sobota, 10 stycznia 2015

Od Manusa (do Jashy)

Przytaknąłem jej rozglądając się po pomieszczeniu. Sceneria idealnie pasowała do dźwięków jakie dochodziły zza drzwi... Ale jeden jęk był jakby urwany z innej bajki i to mnie zaciekawiło, prócz tego, że faktycznie szukałem Jashy.
- I nie chciałem byś słyszała. - Odpowiedziałem podchodząc do fotela powoli, kładąc na nim dłoń, równie szybko ją również zabierając.
Stanąłem przed nią, po raz ostatni rzucając ukradkiem spojrzenie na ciało blondynki przykute do ściany. Do niedawna zapewne była piękna...
Jasha cicho warknęła widząc moje zainteresowanie kobietą inną niż ona, ale cóż jej po tym, a co ważniejsze mi, skoro tamta była martwa.
Miałem ochotę jednak  trochę się z Jaszczureczką podrażnić. Zwróciłem się więc w stronę resztek tej pozbawionej oczu biedaczki, przesuwając lekko palcami po przecięciu między piersiami, brudząc tym samym śnieżnobiałą do tej pory rękawiczek resztkami krwi.
- Ups. - Zaśmiałam się rozmazując niewyraźne czerwone smugi na jednej z piersi, zimnych jak lód. 
- Zlecenie na parę cyców jak widzę... Czemu ja zawsze dostaje zdradzieckich mężów, a ty takie ślicznotki? - Naprawdę czułem w tej chwili żal, ale i rozbawienie.
- Manus? - Usłyszałem za plecami gdy mój kciuk właśnie grzebał z pasją w oczodole dziewczyny, a druga dłoń podtrzymywała ociężałą głowę.
- Tak, Gadzinko? - Zaszczebiotałem odchylając w jej stronę głowę. Wciąż siedziała w jednym i tym samym miejscu skryta pod materiałem, który kłuł niemiłosiernie moje oczy.
- A co byś robił z takimi zleceniami? - Dobre pytanie i w sumie zależałoby od tego wiele aspektów. Czy choćby zdradziecka dama byłaby piękna, młoda...
Obróciłem się tyłem do blondynki, puszczając jej głowę już z zupełnym brakiem zainteresowania, a wpatrywałem się teraz tylko w jeden szczególny dla mnie punkt od już paru ładnych lat. Jasha wciąż wyczekiwała odpowiedzi, ale ja nie zamierzałem nawet otworzyć ust, przynajmniej jeszcze nie teraz. 
Podstawowym jednak wymogiem tego wszystkiego byłby taki fakt jak to, czy ofiara jest tobą.
Zszarpałem szmatę, która zakrywała piękną nagość wciąż zaróżowionej Jaszczureczki. Jej ciało przepięknie reagowało na nagłe zróżnicowanie temperatur, gęsią skórką w tym też stwardniałymi brodawkami u piersi. 
- Wykonałbym je jak należy rzecz jasna... - I to mówiąc wziąłem Jashe w ramiona i zaniosłam do najbliższej sypialni, nie mogłem przecież pozwolić by mój skarb się zaziębił.
W tym też czasie spoglądała na mnie iskrzącymi oczyma pełnymi zniecierpliwienia, a gdy przez przypadek lekko musnąłem wewnętrzną część jej uda zadrżała, co bardzo mi się spodobało. Wylądowała więc na łóżku bez większych ceregieli, a ja zajmowałem się już wyduszaniem z niej jęków. Najpierw udo potem coraz bliżej jej wnętrza.
- Powiedz mi moja słodka... - Zabrałem na moment dłoń ku jej niezadowoleniu i układając się na niej spojrzałem w jej cudne, ciemne oczęta.
- Czemu po prostu nie powiesz, że potrzebujesz czegoś więcej? - Może i chciałem usłyszeć odpowiedź, którą w sumie sam mogłem sobie sprezentować, ale nie mogłem się powstrzymać od łaskotania jej mięciutkiego brzuszka. Rozpraszałem ją wiedząc o tym doskonale.
Ona jednak potrzebowała tego, chwili bliskości, której możliwość ciągle nieświadome jej zabierałem. Co ze mnie za kochanek skoro wciąż uciekam byle dalej, bo tak właśnie to wyglądało... Raniłem ją, a ona... Cóż, popisowo zadawała śmierć innym.
Taki był nasz zawód, ale miałem wrażenie, że to wszystko przez moją osobę. Oczywiście, że oboje spotkaliśmy się właśnie przez te robotę, a ja nie miałem nic przeciwko garstce trupów w piwnicy jeśli tylko moją Jaszczureczkę to pasjonowało. Trochę krwi jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
- Przecież ty... - Urwała czując mój dotyk w sam jej czuły punkt, przejechałem lekko palcem w tym rozkosznie ciepłym i wilgotnym miejscu. 
Usłyszałem ciche jęknięcie, które poddało mi nowy pomysł.
- Ach... No wiem, jestem straszny. - Szepnąłem po czym postanowiłem trochę po operować językiem. Dawno już staruszek pewnie usechł z tęsknoty za sprawianiem przyjemności nielicznym kobietom, które na to zasłużyły. Koniuszkiem języka podrażniłem łechtaczkę, ciekaw byłem tego, można by powiedzieć, zwiedzania. Choć zabrzmiało to teraz jakbyśmy byli w takiej sytuacji pierwszy raz, ale skąd niby miałbym wiedzieć co robię będąc zupełnie nietrzeźwym, niestety. Sam nie wiem czemu, akurat wtedy Jasha mogła w pełni się mną nacieszyć... No, nie uciekałem jej z przed nosa, by załatwić różne sprawy... Pewnie jeszcze bełkotałem o różnych dziwactwach i miejmy nadzieje, że nie ukrywała ona przede mną faktu o tym, że tak naprawdę już od dawna nasłuchiwała się o niejakiej Isil. Jeszcze tego było by mi brak, a ostatnio i tak jest dość dziwnie tłoczno w moim życiu. Może warto by było coś zmienić.
Poczułem nagle jak dłoń Jashy gładzi mnie po włosach na co uniosłem lekko głowę przerywając badanie jej wnętrza. Jaszczureczka z warkotem bojowym skoczyła na mnie wpijając mi się w usta, nie omieszkała też dosłownie rozedrzeć mi tymi swoim pazurami koszuli, a gdy jej spojrzenie dzikie i łapczywe postanowiło spocząć bardziej w dole, a konkretnie tam, gdzie wciąż szumi gęstwina lasu jawnych jesiennych barw. Jęknąłem cicho, bo nie długą chwile potem pazurek nie omieszkał zaczepić mojego penisa.
- Tak. Zdecydowanie jesteś okropny, bo każesz mi tak długo czekać! - Syknęła. 
Chyba jednak wciąż miała na uwadze te blondynek na dole, bo poczułem jej uścisk dość bardzo. Bardzo. Mam za swoje przyznaje się... Oh jej... Teraz to ja byłem czerwony, a królowej zdecydowanie nie dało się już tego dnia strącić korony z głowy.
Rzecz jasna nim skończyłem w jej wnętrzu, trochę mnie namęczyła... Zarysowała klatkę piersiową, zaznaczając definitywnie teren, a nawet ugryzła mnie w udo.
I wcale nie wyrażałem zgody na grzebanie we mnie co skończyło się tym, że skończyłem prędzej niż zacząłem, ponadto z szarganą dumą... Nigdy, ale to przenigdy więcej nie dopuszczę tu nikogo! To takie nie męskie! 
- Teraz widzisz czemu to ja otrzymuje te zlecenia. - Szepnęła mi słodko leżąca na mnie Jasha. Zadrżałem tylko i już nic nie odpowiedziałem póki Jaszczureka znów mnie nie dosiadła. 
Mam szczęście do kobiet! Niezaprzeczalne!

<Gadzinko? Srogaś D:>

Od Wielkiego Mędrca (do Narishy)

Spojrzałem na siedzącą obok mnie Narishę. 
- Przepraszam, nie powinnam pana zadręczać pytaniami - powiedziała i zwiesiła głowę.
- Wręcz przeciwnie - stwierdziłem. - Każdy, kto choć raz poznał smak bycia mentorem powinien być dumny, że zadaje się mu pytania. Nawet, jeśli takie, które często sam sobie zadaje i wciąż odpowiedź jest niejasna.
Przerwałem na chwilę i spojrzałem w niebo. Chmurzyło się, a chłodny wiatr, nasycony wilgocią przynieść miał wkrótce deszcz.
- Cały świat pełen jest nienawiści - powiedziałem w końcu, przerywając ciszę. - Nienawiść nie jest obca nikomu. Nawet moje serce czasem kłuje, zrodzona ze strachu, złości, czy nawet chęci sprawiedliwości bliskiej pragnieniu zemsty. Sama także spotkasz na swej drodze ludzi, do których czuć będziesz niechęć, odrazę. Być może będą to ludzie, o których będziesz mówić "źli", tacy, którzy ciebie nienawidzić będą mocniej, nie starając się tej niechęci zwalczyć.
- Nie czuję do nikogo nienawiści - powiedziała.
- Ale czułaś strach przed tamtymi ludźmi - zauważyłem - i gdyby twoje życie zależało od tego byłabyś gotowa się bronić. To normalne i właściwe - obrona własnego życia. Tylko, że gdy musisz bronić się nazbyt często, może okazać się, że instynkt bierze górę nad rozumem. 
- To... straszne - wyszeptała.
Rozumiałem ją. Straszne było to co nie raz spotykało dobrych ludzi. Gorsze były bestie, które się w nich rodziły.
- Owszem. Paść ofiarą nienawiści może każdy i każdy może stać się nią zaślepiony. Nie tylko mieszaniec. Poza tym, tu w Yrs ludzie tacy jak ci, którzy próbowali cię zabić są mimo wszystko rzadkością. Owszem nie każdy od razu będzie ci ufał, ale to raczej zwykła ostrożność. W razie kłopotów zawsze możesz zwrócić się do straży. Pomogą.
Znów zapadłą chwila ciszy, podczas której Narisha układała sobie w głowie to, co jej powiedziałem.
- Co do reszty twoich pytań - zacząłem powoli. - Cóż coś takiego jak droga na skróty istnieje, ale jak długo można żyć, kradnąc innym coś, na co powinno się zapracować? I co ważniejsze czy można w ten sposób żyć tak, by być zadowolonym z życia podczas ostatnich jego chwil? Jeżeli odpowiesz przed samą sobą na te pytania, znajdziesz i odpowiedź na swoje. Godne życie nie jest czymś łatwym i dla każdego znaczy co innego. Jedni pragną rodziny, dzieci, inni bogactw i sławy, jeszcze inni chcą po prostu przekazywać wiedzę. Znajdź swoją drogę, swoje pragnienia, realizuj je tak, by żyć w zgodzie z samą sobą, a powinno być dobrze.
- Brzmi łatwo... i trudno za razem - stwierdziła, dość trafnie.
- Teoria nigdy nie jest równa praktyce. Ale mam jeszcze jedną radę dla ciebie, dziecko - poklepałem ją po dłoni.
- Jak?
- Nie martw się tak. Przeszłość minęła, przyszłość jeszcze nie nadeszła, a teraz? Teraz uśmiechnij się i żyj. 
- Dobrze - dziewczyna obdarowała mnie promiennym uśmiechem.
Jeszcze chwilę siedzieliśmy razem, rozmawiając. Pragnienie wiedzy dziewczyny i chęć zrozumienia świata byłą czymś niezwykłym u tak młodej osoby. 
- Wybacz, moja droga, ale muszę wracać do swoich obowiązków. Ty powinnaś rozejrzeć się jeszcze po okolicy. Pewien jestem, że spotkasz i kogoś życzliwego - powiedziałem, wstając.
- Jeszcze raz panu dziękuję za wszystko.
Skinąłem lekko głową i wsiadłem na grzbiet mojego Siwka, który swoim lekkim kłusem ruszył do miasta. 

