czwartek, 19 marca 2015

Od Wielkiego Mędrca

Siedziałem w ogrodzie, czytając. Bardzo często tak wyglądały mojej popołudnia. Nigdy mi to nie przeszkadzało. Przywykłem do samotności. 
Przewróciłem kolejną pożółkłą stronę, dokładnie lustrując jej tekst, gdy poczułem czyjeś ramiona oplatające się wokół mojej szyi. Wzdrygnąłem się, gotów do działania.
- Aleś ty spięty... - usłyszałem słodkie, mruczenie tuż.
Kerenza stała za mną, obejmując mnie. Jej usta były ledwie cal od mojego ucha, a kształtny biust naciskał na moją łopatkę.
- Znów siedzisz i czytasz? - zerknęła mi rzez ramię, wpatrując się w runy, które zapewne nic jej nie mówiły. W końcu spisano je jeszcze na długo przed moim nawet narodzeniem, a ich znaczenie już wtedy mało kto umiał pojąć.
- A czemu zawdzięczam tę wizytę? - spytałem, odkładając manuskrypt.
- Chciałam cię po prostu zobaczyć - zaszczebiotała i okrążyła mnie, by w końcu usiąść mi na kolanach. - Stęskniłam się strasznie... 
Kobieta zrobiła rozżaloną minkę i zatrzepotała rzęsami.
Aż za dobrze wiedziałem w co gra. Kerenza była... niesamowita. Piękna i pociągająca. Do tego wciąż robiła wszystko, żeby mnie uwieść, a przecież już to zrobiła. Już jej uległem i nie byłem pewien, czy byłbym w stanie się opierać, a już tym bardziej, czy w ogóle bym tego chciał.
Uśmiechnąłem się i położyłem dłoń na policzku kobiety, tan natychmiast nakryła ją swoją dłonią, tuląc. Obdarowała mnie przy tym pięknym uśmiechem. Jej jasna, śliczna buzia, okalana falami kruczoczarnych włosów przysłoniła mi widok nieba, na którym jaśniała tarcza słońca.
Zamrugałem, mając przed oczami inną scenę. Rażące mnie słońce i twarzyczkę ukochanej, odgradzającą mnie od ostrych jak noże promieni. Tylko, że wtedy nie byłem w stanie unieść dłoni, by pogładzić jej policzek.
Złączyłem swoje usta z ustami Korenzy, delikatnie, ledwie na ułamek chwili. Nie wiedząc kogo tak właściwie chciałbym teraz pocałować i cóż miałoby to znaczyć. W jednej chwili cieszyłem się chwilą obecną. Cieszyłem się ciepłem i obecnością kogoś, kto stał się drogi memu sercu, tak bardzo, że choć trwało to ledwie mgnienie, to już stał się częścią mnie. Cieszyłem się siłą i pewnością, którą czułem. Cierpiałem jednak przeszłością. Słabością, wspomnieniami, żalem i palącym jak rozgrzany łańcuch sumieniem.
Spuściłem głowę, mocno zaciskając powieki.
- Coś się stało? - usłyszałem pytanie i poczułem doń głaszczącą mnie po głowie.
- To nic... - wyszeptałem, unosząc twarz i próbując się uśmiechnąć.
- Miło, że próbujesz kłamać - stwierdziła, spoglądając mi w oczy.
- T-to nie tak.. - jęknąłem.
- Więc jak? Kiriliel... ja chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć o tobie więcej. Chcę wiedzieć co myślisz i co się z tobą dzieje gdy jesteś taki...
Westchnąłem ciężko. Co miałem jej niby powiedzieć? Że jestem starcem, który żyje już ponad osiem wieków?
- Czasami... czasami mi kogoś przypominasz - rzuciłem.
- Opowiesz mi o niej? 
- Kochałaś kiedyś kogoś, Kerenzo?
- Kiedyś... Kiedyś był ktoś, kto był dla mnie ważny, komu byłam obiecana. Turnd... Tak miał na imię. Tylko, że to było już dawno, bardzo dawno temu - to mówiąc sięgnęła do szyi i ujęła w dłoń medalik, bawiąc się nim. - Tyle mi po nim zostało... No i wspomnienia, choć te mają zawsze słodko-gorzki smak.
Jej słowa były tym, co sam chciałbym powiedzieć. Mnie także zostały wspomnienia. Te dobre, ciepłe, ale zawsze przeplatane z tymi złymi i bolesnymi.
- Yullen była pierwszą osobą, którą pokochałem... Której pragnąłem. Byłem wtedy bardzo chory... A ona dała mi nadzieję i siłę. Poświęciła też swoje życie, żeby uratować mnie. Kiedy mi ja przypominasz... cieszę się, bo znów mam kogoś przy sobie, ale...
- Czujesz się, jakbyś zdradził jej pamięć? Ją? - Kerenza uśmiechnęła się ciepło, choć nie było w tym uśmiechu radości, a chęć pocieszenia.
- Tak... Wiem, że to... 
- Nie. To nie jest niewłaściwe i rozumiem to dobrze.
- Przepraszam  - wydukałem, pocierając policzek.
- Nie musisz. Nawet nie powinieneś. To dobrze, że pamiętasz kogoś, kogo kochałeś. A ja...? Ja jestem tu od tego, żebyś wiedział, że i w chwili obecnej coś masz... 
Uśmiechnąłem się i syknąłem, kiedy jej dłoń powędrowała do mojego krocza.
- N-nie tu... - wymamrotałem, kiedy jej sprawna dłoń rozwiązała moje spodnie.
- A dlaczego by nie? Kto nas tu zobaczy? - wymruczała, wstając i ujrzałem tylko jak zsuwa bieliznę, by po chwili usiąść na mnie okrakiem, zakrywając nas jednocześnie połami sukni. 
Jęknąłem przeciągle, kiedy kobieta zaczęła poruszać biodrami ocierając się o mój twardniejący członek.
Porwałem ją w ramiona i pocałowałem mocno, splatając swój język z jej, przyciskając ją do siebie, gdy ona uniosła biodra, żeby wziąć mnie w siebie. 
Wsunąłem dłonie pod jej suknię, by móc pieścić jej uda i pośladki, moje usta skubały jej szyję i głęboki dekolt. Wsłuchiwałem się w jej rozkoszne jęki, gdy ujeżdżała mnie mocno, dając nam obu przyjemność. Zatraciłem się w tym, w niej. W zapachu jej skóry, smaku jej ust, w dotyku, dźwięku...
- Nal Rayjo - wymruczałem jej do ucha.
Spojrzała na mnie pytająco. Ja jednak nic nie powiedziałem, a tylko przyciągnąłem do siebie jej twarzyczkę, żeby móc mocno ją pocałować.


