czy zniknęła w czeluściach domu.
- Odara Arabelle, choćby po trupach ona dotrze wszędzie. - Stanęliśmy naprzeciw siebie, dość blisko by jedno drugiemu niepostrzeżonym ruchem podcięło gardło. Oboje się uśmiechaliśmy.
- A ty wciąż nie w grobie... Cóż pozostało mi czekać lub próbować dalej, co wolisz? I kogoż to chowasz tak za swoimi plecami? - Usiłowała wypatrzeć coś z daleka, ale mogłem się tylko z jej prób śmiać. Przecież nie każdy na starość miał coraz lepszy wzrok jak ja.
- Próbuj i tak jeszcze poczekasz, a może nawet i cię przeżyje jak wielu innych podobnie ci zuchwałych... Co do moich towarzyszy, z jednym jegomościem nawet tłumaczenie niewiele, by ci pomogło staruszko ty moja. - Zaszczebiotałem z uciechą widząc jak jej twarz wykrzywia się w pogardzie i sięga po ten swój śmieszny nożyk. Dałem się nabrać raz, nauczyłem się. I nigdy nie powtórzę błędu choćby i dla własnej satysfakcji.
- Dziewczynę... Znasz. - Uciąłem krótko przechwytując oraz zręcznie wykręcając ramię kobiety którym dobyła ostrza mojej bardzo niechybnej zguby już od lat. Stosunki rodzinne, o których dużo by mówić... Po prostu nie wiem jakim cudem mój jeden z wnuków dał im błogosławieństwo... Zaraz jak mu było? Su... Sunmor... Nie mniej popełnił karygodny błąd, że też mnie przy tym nie było.
- Nie zapominaj komu obydwoje zawdzięczacie ten wygodny status. - Szepnąłem jej do ucha i wypuściłem z objęć wyrzucając broń za siebie w wysoką trawę.
- Abyss, Fenrai pozwólcie za mną! Nie mam już ochoty użerać się z tą kobieciną.
Odara oniemiała, gdy usłyszała imię blondynki, która z gracją dosłownie przepiuetowała jej przed nosem z ukrytą twarzyczką pod kapturem. 
Z tego co zdołałem dosłyszeć ruszyła za nami dopiero gdy w końcu zaczęła mieć jakiekolwiek podejrzenia, które przypuszczam trochę ją zaniepokoiły.
- Sorley! Przysięgam... - Wrzeszczała przez całą drogę do komnaty służącej za gabinet mojego kochanego wnusia Rayflo, swoją drogą dość oryginalnej osóbki.
Pchnąłem z rozmachem drzwi tak, że starczyło czasu by cała trojka zgodnie je przekroczyła, a samej Odarze zatrzasnęły się przed nosem.
Oczywiście nikt nie protestował na moje wtargnięcie tu, w końcu byłem tego właścicielem, choć nie przebywałem tu zbyt długo czy nawet często.
- Ray, zostaw proszę te nudne papierzyska choć na chwile, masz cennego gościa. - Zwróciłem się do mężczyzny o śnieżnobiałych włosach i niemalże jarzących szafirowych oczach. Z początku nie zareagował, ale po dłuższej chwili niechętnie odłożył te wszystkie śmieci na bok i przyglądał mi się pytająco. 
- Abyss podejdź proszę, a już na pewno zdejmij ten kaptur, ale już. - Nie słuchała, jak wszyscy... Nikt nie słucha starszych ludzi więc pociągnąłem ją przed sporej wielkości drewniane biurko i jednym zręcznym ruchem zerwałem materiał z jej głowy ukazując fale złocistych włosów sięgających z powodzeniem już no niemal zgięcia kolan.
- Dziadku co to ma znaczyć, czemu przeprowadzasz do mnie znów obcych ludzi i .... 
- To nie są zwykli ludzie, a szczególnie ona! Spójrz uważniej! - Przerwałem mu poirytowany trzymając mocno w miejscu trzęsącą się dziewczynę.
- To jest twoja rzekomo martwa dwudziestoletnia córka! - Wybuchłem w końcu gdy ten tylko gapił się na nią z głupią miną. No teraz miał jeszcze głupszą.
- Czy ty znów sobie ze mnie żartujesz Sorley'u? Pytam poważnie. - Westchnął pocierając skronie i spoglądając przelotnie na Fena.
- A ten to kto? Zaginiony brat? - Westchnął kręcąc głową. 
- Ach on... Właściwie nie jestem pewny, on jest... 
- Chłopakiem pańskiej córki. - Wypalił dumny z siebie, a w odpowiedzi na raz otrzymał ode mnie i od Abyss zdziwione spojrzenia. Spodobało mu się to wielce i zachichotał.
- Rozumiem... 
- Jeśli chcesz dowodu dam ci go. - Właśnie w tej chwili wtargnęła do sali Odara, a za nią mała i wesoła Wirginia, którą tym razem to Fenrai obdarzył zdziwionych spojrzeniem.
- Nie wiesz w żadne jego słowa! Rozumiesz?! W żadne! - Wrzasnęła tak donośnie, że niemal posadzkę się zatrzęsła.
- A czyli jednak! - Rzucił od razu Rayflo klaszcząc w dłonie ku zdziwieniu małżonki, ale po chwili spochmurniał. - A z tobą mam do pogadanka... Dość poważnie.
Zapadła niezręczna cisza i tylko Abyss z ojcem wymieniła nieśmiałe spojrzenie na co on się uśmiechnął rozkładając ramiona i jednym zapraszającym gestem zachęcił do opadnięcia mu w ramiona.
- Cóż, dawnośmy się nie widzieli... Właściwie nigdy. Czy zechciałabyś córeczko zostać na obiedzie, choć w sumie nie masz wyboru i tak nigdzie was nie puszczę.
- Ha! Obiad wreszcie! - Usłyszałem cichy, ale dość radosny okrzyk Fenrai'a, no jasne, jako "chłopaczyna" Abyss był również obowiązkowo zaproszony.
Mała zdezorientowana Wir błądząca spojrzeniem świecących i wielkich zielonkawych oczek nie wiedziała co ze sobą począć. Podobało jej się jednak to, że jej tatuś kogoś przytula i poróżowiała na policzkach pisnęła, lecąc do mnie jak na skrzydełkach małego aniołka.
- Dziadziu! - Zapiszczała wpadając mi w ramiona.

