środa, 6 maja 2015

Od Wielkiego Mędrca (do Carricka)

Wziąłem głęboki oddech i wyszedłem z posiadłości Tanith'a. Zagwizdałem i czekałem, aż Siwek przyjdzie do mnie swoim, nie raz dość wolnym, tempem. 
Wiedziałem, że prędzej czy później coś pokomplikuje się jeszcze bardziej i miałem nadzieję, że ta burza pozwoli jednak sprowadzić wszystko a dobry tor. Że wyjaśni sporo i pozwoli im wszystkim jakoś poukładać wzajemne relacje i priorytety.
Mój ogier zjawił się zdecydowanie szybciej niż to miał w zwyczaju. Przekrzywił łeb i spoglądał na mnie swoimi mądrymi oczyma.
- No przyjacielu, pomożesz mi znaleźć tego chłopca, prawda? - spytałem, na co wierzchowiec parsknął i zarzucił łbem.
Wskoczyłem na grzbiet konia i ruszyliśmy miarowym kłusem przez dziedziniec i ulice miasta, by po niedługiej chwili wyjechać z miasta, które ustąpiło leśnej gęstwinie.
Nie potrafiłem złapać jednoznacznego tropu. Nie łatwo było wyśledzić kogoś, kto zmieniał postać, szczególnie jeżeli drgał i wewnętrznie. Carri był bardzo odczuwalnie rozdarty przez to co się stało i emocje, jakie odczuwał.
Uniosłem dłoń, wzywając Impa. Stworzonko zjawiło się natychmiast, ćwierkając i mrucząc. Siwek natomiast zastrzygł uszami i nerwowo potrząsnął łbem. 
- Maluchu, musisz mi pomóc znaleźć Carricka - poprosiłem, głaszcząc wyciągniętą w moją stronę główkę.
- Mrruu... - wydobyło się z  gardziołka Impa i stworek odfrunął kawałek, krążąc i węsząc. 
Po niedługiej chwili zapiszczał i puścił się prosto przez las.
Popędziłem nieco wierzchowca, by dogonić stworka. 
Imp zatrzymał się, wskazując pazurzastą łapką, a moich uszu dobiegł szloch. Zsunąłem się z siodła i podszedłem do Carricka, który nagi kulił się na ziemi. Chłopak płakał i trząsł się.
Zdjąłem płaszcz i okryłem go nim, klękając przy nim.
- Zostaw mnie... - jęknął.
- Jeżeli mnie wysłuchasz i dalej będziesz tego chciał, to tak zrobię - powiedziałem. - Ale mam nadzieję, że zmienisz zdanie.
- Nie zmienię... Tak będzie lepiej...
- Naprawdę tak uważasz? Uważasz, że twoja ucieczka coś da? Sądzisz, że Tanith przestanie się o ciebie martwić? Szukać cię? Kochać? 
- Powinien być z Mor. Gdyby mnie nie było...
- To oni nigdy by się nie poznali. Tanith nigdy nie przekonałby się co to znaczy mieć prawdziwą, własną rodzinę, i jaka to radość być ojcem. I tak, wedle wszelkich prawideł Tanith powinien być z Morwen. Powinni razem wychowywać ich dziecko. Ale to jego wybór. Tanith ma swój rozum i to czego oczekuje od niego świat nigdy go nie obchodziło. Nigdy nie był taki, jak inni chcieli. On kocha twoją siostrę i nad życie będzie kochał dziecko, które urodzi, ale to ciebie sobie wybrał. To z tobą chce być. A teraz musiałem go uśpić, bo jest święcie przekonany, że to Asheroth ponosi winę za twoje zniknięcie.
- Tanith... wie już wszystko? - jęknął Carri.
- Tak. Morwen musiała mu powiedzieć, co moim zdaniem powinno się stać już wcześniej.
- To w ogóle nie powinno się stać... ona... z nim!
- Zdaję sobie sprawę z tego jaki jest Asheroth, ale Mor najwidoczniej widzi w nim coś, czego ty, czy Tanith nie dostrzegacie. Nie twierdzę, że strażnik jest dla niej odpowiednią partią, ale... to także jest nie nasza decyzja. Każdy człowiek musi podejmować własne decyzje, popełniać własne błędy i się na nich uczyć. Czasem to bolesne, ale takie jest życie, a ona ma prawo je przeżyć tak, jak tego chce. To samo tyczy się ciebie i Tanith'a. On ciebie kocha i potrzebuje, jeżeli znikniesz zranisz nie tylko siebie, ale i jego, swoją siostrę i matkę. Niczego w ten sposób nie zyskasz i nie sprawisz, że Tanith zmieni zdanie, ale za to każde z was coś straci.
Carri otarł łzy z policzków i szczelniej okrył się moim płaszczem. Siedzieliśmy tak chwilę, w ciszy, której potrzebował chłopak, by poukładać w głowie to, co mu powiedziałem.
- Więc? - spytałem w końcu.

