sobota, 13 września 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Stałem osłupiały. W głowie wciąż kotłowały mi się miliony myśli. Szczerze powiedziawszy to średnio mi szło ogarnięcie tego co się stało. Carrick był wściekły. To było do przewidzenia, choć nie wiem co bardziej go rozwścieczyło, czy to, że spałem z jego młodszą siostrą, czy to, że całkiem niedawno spałem z nim i w pewnym sensie mógł rościć sobie do mnie jakieś prawa. Widziałem jak wielką ochotę miał, żeby mi przywalić. Powstrzymał się jednak i mnie.. pocałował. To było zaskakujące. Jeszcze bardziej obrót sprawy o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy to zostałem poczęstowany siarczysty policzkiem i zwyczajnie wykopany za drzwi. Dobrze, że chociaż gacie dostałem, bo paradowanie tu z gołym tyłkiem nie było szczytem moich marzeń. No a teraz? Carrick sobie wychodzi, warczy na mnie i rzuca we mnie, drogocennymi co prawda, ale jednak, kamieniami. 
- Idziesz czy nie?! - zawołał, nawet nie racząc się obrócić. 
Pięknie, obrażony n całego. 
Wróciłem się i zajrzałem do chaty. Morwen siedział na łóżku.
- Przepraszam... - powiedziałem do niej, na co uśmiechnęła się blado i skinęła głową. Westchnąłem, podniosłem onyks i popędziłem za Carrickiem, który zdążył już zapędzić spory kawał.
- Poczekaj! - wrzasnąłem do niego. On jednak ani myślał się zatrzymać. - Carrick! - ponowiłem próbę, doganiając go. Tym razem zawahał się, przystanął, zaraz jednak ruszył i to jeszcze szybciej.
Chłopak grzał do przodu, nie zwracając na mnie uwagi. 
- Posłuchaj, przepraszam. Nie złość się już. Wiem, pewnie nie powinienem tego robić, ale to jakoś tak samo wyszło... - tłumaczyłem, bo sam nie wiedziałem co powiedzieć. No bo co niby można powiedzieć w takich chwilach?
- Samo wyszło... - burknął, a jego głos się załamał.
- Wiem jak to brzmi, ale ja już taki jestem... - zrobiło mi się cholernie ciężko na sercu - najpierw robię, później myślę.  Nie chciałem, żeby to tak wyszło...
- Wiesz bardzo miło słuchać wyjaśnień i tak dalej, niby pomaga... ale wiąż nie wiem czy jestem zły bardziej na ciebie, czy na siebie za to, że nie potrafię zrobić więcej niż załamać ręce, a uwierz chciałbym... mam na to niezmierną ochotę... A jednak... - urwał, a jego słowa dobiły mnie skuteczniej niż policzek. - Nie mam już siły...
No i wtedy znów myślenie mi się wyłączyło, a zadziałał mój instynkt, który nie raz napytał mi biedy. No cóż najwyżej znów zarobię po pysku, ale jak to mówią "morda nie szklanka nie potłucze się". Złapałem Carricka za ramiona i przyciągnąłem go do siebie, najpierw tuląc, a później ująłem jego buźkę w dłonie i go pocałowałem. Nie mogłem znieść tego jego smutnego wzroku.
Powoli odsunąłem swoje usta od jego i dalej nie wypuszczałem go z objęć.
- Naprawdę przepraszam. Nie chciałem cię skrzywdzić, przecież wiesz. Ja wiem, że mam ogrom wad... Taki już jestem. Ja jestem ten, który nie grzeszy odpowiedzialnością i co i rusz popełnia błędy. Wiem, że to marne tłumaczenie... Ja... bardzo cie lubię...
Chłopak wtulił się we mnie, ale kiedy przejechałem dłonią po jego żebrach syknął z bólu.
- Co ci się stało? - zapytałem, odsuwając go od siebie i delikatnie badając opuchnięte miejsce, w którym zaczął wykwitać spory siniec.
- To nic takiego... - rzucił.
- Nie kręć! - warknąłem. byłem zły, że ktoś zrobił mu krzywdę.
Przyłożyłem dłoń do zranionego miejsca i zacząłem je leczyć. Carrick głośno nabrał powietrza, zaraz jednak się rozluźnił.
Gdy wyglądało na to, że z chłopakiem już wszystko dobrze, usiadłem ciężko na kamieniu. Potarłem skronie i westchnąłem. Carrick, ku mojemu zdziwieniu, usiadł obok mnie.
- Nie jestem lepszy od tego co cie poturbował, co? - spytałem. - Ehh... szkoda gadać.

<Carrcio?>

Od Abyss (do Say'Jo)

Patrzyłam na nią niepewnie co chwile mrugając nerwowo powiekami. Wciąż czułam jej ciepłe usta na policzku, skołowana uniosłam dłoń do tego miejsca lekko je muskając po czym spojrzałam skołowana na opuszki swoich palców. Nie było na nich nic czego mogłyby dopatrzeć się moje, czy czyjekolwiek, oczy.
Ja jednak czułam wyżnie ciężar jaki spoczął na mojej dłoni i nacisk na policzku. Uczucie bliskość, czułości jaka była w tym zawarta tak bardzo dla mnie nie do zrozumienia.
Otworzyłam niepewnie usta po dłuższej chwili od słów przeprosin, którymi obdarzyła mnie czerwona na twarzy i zgarbiona jakby próbowała się ukryć Say’Jo. Próbowałam coś powiedzieć, ale było to niesamowicie trudne.
Nigdy bym nie przypuszczała, że coś tak małego, a jednocześnie niesamowicie miłego i kryjącego za sobą niesamowite pokłady uczuć, potrafi tak ściąć człowieka z nóg.
- Nic… nic nie szkodzi… to…- zawahała się. - To pewnie tylko chwila słabość - jęknęłam.
O czym ja mówiłam, nie potrafiłam zrozumieć samej siebie, ale czułam jak znów łzy napływają mi do oczu.
- Tylko przypadek… - pisnęłam, chowając twarz w dłoniach i przygłuszając mój przyśpieszony oddech.
Moje żałosne próby uspokojenia się przerwał dotyk dziewczyny. Czułe gładziła mnie po ramieniu, wyjrzałam spomiędzy moich drobnych palców u dłoni. Wciąż zmieszana, ale na pewno bardziej opanowana niż ja uśmiechała się do mnie jakby nigdy nic, przynajmniej próbowała zachować pozory.
Ukłuło mnie jednak jeszcze jedno, wyglądała jakby coś ją ukłuło, trochę mocno. Troszeczkę…
- Jesteś bardzo emocjonalna - szepnęła nachylając się nade mną i wyciągając przed siebie ramiona by mnie nimi objąć.
- To niesamowicie urocze, aż kusisz by cię schrupać to bardzo prowokujące - zaśmiała się z nutką fałszu, niepewności w tym melodyjnym dźwięku, którym już wcześniej postanowiła mnie wynagrodzić.
Lekko poprawiłam się w jej objęciach, czując miły zapach ziół, który wsiąkł w jej skórę, najbardziej w dłonie, którymi to miała większą styczność z maścią. Nieśmiało uniosłam ręce i postanowiłam odwzajemnić uścisk. Choć tyle by pozbyć się niemiłego uczucia, że ją zraniłam. A właściwie to chyba ona twierdziła, że zraniła mnie. Czy jestem aż tak żałosna?
Wtuliłam się w nią przymykając oczy i opierając policzek o jej smukłe ramie. Przyjemne uczucie, mogłoby trwać dłużej gdyby nie to, a właściwie ten który szedł w naszym kierunku.
Say’Jo wyczuła to wcześniej, a właściwie usłyszała, mimo to nie przestawała mnie uściskać, z każdą chwilą też jakby coraz to bardziej przylegała do mnie ciałem nie chcąc puścić. Czy też stracić.
Jegomość podszedł na tyle blisko by przesłonić słońce, którego promienie tańczyły mi do tej pory miło na twarzy, teraz poczułam chłód. Ten który wiał od wrogiego w stosunku do mnie coraz to bardziej i z każdym kokiem brata Say’Jo, któremu to ją “ukradłam”, ma niegodziwość nie zna granic.
Przystanął w końcu mierząc nas splecione ze sobą spojrzeniem, które przyprawiło mnie o dreszcz. Ona natomiast przycisnęła mnie do siebie bardziej. Widząc to zniecierpliwiony najwidoczniej nie wytrzymał i wyszarpnął mnie z jej objęć po czym rzucił niedbale za siebie.
- Można wiedzieć co to ma do cholery znaczyć?! - warknął podchodząc z założonymi rękami do dziewczyny, która wciąż trzymała wyciągnięte przed siebie dłonie, z przerażeniem szukając mnie w powietrzu.
Przykro mi stałam się dla niej niematerialna, byłam zbyt daleko od pola, w którym ona była uwięziona, odgrodzona ciałem brata. A stał on niewątpliwie murem oczekując wyjaśnień.
Wstałam pośpiesznie i skierowałam ciche kroki w jego stronę, on nie miał na pewno tak dobrego słuchu jak Say’Jo. Gdy więc złapałam go za nadgarstek by otrzymać zaszczyt w postaci jego uwagi.
- To moja wina ona nie musi się tłumaczyć, chciała dobrze… Ja… - w głowie miała gotową kwestie której nigdy bym nie powiedziała, nie odważyła powiedzieć, dlatego teraz szukałam słów.
- Ja tylko umożliwiłam jej odczucie namiastki wolność. - na moje słowa od razu odtrącił moją dłoń.
- A wolnością dla ciebie jest mieszanie jej w tej upartej głowie? - powiedział tak by pozostawić mi choć uszczerbek godności, której w jego oczach już dawno nie miałam wcale. Tak przyznam to wszystko było dziwne, a dla niego zapewne szczególnie nie do pojęcia.
Zacisnęła pięść patrząc uparcie w jego oczy, niby identyczne do jego siostry, a tak dziwnie odpychające.
- Ona tylko mi pomogła to wszystko! Czy ja cię zatrzymuje przed zabraniem jej od kreatury mojego pokroju? No nie sądzę to tobie coś się uroiło! - warknęłam znów rozpaczliwie szukając kaptura którego niestety nie posiadłam. Koniec końców nie wytrzymałam. Znikłam, zmieszana z powietrzem i cieniem tego wielkoluda…

<Say’Jo?>

Od Ethana (do Rosyjo)

Gdy się obudziłem pierwszą moją myślą było: "gdzie jest Rosyjo?". Postanowiłem jej poszukać zajrzałem do salonu, kuchni, jej pokoju, a także do stajni. Gdy zobaczyłem, że nie ma jej konia, stwierdziłem, że pojechała się przejechać i, że nie długo wróci. 
Po godzinie cierpliwego czekania zmieniłem się w kłębek nerwów i prawie zacząłem ze zdenerwowania "chodzić po ścianach". Po dwóch godzinach drzwi się otworzyły, chciałem podbiec do niej i ją przytulic i już nigdy jej nie wypuścić, ale opanowałem się i spytałem: 
- Gdzie się podziewałaś? Skąd masz ten naszyjnik?
Rosyjo wszystko mi opowiedziała, a ja zrozumiałem, że jest odważniejsza niż sądzi. 
- Słonko ty jesteś naprawdę dzielna, nikt kto się boi nie poszedłby sam drugi raz do człowieka, który cię porwał. Jesteś moją małą wojowniczką i mam pytanie - powiedziałem, gdy skończyła opowiadać.
- O co chodzi? - spytała. 
- Czuję się już lepiej i zastanawiałem się czy może chciałabyś się nauczyć używać miecza?