<Fenrai? Zostajesz na obiedzie?>

środa, 17 grudnia 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Kiedy otworzyłem oczy zastanawiałem się co ja tak właściwie piłem i dlaczego nie pamiętam kiedy to było i w jakiej ilości. Nic mnie nie bolało, nie miałem nawet kaca... Pamiętałem tylko, że śnił mi się cholernie dziwny sen. 
Lekko się uniosłem, by w końcu usiąść, i spojrzałem na Carricka. Mój kochaś trzymał na rękach Nepetę.
- Miałem dziwny sen... Mor była w ciąży i... - zwiesiłem głos, bo zobaczyłem kto Carrickowi towarzyszył. - Zaraz... Staruszek?!
Kiriliel spoglądał na mnie, a ja aż za dobrze znałem to spojrzenie. Przecież będąc częścią Wielkiego Mistrza wiedziałem co myśli, gdy obdarzał tym właśnie spojrzeniem swoich uczniów. Tak samo zapewne spoglądałby ojciec na syna, który wplątał się w niezłe tarapaty.
- Jak się czujesz? - spytał szybko Carri, podchodząc do mnie.
- Dobrze... - wydukałem i pogłaskałem malucha po główce, bo wyciągnął do mnie łapki, próbując się wyswobodzić z objęć Carricka.
- Gdzie Mor? - spytałem z lekka zdenerwowany. W końcu nie bardzo miałem pojęcie co się działo gdy byłem nieprzytomny. Zdawałem sobie tylko podświadomie sprawę z tego, że atmosfera w pokoju była dość... napięta.
- Na dole zapewne. Nie martw się, nic jej nie jest - rzucił szybko i uśmiechną się, ale jakoś blado.
- Mógłbyś do niej iść? Sprawdź co z nią. Porozmawiamy niedługo, dobrze? - spytałem, czując na sobie wyczekujący wzrok Mędrca.
- Dobrze - powiedział i wyszedł, choć było widać, że robi to niechętnie.
Miałem w głowie niezły mętlik. Sam nie wiedziałem co mam robić, co czuć. 
- Jak to możliwe? - zapytałem stojącego przede mną blondyna. Młodego, ale o oczach, które jasno wskazywały na jego wiek. A przynajmniej dla mnie, bo sam patrzyłem tymi oczyma poprzez wspomnienia wszystkich tych stuleci.
- Nie wiem - powiedział, a ja miałem nadzieję, że on wie. W końcu tak wiele rzeczy wiedział. Tak to już jest gdy spogląda się poprzez czas i żyjące istoty. Gdy widz się magię, która płynie w żyłach tego co żywe.
Zapadła chwila ciszy, niezbyt przyjemnej.
- Jak ty to sobie wszystko dalej wyobrażasz? - zapytał Kiri.
- Normalnie. Zajmę się Mor i.... moim dzieckiem.
"Moim dzieckiem" - nawet trudno mi było to wymówić. Nigdy nie sądziłem, że użyję tego określenia, że naprawdę będę miał swoje maleństwo. Dziecko, które będzie krwią z mojej krwi.
- Cieszę się twoim szczęściem i wiesz o tym, ale pomyśl choć chwilę. Jak chcesz wychować to dziecko? Jak chcesz mu wytłumaczyć, że nie jesteś z jego matką, tylko bierzesz do łóżka innego mężczyznę? Na dodatek jego rodzonego wuja? 
- Kocham Carricka...
- Wiem. Wiem, ale choć raz się zastanów nad tym co robisz. Dzieci to nie zabawki...
- Wiem o tym! - rzuciłem ostro, wstając. - Wiem jaki jestem i co o mnie myślisz. Wiem, że wszystko robię pod wpływem impulsu... Tak było z Carrickiem, z Mor... nawet ze sprowadzeniem tu Kerenzy i dzieciaków... Ale jakoś to wszystko będzie... Coś wymyślę. Nie zostawię ich. A już tym bardziej tego malucha, którego Morwen nosi pod sercem. Zrobię dla nich wszystko...
- Oby to wystarczyło... - wyszeptał. - Zostaniesz więc tu, z nimi. Na stałe.
- Co? - spytałem bezwiednie.
- Każde z nas musi chyba obrać własną drogę... 
- Ale...
- Nie ma już żadnego "ale". Dam Ci tyle wolności ile to będzie możliwe, a w razie czego, gdybyś potrzebował pomocy, wiesz gdzie mnie szukać - usłyszałem, a na twarzy Mędrca pojawił się ciepły uśmiech. 
- Dziękuję...
- Nie mnie dziękuj, tylko tym, którzy się będą musieli z tobą użerać - rzucił na co się zaśmiałem. - A teraz się pożegnam. Czekają na ciebie i zdecydowanie się niecierpliwią - w tej chwili usłyszałem pukanie do drzwi. 
- Prosz... - nim dokończyłem do pokoju wpadła Kerenza, tuż za nią Mor i Carri.
Nieco obawiałem się reakcji kobiety. W końcu miała ponoć nie wiedzieć o tym, co wydarzyło się ten jeden, jedyny raz między mną, a Morwen. Znów się jednak pomyliłem w przypuszczeniach, bo Kerenza nie była wcale zdenerwowana.
- Gratulacje! - rzuciła i... przytuliła mnie mocno.
- To ty... wiedziałaś? - spytałem.
- Mam oczy i znam swoją córkę - skwitowała. - Widziałam, że coś się zmienia i widziałam jak zerka na ciebie. Dodać dwa do dwóch trudno nie jest. No, a teraz wy sobie porozmawiajcie, a my znikamy.
Kerenza wygoniła z pokoju Carricka, który stawiał jawny opór, po czym wzięła za rękę Kiriliel'a.
- Ty też młodzieńcze - pogoniła. - No! Jak chcesz to poczekaj, aż skończą.
Kerenza zwyczajnie.. wywlokła za sobą Mędrca, na którego twarzy zauważyłem szczere zdziwienie, za którym skryte było zwyczajne rozbawienie. Tak, Kerenza miała swój niezaprzeczalny urok...
Gdy drzwi zamknęły się podszedłem do Morwen. Nie potrafiłem się nie uśmiechnąć, co ona odwzajemniła. 
Zanim zdałem sobie sprawę z tego co robię zwyczajnie porwałem Mor w ramiona i zatoczyłem z nią zgrabne kółko, unosząc ją do góry. 
- Nawet nie wiesz jak się cieszę! - ryknąłem. - Przepraszam za to... Ja wciąż nie do końca potrafię uwierzyć. To znaczy wierzę ci, ale nigdy nie sądziłem, że... - plotłem bez sensu. Mor jednak położyła mi palec na ustach, żeby mnie wreszcie uciszyć.
- To dobrze, że się cieszysz... Trochę się bałam... - zaczęła.
- Nie masz czego! Obiecuję. Zrobię wszystko dla ciebie i maleństwa - położyłem dłoń na łonie Mor, a ona przykryła ją swoją.
Trwaliśmy tak chwilę, a ja znów cieszyłem się jak głupi.
- Moje maleństwo... Moje - mamrotałem sobie pod nosem.
Po chwili jednak odrobinę spochmurniałem. Być może to słowa Mędrca... a może moje własne sumienie...
- Mor ja... przepraszam...
- Za co niby? - spytała i usiadła obok mnie na łóżku.
- Pewnie nie tak to sobie wyobrażałaś, co? W końcu... W końcu powinnaś znaleźć sobie kogoś kto będzie cię kochał... kto będzie z tobą, dla ciebie i to jego dziecko nosić pod sercem... - nie było mi łatwo to mówić. Chciałem tego malucha, ale z drugiej strony miałem wrażenie, że coś Mor zabrałem...
Mor położyła mi dłoń na policzku i spojrzała mi w oczy z tym swoim ciepłym uśmiechem pełnym spokoju. Podziwiałem to w niej. Zawsze była taka dzielna.
- Ja w żadnym wypadku nigdy sobie tego nie wyobrażałam, - zaczęła - nie śniłam nawet o przeżyciu więcej niż może jednego dnia kiedy to zawitałeś razem z moim bratem do wioski. Szczerze nawet nigdy się nie zastanawiałam, czy tego aby na pewno pragnę... Dziękuje, bo widzisz dzięki tobie mogę nie tylko żyć, ale i to życie dawać. Nic mi nie zabrałeś, a dałeś może nawet aż za wiele.
Zrobiło mi się cieplej na sercu po tym, co powiedziała. Nachyliłem się do niej i pocałowałem delikatnie w policzek.
- Nawet nie wiesz ile ty mi dajesz... Ile wszyscy dajecie...
- Tanith.... nie płacz, głuptasie, bo ja też zacznę! - zawołała Mor, gdy zamrugałem gwałtownie, chcąc ukryć wilgoć, jaka zapiekła mnie w oczy.
- O nie! - zawyrokowałem. - Tobie nie wolno płakać! Musisz na siebie uważać i dużo odpoczywać.. i znowu mnie ponosi, prawda?
Morwen uśmiechnęła się do mnie i lekko przytaknęła.
- Tak troszkę... - wyszeptała.
- Chodźmy coś zjeść - rzuciłem, wziąłem ją za rękę i razem ruszyliśmy na dół.
Czułem, jakby wyrosły mi skrzydła. Było... cudownie. Miałem wszystko o czym marzyłem. Miałem rodzinę i będę miał dzieciątko... Jeżeli to był sen, to miałem nadzieję, że nigdy się nie obudzę...