środa, 18 marca 2015

Od Asheroth'a (do Morwen)

Z zadowoleniem wpiłem się w usta Morwen, błądząc przy tym dłonią po jej kształtnym udzie i pośladku. Ona odwdzięczała mi się słodkimi westchnieniami, a jej oplecione wokół mnie ramiona lekko drżały.
Szczerze to ta dziewczyna była dla mnie zagadką. Całkowitą i stuprocentową. Bo jak mogłoby być inaczej? 
Morwen Hargan. Córka Odhr'an'a. Gburowatego męta, na dodatek już martwego, zabitego przez nieznajomego Zarrika. Oczywiście wiedziałem kto owym Zarrikim był i na chwilę obecną i opiekunem dziewczyny, a także jej matki, dwóch sióstr i starszego brata. Na początku nie wiedziałem dlaczego jaśnie pan Tanith wziął ich sobie na głowę, dopóki nie okazało się, że przygruchał sobie małego Carricka i biegają razem po krzakach. Przesłodko... naprawdę. 
Tak czy owak Mor była porządną dziewczyną, nie utrzymującą za bardzo kontaktów z nikim w mieście, kto w jakikolwiek sposób by się wyróżniał. Głównie przesiadywała w domu pomagając wychowywać siostry i, o ironio, bratanka. Żyła dostatnio, bo Rudy Robal nakradł tyle, że starczy gadowi do końca żywota i jeszcze stos pogrzebowy mu z tego ułożą. Tak swoją drogą to już dawno przestałem próbować choćby go ścigać za kradzieże i inne machloje, bo choć aż za dobrze wiedziałem, że to on, to skurczybyk zacierał ślady tak, że nijak nie szło go wsadzić za kratki na dłużej niż dobę. Był więc bezpieczny, a z nim i jego bliscy, w tym także i Mor. A mimo to ta dziewczyna szukała mojego towarzystwa. Pozwalała mi na wszystko, a nawet więcej, sama była chętna. Sama szukała moich ust, sama wychodziła mi naprzeciw domagając się dotyku. I sama z własnej woli, nie wiedząc kim jestem wyciągnęła do mnie dłoń. Jeszcze nie wiedziałem jaki miała w tym cel, ale bardzo chciałem się dowiedzieć.
Zostawiłem usta Mor i zawisłem nad nią spoglądając w te jej zimne, szare oczy.
- Dlaczego tu jesteś? - spytałem po prostu.
Dziewczyna zamrugała, jakby nie zrozumiała od razu. A być może chciała złapać jasność myśli, co utrudniała jej chyba moja dłoń wciąż pieszcząca jej ciało.
- Zaprosiłeś mnie... - wyszeptała.
- A dlaczego to zaproszenie przyjęłaś? Dlaczego mnie szukałaś?
- Mówiłam ci... Chcę ci pomóc.
- Pomóc mi... Nie rozumiem dlaczego... - nachyliłem się i przygryzłem płatek jej ucha. - Co z tobą jest nie tak, że przejmujesz się kimś, kogo nie znasz? Kogo powinnaś się obawiać?
- Obawiać? - wydyszała, gdy skubnąłem jej szyję.
- Tak... Wiesz, że gdyby nie to, że cię lubię, to mogłaś marnie skończyć?
- Nie wierzę, że byś mnie skrzywdził - stwierdziła, a stanowczość w jej głosie sprawiła, że zatrzymałem się i znów uniosłem, żeby spojrzeć jej w oczy.
- Czym ty jesteś, bestyjko? - wymruczałem do niej i chciałem znów nachylić się i ją pocałować. Przeszkodził mi rumor.
Wstałem pospiesznie z warknięciem, nawet nie kłopocząc się ubieraniem.
- Zaczekaj tu - rzuciłem do dziewczyny, chwyciłem odruchowo pas z pochwą, w której spoczywał mój miecz i ruszyłem wściekły do źródła hałasu.
- Chcę zobaczyć ojca - usłyszałem.
- Panu nie wolno teraz przeszkadzać - zaskomlała służąca, która czmychnęła, gdy tylko mnie ujrzała. 
- Quith? Co ty tu do cholery robisz? - warknąłem.
- S-słyszałem, że byłeś ranny i... - wymamrotał kuląc ramiona. - Chciałem zobaczyć... czy...
- Czy już zdechłem? Jak widać żyję. A teraz wracaj skąd przylazłeś zanim twój wuj oskarży mnie o porwanie - prychnąłem.
- C-chcę zostać - usłyszałem.
- Nie - warknąłem znowu na niego.
Jego obecność tutaj mnie drażniła, jego upór jeszcze bardziej. Nie wiedziałem czego ten szczyl tu szukał. Z tego co było mi wiadomo u wujostwa wiodło mu się dobrze. Chodził do szkoły, studiował magię. Miał spokój. Czyli to, czego od zawsze chciał.
- Ojcze... - jęknął Quith.
Miałem właśnie kazać mu się wynosić, gdy stanęła obok mnie Morwen.
- Ash? - dziewczyna uniosła na mnie spojrzenie, zadając nieme pytanie.
- Miałaś poczekać.
- Chciałam sprawdzić co się dzieje... - jej wzrok spoczął na moim synu.
- To jest Quith... mój syn - rzuciłem, żeby zaspokoić jej ciekawość.
- Miło mi cię poznać - zaszczebiotała z uśmiechem. - Mam na imię Morwen.
- Dzień dobry, pani... - skłonił jej się przyglądając ukradkiem.
- Odwieźcie go do Mathira - rzuciłem do jednego ze strażników.
- Ojcze, proszę... Ja... naprawdę chcę zostać.
- Nie - powtórzyłem.
- Dlaczego nie? - to pytanie padło od Mor, która teraz wbijała we mnie wzrok. - To twój syn, prawda? A to jego dom. Skoro chce zostać...
- Nie chce... Jak ma choć odrobinę oleju w głowie to nie chce. 
- Niby dlaczego? - kolejne pytanie ze strony dziewczyny.
- Jak cię to tak interesuje to go sama zapytaj dlaczego tak się kuli ledwo mnie widzi - warknąłem.
- Nie krzycz na mnie - spojrzała na mnie stanowczo, ściągając usteczka.
Przekląłem siarczyście. Czego oni wszyscy ode mnie chcieli?!
- Marsz do pokoju - burknąłem do chłopaka, który ku mojemu zaskoczeniu... uśmiechnął się nieco i odszedł pospiesznie.
Ruszyłem bez sowa do salonu i usiadłem na kanapie, by sięgnąć po chwili po butelkę. 

<Mor? Przyszłaś za mną, czy idziesz podpytać Quitha?>

wtorek, 17 marca 2015

Od Tanith'a (do Carricka)