< Rosyjo? >

Od Carricka (do Tanith'a)

Zlewając się z cieniem budynku zwolniłem swój niespokojny oddech, nasłuchiwałem uważnie starając się nie pominąć żadnego słowa czy byle jęku.
Nie potrzebowałem tu zdolności takiej jaką posługiwał się Tanith, by zostać w pełni niezauważonym. Raz, kogo obchodził zwykły kundel, dwa moje futro idealnie wtapiało się w przestrzeń zacienioną szeleszczącymi krzakami z pożółkłymi liśćmi, które praktycznie nie powinny już trzymać się gałązek. Tak mimo panującego obecnie lata, tu była końcówka jesieni. Dla nas żyjących w tych okolicach było to normalne, dla roślin też.
Było znacznie cieplej niż zazwyczaj, przynajmniej w mniemaniu mieszkańców Quiss, cały rok jednak spokojnie mógłbyś napotkać tu mężczyzn, który gardzą ukrywaniem swojego torsu pod grubymi skórami dzikich zwierząt.
Moje obserwacje przewał nagły wrzask ten na który oczekiwałem już od dłuższego czasu, nawet nie drgnąłem wiedziałem skąd dochodził. Czekałem aż najgorszy ryk ustanie.
Dopiero po chwili wychyliłem pysk zza ściany drążąc wzrokiem przerośniętego faceta, od którego waliło piwskiem na kilometry. Mój ojciec z czerwoną mordą darł się wniebogłosy, stojąc tam gdzie zawsze i rozwalając wszystko co znajdowało się na ganku. Trzaski rozbijających się w drobne kawałeczki o ziemie, naczyń i huragan tkanin latał teraz wszędzie. Widzę, że poranek jak zawsze. 
Z mojego gardziołka dobył się dziwny charkot, zdaje się śmiech, ale natychmiast ucichłem przerażony jego brzmieniem... Wyrażanie emocji chyba pozostawię mojemu wiernemu, puszystemu ogonkowi. Tak zdecydowanie nie mogłem pojąć czemu moi... Bracia? Czy mogę tak mówić o innych psach? No w każdym razie jak można próbować to złapać w zęby, szkoda by było naprawdę szkoda.
- Czemu nie mam żadnych wieści od mojej wspaniałej Morwen? - Bełkotał dalej zataczając się, a to do tylu, a zaraz na boki. Jego oczy były przekrwione po niezbyt dobrze przespanej nocy, stary pryk odkąd w głowie mu tylko zawracanie innym dupy sypiał w dzień.
I wadząc co wyczynia raczej wątpię by podczas mojej nieobecność coś ruszyło.
- Do jakiej dziury znów ta pierdolona suka wpełzła!? - Kontynuował swój wspaniały monolog, z prześcieradłem, które miał na głowie, błądził na ślepo.
Zaraz potem na scenę wkroczyła moja matka, wychudła i zmęczona wyciągnęła dłonie by uwolnić tego kretyna omotanego niczym mumia jeszcze do niedawna świeżo wypranym materiałem. Jęk. Ojciec zamachnął się na nią wściekłe, tak mocno, że zachwiała się i upadła nie zdążyła nawet podeprzeć się rękami. Była podejrzanie słaba.
Wychyliłem się bardziej mrużąc oczy dopiero po chwili z przerażeniem zrozumiałem co było powodem jej osowiałość. I nie była to bynajmniej choroba... A ciąża.
To w dodatku nie była taka świeża sprawa, jak ja mogłem tego nie zauważyć...
Przeraziłem się widząc co za chwile ma się stać, ojciec zszarpał z głowy prześcieradło i z niepohamowaną wściekłością zamierzał się do kopniaka.
- Nieee! - Podniosłem wrzask, który był jedynie niezrozumiałym wyciem i wyrwałam do przodu, nim jeszcze dobrze zbliżyłem się do moich rodziców wyskoczyłem wprost na ojca warcząc przeciągłe powaliłem go starając się by jak najmocniej oberwał w głowę gdy glebnoł na ziemi w pięknym stylu. Zeskoczyłem z niego kłapiąc zębami i co chwile sprawdzając w jakim stanie jest moja matka. Miała zamknięte oczy i oddychała spokojnie, zaraz później usiłując wstać. Pomogłem jej zaczepnie trącając nosem. Rozbawiłem ją i lekko polizałem po twarzy w radości, że nie stała jej się krzywda. Spokój nie trwał jednak długo.
Teraz to ja musiałem zapłacić za zmieszanie tej nadmuchanej świni z błotem. Otrzymałem silny kopniak w żebra, ze zduszonym jękiem poleciałem parę metrów dalej chłostany przez kamienie. Zawirowało mi przed oczyma i kasłając odleciałem w ciemność nie wiedząc czy za chwile przypadkiem na domiar złego nie zdradzę kim naprawdę jestem.

Ocknąłem się rażony przez słońce unoszące się wysoko nad moją głową, ledwo poruszyłem łapą. Na szczęście utrzymałem postać nawet podczas bycia nieprzytomnym.
Mam być z siebie dumny? Syknąłem gdy przyszło mi się dźwignąć do pozycji siedzącej.
Moje futro było posklejaną przez pot i brud. Wyglądałem paskudnie, aż żal samemu do siebie się przyznać. To tylko mocny kopniak w żebra, więc czemu aż tak zwalił mnie z nóg? Ciekawe właściwie ile czasu minęło. Gdy wróciła mi ostrość widzenia, a stało się to zadziwiająco szybko zdecydowanie nie dostrzegłem przed sobą kata i jego ciężarnej ofiary.
Bałem się, że mogło wreszcie dojść do ciosu i na matce gdy ja byłem niezdolny do poruszania się. Nie miałem jednak jak tego sprawdzić. Mogła pozostać mi tylko nadzieja, że mój nie narodzony jeszcze, a już niedługo brat, czy siostra będą zdolni do złapania choć pierwszego oddechu.
Pozostało mi więc jako tako doczołgać się do chaty w której przesiadywali moja siostra i rudzielec. Kłóciłem się w myślach ze sobą czy powiedzieć o tym co zaszło siostrze i czy nie przyprawiło by to ją o nawrót choroby. Ale czemu nie powiedziała mi nic o tym, że nasza matka była przy nadziei? Zawahała się raz wtedy gdy pytałem o stan matki, czy przypadkiem nie postanowiła wreszcie postawić się ojcu, który żerował na niej od lat.
Widzę jednak, że sprawy przybierały coraz to gorszy obrót. Czyżbym popełnił błąd samolubnie zostawiając tu rodzinę samą? Pojedynek z ojcem wydawał mi się teraz nieunikniony. Nie bałem się, ale do tej pory wciąż miałem lichą nadzieje że... Nie.
Niektórych ludzi nie da się zmienić.
Gdy stanąłem przed domem uświadomiłem sobie, że przez to wszystko zupełnie zapomniałem o ziołach. Zawahałem się... Nie wiedziałem jak długo mnie nie było. 
Ostatecznie stwierdziłem jednak, że sprawdzę jak się sprawy mają i się po prostu wrócę żaden problem przecież.
W ludzkiej już formie postawiłem pierwszy krok i zgiąłem się w pół... Otrzymywanie obrażeń w psiej formie chyba nie było dobrym pomysłem, szczególnie jeśli nic z tym nie zrobiłem by choć odrobinie je zagoić.
Ledwie stanąłem przed drzwiami i założyłem spodnie krzywiąc się przy każdym ruchu, usłyszałem dziwne jęki. Przyłożyłem do drzwi ucho, a po pomieszczeniu w tym samym momencie przetoczył się głośniejszy krzyk. Zdecydowanie należał do Morwen.
Noo chyba, że Tanith trenował nieznane w sobie kobiece atuty.
Szybko pchnąłem drzwi, przerażony rozglądając się i spodziewając najgorszego.
Gdy wreszcie moje spojrzenie zwróciło się w stronę części sypialnej, zdębiałem. Powoli też moja twarz przybierałam poważny wyraz, a w sercu zagości jeszcze większy ból niż z przed chwili spowodowany zamachem na zdrowie nie tylko mojej matki, ale i mego przyszłego rodzeństwa...
A teraz co widzę? No Tanith'a w mojej siostrze! Cudnie.
Powoli kulejącą do środka nie zamykając za sobą drzwi za których wiało na mnie zimę powietrze mieszające się z panującą teraz tu duchotą.
 Dopiero teraz też zostałem zauważony, stałem tak chwile ze spuszczona głową trawiąc wszystko co przyniósł ranek i jeszcze teraz to. Prawdę powiedziawszy głupie tłumaczenie miałem w dupie. Huczało mi w głowie, ruszyłem do przodu zdecydowanym korkiem nie panując nad sobą i chwyciłem Tanith'a za ramiona zwlekając z łóżka z siłą, której nie powstydziłby się niedźwiedź.
- Stój! - zatrzymałem go ruchem ręki wycelowanej między jego oczy, chciał coś powiedzieć.
Ja nie miałem na to już siły, ani nerwów.
Uniosłem pięść z zamiarem przypalenia mu prosto w te głupkowatą mordę, na której nie specjalnie widziałem skruchy. Chcesz polemizować?! Co kurwa jeszcze!?
Zacisnąłem mocniej dłoń przygotowaną do ciosu tak, że usłyszałem trzask przestawiających się kości. Jęknąłem opuszczając, zdrętwiałą już od braku dopływu krwi, rękę. Długo walczyłem z sobą zmieszany i wpatrzony w oczy rudzielca. Nie, ja po prostu nie mogłem byłem zbyt miękki by podnieść na niego rękę. Złapałem się za głowę upadając przed nim na kolana z wrzaskiem. Po chwili prób uspokojenia oddechu usłyszałem za sobą skrzypienie łóżka spowodowane ruchami mojej siostry która teraz opatulała się z przerażeniem pościelą.
Bała się mnie, jak wtedy. Poczułem ogromną gule w gardle.
Znów to samo? Naprawdę czy to musiało się powtarzać? Nie chciałem być bestią.
Poczułem z zażenowaniem że do oczu napływają mi łzy, trzęsłem się jak głupi z nadmiaru emocji i danych które teraz latały mi przed oczami. 
Tanith uniósł ku mojemu zdziwieniu dłoń w stronę mojej twarzy i otarł z niej łzę, która zdążyła uciec mimo moich rozpaczliwych próbą zaciskania oczu. Jego smutne spojrzenie, było szczere nie zmieniało to faktu, że doprowadzał mnie tym do jeszcze większego szału.
Jak można tak grać na czyichś uczuciach?!
Chciałem się powstrzymać, ale nie mogłem moje ciało samo się ruszało, a ja uległym z braku wyboru. Pocałowałem Tanith'a mając gdzieś, że widzi to Morwen i ona nie była tu bez winy.
Gdy poczułem ciepło jego warg trochę mi ulżyło było to jednak tylko przelotną chwilą, zaraz potem przedarła się wściekłość i tym razem się nie powstrzymałem.
Bez wąchania poczęstowałem rudzielca siarczystym policzkiem. Zasłużył. Choć tyle.
Złość w zupełności wzięła górę nad uczuciem jakim go darzyłem i w tej chwili nie miało znaczenia, czy był oszołomiony moim czynem. Nie ważne do cholery którym!
Wypchałem go za drzwi, celowo pozostawionych otworem na te czynność. Tak od początku to planowałem, od kiedy tylko to zobaczyłem. Tylko z większym rozmachem i zdecydowaniem. Nie udało się bo jestem żałosny!
Trzasnąłem drzwiami i już miałem się obrócić gdy moją uwagę przyciągnęły jego bety zaraz przy przerażonej Mor, która usiłowała zapiąć koszulkę trzęsącymi się dłońmi.
Chwyciłem to co leżało najbliżej, czyli zdaje się gacie i... Za zresztą co mnie to obchodzi i tak już robiłem mu cholerną łaskę. Żałosny zakochany pies!
Otworzyłem drzwi raz jeszcze rzuciłem na niego te pokręcone i wygniecione w moich dłoniach fatałaszki. Odetchnąłem głęboko w końcu gdy miałem pewność, że ten kretyn tam się przypadkiem nie przeziębi i zwróciłem się ku rozczochranej i całej czerwonej na twarzy siostrze.
- Czemu mi nie powiedziałaś!? - Wydarłem się odkładające na bok to co teraz już dość skopali mnie w brzuch razem z ojcem.
Ona widząc moją wściekłość skryła się z jękiem pod kocykiem. Westchnąłem patrząc się w swoje trzęsącej się z emocji dłonie. 
- Proszę... Nie patrz na mnie tak jak wtedy. Ja... - Zawahałem się. Czując jak żołądek na wspomnienie tamtej chwili podchodzi mi do gardła. To co wtedy zrobiłem było obrzydliwe.
-... Ja nigdy nie chciałem być bestią. Przecież wiesz, ty wiesz o tym najlepiej. - Słowa więzły mi w gardle z rozpaczy. Widziałem jednak jak drżącą dziewczyna powoli odkłada koc i z niepewnym uśmiechem i wyciągniętymi to mnie dłońmi stara się do mnie podejść.
Wtuliła się we mnie spokojnie gładząc po policzku.
- Stało się to jeszcze przed twoim odejściem. Byłeś jednak zbyt zdruzgotany śmiercią Manusa i postawą ojca. Nie chciałyśmy z matką cię powstrzymywać, chciałyśmy byś choć ty zaznał spokoju z dala od tej paranoi. - Szepnęła zupełnie spokojnie i powoli.
Nie mogłem uwierzyć tym słowom, zachowałam się samolubne. Mogłem choć Mor zabrać ze sobą. Przybyła nowa fala żalu, jednak zatrzymałem to dla siebie odwzajemniłem uścisk siostry.
- Dziękuje. - Jeknąłem. - Jak jednak widać nie jest mi przeznaczone spokojne życie w nieświadomości. - Uśmiechnąłem się słabo. 
- Odpocznij i nie zawracaj sobie głowy. - Oznajmiłem po dłuższej chwili milczenia.
Spojrzała na mnie zdziwiona, pewnie widząc jak obchodzę się z Tanithem oczekiwała czegoś więcej z mojej strony. Cóż przykro mi, ale nie mam siły.
Jego za to tak łatwo to nie ominie... Spojrzałem w stronę drzwi, tam też pokierowałem kroki, szarpnąłem za klamkę wychodząc na świeże powietrze. Wiatr się nasilił...
Nadchodziła burza. I tak też jak przypuszczałem on tam stał teraz wpatrzony we mnie.
Zacząłem więc iść w jego stronę, ale gdy byłem już blisko minąłem go.
- Chcesz onyksy? Masz onyksy. - Stwierdziłem oschle rzucając mu pod nogi czarny kamyk który do niedawna ciążył mi w kieszeni spodni. 
Ruszyłem dalej, nie potrzebowałem pomocy siostry. Doskonale pamiętałam gdzie są te cholerne świecidełka. 
- Idziesz czy nie?! - Krzyknąłem na niego nie obracając się nawet. Mimo to wiedziałem, że się waha, stojąc w miejscu jak kołek. No czekam na wyjaśnienia.