<Carri?>

wtorek, 16 grudnia 2014

Od Carricka (do Tanith'a)

Spoglądałem na siostrę z radością, choć z początku nie dowierzałem temu co słyszę. Podszedłem do nich bliżej chcąc usłyszeć lepiej odpowiedź Tancia, ale też zobaczyć niezapomnianą reakcje. 
Pogładziłem Mor po ramieniu z uśmiechem dodając i tym samym otuchy, ale oboje czekaliśmy tym samym napięciem. W końcu byliśmy oboje prawie jak rodzeństwo bliźniacze, choć nie tak jak Irulane i Majre dzieliły nas tylko chwile, a całe lata.
Niekiedy w chwilach wzniesienia czuliśmy to samo tak, jak właśnie teraz, zżerała nas oboje stres dotyczący nadchodzących miesięcy, ale stanowczo bardziej przerażała nas perspektywa nie akceptacji ze strony Tanith'a. Byłem pewny jak nigdy, że tego właściwie pragnął od początku, aż do teraz... Wątpliwość jednak pozostawała, a im dłużej czekaliśmy tym było gorzej jak i z nami, tak i z blednącym Tanith'em, którego dłoń na łonie Mor poczęła się trząść. Powoli widząc jak słabnie otrzeźwiałem gotując się do pomocy.
- Będę tatą... - Zdołał jeszcze wymamrotać gdy w następnej chwili załamały się od nim nogi i oczy zgasły.
- Tanith! - Zawołałem podłamany, wyskakując do przodu by złapać go za dłonie. 
Okazało się jednak, że nie tylko ja to uczyniłem. Zrobiłem to razem z Mor, wspólnie pochwyciliśmy Tanith'a, z równą siłą, niemą zgodą unosząc za ramiona i nogi by ułożyć biedaka na łóżku. 
- Znów nie wytrzymałeś nadmiaru wrażeń staruszku. - Zaśmiałem się gorzko do niego, nie licząc oczywiście na odpowiedź, choć miło by było.
- Jak ty tak możesz trzymać moją siostrę w nie pewność? - żaliłem się dalej poprawiając kosmyki niesfornej grzywy rudych włosów Tanith'a.
- Więc właśnie. - Usłyszałem nieznany mi głos, ale poczułem już bardziej kojarzącą mi się aurę, a zaraz potem i niespokojny uścisk na dłoni. Uścisk ten należał do zdezorientowanej Mor wpatrującej się z niemym pytaniem w przybysza znikąd.
Uspokoiłem ją obejmując i prowadząc do fotela, to było trochę za dużo dla niej nawet jeśli teraz była silna. Ja zaś... No nie wiem, chyba już przywykłem, związek z Tanith'em sporo mnie nauczył.
Spojrzałem raz jeszcze więc na blondyna, nie miałem wątpliwości co do znanej mi skądś aury... Tylko skąd? 
Dopiero gdy przyjrzałem się całej jego postaci, dojrzałem charakterystyczny strój starego Mędrca i jego dość konsekwentną, a do tego sprawiającą ból łaskę.
Obszedłem łóżko, zerkając to na niego, to na Tanith'a, mówił mi przecież, że są na nowo połączeni... Czyli za każdym razem gdy ten omdleje... Ech, przyzwyczajaj się Carri, przyzwyczajaj lepiej.
Zmrużyłem oczy. Faktycznie gdyby nie młody wygląd wziąłbym go za mędrca, choćby nawet od tyłu.
- Kiri... - W ostatniej chwili ugryzłem się w język. - To znaczy Mędrzec, jesteś Wielkim prawda? - Zapytałem w końcu mieszając się potwornie w słowach na co ten tylko przytaknął próbując się uśmiechnąć i wyciągnął dłoń.
- Widzę, że jeszcze mnie pamiętasz... Ale chyba już nie boli? - Zażartował, niby, chyba... Tak myślę. Po prostu przytaknąłem krocząc dalej i coraz bliżej w jego stronę lustrując spojrzeniem.
- Więc to o to chodziło Tanith'owi z młodszą wersją... - Zamyśliłem się będąc na tyle blisko Mędrca, by go czuć moim troszkę nadto chyba podobnym psiemu nosem i na tyle by dotknąć materiału jego szat. Lub przynajmniej ocenić z czego to powstały, choć nie byłem w tym dobry.
- Tak, zdaje się, że i owszem. Czy mógł bym zamienić z tobą słówko? - Mówiąc to posłał Mor znak świadczący o tym, że jest to rozmowa w cztery oczy.
Mor więc wstała szybko i dość chętnie, by wyjść, ale nim przekroczyła próg raz jeszcze zerknęłam na Tanith'a z uśmiechem lekkiego rozbawienia. 
Ucieszyło to mnie dość szczególnie, przynajmniej wiedziałem, że wszystko jest dobrze.
- Więc... W czym problem? - Spytałem odsuwając krzesło przy stoliku i czekając aż mój gość spocznie ten jednak pokręcił głową na co westchnąłem spuszczając głowę.
- A może jednak? - Drążyłem dalej szurając krzesłem po podłodze widząc jednak jego uparte spojrzenie sam usiadłem i nie było po prostu dalszej dyskusji.
Owszem trochę to dziwnie tak się wylegiwać gdy osoba dość starsza stała, ale przecież nie chciał co nie? To chyba dość usprawiedliwiało, poza tym nawet nie zdążyłem dobrze odsapnąć, jak to wszystko tak nagle się stało.
Westchnąłem więc poprawiając koszule i raz jeszcze spojrzałem na Mędrca lekko rozluźniając wiązania na dekolcie.
Nastała niezręczna ciszą, oboje z pseudo staruszkiem mierzyliśmy się spojrzeniami i chyba również oboje czekaliśmy, aż któreś coś powie.
- Napije się pan czegoś? Zje może? - Nie liczyłem tu na odpowiedź twierdzącą bym choćby mógł wyrwać się po coś na dół, nawet choćby i ku temu nie wzywając któryś z dwójki sióstr... Z których jednej nie potrafiłem rozumieć do teraz.
- Nie, ale dziękuje za te uprzejmą propozycje. - Wcale się tego nie spodziewałem tej ugrzecznionej odpowiedzi do równie pseudo grzecznego pytania.
Z rozpaczą spojrzałem na Tanith'a, wiedziałem, że stało mu się nic szczególnego, a jedynie po prostu za dużo uderzyło na raz, zbyt potężną falą.
- Nic mu nie będzie. - Oświadczył Mędrzec spoglądając za mną z dziwnym grymasem twarzy na Tanith'a. Cóż, wiem, że to było niecodzienne z mej strony, ale nie martwiłem się.
Ten rudzielec nie przepuściłby takiej okazji do rodzicielstwa, nawet jeśli wciąż nie wierzył.
Był też zbyt napalony, a jego walące serducho słychać było aż na drugim końcu pokoju, był to bardzo rozgrzewający i kojący rytm.
 - Czemu? - Usłyszałem nagle przerywający mi melancholię w mym umyśle głos.
- Proszę? - Upomniałem się o sprostowanie zaciekawiony co kryje za tym jednym słowem.
Moja koncentracja natomiast znów została zachwiana, ale tym razem przez małe rączki na kostkach i pisk.
Spojrzałem pod siebie, faktycznie spod mojego krzesła wyzierało małe łypiące na mnie ciekawie stworzenie. Nepeta wzniósł rączki ku mnie i jęknął, krzywiąc się gotów do złośliwego płaczu, na który tym razem nie pozwoliłem.
- Czemu... Tak nagle się nim zauroczyłeś? - Mężczyznę również malec wprawił w zdziwienie choć przecież powinien go znać. Wpatrywał się w Nepete, a mój syn w niego tym szkarłatem swych oczu, a z jego ust ciekła ślinka.
- Nepetaa! Ładnie to tak przy gościu? - Chciałem otrzeć jego twarzyczkę, pulchną i słodką jak miód ale równie umorusaną, nim jednak zdążyłem Mędrzec wyciągnął po niego dłonie po czy sadowiąc sobie na kolanach z troską w końcu usiadł na wolnym krześle.
- To raczej ja powinienem zadać to pytanie odnośnie mego syna. - Uśmiechnąłem się podpierając się na łokciu i przyglądając temu, jak zabawia dziecko fundując mu wyboistą wycieczkę na swoich kolanach.
- To chyba cecha którą i Tanith ze mną dzieli jak zresztą zapewne zauważyłeś, mnie dziwi jednak bardziej to jak dzieciak w twoim wieku może od tak... - Nie dokończył zdania bo przerwałem mu westchnieniem łapiąc się za głowę.
- Czy nie nasłuchałeś się już zbyt wiele tłumaczeń z mojej strony? Powtórzę raz jeszcze. Co mogłem zrobić, mój syn był mi obcy przez ponad rok, nie miałem o nim pojęcia, jego matka wcześniej wykorzystywała moje ciało, a Tanith jest póki co jedynym z którym dobrowolnie sam zacząłem związek, dość specyficzny wiem, ale... - Zaczęliśmy sobie przerywać jakoś tak, choć teraz i tak więcej uwagi blondasa przykuwał malec próbujący złapać w usta materiał jego stroju.
- Wciąż nie zmienia to faktu, że jesteś młody, a Tanith niepoważny, pomimo tego, że jest znacznie starszy od ciebie Carricku. 
- Zmienił się! - Usiłowałem go i przy okazji siebie bronić, choć moje argumenty w stosunku do Mędrca nie miały specjalnej wagi.
- Może, ale wciąż wykorzystał twoją siostrę. - Uciął szybko i stanowczo, niemal równie obojętnym tonem jak wszystko i to mnie najbardziej zdenerwowało, nie wspominając już o tym, że mówił teraz o Mor.
- Nie. 
- Nie? Och, więc twoja reakcja też była niczym? - Ciągnął dalej, pogrążając mnie w bólu z tamtej chwili, bólu który czujem odwracając się do Tanith'a plecami, ale i bólu zazdrości.
- Teraz jest inaczej  - Próbowałem, bo chciałem walczyć, ale on to wszystko widział, a ja nie mogłem nic ukryć. To trochę przerażało... Obca mi osoba nawet jeśli taka, która stworzyła mojego ukochanego, ale wciąż obca widziała o mnie wszystko.
To był większy cios niż wtedy i dziś, choć dziś po prostu się cieszyłem aż do teraz.
Schowałem twarz w dłoniach zagłuszając warkot jaki dobył się z mojego gardła, raz jeszcze spojrzałem na tego wkurzającego mnie blondyna, trzymającego w ramionach Nepete.
- Czy nie rozumiesz, że ja nie dbam tak o przeszłość? Obchodzi mnie tylko co teraz! - Kłamałem, nie byłem też pewny swych słów, a przeszłość rozpatrywałem często...
- Ja ciesze się jego szczęściem... - Próbowałem i sobie udowodnić.
- A teraz proszę oddaj mi syna. - Wielki Mędrzec bez zawahania zwrócił mi zdezorientowanego dzieciaka, co jednak bardziej mnie dziwiło westchnął i coś jakby się uśmiechnął gorzko.
- Wierny pies zawsze broni swego pana, prawda Tanith'cie? - Spojrzałem zdezorientowany przyciskając malucha do siebie na łóżko gdzie do tej pory leżał spokojnie Tanith, teraz siedział mrugając bez ustanku oczyma.
- Miałem dziwny sen... Mor była w ciąży i... Zaraz... Staruszek?! 