Gdy wszedłem do swego niedużego mieszkanka tuż przy murach akademii byłem zmęczony. Kilka godzin spędziłem u króla Urdona, sprawdzając kilka znalezionych przez niego śladów. Utrzymanie moich zdolności podczas, gdy musiałem dbać o swoją zmienioną teraz formę nie było tak łatwe, jak mogło się zdawać.
Zrzuciłem iluzję, stając się znów Kirilielem, chłopcem, którego wieki temu uratowano przed śmiercią.
Wstawiłem wodę na nieduże palenisko i wkruszyłem do dzbanka zioła. Ledwie je zalałem, a usłyszałem gorączkowe pukanie do drzwi. Odruchowo otworzyłem je.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to struga deszczu, szara i ciężka. Ułamek chwili później mój wzrok padł na kobietę, próbującą schronić się pod niedużym daszkiem na lewo od wejścia do mojego mieszkanka.
- Wejdź - rzuciłem od razu i cofnąłem się, by ją wpuścić.
- Dziękuję - wysapała, pocierając ramiona.
Gdy uniosła wzrok rozpoznałem ją od razu. Ona mnie z resztą też, bo uśmiechnęła się szeroko.
- Miło znów cę widzieć - rzuciła Kerenza.
- I wzajemnie - uśmiechnąłem się chyba nieco blado i wskazałem jej fotel. - Usiądź proszę, dam ci koc i mam nadzieję, że lubisz napary z ziół. Rozgrzeją cię.
- Dziękuję - powiedziała, biorąc koc.
- Zdejmij mokre ubranie, trzeba je wysuszyć nad paleniskiem. Inaczej się jeszcze przeziębisz. Zaraz znajdę ci coś do okrycia - zaproponowałem i ruszyłem do swojej malutkiej sypialni, by poszukać czegoś w kufrze.
Gdy wróciłem z przydługą koszulą Kerenza siedziała opodal paleniska, rozczesując palcami włosy. Była naga, obrócona do mnie tyłem.
Gdy odwróciła się do mnie mój wzrok padł na jej pełnych, kształtnych piersiach. Poczułem jak moje policzki zaczynają piec niemiłosiernie.
- Proszę - powiedziałem, szybko podając jej ubranie.
Założyła co prawda koszulę, ale musiała wstać i pięknie się przede mną wyprężyć.
- To tu mieszkasz? - spytała, rozglądając się po pomieszczeniu, a gdy nachyliła się nad biurkiem, by coś obejrzeć, ukazując mi przy tym spory kawałek jędrnego pośladka, przełknąłem głośno ślinę.
- T-tak... ale dość sporo podróżuję.... - wymamrotałem w odpowiedzi na pytanie.
- Długo znasz Tanith? - kolejne pytanie, gdy obróciła się na powrót do mnie, uśmiechając słodko.
- Od... zawsze, tak właściwie - rzuciłem.
- Miło, że jesteście przyjaciółmi - stwierdziła, podchodząc bliżej mnie. - Jesteś strasznie rozpalony... - stwierdziła, kładąc dłoń na moim czole, później przenosząc ja na policzek.
- Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo usta kobiety celnie trafiły w moje, podczas gdy palce wplotła w moje włosy.
Odruchowo oddałem pocałunek, na co Kerenza wolną dłonią ujęła moją, kładąc ją na swoich pośladkach.  I tam już moja dłoń została, gdy kobieta naparła na mnie, prowadząc w stronę fotela.
Sam nie mam pojęcia co się ze mną działo i dlaczego ta kobieta tak na mnie działała, ale pragnąłem jej, a ona mnie, co nie trudno było zauważyć, biorąc pod uwagę zapał z jakim pozbawiła mnie ubrań.
Próbowałem ją odsunąć, gdy resztki mojego zdrowego rozsądku doszły do głosu. Nie pozwoliła mi na to, mocniej obejmując mnie ramionami.
Gdy uniosła się nieco, by po chwili pieszczot, pospiesznie wziąć mnie w siebie, pozwoliłem jej na to. Nawet więcej, zacząłem z zapałem pieścić jej ciało. Krągłe piersi, zgrabne uda i pośladki.
Niemal już zapomniałem jak to jest mieć ten ogień w żyłach, który nasilał się z każdym ruchem kobiety.
Mocno przyciągnąłem ją do siebie, unosząc i po chwili kładąc na łóżku. Widziałem jej skrzące się oczy, usta lekko rozchylone, kuszące mnie. Widziałem też ogrom jej pożądania, gdy wszedłem w nią ponownie, mocno, głęboko. Pieściłem ją rozkoszując się smakiem jej skóry. Dźwiękiem jej głosu, gdy ponaglała mnie słodko pojękując.

Obudziłem się, czując, jak coś ciepłego przyciska się do mojego ramienia. Spojrzałem na śpiącą obok mnie kobietę, a wydarzenia z wieczoru... i nocy uderzyły we mnie.
Nie bardzo mogłem uwierzyć z mój własny brak odpowiedzialności... Powinienem przecież odmówić... Nie zrobiłem tego.
Wstałem powoli wyplątując się z objęć kobiety, tak, by jej nie obudzić, ubrałem się i wyszedłem, uciekając zwyczajnie. Musiałem... jakoś to wszystko przemyśleć. Usiadłem więc na ławeczce w ogrodzie, cieszą się chwilowym spokojem...

<Znajdzie mnie ktoś myślącego? xD *Jak coś to jest Kiri, ten młodziak*>

czwartek, 8 stycznia 2015

Od Jashy (do Manusa)