<Carri? Wrócisz do swojego śpiącego snem niespokojnym buraka? Plooooosiem T^T>

wtorek, 5 maja 2015

Od Tanith'a

Przez chwilę, zbyt długą, jak się później okazał, stałem jak wryty. W głowie kotłowało mi się milion różnych myśli... Wszystkie kręciły się wokół Carricka. On przecież nigdy mnie nie odtrącił, nie odrzucił.. Nigdy nie powiedział mi "nie", a wręcz przeciwnie, szukał zawsze mojego towarzystwa... Kochał mnie, prawda? Kochał...
Więc co się tak nagle zmieniło? Co źle zrobiłem? Co się stało?
- Carri! - zawołałem, biegnąc co sił w ślad za chłopakiem. Jedyne co znalazłem to jego ubrania, rozrzucone na dziedzińcu. 
Biegłem dalej, choć nigdzie go nie widziałem. Nie miałem pojęcia gdzie go poniosło. Wpadłem w panikę, rozglądając się i nawołując. Nic... 
- Nie... - jęknąłem, nie wiedząc co dalej robić.
Wróciłem zrezygnowany do domu, po drodze wciąż szukałem wzrokiem jakiegoś śladu po chłopaku, czy też psie, którym teraz był.
- I jak? - spytała Morwen ledwie przekroczyłem próg domu.
- Nic... Nie wiem gdzie pobiegł, nie rozumiem... - jęknąłem, kryjąc twarz w dłoniach.
- Tanith... - Mor podeszła do mnie i  oplotła drżące nieco ramiona wokół mojej szyi.
- Mor... Błagam. Powiedz co się tutaj dzieje! Co wy ukrywacie? To dlatego Carrick tak zareagował?! Gdzie on był?
- Tanith to... - dziewczyna zająknęła się, odsunęła ode mnie, dłonie uniosła do piersi, jakby zasłaniając się przede mną.
- Błagam cię... Ja muszę wiedzieć co się do cholery dzieje... - jęknąłem u kresu sił.
Pierwszy raz byłem taki... zagubiony. Pierwszy raz nieświadomy i to właśnie osoby, które kochałem, na których najbardziej mi zależało coś przede mną ukrywały. A te ich tajemnice tylko wszystko pogarszały.
- Ja... sądzę, ze Carri mógł... Mógł być u... - dziewczyna zawahała się znowu.
- U kogo?
- U Asheroth'a... - rzuciła jednym tchem.
- Asheroth? A co ma on do tego? Co się stało? Carri ma z nim jakieś kłopoty? Coś zrobił? - przez myśl przeszło mi milion myśli i żadna z nich nie napawała optymizmem. Jeżeli Carrick miał kłopoty i wplątany był w to królewski kat, to... 
Zacisnąłem dłonie w pięści, starając się odsunąć od siebie najgorsze scenariusze.
- Nie... to ja... To ja zrobiłam coś... 
- Ty? Ale... jak? Co?
- Pamiętasz tego mężczyznę, któremu pomogłam? Którego ściągnęłam z ulicy? Rannego?
- Tak, tak... I?