<Tanith? Śpioochuuuuu!>

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Od Fenrai’a (do Sorley'a, Abyss)

No ładnych ekscesów rodzinnych byłem świadkiem. Kto by pomyślał, że Sorley jest aż tak stary. Nie wyglądał, oj zdecydowanie nie wyglądał, a obejrzałem go sobie bardzo dokładnie i to calutkiego.
Byłem jednak przyzwyczajony do dziwactw wszelkiego rodzaju. Sam nie byłem istotą z tego wymiaru to raz, a dwa znałem przecież Wielkiego Mędrca i sporo o nim wiedziałem. A on był chyba najdziwniejszym co mi się w życiu przydarzyło.
- No to pofatyguję się z wami - rzuciłem niedbale. - Chętnie się przyjrzę Twojej rodzince Sor...
- Byłoby miło - powiedział mężczyzna z uśmiechem, ale Aby nie wyglądała na szczególnie uszczęśliwioną.
Wstałem i wtedy poczułem jak włosy na karku stają mi dęba. Poczułem nieprzyjemne mrowienie, jakby coś mnie ciągnęło. I tak właśnie było. 
Spojrzałem w ścianę, zupełnie jakby było tam coś interesującego. I było. Widoczna tylko dla mnie sylwetka wysokiego, smukłego mężczyzny.
"Bracie..." - wyszeptał, a ten szept mogłem tylko ja słyszeć. Dla innych był tylko dziwnym szumem, cichszym od westchnienia.
"Czego chcesz?" - rzuciłem w taki sam sposób jak mój rozmówca.
"Potrzebuję pomocy..."
"Nie mam mowy. Nie wrócę tam, wiesz przecież."
"Dałeś słowo. Ono wiąże" - rzucił ukazując kły, a ja poczułem pieczenie na nadgarstku.
Cholerne obietnice. 
Warknąłem gniewnie ignorując to jak Abyss i Sorley na mnie spoglądali. 
- Muszę coś załatwić. Jak coś to was znajdę - rzuciłem i wyszedłem.
Biłem się jeszcze chwilę z myślami. Nie miałem ochoty tam wracać. Nie. To nawet nie o chęci chodziło. Ja nie mogłem tam wrócić. Nie było tam dla mnie miejsca. Nie było przyjaznej duszy. Czekała mnie tam zwyczajnie śmierć.
Co takiego przeskrobałem? No cóż można by zacząć tę przypowieść od początku, ale po co? Wystarczy wiedzieć, że chciałem za dużo, za szybko i miałem zamiar wygryźć swojego starszego, tępawego brata, którego wielkim przeznaczeniem było posadzić dupę na tronie. Tylko, że to ja chciałem władzy. Spiski i mały zamach zdawały się świetnym pomysłem, do chwili kiedy to i mnie zdradzono. Wtedy wszystko się pięknie posypało. Mój braciszek jednak dostał co miał dostać, a na mnie spadła cała odpowiedzialność za te kilka... kilkaset trupów. Nie wszystko było moją winą, ale nie miałem okazji się specjalnie tłumaczyć, bo zwyczajnie chcieli mnie zabić. Wtedy uciekłem, gdy Wielki Mędrzec otwierał wąskie przejście między wymiarami.
Ot i streszczenie mojej sytuacji. A teraz miałem wrócić tam, gdzie każdy, nawet ten komu miałem pomóc, chciał mojej śmierci. Tylko, że nie mogłem nie wrócić. Byłem związany przyięgą, którą złożyłem i nie moglem nie spłacić długu. 
Rozdarłem powietrze, otwierając bramę. Wziąłem jeszcze głęboki oddech i ruszyłem do swojego domu...