Uśmiechnąłem się do leżącego pode mną chłopaka. 
Nie potrafiłem nawet opisać ile radości dawało mi patrzenie na tę jego słodką, zarumienioną buźkę. Byłem w nim całkowicie i na zabój zakochany. Tak, jak jeszcze w nikim wcześniej.
Szczerze nie sądziłem, że kiedyś spotkam kogoś, z kim faktycznie będę mógł spędzić swoje życie. Miałem wspomnienie wielu, którzy byli przede mną... Znałem życie. Wiedziałem, że większość z moich poprzedników nie miała zbyt wielu miłych wspomnień. Nie zakładali rodzin, choć wszyscy przecież tego pragnęliśmy. Te pragnienia były czymś nam wspólnym. Czymś co siedziało w naszym twórcy tak głęboko, że nie potrafił tego odłączyć od swego istnienia, a w rezultacie także i od nas. 
Nachyliłem się całując Carricka z pasją. Uwielbiałem smak jego ust. Jego języczek, zawsze lekko niepewny, a przecież już tyle razy wpijaliśmy się w swoje usta, łącząc w pocałunkach. Gorące policzki, rumiane i cudne. A zdawało by się, że to słodkie zażenowanie powinno już chłopakowi przejść. Przecież miałem go pod sobą nagiego tyle razy... i zawsze z tą samą lubością.
Odsunąłem się od ust mojego słodkiego kochanka i pocałowałem go w policzek, szczękę, by dojść do szyi, przy której zatrzymałem się na dłużej. Później ruszyłem dalej, przez klatkę piersiową.
Carrick zadrżał i jęknął głucho, gdy zatrzymałem się przy jego sutku, krążąc językiem i ściskając go ustami.
- T-tanith... - wyszeptał, gdy ruszyłem dalej, by po chwili lekko przygryźć wewnętrzną stronę jego uda.
- Mmm...? - wymruczałem, spoglądając na niego pytająco, a moja dłoń zjechała na jego pośladek, by po chwili moje palce mogły błądzić u wejścia do jego wnętrza. 
- Czyżbyś się niecierpliwił? - spytałem znów układając się na nim i pieszcząc go dłonią.
- Tak... - wyszeptał, obejmując mnie lekko drżącymi ramionami.
- Mój mały, wygłodniały słodziak... - wymruczałem i wreszcie w niego wszedłem.
Wsłuchiwałem się z czystą rozkoszą w każdy najmniejszy jęk Carricka. Ile bym ich nie słuchał, to zawsze sprawiały mi dziką wręcz radość. Gdy natomiast moich uszu dobiegł jego przeciągły krzyk krew zawrzała mi w żyłach. 
Znów kochaliśmy się długo, bo wciąż nie potrafiłem się Carrickiem nacieszyć. Byłem też pewien, że nigdy nie będę miał dość.

Kolejny tydzień minął spokojnie. Kilka razy spotkałem mamę, miała zostać w Yrs nieco dłużej. Okazało się, że sporo rozmawiała z moim ojcem i choć póki co nosiła jeszcze w sercu spory żal, to widać było, że miłość zwycięża. Cieszyło mnie to mimo wszystko. Najciekawsze było jednak to, że mama bardzo dobrze dogadywała się z Kerenzą i często siedziały razem. Moja matka szczególnie upodobała sobie Nepetę. Śmiała się nawet, że to "prawie jej wnusio", a kiedy matka Carricka przyznała się, że przebrała syna w sukienkę obie zaczęły się śmiać, co Carri przyjął ogromnymi wypiekami na twarzy.
- Aż za dobrze pamiętam tę kieckę... - wyszeptałem mu do ucha, sycząc przy okazji i robiąc na pokaz zbolałą minkę.
- Do końca życia mi to będziesz wypomniał? - jęknął.
- Oj będziesz pokutował jeszcze długo - zaśmiałem się i pacnąłem go w pośladek.
- Gołąbeczki! Wciąż tu jesteśmy - zaszczebiotała moja mama, trzymająca Nepetę na kolanach.
- Słodko razem wyglądają - stwierdziła Kerenza podając Irulanie butelkę, bo mała jadła za siebie i chętnie wcięłaby i za siostrę. Mały żarłok.
- A gdzie Morwen? - spytałem, bo zdałem sobie sprawę z tego, że nie widziałem jej już jakiś czas.
- Wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza. Pospaceruje i wróci - rzuciła Kerenza.
- Tak sama? - spytałem.
- Musi czasem odpocząć od zgiełku. I od nas wszystkich też. Teraz szczególnie, póki jeszcze może, bo jak urodzi się maleństwo, to będzie zamknięta w czterech ścianach.
- Kerenza ma rację. Wiem, że się martwisz i świetnie syku, że troszczysz się o Mor, ale faktycznie potrzeba jej chwili prywatności.
- Może i racja... - wydukałem. - Idziemy po coś do jedzenia?
- C-co? - Carrick uniósł głowę i zamrugał nieprzytomnie.
- Pytam czy idziemy po coś do jedzenia... - powtórzyłem. - Dobrze się czujesz?
- T-tak... Tak. Wszystko w porządku, chodźmy.
Spojrzałem na chłopaka uważnie, ale on tylko uśmiechnął się i ruszyliśmy do kuchni. Może tylko się zamyślił... mniejsza...


poniedziałek, 16 marca 2015

Od Morwen ( do Asheroth'a )

