piątek, 14 listopada 2014

Od Jashy (do Manusa)

Siedziałam wciąż w swojej pracowni. Zajmując umysł wszystkim, byle nie myśleniem. Nie tym, że... nieważne. To naprawdę nieważne.
Gdy skończyłam i poodkładałam wszystko na miejsca poszłam do łaźni. Wzięłam długa kąpiel, a służąca przyniosła mi posłusznie czyste szaty. Gdy tylko zabrałam co mi przyniosła, uciekła w popłochu, byle dalej ode mnie. Było mi to na rękę. O ile dziewuchy robiły co im kazałam. Nie lubiłam jak plątały mi się pod nogami.
Spięłam mokre jeszcze włosy w luźny kok kościaną spinką i wyszłam z domu. Najpierw do kamiennego korytarza,  a później na nierówno ciosanych stopniach w górę, ku światłu.
Nie często wychodziłam. Nie lubiłam tego. Nie lubiłam nadmiaru słońca, a już tym bardziej nie lubiłam ludzi. Ich smrodu, hałasu jaki robili. Gdy wokół mnie za dużo się działo, gdy ktoś był za blisko... wpadałam w popłoch, panikę i atakowałam. Brutalnie i skutecznie. 
Światło słońca mnie raziło. Moje oczy od zawsze widziały lepiej w nocy niż w dzień, w słońcu. Dobrze, że wejście było choć zacienione przez rosnące opodal drzewa. Zamieszkanie w tym miejscu, jaskini przekutej na sporych rozmiarów rezydencję, było moim pomysłem. Dobrze się czułam pod ziemią, tam, gdzie było chłodno i ciemno. Manus za to preferował komnaty wyciągnięte na powierzchnię ze sporymi oknami. Tak wiele nas dzieliło... 
Gdy pomyślałam o ukochanym z miejsca zaczęłam się zastanawiać co robi, gdzie jest. Obróciłam się i lekkim krokiem pognałam do domu.
- Manus! - zawołałam śpiewnie i zwolniłam. Gdy szłam w stronę jego komnat usłyszałam... Płacz dziecka?!
Weszłam szybko do jego komnaty, bez pukania i stanęłam za nim.
- Manus! - wrzasnęłam, bo moich nozdrzy doszedł obcy zapach.
- Tak? Kochanie? - zapytał, a w jego głosie pobrzmiewały nuty, które mi się nie podobały. Zmrużyłam oczy, przyglądając mu się uważniej.
- Co robisz z znów tak ważnego? Mogę spytać? - spytałam i lekko uniosłam się na palcach, próbują zerknąć na to, co jak mi się wydawało, chował za plecami.
- Noo... - jąkał się.
- Co to za koszyk? - zadałam kolejne pytanie, ale po plecach przeszedł mi lodowaty dreszcz.
- Nie złość się Gadzinko... - wyszeptał Manus i... wyciągnął zza pleców dziecko.
Spoglądał na mnie mały, czarnowłosy chłopiec. Był... śliczny z czerwonawymi oczętami i jasną buźką. 
Ile ja razy wyobrażałam sobie Manusa trzymającego na rękach takiego szkraba. Naszego synka lub córeczkę. Nasze małe kochane dzieciątko... Część mnie i jego. A teraz stał przede mną. W ramionach, niedbale trzymając wiercącego się malucha. 