<Tanith?>

piątek, 12 września 2014

Od Giselle (do Sorley'a)

Mówiłam mu wszystko co przyszło mi do głowy. Niepotrzebnie palnęłam coś o tym, że jest „kolejnym pedofilem”. Zastanawiam się czemu tak powiedziałam. To nie było w moim stylu gadać co mi przyjdzie do mojego pustego łba. Cóż.... muszę szybko znaleźć jakąś odpowiedź. Zacznijmy może od... Tanith'a. Co on mógł by mi takiego powiedzieć. Dużo gadał. Hmm... coś wspominał o mojej ładnej buźce. Złapałam trop! Idziemy dalej. Hmm... tu raczej zostają tylko moje skojarzenia. Eh.... Tanith to od ciebie się zaczęło więc pożałujesz! - Westchnęłam. Nagle się zorientowałam, że prawie go nie widzę. Szybko ruszyłam za nim. Równie dobrze mogłam zostać i leniuchować. Jednak tego nie zrobiłam. Dlaczego? Miałam swoje powody. Jednym z nich jest to, że mówiłam to co mi przyszło pierwsze do głowy. Drugim to to, że musiałabym go przeprosić.
- Sorley! - zawołałam biegnąć.
Zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Stanęłam przed nim zdyszana. Przez to, że się przemieszczał cały czas zwiększał dystans. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Słuchaj. Jestem Giselle i przepraszam za to co wygadywałam podczas naszej rozmowy. Moje zachowanie było jednym słowem bardzo dziwne – powiedziałam.
Przyglądał mi się podejrzliwie. No tak. Nie dziwie mu się. Najpierw jest się chamskim, a później miłym. Też bym uważała to za podejrzliwe. Zerkałam co chwila na niego oczekując jakiekolwiek odpowiedzi z jego strony.

<Sorley?>

Od Tanith'a (do Carricka)

Szedłem lekkim krokiem. Nie lubiłam Makhi, choć kiedyś tu mieszkałem, znaczy inny ja tu mieszkał. Nawet jednak on nie lubił zasad tu panujących, brutalności, siły, a zachowanie jego pobratymców wręcz go odrażało. Mimo to humoru chyba nic nie byłoby w stanie mi popsuć. Byliśmy na miejscu, w Quiss, niedługo mieliśmy odnaleźć jaskinię pełną drogocennych kamyczków, na myśl o których aż oczy mi świeciły. Ale to nie było wszystko. Najwięcej radości sprawiła mi obecność Carricka i to co było miedzy nami. Choć sam do końca nie potrafiłem jasno określić tego co się działo i czym dla siebie jesteśmy to jego bliskość sprawiała, że w moje żyły pompowana była taka ilość endorfin, że nie potrafiłem się nie szczerzyć, a serce waliło mi jak młotem. Dość dobrze znałem to uczucie zauroczenia i fascynacji kimś. 
Carrick zatrzymał się, ruszyłem więc w jego stronę, dalej niewidzialny, i właśnie wtedy ujrzałem to przecudne zjawisko. Dziewczynę. Młodziutką, o ładnej, bladej buzi i kruczoczarnych włosach, które opadały na drobne ramiona cudną kaskadą. Jej oczy lśniły w słońcu, jakby zrobione były ze srebra. Ślicznotka klęczała przed psiakiem, głaszcząc go po łbie. Nagle zapragnąłem być na miejscy Carricka. Może ja też sobie wyhoduję futro? 
Dziewczyna wstała i jeszcze raz pogłaskawszy Carricka, odwróciła się. Mój towarzysz bez chwili wahania ruszył za nią. A to ciekawe... Ja także szedłem, dalej ukryty za swoimi mocami, zerkając na zgrabne biodra nieznajomej, która co jakiś czas kołysała się, odwracając do tyłu, do psa. Gdy opuściliśmy gęste zabudowania, stając na terenie porosłym z rzadka iglakami, Carrick zaszczekał, żeby zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. 
- Co jest piesku? - spytała, a on pociągnął ją delikatnie, dając znak, że ma iść za nim.
No ładnie, ładnie. Dalej szedłem za nimi oczywiście, aż do niedużej chaty nad wioską. 
Dziewczyna zatrzymała się zdezorientowana, mój towarzysz usiadł, merdając ogonem.
- No brawka. Śliczne dupcie wyrywasz na ten swój psi urok - skomentowałem cicho, tak, by tylko on mógł usłyszeć.
Carrick warknął, a po chwili zmienił się w człowieka. Wstał, podszedł do zaskoczonej dziewczyny i rzucił:
- To moja siostra, jełopie! 
- No to tłumaczy niewątpliwe atuty - skwitowałem, stając się widzialny i obrzucając wzrokiem jego nagie teraz ciało.
- Carrick? Skąd ty tu? I kto to jest? - spytała dziewczyna.
Rzuciłem Carrickowi jego ubranie, chłopak szybko wciągnął gacie na tyłek.
- Witaj Morwen - powiedział uradowany, a ona uśmiechnęła się pięknie do niego - To jest Tanith. Pamiętasz tę jaskinię z tymi czarnymi kamykami....?
- Onyksami - wtrąciłem.
- ... Szukamy jej - dokończył.
- Oczywiście, że pamiętam, ale lepiej wejdźmy do środka. Porozmawiamy - stwierdziła.
Weszliśmy we trójkę do chaty. Morwen zaparzyła herbatę, rodzeństwo usiadło i zaczęli rozmawiać. Głównie o tym co też ich ostatnio spotkało. Carrick wyjaśnił, że interesują mnie "czarne kamyki" i, że postanowił mi pomóc je znaleźć. Ja czasami coś wtrąciłem, lub o coś pytałem.
- Pomogłabym wam. Nawet bym was zaprowadziła, ale...  - zawahała się.
- Coś się stało? - spytał Carrick, bardzo przejęty.
- To nic wielkiego. Po prostu dość szybko się ostatnio męczę i nie mogę już chodzić w góry - wyjaśniła, choć na jej twarzy wciąż był uśmiech, to czułem żal, w jej głosie. 
Tak, dobrze to znałem. Aż za dobrze pamiętałem jak to było rezygnować ze wszystkiego, czego się pragnęło, bo ciało było za słabe, by to znieść.
Morwen zaczęła głębiej oddychać, położyła dłoń na piersi i zaczęła pocierać mostek.
- Co się dzieje? - spytałem pospiesznie.
- Tylko mi nieco duszno Zaraz mi przejdzie - wyjaśniła.
- Pokaż - poprosiłam i podszedłem do niej. Dziewczyna skrzywiła się, czując ból w klatce piersiowej, ten sam, który i mnie kiedyś męczył. ukląkłem przed nią i przyłożyłem dłoń do jej szyi, mierząc puls. Następnie przycisnąłem opuszki palców do jej mostka. Jej serce biło nieregularnie. 
- Co się zieje? - Carrick lekko panikował.
- Spokojnie, postaram się jej pomóc - zapewniłem. Wyjąłem klejnot ogniskujący i delikatnie drasnąłem skórę dziewczyny, tuż nad sercem. Tak jak podejrzewałem klejnot zadrżał i zamglił się. Nie było dobrze.
- Carrick, znasz się na ziołach, prawda? Z resztą... - rzuciłem i przyłożyłem klejnot do czoła chłopaka, przekazując mu informacje na temat zapachów potrzebnych mi ziół. - Przynieś mi to wszystko, cichaczem, jeśli łaska i migiem. Możesz to nawet oślinić.
- Się robi - chłopak zmienił się w psa i wypruł z pomieszczenia.
- Morwen, spokojnie, spójrz na mnie, oddychaj głęboko - poprosiłem, gdy dziewczyna zaczęła jeszcze chrapliwiej oddychać.
Uniosłem ją delikatnie i położyłem na łóżku. Czarnulka zwinęła się, przyciskając drżące dłonie do piersi.
- Niedługo ci się poprawi obiecuję - mówiłem, głaszcząc ja po włosach.
Carrick przyleciał biegiem, w psyku niosąc naręcze roślin. Szybko zrobiłem z nich napar, który wzmocniłem magią i spoiłem nim dziewczynę, która po kilku chwilach zasnęła. 
- Co z nią będzie? - dopytywał zmartwiony Carrick, siadając obok mnie.
- Wszystko będzie dobrze. Musi odpocząć. Jej serce zaczyna rytmiczniej pracować. Nie wyzdrowieje od razu, ale poprawi jej się dość znacznie - wyjaśniłem, głaszcząc go po ramieniu, kiedy oparł się o mnie. 
Następnego dnia Morwen czuła się już faktycznie lepiej. Po kilku kolejnych dawkach naparu i mojej magii jej stan całkiem się poprawił. I choć czasami jej ciało miało sobie jeszcze przypominać o tym, co je osłabiało, to byłem pewien, że wyzdrowieje całkowicie.
Tym razem Carick wyszedł po więcej ziół i coś do jedzenia. Ja siedziałem z dziewczyną w chatce. 
Po raz kolejny położyłem dłoń na jej mostku, badając uderzenia jej spokojnego już teraz serca. Rytm był normalny, miarowy, spokojny, silny. Taki jaki być powinien.
- Dziękuję ci - powiedziała.
- Nie musisz - stwierdziłem i odgarnąłem kosmyk czarnych włosów z jej buzi.
- Ale chcę... Przez moją chorobę zawsze musiałam na siebie uważać, było tyle rzeczy, które mnie omijały.
- Wiem... Kiedyś byłem w podobnej sytuacji.
- Nie widać tego wcale - stwierdziła z uśmiechem.
- Zobaczysz, jeszcze kilka dni i po twojej chorobie też nie będzie większego śladu - uśmiechnąłem się do niej ciepło. Wtedy dziewczyna zbliżyła się do mnie i objęła mnie. Poczułem jej usteczka na policzku.
- Tak dużo dla mnie zrobiłeś - wyszeptała.
Ciepło jej ciała tuż obok mojego niezwykle mi się podobało. Na tyle, że pozwoliłem swoim pragnieniom wziąć górę nad rozumem. Sam nie wiem jak, ale moje usta znalazły się ledwie milimetr od jej słodkich usteczek. Morwen nie protestowała. Patrzyła tylko na mnie, ufnie, całkiem mi się poddając.
Pocałowałem ją, a ona nieporadnie oddała pocałunek, zaciskając rączki na moich ramionach. Mocniej ją do siebie przyciągnąłem, kierując nas w stronę łóżka. Położyłem dziewczynę na posłaniu i nakryłem swoim ciałem, wciąż ją całując i wciąż błądząc dłońmi po jej ciele.
Czarnulka zadrżała i westchnęła słodko, gdy, wciąż ją całując, wyswobodziłem ją z ubrań. Zacząłem całować jej nieduże, wyprężone rozkosznie piersi, a moja dłoń wsunęła się między jej uda. Nie protestowała, a wręcz przeciwnie, ponaglała mnie nawet. Szybko zdjąłem ubrania i na powrót zacząłem błądzić po jej ciele. Tym razem ułożyłem się miedzy jej zgrabnymi udami. Powoli i ostrożnie badałem i drażniłem wejście do jej wnętrza. Wiedziałem, że jestem jej pierwszym mężczyzną. Było to widać po tym jak się poruszała, niepewnie, chętna, choć lekko spięta. Dopiero gdy poczułem, że całkiem się rozluźnia odnalazłem drogę ku niej i pchnąłem biodrami, by mój penis mógł przebić stawiającą opór błonę. Dziewczyna krzyknęła, czując ból, ale i rozkosz, gdy zacząłem się w nie poruszać, chcąc szybko zatrzeć wspomnienie dyskomfortu.
Morwen znów całkiem mi się poddała, wijąc się pode mną i ciężko oddychając. Pieściłem ją z pasją, a ona nagradzała mnie, przyciągając mnie wciąż mocniej i pokrzykując słodko. Wkrótce z jej gardziołka wydobył się urywany krzyk, a jej pazurki poznaczyły moje plecy. Niemal sam sięgnąłem spełnienia. Niemal, bo drzwi otworzyły się i stanęła w nich znajoma sylwetka. Carrick.