Siedziałam na łóżku tuląc do siebie małe zawiniątko, chlipiące i roztrzęsione. W moich oczach również płynęły łzy, co wcale nie polepszało sytuacji dla biednego malucha.
Pogładziłam swojego siostrzeńca po główce, podając mu butelkę z pokarmem.
- Jak twój ojciec mógł? Jak oboje mogliśmy obudzić waszą trójkę? To nie do przyjęcia... - Usiłowałam żartować i uśmiechać się do chłopca, ale to nic nie dało. Ciężko co prawda przestawało na chwile płakać, ale gdyby tylko dostrzegali błysk kłamstwa w moich oczach ponownie czerwieniały mu policzki, a w oczkach gromadziły się zupełnie nowe łzy...
- Cii maluchu, spokojnie... Ja wiem, że pewniej czuł byś się w objęciach taty, ale on pewnie obejmuje teraz kogo innego. - Spojrzałam w stronę schodów z kpiącym uśmiechem i zakołysałam lekko malcem.
- Nie będę go słuchać... Nie mam zamiaru przyznać mu racji. Ale dam mu też chwile na tryumf by stracił te swoją czujność. - I tak wkładając trzęsącymi się dłońmi Nepete do kołyski, obok jego małych koleżanek położyłam się wygodnie w łóżku.
Byłam zmęczona, poza tym warto było skorzystać z momentu ciszy jak nastała.
Przejechałem dłonią po brzuchu, przymykając powoli oczy. Cuć było tylko leciutkie, jeszcze póki co wybulenie, ja natomiast nie mogłam się doczekać kiedy poczuje pierwszy ruch dziecka we mnie... Pierwsze kopnięcie i bycie jego serduszka.

