czwartek, 25 grudnia 2014

Od Wielkiego Mędrca (do Carricka/Narishy)

Znałem już Kerenzę. Wiedziałem jaka jest. Widziałem ją przecież oczyma Tanith'a. Ale poznanie jej osobiście jakoś przekroczyło moje oczekiwania...
Kiedy poczułem jej dłoń na swoich pośladkach i usta, które niecierpliwie wpijały się w moje dosłownie mnie zamurowało. Owszem miałem powodzenie u kobiet... swego czasu, zanim "zmieniłam" ciało na bardziej adekwatne do wizerunku Mędrca, oraz mojego wieku, ale nigdy nikt nie rzucił się na mnie w ten sposób. Sam nie wiedziałem jak się bronić przed tym nazbyt gwałtownym okazywaniem zainteresowania. Na dodatek mieliśmy widownię w postaci Carricka, którego najwidoczniej ta sytuacja w pewnym stopniu bawiła. Ona jednak zdawała się na to zupełnie nie zważać, naparła na mnie i zjechaliśmy na podłogę. Czułem tylko jej ciało, gorące i prężące się, przyciskające się mocno do mojego. Dłonie Kerenzy błądziły po moim udzie i pośladku, by po chwili chwycić za wiązanie spodni. Zrobiło mi się zdecydowanie za gorąco. Byłem zaskoczony, zażenowany i zawstydzony, a do tego... Do licha, byłem w końcu mężczyzną, na którym leżała mimo wszystko piękna kobieta. 
Przełknąłem nerwowo ślinę i starałem się zwalczyć dziwny paraliż, który mnie ogarnął. Czułem się jak w jakiejś pułapce.
- Ależ skarbie nie spinaj się tak - usłyszałem i poczułem smukłą dłoń głaszczącą mnie po twarzy, podczas gdy druga szarpnąłem za sznurki u mych spodni i sunęła nieustępliwie dalej.
- Ja bardzo bym prosił, żeby mnie pani zostawiła - wymamrotałem i próbowałem się uwolnić, ale kobieta, jak na przedstawicielkę rasy Makh'Araj, była na tyle silna, że skutecznie przygwoździła mnie do podłogi.
- Oj nie wstydź się, przecież czuję, że ci się podobam - wymruczała i chwyciła mnie mało delikatnie za krocze.
Zapiszczałem i szarpnąłem się, desperacko próbując wyswobodzić, bo zdecydowanie mi się nie podobała wizja, która przemknęła mi przez głowę.Choć sama bliskość nie była może niczym strasznym i bardzo niepożądanym, to nie byłem jak Tanith. Przygodny seks, na dodatek w takim miejscu, gdzie zero było prywatności, i w sporym stopniu wbrew mojej woli zdecydowanie mi nie odpowiadał.
- Ja naprawdę... - zacząłem znów, próbując jakoś sytuację naprostować, ale przerwała mi znów wpijając się w moje usta i korzystając z tego, że otworzyłem je, by mówić, wsunęła między moje wargi język.
- No co ja widzę! - zakrzyknął głos tak mi znajomy, a teraz obiecujący wyzwolenie.
Tanith stał nad nami z tym swoim uśmiechem, tuż obok Mor, którą trzymał za rękę wpatrywała się w nas szeroko otwartymi oczyma. Poczułem jak moje policzki robią się karmazynowe i miałem ochotę się schować pod ziemię. 
Spojrzałem na Zarika z niemym "pomocy" wypisanym na twarzy.
- Pięknie, pięknie. Mnie pouczasz, a tu proszę. Kerenzo wypuść swoją ofiarę proszę. On... - zwiesił głos, jakby szukając odpowiednich słów. - Wierz mi moja droga, to nie jest facet dla ciebie.
- Jest słodziutki - zaszczebiotała niezrażona niczym kobieta, nawijając kosmyk moich włosów na palec i wpatrując się we mnie.
- Nie jest. To tylko pozory - rzucił Tanith.
- Mówisz, że ma jakąś ukrytą stronę? Może taką... lekko brutalną? - dopytywała, a ja spojrzałem na nią wystraszony.
- Mamo! - warknęła w końcu Morwen. Jedyna, która chyba była za tym, żeby mnie oszczędzić, bo Tanith jak się zdawało miał z tego tylko ubaw. Z resztą nie raz dawał mi do zrozumienia, że powinienem podchodzić do życia bardziej swobodnie, a szczególnie do związków. Cóż prawdą było, że od bardzo dawna nie posiadałem swojego życia osobistego... Wystarczało mi życie rodzinne i emocjonalne cieni. Oni mieli rodziny, miłości i romanse, ja byłem tylko Wielkim Mędrcem.
- Dobrze już dobrze - rzuciła w końcu i niechętnie ze mnie zeszła. 
Wstałem pospiesznie i zacząłem wciąż speszony, doprowadzać się do porządku, co Tanith skwitował gromkim śmiechem.
- Do widzenia... - rzuciłem i wyszedłem szybko.