<Carrick? Upsik xD >

czwartek, 11 września 2014

Od Carrica (do Tanitha)

Cieszyłem się na tak natychmiastową i pozytywną reakcje z jego strony, uszczęśliwiał mnie jego szczery, tym razem szczery, i zmieszany uśmiech, który w mgnieniu oka i pod odpowiednim naciskiem wywartym przeze mnie na jego ciele zmieniał się w niezłomną pewność.
Sam jednak nie wiedziałem czemu w jednej chwili porwała mnie taka śmiałość bym począł kusić i doprowadzić do czegoś co może nigdy nie powinno mieć miejsca, choć zrobiłem to znów. Raz drugi, co prawda tym razem zupełnie albo w jakimś stopniu trzeźwo myśląc, ale jedno jest pewne… To na pewno nie uleci mi tak łatwo z głowy, to wręcz niemożliwe. Co więcej nie chciałby tego.
Sam miałem wątpliwość, wiedząc co zaraz może nastąpić, zastanawiałem się jak zareaguje gdy dobierze się do mnie zupełnie obca para dłoni, znacznie co prawda delikatniejsza i czulsza, ale wciąż tlił się we mnie płomyczek wątpliwość. Nie chciałem tego okazywać i nie było to o dziwo aż tak trudne gdyż co chwile zalewała mnie zupełna beztroska, a wspomnienie ledwie odbijało się w mojej świadomość. Mało co przebijało się przez niekontrolowanej jęki dobywające się z moich ust.
Nie chciałem nazywać tego eksperymentem sprawdzianem dla samego siebie, była to prawda, nie wiedziałem czego się spodziewać co sobie wyobrażać poza bólem i wiecznie pojawiającymi się siniakami, naderwaną zawsze wargą. Chciałem dowiedzieć się co tak naprawdę w tym się kryje, nie wykorzystywałem jednak niczego tylko dla własnej korzyść, bynajmniej nie o to tylko i wyłącznie tu chodziło. Po prostu pragnąłem, chciałem doświadczyć tego tylko z jego pomocą.
Gdy patrzyłem tak na Tanith’a zaoferowanego coraz to szybszym wyprowadzaniem mnie z równowagi, zlany rumieńcem i potem, dysząc ciężko, wtulony w niego kurczowo. Miałem ochotę się śmiać, udławiłbym się przy jednak jakiejkolwiek tego typu próbie. Byłem szczęśliwy.
Sceneria była rozmazana, a moje oczy pewnie skrzyły się jak podczas gorączki, która raz opadała dopuszczając do mnie szokujące jak nigdy zimne, ale przyjemne drgawki od górskiego powietrza przebiegały przez moje ciało. Niegdyś zadawało mi to ból przy każdym rozpaczliwym czerpaniu powietrza przez poranione gardło zdarte od przeraźliwego okrzyku bólu. Teraz przyprawiało o ekstazie.
W zupełność rozluźniony i rozbiegany myślami na wszystkie możliwe sposoby zostałem ujęty w objęcia przez rozedrgane ciało rudzielca, po czym czule całowany w kark. Znów zlało mnie gorąco, ale tym razem nie było ono spowodowane upuszczeniem ze mnie kolejnej dawki krwi, czy cios w brzuch.
Byłem czule macany w miejsce, które wielokrotnie krwawiło wewnętrznie i spowijały je blizny, nie mogłem nad sobą zapanować gdy Tanith zdecydowanie, ale powoli wszedł we mnie, podtrzymał mnie gdy moje ramiona zaczęły się trząść. Przymknąłem oczy, sapiąc, niemal charcząc, nie czułem jednak strachu…
Za każdą kropelką potu, która spływało po mojej twarzy rozluźniłem się podpierając się pewniej i pozwalając całkowicie zanurzyć się we mnie. To na pewno nie to samo co znałem, gdy resztami sił utrzymywałem się na łokciach kurczowo trzymany za pośladki i zmuszony z piskiem wytrzymywać zachcianki mojego brata.
Żadna przyjemność a sam ból, który pielęgnował przez lata we mnie wściekłość, agresje, która pewnego dnia wymknęła się spod kontroli.
Ugiąłem się nagle pod ciężarem myśli, ściągając brwi, modliłem się by on tego nie zauważył.
Chwile te przecięło jednak jak świeżo zaostrzony nuż kolejny ruch Tanith’a który nie przerywając rozkoszującego go tańcu bioder dobrał się do mojego członka, pieszcząc z niespotykaną dla mnie czułością, wystarczyłby ledwie teraz większy nacisk, a odleciałbym zupełnie zapominając o wszystkim co chaotycznie tłoczyło się u mnie w umyśle. Wspomnienia porównywane z tym co się teraz działo blakły. Coś pękło rozwiewając moje wszelkie wątpliwość co do tego, że nie mogłem zostać teraz pod żadnym pozorem zraniony.
Dbał o to, a wystarczyło jedno zdanie z mojej strony, teraz mu ufałem. Było ostrożny i od początku miał mnie na względzie.
Powoli ustami które wciąż nie przestawały mnie całować i czułą dłonią głaszcząc mnie zjeżdżał niżej, opuszczając moje drżące ciało. Powoli zaczęło na powrót dochodzić do mnie przyjemne zimno, a ja z wdzięcznością uniosłem się znów w jego stronę opadając na jego tors, z wciąż obecną zadyszką.
Wodziłem dokładnie spojrzeniem i opuszkami palców po jego ramionach potem po obojczyku zjeżdżając do pęka.
Następne tym szlakiem począłem lizać go jak wtedy po raz pierwszy gdy być może po raz pierwszy mnie poniosła wyraźna chęć pomocy dla mojego towarzysza. Myśląc tak o tym powoli zatrzymałem się w miejscu zabliźnionej ładnie rany z zaledwie zdaje się może trzech dni. Wtuliłem się w niego jak małe dziecko do ukochanego rodzica i wsłuchałem w bicie przyśpieszonego w rytmie serca. Było radosne i chciałem by takie pozostało.
- Dziękuje…- Szepnąłem cicho i nieśmiało, po dłuższej chwili dopiero zdecydowałem się umieść głowę.
Tanith wpatrywał się przed siebie, jego twarzy była oświetlona pierwszymi promieniami światła słonecznego.
Przypomniało mi się jak szeptał coś o tym jak bardzo tego nie lubił, jaki był słaby, jak nie mógł obrócić się bez okropnego bólu i wysiłku. Niesamowite jak teraz jaśniał siłą wręcz potęgą i wiedzą.
Nie mam pojęcia ile się tak w niego wpatrywałem oczarowany i głupi, ale chyba na tyle by mógł na mnie spojrzeć zdziwiony i zacząć naśmiewać. Przypomniałem teraz małego dzieciaka, który wpatrywał się w swojego bohatera jak w ósmy cud świata.
Zwrócił się w moją stronę jednak dopiero wtedy gdy i moją twarz zaatakowały migotliwe światełka odbijające się w pojedyncze zasypkach pierwszego śniegu jaki zaczynał się już w tych okolicach. Pogłaskał mnie czule po policzku, z iskrzącymi oczyma o hipnotyzujących figlarskich dwu barwnych odcieniach.
- Nie mam żadnych zastrzeżeń. - uśmiechnąłem się odpowiadając na męczące go pytanie, chciał je zadać już od dłuższego czasu widziałem to. By jednak utwierdzić go jeszcze w tym że mówię całkiem szczerze wyszczerzyłem zęby w uśmiechu i odgarnąłem mu z twarzy niesforny kosmyk, kuszący mnie od dłuższego czasu.
- A spróbował byś mieć - złapał mnie za policzek zaczepnie ciągnąc. Znów miał na twarzy ten swój uśmiech, chyba nigdy go do końca nie zrozumiem. Zrobiłem obrażoną minę, gdy ten bawił się moją skórą na twarzy wykrzywiając ją w różne grymasy.
- Ej to boli!

