Zlewając się z cieniem budynku zwolniłem swój niespokojny oddech,
nasłuchiwałem uważnie starając się nie pominąć żadnego słowa czy byle
jęku.
Nie potrzebowałem tu zdolności takiej jaką posługiwał się
Tanith, by zostać w pełni niezauważonym. Raz, kogo obchodził zwykły
kundel, dwa moje futro idealnie wtapiało się w przestrzeń zacienioną
szeleszczącymi krzakami z pożółkłymi liśćmi, które praktycznie nie powinny
już trzymać się gałązek. Tak mimo panującego obecnie lata, tu była
końcówka jesieni. Dla nas żyjących w tych okolicach było to normalne,
dla roślin też.
Było znacznie cieplej niż zazwyczaj,
przynajmniej w mniemaniu mieszkańców Quiss, cały rok jednak spokojnie
mógłbyś napotkać tu mężczyzn, który gardzą ukrywaniem swojego torsu pod
grubymi skórami dzikich zwierząt.
Moje obserwacje przewał
nagły wrzask ten na który oczekiwałem już od dłuższego czasu, nawet nie drgnąłem wiedziałem skąd dochodził. Czekałem aż najgorszy ryk ustanie.
Dopiero
po chwili wychyliłem pysk zza ściany drążąc wzrokiem przerośniętego
faceta, od którego waliło piwskiem na kilometry. Mój ojciec z czerwoną
mordą darł się wniebogłosy, stojąc tam gdzie zawsze i rozwalając
wszystko co znajdowało się na ganku. Trzaski rozbijających się w drobne
kawałeczki o ziemie, naczyń i huragan tkanin latał teraz wszędzie.
Widzę, że poranek jak zawsze.
Z mojego gardziołka dobył się
dziwny charkot, zdaje się śmiech, ale natychmiast ucichłem przerażony
jego brzmieniem... Wyrażanie emocji chyba pozostawię mojemu wiernemu,
puszystemu ogonkowi. Tak zdecydowanie nie mogłem pojąć czemu moi...
Bracia? Czy mogę tak mówić o innych psach? No w każdym razie jak można
próbować to złapać w zęby, szkoda by było naprawdę szkoda.
-
Czemu nie mam żadnych wieści od mojej wspaniałej Morwen? - Bełkotał
dalej zataczając się, a to do tylu, a zaraz na boki. Jego oczy były
przekrwione po niezbyt dobrze przespanej nocy, stary pryk odkąd w głowie
mu tylko zawracanie innym dupy sypiał w dzień.
I wadząc co wyczynia raczej wątpię by podczas mojej nieobecność coś ruszyło.
-
Do jakiej dziury znów ta pierdolona suka wpełzła!? - Kontynuował swój
wspaniały monolog, z prześcieradłem, które miał na głowie, błądził na
ślepo.
Zaraz potem na scenę wkroczyła moja matka, wychudła i
zmęczona wyciągnęła dłonie by uwolnić tego kretyna omotanego niczym
mumia jeszcze do niedawna świeżo wypranym materiałem. Jęk. Ojciec zamachnął się na nią wściekłe, tak mocno, że zachwiała się i upadła nie
zdążyła nawet podeprzeć się rękami. Była podejrzanie słaba.
Wychyliłem
się bardziej mrużąc oczy dopiero po chwili z przerażeniem zrozumiałem
co było powodem jej osowiałość. I nie była to bynajmniej choroba... A
ciąża.
To w dodatku nie była taka świeża sprawa, jak ja mogłem tego nie zauważyć...
Przeraziłem
się widząc co za chwile ma się stać, ojciec zszarpał z głowy
prześcieradło i z niepohamowaną wściekłością zamierzał się do kopniaka.
-
Nieee! - Podniosłem wrzask, który był jedynie niezrozumiałym wyciem i
wyrwałam do przodu, nim jeszcze dobrze zbliżyłem się do moich rodziców
wyskoczyłem wprost na ojca warcząc przeciągłe powaliłem go starając się
by jak najmocniej oberwał w głowę gdy glebnoł na ziemi w pięknym stylu.
Zeskoczyłem z niego kłapiąc zębami i co chwile sprawdzając w jakim
stanie jest moja matka. Miała zamknięte oczy i oddychała spokojnie,
zaraz później usiłując wstać. Pomogłem jej zaczepnie trącając nosem. Rozbawiłem ją i lekko polizałem po twarzy w radości, że nie stała jej się
krzywda. Spokój nie trwał jednak długo.
Teraz to ja musiałem
zapłacić za zmieszanie tej nadmuchanej świni z błotem. Otrzymałem silny
kopniak w żebra, ze zduszonym jękiem poleciałem parę metrów dalej
chłostany przez kamienie. Zawirowało mi przed oczyma i kasłając
odleciałem w ciemność nie wiedząc czy za chwile przypadkiem na domiar
złego nie zdradzę kim naprawdę jestem.
Ocknąłem się rażony przez słońce unoszące się wysoko nad moją głową, ledwo
poruszyłem łapą. Na szczęście utrzymałem postać nawet podczas
bycia nieprzytomnym.
