Wziąłem głęboki oddech i wyszedłem z posiadłości Tanith'a. Zagwizdałem i czekałem, aż Siwek przyjdzie do mnie swoim, nie raz dość wolnym, tempem.
Wiedziałem, że prędzej czy później coś pokomplikuje się jeszcze bardziej i miałem nadzieję, że ta burza pozwoli jednak sprowadzić wszystko a dobry tor. Że wyjaśni sporo i pozwoli im wszystkim jakoś poukładać wzajemne relacje i priorytety.
Mój ogier zjawił się zdecydowanie szybciej niż to miał w zwyczaju. Przekrzywił łeb i spoglądał na mnie swoimi mądrymi oczyma.
- No przyjacielu, pomożesz mi znaleźć tego chłopca, prawda? - spytałem, na co wierzchowiec parsknął i zarzucił łbem.
Wskoczyłem na grzbiet konia i ruszyliśmy miarowym kłusem przez dziedziniec i ulice miasta, by po niedługiej chwili wyjechać z miasta, które ustąpiło leśnej gęstwinie.
Nie potrafiłem złapać jednoznacznego tropu. Nie łatwo było wyśledzić kogoś, kto zmieniał postać, szczególnie jeżeli drgał i wewnętrznie. Carri był bardzo odczuwalnie rozdarty przez to co się stało i emocje, jakie odczuwał.
Uniosłem dłoń, wzywając Impa. Stworzonko zjawiło się natychmiast, ćwierkając i mrucząc. Siwek natomiast zastrzygł uszami i nerwowo potrząsnął łbem.
- Maluchu, musisz mi pomóc znaleźć Carricka - poprosiłem, głaszcząc wyciągniętą w moją stronę główkę.
- Mrruu... - wydobyło się z gardziołka Impa i stworek odfrunął kawałek, krążąc i węsząc.
Po niedługiej chwili zapiszczał i puścił się prosto przez las.
Popędziłem nieco wierzchowca, by dogonić stworka.
Imp zatrzymał się, wskazując pazurzastą łapką, a moich uszu dobiegł szloch. Zsunąłem się z siodła i podszedłem do Carricka, który nagi kulił się na ziemi. Chłopak płakał i trząsł się.
Zdjąłem płaszcz i okryłem go nim, klękając przy nim.
- Zostaw mnie... - jęknął.
- Jeżeli mnie wysłuchasz i dalej będziesz tego chciał, to tak zrobię - powiedziałem. - Ale mam nadzieję, że zmienisz zdanie.
- Nie zmienię... Tak będzie lepiej...
- Naprawdę tak uważasz? Uważasz, że twoja ucieczka coś da? Sądzisz, że Tanith przestanie się o ciebie martwić? Szukać cię? Kochać?
- Powinien być z Mor. Gdyby mnie nie było...
- To oni nigdy by się nie poznali. Tanith nigdy nie przekonałby się co to znaczy mieć prawdziwą, własną rodzinę, i jaka to radość być ojcem. I tak, wedle wszelkich prawideł Tanith powinien być z Morwen. Powinni razem wychowywać ich dziecko. Ale to jego wybór. Tanith ma swój rozum i to czego oczekuje od niego świat nigdy go nie obchodziło. Nigdy nie był taki, jak inni chcieli. On kocha twoją siostrę i nad życie będzie kochał dziecko, które urodzi, ale to ciebie sobie wybrał. To z tobą chce być. A teraz musiałem go uśpić, bo jest święcie przekonany, że to Asheroth ponosi winę za twoje zniknięcie.
- Tanith... wie już wszystko? - jęknął Carri.
- Tak. Morwen musiała mu powiedzieć, co moim zdaniem powinno się stać już wcześniej.
- To w ogóle nie powinno się stać... ona... z nim!
- Zdaję sobie sprawę z tego jaki jest Asheroth, ale Mor najwidoczniej widzi w nim coś, czego ty, czy Tanith nie dostrzegacie. Nie twierdzę, że strażnik jest dla niej odpowiednią partią, ale... to także jest nie nasza decyzja. Każdy człowiek musi podejmować własne decyzje, popełniać własne błędy i się na nich uczyć. Czasem to bolesne, ale takie jest życie, a ona ma prawo je przeżyć tak, jak tego chce. To samo tyczy się ciebie i Tanith'a. On ciebie kocha i potrzebuje, jeżeli znikniesz zranisz nie tylko siebie, ale i jego, swoją siostrę i matkę. Niczego w ten sposób nie zyskasz i nie sprawisz, że Tanith zmieni zdanie, ale za to każde z was coś straci.
Carri otarł łzy z policzków i szczelniej okrył się moim płaszczem. Siedzieliśmy tak chwilę, w ciszy, której potrzebował chłopak, by poukładać w głowie to, co mu powiedziałem.
- Więc? - spytałem w końcu.
<Carri? Wrócisz do swojego śpiącego snem niespokojnym buraka? Plooooosiem T^T>