- To był Asheroth.... Tak się poznaliśmy... Początkowo był opryskliwy i niemiły i... - buzia Mor poczerwieniała, a oczy błądziły chaotycznie na boki. - Później znów się spotkaliśmy i... Jakoś tak wyszło, że...
- Co wyszło? Morwen, coś ty zrobiła? - dopytywałem, ale chyba znałem już odpowiedź.
- Byłam z nim... I później też... I... Ja go kocham Tanith... Rozumiesz? 
- Kochasz?! - ryknąłem, nie potrafiąc uwierzyć własnym uszom. - Czy ty masz w ogóle pojęcie co to za typ? Pozwoliłaś, żeby ktoś taki... Żeby cię dotykał?! A gdyby coś ci zrobił? Gdyby cię skrzywdził...
- Nie zrobiłby tego... On nie jest tak zły jak sądzisz.. Sporo wycierpiał i...
- I to niby go upoważnia do zabijania i traktowania ludzi jak armatnie mięso? Ten dupek się tobą tylko bawi! Nic więcej... A teraz jeszcze Carri przez niego zniknął! 
Nie miałem pojęcia co ten skurwiel naopowiadał Carriemu, ale miałem zamiar się dowiedzieć... Coś jednak czułem, że na rozmowie to się nie skończy... Oj nie. Tym razem Asheroth wpieprzył nos tam gdzie nie powinien. Nie pozwolę, żeby zniszczył moją rodzinę, żeby kogokolwiek więcej skrzywdził. Choćbym miał mu kark przetrącić... nie pozwolę!
- Tanith, błagam, nie rób tego... Nie rób! Nie idź! - zakrzyknęła Mor i złapała mnie kurczowo za ramię.
- Puść mnie... - warknąłem na nią, posyłając wiązankę przekleństw pod adresem strażnika.
- Nie... - zapłakała.
- Co się tu dzieje? - usłyszałem.
W drzwiach stała Kerenza, a tuż obok niej Kiriliel. W normalnych warunkach pewnie zdziwiłbym się widząc ich razem, ale teraz to się nie liczyło.
- Błagam nie pozwólcie mu iść - zaszlochała Mor.
- Co tu się dzieje? - powtórzyła starsza kobieta, a Mędrzec tylko podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu.
- Nie próbuj do cholery tych swoich sztuczek... - warknąłem wściekle.
- Uspokój się - rzucił tylko, a ja poczułem jak nogi się pode mną uginają. Ledwie dowlokłem się do fotela, na który opadłem ciężko.
- Wiedziałem, że tak to będzie wyglądać... Zaczekajcie tu. Tanith nie powinien być w stanie zrobić czegoś głupiego, ale miejcie na niego oko. A ty nie płacz... Wszystko się uspokoi... - Kiri potarł ramię płaczącej wciąż Morwen.
- Dokąd idziesz? - spytała Kerenza, gdy blondyn skierował się ku wyjściu.
- Znaleźć Carricka i spróbować jakoś to wszystko naprostować. Niedługo wracam.
Chciałem iść z nim.. Chciałem wstać i wrzeszczeć, ale nie byłem w stanie się poruszyć. Opadłem za to w sen.