- Do zobaczenia! - zawołała Kerenza za mną, a Tanith chyba się już dławił ze śmiechu.
Gdy wyszedłem, przystanąłem, żeby odsapnąć i uspokoić łomoczące serce.
- To jakieś szaleństwo - wymamrotałem pod nosem. 
Wróciłem pospiesznie po swego domu i tam zrobiłem sobie napar z ziół, szukając ukojenia. Nie mogłem jednak siedzieć cały czas w domu. 
Zmieniłem postać, stając się na powrót starcem, choć nie było to przyjemne, w końcu śmierć wróciła mnie do dnia, w którym stałem się tym, czym byłem i to była dla mnie postać naturalna.
Wyszedłem z domu, zabrawszy torbę na zioła i ruszyłem w stronę lasu.
Starałem się oczyścić umysł. Nie myśleć o tym co się działo. Nawet nie chodziło mi już o Kerenzę, po tym ochłonąłem. Za to fakt, że Tanith dorobił się dziecka.. Wciąż zastanawiało mnie jak to możliwe. Cieszyło mnie jego szczęście, wiedziałem jak tego pragnął... tak samo mocno jak ja... Czułem także... ukłucie zazdrości. Wiem, nie powinienem, ale fakt, że nawet on ma to, czego mnie odmówiono... Bolał.
Usiadłem na sporym głazie i spojrzałem znów na swoje poznaczone przez lata dłonie. Poszarzała skóra może i skrywała silne mięśnie, ale... Taki powinienem być, bardzo stary... A najpewniej... martwy. Czas powinien już dawno mnie zabrać.
Z rozmyśleń wyrwał mnie tętent kopyt. Po chwili koń zatrzymał się, a z jego grzbietu zsunęła się dziewczyna.
- Witaj, jestem Narisha, a pan? - przedstawiła się uprzejmie.
- Jestem Faun, ale wszyscy znają mnie pod imieniem Wielkiego Mędrca - odpowiedziałem. 
- Miło cię poznać Wielki Mędrcze.
Dziewczyna umilkła. Czułem w niej jakieś rozdarcie. Być może była to sprawa związana z jej krwią. W końcu tak różną.-
- Przepraszam, czy coś się stało? - spytała, gdy spostrzegła, że się jje przyglądam.
- Trudno określić jakiej rasy jesteś moja droga - rzuciłem. Chciałem wiedzieć jak zareaguje, jak odnosi się do swoich korzeni.
- Dlaczego tak uważasz?
- Twoje oczy są zielone jak u Kargijczyków, ale włosy masz czerwone jak Zarik. - zauważyłem.
- Wiem, moja matka jest Kargijką, a ojciec Zarikiem, ale trudno określić kim jestem bardziej. Mam cechy obu. Rodzice wychowali mnie na tradycjach i obyczajach obydwóch ras, a dlaczego pan pyta mnie o to? - spytała, ale kontynuowała szereg pytań - Dlaczego mieszkańcy Yrs odgrodzili się murem od natury? Dlaczego ludzie tak nienawidzą mieszańców? A dlaczego...
- Wszystko po kolei moja droga... - uciszyłem ją. - Pytam, bo pragnę wiedzieć jak traktujesz własną krew. Co do Yrs. Każdy wybiera własną ścieżkę. Od natury nie da się odgrodzić. Ona jest wszędzie wokół nas. Jest niebem, słońcem, deszczem i kępką trawy. Niektórzy idą z jej biegiem, jak spływa się z nurtem rzeki. Inni boją się tego nurtu, trzymają się głazu, to nie znaczy, że rzeka przestanie rwać wokół nich. To strach moja droga zapędza ludzi do domostw zamykanych szczelnie. Strach nie raz zakorzeniony bardzo głęboko. Być może racjonalny, bo w końcu życie jest niebezpieczne, a rzeka spadać może w dół wodospadem. Czym jednak dłużej ludzie się bali, czym dłużej chowali, tym więcej w nich strachu przed tym co za drzwiami. Tak samo ludzie boją się tych, w których żyłach płynie mieszana krew.
- Boją się? Niby czego? - spytała.
- Tego, czego nie znają. Rdzawokrwiści nie różnią się wcale od innych. To samo ciało, uczucia, tak samo potrafią zaskoczyć, być wierni, srodzy, kochający, brutalni... Ale ludzie mają przeświadczenie, że gdy znają jednego Zarika, znają wszystkich, że wiedzą czego mogą się spodziewać, na co patrzą. Natomiast mieszańcy są dla nich czymś nieznanym. Jak ty. Sama nie wiesz czego masz w sobie więcej. Czy jesteś Kargijką, czy Zarikanką, a jesteś zwyczajnie sobą. Miłą, młodą dziewczyną skorą by zatrzymać się i porozmawiać ze starcem - uśmiechnąłem się do niej ciepło. 
- To miłe - powiedziała.
- Muszę nazbierać ziół... Znasz się na nich? Być może mogłabyś mi pomóc? A w zamian chętnie odpowiem na więcej z twoich pytań - zaproponowałem.