Manus znów zniknął, tym razem wraz ze swym ojcem, którego mało delikatnie wywlókł z domu. 
Kazałam dziewuchom posprzątać, sama wstałam i ruszyłam do swojej sypialni. Tam zdjęłam z szyi drogocenne klejnoty i niedbale wrzuciłam je do zdobionego, zamykanego na klucz kuferka, pośród inne świecidełka.
Spojrzałam na stos zwojów na swoim biurku. Do każdego dołączona była sakiewka.
Każde zlecenie jakie otrzymywałam było z góry sowicie opłacone z góry. Większość oferowała stawki, które wystarczyłyby na wynajęcie armii innych skrytobójców. Tylko, że oni nie chcieli armii, chcieli mnie i byli gotowi płacić nawet jeżeli nie mieli pewności czy wezmę tę robotę. Dlaczego? Powodem była nienawiść. Ludzie modlili się, by nie znaleźć się na mojej liście. A to wszytko przez moje metody i lubowanie się w robieniu z moich ofiar ozdóbek. 
Tak, ktoś musiał bardzo źle komuś życzyć, aby płacić mnie za jego interesującą śmierć. 
Przejrzałam kilka zwojów, szukając kogoś kto byłby dla mnie interesującym celem. I znalazłam. Młoda szlachcianka, a przy tym, jak to napisał szanowny zleceniodawca, zdradziecka kurwa, którą należało zlikwidować, siedziała sobie wygodnie w jednym z letnich pałacyków w Yrs.
Zostawiłam zlecenie na wierzchu stosu, a ja podeszłam do sporego kufra przy ścianie. Wyciągnęłam z niego lekką zbroję z czarnej skóry, zestaw sztyletów, strzałek i dwa długie sztylety o zakrzywionych ostrzach. 
Przebrałam się powoli, dokładnie zapinając sprzączki tak, by nic nie krępowało mi ruchów, włosy ściągnęłam tasiemką, umiejscowiłam broń i byłam gotowa do wyjścia.
- Azor! - ryknęłam. - Chodź, pomożesz mi zabrać zabaweczkę.
Mój sługus zjawił się pomrukując coś mało zrozumiale.
Ruszyłem na sporą polanę, która pełniła funkcję pastwiska dla Justriana.
Ogier zarżał, czując czyjąś obecność, jednak gdy tylko mnie zobaczył, podbiegł rżąc na powitanie. Wskoczyłam na jego grzbiet. Zawsze jeździłam na oklep. Justrian nie tolerował siodeł, a ja nie miałam nigdy czasu na zakładanie mu rzędu.
Popędziłam rumaka do galopu, co wręcz uwielbiał i skierowałam się w stronę miasta.
Dotarcie do odpowiedniego pałacu nie stanowiło kłopotu. Ominięcie leniwych, opasłych i cuchnących alkoholem strażników tym bardziej. Przemknęłam jak cień po wąskim murku, skoczyłam na ściankę i dotarłam do otwartego luftu. Był wąski i zapewne osoba moje postury ni zmieściłaby się tam, ale ja byłam przecież Kargijką. Wystarczyło przemieścić ramiona w stawach i już byłam w środku. Krótkie chrupnięcie i byłam gotowa do dalszej zabawy. 
Kierując się węchem i wyostrzonym w ciemnościach wzrokiem zlokalizowałam poszukiwaną dziewczynę. Była w swojej sypialni. I to nie sama. Miała, a jakże, dwóch towarzyszy. 
Wśliznęłam się cicho do pomieszczenia, przez chwilę spoglądając na to jak jeden z mężczyzn zabawia się z moją przyszłą zabaweczką, gdy drugi się temu przygląda. 
Skoczyłam w przód. Jeden z mężczyzn, ten z boku zarobił igłą z trucizną prosto w nasadę czaszki. Drugiego powalił mój sztylet, wbity pod ucho. Mężczyzna zginął na miejscu, a ja szybkim gestem zakryłam otwarte do krzyku usta kobiety.
- Nie radzę wrzeszczeć, bo wytnę ci język - wyszeptałam czule, głaszcząc ją po policzku.
Tak, będzie pięknie wyglądać, gdy życie już z niej ucieknie.
Małą igiełka uciszyła ją i zrobiła całkiem pozbawioną własnej woli kukiełką.
- Wyjdziesz ładnie do ogrodu, poczekam tam na ciebie - rozkazałam.
Dziewczyna podniosła się i zaczęła poruszać tak, jak jej kazałam, choć widziałam, jak jej umysł próbuje przejąć władzę nad ciałem, to było to teraz niemożliwe. Była moja.
Wyskoczyłam zgrabnie przez okno, które otworzyłam i stanęłam w cieniu.
Po minucie pojawiła się obok mnie dziewczyna. Naga, spocona i blada.
- Chodź - rzuciłam i ruszyłam przez zarośla do muru. 
Tam czekał już Azor, który przybiegł tu za moim tropem.
- Bierz ją do domu - warknęłam. - Tylko cichaczem. 
Stwór mruknął i puścił się szybkim biegiem, ja natomiast przeskoczyłam murek. Mój ogier czekał tam, by zabrać mnie na swoim grzbiecie do mojej ustronnej, cichej posiadłości.
Od razu skierowałam się do podpiwniczenia, gdzie zwykłam się bawić ze swoimi ofiarami. Po zdecydowanie zbyt długim oczekiwaniu usłyszałam ciężkie sapanie Azora i przeciągły wrzask dziewczyny, która właśnie odzyskała władzę nad własnym ciałem. Byłą jednak niczym przy sile mojego sługi. 
- Przywiąż ją - poprosiłam.
Azor zrobił to jak zwykle mamrocząc coś do siebie. 
Dziewczyna stała z dłońmi przypiętymi do haka na jednym ze słupków.
- Błagam... wypuść mnie - lamentowała moja ofiara.
Teraz mogłam bliżej jej się przyjrzeć. 
Dość wysoka blondynka o zielonkawych oczach. Zapewne uchodziła za piękność z tymi swoimi długimi nogami i pełny biustem. Widać było, że nie stroniła od ostrych kontaktów fizycznych, na co wskazywały ślady po zębach na udzie.
- Zabaweczki nie mają prawa się odzywać. Bądź grzecznie, cicho, a będzie mniej bolało - poprosiłam.
- Co ty mi chcesz zrobić?! Proszę! Ktoś ci za to zapłacił?! Zapłacę więcej! O wiele więcej! Tylko mnie wypuść.
- Oj zamknij się - rzuciłam, tracąc cierpliwość i uderzając ją w twarz. 
Blondynka zaczęła płakać i szarpać się. Ja zapięłam kajdany na jej kostkach, tak, że wpół wisiała teraz na rozstawionych nogach.
- Nie rób mi krzywdy... błagam... - mamrotała wciąż, a gdy zobaczyła jak sięgam po długi sztylet krzyknęła przeciągle.
- Jak widzę lubisz gdy ktoś z tobą ostro pogrywa - wyszeptałam i przejechałam ostrzem sztyletu między jej szybko unoszącymi się piersiami, delikatnie kalecząc skórę.
- Błagam...
- Oj będziesz jeszcze błagać... Długo błagać, zanim umrzesz i staniesz się śliczna i cicha.
Nie zważając na kolejne krzyki przejechałam sztyletem niżej w dół jej brzucha, po łono, by w końcu włożyć ostrze między jej uda. Przez chwilę drażniłam jej kobiecość chłodnym żelazem, do chwili gdy poczułam słodki aromat krwi, płynących z licznych, drobnych, póki co, rozcięć. Wtedy wbiłam sztylet w jej wnętrze aż po rękojeść. 
- Mam nadzieję, że ci się podoba... W końcu tak pojękujesz i drżysz - wymruczałam, przyciskając swoje ciało do jej i dźgając ją wciąż mocniej, nawet gdy moja dłoń ślizgała się na zbroczonej krwią rękojeści.
Gdy głowa dziewczyny zwisła bezwładnie, a jej pierś zaczęła ledwo się unosić wyszarpnęłam sztylet z jej ciała i odsunęłam się oglądając swoje dzieło. 
Wszędzie była krew i strzępy ciała mojej ofiary. Jej ciało było blade i chłodniejsze niż wcześniej. Uniosła jednak głowę odrobinę i spojrzała na mnie z wyrzutem. Wyciągnęłam nieduży sztylecik i wydłubałam jej oczy. 
- Nie powinnaś tak na mnie spoglądać - stwierdziłam.
Znów cofnęłam się, spoglądając na to, jak z dziewczyny ucieka życie. 
Moje ubranie całe było we krwi. Zdjęłam je więc i odrzuciłam w kąt. Dokładnie umyłam dłonie w stojącej opodal bali.
Usiadłam na fotelu, naga i czysta już, wciąż wpatrując się w dziewczynę, która już nie oddychała. 
Przejechałam pazurzastą dłonią po swoim udzie, drugą sięgnęłam piersi, wyprężonej teraz od chłodu jaki panował w pomieszczeniu, zapachu słodkiej krwi i żaru, który budził się w moich żyłach. 
Moja dłoń wjechała wyżej, wjeżdżając między moje uda. Stłumiłam jęk, który wydarł się spomiędzy moich ust, gdy prężąc się pieściłam swoje wnętrze. 
Usłyszałam cichy szelest i odwróciłam się gwałtownie do jego źródła.
W drzwiach stał Manus.
Szybko skryłam się pod narzutą, starając się uspokoić oddech i żar pożądania rozpalający mnie od środka.
- Nie słyszałam gdy wszedłeś - wydukałam, odwracając wzrok.

<Manuś? *.*>

środa, 7 stycznia 2015

Od Tanith'a (do Carricka/Manusa)