- Upuścisz go! - zawołałam nagle, gnana jakimś impulsem i wyjęłam delikatnie malca z jego rąk.
Oparłam dziecko na swojej piersi, jedną dłonią podtrzymując mu pupę, a drugą przyciskając lekko plecki do swojego ciała i podtrzymując główkę. Uważałam przy tym, żeby nie skaleczyć go szponami. Maluch oparł łapki na moim dekolcie i patrzył na mnie uśmiechając się słodko. Za chwile jednak usłyszałam donośne burczenie w jego brzuszku, na co chłopczyk skrzywił się i zakwilił. 
- Ćśśś... zaraz cię nakarmię... - wymruczałam do niego i mocniej go przytuliłam. Szarpnęłam za dzwonki, wzywając służbę. Dziewucha przybiegła pędem. 
- Przynieś mleko i butelkę - rozkazałam - Jak będzie za gorące to obedrę cię ze skóry - dodałam.
Dziewczyna wybiegła i po niedługim czasie drżącymi dłońmi podała mi szklaną buteleczkę, na którą nałożony był prowizoryczny smoczek.
Usiadłam na łóżku, posadziłam sobie malca na kolanach i dałam mu butelkę. Od razu zaczął ssać łapczywie. Ja natomiast spoglądałam na niego, lekko wplatając palce w jego włoski.
Zdałam sobie sprawę z tego, że Manus, wciąż spięty, przygląda mi się. 
- Czekam... - syknęłam, wlepiając w niego oczy. - Lepiej, żebyś miał na to dobre wytłumaczenie, bo jeżeli jest coś o czym przez rok nie wiedziałam, to przyrzekam, że kark ci przetrącę...
Tylko dzięki maluchowi w moich ramionach zdolna byłam siedzieć spokojnie w miejscu. 
- Nie! To nic z tych rzeczy! To nie moje! Przysięgam - zaczął gorączkowo. - To dziecko mojego brata. Carricka. Dobra? Dostałem list, zlecenie.... W końcu ktoś musiał dzieciaka zabrać... Odniosę go do Carricka. Miałem to zrobić jeszcze dziś...
- Odniesiesz.... - wyszeptałam.
No to słowo było mi... przykro? Wiem, że to było całkiem obce dziecko. Nie moje, nawet nie Manusa, choć zapewne przetrzepałabym mu skórę, gdyby mi przywlókł swoje dziecko, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. 
- Tak... - wstałam i podałam usypiającego malca ukochanemu. - Tylko pilnuj, żeby mu było ciepło... i nakarm go jeszcze dobrze... Niech twój brat o niego dba. 
- Dobrze - wyszeptał, spoglądając na mnie, ale ja odwróciłam szybko głowę i wyszłam. 
Stojąc na korytarzu potarłam ramiona, bo zrobiło mi się dziwnie... zimno... Nabrałam powietrza w płuca i ruszyłam szybko dalej. Może wezmę jakiś kontrakt? Znalezienie sobie kolejnej zabawki było chyba dobrym pomysłem...