<Narisha? Carrick, jak tam mamuśka xD Dalej na głodzie? xD>

Od Carricka (do Wielkiego Mędrca)

Mimo moich protestów, które oczywiście i tak mało mi dały… A szczególnie gdy moim przeciwnikiem jest mama, no i ten dziadziunio... Pozornie.  Wszystkiemu musiał się przyglądać, a jego spojrzenie peszy jak cholera i nie mam co do tego wątpliwość.
No w każdym razie w końcu znalazłem się na dole wpatrując się w towarzyszącą mi dwójkę i siadając sobie wygodnie w fotelu.
- Więc skoro jesteśmy już w takim, a nie innym gronie to porozmawiajmy... Herbaty może? - Próbowała zacząć mama, ale ja tylko uniosłem na jej propozycje brew ze zdziwieniem i skrzywiłem się na myśl o ponownej rozmowie. A Mędrzec wydawał się na pozór tolerancyjnym człowiekiem... Cóż może i to ja przesadzam.
Nawet małemu na moich kolanach nie udawało się mnie rozweselić, choć próbował wyczuwając to samo napięcie co na górze. Uśmiechnąłem się do niego szczypiąc niezadowolonego chłopca w policzek.
- Spokojnie Nepeta, wszystko w porządku. - Szepnąłem mu do uszka, choć nie miałem bladego pojęcia jak mógłby zrozumieć moje słowa. 
- Czemu nie, choć to niegrzecznie tak nadużywać gościnność tym bardziej, że naszedłem was dość niespodziewanie. - Spojrzałem to na niego to na Kerenze, która tylko się uśmiechnęła i machnęła, ręką zgaduję, że zaraz miała coś powiedzieć, ale ja jej nie słuchałem, co więcej zagłuszyłem ją swoim pomrukiem.
- Ha, no co ty... - Zostałem przez nią obdarzony takim spojrzeniem, że chyba przez tydzień strach będzie mi pisnąć słowo, ale to tylko przesadna interpretacja.
- Carrick... Wybacz nie mam pojęcia co go ugryzło. - Ugryzło? Ugryzł to mnie syn w palec jak zawsze zresztą, ewentualnie pchły! Westchnąłem rozkładając się na fotelu prawie, że leżąc z maluchem na klatce piersiowej, który tulił się senny do mojej szyi, ale nie dawał za wygraną bo przecież nie mogła go ominąć ani chwila. Był niczym mały nadajnik i zawsze wyczuwał w powietrzu nadchodzące intrygujące zdarzenia. Och... Napetko co z ciebie wyrośnie.
Istotnie, zaciekawiło mnie to jak moja matka uprzejmie tańcowała przy Mędrcze i umilała mu to popołudnie, a przynajmniej takie miała plany, choć nie mnie je zgłębiać.
Mędrzec reagował na to różnie, przede wszystkim zastanawiały go zapewne poczynania tejże kobiety... Wiesz ostrzegłbym cię chłopie... Jeśli wolno mi tak cię nazwać... Ale nie mam ochoty.
I gdzie ty się patrzysz za tyłkiem mojej mamy gdy ta kulturalnie podaje ci kubeczek z naparem... Dziwne, a może to tylko moje wyobrażenia, ale to nie pasowało do niego...
Mamo co ty knujesz? Widzę przecież jak ponad przeciętnie machała tymi biodrami na boki i mizdrzyła się do tego nieskazitelnego blondynka.
- Też to widzisz synku? - Spytałem chłopca gładząc go po świeżo kiełkującej czuprynce.
Pisnął mi w odpowiedzi, a ja się zaśmiałem obejmując go mocno w ramionach.
- Jak myślisz co powinienem zrobić? - Pytanie oczywiście zadałem bardziej do samego siebie, ale było ono i bezcelowe, bo w mojej głowie powoli rodził się plan...
Wstałem więc pod pretekstem rozprostowania zdrętwiałych kości i podszedłem dyskretnie do mamy by szepnąć jej do uszu pewne słowa, które uruchomiły pewien mechanizm. Żal byłoby wspomnieć o jego wieku i prawdziwej tożsamości przy takim obrocie spraw, a i ciekaw był bym reakcji... Obojga.
Kerenza wydawała się tym bardziej dziwnie zachęcona.
- Idę więc odnieść tego śpiocha.... A wy sobie nie przeszkadzajcie. - Dodałem cicho pokrótce, tak cicho, że teoretycznie nie miał tego prawa nikt usłyszeć. Mędrzec jednak spojrzał na mnie podejrzliwie, ale nim otworzył jeszcze porządnie usta Kerenza zaszła mu drogę i przysiadła na oparciu fotela eksponując zgrabne udo. Szczerze mało co brakowało, a by usiadła mu na kolanach, stanowczo zbyt mało.
Podreptałem więc niechętnie w stronę pokoiku, gdzie zastałem pozostałą dwójkę... Eh śpiochy jedne.
Ułożyłem Nepete czuło głaszcząc wśród nich. Głupio przyznać, ale jego ceniłem naprawdę ponad siostry, w końcu był mym synem. Co wiązało się też z tym, że mógłbym patrzeć się na niego bez końca... Podczas snu był przecudnym aniołkiem dla tatusia.
Moje rozmyślenia, przerwała oczekiwana szamotanina... No może nie taka znowu, ale moje matka potrafiła przesadzać... Czasem. No dobra... Zawsze i wciąż miałem przed oczami jej próby tego na mnie, czasem zachodzi mnie zastanowienie po kim tak naprawdę odziedziczył tę cechę Eoin.
A zastałem te dwójkę w przecudnej i jakże uroczej scenę, moja matka nie patyczkowała się tylko od razu złapała Mędrca za fraki całując prosto w usta i zmierzając dłoniom do jego tyłka...
Z miny jego samego... Cóż nie miałem pojęcia, czego się tam dopatrywać.
Wystarczy tylko powiedzieć tej kobiecie, że ten gapił się na jej tyłek... Oto konsekwencje, czuje się równie wykorzystany jak ty Staruszku. Witam w moim świecie, choć ostatnio nie narzekam bo jest świetnie! I spróbuj stwierdzić, że moja mama nie potrafi całować.
- Przepraszam najmocniej nie chciałem prze.... - Nie dokończyłem, bo Kerenza zwaliła się na niego do tego stopnia, że wszystko nagle znalazło się na podłodze, a mnie przez chwile zrobiło się go żal... Przez chwile, bo dopóki nie ujrzałem jego niemal czerwonej twarzy i tego jak mama trzyma go za tyłek przygniatając cyckami.
Czyżbym miał komuś tu mówić nowy tatusiu? Bo tak łatwo to ty się nie wywiniesz.
- Ależ skarbie nie spinaj się tak. - Zaszczebiotała odgarniając mu włosy z twarzy.