<Mor? Carri? Mędruś?>

niedziela, 3 maja 2015

Od Carrick'a (do Tanitha)

Zaciskałem dłonie w pięści tak bardzo, że zdawało się jakbym nie miał prawa, czy możliwości ich ponownego rozprostowania. Całe posiniały, a ja przy okazji czułem każdą, najmniejszą jęczącą kość. 
- Baran... Kretyn, to mało... - warczałem pod nosem, wymyślając coraz to nowsze ksywki dla tego wielkoluda, któremu z wielką chęcią urwałbym łeb... Razem z kręgosłupem... W całości, do cholery!
A pomyśleć, e byłbym skłonny przyznać im nawet rację., nawet wyrazić poparcie... No bo przecież Morwen mogła się czuć w pewien konkretny sposób pominięta. Do tej pory byłem na tyle ślepy, żeby tego nie widzieć. W najlepsze się bawiąc, obracając w szczęściu, spełnieniu. Ale to już nie miało najmniejszego znaczenia! Nic się nie liczyło i Mor może nawet uschnąć osamotnieniu, byle  zbliżała się do niego... Byle by nie ważył się  jej choćby tknąć! Nie chcę naprawdę podnosić na nią głosu, ale chyba nie mam wyboru. Ten facet zniszczył jakiekolwiek szanse, iż ustąpię i będę się starał pogodzić z tym również Tanith'a. Teraz zamierzam zrobić wszystko, by uniemożliwić im jakiekolwiek spotkanie...
Z resztą Morwen była w ciąży, mogłaby się ogromnie zdziwić, gdyby ten burak    ją przez to odrzucił, co chyba było zbyt oczywiste. Pragnąłem po prostu, by nie miała zaszczytu dostąpienia właśnie takiego bólu i rozczarowania z jego ręki, które i tak było rzeczą tak naturalnie z nim powiązaną, iż przyznam otwarcie, że może i bym się obecnie z tego śmiał.
Kiedy jednak przyszło mi wkroczyć d domu, musiałem się uspokoić, by nikt zadawał mi zbędnych pytań, które zbyt wiele mogłyby wyłowić.
Zastałem w środku taki spokój i ciszę... Nie chciałbym tego w żaden sposób zachwiać, szczególnie widząc Tanith'a siedzącego przy mor, która wtulała się e niego z uśmiechem, podczas, gdy on gładził jej brzuch.
Coś mnie ukłuło na miejscu... Zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo teraz bym zawadzał, jak bardo też i będę wciąż to robił. Przecież... Tu jest coś nie tak. To ta dwójka spodziewa się dziecka, a ja nie mam nic do tego, jestem tylko przybłędą, a mój stosunek do Tanith'a, nigdy nie powinien się stać.
Może... I tu przewinęło mi się przez myśl coś znacznie gorszego niż zachowanie Asheroth'a... Może to przeze mnie to wszystko? Może to ja jestem całym tym problemem? Może, gdyby nie ja to... To to wszystko by nie miało miejsca i Mor by nigdy nie natrafiła na Asheroth'a.
Poczułem łza w oczach, ale musiałem z tym walczyć i jakoś przemknąć w cieniu, póki nikt mnie jeszcze nie zauważył.
- Carri? - zdrętwiałem słysząc jego głos skierowany do mnie.
Nie odpowiedziałem nic, tylko cicho jęknąłem czując jak a zamiar mnie objąć w pasie.
- Nie dotykaj mnie! - wrzasnąłem... Może trochę za ostro, ale byłem w tym momencia zbyt przerażony, skołowany, a co najważniejsze, zrozpaczony.
- To znaczy.... Ja... Ja przepraszam - wymamrotałem.
Widząc zaskoczony wyraz tworzy Tanith'a, nie wytrzymałem i po prostu puściłem się biegiem z powrotem przez wciąż otwarte drzwi.
Poczułem łzy na policzkach i już teraz nic innego do mnie nie docierało... Nawet to, że w zupełnej nieświadomości zmieniłem się ponownie w psa, gubiąc za sobą ubrania i pacz dziecka, które przeze mnie pchnięte, upadło.
Popędziłem za miasto, zapuszczając się w las, a mój skowyt niósł się za mną niematerialnym śladem.

>Tanith? Przepraszam T.T>