Ocknąłem się dopiero w ciemnym, gęstym lesie. Nie byłem tu już od wielu lat, ale wystarczył jeden oddech, bym wiedział dokładnie gdzie jestem i co mnie otacza. Znałem to miejsce, byłem jego częścią, a ono częścią mnie. Gdzieś tam głęboko poczułem radość z powrotu. Do czasu, gdy po kręgosłupie spłynął mi zimny pot. 
Ruszyłem biegiem do starego pałacu, który kiedyś zajmował mój brat. Tam był Bajtios, mój dawny znajomy, który swego czasu wyświadczył mi ogromną przysługę, a który teraz sam był w tarapatach. Miałem go tylko uwolnić z lochów. Tylko. 
Kolejne dni zajęło mi przemykanie się przez lasy i co bardziej opuszczone drogi, tak by nikt mnie nie zauważył. To nie było łatwe. Mimo upływu czasu  pamięć o mnie tu nie wygasła. A moja szacowna buźka była aż nadto charakterystyczna. 
Droga zajęła mi niemal dwa tygodnie, ale w końcu trafiłem do celu. Moim oczom ukazało się znienawidzone przeze mnie zamczysko. Zapuszczone teraz okropnie. To tu czułem tego kretyna, przez którego musiałem się tu znaleźć.
Zaśmiałem się gorzko i ruszyłem w stronę zamku. Niestety jedyną możliwością dostania się do lochów było... dać się złapać. No i liczyć na to, że mój braciszek ruszy po mnie tyłek sam, a nie zostanę z marszu zabity.
Zauważono mnie oczywiście od razu. Podniesiono piękny alarm, a banda siepaczy wyskoczyła w moją stronę.
- No witam, witam. Miło to tak mnie witać po tylu latach? - zapytałem i... zarobiłem pancerną rękawicą w pysk.
Poczułem jak coś w szczęce ślicznie mi chrupnęło, a przed oczyma przefrunęły mi czarne smugi, przecinane nad wyraz jaskrawymi skrawkami rzeczywistego obrazu. Później poczułem silne uderzenie w brzuch, co poskutkowało natychmiastowym zwróceniem wszystkiego co udało mi się ostatnio zjeść.
- Wreszcie odpowiesz za swoje czyny zdrajco - usłyszałem i znów oberwałem.
Długo mnie tłukli, pilnując czy aby nie tracę przytomności i czy na pewno czuję wszystko co mi robią. A czułem. Czułem jak mnie zawlekli do "sali powitalnej", czułem jak mnie chłostali, drąc pasami skórę z moich pleców i czułem jak połamali mi prawą rękę. 
Taka mała tradycja. Zdrajcom prawe ramię najczęściej odcinano. Mnie najwidoczniej tego oszczędzono, żeby zrobił to osobiście mój braciszek, tuż przed tym jak zetnie mi głowę. Miło.
Kiedy wreszcie wrzucili mnie do celi plułem krwią. Czułem się jak popuchnięta, połamana kupa gówna. Zapewne w normalnych warunkach nie ruszyłbym się. Nie byłbym w stanie. Ale przez te lata z Mędrcem nauczyłem się kilku sztuczek i to były moje atuty.
Szarpnąłem za pokaleczone prawe ramię, nastawiając kości i zaczynając proces gojenia, który tu szedł wolno, ale na tyle, żebym zdołał wstać i niepostrzeżenie wyjść z celi. No tak, kto pilnowałby kogoś, kto powinien teraz zdychać.
Nie do końca pamiętam, jak doczłapałem do celi Bajtios'a. Gdy mężczyzna mnie zobaczył po jego twarzy przebiegł grymas szoku i.. obrzydzenia. 
- Wyłaź - warknąłem.
Zrobił to bez słowa. Nie odezwał się też, gdy poderżnąłem gardło jednemu ze strażników, byśmy mogli wyjść.
- Puść mnie - warknąłem, gdy znaleźliśmy się poza murami.
- Spłaciłeś dług... Dziękuję - powiedział w końcu, a ja byłem wolny.
- Pieprz się - warknąłem na odchodne i jakimś cudem otworzyłem sobie bramę.

Przeniosło mnie do łaźni. Pięknie. Przynajmniej się ogarnę. Tak, gdybym to ja jeszcze miał siłę się rozebrać...
Wtoczyłem się do wanny jakimś cudem, ciesząc się, że dany jest mi znów błogi spokój. Czułem, że rany pieką i swędzą, to oczywiście oprócz bólu, ale oznaczało, że się goi. Dobrze. teraz już będzie dobrze... Tu moje ciało szybko wróci do formy.
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich... Abyss.
- Fenrai? - spytała, wlepiając we mnie oczka wielkości spodków.
- Tak, Maleńka. We własnej osobie. Powiedz mi lepiej gdzie ja jestem i ile mnie nie było.
- W moim domu... Wyszedłeś po południu.... nie było cię ledwie kilka godzin. Na litość bogów! Kto ci to zrobił? - zawołała podbiegając do mnie. - Co ci się stało?
- Spotkanko ze starymi kumplami. Nic mi nie będzie. To tylko... Tylko daj mi chwilę odsapnąć...
Zwiesiłem głowę, opierając się o wannę i pozwalając sobie na spokojny oddech.

<Aby? A może Sor?>

Od Abyss (do Fenrai'a)

Słyszałam jeszcze w pewnych momentach krzyk, odległy i pełen bólu, próbowałam otworzyć oczy, by sprawdzić co się dzieje, ale gdy tak robiłam nie dojrzałam nic innego jak ciemność.
Po dłuższej chwili skupienia doszłam do wniosku, że nie była to wina zmroczenia ani nic z tych rzeczy moje oczy przesłaniał po prostu ciemny materiał szmaty zakrywającej mi oczy.
Następnie mocne szarpnięcie, coś chciało mnie albo udusić, albo do siebie przyciągnąć.
Byłam jak pies na smyczy, która więziła moje gardło, a ucisk nie przepuszczał rozpaczliwie nabieranego przeze mnie tlenu. Nastał w końcu jednak spokój i niepokojąca cisza, znów rozpaczliwa próba wstania, ale nic z tego. Niewiele czasu chyba minęło jak usłyszałam szmer za plecami i dotyk na mojej twarzy zręcznym ruchem zrywający szmatę.
Obrócona w stronę napastnika powoli uniosłam spojrzenie, ale zaraz z jękiem tego pożałowałam. Pojawił się bowiem przede mną, jak z cienia, Uri'An z wyrazem satysfakcji na twarzy. Czyżby zrobił już coś o czym nie miałam pojęcia? Zabrał ją, a teraz przyszedł mi z dumą to oświadczyć ciągnąc mnie i... Zaraz.
Dojrzałam w jego dłoniach niepokojący metaliczny połysk łańcucha, a gdy jakkolwiek się poruszyłam on dzwonił pod wpływem wywołanych prze zemnie drgawek.
Byłam na smyczy tego muła, a jego to bardzo bawiło. Tylko po co i czemu skoro osiągnął już swój cel zabierając co względnie jego, ale Say nie była rzeczą, za którą ją brał.
Syknęłam dziwnie charkocząc i pociągnęłam ze złością za mocno trzymany w stalowym uścisku metal jakże dziwnym zjawiskiem było jego rozpłynięcie się w powietrzu bez nawet brzdęku. Uri stał w miejscu nie wzruszony tym zjawiskiem i drążył spojrzeniem.
Zaczęłam więc biec, uznając jego postawę za po prostu litość, dawał mi czas na ucieczkę tylko po to, by dać nadzieje, a potem znów schwytać. Biegłam więc, spełniając jego oczekiwania z przymkniętymi oczami, potykając się i zataczając na ślepo.
Z płaczem wpadłam na coś materialnego przede mną, nim zdążyłam się zachwiać i wylądować z powrotem na tyłku, coś mnie podtrzymało mocnymi dłońmi. 
Nie, to nie może być znowu on to zbyt okrutne, będę tak uciekać wieczność, a jemu nie zrobi to różnicy.
- Hej, nie rozklejaj się smarkulo. - W końcu usłyszałam ten dziwny akcent, nie zrobiło mi to jednak różnicy po prostu się ucieszyłam, że nie należał on do Uri'Ana i wtuliłam się w jego tors i mocząc materiał koszuli łzami, które nieustannie płynęły z moich oczu.
Nie reagowałam nawet na dłonie, które błądziły po moim tyłku. Ach, nie, zaraz... 