<Panie Mędrku, pan co wykrztusi w proteście xD ?>

środa, 24 grudnia 2014

Od Narishy (do Wielkiego Mędrca)

Po otrzymaniu wezwania i narady u króla opuściłam miasto i postanowiłam zamieszkać w pobliskim lesie. Jako częściowo Kargijka lubiłam przebywać blisko natury, choć Zarikanka we mnie wolała zostać w mieście, wśród innych. Mój ojciec nauczył mnie jak budować domy, ale zamiast tego wolałam szałas w głębi lasu. Było to przede wszystkim mniej pracochłonne. Postanowiłam zbudować schronienie w miejscu, gdzie nikt go nie znajdzie. Z dala od ścieżek, tak, bym tylko ja mogła znaleźć drogę. Wzięłam się od razu do pracy. Wpierw zaczęłam szukać odpowiedniego miejsca na szałas. 
Po dwugodzinnym poszukiwaniu znalazłam odpowiednią niszę, w pobliżu strumyczka, płynącego krętą wstęgą przez las.
Przy budowie wykorzystałam swoje zdolności. Spojrzałam na skończoną konstrukcję, zadowolona z efektu. Usiadłam zadowolona ze swojej pracy i spojrzałam w niebo.
- Pora, by kogoś poznać, czyż nie mam racji? - spytałam samą siebie.
Ruszyłam w stronę miasta w celu poznania kogoś i może dowiedzenia się o życiu mieszkańców Yrs. Ciekawiło mnie jak oni mogli żyć odgrodzeni od natury? Dlaczego zbudowali ten mur? Dlaczego inne rasy traktują mieszańców jakby byli nic niewarci? Miałam tyle pytań, a nie wiedziałam kto może na nie odpowiedzieć. 
Gdy przekroczyłam bramę od razu oszołomił mnie nadmiar informacji z otoczenie, mnogość domów, straganów i wielu ludzi spieszących się gdzieś. Wszystko było pięknie urządzone, ale nic mi nie zastąpi lasu i jego ciszy. Miejsc gdzie mogę wsłuchać się w szum drzew i różne odgłosy zwierząt. Nie rozumiałam dlaczego ci ludzie odgrodzili się od natury i jej dobrodziejstw. 
Nagle wpadłam na kogoś, a gdy spojrzałam na tą osobę okazało się, że to mała dziewczynka.
- Przepraszam cię, ale jestem tu nowa i zbytnio się nie orientuję co i jak. Nazywam się Narisha, a ty? - spytałam z uśmiechem. 
Dziewczynka przez chwilę się wahała, ale odpowiedziała również uśmiechem.
- Jestem Shishuo, może ci pomóc? - spytała - Gdzie mieszkasz?
- W lesie Shishuo, a ty jeśli wolno mi wiedzieć, dlaczego chodzisz sama po tak wielkim mieście? - spytałam trochę zaniepokojona. W końcu dziecko było bez opieki.
Mała wyglądał na jedenaście, dwanaście lat, nie więcej, może i była dość samodzielna, ale jednak w takim miejscu ktoś powinien ją mieć na oku.
- Tak, a pani naprawdę mieszka w lesie? - spytała zaciekawiona Shishuo.
Spojrzałam z uśmiechem na ustach i pokiwałam głową twierdząco, a dziewczynka zaczęła mi zadawać pytania. Zaśmiałam się szczerze, była tak samo jak ja, ciekawa tego miejsca, co ona mojego.
- Spokojnie, jest już późno, wracaj Shishuo do domu, bo na pewno się martwią o ciebie - odparłam.
Dziewczynka zwlekała z tym, widać, że chciała uzyskać odpowiedź na swoje pytania.
- Niech już będzie, odpowiem na kilka twoich pytań - powiedziałam.
Dziewczynka pomyślała przez chwilę.
- Dlaczego mieszkasz w lesie?
- Ponieważ nie lubię zbytnio zabudowanych terenów i zatłoczonych miejsc.
- Czy w lesie jest strasznie w nocy?
Dlaczego o to pyta?
- Nie jest, ale mimo wszystko nie włócz się, dobrze?
- Dobrze - odparła.
Widać było, że chciała zadać jeszcze kilka pytań, ale ktoś ją zawołał i musiała iść. Przed odejściem poprosiła mnie, abym, przy następnym spotkaniu, opowiedziała jej więcej na temat mieszkania w lesie, przystałam na to. Miła i strasznie ciekawska z niej dziewuszka. Po spokojny marszu dotarłam do mojego szałasu.