Raźno dreptałem pomiędzy ludźmi, wodząc zaraz za miłym dla mojego wyczulonego nosa zapachem Tanith’a, wyróżniał się on znacznie z całego tłumu, no bo cóż inne przepocone wonie nie miały się jak z nim równać.
Czułem poniekąd radość z powrotu do domu, ale wciąż odczuwałem niepewność.
Co prawda byłem teraz psem, jednym z wielu… no może trochę większym, nieznacznie. Jedynie co było kłopotliwe to nadmiernie przyciągana prze moje futro uwaga biegających po ulicach dzieci.
Nie miały one bowiem skrupułów w duszeniu i rwaniu za uszy, widać, że wdały się w swoich walecznych rodziców, którzy nie raz zapewne przysłużyli się w boju, a nawet jeśli nie to któryś z ich przodków.
Silne dłonie miętoszące i nacierające na mnie ze wszystkich stron nie były kwestą przypadku, to dziedziczny atrybut każdego chłopczyka, czy nawet dziewczynki. No baby potrafiły tu ściskać, miałem tego niezbity dowód u siostry i z licznych przechwałek ojca co też zaliczył ostatniej nocy w karczmie, będąc raczej średnio trzeźwym. Ze strony matki natomiast nigdy nie widziałem ani protestu, ani agresji o jej sile słyszeć jedynie mogłem ze współczujących westchnień jej “znajomych” i kobiet podzielający jej domniemany zawód, domniemany bo to nigdy nie było prawdą. A przynajmniej ja w to wierzyłem, starałem się wierzyć.
Zawsze wybierałem te wersje historii o “szczęśliwym” spotkaniu moich rodziców, która najmniej obarczała moją matkę wstydem i licznymi kpinami w mieścinie.
Nagle jednak z tłumu rąk i szewiotu, przedarło się do mnie coś znajomego. Zaczęło mnie pieścić po pysku.
Uniosłem wzrok, gdy rozpoznałem dłonie tej osoby naznaczone charakterystycznym tatuażem, ledwo powstrzymałem się od rozdziawienia pyska.
Stała przede mną, a właściwie klękała zauroczona moim wdziękami w psiej skórze Morwen. Moja własna siostra.
Jej zmęczone spojrzenie było przesiąknięte teraz radością z tak małej rzeczy jaką było mizianie mnie po szyj.
Usłyszałem za sobą kroki, lekkie kroki Tanith’a, który wciąż zachowywał ostrożność, ale chciał sprawdzić co mnie zatrzymało. Chyba oniemiał tak samo jak ja.
Czyli co? Jaki pan taki pies ?

<Tanith?>

Od Tanith'a (do Carricka)

Byłem totalnie zaskoczony zachowaniem Carricka. Nie miałem pojęcia co zrobić, gdy usiadł na mnie i pocałował mnie. Przez moment zastanawiałem się, czy faktycznie się obudziłem, czy to znów moja wyobraźnie płata mi figle. Ale przecież on tu był. Spoglądał na mnie, rozbawiony moim szokiem, a później, później ułożył si e na mnie, poruszając biodrami, drażniąc mój czuły punkt, który zdążył już zareagować i stwardnieć. Nie tylko ja byłem podniecony. Wypukłość w spodniach Carricka sprawiła, że oddech i serce jeszcze mi przyspieszyły. 
Uniosłem dłoń i sięgnąłem do policzka chłopaka, przyciągając jego twarzyczkę do swojej i całując go namiętnie. Dotyk jego ciepłych warg przyprawił mnie o dreszcz. Nie mogłem się powstrzymać i wsunąłem język między jego wargi. Mój słodziak szybko podchwycił haczyk i nasze języki zaczęły tańczyć w jego ustach, pozwalając mi wpić się w niego jeszcze mocniej. 
Gdy oderwaliśmy się od siebie, oboje dyszeliśmy ciężko.
- Co my wyprawiamy? - zdołałem wycharczeć, gdy Carrick rozwiązał mój kubrak i rozpiął koszulę. Gdy poczułem jego ciepły, mokry języczek na swoim torsie i dłonie zjeżdżając w dół brzucha sapnąłem z rozkoszy. Nagle zrobiło mi się strasznie gorąco. Sam więc uniosłem się nieco, by zdjąć do końca koszulę i spodnie, która chłopak zdążył już rozpiąć.
Tym razem jednak to ja przetoczyłem się na niego. Szybko odnajdując jego usta, i pozbawiając go ubrań.
Całkiem przestałem myśleć i choć czasem przebijało się do mojego umysłu, że to nie powinno się dziać. Przecież Carricka skrzywdzono. Sam to zaczął, ale czy na pewno tego chciał? Tak, zadawałem sobie to pytanie, ale jednocześnie sam go pragnąłem i nie umiałem się zatrzymać.
Moja dłoń powędrowała na zgrabny tyłek chłopaka. Zacząłem rytmicznie go masować, by po chwili zjechać miedzy pośladki. Powoli wsadziłem palec do jego wnętrza, badając przy tym odruchy, twarz Carricka, bacząc czy nie zadają mu bólu. Na szczęście był całkiem rozluźniony, to sprawiło, że przyspieszyłem, rozkoszując się jękami chłopaka.
W końcu oderwałem się od niego i obróciłem go tyłem do siebie. Całując go w kark i gładząc jego brzuch powoli w niego wszedłem. Carrick zadrżał i jęknął, z moich ust też wydobył się głuchy jęk, gdy poruszył się, pozwalając mi się wsunąć głębiej w jego wnętrze. 
Poruszałem się w nim, coraz pewniej i szybciej, jednocześnie ująłem jego członek w dłonie i pieściłem go z wprawą. 

<Carrcio?>

środa, 10 września 2014

Od Carricka (od Tanith'a)

Ze snu wyrwała mnie jeszcze jakby odległe jęki, z każdą jednak chwilą gdy moje oczy odzyskiwały ostrość widzenia, a ja sam powoli się rozbudziłem, niepokojący dźwięk się przybliżał. W końcu usłyszałem go całkowicie, a źródłem tego co tak mnie niepokoiło był ułożony niespokojnie na posłaniu w lichej odległości, wręcz żadnej od mojego, Tanith.
Zmartwiłem się i długo tak leżałem, widząc jak mój towarzysz sapie, uwięziony w koszmarnych wizjach kapryśnej podświadomości. Bałem się dociekać od jak dawna przeżywa takie katorgi, ale mimowolnie spojrzałem w niebo, było zaledwie pare godzin, może zaledwie cztery po zachodzie. Było wciąż zupełnie ciemno, a ja widzałem tylko zarys sylwetki, ruchomej i niespokojnej.
Nie musiałem widzieć twarzy by wiedzieć, że wizje we śmie są bolesne.
- Tanith? - Szeptałem trącając go w ramie, nie reagował jednak. Dalej bełkotał niezrozumiale.
Pomyślałem, że może gdybym wyszedł rozprostować kość, a on zostałby sam jego organizm rozluźniłby się i choć trochę spuścił z obecnego alarmowego stanu czujności.
Już chciałem wstać kiedy nastąpiło nagle poruszenie.
- Proszę... - Tanith wyciągną rękę w powietrze i automatycznie się uniósł, nie było to nic strasznego, gdyby nie nagłość. Ja jednak zareagowałeś od razu wtulając się w jego nagrzane ciało i przypierając do ziemi. Efekt zamierzony i wręcz natychmiastowy bo zaraz później objął mnie jak pluszowego misia. Przyjemne uczucie, ale trochę gniotące kości.
Nie protestowałem uznałem bowiem, że może jednak lepiej by miał kogoś przy sobie.
Cóż trochę bliżej niż wcześniej, choć na upartego mogło do tego dojść prędzej czy później, a ja obudziłbym się tłamszony w jego objęciach jak lalka.
- Moja piękna...- Kontynuował dalej sapiąc w nierównych odstępach czasowych, a ja zostałem pogłaskany po policzku. Nie było teraz mowy o dalszym śnie z mojej strony, raz, że byłem gnieciony przez ciało Tanith'a, dwa byłem już dość pobudzony.
Zacząłem wsłuchiwać się w to o czym szeptał, wiem nie było to fair w stosunku do niego, ale trudno było puścić mimo uszu coś do jest ci wydyszane prosto do ucha.
W zdarzenie niewątpliwie wplątana była dziewczyna, o czarnych włosach z tego co wychwyciłem z pojedynczych jęknięć, urywek z kontekstu. Nie wiedziałem co myśleć, oczywiście mogło chodzić o cokolwiek, a była to niewątpliwie sprawa dla złodziejaszka prywatna, ale... Poczułem ukłucie żalu. Nie wiedziałem dokładnie czemu, ani skąd, miałem świadomość, że mogło tu chodzić o tę jedną czarnulkę, która poświęciła się dla niego. Tak takich rzeczy się nie zapomina nawet jeśli ma się chyba już trochę na karku. Z drugiej jednak strony... Ile to takich kobiet jest na świecie. Ludzkim jest oczywiście bycie wszechstronnym, a ja jestem jeszcze młody.
Ale co jeśli, co mogło być w jego wykonaniu prawdopodobne, po prostu ze mnie kpił. Nie wiem jak nazwać to co czuje i na ile jest to prawdziwe, a nie jedynie zamglonym urojeniem, ale czy on nie mógł od tak się po prostu mną bawić. Może byłem po prostu przewodnikiem, jego zyskiem, a przy okazji świetnie się bawiłby manipulując mną. Przełknąłem głośno ślinę i zacisnąłem mocniej zęby.
Jego rasa była znana z lubowania się we filtrowaniu, a ludzie są różni, ja zostałem już wykorzystany... Ale moja czujność zawsze może zostać uśpiona.
Pisnąłem otwierając szerzej oczy, gdy i mnie coś ukazało się w głowie rażąc światłem i realnym, namacalnym wspomnieniem. Wywinąłem się z uścisku dysząc, ledwo powstrzymując się od kopniaków. Serce zabiło mi szybciej.

Zostałem rzucony o ziemie, upadłem z głuchym jękiem nie rozumiałem o co chodzi. Czemu mój brat mnie tu wywiódł, czemu patrzył na mnie tak dziwnie.  Miałem właśnie otworzyć usta i pozwolić tym pytaniom wydostać się na światło dzienne tego wczesnego poranka, gdy ten schylił się nade mną i delikatnie położył na moich ustach palec nakazując tym umownym ruchem milczenie. Kiwnąłem niepewnie głową.
Znów się uśmiechnął, nie odsuwał też dłoni z mojej twarzy. Przejechał po moich ustach powoli i z wyczuciem jakby się tym delektował. Nie rozumiałem nic, ale czułem panikę i w następstwie odtrąciłem jego dłoń. To był mój najgorszy błąd.
Otrzymałem ogłuszający cios z pięści, tak mocny, że poleciałem pod samą ścianę domu opadając na zimny śnieg. Wszystko straciło ostrość, a ja poczułem w ustach smak krwi. Serce waliło mi jak młotem. Ten jednak nie dał za wygraną podszedł z namiętną chęcią męczenia mnie dalej.
Ujął mocno moją twarz w dłoń, miażdżąc z rozkoszą moje policzki, nie byłem w stanie teraz nic powiedzieć i to go chyba w stu procentach zadowalało. Pocałował mnie. Pocałował prosto w usta gryzą moją dolną wargę do krwi, bawił się nią, jak całym mną. Zaczął lizać w obojczyk, gdy ja otumaniony i wciąż trzymany tym razem zagłuszany przez jego dłoń leżałem bezradnie. Jego ręce powędrowały w dół, ja nie potrafiłem już nic zrozumieć z jego poczynać. Dopiero gdy poczułem jego dotyk, na początku prawie nieodczuwalny, później bolesny i wymuszony.
Wrzeszczałem zagłuszany jego uściskiem na mojej szczęce i z trudem powstrzymywałem łzy gdy on z uśmiechem bawił się zręcznie wewnątrz mnie.
To jednak i tak nie było najgorsze, pierwszy szok. Później było tylko gorzej.