Minoł tydzień... Ten dłużący się tydzień który postanowiłam przemilczeć, nad książkami i zajmując się swoimi dziećmi. Nie potrafiłam już wytrzymać wiecznego wyczuwania spojrzenia mojego brata na sobie.
Pożaliłam się rzecz jasna nawet mamie, ale nie pomagało mi jej ciągłe wypytywanie o szczegóły… Liczyłam na coś bardziej w stylu “Na co jeszcze czekasz?”, ale tego nie otrzymałam.
Aż do dzisiejszego dnia…
- Mor, pozwól na chwile. - Usłyszałam głos matki i powoli, w dodatku niechętnie wstałam z łóżka.
Byłam cała rozczochrana, a moja sukienka pomięta, przyznam też ze trochę zbyt dużo odsłaniała w dekolcie, ale już trudno w końcu… To tylko mama.
- Jak ty wyglądasz co? - Spytała niespodziewanie, odwracając się w moją stronę z tym swoim uśmiechem zanim jeszcze dostrzegła mój stan. Podeszła szybko do mnie i zaczęła układać, poprawiać ręką czułej matki. Przymknęłam oczy oddychając głośno., było to wszystko miłe… Tylko po co? I tak siedzę w domu.
- Mamo? -  Zdmuchnęłam w twarzy jeden niesforny kosmyk który przed chwilą sterczał jeszcze na czubku mojej głowy. Poprawiłam też dekolt zbyt eksponujący moje piersi i to dziwaczne rozcięcie materiału na nodze które właśnie w tej chwili zmajstrowała Kerenza.
- Idziesz kochanie do tego całego Asheroth’a dziś i bez dyskusji! - Stwierdziła prostując się, po czym tuląc mnie do siebie mocno. Z początku nie mogłem uwierzyć jej słowom, ale w sumie to było do niej pobodnę.
- No… A teraz szoruj tam już, szoruj córciu. - Ponagliła wypychając mnie za drzwi.
Przez chwile tak stałam wpatrzona w przestrzeń przed sobą, gdy drzwi za mną zamknęły się tylko przez chwile się zawahałam, niepewnie odwracając… Postanowiłam jednak, że nie zmarnuje tego nagłego wybuchu matki i zrobię jak chciała. Postąpiłam parę kroków na przód, ledwie minęła chwila, a przeszłam do biegu… Jakoś tak po prostu się stało, że nogi same mnie niosły do tego barana.  Nie wiedzieć czemu się tak spierałam z bratem, tak smęciłam skoro praktycznie powinnam już dawno pragnąć zapomnieć o tym wielkoludzie.
Ale decyzja o tym wydawała mi się jakaś absurdalna… przecież jeśli tylko chciał na pewno potrafił być uroczy, miły i nie wylewał by na kogoś alkoholu bez większego powodu. Porosiłam się to też warto było by brać pod uwagę.
Rozmyślając tak właśnie dotarłam na miejsce, lokacji jego, można by tak ująć, pracy. Rozejrzałam się niepewnie, napotkałam też spojrzenie paru mężczyzn co wcale nie dodawało mi otuchy. Szybko spuściłam spojrzenie, wbijając je w ścieżkę którą szłam.
- Hej! Kobieto! - Usłyszałam naglę, a było to tak nagłe, że stanęłam jak wryta wytrzeszczając oczy.
Gdy podniosłam lekko głowę z moich ust dobyło się ciche przekleństwo. Ledwo słyszalne, nie to co kroki tej dwójki.
- Co tu robi taka ślicznotka? Szuka wrażeń? - Zażartował dość jak dla mnie tępo drugi z tej pary mężczyzn, stając coś jakby zbyt blisko mnie i łapiąc mnie za tyłek.
- Nie pozwalaj sobie! - Warknęłam natychmiast i zamachnęłam się chcąc mu pogrozić dłonią, przy okazji może nawet odstraszając. Zamiast tego poczułam na swej drodze coś twardszego niż powietrze która planowałam jedynie przelotnie przeciąć dłonią. Jeden z nich jęknął, spluwając w bok.
- Agresywna… Trzymaj ją no. - Polecił ten drugiemu. Jak na zawołanie poczułam jak na moich rękach zaciskają się czyjeś żelazne pięści dociskając je do moich pleców.