Otworzyłam z przerażeniem oczy i w końcu nabrałam solidnie powietrza w płuca, piekło, ale nie zwracałam na to takiej uwagi, jak na dłonie niosące moje ciało i osobę, do której należały.
Osobę, która wkradła się też do mojego snu, a teraz się do mnie uśmiechała.
- Fenrai! Postaw! - Chciałam krzyknąć, ale z moich ust dobył się ledwie jęk.
- Och, co za urocze zawstydzone stworzonko. - Zaśmiał się tuląc mnie do siebie mocniej, na co ja mało trafnie machnęłam mu dłonią przed nosem.
- Małe i pyskate nie w formie i nie powinno się przemęczać, leżże spokojnie.
- Bo? - Udało mi się wydusić i przy okazji nie wypaść w efekcie mojej głupoty z objęć Fenrai'a wprost na ziemie niestety przyłapałem się na tym, że objęłam kurczowo jego kark, by czuć się pewniej, co w przeciwieństwie do mnie jemu się bardzo podobało.
- Wyswobodziłem cię z rąk niemoralnych i po prostu wiedzionych potrzebą śmierdzieli... Choć nie ukrywam, że... - I tu poczułam jego ciepły oddech na karku przez co zadrżałam dość zauważalnie. 
- Sam bym nie przepuścił takiej okazji, myślisz, że jeszcze kiedyś się nadarzy? Co pisklaczku? - Przymknęłam oczy odchylając się jak najdalej od niego mimo to zdołał mnie cmoknąć w kark przez co z ust wyrwał mi się chrapliwy jęk.
Dopiero teraz też zauważyłam, że nie jestem sam na sam z tym dziwadłem. Bowiem przy mnie gdy tylko pisnęłam pojawił się drugi mężczyzna z troską w oczach i prawdę powiedziawszy był jeszcze bardziej dziwny... Mamusiu.
Przylgnęłam mocniej podenerwowana do czarnucha i nie miałam zamiaru puścić.
- Coś ci się stało? Proszę powiedz, że nie! - Wydawał się przewrażliwiony, jak na kogoś, kogo widziałam na swej drodze po raz pierwszy. Nie to co Fena on był drugi... I stanowił dziwne, ale nie nazwałabym tego solidnym, oparcie.
- Nie... - Znów wychrypiałam, ale powoli zaczynałam słyszeć moją dawną barwę głosu w tym charkocie. Przejechałem niespokojnie dłonią po szyi i syknęłam, gdy zacisnęła się ona powtórnie na silnym śladzie dłoni Uri'Ana. Jak i również nagle jakby mnie olśniło. 
- Widzieliście może po drodze drobną dziewczynę? A właściwie zapewne całą dwójkę, oboje tej samej rasy. Dakh'Ranie, a dokładniej rodzeństwo.
Mężczyźni spojrzeli po sobie mrużąc oczy, najwidoczniej się znali, miło... Ale czy naprawdę musieli mnie nękać? Nie mieli nic lepszego do roboty?
- Nie. - Odpowiedział stanowczo i krótko Fen, ale gdy na niego spojrzałam jego mina jakby mówiła do mnie jasno, że nie chodzi tu tylko o moją zgubę. Właśnie opowiedział mi na pytanie. A to jaką przyjemność czerpie z tej zabawy mogłam już oszacować sama, zarówno po tym, jak usiłował wpełznąć dłonią pod moją bieliznę, tak i przez ucisk jego dłoni na moim ciele.
Trudno było w takich sytuacjach  powstrzymywać się od pisku.

- Em... To bardzo miło z waszej strony... - Dukałam nerwowo zwinięta w kłębek na sporawym fotelu, starałam się zając jednak przezornie tyle miejsca, by nikt przy mnie nie usiadł, ani nawet o tym nie myślał. Szczególnie Fen, który właśnie przykrył mnie kocykiem. A co bardziej stresujące i wcześniej rozebrał z zakurzonych, wierzchnich ubrań... Przy tym bardzo dokładnie lustrując moje ciało... Jakby wcześniej go już nie widział dość nagiego. Tak wciąż się wstydziłam tamtego.
Postawiono nawet przede mną ciepły napar z groźbą, jak od rodzica, iż jeśli go nie wypije to oplączą mnie złe duchy złym dotykiem. Co spodobało się Finrai'owi i gdy tylko odstawiłam kubek usadowił mnie sobie na kolanach i począł macać. Gdy brałam do ust napar wzdychał i opierał ręce na fotelu, przez co ciągle prosiłam o dolewkę, aż w końcu zupełnie jej zabrakło, a on tryumfował.
Sor, bo tak się przedstawił białowłosy mężczyzna, drążył mnie spojrzeniem towarzyszącym mi przy każdym ruchu. A tak prócz rechotu zadowolenia Fena, który oboje ignorowaliśmy, a przynajmniej ja się starałam... Panowała po prostu cisza.
- Too... Znacie się? Tak? - Bąknęłam odwracając wzrok w stronę okna.
Fenrai zaczął coś mruczeć w zadowoleniu, dosłyszałem tylko: O tak... Gdyby jeszcze na deser ty. 
Automatycznie straciłam zainteresowanie jego urojeniami.
- Można by i tak, rzec po prostu teraz mam u Fenrai'a spory dług, bo pomógł mi cię odnaleźć. - W końcu ktoś normalnie zaczął rozmowę! O bogowie najmilsi!
- Do usług, oczywiście... - Znów przybliżył się do mnie, by szepnąć mi do ucha. 
- ...Za drobną opłatą. - Zamruczał bawiąc się kosmykiem moich włosów, a ja dalej sztywno siedząc na jego ruchliwych kolanach starałam się pozbierać myśli.
- Czemu mnie pan szukał?  My się znamy? - Byłam naprawdę zdziwiona i do tego to jego zmartwienie, szczerość w tym spojrzeniu.
- Formalnie nie, ale proszę mów mi Sorley, a najlepiej dziadku. - Oniemiałam.
Dziadku? Nigdy o takim nie słyszałam, ani nie zagłębiałabym się w dzieje rodziny... Może i była to prawda, ale on był Dakh'Raninem tak jak Say, czyżby mnie nie pomylił.
- Może to dziwnie brzmieć, ale jestem trochę odległym pokoleniem nie musisz mi wierzyć... Może trochę poczekamy i... - Przerwałam mu unosząc rękę i jednocześnie wstając z tryumfem uwolniona z objęć Czarnucha.
Wyciągnęłam do Sorley'a dłoń.
- Werze... Chyba, a może i raczej, ale chciała bym tego dowód. - Domniemany staruszek jakby się ożywił przyciągając całą moją uwagę na szepczącego Fenrai'a gdzieś w tyle.
- Rayflo, twój ojciec... Nie pamiętasz go prawda? Nawet nie znasz. Mogę cie do niego zaprowadzić i zaświadczyć o tym, jakiemu kłamstwu i manipulacją uległ ze trony tej kobiety. - Usłyszałam pogwizdywanie i mlaskanie Ferai'a nim zdążyłam przetrawić fakty i otworzyć choć usta.
- No brawa Sor, brzmi ciekawie... Ciekawe też kobietki tam macie... Całkiem przyzwoite. - Na jego słowa zgromiłam go spojrzeniem przyłapując z marszu na tym, że doglądaliśmy mój tyłek. Naciągnęłam więc materiał koszuli i siadłam jak najdalej od niego, na fotelu naprzeciw i podciągając nogi pod brodę mierzyłem spojrzeniem.
- Przyzwoite... Tylko przyzwoite? A co do ciebie... Dziadku. Zgadzam się, chce zobaczyć w końcu ojca i poczynić w końcu jakiś krok w mym życiu.
Przy okazji może zyskać pomoc w odbiciu Say...