Spojrzałem na Manusa podejrzliwie, o dziwo miałem wrażenie, że mówi prawdę. To jeszcze bardziej mnie niepokoiło.
- Skarbie, co się dzieje? - spytała mama, drżącymi dłońmi trzymając miecz. 
Wziąłem ostrze z jej dłoni. Mama nigdy, przenigdy nie używała broni. Ona nie byłaby nawet w stanie nikogo skrzywdzić. Zabicie muchy przychodziło jej z trudem, a co dopiero stanięcie naprzeciw człowieka z zamiarem zabicia go.
- Nic takiego mamo. Poczekajcie tu na mnie chwilę - podałem miecz Carrickowi, choć miałem szczerą nadzieję, że nie będzie musiał tego żelastwa używać.
- Mamo? - spytał Manus i wyszczerzył się w ten swój wredny sposób, od którego miałem z miejsca odruch obronny.
Chwyciłem chłopaka za bety i syknąłem mu prosto do ucha:
- Tylko się cokolwiek odezwij na temat ojca to wbiję ci ten kozik prosto w bebechy i podciągnę aż do grdyki, zrozumiałeś?
- Dobra, dobra, będę milczał jak zaklęty - zaszczebiotał.
Puściłem go i cofnąłem się o krok.
- Zaraz wrócę - rzuciłem i zniknąłem, używając swojego talentu. 
Widziałem jak mama szuka mnie wzrokiem jeszcze przez chwilę, zaniepokojona.
Wbiegłem w uliczkę gdzie mieli czekać ci mężczyźni, którzy ponoć mnie szukali. I faktycznie byli tam. Wybrałem jednego, który odstawał od grupy. Chwyciłem za bety i łupnąłem nim o ścianę. 
- Czego chcesz ode mnie? - syknąłem, przykładając mu ostrze do gardła i pokazując mu się.
- Szeptem proszę, bo cię uciszę raz, a porządnie - warknąłem, gdy chciał zabrać głos.
- Darius chce tylko kamyki. Jak je dostanie to da ci spokój - wyszeptał.
- Jakie kamyki? Co ty bredzisz?
- Te, które rąbnąłeś ze świątyni. Darius ich potrzebuje i zrobi co będzie trzeba, żeby je zdobyć.
- Nie rąbnąłem żadnych kamyków, z żadnej świątyni - syknąłem, mocniej przyciskając draba do ściany.
I w tym momencie coś wpadło mi do głowy... To dlatego ojciec był w Yrs.
- Posłuchaj. Zabieraj swoich kumpli i powiedz swojemu szefowi, że sam mu złożę wizytę. I ostrzegam, że jeżeli będzie coś kombinował i dowiem się, że komuś z moich znajomych włos z głowy spadł to to nie będzie miła wizyta. Zrozumiałeś?
- Tak - rzucił. 
Puściłem go więc, dalej jednak bacznie obserwując. 
Znów zniknąłem, gdy facet zawołał resztę drabów.
- Idziemy. A ty... lepiej, żebyś się pospieszył - rzucił w przestrzeń, widząc, że nadal słucham.
Wróciłem do Carricka, który próbował uspokoić moją mamę. Natomiast Manus stał kawałek dalej.
Lajrill rzuciła się w moją stronę, uważnie mnie oglądając.
- Nic mi nie jest - powiedziałem uśmiechając się do niej.
- Wrócą... - rzucił. - Trzeba ich było unieszkodliwić.
- Ja nie zabijam - odparowałem. - Tak czy owak... dziękuję za ostrzeżenie...
- Nie ma za co... braciszku - ostatnie słowo wyszeptał tak cicho, że niemal tylko poruszył ustami.
- Chodźmy do domu, byle szybko. Manus... jeżeli mogę cię prosić... Znajdź ojca i go przyprowadź...
- Ojca? - zainteresowała się kobieta, spoglądając na mnie uważnie.
- Mamo wszystko po kolei. Spokojnie, a wszystko ci wyjaśnię, dobrze?
- Dobrze...
- No dobra... - rzucił rudzielec i odwrócił się na pięcie.
- Chodźmy i Carri... jeśli mógłbym cię prosić, żebyś czymś zajął Mor an chwilę... Nie powinna się denerwować... Niech najlepiej usiądzie z maluchami.
- Jak sobie życzysz - stwierdził chłopak.
- Mor? - moja mama oczywiście wszystko chciała wiedzieć.
- Mor to siostra Carricka.. Jest w ciąży... ze mną - to ostatnie dodałem po pauzie.
- W ciąży?! - mama stanęła i zakrzyknęła radośnie. - To cudnie! Wreszcie będę babcią. A już się bałam, że będzie z tobą to co ze mną i z ojcem...
Wiem, że mama zawsze cierpiała z powodu niemożności zajścia w ciążę. Kochała mnie i dla niej byłem jej dzieckiem, ale jej instynkt macierzyński domagał się czegoś więcej.
- No właśnie w związku z tym... Co do taty... - stanęliśmy przed moją rezydencją.
- Co się stało? Coś z nim nie tak?! - spytała pospiesznie.
- Wszystko z nim w porządku... - skinąłem na Carricka, który wszedł do domu, nie chcąc nam przeszkadzać. - Tata ma dziecko... z Kerenzą...
Widok twarzy mamy, po której pełzło najpierw zdziwienie i niedowierzanie, by przejść w ból i zawód, był ciężki dla mnie. Ale ona musiała wiedzieć. Po prostu musiała. Lepiej teraz, niż miałoby to wyjść przypadkiem i jeszcze bardziej ją zranić.
- Jak to....? - wyszeptała. - Kto to ta Kerenza? Znasz ją? Skąd wiesz? Jesteś pewien?!
- Tak mam pewność. Kernza to matka Carricka... Gdy go spotkałem nie miałem o tym pojęcia. Kernzę i Morwen spotkałem później. Nie wiedziałem nawet, gdy zamieszkali ze mną, ale niedawno spotkałem tatę tu, w Yrs. Był z Manusem...
- Manus... to ten rudy chłopak.... - wyszeptała, łącząc wszystko w całość. - Tyle lat....
- Wiem mamo, wiem... - objąłem ją, starając się dodać jej otuchy. - Wejdźmy do środka.
Powoli wprowadziłem ją do salonu. Kazałem zrobić jej coś do picia.
- Maluchy śpią - usłyszałem.
To była Kerenza.
- Mamo to jest właśnie matka Carricka... i Manusa. Kerenzo to Lajrill, moje matka.
Widziałem jak kobiety patrzą na siebie i zastanawiałem się co się teraz wydarzy.
- Czy mój... Czy Merektus wspominał ci, że ma rodzinę? - spytała po prostu moja matka.
- Nie - odparła druga kobieta. - To była niezbyt długa... znajomość.
- Zabiję go! - warknęła nagle mama i wstała.
W tej chwili drzwi otworzyły się i wszedł przez nie Manus z moim ojcem.
- O witaj skarbie - zagaił widząc moją matkę, ale gdy zerknął i na Kerenzę nagle zbladł. - K-kochanie... ja... - nie dokończył, bo w jego stronę śmignął wazon.
- Ja ci dam kochanie! - ryknęła mama, gotowa skoczyć mu do gardła. Chwyciłem ją mocno w pasie, choć szamotała się jak dziki kot.
- Mamuś, spokojnie, proszę... - jęknąłem.
. - Ty draniu! Ty cholerna bestio ty! To ja czekam jak ta wierna suka na wielkiego pana a ty mnie zdradzasz?! Oczy ci wydrapię!
- Słońce moje, to naprawdę nie tak... To... - ojciec nie bardzo wiedział co powiedzieć, bo gdyby próbował nawciskać kitu, że to Kerenzy wina, to ta rozkwasiłaby mu zapewne nos i prawidłowo. Z resztą stała teraz z taką miną, że wcale bym się nie zdziwił, gdybym i ją musiał trzymać.
- Proszę uspokójcie się. Mamo błagam! - jęknąłem znów.
- Dobrze.... - wzięła głęboki oddech i uspokoiła się.
- Tato o jakie kamyczki chodziło? Hm? - spytałem.
Ojciec pokrótce wyjaśnił co i jak, siedząc jak najdalej mojej gromiącej go wciąż wzrokiem matki i bacząc na Kerenzę przy okazji.
- Ne dość, że mnie zdradzasz, to jeszcze mój syn mógł zostać ranny lub zginąć, bo ty nakradłeś?! - warknęła moja matka.
Teraz z tej miłej i pogodnej wiecznej dziewczynki zmieniła się w ognistą panterę, aż dyszącą ze wściekłości.
- Mamuś... - mocno ścisnąłem jej dłoń.
- I co zamierzasz, braciszku? - spytał Manus.
Zgromiłem go wzrokiem. To zdecydowanie ni był moment do manifestacji pokrewieństwa, choć muszę przyznać, że wzrok mamy złagodniał, gdy spojrzała na niego. Była ciekawa. Poza tym Manus był dzieckiem mężczyzny, którego kochała, a to zmiękczało jej serce z całą pewnością.
- Pójdę tam...
- I co niby zrobisz?
- Porozmawiam z nim po prostu. A co do klejnotów, to powinny wrócić gdzie ich miejsce.
- Ne ma mowy - rzucił rudzielec. - Podobają się Jaszczureczce...
- Dobra.. pomyślimy o tym później...
- Tanith, nie powinieneś się narażać... Nie teraz kiedy będziesz mia dziecko na głowie - mama spojrzała na mnie. błagalnie.
- Dziecko?! Zostanę dziadkiem? Wspaniale! - rzucił ojciec, ale wzrok matki uciszył go momentalnie.
- Nic mi nie będzie, spokojnie. Z większych tarapatów wychodziłem.
Z sypialni maluchów wyszedł Carri. Za nim Morwen, która najwyraźniej nie dała się dłużej usadzić w miejscu.
Szybko przedstawiłem jej swoich rodziców. Ona jednak wpatrywała się z żalem w Manusa, odwróciła jednak wzrok i usiadła obok mnie.
Więcej napięcia w jednym pomieszczeniu być nie mogło.
- Dobra, kom w drogę temu kopa. Carri, jeżeli mogę cię prosić zadbaj, żeby nie doszło tu do rozlewu krwi, dobrze? Zrobię co mam zrobić i wrócę...
- Ale wybierasz się tam sam? - widziałem strach w jego oczach.
- Tak... Nie mam za bardzo wyjścia.

<Carricka? Manus?>

wtorek, 6 stycznia 2015

Od Manusa (do Carricka/Tanith'a)