<Manus?>

środa, 12 listopada 2014

Od Manusa (do Jashy)

Z jękiem uniosłem się na łóżku by w końcu móc usiąść, jak człowiek i poczuć już dziwnie zapomnianą władzę w każdej możliwej kończynie swego ciała. Nie maiłem jednak teraz zamiaru się nad tym rozwodzić dłużej niż było mi to zazwyczaj potrzebne. Większy problem już w tym by wstać, ruszać się, a co ważniejsze ubrać… No właśnie ubranie.
Lekko odwinąłem pościel, w której byłem zakopany. Aż zadrżałem czując na skórze otaczające mnie już od dawna zimne powietrze. Odzwyczaiłem się od paradowania nago, przez kilka miesięcy przecież niemal przyrosło do mnie to, w co miałem okazje się odziać, czasem też to, co zgarnąłem po drodze. Jednak trzeba było samemu coś poczynić w te stronę… Tak jak przypuszczałem moja mała Jaszczureczka wybudziła się jeszcze nim wstało słońce, a ja nie potrafiąc dłużej pozostać w łóżku wyczołgałem się za nią. 
Zawsze, tak było, najmniejsza moja niechęć, nagła zmiana tematu z tych które nie potrafiły mi przejść przez usta. 
Dołowałem ją i siebie. Tylko, że problem w tym, że wciąż nie mogłem, mają przed oczyma te przepełnione pretensją oczy, popiół… Krew na mojej skórze, gdy Isil wyrwała się z rąk medyków i niezważająca na świeżo naniesione szwy wleciała na mnie by zacisnąć swoje wychudłe długie dłonie na moim gardle. To był chyba pierwszy raz gdy tak natarczywie pragnęła dobrać się do mojej skóry, odebrać mi życie. Stopniowo później jednak to cichło, zagłuszone jej szaleństwem i domniemanym głosem jej synów. 
Moich synów, choć nie miałem prawa ich tak nazywać.
Pod natłokiem tych wszystkich jakże gorzkich myśli ociężale schyliłem się, nurkując pod łóżko w poszukiwaniu mojej koszuli. Gdy zanurzyłem się w mroku ujrzałem stos jarzących się węgielków, a wśród nich przywaloną ciężkim filarem złotowłosą kobietę. Zachłysnąłem się powietrzem.
Z niemym wrzaskiem wyłoniłem się spod ciężkiego drewnianego mebla próbując uspokoić oddech i to drążące uczucie napięcia, chęci jak najprędszego biegu. Przypomniał mi się też ból pierwszy ból, ból niemocy.
- Cholera… - Nabuzowany emocjami potarłem się nerwowo po policzku wciąż jeszcze lekko kasłając. Na mojej dłoni dojrzałem ledwo widoczną warstwę kurzu. Wygląda na to, że dziewuchy opuściły się w swych obowiązkach. Nie mniej jednak nie mnie to oceniać, natomiast do mnie należy wybór kary.
- Ach… szkoda słów…- Westchnąłem machając ręką lekceważąco na moje niebywałe odkrycie “niewybaczalnego” błędu jakiego dopuściły się te dwie smarkule. 
- Czasem przesadzasz Jaszczureczko, naprawdę przesadzasz... - To mówiąc naciągnąłem na siebie koszule i poprawiłem pasek w spodniach by móc w końcu wyjść z tego pokoju... Choć nie ukrywajmy niepotrzebnie czasem się rozdrabniałem, przecież wystarczyły by same spodnie. Wszystko wokół śpi, wszystko prócz mojej ukochanej zaszytej w czeluściach swojej norki, pełnej tajemnic, dziwnych na pierwszy rzut oka samo-ruszających się składników powykładanych na stołach i w szafach. Wciąż jednak były to podziemia, a chłód tam królował po wieki. Nim jednak skierowałem tam kroki i zamykając za sobą drzwi, zgarnąłem pierwszy lepszy wzorzysty kocyk by móc opatulić nim moją golusią myszkę, mimo jej protestu.
- Kochanie... - Szepnąłem jej czule do uszka, znajdując się za nią zwinnie niczym cień i obejmując mocno w pasie. Płomyki ognia w odbiciu mojej porcelanowego skóry rozkosznie, ale wciąż zbyt mało rozgrzewały komnatę. Natomiast mnie samego wprowadzały w bardzo luźny i radosny nastrój.
- Czemu uciekasz? - Zaśmiałem się całując ją w szyje,  a zaraz potem czule wtulając się w jej policzek. Nie odpowiedziała, tylko lekko pociągnęła noskiem, zaraz później jednak przekręcając się w moich ramionach tak by ująć w pazurzaste łapki moją twarz i nieśmiało całować mnie w usta.
- Czy zrobiłem coś nie tak? - Spytałem uciekając figlarnie raz po raz przed jej łapczywym długim i tak ukochanym przeze mnie języczkiem, mimo iż sama odpowiedź była mi dobrze znana. 
Zresztą i z jej strony znów nie otrzymałem odpowiedzi, zwyczajnie przyciągnęła mnie do siebie wpijając się w moje usta. W pewnym momencie doznałem przedziwnego wrażenia, że sam jej język mało co nie wpełzł mi głęboko dalej w gardziele.
Pomału począłem się obawiać o odnalezienie bezpiecznego miejsca, pchany do tyłu nie miałem najmniejszego pojęcia gdzie też mogłem wylądować upadając przeważony nie do końca piórkową wagą mojej przecudnej gadzinki.
Gdy nagle zdębiałem, a całe ciepło uszło ze mnie jak z balonika. 
Jasha wyczuła te nagłą zmianę, powtórną nagłą zmianę i naparła bardziej na moje ciało wijąc się zgrabnie wokół mnie niczym pożądliwy wąż boa. Z wielkim żalem odsunąłem ją znów od siebie... Ponownie.
- Przepraszam. - Szepnąłem gładząc ją po policzku.
To wciąż za mało.