Obudziłam się, gdy niebo przeszyły pierwsze promienie słońca. Poszłam nad strumyk i tam przemyłam twarz i odetchnęłam pełną piersią. Zaczęłam pod nosem nucić jakąś melodię podczas gdy zbierałam różne leśne owoce, żeby je zjeść. Po wykonaniu naturalnych potrzeb mojego organizmu postanowiłam się zając Negre. Zagwizdałam, a mój rumak natychmiast się zjawił. Dosiadłam go i udałam się na przejażdżkę po lesie. Po drodze spotkałam starca, więc zsiadłam z konia i podeszłam do niego.
- Witaj, jestem Narisha, a pan?
- Jestem Faun, ale wszyscy znają mnie pod imieniem Wielkiego Mędrca.
- Miło cię poznać Wielki Mędrcze - powiedziałam.
Zamyśliłam się na chwilę.
Staruszek przyglądał mi się z zaciekawieniem po jakimś czasie to zauważyłam. 
- Przepraszam, czy coś się stało? - spytałam trochę zdezorientowana.
- Trudno określić jakiej rasy jesteś moja droga - odparł z tajemniczym uśmiechem.
Coś mi podpowiadało, że on wie, ale być może chciał to usłyszeć ode mnie. Nie rozumiałam jego postępowania.
- Dlaczego tak uważasz?
- Twoje oczy są zielone jak u Kargijczyków, ale włosy masz czerwone jak Zarik. - oznajmił mi.
- Wiem, moja matka jest Kargijką, a ojciec Zarikiem, ale trudno określić kim jestem bardziej. Mam cechy obu. Rodzice wychowali mnie na tradycjach i obyczajach obydwóch ras, a dlaczego pan pyta mnie o to? - spytałam i dodałam szybko - Dlaczego mieszkańcy Yrs odgrodzili się murem od natury? Dlaczego ludzie tak nienawidzą mieszańców? A dlaczego... - i tu mi Wielki Mędrzec przerwał z uśmiechem.
- Wszystko po kolei moja droga...

 <Wielki Mędrcze?>

wtorek, 23 grudnia 2014

Od Jashy (do Manusa)