Wpatrywałem się przez dłuższą chwile w Jashe, niewątpliwie była piękna i nic tego nie zmieni. Nie doszło do mnie w pierwszej chwili, że się mnie o coś zapytała i tylko przytaknąłem lekko głową w zamyśleniu.
- Wiesz, mógł byś się wysilić na coś więcej dla takiej kobiety. - Skwitował Merektus wciąż przypatrując się z uwielbieniem swojemu złotu. 
- Co proszę? - Byłem trochę zdezorientowany, ale gdy przypatrzyłem się Jaszczureczce uważniej, spostrzegłem na jej szyi te śmiesznie połyskującą ozdóbkę.
- Sądzę, że nie jest ci potrzebna kolia, wyglądasz cudnie i bez tak zbędnego dodatku. - Wydukałem szybko nim zdążyła powtórzyć pytanie na które miałem nadzieje właśnie odpowiedzieć. Uśmiechnęła się i zarumieniała, to dobrze. Odetchnąłem z ulgą i pogładziłem ją po dłoni.
- A mówisz tak tylko dlatego, że tobie samemu taki naszyjnik też by się podobał ? - Posłałem mu pytające spojrzenie, a zarazem poczułem jak zupełnie przypadkiem z obcasa wysuwa mi się drobne ostrze. Po pomieszczeniu przetoczył się zgrzyt, na co ten rozejrzał się zdziwiony.
- Proszę? - Wolałem się upewnić nim przypadkiem coś  ostrego mi się obsunie i to dość nazbyt celnie.
- No nie udawaj, ze nie masz ciągoty do błyskotek jeszcze większej niż do kobiet. - Zażartował staruszek omotując spojrzeniem mój ubiór. W tym właśnie parę pokradzionych pierścionków i łańcuchów, ale w życiu nie wpadł bym na kradzież drogocennych kamieni jak ten tu geniusz.
-  Och… No tak… Po tatusiu jak rozumiem. - Podniosłem się powoli z kanapy i łapiąc ojca za fraki przy czym jęknął z rozpaczy bo jego monety się troszkę rozsypały, wyniosłem go na zewnątrz. Nie zapomniałem oczywiście posłać ukochanej słabego uśmiechu, który wcale w niczym nie mógł mi wiele pomóc, a już tym bardziej jej nic nie wynagrodzić. 
- No ej ! Ostrożniej może i trochę szacunku do ojca? - Postawiłem go wiec przed sobą i otrzepałem staranie z kurzu. Poprawiłem też futerko na jego kamizelce i trochę brodę. Znów wyglądał jak człowiek.
- A teraz prowadź. - Oznajmiłem tupiąc pośpiesznie w ziemie by schować póki co jeszcze nie wykryte przez niego niebezpieczne żelastwo. Miałem jednak przynajmniej pewność, że nie zawiedzie mnie i wysunie się bez problemu, nie tak jak ostatnim razem, albo nawet i zwykle albo to ja już wychodziłem z wprawy.
- Prowadź? - Spytał zdezorientowany, gdy ja tym czasem poprawiając upięcie moich włosów ukryłem się pod barwienie wyszywanym kapturem.  Sprawdziłem jeszcze czy wszystkie moje noże były na swoim miejscu i gdy byłem już spokojny ruszyłem przed siebie.
- A no tak, zapomniałem przecież, że ty nigdy po sobie nie sprzątasz i nie bierzesz odpowiedzialność. - A nie chodziło tu tylko o wisiorek, ale i tego który przed nim właśnie stoi. Odwraca się i z zupełnie kamienną twarzą zamachuje dłonią, mącą powietrze tuż przed jego twarzą. Merektus upadł wpatrując się w znikające w mojej dłoni ostrze, dość już stępione, ale wciąż mogące zadać ból.
- Albo idziesz, albo poznajesz konsekwencje. - Szepnąłem stawiając krok po kroku i widząc jak staruszek powoli się odsuwa, aż w końcu napotkał opór w postaci pierwszego drzewa na swej drodze.
- No widzisz jak cię aż tam ciągnie? A teraz hops i idziemy! - Poklepałem go po ramieniu i znów próbowałem unieść, tym razem jednak zaprotestował stawiając jasno sprawę. Poszedł więc sam a ja za nim.
- Więc ukradłeś to ze świątyni tej całej bogini, więc co teraz? Gdzie według ciebie mogą wyczekiwać się te typy  z pod ciemnej gwiazdy, których ubiegłeś? -  Były to raczej dość ważne szczegóły których nie raczył mi zdradzić.
- No, raczej nie znają mojego adresu. - Spojrzałem na niego z kpiącym uśmiechem… Gdyby tylko chcieli ruszyć tyłki to by poznali. 
- Więc? - Popędziłem go bo takie smętne kroczenie w stronę miasta wcale mnie nie nastrajało, dostał zapłatę za wisior, a jego problem częściowo z głowy. Tylko teraz, wciąż mnie jeszcze tam gdzieś ciągnął.
- Pewnie będą sprawdzać każdego rudzielca ? Nie mam pojęcia. - W tej właśnie chwili miałem ochotę nprawdę porządnie nim potrząsnąć. Kretyn to mało zdaje się!
- Przyjrzeli Ci się może dokładnie? - Zatrzymałem go przed braną zachodząc mu drogę. Ale w moim sercu nie odmiennie kiełkował już lekki niepokój. Przejaw durnej słabości jak cholera, a może i nawet miał odmiana.
- Nie jestem tego pewny, chyba jeszcze potrafię w miarę bezszelestnie opuścić miejsce zbrodni… 
- Myślisz, że mnie obchodzą twoje zdolności? Rusz ty choć trochę łbem. - Warknąłem przerywając mu. 
Nagle i on przytanił na co przyklasnąłem w dłonie. Czyżby olśniło ?
- Tanith. - Wyszeptał. Bingo! Mamy zwycięzcę! Przynajmniej tyle porządku z waszego tajemniczego podobieństwa, że wiem gdzie delikwentów szukać. Merektus postanowił przyśpieszyć kroku, ale ja chwyciłem go za koszule i z westchnieniem pokręciłem przecząco głową.
- Na razie lepiej byś nie mącił wody jeszcze bardziej, poza tym braciszek raczej by sobie poradził… Oczywiście że idę pomóc… O dziwo. A ty później będziesz się tłumaczyć. - To mówiąc skoczyłem w stronę najbliższego dachu, ale nim pognałem przed siebie coś mnie tknęło i raz jeszcze spojrzałem w stronę staruszka.
Nie słucha, ja też nie słucham, Tanith… podejrzewam że też nie. Posłałem w jego stronę skromny sztylecik ze zdobionym złotym uchwytem i rubinem połyskującym przy samym uwieńczeniu rączki.
Ojczulek przeklął dość głośno, uśmiechnąłem się więc odkrzykując na wezwanie o wdzięcznej treści “sukinsyn ten”.
- Możesz go sobie zabrać jeśli to cię uszczęśliwi i choć na chwile powstrzyma od pakowania się w kłopoty.
W końcu przeskoczyłem zgrabnie na następny dach rozglądając się przy tym po okolicy, przy okazji dostrzegając różne ciekawe zjawiska w tym, a szczególnie jedno.
- Oj. - Skwitowałem widząc Tanth’a, Carricka i jakąś rudą pannę na środku ulicy otoczonych przez pokrytych w przeróżny ambitny sposób oprychów. 
- Widzę, że jednak tatulek nie w domu, nie pilnuje swojego dzieciątka… Przepraszam dwoje tatulków. Przecudna parka. - Z ciężkim westchnieniem, bo ostatnio dość się rozleniwiłem, zeskoczyłem w ich stronę ślicznie się turlając i co najwyżej zarabiając tylko parę siniaków. Oczywiście pierwszym który mnie dostrzegł był bystrooki Tancio. Nie mogę uwierzyć, że to z mojego powodu tak się czerwieni. 
- Ciii… Wszelkie komplementy później bo teraz ratuje ci tyłek. - Szepnąłem mu słodko kładąc na jego ustach palec okryty białą rękawiczką, a drugą dłonią wręczyłem mu sztylecik z tej samej kolekcji co ten Merektusa, z tym że ze specjalnym jedynym w swym rodzaju onyksem… a właściwie jedynym jaki mi pozostał bo zdaje się mam skłonność do gubienia, a może bardziej rozsiewania takich drobiażdżków.
- No więc tak, posłuchaj mnie choć raz. Dwoje sterczy za tym straganem, jeden  przedarł się do tego domu i pewnie zaraz wyskoczy, a pozostała szóstka kryje się po zakrętach z każdej ze stron… Jedyne co mają to piąstki, jedne miał siekierę, ale to nie mój problem akurat. No, a większość zapewne idziesz tam kryje scyzoryki, ale na stule gorsze od tego.  A właśnie podoba się prezent? - Spojrzałem jeszcze w przelocie na te damusię, która zresztą też mnie obserwowała. Aż ciary mam. 
- Dla pani też coś znajdę. - Uznałem szybko i podałem jej mały mieczyk. Kobietą należy się coś więcej od życia.
- A ja ? - Wtrącił się nagle Carri. Zbankrutuje przez nich… i czemu on ma tak nisko portki.
- A ty to byś się w pieska nie mógł zmienić ? Przechowam… twoje ubranie.

<Tia to do Carrcia>

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Od Tanith'a (do Carricka)

Z trudem starałem się złapać oddech, gdy Carri poruszał się we mnie mocno, przyciskając jednocześnie do siebie tak, że mogłem zaczerpnąć powietrza. Nie miałem pojęcia skąd tak nagle u Carricka takie pożądanie i nie, żeby mi to przeszkadzało w jakikolwiek sposób. Muszę jednak przyznać, że sam nie myślałem o seksie... szczególnie teraz. Moje myśli zajmowało coś zupełnie innego. Chciałem jak najszybciej wrócić do Mor... Przekonać się, że wszystko dobrze z nią i maleństwem, które w sobie nosiła.
Carri poruszył się gwałtownie, wyciskając z mojego gardła kolejne jęki i wyganiając z mojego umysłu wszelkie składne myśli, a jego ciało szczelnie przyciśnięte do mojego wciąż drażniło mojego penisa. Gdy poczułem jak chłopak gwałtownie ściska moje pośladki, przyspieszając, krzyknąłem chrapliwie i doszedłem. Ledwie chwilę później usłyszałem jak mój kochaś mi wtóruje, po czym sam doszedł i opadł ciężko na mnie.
Leżeliśmy tak dłuższą chwilę, próbując się uspokoić. Carri drżał nieco, ale gdy uniosłem się lekko na łokciach, by na niego spojrzeć, ujrzałem jego zadowoloną buźkę z wielkim, błogim uśmiechem.
- Oj słodziaku, słodziaku... - wymamrotałem, na co uniósł się leniwie na mnie patrząc. Na policzkach miał wciąż ogromne wypieki.
- Coś źle zrobiłem? - spytał przypatrując mi się uważnie.
- Źle? Nie - zapewniłem. - Ale aż mnie zadziwia jaki czasami z ciebie świntuch. Ale... albo mi się wydaje, albo najadłeś się czydrzycy... - poniuchałem dokładniej i faktycznie, słodkawo-miodowy zapach był mi nad wyra znajomy. Sam kiedyś zostałem tym ziołem perfidnie poczęstowany. To było okropne... Aż się wzdrygnąłem.
Czydrzyca w małych ilościach była lekiem pobudzającym krążenie, ale w większych wzmagała apetyt na... bliskość fizyczną. Często mało kontrolowany apetyt.
- Coś się stało? - spytał Carri, widząc, że się krzywię i próbuję wstać.
- To... tylko ból tyłka no i niemiłe wspomnienia. 
- Jakie wspomnienia? - spytał, zbierając zioła drżącymi dłońmi, podczas gdy ja starałem się doprowadzić do porządku.
- No cóż... Swego czasu jedna dziewczyna - zrobiło mi się chłodno na wspomnienie Talimiry, hrabianki z Gaxyr - spoiła mnie naparkiem z tego. A to miało być spotkanie całkiem bez podtekstów....
- To znaczy?
- Cóż ona mnie lubiła, ale ja ją mniej. Dlatego postanowiła mnie ubezwłasnowolnić na jakiś czas. Spoiła mnie tym, nie pamiętam co robiłem, ale rano obudziłem się goluśki, w jej wieży, a ona była cholernie zadowolona. Niemiło to wspominam... oj, bardzo niemiło.
Schowałem zioła do torby.
- Trzeba cię ubrać... - zarządziłem. - Poczekaj tu chwilkę.
Zniknąłem i puściłem się biegiem do najbliższych zabudowań. Szczęśliwy traf chciał, że na sznurku przed domem wisiało pranie. Chwyciłem najsuchsze spodnie i migiem wróciłem do Carricka, który siedział na ziemi, wcale nie przejmując się swoją nagością.
- Łap, niestety nie mieli mniejszego rozmiaru - rzuciłem mu spodnie.
Carri posłusznie zaciągnął gacie na tyłek.
- Użyj tego - powiedziałem, wyciągając rzemień z koszuli i podając mu go.
Carrick uśmiechnął się, widząc jak moja koszula rozjeżdża się, odsłaniając mój tors, ale posłusznie związał spodnie i byliśmy gotowi do powrotu do miasta.
- Do twarzy ci - rzucił, spoglądając na mnie.
No tak, w wymiętej, przybrudzonej i niezapiętej koszuli, przepocony i zmachany... Musiałem wyglądać cudnie. Ale muszę przyznać, że choć Carri był w nie lepszym stanie fizycznym, a co więcej brak mu było koszuli i za luźne spodnie opadały nisko na biodrach, to był... pociągający.
Ruszyliśmy do miasta. Mimo niekompletnego ubioru nie wzbudzaliśmy jakiejś szczególnej sensacji. Mogliśmy być zwykłymi włóczęgami. Do czasu jednak, gdy usłyszałem radosny pisk.
Odwróciłem się raptownie, a ktoś zwyczajnie wpadł mi w ramiona, oplatając ręce wokół szyi i całując mnie w policzek.
- Tanith! Jak ja cię dawno nie widziałam! Gdybym wiedziała, że na tyle mi znikniesz to w ogóle nie wypuściłabym cię z domu! - usłyszałem i spojrzałem na rudą piękność, która mierzyła mnie wzrokiem, który miał uchodzić za surowy, ale ja widziałem w nim tylko radość.
-Tanith? - Carri stał kawałek dalej, wpatrując się to we mnie, to w kobietę obok mnie.
- To jest Carrick - powiedziałem do kobiety, uśmiechając się do niej i zerkając na zaciętą minkę chłopaka. Ktoś tu jest zazdrosny... - Carrick, to jest Lajrill, moja mama.
- Mama? - spytał chłopak zaskoczony.
Pokiwałem głową, a kobieta podeszła do Carricka i złapała go za dłoń, uśmiechając się do niego tym swoim słodkim uśmiechem, którym każdego potrafiła sobie zjednać.
- Miło mi poznać - zaszczebiotała.
- Mamo... Mogłabyś przestać robić słodkie oczy do mojego chłopaka? - spytałem żartobliwie i zaśmiałem się widząc jak ściąga usta w dzióbek.
- Twojego chłopaka? Mam nadzieję, że tym razem to na dłużej. A tak poza tym, to wolę starszych, jeżeli nie zauważyłaś. No, a szczególnie jednego - rzuciła mrużąc oczy.
- Dobrze, dobrze, wierzę na słowo - stwierdziłem, za co zarobiłem kuksańca. 
Mama nachyliła się nade mną i zmarszczyła nos.
- Coś ty ze sobą zrobił? - spytała z dezaprobatą. - Umazałeś się jak zwierzak! I pachniesz zmokniętym psem i jakimś zielskiem... 
- Byliśmy z Carrickiem... szukać ziół - wyjaśniłem.
- W krzakach? I robiliście to nosami? - spytała, wyciągając z moich włosów igliwie.
- Masz mnie... - uśmiechnąłem się, na co ona pokręciła głową, wznosząc oczy ku niebu.