"O świcie bachor nie moim problemem"... Co ty mnie powiesz Cwengalu? Mamusia nadała ci takie imię, bo przewidziała twój ogólny rozmiar rozumu wielkości łepka od szpilki?
Z warknięciem wciąż w myślach recytując wyuczony na pamięć tekst listu sterczącego w kieszeni moich spodni. Naparłem na drzwi do mojej komnaty. 
O umówionej z jedną z dziewczyn godzinie miałem znaleźć tu przytarganego przez bóg wie jakiego pierwszego lepszego chłopa, dzieciaka. Ponoć o tyle niezwykłego, że należał on do mojego młodszego braciszka. Bogowie... Jacykolwiek siedzicie tam w niebiosach, na zastygłych dupskach przyozdobionych bajkowymi tronami... Powiedzcie po prostu, że to żart okey? 
Z westchnieniem musiałem jednak przyznać nadawcy tego romantycznego listu, zawierającego tyle soczystej nienawiści do "pierdolonej dupy" Carrcia. Od co... Na podłodze dosłownie pod moimi nogami dojrzałem przecudny obrazek.
Mały chłopczyk, patrzył na mnie mądrymi świecącymi oczyma. W zupełnej ciszy, nawet nie pisnął. Natomiast gdy się ruszyłem nieznacznie on również nie omieszkał za wierzgać nóżkami.
Był... Cóż ładny, miał kręcone kruczoczarne włoski, dziwne wchodzące w szkarłat oczy... Szczerze powiedziawszy nie było wielce przyjemnym zaszczytem przeglądanie się w jego ślepiach. Nie miałem pojęcia gdzie miałbym odnaleźć podobieństwo do jego domniemanego ojca, wyglądał jednak na co najmniej rok.
Nagle maluch rozchylił usta i wyciągając rączki jęknął, a był to jęk ostrzegawczy. 
Oto ten Carrick junior, był głodny... W tym problem młody człowieku, że wątpię bym miał w swym wyposażeniu cycki! Poza tym co to ma znaczyć? Twój tatuś to przecież pedał!
Biłem się tak z malcem spojrzeniem nachylając się nad nim coraz to bliżej i bliżej, aż w końcu prawie stykaliśmy się czubkami nosów.
- Bu! Larwo mała... - Zaśmiałem się łaskocząc malca po brzuszku.
Nie zdało mi się to jednak na zbyt wiele, jedynie na chwile zainteresowałem chłopaka, nie w natomiast ten sposób który był mi tu wskazany. Przestraszył się mogłem to przewidzieć... 
Nie chwaląc się zbytnio mym usposobieniem czy też mocą, czasem samo jakoś tak wyciekała. Tak, zdążyło mi się już nie raz przerazić Odra, mojego własnego syna z krwi i kości, bardziej jednak w formie żartu... Teraz jednak cóż jest to dość niebezpieczna dla życia pewnych osób, załóżmy choćby mnie.
- Cisza... Noo.. Maluchu? Masz ty w ogóle jakieś imię? - Wziąłem wiercącą się kulkę w ramiona tuląc i głaskając jak najczulej umiałem. Dzieciak patrzył tylko szklistym, smutnym spojrzeniem, a jego wargi lekko drgały.
- Aaa... Weź to cios poniżej pasa! Ja nie mam mleka na zbyciu. - Ta rozmowa mogła by trwać wieki i tak by lepiej było, dla obojga... No dobra dla mnie.
Chłopak jednak miał inne plany, dostrzegłem wtedy w jego mince, bólu smutku podobieństwo do Carrika. Pamiętam gdy często widziałem go obolałego i wycieńczonego, wyraz tych uczuć często królował na jego buźce.
Przyłapałem się na tym, że moja dłoń sama jakoś tak poczęła gładzić policzki dzidzi, ocierając powoli ściekające łezki. Właściwie to kiedy ten malec ostatnio zaznał spokoju?
Ile dostarczano mu pokarmu? Przecież został odrzucony... Oddany już parę miesięcy temu.
W następnej chwili posłyszałem pisk, donośny i przeciągliwy dobyty z tego niepokornego gardziołka, zdałem sobie kolejno sprawę, że mając tego malca w ramionach stałem się miętki, czułem coś w rodzaju pustki. Coś jakby żal... Nie.
Natychmiast wszystko znikło i wróciło do pierwotnego stanu rzeczy. Wróciło uczucie irytacji, a akceptacja, całe to rozczulenie uleciało wraz z ponownym wrzaskiem malca.
- Morda! Przez ciebie będę miał problemy! Wiesz jak trudno udobruchać niektóre kobiety?! - Zniesmaczony tym małym ciepłym czymś już miałem szukać dobrego miejsca kryjówki, gdy do moich uszu doszedł niepokojąc dźwięk. Właściwie głos, nawoływanie Jashy.
Bez większego zastanowienia szurając przez sterty papierów wciąż zapełniających cała powierzchnie podłogi doskoczyłem do szafy, zwykle pustej, nigdy nic nie miało tu miejsca.
Postanowiłem wepchać tam niemowlę, po drodze kneblując ten uparcie niekończący się skowyt.
- Manus! - Wrzasnęła tuż za mną niespodziewanie.
- Tak? Kochanie? - Zajęczałem, wiedząc co mnie czeka gdy tylko zobaczy dziecko.
- Co robisz z znów tak ważnego? Mogę spytać? - Zaszczebiotała jeszcze niczemu nieświadoma próbują zerknąć mi przed ramie, ja jednak skutecznie to wychwyciłem kręcąc się w miejscu. Malec jak na złość przestał dopiero teraz chlipać i gapił się na nią z ciekawością. 
- Noo... - Nie wiedziałem co odpowiedzieć na jej pytanie by nie nabrała podejrzeń, ale chyba i tak było już na to za późno.
- Co to za koszyk? - Ciągnęła dalej te tortury, gdy ja usilnie próbowałem utrzymać w dłoniach wiercącego się bobasa, który za wszelką cenę chciał spoglądać na Jashe.
Młody... Jak jeszcze, żeś nie zauważył jest zajęta. Poza tym wujek ma pierwszeństwo....

<Jasha ? Źle trzymam, tak?>