Dyszałem zataczając się w jeszcze ciągłym szoku, próbowałem zaczerpnąć powietrza bez krztuszenia się. To wspomnienie nieważne kiedy i gdzie powodowało szok. Choć już odległe, a sam mój oprawca był martwy.
Nie było mowy o wracanie na posłanie, które zostawiłem za sobą w kompletnym nieładzie. Musiałem gdzieś pójść, rozprostować się i uspokoić najlepiej zapomnieć.
Spojrzałem raz jeszcze na Tanith'a, ciekawe czy czuł się teraz podobnie, gdy teraz tak stałem i na niego patrzyłem wierzyłem tylko w jedną z tez które przyszły mi jeszcze przed chwilą do głowy. Miałem wręcz gdzieś czy mogło być inaczej. Nie byłem zły, teraz owszem wstrząśnięty i targały mną różne emocje. Ale nie potrafiłem go o nic oskarżyć, a nawet jeśli, to nie miało to znaczenia ktoś kiedyś przed laty przyćmił wszystkie krzywdy jakie mogły się na mnie dokonać.
Wgramoliłem się na jakąś pobliską skałę i docisnąłem się jak najdalej w cień, oddychając miarowo znajomym, zimnym powietrzem. Rozluźniłem się patrząc w gwieździste niebo, było jeszcze wcześnie, ale ja nie miałem podstaw do tego by spać spokojnie.
Westchnąłem mrużąc lekko oczy, powoli licząc jak moja klatka piersiowa opada wraz z wydychanym zapasem powietrza, a zaraz cierpię następny. Jakież było moje zdziwienie gdy się wyprostowałem widząc przed sobą Tanith'a, który najwyraźniej mnie samego nie zauważył, musiał przyjść tu praktycznie za mną.
Obudziłem go? Nie jeśli by tak było to by wiedział o mojej obecność... A może.
Odchrząknąłem zwracając na siebie uwagę zdezorientowanego i pogrążonego w zamyśleniu rudzielca.
- Nie możesz spać? - Sapnąłem, wstając powoli z pozycji siedzącej i kierując kroki w stronę mojego leżącego na skale towarzysza niedoli.
- Tak jak widać i ty... - Uśmiechnął się słabo, nigdy nie wadziłem go aż tak przygnębionego.
Znów ukuło mnie żal. Poczułem się nieswojo. On stracił bez powrotu, a ja... Życzyłem śmierci do końca. 
Drgnąłem widząc nieukrywany smutek czający się na jego twarzy, co mógłbym zrobić?
Czułem się zazdrosny, ale też łamało mi się serce na wspomnienie czułości z jaką opisywał ową "czarnulkę". Czemu zazdrosny? Nie wiem, albo raczej może bałem się to przyznać.
Milczałem dalej niezdecydowany.
- No co jest? Może jednak się trochę zdrze... - Przerwałem mu siadając na powrót, tym razem jednak nie na przyjemnie zimnej skale, a na nim i całując. To już było dziwne, wiem, ale chyba wtedy byłem mało świadom tego co robię.
Kiedy się wyprostowałem, widząc jego minę z trudem powstrzymałem rozbawienie. Nie ustępowałem jednak i znów się na nim ułożyłem, tym razem naciskają lekko tylko w jedno miejsce. Z rozmarzeniem jeździłem powoli biodrami na wysokości jego własnych.
Może i nie jestem tym za czym tęsknił, ale chyba psiaki mojego pokoju są po to by pocieszać, rozbawiać swoją szczenięcą nieporadnością. A ja cóż miałem jej sporo.

<Tanith? Bać się takiej niemoty? Eee..xD>

Od Dreen’a (do Shishuo)

Trudno mi było poinformować siostrę o opuszczeniu rodzinnego miasta, tym bardziej, że miałem zamiar ją zostawić. Miałem nadzieję, że wezwanie od króla nie będzie polegało na mojej stałej przeprowadzce z Suaru do Yrs. Jedno było pewne Shu za łatwo nie pozwoli mi wyruszyć.
Król każe, poddani robią. To było jedyne co mogłem w tej sytuacji zrobić – ruszyć. Bez namysłu kierować się konno w stronę Yrs. W stronę ukochanej stolicy i króla, który widocznie czuje jakieś niebezpieczeństwo.
Podziękowałem stajennemu i ruszyłem w stronę domu, dając znak Shu, że ma iść za mną.
- Więc gdzie się wybierasz? – usłyszałem po chwili
Uśmiechnąłem się, patrząc przed siebie.
- Teraz w stronę domu, a ty panienko?
Dziewczynka serdecznie się zaśmiała, ale to nie załatwiło sprawy. Wiedziałem, że zaraz ponowi pytanie, że będzie drążyć temat i dążyć do satysfakcjonującej odpowiedzi.
- Wiesz o co mi chodzi. – mruknęła pod nosem
Czułem na sobie jej wzrok. Westchnąłem. W ciszy dotarliśmy pod dom. Zatrzymałem się przed samymi drzwiami, ukucnąłem i położyłem dłoń na ramieniu siostry.
- Dostałem wezwanie od króla. Wielu takich jak ja musi wyruszyć, by wesprzeć cały kraj. A ty…
- Nie zostawisz mnie prawda?
- Nie możesz ze mną jechać.
- Ale…
- Zapewnię ci tutaj opiekę, będzie tak jakbym tu był.
- Właśnie, że nie będzie! Weź mnie ze sobą!
- Nie mogę. Nie będę cię narażać.
- Nie chcę, żebyś jechał sam.
- Jedzie ze mną Ethien.
- Ale chcesz mnie tu zostawić! – powiedział prawie przez łzy
Spodziewałem się tego, a jednak nie byłem na to przygotowany. Czułem w żyłach, że za chwilę wymięknę, ona mnie przekona, a ja będę żałował ryzyka jakie niesie za sobą branie jej. To dziecko, a przecież nie wiadomo co czeka na nas w Yrs.
Długo jeszcze wymienialiśmy za i przeciw. Oczywiście miałem więcej głosów, więcej przeciw, ale to nie robiło różnicy.
- No dobrze… Jedziesz ze mną.
- Tak!
- O ile… - powiedziałem stanowczo – Będziesz mnie słuchać i nie będzie żadnych wygłupów typu ten dzisiejszy. Tak czy inaczej będę pracować, a w Yrs jest mniej przyjaznego terenu. Musisz mnie słuchać i uważać na wszystko. Życie nie jest proste mała. Tylko się nie martw. Zanim się obejrzysz wrócimy do domu.
Nastała chwila ciszy. Wydawało mi się, że powiedziałem trochę za dużo jak na jeden raz.
- Kiedy wyruszamy.
- Jutro z rana. Spakuj tylko najważniejsze rzeczy, w Yrs dokupimy to co będzie trzeba. – mruknąłem, wiedząc, że mamy mało pieniędzy


<Shu? Doprowadź nas do Yrs proszę i wybacz za tak długi czas mojego zwlekania.>

Od Say'Jo (do Abyss)

Utarłam wszystkie zioła na jednolitą maść. Pachniała intensywnie i ładnie. Po czym poprosiłam Abyss, żeby podwinęła bluzkę. Odpowiedziało mi milczenie, a ja wyczułam dziwne napięcie. Uderzyło mnie to co poczułam, do tego stopnia, że ułożyłam dłonie na kolanach i schyliłam głowę.
Nie wiedziałam co przeżyła wcześniej Abyss, ale ktoś ją zranił. Miałam niemiłe wrażenie, ze nie tylko fizycznie. Pewnych rzeczy nigdy nie zdołam chyba pojąć. Abyss była przecież taką cudowną dziewczyną. Dobrą duszyczką, jak nazwałby ją mój dziadek. Pomogła mi, była ze mną, nie oceniała, nie mówiła co mi wolno, a czego powinnam się wystrzegać. Nie twierdziła, że coś jest dla mnie niemożliwe. To było dla mnie bardzo dużo. Dlatego też nie wiedziałam jak ktoś mógł skrzywdzić kogoś takiego jak ona. Jaki to miało cel?
- Boisz się mnie, prawda? - bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
Zapanowała chwila niezręcznej, ciężkiej ciszy, która mnie przytłaczała.
- Boje się wszystkiego co mnie otacza... Sama jednak stwierdź czy i ty jesteś tego częścią - powiedziała w końcu i miałam wrażenie, ze na mnie nie patrzy.
- Nie chcę, żebyś się mnie bała - wyznałam. - Wiem, że znamy się ledwie chwilę, ale bardzo się cieszę, że cię poznałam - posłałam dziewczynie szczery uśmiech i delikatnie wyciągnęłam dłonie przed siebie, by dotknąć jej ramion.
Abyss zadrżała lekko pod moim dotykiem, ja jednak się nie cofnęłam, a delikatnie ją pogłaskałam.
- Widzisz to nie boli. Ja nie sprawie ci bólu. Będę na ciebie uważać, pomagać ci, tak jak ty prowadziłaś mnie najbezpieczniej jak umiałaś, nie pozwalając mi się wywrócić. Ufam ci i proszę, żebyś i ty mi zaufała, choć na tyle, bym mogła ci pomóc.
- Ufam... - wyszeptała ledwo słyszalnie.
- No to podwiń proszę tę bluzkę. obiecuję, ze nie będę podglądać - powiedziałam i puściłam oko w jej kierunku.
Abyss zaśmiała się szczerze, choć w jej głosie dalej pobrzmiewały nuty niepokoju. Ściągnęła jednak bluzkę.
Znów wyciągnęłam dłoń, dotykając jej obojczyka i zjeżdżając w dół, ku niedużym piersiom. Koniuszek mojego palca musnął brodawkę, co wywołało dreszcz w ciele dziewczyny. Nie cofnęła się jednak, pozwoliła mi odrzeć do długiej rany i zbadać ją. Wzięłam maść i ostrożnie nałożyłam ją na świeżą bliznę. Powoli, delikatnie wmasowałam specyfik.
- Boli? - spytałam, gdy Abyss znów nieco zadrżała.
- N-nie... - wyszeptała, ale ja postanowiłam już się odsunąć.
Zdziwiłam się bardzo, gdy dziewczyna zareagowała i chwyciła moją dłoń w swoje drobne rączki. Jeszcze bardziej zaskoczona byłam gdy Abyss położyła ją między swoimi piersiami. Uśmiechnęłam się na to. Miło było gładzić jej delikatną skórę.
Jako niewidoma często badałam różne rzeczy dotykiem. Pozwalało mi to "widzieć" kształty, fakturę. Mój dotyk pozwalał mi teraz zobaczyć płaski brzuszek dziewczyny, jej wyprężone piersi. Drugą dłoń położyłam na jej policzku, kciukiem muskając dolną wargę. Zanim zdałam sobie sprawę z własnych czynów, nachyliłam się i pocałowałam ją w policzek.
- Przepraszam - wyszeptałam, zabierając dłonie. Czułam się... dziwnie. Byłam skrępowana tym co zrobiłam, swoją śmiałością i własnymi odczuciami.