<Fen? >

niedziela, 14 grudnia 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Stałem jak ten słup soli i próbowałem ruszyć mózg do jakiejkolwiek pracy. Nie szło mi. Oj, zdecydowanie nie szło.
Chwila, co ja w ogóle robię? A tak, jestem w pokoju, swojej sypialni. Przed chwilą ostro kochałem się z Carrickiem. Tak, to były fakty. Później weszła Morwen, podeszła do mnie, położyła moją dłoń na swoim łonie i coś mi powiedziała, coś co powinno mieć jakieś znaczenie, solidne znaczenie.
"Jestem w ciąży" - dźwięczało mi w uszach, ale sens słów jakoś mnie omijał. Gorączkowo szukałem oświecenia, ale ono nie następowało. Wręcz przeciwnie, czym dłużej myślałem tym mniej wiedziałem. 
"I nie ma wątpliwości co do faktu, że to ty jesteś ojcem." - druga część wypowiedzi. Równie bez sensu jak pierwsza, a może i bardziej absurdalna. 
No bo jak to tak? Przecież ja byłem czym byłem, cieniem. Niczym więcej. Może obdarzonym własnym ciałem, rozumem, ale dalej tylko wytworem mocy kogoś niezwykle potężnego. I nie mogłem mieć dzieci! Nie mógł ani Kiriliel, ani żaden z cieni! Nigdy! Przez ponad osiemset lat. Osiem długich stuleci! Zawsze, każdy z nas pragnął tego i starał się nawet nie do końca świadomie, ale to było niemożliwe.
"Jestem w ciąży. I nie ma wątpliwości co do faktu, że to ty jesteś ojcem."
Ojcem...
Ojcem!
Co u licha?!
Wlepiałem tak oczy w buźkę Mor, widząc, że jej uśmiech blednie, zastąpiony przez niepokój. Chciałem coś powiedzieć, tylko chyba zapomniałem jak się w ogóle do tego zabrać. Otworzyłem usta, ale usłyszałem tylko jakieś dziwne "Eeeeeee...."
- Dobrze się czujesz? - zapytał Carri i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że to pytanie skierował do mnie.
- Tak...? - odpowiedziałem mu, choć do końca pewny nie byłem. Odzyskałem jednak zdolność mowy. To był plus, ogromny.
- Mor... ty... pewne jesteś? - wymamrotałem jakimś cudem.
- Tak... - wyznała i mówiła prawdę. Czułem to przecież. - I z nikim innym oprócz ciebie nie byłam... Nawet nie próbowałam... - dodała.
- Ale... - zacząłem i zapomniałem co chciałem powiedzieć.
To była prawda! Ona była w ciąży, nosiła w łonie moje dziecko. Moje! 
- Będę tatą... - wymamrotałem jeszcze czując, jak moje usta same wyginają się w uśmiechu. Oddech mi się rwał od napadu radosnego śmiechu. Serce galopowało mi jak nigdy dotąd, ścigając się z oddechem w maratonie.
Chyba nigdy w życiu nie byłem w takim szoku, a przy tym tak szczęśliwy. 
Zaczęło mi szumieć  w uszach, usłyszałem pisk i poczułem, że lecę w dół, bo mój umysł postanowił jednak zrobić sobie wolne od nadmiaru wrażeń. Pochłonęła mnie cicha, spokojna ciemność.

<Carrciu? Ratuj mnie! Zawał mi się zbliża xD A i co ty na to, że będziesz wujaszkiem?>

Od Carricka (do Tanith'a)