Od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Wystarczyło to jak mój ukochany się krył, jak mówił, jak się poruszał. Zawsze się przede mną zdradzał. Zawsze gdy chciał coś ukryć był słodki, nazywał mnie swoim kochaniem i starał się jakoś namieszać mi w głowie. Nie udawało mu się nigdy...
Spojrzałam na szyję Manusa i odruchowo przyłożyłam palce do opuchniętego miejsca. Takie rany... ile to ja razy je widziałam, ile razy sama zadawałam, wieszając swoje zabaweczki... Sama myśl, że Manus mógłby zrobić sobie coś takiego...
Nie!
To przecież nie mógł być on. Nie targnąłby się na własne życie, prawda? Nie on! Ktoś to zrobił, ktoś go skrzywdził. Ktoś, kogo będę mogła dorwać i wypatroszyć.
- Kto ci to zrobił? - spytałam niemal warcząc.
Próbowałam być spokojna. Ale czułam jak znów wszystko się we mnie gotuje. Ktoś chciał mi odebrać jedyne co miałam. Jedyną osobą, dla której jeszcze włóczyłam się po tym świecie.
- Gadzinko, to.. nic takiego, naprawdę... - zarzekał się, uśmiechając sztucznie.
- Jak to nic?! - ryknęłam wreszcie.
Byłam wściekła. Wściekła, rozżalona, podłamana... Miałam mu ochotę przyłożyć. Solidnie nim potrząsnąć tak, by dać upust swojej irytacji. Czy on mnie uważał za kretynkę? Wmawiał mi, że nic, skoro mam oczy, do cholery, i widzę, że coś się dzieje. Ja wiem, że... 
Westchnąłem, bo nagle moja złość wyparowała zwyczajnie.
Wzięłam Manusa za rękę i poprowadziłam do swojej pracowni, której od pewnego czasu niemal nie odwiedzałam. Nie miałam siły mieszać tych cholerstw... Na nic nie miałam siły. Zwyczajnie na nic. Jedyne co mi wychodziło to snucie się bez celu po kątach lub siedzenie z nosem w byle jakiej książce...
Posadziłam mężczyznę bez słów i dalej nic nie mówiąc sięgnęłam po maść. Nabrałam solidną porcję i nałożyłam grubą warstwę na szramę na szyi Manusa. Miejsce było już opuchnięte i widać było, że sprawia mu ból. Aż się skrzywiłam, gdy syknął, unosząc głowę. Nie lubiłam gdy coś go bolało. Cierpiałam widząc jego cierpienie, ale to nie było ważne. 
- Jesteś zła? - spytał, łapiąc mnie za rękę, gdy odłożyłam specyfik i zamierzałam wyjść.
Nie odpowiedziałam, a jedynie znów westchnęłam.
- Jaszczureczko, proszę...
- O co? - jęknęłam. - O co mnie prosisz? Co chcesz wiedzieć? Że nie lubię patrzeć jak dzieje ci się krzywda? Nie lubię! Dlatego nie lubię jak znikasz cholera wie gdzie i drżę za każdym razem jak coś ci się dzieje. Jak widzę krew na tobie to czuję się chora... słaba. Boję się, rozumiesz? Boję się, że mnie zostawisz, że cię stracę. A ja wtedy zostanę sama, całkiem sama... Czy ty nie rozumiesz, że ja nie mam i nigdy nie będę mieć nikogo prócz ciebie?
Poczułam wilgoć na policzkach. Starłam szybko, wściekłym gestem, łzy, klnąc przy tym na czym świat stał. Pięknie, jeszcze się do tego marzę. Znów miałam to niemiłe wrażenie, że wszystko mi się posypie... Wystarczyło tylko czekać na kolejny cios...

<Manus?>

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Od Manusa (do Jashy)

Z westchnieniem rozejrzałem się po swojej komnacie. Wszędzie, dosłownie wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu. To nie był miły widok, ale cóż to za różnica jeśli ja nie kwapiłem się, by to wszystko posprzątać.
Może w takim razie, aż zbyt mało mi to zawadzało… Może w takiej kolei rzeczy czułem się dobrze…
Ale co jeśli moje życie wyglądało tak jak to pomieszczenie?
Przejechałem długimi i chudymi palcami po kamiennej ścianie, po której w niezdecydowaniu błądziły promienie słoneczne przedzierające się tu przez uchylone okiennice. Wirujące wraz z kurzem i zapachem staroci, którym od początku swego istnienie przesiąkało to miejsce.
Moja dłoń scaliła się w pięść i uderzając lekko lodowatą podłogę, na którą opadłem właśnie w tej chwili z cichym jękiem. Z moim oczu w końcu uwolniły się łzy wraz z emocjami, które dusiłem w sobie przez cały czas, ukrywając niepotrzebne emocje przed Jashą i całym światem.
Zawsze trudno było mi okazać to, co naprane wydarzyło się tu w moim sercu i co szargało moją duszę. Bałem się uczuć, bałem się, że są niewłaściwe… zbyt przesadne, albo złe. Nie chciałem nimi innych ranić, choć zamiast tego po prostu zadawałem ciosy bez rozmysłu. 
Zasłoniłem twarz rękoma słysząc jak z moich ust dobywa się cichuteńki szloch, przeradzający się w zduszony krzyk. Wywołałem ich imiona, te, które nigdy nie miały posłużyć więcej niż chwile, a nawet te, które nigdy nie zostały wydane. Wciąż trudno mi było uwierzyć w to, co moja Jaszczureczka próbuje osiągnąć ze mną.
Zawsze tak się zarzekała, iż nikt inny nie ma prawa jej tknąć, cóż nim się na mnie natknęła trochę przesadziła z tą nietykalnością i brzydzeniem się innym istnieniem.
Prawda zawsze była taka, że po tym wszystkim, jak ją owinąłem sobie nieświadomie wokół palca, wiedziony sam nie wiem czym, dziwnym zjawiskiem, którego tak naprawdę nigdy nie rozumiałem i nie potrafiłem zrozumieć prawdy. Gdy poznałem tę dziewczynę zaczęło mnie męczyć pewne pytanie… Czy ja kiedykolwiek naprawdę i szczerze się zakochałem, czy była to jedynie wdzięczność, a reszta jedynie pustką.
Rozłożyłem się na posadzce spoglądając w ciemny sufit, obraz rozmazywał mi się przez łzy, które łykałem. Piekło za każdym razem równie cholernie… Nigdy nie przywyknę. Ale ze mnie dzieciak…
I chyba nigdy nie dojrzeje. 
Zawsze się czegoś boje, a gdy lęk się pogłębia… W tej właśnie chwili zaszumiało mi w głowie, a ja syknąłem zwijając się z niemiłosiernego bólu tyłu głowy. Jakbym spadł z dość sporawej wysokości dodając jeszcze nabicie się na bardzo ostry i mało przypadkowo wyrastający z ziemi skalny szpikulec.
- Bogowie…- Próbowałem wydusić ze ściśniętego gardła. Powoli traciłem świadomość, widząc przed oczyma twarz mojego przerażonego syna, obraz zdarzenia, którego sobie nie przypominałem i wolałbym, by tak pozostało.
Coś nagle wzniosło moje bezwładne ciało w górę, ale nie byłem tez tego pewny po prostu poczułem nagłe szarpnięcie i ból w karku. Moja głowa bezwładnie opadła na moje ramie, a ja patrzyłem zupełnie sparaliżowany jak moje ciało targane jakimiś impulsami sięga po ostrze noża spiętego przy moim sinym biodrze i celuje…
Nie przymknąłem nawet oczu, zresztą i tak nie byłem w stanie, ale co ważniejsze nie przeląkłem się tylko wołałem do siebie, a może raczej czegoś…
- No dalej! Zrób to tchórzu! - Moja dłoń zadrżała, gdy powoli przejechała po własnej skórę na gardle i upuściła broń nim jeszcze zdołała mnie porządnie drasnąć, w tej też chwili poczułem gniew... Ale ten gniew był ostatnim co poczułem przed spowijającą mnie pustką.
Mroczną, ciemną, a zimną to już na pewno.