<Abyss? No to mamy dwie cnutki xD >

wtorek, 9 września 2014

Od Asheroth'a (do Naitherell)

Słuchałem słów Naitherell i sam nie wiem czy potrafiłem w nie uwierzyć. Z jednej strony jakaś część mnie cieszyła się. Kiedyś przecież chciałem mieć życie, to normalne, takie, które można by uznać za spokojne. Na tyle, na ile moje życie mogłoby być spokojne. I ta część dalej we mnie była, dalej chciałem mieć kobietę, której mógłbym ufać, którą mógłbym kochać. Ale to była tylko część. Ta, którą ukryłem bardzo głęboko. Reszta... reszta nie wierzyła, szukała ukrytych znaczeń, podstępu, kłamstw. To, co ze mnie zostało reagowało agresją na zagrożenie, nawet to, które było tylko w moim umyśle. Zawsze gdy poczułem się bezbronny instynktownie rzucałem się na wszystko w pobliżu. Wszystko co mogło w jakikolwiek sposób mi zagrażać. Nie umiałem nad tym zapanować.
- Naith... - zacząłem po dłuższej chwili.
- Rozumiem... - wyszeptała przygaszona, gdy zwiesiłem głos.
- Nie, do cholery, nie rozumiesz - bryknąłem i mocniej ją do siebie przyciągnąłem. Kobieta wtuliła się we mnie. Gdy głaskałem ją po plecach zadrżała lekko. Nie wiem czy z przyjemności, czy strachu, jaki chwile wcześniej przede mną czuła.
- To nie jest dla mnie łatwe. Jesteś dla mnie ważna i dobrze zdajesz sobie z tego sprawę. Potrzebuję cię, pragnę, chcę... - mówiłem, wciąż tuląc ją do siebie.
- Ale..? - wyszeptała.
- Ale są we mnie odruchy, których nie potrafię się pozbyć. Nie potrafię całkowicie ci zaufać, nikomu całkiem nie ufam. Już nie. To co jest między nami... To dla mnie ważne, ty jesteś ważna. nie chcę cię stracić i nie wyobrażam sobie, że mogłoby cię nie być...
Tak, taka była prawda. Byłem uzależniony od Naith. Ona była dla mnie lekarstwem. Dawała mi spokój, ukojenie, nawet jeśli ulotne i złudne, to na tyle odczuwalne, że mogłem normalnie funkcjonować. Była dla mnie wytchnieniem od mojej przeszłości, a nawet teraźniejszych kłopotów. No i nie tylko to. Sam przed sobą nie chciałem się do tego przyznać, a wymówienie tego głośno było dla mnie czymś niewyobrażalnym, ale moja Ptaszyna była dla mnie czymś więcej niż tylko pocieszycielką. Zależało mi na niej bardziej, niż na kimkolwiek innym. Dbałem o jej bezpieczeństwo i łapałem się na tym, że czuję... zazdrość, gdy w jej pobliżu są inni mężczyźni. Gdy czytałem raporty odnośnie szlachciców, a w nich pojawiało się jej imię miałem ochotę zwyczajnie wytłuc tych, którzy ją tknęli. Zdawałem sobie sprawę z tego jak było to głupie.
- Mogłabyś... zostać ze mną - kontynuowałem. - Tylko ze mną. Gdybyś porzuciła to co robisz... Gdybyś była tylko moja. Wiesz, że mogę wiele ci dać i wiesz jaki jestem. Nie zmienię się. Dalej będę cholernym sadystą, dalej będę podejrzliwy i być może będę zerkał ci na ręce, nie potrafię inaczej. Nie chcę znów być zdany na czyjąś łaskę.

<Niath?>

Od Tanith'a (do Carricka)

Uśmiechnąłem się szeroko. Byłem z chłopaka, znaczy z pieska, obecnie, dumny. Dość szybko nauczył się zmieniać postać i szło mu to płynnie. Miałem nadzieję, że zdoła otrzymać przemianę, bo czasami zdarzało się, że ktoś skakał między formami i to całkiem bezwiednie. To niestety mogłoby przysporzyć nam kłopotu.
- Brawo piesku - zaszczebiotałem i cmoknąłem Carricka w nos. - Jako człowiek smakujesz lepiej - burknąłem. - A teraz chodź. 
Zniknąłem, ukrywając swoją skromną osobę za magiczną sztuczką, jak nazywałem niewidzialność. Carrick zaczął niuchać. Spryciarz nie widział mnie, ale szedł za nosem. Tak przeszliśmy przez obóz straży granicznej. Ja byłem tylko nieco gęstszym skrawkiem przestrzeni, a Carrick zbłąkanym pieseczkiem, których w okolicy zawsze sporo się szwendało. Całkiem bezwiednie sprzątnąłem z jednego z namiotów spory mieszek ze złotem. Takie małe zboczenie zawodowe... 
Zatrzymaliśmy się dopiero późnym wieczorem. Carrick upolował gęś. Co prawda była przyozdobiona sporą ilością śliny i błocka, ale po obraniu, umyciu i podzieleniu było całkiem nieźle. Mój towarzysz już w ludzkiej formie pomógł mi z tym. Swoją porcje upiekłem, Carrick zjadł oczywiście na surowo. Po posiłku położyliśmy się spać.
Długo nie mogłem usnąć, słyszałem już miarowy, lekko chrapliwy oddech Carricka, ale sam przekręcałem się z boku na bok. W końcu jednak i mnie zmorzył sen. 

Obudził mnie jasny blask słońca. Raził on moje wrażliwe oczy. Z głuchym jękiem próbowałem obrócić się tak, by ukryć twarz przed słońcem. To było na nic. znów byłem zbyt słaby, żeby się unieść.
- Kiri... - usłyszałem, a przyjemny cień osłonił moją twarz. 
- Hej, maleńka - wycharczałem słabo, spoglądając na dziewczynę. 
Piękna, drobniutka, jasna twarzyczka, okalana gęstą czupryną kruczoczarnych włosów, była teraz przyjemną barierą między mną, a bezlitosnym słońcem. Jak zwykle spojrzałem na jej usta, pełne i wygięte w ciepłym uśmiechu, zerknąłem na lekko zadarty nosek i wpatrzyłem się w jej oczy. Jej oczy, wielkie i całkiem czarne, połyskliwe przy tym i wyrażające jakąś głębie, zupełnie jakby były taflami dwóch bliźniaczych jezior, hipnotyzowały mnie. Mimo to nie potrafiłem już ujrzeć całego ich piękna, bo mój wzrok od jakiegoś czasu przesłaniała mgła, która rozmywała wszelkie kontury, a jednocześnie dziwnie wyostrzała wszelkie światło.
- Powinieneś jeszcze odpocząć - usłyszałem, a moja wybawicielka zasłoniła grube zasłony, odgradzając mnie od nadmiaru światła.
- Nie chcę odpoczywać... Nie robię ostatnio nic innego - burknąłem i spróbowałem się unieść.
- Kiri! Masz leżeć, pamiętasz co ci mówili lekarze? - zganiła mnie i w mgnieniu oka była już przy mnie, by uniemożliwić mi dalsze próby wylezienia z łóżka.
Westchnąłem i ciężko opadłem na poduszkę. Miałem dość. Nie lubiłem siedzieć w miejscu, a niestety przez większość życia musiałem siedzieć na tyłku, bo albo leżałem w łóżku, albo poruszałem się na nieznaczne odległości, zadyszki i drgawki nie pozwalały mi na więcej.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Denerwującej mnie, ciszy.
- Czego najbardziej byś chciał? - spytała, kładąc się obok mnie i delikatnie tuląc policzek do mojego wychudłego ramienia.
- Żeby mnie przestało tak swędzieć między łopatkami, bo nie mogę się podrapać - rzuciłem.
- Kiri... - sapnęła.
- Nic mi nie potrzeba - wzruszyłem ramionami i uniosłem drżącą dłoń, żeby pogłaskać ja po głowie.  Uśmiechnąłem się do niej, ale gwałtowny kaszel wypędził radość i spokój. Moja ciało targały spazmy, a płuca łapczywie próbowały wyrzucić z siebie krew i zaczerpnąć powietrza.
- Kiri! - usłyszałem szloch mojej czarnulki. 
Chciałem powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że zaraz mi przejdzie, ale osunąłem się w ciemność, po raz ostatni spoglądając w czarne oczy bez białek.

Zerwałem się niespokojny i drżący. W ustach czułem wciąż słony, metaliczny posmak krwi. Choć wiedziałem, że to tylko wspomnienia, a nie rzeczywistość, chwyciłem manierkę i przepłukałem usta. Spojrzałem na swoje dłonie. Nie były już tymi kośćmi pokrytymi skórą, które nie potrafiły nic utrzymać. Były silne, tak, jak ja cały. Tak jak jest i stary Wielki Mędrzec, który mimo wieku ma w sobie siłę i witalność kogoś, kto nie pochodzi z tego świata.
Wstałem ciesząc się tym, że mogę to zrobić, że moje ruchy są pewne i wdrapałem się na niedużą skałę. Rozłożyłem się na niej i spojrzałem w gwiazdy. Do świtu było jeszcze daleko, a ja nie miałem już ochoty na sen.

<Carrick?>

poniedziałek, 8 września 2014

Od Abyss (do Say'Jo)

