Wszedłem do swoich kwater pałacowych, w których mieściło się moje biuro i prywatna zbrojownia. Oczy co odważniejszych spoczywały na mnie z zaciekawieniem, ale uciekały od razu, gdy moje spojrzenie skrzyżowało się z ich. Co widziałem w tych oczach? Zdziwienie, to tak na pierwszym miejscu. Nie dziwiło mnie to. W końcu od niemal miesiąca nikt mnie tu nie widział trzeźwego, o ile w ogóle mnie tu widziano.
- Panie? - pytanie w głosie Eireth'a zirytowało mnie.
- Czego się kurwa gapisz? Robota to się skończyła? - warknąłem.
- Wybacz, panie - usłyszałem.
Rozsiadłem się za biurkiem i kazałem sobie przynieść raporty. Czytałem kolejne strony w większości nudnych informacji na temat pałacowego życia, szlachciców i ruchu na granicach. W międzyczasie kilku z moich ludzi zdążyło mi zdać słowne sprawozdania. Jednym słowem zdecydowanie miałem co robić, a raczej nadrabiać, bo choć moi ludzie wszystko trzymali w jakim takim rygorze, to ja sam zdawałem sobie sprawę z tego, że moja przydatność ostatnio była godna pożałowania.
W gruncie rzeczy jednak zastanawiało mnie co ja tu właściwie robię... Dlaczego wstałem, ubrałem się i zamiast sięgnąć po butelkę, przyszedłem tutaj, żeby zająć się swoimi obowiązkami? Czasami przechodziło mi przez myśl, że może... może tak odrobinę nie chciałem, żeby wysiłek tej dziewczyny poszedł na marne...
Starania Morwen, to jak mi pomogła... i to jak pozwoliła mi na wszystko, zastanawiały mnie. Byłem dla niej kimś zupełnie obcym, a ona...
Potarłem skronie, próbując wyrwać się z zamyślenia. Nie miałem pojęcia co ta dziewucha mi zrobiła, ale przez nią zacząłem, przynajmniej na tę chwilę, znów żyć. Nie wiedziałem jeszcze czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie i nieco się uniosłem tylko po to, by zaraz coś mogło wbić mnie w grunt jeszcze mocniej. Nie zdziwiłbym się, gdyby znów okazało się, że to to drugie... W końcu już raz się podniosłem... Nic dobrego mi z tego nie przyszło.
- Atrius... Potrzebuję kilku informacji...
- Jakich? - zapytał mój podwładny uśmiechając się jadowicie, ukazując nieco przydługie kły.
- O pewnej kobiecie. Morwen, Makh'Araj, mieszka w mieście od niedawna... Wiek... około 19 lat. Znaki szczególne to tatuaż obejmujący całą dłoń i inny na czole - wymieniłem.
- Ładna? - zapytał mężczyzna, dalej się szczerząc.
- Na tyle, że jak o tym wspomniałeś to mam ochotę ci zęby powybijać. A teraz rusz się zanim zacznę wprowadzać myśli w czyn - burknąłem.
- Ta jest... - rzuciła i wyszedł pogwizdując.
Czasami działał mi na nerwy, ale i tak o wiele mniej niż reszta hałastry, która mnie otaczała.
Minął tydzień od kiedy znów wróciłem do jakiego takiego życia. Nie oznaczało to bynajmniej, że przestałem pić i włóczyć się z kim popadło... Ale przynajmniej miałem na tyle siły woli, żeby nie dać się znów posiekać.
Właśnie wychodziłem z lochów, wycierając dłonie, które przed chwilą umyłem z krwi.
- Łapy precz powiedziałam! - usłyszałem. Głos był dziwnie znajomy. Ruszyłem więc za dźwiękami zamieszania.
Scenka, którą zobaczyłem wywołała uśmiech na mojej twarzy. Oparłem się o futrynę i spojrzałem na dziewczynę. Znajoma buźka.. i ciało. Kruczoczarne włosy, zimne, zacięte teraz oczy i słodkie usteczka, zaciśnięte teraz niebezpiecznie. A przed nią kto? Dwóch strażników, z czego jeden z ogromnym limem pod okiem, a drugi z przestrachem w oczach mieszanym ze złością.
- Nie umiecie sobie poradzić z kobietą? - spytałem, gromiąc ich wzrokiem.
- P-pan Asheroth... - wyskomlał jeden.
- Ta tutaj dopuściła się ataku na Rathisa - rzucił oskarżycielsko drugi.
- Wy tak n poważnie? Dziewczyna zaatakowała was? A miecz to zapewne skrywa pod kiecką, co? - zakpiłem. Obróciłem twarz do dziewczyny, której twarzyczka złagodniała. - Morwen, co się tu naprawdę stało?
Strażnicy spojrzeli po sobie spłoszeni tym, że dziewczyna jest moją znajomą.
- Ten... - tu dziewczyna zwiesiła głos, jakby powstrzymywała się przed wiązanką przekleństw pod adresem jednego ze strażników - naruszył moją przestrzeń osobistą. Więc się odwróciłam i... trochę za mocno mu przyłożyłam.
- Prawda to? - spytałem, wpatrując się twardo w podkomendnych i starając się nie ryknąć śmiechem.
- T-to... Tylko tak... Nie wiedzieliśmy, że to pana.. przyjaciółka... - rzuciła Rathis.
- Wypierdalać mi stąd obaj! Łapy wam powinienem połamać. Żeby się moi ludzie dali sprać dziewczynie! Może nocne warty przez miesiąc zrobią z was mężczyzn!
Oboje uciekli w popłochu, a ja podszedłem do dziewczyny, tym razem pozwalając sobie na śmiech.
- Ty to masz jednak talent... - rzuciłem siadając na stole. - Pakowanie się w kłopoty to twoja stałą rozrywka?
- Nie... To ty zawsze mnie znajdujesz jak mam kłopoty... - jęknęła.
- A więc to moja wina, że obijasz moich ludzi? - spytałem.
- Nie...
- Dobra, chodźmy już. Zapraszam cię do siebie , jeśli oczywiście masz ochotę na chwilę mojego towarzystwa. A i nie przejmuj się, tych dwóch zapewne już wypaplało, że masz u mnie względy więc taka sytuacja nie powinna się powtórzyć.
- Względy? - spojrzała na mnie uważnie, ale jej usteczka lekko wygięły się w uśmiechu.
- Sądzisz, że ratuję z opresji każdą dziewczynę z niezłym tyłkiem?
- To byłoby prawdopodobne... - oznajmiła.
Roześmiałem się na to. No ciekaw byłem co też jeszcze o mnie myślała i jak złą opinię już sobie wyrobiłem.
<Morwen?>