Obudziłem się wychwytując pojedyncze obrazy, aż w końcu zrozumiałem gdzie się znajduje.
Siedziałem w fotelu, w ciemność, więc nic dziwnego, że ogarnęła mnie pustka, ale też w końcu uczucie ciepła. Dotarło do mnie, że dygotałem, a moje ciało było bardziej oziębłe niż normalnie miało to w zwyczaju.
Przejechałem wciąż niespokojną i trzęsącą się dłonią po włosach odgarniając je z twarzy, mokre i ulizane. Byłem spocony o dziwo, ale był to zimny pot... A z tym coś jeszcze.
Nagle ukłuł mnie ból, z zupełnie też jeszcze niezrozumiałych dla mnie przyczyn poczułem mdlący smak krwi w ustach, a zaraz za sprawą ataku kaszlu wylądowała ona na podłodze.
Szkarłatna, ciemna i ciepła w dotyku.
Zaraz obok mnie z głuchym brzdękiem niczym w tańcu obił się mały niepozorny sztylet... Oh... Więc jednak się odważyłem... 
Podniosłem dłoń, w której powoli niewytłumaczeni traciłem czucie do gardła i zacharczałem w dziwny sposób. Cóż za dźwięczny śmiech, ale jednak. Czułem pod skórą palców przecięcie i pulsującą ciepłem ranę, która jak na złość nie chciała przestać krwawić.
Ale to... Tak dziwnie dobrze... Nie miałem nic przeciwko.
Nie próbowałem nawet tego zatamować, choć to i tak nie miałoby sensu. Po prostu opuściłem dłonie trzymając je uparcie wzdłuż ciała, czekając. Cisza była przerywana tylko co jakiś czas cichym gulgotem dobywających się z moich wypełnionych wylewającą się krwią ust.