<Carrick? Jak się moja mamusia podoba? ^.^>

Od Narishy (do Wielkiego Mędrca)

Chatka była niesamowita i jaka ładna! Noga nadal mnie bolała, ale to nic, szybko minie, a raczej.... mam taką nadzieję. Mędrzec pomógł mi zejść z konia i dojść do kanapy. Zaparzył nam herbaty i w milczeniu ją wypiliśmy. Spojrzałam na staruszka, który wyglądał na zamyślonego.
- Przepraszam... - powiedziałam do niego.
Spojrzał zdziwiony na mnie nie wiedząc o co mi chodzi, więc wyjaśniłam:
- Przepraszam, że sprawiam panu kłopot - mówiąc to spuściłam głowę.
Wielki Mędrzec tylko się uśmiechnął, położył swoją dłoń na moim ramieniu i rzekł:
- Nie sprawiasz mi żadnego kłopotu dziecko. 
Mówiąc szczerze jego słowa trochę mnie podniosły na duchu. Zaczęłam go wypytywać o różne rzeczy, a on mi na nie odpowiadał. Całe popołudnie minęło nam na rozmowie, a ja chętnie słuchałam to co ma do powiedzenia mężczyzna, ale pora było iść spać. Wstałam, żeby udać się do swojego szałasu, gdy Wielki Mędrzec mnie zatrzymał.
- Twoja noga jeszcze przez jakiś czas będzie boleć, nie powinnaś jej nadwyrężać, a poza tym nie puszczę cię samej nocą. Przenocujesz w mojej chatce - rzekł łagodnie.
- Bardzo dziękuję panu, za pańską dobroć i gościnę - mówiąc to skłoniłam mu się. 
Na tyle ile mogłam to pomogłam mu w posprzątaniu i innych rzeczach. Noc spędziłam w pokoju gościnnym. Przez długi czas nie mogłam zasnąć z powodu wątpliwości czy ludzie są wstanie się zmienić. W końcu udało mi się usnąć, ale nie spałam zbyt długo, gdyż nastał ranek. Wielki Mędrzec jeszcze spał, gdy wyszłam na zewnątrz. Moja rana się zagoiła i mogłam już chodzić. Usiadłam na ziemi i spojrzałam na niebo, które było przejrzyste jak łza. Usłyszałam czyjeś kroki, gdy się odwróciłam zobaczyłam Mędrca, który usiadł przy mnie.
- Co cię gnębi? - spytał
- Zastanawiam się skąd u innych tyle nienawiści. Czy oni się kiedyś zmienią? Dlaczego nie chcą poznać mieszańców? Dlaczego życie jest aż tak skomplikowane? Czy istnieją drogi na skróty? Czym jest prawdziwa wolność? Jak powinno się żyć, żeby później nie żałować? Czy... - nie wiedziałam już o co mogę go jeszcze zapytać. 
Chciałam się dowiedzieć wszystkiego o tym świecie, ale jednocześnie bałam się tej wiedzy...
 
 <Wielki Mędrcze?>

Od Carrcka (do Tanith'a)

Rozdzieliliśmy się w różne strony, w sumie sam nie wiem czy przez przypadek czy był to po prostu lepszy sposób na zgromadzenie pokaźniejszych zapasów. Tanith wytłumaczył mi mniej więcej czego powinienem szukać jeszcze przed wejściem do lasu, ja jednak pędzony jakimś zmysłem czy też omamiony potrzebą gonienia wiewiórki popędziłem w zupełnie odmiennym kierunku do rudzielca. Truchtałem przed siebie rozglądając się na boki i co jakiś czas węsząc, czułem bowiem woń innych zwierząt kręcącą mi w nosie.
Parę razy kichnąłem przystają i właśnie wtedy natykałem się zwykle na zioła, o które mnie proszono. Czyżbym był uczulony czy właśnie taki skutek miały przynosić te chwasty o różnych pokręconych nazwach, głównie były to rzecz jasna ziółka poprawiające prace serca, krążenie, ale i takie które poprawiały samopoczucie i dodawały energii. Czego to nie można znaleźć w lesie… Ale, tak poza tym to… Jak ja tu dotarłem? I skąd u licha ciężkiego miałem wiedzieć gdzie jest Tanith? Nasłuchiwałem, chyba nie zdołał on jeszcze zorientować się o mojej nieobecności przy nim był zapewne tak zaoferowany zbieraniem ziół i wesołą śpiewką, w którą wkładał tyle radości, a ja nie rozumiałem ani słowa. 
Trzymając kurczowo w pysku wianuszek, który udało mi się zebrać pognałem na wyczucie, przecierając nowy zupełnie szlak i cicho powarkując za każdym razem gdy uchylając się przed niższymi gałęziami drzew, przy okazji czując jak jeszcze drobniejsze smagają mi skórę. Nie bardzo patrzyłem przed siebie modliłem się tylko by nie wydłubało mi oczu po drodze, aż w końcu się doigrałem. Nim się zorientowałem grunt pod moim nogami opadł. Nie pamiętam bym skakał przez jakieś doły ani wchodził pod górę, ale nie ode mnie to zależało.
Po prostu stoczyłem się ze zbocza przygryzając niechcący zioła i nieświadomie, a właściwie odruchowo przełykając. Zakrztusiłem się i tocząc tak jak drewniana bela kasłałem próbując pozbyć się zielska z przełyku, a już przede wszystkim nabrać powietrza, które nie było nasączone po brzegi unoszącym się wraz z moim ciałem kurzem. Czy mi się zdaje czy byłą to lekka powtórka z rozrywki po tym jak to stoczyłem się praktycznie pod nogi Mędrca. A właściwie innego gościa, ale myślę, że ten chłop o niewyparzonej mordzie nie był, aż tak istotny.
Wtoczyłem się ponownie w krzaki i uderzałem co jakiś czas głową, rękami, albo nogami o drzewa, aż w końcu kompletnie się zatrzymałem dysząc ciężko. 
No i na co mi była droga na  te wymyślne skróty, nie dość, ze moje zdobycze wcięło to jeszcze.. Chwila… Ręce, nogi. Przyjrzałem się dokładnie sobie i miałem racje, nie byłem już psem. O ile moje odczucia się nie myliły straciłem te postać w chwili gdy przełknąłem zioła choć wątpię, by miało to jakieś znaczenie. Były równie gorzkie i ohydne w obu repertuarach.
W końcu zdobyłem się na podparcie dłońmi i powolne dość bolesne stanięcie z powrotem na nogi. Trzęsłem się, sam nie wiem z czego. Może zimna, bo przecież byłem nagi.
Gdy jednak postanowiłem wyruszyć na dalsze poszukiwania, ledwie postawiłem krok a zawróciło mi się we łbie i chwile później kurczowo przyciskałem do siebie drzewo oddychając głęboko, spokojnie.
- Okey, to tylko szok. - Westchnąłem w końcu puszczając drapiącą korę mojego drewnianego przyjaciela na chwile obecną. Usłyszałem też znajomy głos co dodatkowo dodało mi otuchy. A był to głos Tanith’a.
- Hej! - Zawołałem, ale ten nawet nie drgnął, nie miałem innego wyjścia jak podeści do niego trochę bliżej.
Powtórzyłem próbę oddychając ciężko i widząc jak świat wiruje mi przed oczyma. 
Czy aby na pewno to były odpowiednie zioła? Mam niejasne wrażenie, że przedawkowałem właśnie coś zupełnie innego i mi nawet nieznanego.
- Tani… - Wylądowałem na trawie szybciej niż planowałem, ale mało co mnie to obchodziło po prostu opadłem z sił i teraz próbowałem się tylko czołgać w stronę Tanith’a.
- Co jest? - Usłyszałem, chyba w końcu doszło do niego moje wołanie, nim się jednak odwróciła ja ułożyłem się na ziemi ocierając pot z czoła i błagalnie czerpiąc powietrze, które nim doszło do moich płuc zmieniało się w wiór. Było mi dla odmiany teraz zbyt gorąco.
Musiałem wyglądać bajecznie, tym bardziej, że zlewałem się co chwile potem.
Wstałem i lekko kulejąc podszedłem do niego stając nad nim gdy ten pochylał się zbierając sporawy pakunek ziół. Pech chciał, że i te się rozsypały jak moje…
- Carri? Co ty wyprawiasz? - Usłyszałem lekką irytacje w jego głosie gdy ten poczuł jak się do niego tulę obejmując go w talii.
- Nic przecież. -  Szepnąłem mu do ucha opierając głowę o jego ramie.
- Nie jest ci może gorąco? - Spytałem gładząc go lekko po brzuchu na co się wzdrygnął i napiął.
- Ani trochę! I czy mógł byś ze mnie zejść? - Ranił mnie tymi słowami, ale jednocześnie też i go nie słuchałem, a najzwyklej w świecie sięgnąłem w dół jego brzucha pod spodnie lekko rozluźniając wiązania i wplotłem palce w jego tamtejsze owłosienie, na co zareagował gwałtowniej niż się spodziewałem i gdy miałem już sięgnąć jego członka ten chwyciłem mnie za dłoń. Obrócił się w moją stronę z oskarżycielskim spojrzeniem, ale i z rumieńcem. 
Gdy jednak zdał sobie sprawę z mojej nagości przez chwile się zaciął. Wykorzystałem to pchając go na plecy i zwalając się na niego całując. Uspokoił się dopiero gdy wplotłem między jego wargi język. Mało nie straciłem świadomości swych czynów całując go tak długo i w końcu oboje leżeliśmy dysząc.
Na poważnie tym razem zabrałem się za badanie jego ciała pod koszulką coraz niżej i czując też rosnące napięcie u niego. Gdy udało mi się  sięgnąć  jego krocza i chwile je pieszcząc przechodziłem do dalszego planu działania, przejechałem dłonią po jego biodrach  Tanith’a pozbawiając go powoli spodni. 
Gdy odrzuciłem część jego garderoby w tył moim oczom ukazał się ciekawy widok. Poróżowiały na policzkach rudzielec sam zasugerował mi to czego na początku tak nie lubił działając z jękiem nieporadnie wewnątrz siebie. 
Przez chwile przyglądnąłem się tak mu i jego błyszczącym oczom, aż w końcu nachyliłem się nad nim. 
Od razu włożyłem dwa palce w  niego na co lekko się naprężył. Znów gładziłem go po podbrzuszu, czekając aż się rozluźni, gdy nadeszła ta chwila wsunąłem się w niego ostrożnie.
- Przepraszam za rozsypanie ziół.