Dziwnie się czułam gdy dotykała delikatnie mojej twarzy doświadczonymi dłońmi, które patrzyły zupełnie inaczej na otaczający nas świat. Rozumiałam czemu to robi, ale nie mogłam wyzbyć się podejrzanego dreszczu, który przechodził przez moje ciało. Nikt nigdy nie dotykał mnie w takim stopniu wysoką i szczerą czułością, wszystko co mnie otaczało było albo nieszczere albo wymuszone. 
To nie to samo, nigdy nie czułam się chciana, przerażająco zanikała moja materialność dla mnie samej. 
Martwa, taka jaka powinna być, zupełnie jakbym faktycznie była uwięziona pod zabitą gwoździami skrzynią, przysypana ziemią, skostniała i gnijąca razem ze stęchłym drewnem. Jedyne co by po mnie zostało to wygrawerowane nazwisko na marmurowej tabliczce, symboliczne bukiety, które kładły na mogile o niczym nie świadome służące. Sama rodzina zaś nigdy by nie przyszła. 
Mimowolnie więc się uśmiechnęłam jeszcze szerzej i z zupełną szarością.
Pojawiło się pytanie, zupełnie nagle, czemu kryje się pod cieniem materiału kaptura skoro jestem ponoć “piękna”. 
Ale po kim była ta mała twarz, te rysy, włosy jaśniejące nieznośnie w słońcu, różane, ale blade rumieńce? Po człowieku, którego nie znam, przestałam dlań istnieć zaraz po jednym dniu gdy bogowie byli łaskawi otworzyć mi świat przed oczyma. 
Jestem przecież martwa, więc po co ma mnie ktokolwiek słyszeć, co więcej w ogóle dostrzegać.
- Nie lubię zwracać na siebie uwagi. - Jęknęłam prawie niesłyszalnie i odwróciłam wzrok zawstydzona, oczy mi świeciły od łez bólu nie tylko fizycznego z powodu tej głupiej rany, ale też z nacisku wspomnień i myśli.
Wiedziałam, że tego nie widzi i byłam z tego powodu szczęśliwa. Czemu?
Raz, że nie musiała sobie zaprzątać głowy moimi żałosnymi łzami, a dwa, nie musiała mi czynić litości i pocieszać. Głupio jest płakać w obecności innych, dlatego właśnie chyba samotność jest w takich chwilach dobra.
Otarłam łzy, które uporczywie wypływały mi z oczu i żałośnie pociągając nosem zduszałam w sobie jęk.
Miałam nadzieje, że tego nie słyszy lub po prostu weźmie to za słabość związaną z raną. 
I tak się chyba stało, bo zaraz potem usłyszałam pytanie o medyka w stolicy. Zatkało mnie na chwile, uświadomiłam sobie właśnie,że przecież ja sama może jestem tu zaledwie od paru dni.
Znaczy oczywiście zwiedziłam już lochy, zdążyłam być obserwowana przez strażników o ile dalej nie jestem…
Rozejrzałam się nerwowo po ogrodzie, ale zaraz opadłam z powrotem w kucki uświadamiając sobie, że sama popadam w swoją małą paranoje. Wątpliwie by tu jakikolwiek miał chęć przychodzić.
Nie zmienia to jednak faktu, że póki co nie chce powtarzać spotkania. Naprawdę, wystarczając o mnie poniosły emocje i żołądek bym miała ochotę to powtarzać. Zachowałam się jak bezmózgie zwierze.
A medyka, jak i całej tu okolicy praktycznie nie znałam. Oczywiście widziałam w przelocie jakieś budynki karczm, mnóstwo straganów, ścisk ogólny. Mimo jednak wszystko dalej się będę tu gubić póki ktoś mi nie wyrysuje planu kredką!
- Cóż myślę, że do jedzenia coś się znajdzie… Medyka jednak nie znam, jakby się jednak już upierać można poszukać czegoś w ziołach ususzonych na niektórych straganach przy głównej ulicy… - Nim zdążyłam się nawet dobrze zastanowić czy i na tej łące czy też ogrodzie nie ma jakiś przydatnych ziół wspomagających gojenie, Say’jo zdążyła wstać i zrobić parę okrążeń wokół mnie dotykając wszystkiego, zachłystując się tego zapachem.
Skąd ten zapał? Przecież ta rana to tylko i wyłącznie mój problem. Myślałam, że od samego początku ma ochotę po prostu trochę pobawić się z bratem w chowanego. Zaczęła chyba trochę zbyt się wczuwać… Chyba.
W końcu podeszła do mnie zadowolona z siebie mając już w ręce trochę zieleniny i płatków kwiatów. Niektóre z nich z skądś znałam, tyko skąd? 
Zaczęłam niespokojnie szukać mojego małego szkicownika i przekartkowując go natrafiłam na parę ziółek, które widocznie zainteresowały nie tylko mnie, ale i Say’Jo. Zaczęła jeździć niespokojnie dłonią po kartce.
- Czy to twoje zapiski? Co dokładnie przedstawiają? - Skrzywiła się, widząc że nic nie wskóra rozpaczliwymi ruchami ręki, więc potulnie poczęła wsłuchiwać się z żalem w oczach w przelatujące stronice.
- Coś w ten deseń niektóre z tych ziół są tak pospolite, że znajdziesz je zakurzone przy drodze, równie dobrze stratowane przez kopyta czy po prostu zdatne do paszy i dobre na… przeczyszczenie organizmu.
Ale na przypadł te.. - Wskazałam na zielonkawe pompony z postrzępionymi listkami nakreślone na jasnej z osobnych stron. -  z ich włosków można zetrzeć proszek poprawiający krzepliwość krwi i odbudowę ciężkiej warstwy skórki. Nie wszyscy moją być tego świadomi i w większość używają ich jako domową ozdobę. 
Dziewczyna przytaknęła zamyślona jakby uważnie wpatrzona w kartki papieru, które z przyzwyczajenia dałam jej przed nos. Miałam jednak wrażenie, że dostrzega w tym więcej niż ja.
Znowu wzięła mnie za rękę i tym razem mnie pomogła wstać.
- Czyli idziemy na targ? - Spytała z nadzieją i entuzjazmem w głosie, nawet nie starała się tego ukryć. 
Widziałam też jednak jak się waha. 
- Jeśli zobaczymy twojego brata zawsze możemy… wskoczyć na dach. - Podsunęłam mało ambitne rozwiązanie. A ona się zaśmiała, szczerze, nie mogłam przez chwile nadziwić się jak bardzo piękny był to dźwięk, nigdy jeszcze nikogo nie rozśmieszyłam tak, by zostać zaszczycona usłyszeniem czegoś tak dźwięcznego.
Sama zaczęłam się śmiać jakby zarażona, sprawiało mi to przyjemność mimo kującej boleśnie rany.
Biegłyśmy razem między ludźmi, zręcznie omijając wszystkich bez nawet jakiegokolwiek zetknięcia się ciałami.
Say’Jo posiadła niesamowitą gracje, wręcz nią promieniała i gdyby jej niewidzące spojrzenie nikt by nie pomyślał, że brak jej zmysłu takiego jak wzrok. Chciałam być jej oczami, starałam się by jej nie zawieść, zaufała mi, więc nie mam zamiaru tego zmarnować. Wypatrywałam więc też uważnie ponuraka, umięśnionego chłopaka będącego jej bratem. Czy on serio musiał wszystkich tak dziurkować? Mam niejasne wrażenie, że on znowu domagał się widzenia za dużo, a to bardzo, ale to bardzo nie fair w stosunku do jego siostry.
- Myślę, że to tu. - Przystanęłam na uboczu mocno ściskając rękę Say’Jo i jednocześnie się pochylając. 
Stałyśmy przy straganie, na którym wisiały pokaźniej wielkości, piękne i puszyste pompony. Nigdy w sumie nie nadawałam mi nazwy, ani jej nie słyszałam. Sądzę jednak, że to nie problem ponieważ stragan ten posiadła w asortymencie tylko te rośliny, interes zaskakująco dobrze szedł i w sumie racja, w oknach często widywałam te rośliny, niektóry sami je hodowali nie znając ich dość niesamowitych właściwość.
- Można prosić parę pąków? - Spytałam troszkę podnosząc głos, by kobieta za ladą zwróciła na mnie uwagę, choć ledwo i z tym mnie usłyszała, jedyne co spowodowało, że na mnie spojrzała był blask moich kolczyków w słońcu, najwidoczniej poraziło ją to w oczy. Chciałabyś je, co? Lekko się uśmiechałam, ale zaraz wróciłam do tematu. 
- Same pompony? - Zdziwiła się kobieta, chyba nie była do końca świadoma faktu, że świeżo ucięte przy samym owocu kwiaty zaczynały “krwawić” produkując więcej pyłku osadzonego na włoskach, który tu był najbardziej istotny.
- A czym zapłacić panienka ma? - Spytała podejrzliwie kobieta zanim poczęła spełniać zamówienie, zmieszałam się bo właściwie prawda była taka, że nie za bardzo. Czyżbyś chciała moje kolczyki? O nie!
- Ma, ma! - Uśmiechnęła się promienie Say’Jo rzucając na ladę parę żetonów. Krągła kobiecina, która stała za ladą na widok połysku zapłaty spojrzała na mnie zaraz łaskawszym okiem i wzięła się do roboty.
Spojrzałam niepewnie na dziewczyna, a ta tylko zmrużyła oczy przytakując na znak bym się nie przejmowała, znów się uśmiechałam, to było niesamowite. Pogładziłam ją po ramieniu na co ona dziwnie drgnęła zdziwiona, ale ja nie roztrzęsłam tak bardzo tej sprawy, byłam zajęta odbieraniem zakupu.
Jednogłośnie postanowiłyśmy więc wrócić do zacisznego ogrodu mimo iż zabawa w którą bawiłyśmy się z bratem wyraźnie mówiła, ze lepiej nie wracać w to samo miejsce, ale ja tam tego chłopaka nie widziałam.
Przynajmniej na razie… Zresztą nieważne, trzeba było jakoś przygotować maść z pyłkiem pomponów i reszty ziół, które zebrała Say’Jo. Poczułam się trochę nieswojo gdy usiadłyśmy znów na trawie, zdałam sobie sprawę co robi dla mnie ta ledwie dziś poznana dziewczyna. Zaufała mi zupełnie jakbyśmy znały się choćby od dziecka.
Zamyślona tak nie zauważyłam kiedy ona zdążyła utrzeć wszystko razem tak, że przybrało oleistą konsystencją z kawałkami bialutkiego pyłu i fioletowych płatków znieczulającego i wonnego kwiatu który rozsiał się po większość obszaru tej łąki. Niezwykłe… Nagle jednak zrobiło się dziwnie, Say’Jo wyciągnęła dłonie w moją stronę i kazała mi podnieść koszule w górę by mogła posmarować mi ranę. Docisnęłam materiał ubrania jednak mocniej z rumieńcem na twarzy. Chyba tego nie widzi nie? 

<Say’Jo?>

niedziela, 7 września 2014

Od Rosyjo (do Ethana/Arshii)

Płakałam z powodu wyznania Ethana. Zaskoczyło mnie to, że mnie kocha. Przytuliłam się bardziej do niego i wyszeptałam:
- Dziękuję i ja się w tobie też zakochałam.
Ethan się uśmiechnął i mnie mocniej, a zarazem delikatnie, objął. Arshia siedziała niewzruszona tymi słowami. Bałam się jej reakcji, zmieniła się po tej audiencji i to mocno. Wzruszyła ramiona i wstała.
- Kogo chcecie oszukać? Rosyjo zginie przy pierwszej lepszej okazji - powiedziała wychodząc na dwór.
Zostaliśmy sami, jej słowa mnie przeraziły i może miała rację co do mnie? Nie potrafię wziąć miecza i zabić kogoś nawet wroga nie byłabym wstanie zabić. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że z moich oczu płynął łzy. Ethan starł je dłonią i mnie przytulił.
- To nie prawda - pocieszał mnie, choć wiedziałam, że słowa mojej siostry nim wstrząsnęły.
Żeby o tym zapomnieć wzięłam się za robienie śniadania dla nas. Przygotowałam co mi najlepiej wyszło. Po zjedzonym posiłku Ethan poszedł się położyć, a ja usiadłam i rozmyślałam nad postępowaniem siostry. Po kilku minutach Ethan zasnął, a ja poszłam do stajni, żeby zająć się moim koniem. Nira przywitała się ze mną, a ja zaczęłam ją czesać.
- Czy coś się stało? - spytała.
- Martwi mnie zachowanie Arshii. Zmieniła się po tej audiencji - powiedziałam smutno.
Nira mnie przytuliła, a ja chętnie to odwzajemniłam, ale przypomniało mi się coś.
- Nira! Muszę iść do tego kłusownika w sprawie tych biednych zwierząt! - powiedziałam zrozpaczona.
Dosiadłam Niry i pojechałam na niej na oklep. Po paru minutach znalazłam chatkę kłusownika i jego syna. Kiedy mnie zobaczyli od razu się ze mną życzliwie przywitali.
- Przyszłam do pana, panie Ero - zaczęłam - Prosiłabym, żeby pan dla zabawy nie polował na zwierzęta
- Dobrze - powiedział z uśmiechem.
Pokazał mi czym wraz z synem się zajmują. Jak się dowiedziałam wrócili do swojego dawnego rzemiosła, a Trani powiedział, że ma dla mnie niespodziankę. Byłam ciekawa jaką, zanim wrócił to rozmawiałam z jego ojcem.
- Zamknij oczy Rosyjo - poprosił Trani, kiedy wrócił.
Zrobiłam to i poczułam jak coś mi zakłada na szyję. Domyśliłam się, że to naszyjnik i pewnie sam go zrobił. Kiedy powiedział, że mogę otworzyć oczy i pokazał moją szyję w lustrze nie mogłam uwierzyć. Naszyjnik, który mi podarował był przepiękny. Rubinowe serce okalane diamentami na srebrnym łańcuszku. Byłam tym zachwycona, ale jednocześnie zdziwiona. Nie mogłam uwierzyć, że to dla mnie.
- Dziękuję Trani - powiedziałam i go przytuliłam.
Rozmawiałam z nimi jeszcze chwilę, ale musiałam już wracać, bo Ethan się będzie martwił. Dosiadłam Niry i pojechałam, a jak się okazało nie było mnie przez trzy godziny. Szybkim tempem pojechałam do domu, jak weszłam to od razu znalazłam się w ramionach Ethana.
- Gdzie ty byłaś? Skąd masz ten naszyjnik? - spytał
Opowiedziałam mu wszytko....

<Ethan? A ty siostrzyczko ochłonęłaś?>

Raport Straży Królewskiej - tydzień piąty

Jak każdego tygodnia i dziś statystyki:
Asheroth - 1
Tanith - 2
Wielki Mędrzec - 0
Quith - 0
Dreen - 0
Arshia - 0
Rosyjo - 0
Giselle - 0
Abyss - 1
Carrick - 2
Sorley - 0
Akira - 0
Ethan - 0
Naitherell - 2
Shishuo - 0
Lily - 0
Say'Jo - 1

Proszę więc, by Quith, Dreen, Arisha, Rosyjo, Ethan, Giselle, Akira oraz Lily przysłali mi opowiadanie w czasie najbliższym. Jeżeli w przyszłą niedzielę do godziny 20 nic się nie pojawi, to trudno. Ja nie będę trzymać na blogu osób niepiszących.