- Pobawimy się inaczej. - moją drodze pochwycono w mocnym uścisku. Odruchowo splunęłam mężczyźnie w twarz i wymierzyłam kopniaka z kolanka. A gdy tylko drugi pod wpływem zamieszania rozluźnił uścisk, uwolniłam się z tych prowizorycznych kajdan, następnie już z zupełną przesadą wymierzając drugiemu cios w okolice oka. Odskoczył, mogłam więc święcić tryumfy.
- Nie umiecie sobie poradzić z jedną kobietą? - Do moich uszu doszedł znajomy głos. Niemal się uśmiechnęłam, ale gdy się odwróciłam w stronę Asheroth’a  starałam się zachować względny spokój.
Przyglądałam mu się w zasadzie przez cały czas, a całą rozmowę puszczałam mimo uszu. Trudno mi było się nie uśmiechać widząc jak i on z podobną chęcią akurat teraz walczył.
Oczywiście odpowiadałam na pytania zadane przez niego w moją stronę, ale bardzie czekałam na to aż zostaniemy na osobności. Tak też się stało. Szłam teraz za nim, z uśmiechem stwierdzając iż nie czuć go było tym razem alkoholem.
- A co masz na myśli mówiąc “ oczywiście jeśli masz ochotę na chwile mojego towarzystwa“? - Ash zatrzymał się i spojrzał na mnie przez chwile, mając na twarzy ten swój uśmiech. Skrzyżował więc tylko ręcę na piersi spoglądając mi głem boko w oczy.
- A co też takiego panienka sobie życzy? Sądzę też że nie zbłądziło w te miejsca bez powodu. - Czułam jak się czerwienie, gdy to mówił... Ale byłam też pewna, że sprawiałam mu radość swoją postwą. Nie omieszkałam się tego nie kątynłować i gdy wyciągnoł, na progu swojego domu do mnie swoją solidną dłoń, odrazu mu podałam swoją.
Przyciągnoł mnie do siebie, a ja nie miałam nic przeciw temu.
- Jak tam rana? - Szepnełam nieśmiało czule i ostrożnie gładząc dłonią owe miejsce, choć zasłonięte materiałem koszuli.
Asheroth zamnkoł za nami drzwi do swojego pokoju i spojrzał na mnie z tą nie zbitą ciekawością.
- Sama oceń. - Rozpioł natychmiast koszule ukazując mi piękne ledowo zaczerwieniona miejsce z lekką bluzną. Niesamowite... Wpiłam spojrzenie w owy lekki ślad i teraz nie zaprzestając tylko na dłoniach użyłam ust. Całując miejsce ciosu noża.
- Wygląda pięknie... - Wydusiłam, lekko śmieszna prostując się i zaraz po chwili będąc podchwycona w jego silne ramiona.
- Pięknie? - Powtóżył, a ja tylko tym razem dla odmiany pocałowałam go w usta.
- Jak to jest, że nie czuje ani odrobiny arkoholu od twojej osoby co? - Uśmiechnełam się lekko w niego wtulając i gładząc po policzku.
- Sam nie wiem... Może to ty straszysz mnie już po nocach.
- Straszę? - Postawiłam pare kroków w tył, ciągnąc go za sobą wystroe łóżka, gdy wkońcu na mnim się znaleźliśmy, ja już od dłószego czasu lerzałam przy Ashu muskając jego ciało.
- Ja chce tylko by ci było lrzej i dobrze. - Szepnełam mu do ucha gdy jego spore szkarłatne oczy wróciły się ku mnie. Nagle złapał mnie za tyłek, mocno i z pasją.
- A mi się podoba twój tyłek... Tak dobrze? - Zaczoł się bawić moim pośladkiem i dekoltem bez większego przejęcia. Z początku nie wiedziałam co zrobił i usiłowałam go lekko pacnąć, co i tak niewiele dało, dopiero gdy udeżyłam piąstką nabrał głośniej, wręcz ze śrwistem powietrze.
- Oh! Ja tak bardzo cie przepraszam... Ja ja nie chciałam i...
- Nie jęcz tylko całuj dalej...- Zamruczał z zadowoleniem i zwycięstwem w oczach gdy znów go pocałowałam, tym razem prosto w usta.