- Tanith? - Szepnąłem mu do ucha odczekując chwile, gdy to Manus zupełnie zniknął w tłumie. Spoglądałem za nim zastanawiając się nad jego słowami i co najdziwniejsze. Łzami.
Płakał co było dziwne i niespodziewane, oczywiście, że płacz rzecz ludzka, ale...
Nie Carrick, czemu właśnie to robisz? Przyrównujesz go do postaci nieludzkiej, a jest on jak każdy inny, czuje strach... Rozpacz, jak się okazuje nawet bezsilność, mimo to wciąż podjudza ogień z nieznanych mi powodów.
Położyłem dłoń na ramieniu Tanith'a, na co ten zareagował od razu, przykrywając ją swoją. Spojrzał na mnie smutno kręcąc z niedowierzaniem głową, ale zaraz potem wrócił do wpatrywania się w ojca.
- Tak, to była bardzo szczęśliwa rzecz, ciekaw jestem co powiedziała by na to mama. - Mówiąc to westchnął zupełnie zrezygnowany i odwrócił się na pięcie, ja zmieszany nie widziałem co począć, przecież mimo wszystko nie wypada tak...
- Carri? Idziesz? - Ponaglił niby nie celowo, ale ja stałem wciąż w miejscu spoglądając na jego ojca. Zgarbionego i zmartwionego, zdecydowanie nie tak miało wyglądać to zapoznanie się rodziny. Podszedłem więc do niego i poklepałem po ramieniu.
- Niech się pan nie martwi, wszystko da się naprawić, a poza tym jak mam być szczery to oboje jesteście do siebie zbyt podobni... Nie tylko wyglądem. W słowach Manusa niekiedy było sporo racji. - Mężczyzna uniósł pytająco brwi, ale widziałem to tylko kontem oka po patrzyłem z wciąż lekkim bólem na Tanith'a. Tak, pamiętam wciąż o tym poranku, kochany.
- No nic, do widzenia... Już idę skarbeńku! - Zakrzyknąłem przesadnie słodko i popędziłem w dokładny ślad za rudzielcem... Właściwie zupełnie zapomniałem po co tu przyszliśmy.
Rozglądałem się tak ciekawie, jednocześnie starając się, sobie przypomnieć co właściwie zamierzaliśmy zrobić. Cóż skoro pamięć mi zawodzi, to chyba nic tak nadzwyczaj ważnego. W przelocie tak idąc moją uwagę przyciągnęły wypieki cukiernicze, świeże bułki z nadzieniem i ciastka. 
Uśmiechnąłem się i szarpnąłem Tanith'a za koszule. Obrócił się obojętnie, był taki zgaszony, że teraz chyba nic mnie nie odwiedzie od wydania paru groszy na zbędne kalorie.
- Coś nie tak? - Spytał w końcu dziwnie mi się przyglądając, przekręciłem mu więc łebek w stronę piekarni z porozumiewawczym uśmiechem.
- Co? O co Ci chodzi? - Wciąż nie rozumiał co mnie irytowało, więc pociągnąłem go do budynku i wpadając przez drzwi poprosiłem dosłownie o wszystko po trochu.
Tanith tylko patrzył na to wszystko i te liczne pakunki, które otrzymywałem w chciwe łapki ze skołowaniem, aż w końcu i na jego barki spadło trochę ciężaru słodkości.
- Możesz mi wyjaśnić po co wykupujesz cały sklep? - Wciąż te pytania, dziś uch zbyt dużo kochanie nie myśl, a jedź! 
- Jak to czemu? Bo chce miło spędzić czas z bardzo spochmurniałym panem... Aaa - Zaszczebiotałem wpychając mu w usta chrupiący czekoladowy rogalik. 
Z początku protestował, ale gdy zrobiłem piękne oczka i również przygryzłem słodycz z drugiej strony, nie wytrzymał i urywając spory kawałek z zapałem podsuwając mi znów pod nos każąc gryźć póki nasze usta nie zetknęły się w słodkim pocałunku.
Zaróżowiony na policzkach odsuwałem się od Tanith'a przełykając jeszcze smak ciasta w ustach.
- Spokojnie, łakomczuchu nie wszystko na raz, poczekałbyś może aż dotargamy to do domu i podzielili z dziewczynami? - Uśmiechnąłem się potrząsając lekko pakunkami.
O dziwo odnalazłem nawet wśród tego asortymentu ciasta które przypominałem te co tak przypadły do gusty Irulci w ślinieniu. Pomyślałem więc, że może i maluchy się ucieszą z nowego słodkiego zajęcia nawet pomimo jeszcze braku uzębienia.
Gdy jednak w końcu chciałem dać nowy obiekt zainteresowania dzieciakom mama posłała mi ostrzegawcze spojrzenie.
- Spokojnie zostawią przecież gdy im się znudzi. - Westchnąłem próbując uciec przed tym spojrzeniem.
- A co jeśli się zadławią? - Drążyła dalej te małą, ale zimną wojnę na spojrzenia.
- Ech... Po prostu ty masz ochotę na te ciastka prawda? - Podałem więc jej torebkę, ale nim wyciągnęła po nią dłoń prychnęła.
- Żartujesz sobie ze mnie? Daj, będę ich po prostu pilnować. 
- Nie wątpię, że będą bezpieczne jak nigdy... a gdzie podziała się Mor? - Dopiero teraz uświadomiłem sobie dość widoczny i doskwierający brak siostry. Ostatnio ogólnie niezbyt dużo ją widywałem, a jak już to w książkach lub wmawiali, że zbyt źle się czuje by pospacerować z bratem po okolicach miasta. Cóż mogłem chyba czuć się urażony, owszem wydarzyło się dużo i mnie trochę więcej czasu zajmował Napeta, ale to nie powód zupełnego odcięcia się od świata i latania po bibliotekach.
- Z tego co wiem tam gdzie zawsze i nie specjalnie lubi gdy jej się przeszkadza. - Faktycznie mama powiedziała to chrupiąc jedno z ciastek, ale przez temat siostry straciłam chęć do wypomnienia jaj tego i po prostu pokierowałem się na górę do pokoju Tanith'a, mojego częstego celu w tym domu. W sumie dość bardzo się tam rozgościłem, a już szczególnie na łóżku. Wiem, że miałem własny pokój, ale praktycznie do niego nie wchodziłem, nawet gdy nie było rudzielca na horyzoncie, ja mimo to leżałem tam i upajałem się zapachem...
- Widzę, że szczególnie zasmakowałeś w cieście rogalików. - Zaśmiałem się wchodząc do pomieszczenia gdzie zaraz na progu powitały mnie okruszki.
A zaraz potem za drzwi wychylił się sam Tancio z okruszkami na bródce i wokół ust.
- Oh jej, nie przesadzasz ty za bardzo? - Pogładziłem go po brodzie, przysuwając do siebie najpierw zlizując okruchy, a potem całując. Moja dłoń z początku oparta o jego klatkę piersiową niebezpiecznie zjechała na brzuch, ciepły i przesadnie wciągnięty, nie miałem pojęcia czemu. Zaraz potem zahaczyłem jakoś tak paluszkami o pasek jego spodni rozpinając go bez pośpiechu, bez przerwy całując władcze usta ponaglające mnie z narastającą niecierpliwością. 
Było to bardzo dopingujące i przyjemne, za każdym razem z nieodmienną chęcią spychał mnie na łóżko lub w jakikolwiek inny sposób sprowadzający się koniec końców do pozycji w której to leżałem zmachany pod nim.
- Skarżyłeś się ostatnio na zbyt ciasne spodnie, prawa? - Zamruczałem spoglądając mu w jego kolorowe oczy. Nie odpowiedział drażniony przez moją dłoń grasującą przy jego dobytku tylko westchnął uradowany i zechciał ciągnąć mnie w stronę łóżka. Przerwałem mu jednak spychając lekko na podłogę, nie chciałem by upadał, a jedynie ugiął się pod moim ciężarem. 
- Wszystko trzeba kiedyś spalić. - ułożyłam się na nim całując w nos i kręcąc tyłkiem na przeróżne sposoby. Nie trwało jednak długo jak się wyprostowałem uginając nogi Tancia w kolanie by koniec końców podtrzymywać jego stopy.
- Jeden całus, na dwa brzuszki. - Oznajmiłem szczerząc się do niego z zadowoleniem i czekając aż zacznie.
- Uh... Niech ci będzie... - Jęknął podnosząc się ciężko do pierwszego brzuszka Tanith, gdy to mu się w końcu udało postąpił bardzo nieuczciwie całując mnie za każdym razem.
- Ej. - Fuknąłem dociskając jego niesforne nogi do podłogi.
- No co tak łatwiej liczyć, a poza tym... - Wyprostował się na dłużej znów przechwytując moje usta, ale tym razem ciągnąc za sobą na podłogę.
- Im więcej tym lepiej, poza tym czy nie spale tego szybciej skuteczniejszą metodą? - Stąpnął, gdy ja jak na zawołanie ułożony między jego nogami przechwyciłem sferę jego spodni wykorzystując to jak bardzo pobudzony był by doprowadzić go do większego szału.
- Może... Szczerze, nie mam pojęcia. - Oblizałem się widząc próbujący pięknie przedrzeć się przez materiał członek Tancia. Sam zresztą nie byłem lepszy, a moja wypukłość w spodniach dawała mi to solidnie do zrozumienia.
- Znalazły się dwa napalone leniuchy, tylko łakomstwo im w głowę. - Zaśmiał się widząc moje ciekawskie spojrzenie wbite w miejsce i rzecz którą bardziej lubiłem mieć w ustach niż jakikolwiek słodycz, który pochłonąłem w drodze do domu.
- Cóż poradzić. - Zdecydowanym ruchem chwyciłem go, wpierw naciskając przez materiał, a potem kończąc w moich ustach. Wytłamszony i obśliniony trysnął jak na zawołanie chwile tak się delektowałem z zapałem przełykając póki zniecierpliwiony zwierz, czuły na wykorzystanie i nielubiący niedokończonych dobrze spraw, warknął gardłowo przypierając do ściany.
- Znów cię mam i teraz nie uciekniesz! - zarechotał pozostawiając na moim drżącym ciele tylko białą koszule po czym ścisnął bardzo mocno moje pośladki. Zawiesiłam posłusznie łapki na jego szyi cały czerwony z jękiem reagując na tłamszenie mojego tyłka, gdy zaś Tanith we mnie wszedł podniosłem krzyk gdyż automatycznie z tym przepełnionym brutalnością wtargnięciem doszedłem na miejscu. 
Poczułem łzę na policzku i powoli odważyłem się, stękając ilekroć ten przyśpieszał, spojrzeć ponownie na niego zamglonymi oczyma. Pełnymi miłości do tego, który ponownie niemal rozsadzał mnie od środka i całował po karku. Moimi drżącymi dłońmi pochyliłem go do siebie zauroczony żądzą w jego oczach i rozchylonymi wilgotnymi ustami.
Rozstrojony po nie wiadomo i do końca którym to już z kolei jęku pod wpływem ucisku skończyłem ponownie równo z Tanith'em, który tuląc mnie zupełnie opadłego z sił, choć sam był w niewiele lepszym stanie. Za to usatysfakcjonowany zdołał jeszcze opaść wraz ze mną na łóżko.
Chwile tak leżeliśmy naprzeciw siebie spleceni ciałami, póki nie przyszło nam wstać.
Usłyszeliśmy bowiem znów pukanie do drzwi, które dziwnym trafem były zatrzaśnięte, choć jak tak się zastanowić, chyba właśnie to je kopnąłem napotykając przeszkodę na drodze do ściany. Bardzo niechcianą przeszkodę na drodze do spełnienia.
- Chwile! - Odpowiedział w końcu osóbce za drzwiami, dość naturalnym tonem głosu, nawet zadyszka znikła jak na zawołanie. 
Wstał idąc do garderoby, a po drodze zbierając stare porzucone po pokoju przez nas ciuchy. Ja teraz siedziałem na łóżku w pozostałej mi przepoconej i pomiętej białej koszulce z rozpaczą próbując ułożyć włosy i pozbyć się rumieńców.
- Trzymaj! - Tanith rzucił mi nowe ubrania po dłuższym przesiadywaniu wśród łaszków.
- A wiesz miałeś racje teraz są idealne! - Zaśmiał się siadając przy mnie w tych ciasnych w kroju spodniach, nadzwyczaj ciekawie opiętych na tyłku.
- Nawet nie wiesz jak się ciesze.. - Zamuczałem wyciągając łapczywie łapkę po największe cudo tego świata, ale zostałem zatrzymany.
- Przykro mi słodziaku, ale nie teraz. Ubierają się raz dwa bo mamy gościa... No chyba, że ci pomóc. - Nie czekał na odpowiedź po prostu najzwyklej zarwał ze mnie koszule gładząc jeszcze go klatce piersiowej co było nie farę bo... Nieważne zresztą ważne, że przyjemne.
- Proszę. - Rzucił w końcu gdy zatarliśmy mniej więcej ślady naszej niewinnej zabawy. Zdziwiłem się bo do pokoju weszła Mor, ale jakby jakaś taka inna, bardziej kobieca, coś jakby nabrała kształtów. Nie wiem jak dokładnie to ująć.
- Tanith... Carrick... Przepraszam za najście, ale w końcu muszę to zrobić. - Wyznała słabo i nerwowo podchodząc do rudzielca i biorąc go za ręce.
- Wiem, że to nagle, ale... - Położyła jedną z jego dłoni na wysokości łona na co Tanith momentalnie zadrżał, a ja zaniepokojony nie mogąc nic pojąć przyglądałem się im uważnie.
-... Jestem w ciąży. - Mor uniosła nieśmiało głowę spoglądając na niego ze słabym uśmiechem i nadzieją na zrozumienie z jego strony.
- I nie ma wątpliwości co do faktu, że to ty jesteś ojcem.

<Oj Tancio xD Klejnocik?>