<Tia, no przepraszam no >.<>

niedziela, 4 stycznia 2015

Od Fenrai’a (do Abyss)

Spojrzałem na mocno zdezorientowaną Abyss. Przez chwilę zastanawiałem się nad tym, żeby ją uprzedzić, ale... zrezygnowałem z tej opcji i teraz mogłem cieszyć oczy jej miną.
- Co to było? - spytała ocierając pospiesznie usta.
- Oj Słonko, Słonko... Ty naprawdę bardzo mało wiesz o kontaktach damsko-męskich i o mężczyznach w ogóle, prawda? - zaśmiałem się, unosząc na łokciach.
Abyss tylko poczerwieniałą jeszcze bardziej i odwróciła wzrok. 
- To źle..? - spytała szeptem.
- Bardzo źle Maleńka, bardzo... A że tak zapytam. Wiesz ty może skąd się biorą dzieci? - spytałem i ledwo powstrzymałem się od śmiechu.
- Z... brzucha? - spytała, na co parsknąłem śmiechem.
- Tak, Słonko, ale skąd się w tym brzuszku biorą?
Pokręciła przecząco głową.
- Dobra, to ci to wyjaśnię. Choć muszę powiedzieć, że praktykę masz już za sobą - rzuciłem na co ona spojrzała na mnie pytająco. 
Odchrząknąłem i usiadłem, przyciągając ją do siebie.
- Widzisz, Maleńka. Mój zwierzaczek ma dość sporo... imion - tu wymieniłem kilka najpowszechniejszych, na co skrzywiła się. - Tak, większość z tych określeń to tak zwana łacina marynarska, a jak wiemy oni przeklinają wszystko i na tysiąc sposobów. Mniejsza o to jednak. Ja lubię mówić, że to zwierzaczek... Każdy mężczyzna takiego posiada... No przynajmniej powinien.
- Naprawdę?
- Tak, naprawdę. Za to kobiety... One mają takie przyjemne, ciasne i wilgotne norki - wymruczałem, a moja dłoń powędrowała między jej uda, po czym lekko wsunąłem w nią palce. 
Aby westchnęła i przygryzła wargi, by stłumić jęk.
- Kiedy zwierzaczek wchodzi no norki i odpowiednio się rozgrzeje to strzela czymś, co nazywa się nasieniem. Tak, to jest ta tajemnicza substancja. 
- I co się dalej niby dzieje? - spytała, prężąc się, bo moje palce nie próżnowały.
- Gdy nasienie znajdzie się w łonie kobiety ta łączy się z takim małym jajeczkiem, z którego później rośnie maluszek.
Abyss zesztywniała nagle i spojrzała na mnie wystraszona.
- Czy ten twój zwierzaczek...? Czy to jest we mnie? - spytała drżącym głosem.
- Owszem, ale nie musisz się bać. Ze mną się dzieciaka nie dorobisz, ale z innymi radzę uważać. Najlepiej wpuszczać w siebie tylko zwierzaczki kogoś, kogo lubisz, tak naprawdę lubisz.
- A dlaczego niby z tobą nie będę mieć dziecka? Skąd ta pewność? - spytała dalej wystraszona.
- Bo należymy do różnych gatunków.
- Ale przecież mieszańce międzyrasowe istnieją....
- Międzyrasowe, owszem, ale ja nie jestem innej rasy, nasze ewentualne pokrewieństwo jest zdecydowanie mniejsze, choć krążą ploty, że gdy nasze światy były bliżej, to czasami nasze ludy krzyżowały się ze sobą. Nie wiem ile w tym prawdy, ale nawet jeśli, to było to z kilkaset tysięcy lat wstecz.
- Nasze...światy?
- No tak... Czasem zapominam, że niewielu wie, że wokół tego świata są inne. Najbliżej jest ten, z którego ja pochodzę, ściągnął mnie tu Wielki Mędrzec, gdy mu się przypadkowo pomyliło jak przyzywał chowańca.
- Dziwne to nieco... - skwitowała.
- Może ci kiedyś opowiem więcej, a teraz.... - wsunąłem palce głębiej, rozkoszując się jej pomrukiem.
Znów się kochaliśmy, tym razem obyło się bez bólu, a Abyss ufnie mi się poddała.

Weszliśmy do salonu, a Rayflo przyglądał się nam z uśmiechem, który starał się kryć.
- List do panienki - usłyszałem, a służąca podała Abyss zapieczętowany zwój.
- Co tam piszą? - spytałem, zaglądając jej przez ramię, gdy dziewczyna zaczęła czytać wiadomość.

<Abyss?>

Od Abyss (do Fenrai'a)