Asheroth?

niedziela, 15 marca 2015

Od Carrica (do Tanith'a)

Byłem wdzięczny Mędrcowi, przez co było mi też głupio za moje ostatnie zachowanie.
Przekonany byłem wtedy najzwyczajniej, że będzie on tylko krytykował mój związek z Tanith'em. Zresztą wiedział tyle... I też widział, co dość mnie speszyło, a zarazem podjudziło.
- Mor? - Wymsknęło mi się kiedy zamyślony, siedząc na jednym z foteli zauważyłem moją siostrę, szybko przechodzącą, zgarbioną. Gdy w połowie drogi dotarł do niej mój głos nagle zesztywniała, obracając się ostrożnie i powoli, po chwili niepewności jednak odetchnęła z widoczną ulgą. Podeszła do mnie bliżej, siadając z kurczowo złączonymi ze sobą nogami na kanapie.
- Tak braciszku? - Spytała cicho z uśmiechem na swojej zdrowej i rumianej twarzyczce, na który nie sposób było nie odpowiedzieć tym samym.
Ja jednak byłem zajęty bardzo uważną obserwacją każdego jej ruchu, najmniejszego szczegółu. Zauważyłem bowiem jej wciąż dość rozwiane włosy, lekko przekrzywiony dekolt naciągnięty jak najbardziej w stronę szyi, co powodowało iż widać było tylko jej delikatnie zarysowane kości obojczykowe i skórę o bladziutkim odcieniu, przywodzącym niekiedy na myśl wanilię. W przeciwieństwie do jej policzków rzecz jasna.
Ukrywała coś... A ja wciąż bałem się utwierdzić się w przypuszczeniach idąc tropem scenki którą dane mi było dostrzec po drugiej stronie głównej drogi.
Dawno nie rozmawiałem sam na sam z siostrą, a już na pewno nie wypytywałem jej o rzeczy tak prywatne, nigdy też, jak i również teraz, nie miałem odwagi na nią krzyczeć.
- Mor... - Zacząłem niepewnie, spoglądając jej w oczy.
- Chciałem cię zapytać czy... Masz... - Tu urwałem nie mogąc przedostać przez gardło tych słów. Dziewczyna zaś patrzyła na mnie wyczekująco, niepewnie się uśmiechając i lekko pochylając w moją stronę.
- Proszę, powiedz braciszku co cię tak okrutnie męczy? - Bałem się, że...
Co ja mówię... Byłem pewny, że pożałuje tych słów. Ale musiałem być pewny, musiałem wiedzieć... Dla swojego, Mor oraz Tanith'a dobra.
- Masz coś wspólnego z Asheroth'em. Prawda? - Wydusiłem zniżając trochę głos.
- Co? Ale.... Sond to pytanie? - Jęknęła drżącym głosem i znów jęła rozglądać się po pokoju.
- Widziałem cię z nim, byłem wtedy z Tanith'em na głównej drodze. - Wyjaśniłem, co tylko pogorszyło sprawę bo Mor natychmiast wstała i podenerwowana poczęła chodzić w kółko na około swojego fotela, trzymając się z bezradnością za brzuch.
- On też to widział? Tanith? - Spytała na chwile stając. W jej oczach lśniły już łzy.
Przeraziłem się trochę tym widokiem. Mor w odruchu gładziłam swój brzuch, jakby próbowała uspokoić nie tylko siebie, ale i wciąż ledwo rozwinięte dziecko w swoim łonie.
Oddech też jakby jej przyśpieszył. Bałem się, że zaraz upadnie omdlewając, więc postanowiłem ją szybko uspokoić.
- Nie on nic nie widział, zadbałem o to prowadząc go do karczmy. Teraz trzeźwieje na górze. - Zapewniłem ją najspokojniejszym tonem, jaki tylko miałem teraz w zanadrzu.
Mor odsapnęła, opadając z powrotem na fotel.
- Tak, masz racje to prawda... Ostatnio gdy wróciłam oblania alkoholem... To również była sprawka tego strażnika. Ale musiałam mu pomóc... Rozumiesz prawda?
- Owszem, ale przypuszczam też, że dla twojego dobra, jak i dziecka, powinnaś zaprzestać kontaktów z tym mężczyzną. Moja droga młodsza siostro, błagam... Nie zmuszaj mnie bym powiedział o tym Tanith'owi... - Schowałem twarz w dłoniach, ciężko oddychając. Miałem taką nadzieje, że ją z kimś pomyliłem... A teraz co? To wszystko prysło.