Charkocząc nabrałem po raz kolejny rozpaczliwie powietrza w usta, kasłając przy tym, ale tym razem nie szkarłatnym płynem, a najzwyklej w świecie ze zwykłego zachłyśnięcia.
Pomijając jednak fakt, że piekielnie bolało, a wręcz paliło mnie gardło.
No i taka właśnie była prawda, rzeczywistość.
Wszystko to do tej że pory było jedynie snem, ale czy odważyłbym się nazwać, choć poprawnie koszmarem? Nie, raczej nie, co właściwie przerażająco zabawne był to dla mnie najzwyklejszy sen i nawet potrafiłem sobie wytłumaczyć jego znaczenie i powód, dla którego mój umysł wytworzył taki a nie inny obraz.
- Dziecko… One wszystkie nie żyją. - Jęknąłem, a właściwie chciałem, by przypominało to choć jęk, ale wypowiedziałem to tak beznamiętnie. 
Z westchnieniem schowałem twarz w dłoniach i biorą wdech opadłem na oparcie fotela, tego samego z przed bardziej rzeczywistej wersji snu. Gdy jednak powędrowałem dłonią do biodra natknąłem się na zabezpieczony i bezpiecznie przykuty do mojej skóry sztylet. Później, bo wszystko co robiłem była jak wyliczanka dla małego dziecka… Później rozejrzałem się, a moje spojrzenie spoczęło na ciele Jashy, spokojnym i uśpionym w świetle ognia. Wyciągając w jej stronę dłoń przez chwile nie mogłem się zdecydować i zatrzymałem się chwile przed dotknięciem jej ramienia. Ciekawe czy tak właśnie skończymy na starość…. Jeśli jej dożyjemy, ale to już inna para kaloszy… Czy będziemy przykuci właśnie do tych foteli? Sędziwe staruchy, które coś mamrocą o tym, jak to wspaniały jest szkarłat krwi i swąd palonego ciała gapiąc się w tańczące w kominku płomienie.
Ale czy była to złudna wizja i jedynie nieuchwytne wręcz marzenie? Cóż czas pokaże, póki co dzieciaku wydoroślałbyś choć trochę. 
Uśmiechnąłem się w końcu gładząc skórę Jashy, z tą różnicą, że nie ramienia, a policzka i po chwili sam nie wiem jak długiej, czy też krótkiej złożyłem na jej czule pocałunek.
Dorośleć… no cóż zobaczymy co da się z tym robić, ale póki co… Jeszce młody jestem! Nie to co ten pryk Tanith, swoją drogą ciekawe co też teraz porabia. Aaa z resztą.
Wstałem z jękiem, nogi mi zdrętwiały, ale bynajmniej nie z braku leku, który zażywałem jak zawsze… To raczej dobry omen jego skuteczności, a po prostu ja pasę tyłek tu już stanowczo za długo.
Szybkim krokiem wdrapałem się na górę i wleciałem do swego pokoju jak oparzony, tym bardziej nie zwracając uwagi na przedmioty, głównie broń, o którą wręcz się potykałem.
W końcu jednak dotarłem do interesującej mnie od dłuższego czasu skrzyni i otwierając ją z trzaskiem i jękiem zawiasów wzniosłem opary kurzu. Choć sam kufer był chyba najmniej zakurzoną rzeczą w tym pomieszczeniu.
- No zobaczmy… Wydaje mi się, ze moje łachy wyszły już z mody… co więcej..- Z krytyczną miną spojrzałem na dziurę mniej więcej na wysokości pępka… Właściwie jak to tu się pojawiło? Żebym to ja jeszcze wiedział.
Zrzuciłem wiec z siebie koszule i parę innych ozdobnych i szykownych fatałaszków, no i w końcu stanąłem przed lustrem prawie nagi. Prawie! Spodnie wciąż mam na dupie co by se czytelnik nie myślał!
Jakież było moje zdziwienie gdy jeżdżąc spojrzeniem po wspaniałych niemal wyrzeźbionych mięśniach… Nie tak serio ja sam nie wiem jak to robię, a przecież nawet nie ćwiczę. Widocznie niektórzy mają to w genach.
- Ha! Chudy szczęściarz…. Tylko powiedz mi przystojniaku, kiedy ty się niby wieszałeś? - Właśnie, na mojej szyi zastałem przepiękny siny pręg… Naprawdę nie przypominam sobie bym robił za ozdobę na suficie… 
Spojrzałem na swoje dłonie parokrotnie ściskając je w pięści… No proszę, wiec i w was kryje się moc.
Kto by pomyślał! Czy to po braciszku?! Z dumą zamachałem parokrotnie łapką. 
- Manus? - Momentalnie się najeżyłem nieruchomiejąc jak kamień. 
Czemu moja Jaszczureczka zawsze musiała zachodzić mnie od tyłu i działać niczym Meduza!? Cholera! 
Jak ja wytłumaczę to coś?! 
Zmów przejechałem dłonią po szyi i przełknąłem razem z jękiem bólu ślinę odwracając do niej lekko głowę.
- T-Tak? Kochanie? - A daj se spokój śmierdzisz na kilometr krętactwem, nigdy tak do niej prawie nie mówisz!
- Znów coś tam chowasz? - Prawie zasyczała na co ja pochwyciłem szybko pierwszą lepszą tęczowo złocistą apaszkę i koszule z kołnierzem. 
- Ja? - Odwróciłem się do niej z głupim uśmiechem i nierówno zapiętą koszulą nie wspominając o tym komiczny słupku materiału, pod którym skrywałem obrzęk.
- A no ty. - Szepnęła przejeżdżając mi po klatce piersiowej, aż po materiał szmatki i tam zacisnęła swoje palce starałem się nie skrzywić, więc… moja mina była zapewne genialna.
By ją rozproszyć i odwrócić uwagę od fragmentów mojej garderoby porwałem ją w ramiona i pocałowałem.
Trwało by to dłużej gdyby Jasha była tak dobra i nie zrywała z mojego karku apaszki….
Nie krzycz proszę, moja mina teraz przypominała zbitego psa, a jej… nawet wolę nie główkować.

<Jasha?  D:>