Otworzyłam powoli oczy dysząc, było mi zbyt gorąco. Stanowczo zbyt. Próbowałam odnaleźć coś co przyniosłoby mi ulgę, ale niezbyt wiele dawało mi kręcenie się w łóżku i jęczenie, postanowiłam więc wstać.
Mocne dłonie, które kurczowo ściskały moje ciało nie dały mi tej sposobności. Usłyszałam pomruk niezadowolenia za moimi plecami i natychmiast się odwróciłam, by ujrzeć uśmiechnięte i pełne satysfakcji oblecze Fenrai’a.
Pomału jednak przybierał on wyra zmartwienia i żalu, który miał wywołać we mnie poczucie winy… Było to dość skuteczne więc zrezygnowana, choć nie do końca o dziwo aż tak bardzo, wróciłam na swoje miejsce.
- Czemu to księżniczka ode mnie ucieka? - Szepnął mi słodko do ucha. Gdy poczułam jego ciepły oddech na szyj i dłonie, które oparł na moich ramionach zadygotałam.
- Wcale nie to miałam na myśli, jest mi po prostu gorąco. - Wyjaśniłam równie cicho nerwowo marszcząc pościel. Nie rozumiałam do końca o co mi chodzi, czemu on mnie zawstydzał skoro i tak już się poddałam jego zachciankom, a może nawet i moim własnym i wylądowałam z nim w łóżku.
- Gorąco?  To tak teraz na ciebie działam mała? Rozpalam cię… - To mówiąc sięgnął dłonią do mojego czoła gładząc je delikatnie i odgarniając pojedynce kosmyki włosów z twarzy. Mocniej zacisnęłam materiał, który przysłaniał właśnie resztę mojego rozedrganego ciała. Widocznie było mi wstyd choćby dlatego, że źle ocieniłam Fenrai’a. Owszem potrafił być wredny, obleśny, grubiański, bezczelny, bezwstydny… i... I… Dość.
Mogła bym tak wymieniać do wieczora, ale gdy tak patrzyłam kątem oka na jego troskliwy wyraz twarzy i to jak delikatnie się mną zajmował, pocieszał do teraz i przez cały czas nie chcąc bym się kompletnie zamknęła w sobie. Czułam jak moje policzki nabierają szkarłatu, jeśli nie cała twarz za jednym razem.
- Fen…- Przerwałam mu obracając się w jego stronę i czując jak ciepło coraz bardziej mnie przytłacza.
- Co jest złotko? - Zapytał żartobliwie, ale wyraźnie nie było mu do śmiechu gdy poczuł na swojej skórze temperaturę jaką osiągnęło moje ciało w ciągu ostatnich paru krótkich chwil, nie chciał się jednak przyznać do takiej w jego mniemaniu głupoty, która tylko utwierdzała mnie w moim błędzie. Nie był takim oblechem jakim od pierwszego spotkania go widziałam, był taki uczuciowy i urokliwy, ale tam w środku.
Położyłam dłoń na jego piersi nie śpiesząc się zbytnio z odpowiedzią i lekko ją pogładziłam.
Gdy podniosłam wzrok uśmiechnęłam się słodko widząc jego zmartwienie tym razem wyraźne. Przecież byliśmy tu sami nie miał co ukrywa, ani co do tego powodu, choć przypuszczam, że teraz nie miał pojęcia o tym co właśnie widziałam.
- Myślę, że jesteś naprawdę uroczy. - Szepnęłam gramoląc się na jego równie ciepłe, ale wiąż miłe ciało i nim zdążył cokolwiek mi odpowiedzieć pocałowałam go. Tym razem to ja pierwsza wsunęłam język między jego wargi, na co w pierwszej chwili dziwnie jęknął, a zaraz za chwile z radością przyciągnął mnie do siebie mocniej chcąc nawet znów przewalić się na mnie, ale opór, który stawiałam choć marny go przekonał.
A mianowicie gdy tylko poczułam jak moje ciało zmierza z powrotem w stronę materaca ugryzłam go ostrzegawczo w wargę z dziwnym pomrukiem. Zrezygnował więc i zostaliśmy w takiej pozie jakiej sobie życzyłam. Gdy w końcu uwolniłam się z jego pożądliwych chyba już wiecznie ust, poczuła pod sobą coś dziwnego, nigdy nie czułam czegoś takiego i nie byłam pewna co to oznacza, ale jedno było pewne Fen nie pozwoliłby mi teraz od tak ostygnąć. Dałam więc nura pod kołdrę by zaraz znaleźć źródło mojego problemu.
Dźgnęłam to coś palcem na co mężczyzna od razu zareagował unosząc rąbek kołdry.
- Można wiedzieć co ty tam wyprawiasz? - Spytał tak tylko od niechcenia trochę czerwony na twarzy.
- Co to? - Chwyciłam dziwną rzecz w dłoń, ale chyba zrobiłam to zbyt mocno bo ten jęknął cicho krzywiąc się. 
- Przepraszam bardzo, ale nie rozu… - Nagle ucichł ku mojemu zdziwieniu i lekko zadrżał, a ja usłyszałam śmiech. Zdusił go jednak ostatecznie, a ja wychynęłam spod kołdry i spojrzałam na niego pytająco.
- Czy to jakaś pijawka? Boli cię? - Spojrzałam na niego smutno i jakby wszystko uleciało, trochę było mi go żal, a zarazem wstyd, że zrobiłam coś nie tak.
- O tak boli i to cholernie szczególnie gdy nie ma co robić i jest samotny, to taki rodzaj zwierzaczka, bardzo lubi gdy jest mokro, ciasno… - Przez chwile mogłabym przysiądź, że widziałam dziwny blask w jego oczach. 
- I bardzo lubi być całowany, jest bardo uczuciowy i delikatny. - To mówiąc mrugnął do mnie, gładząc mnie po policzku.
- Czy pomożesz mi go zaspokoić? - Nie do końca rozumiałam o co chodzi, czy miałam to wszystko zrobić by Fen przestał odczuwać ból.
- Dobrze… spróbuje, tak myślę. - Zanurkowałam pod kołdrę więc po raz kolejny i znów chwyciłam to dziwne coś, takie trochę napięte coś i powoli się nachyliłam składając na tym pierwszy ostrożny pocałunek.
Powoli stawało się to łatwiejsze, aż w końcu zaczęło mnie zastanawiać czy skoro lubi pocałunki to tak małe i skromne muśnięcia wargami mu wystarczą, zdecydowałam więc użyć też języka. Nie będę ukrywać, że teraz stawało się to też jakby przyjemniejsze. Po niedługiej chwili gdy przeszłam do tej czynności Fenrai odgarnął zasłaniającą mnie kołdrę i dziwnie mi się przyglądał ciężej dysząc, czyżby nie działało tak jak powinno.
Zmartwiło mnie to.
- Czy wszystko w porządku, może jednak… - Przerwał uśmiechem i zmierzwiła włosy.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku, tylko kontynuuj proszę. - Tak więc zrobiłam, ale tym razem wzięłam zwierzątko w usta, a przynajmniej jego czubek, tak mi się zdawało i tak jak przy pocałunkach, którymi obdarował mnie Fenrai, a potem i ja spróbowałam swoich sił, najpierw poruszyłam językiem, a później wręcz nieświadomie wpijałam się dalej, biorąc więcej w usta, aż w końcu faktycznie coś się stało i nie było to zbyt miłe.
Coś jakby trysło, zakrztusiłam się i usiłowałam powstrzymać automatyczny odruch przełykania. Nie udało się i teraz siedziałam zasłaniając usta dłońmi z przerażeniem.
- Cóż myślę, że teraz jest spokojny. - Westchnął Fen rozciągnięty przede mną na łóżku.

<Fen D: co tooo??>

Od Tanith'a (do Carricka)

Nie mogłem przestać śmiać się z Kiriliela, bo nim był obecnie Wielki Mędrzec. Młodziutkim, blond przystojniakiem, co zdecydowanie zauważyła Kernza.Wyraz twarzy mężczyzny przygwożdżonego do podłogi przez prężące się ciało matki Carricka był wręcz bezcenny. Aż miałem ochotę zawołać malarza, by to uwiecznił.
Kiri pozbierał się migiem, gdy tylko Kerenza uwolniła go ze swych silnych, pożądliwych ramion, ale nie omieszkała oczywiście odprowadzić go wzrokiem... Wlepionym w jego tyłek.
- Kerenzo, moja droga. On naprawdę nie jest mężczyzną dla ciebie - rzuciłem.
- A niby dlaczego? Jest słodziutki - zaszczebiotała, na co się zaśmiałem. 
- Powiedzmy, że nie tak słodki, na jakiego wygląda. Owszem porządny, ale... Cóż. Nie nadaje się do zabawy chociażby.
- To niby przez to, jak się rumienił? To było czarujące - uśmiechnęła się wdzięcznie. - Dobrze go znasz? - wypaliła do mnie nagle.
- Owszem, można powiedzieć, że... traktuję go jak brata. Co do rumieńców to powiedzmy, że dość długo nie interesowały się nim kobiety i odwykł odrobinę od tego.
- Jak to nie interesowały się nim? Przecież jest przystojnym łodzikiem...
- No dobra, ujmijmy to inaczej. On nie dostrzegał, że kobiety mogą być nim zainteresowane. Nie jest zbyt skory do krótkotrwałych romansów, a co do stałych związków to... Wciąż chodzi mu po głowie jedna dziewczyna, która... Której już nie ma.
- Złamane serce, co? - spytała i jakby się zamyślił, po chwili jednak odwróciła się z radosnym piskiem w stronę Morwen - To co? Zostanę babcią? Znowu... Ale tym razem zdążę się tym nacieszyć - zawołała i chwyciła Mor za ręce.
Miło było tak patrzeć na nie. 
Kobiety wyszły, a Carrick podszedł do mnie.
- Jak dzieciaki? - zapytałem.
- Wszystko dobrze. Śpią jak susły - oznajmił. - Mędrzec... 
- Rozdzieliliśmy się. Nie będę już znikał. Owszem zostaną inne aspekty naszej... więzi.
- Czyli jak jemu coś się stanie...
- Tak i nie da się nic na to poradzić. Idę zerknąć do Mor - rzuciłem i poszedłem do kuchni, gdzie udały się Morwen i Kerenza.

Wyszedłem z miasta. Szedłem szybkim, lekkim krokiem, jakby ktoś dopiął mi skrzydła. I tak się właśnie teraz czułem. Wciąż nie mogłem do końca uwierzyć w to co się działo. Nawet mimo tego, że gdy położyłem dłoń na łonie Mor po raz któryś z rzędu, czułem w środku kiełkujące, wątłe jeszcze, ale obecne, życie. 
Idąc dalej zobaczyłem psiaka. Nie takiego zwykłego, a Carricka, zmienionego w czworonoga. Uśmiechnąłem się  zakradłem do niego. Zacząłem go głaskać, co przyjął z rozkoszą. Gdy jednak otworzył ślepia i spojrzał an mnie wyglądał na nieźle zdziwionego. 
Uśmiechnąłem się na to.
Psiak podniósł się i skoczył na mnie, przewracając tym samym.
- Hej włóczęgo - zaśmiałem się, gdy wtulił we mnie kudłaty łeb, tak, jak zawsze tulił policzek, gdy razem zasypialiśmy. - Nie pozwolisz mi wstać prawda? - spytałem.
- Patyczek! Patyczek - zaszczekał Carri.
Jak dobrze, że mogłem go dzięki talentom Mędrca zrozumieć.
- Masz ochotę się pobawić? - spytałem, a pies zeskoczył ze mnie i przycupnął na przednich łapach, merdając ogonem energicznie.
- No dobra - wstałem i otrzepałem się, a po chwili sięgnąłem po nieduży patyk leżący opodal. 
Zacząłem machać "zabawką", a Carri wodził za nią wzrokiem z wywieszonym jęzorem. Piesek jak prawdziwy. Rzuciłem patykiem, a mój "pupil" pognał za nim i skoczył, łapiąc w locie.
- No brawa, prawa! - zawołałem gdy przybiegł do mnie napuszony jak paw., szotując ogonem. - To teraz pomożesz mi nieco szukać, dobrze? Czy wolisz wracać do domu?
- Zostaję - oznajmił i przysiadł na zadzie. - Czego szukamy?
- Ziół. Muszę nazbierać trochę dla Mor. Chcę na wszelki wypadek jeszcze wzmocnić jej serce. No i ogólnie Mor potrzebuje teraz sporo witamin i zdrowych rzeczy. To jak? Ruszysz ogon? - zapytałem, ruszając w stronę lasu.

<Carri?>