- Nie... Ty nie możesz mu tego zrobić... - Pisnęła Mor zasłaniając sobie usteczka w przerażeniu. Tym razem łzy pociekły jej po policzkach iskrząc niesamowicie na jej pobielałej teraz twarzy.
- Ależ mogę... Jeśli tylko nie zaprzestaniesz tej swojej pomocy wobec kogoś takiego. - Nie mogłem samemu sobie uwierzyć w bezbarwność jaka teraz wkradła mi się niepostrzeżenie w ton głosu... To zimno.
- Nie wierze po prostu nie wieże twoim słowom bracie! - Wrzasnęła Mor wstając z fotela, z zaciśniętymi dłońmi w dwie drobne piąstki i mrożących spojrzeniem naszych jasnych, szarych oczu... To było już chyba rodzinne.
- To nie jest kwestia wiary kochanie, popadłaś w niewłaściwe towarzystwo. Ja próbuje interweniować, a nawet jeśli będzie trzeba to i pójdę do twojego kochasia. - Syknąłem, również wstając i chwytając ją za przegub.
- Niewłaściwie... Carrick! Ash to też człowiek! - Natychmiast wyrwała się z mojego uścisku, więc skończyło się na tym, że oboje staliśmy teraz bardzo blisko naprzeciw siebie, wręcz idealnie by zaraz skoczyć sobie do gardeł.
- Ash? Och! Już sobie słodzicie? - Warknąłem usiłując znów pochwycić jej dłoń by zaprowadzić ją do jej pokoju. By nie obudzić wrzaskiem maluchów.
- Tak, a co? Ty możesz sobie tak mówić do Tanith'a, a ja nie? - Burknęła krzyżując ręce na piersiach.
- Ale to jest Tanith! Nie jakaś... Jakaś...
- Jakaś co?! Bestia! Oni są takimi samymi ludźmi jak my! Carrik proszę... - Zaszlochała Mor przyciągając mnie do siebie i tuląc.
- Nie kłóćmy się o coś tak głupiego. Nie chce się kłócić z bratem. - Szepnęła.
- Nie chcesz? Więc odstąp od tej "głupoty" do jasnej cholery! - Wrzasnąłem ile tylko natura dała mi siły w płucach i wyswobodziłem się z objęć oszołomionej Mor.
Patrzyłem teraz na nią wilkiem.
- Carri? Ach tak... Wobec tego powiem ci, że dla niego był byś co najwyżej mrówką, zgniótłby cię szybciej niż powiedziałbyś słowo! Więc nie rozśmieszaj mnie nawet mikrusie! - Warknęła z całą mocą, tak że zaraz potem usłyszeliśmy pisk niezadowolonych i wybudzonych maluchów.
- Wyśmienicie... - Głos mi się trząsł, jak i całe ciało, ale wyprostowałem się i postąpiłem w stronę schodów.
- Jasne! A teraz przepraszam, ale muszę zająć się dziećmi które obudziłeś! - Krzyknęła za mną gdy wchodziłem po schodach.
- Obudziliśmy! - Poprawiłem ją natychmiast uśmiechając się kpiąco w jej kierunku.
Zupełnie już skołowany tym wszystkim, jakiś taki wpompowany z jakiejkolwiek energii, ułożyłem się koło Tanith'a. Niechętnie przymykając oczy.
Rudzielec zaczął coś mamrotać po czym przewrócił się w moją stronę i lekko otworzył skrzące się jeszcze błędnie oczy.
- Carri? - Szepnął, uśmiechając się słabo.
Nie odpowiedziałem tylko go pocałowałem, mocno i z pasją, równą tęsknocie jaką teraz czułem. Przyjął to z początku z zaskoczeniem, ale już po chwili odwdzięczył mi się pięknie i gdy w końcu się od siebie odkleiliśmy ciężko przędłem, dysząc jakbym przebiegł maraton.
- Carrick... - Jęknął gdy się na niego powolutku wgramoliłem.
Chyba zrozumiałem o co mu chodzi prędzej niż myślałem.
Już po chwili poczułem po chwili poczułem pod sobą jego gotowego już do działania penisa. Zarumieniłem się, rozpinając mu spodnie i biorąc w łapki jego męskość.
Nacisnąłem lekko główkę, później parokrotnie przemieściłem dłoń w dół i z powrotem w górę. Nie omieszkałem nawet posmakować go językiem. Zaraz potem skubiąc skórę na jego brzuchu, klatce piersiowej. Całując obojczyk i szyje.
Przeciągnąłem ciało Tanicha na siebie, samemu lądując plecami na miękkim materacu, będąc teraz pod nim czerwony i drżący z podekscytowania.

<Tanith?>