Mam być z siebie dumny? Syknąłem gdy przyszło mi się dźwignąć do pozycji siedzącej.
Moje
futro było posklejaną przez pot i brud. Wyglądałem paskudnie, aż żal
samemu do siebie się przyznać. To tylko mocny kopniak w żebra, więc czemu
aż tak zwalił mnie z nóg? Ciekawe właściwie ile czasu minęło. Gdy
wróciła mi ostrość widzenia, a stało się to zadziwiająco szybko
zdecydowanie nie dostrzegłem przed sobą kata i jego ciężarnej ofiary.
Bałem
się, że mogło wreszcie dojść do ciosu i na matce gdy ja byłem niezdolny
do poruszania się. Nie miałem jednak jak tego sprawdzić. Mogła pozostać
mi tylko nadzieja, że mój nie narodzony jeszcze, a już niedługo brat,
czy siostra będą zdolni do złapania choć pierwszego oddechu.
Pozostało
mi więc jako tako doczołgać się do chaty w której przesiadywali moja
siostra i rudzielec. Kłóciłem się w myślach ze sobą czy powiedzieć o tym
co zaszło siostrze i czy nie przyprawiło by to ją o nawrót choroby. Ale
czemu nie powiedziała mi nic o tym, że nasza matka była przy nadziei? Zawahała się raz wtedy gdy pytałem o stan matki, czy przypadkiem nie
postanowiła wreszcie postawić się ojcu, który żerował na niej od lat.
Widzę
jednak, że sprawy przybierały coraz to gorszy obrót. Czyżbym popełnił
błąd samolubnie zostawiając tu rodzinę samą? Pojedynek z ojcem wydawał mi
się teraz nieunikniony. Nie bałem się, ale do tej pory wciąż miałem
lichą nadzieje że... Nie.
Niektórych ludzi nie da się zmienić.
Gdy stanąłem przed domem uświadomiłem sobie, że przez to wszystko zupełnie
zapomniałem o ziołach. Zawahałem się... Nie wiedziałem jak długo mnie
nie było.
Ostatecznie stwierdziłem jednak, że sprawdzę jak się sprawy mają i się po prostu wrócę żaden problem przecież.
W
ludzkiej już formie postawiłem pierwszy krok i zgiąłem się w pół...
Otrzymywanie obrażeń w psiej formie chyba nie było dobrym pomysłem,
szczególnie jeśli nic z tym nie zrobiłem by choć odrobinie je zagoić.
Ledwie stanąłem przed drzwiami i założyłem spodnie krzywiąc się przy każdym
ruchu, usłyszałem dziwne jęki. Przyłożyłem do drzwi ucho, a po
pomieszczeniu w tym samym momencie przetoczył się głośniejszy krzyk. Zdecydowanie należał do Morwen.
Noo chyba, że Tanith trenował nieznane w sobie kobiece atuty.
Szybko pchnąłem drzwi, przerażony rozglądając się i spodziewając najgorszego.
Gdy
wreszcie moje spojrzenie zwróciło się w stronę części sypialnej,
zdębiałem. Powoli też moja twarz przybierałam poważny wyraz, a w sercu
zagości jeszcze większy ból niż z przed chwili spowodowany zamachem na
zdrowie nie tylko mojej matki, ale i mego przyszłego rodzeństwa...
A teraz co widzę? No Tanith'a w mojej siostrze! Cudnie.
Powoli
kulejącą do środka nie zamykając za sobą drzwi za których wiało na mnie
zimę powietrze mieszające się z panującą teraz tu duchotą.
Dopiero
teraz też zostałem zauważony, stałem tak chwile ze spuszczona głową
trawiąc wszystko co przyniósł ranek i jeszcze teraz to. Prawdę
powiedziawszy głupie tłumaczenie miałem w dupie. Huczało mi w głowie,
ruszyłem do przodu zdecydowanym korkiem nie panując nad sobą i chwyciłem
Tanith'a za ramiona zwlekając z łóżka z siłą, której nie powstydziłby się niedźwiedź.
- Stój! - zatrzymałem go ruchem ręki wycelowanej między jego oczy, chciał coś powiedzieć.
Ja nie miałem na to już siły, ani nerwów.
Uniosłem
pięść z zamiarem przypalenia mu prosto w te głupkowatą mordę, na której
nie specjalnie widziałem skruchy. Chcesz polemizować?! Co kurwa jeszcze!?
Zacisnąłem mocniej dłoń przygotowaną do ciosu tak, że usłyszałem trzask
przestawiających się kości. Jęknąłem opuszczając, zdrętwiałą już od braku dopływu krwi, rękę. Długo walczyłem z sobą zmieszany i wpatrzony w oczy
rudzielca. Nie, ja po prostu nie mogłem byłem zbyt miękki by podnieść
na niego rękę. Złapałem się za głowę upadając przed nim na kolana z
wrzaskiem. Po chwili prób uspokojenia oddechu usłyszałem za sobą
skrzypienie łóżka spowodowane ruchami mojej siostry która teraz
opatulała się z przerażeniem pościelą.
Bała się mnie, jak wtedy. Poczułem ogromną gule w gardle.
Znów to samo? Naprawdę czy to musiało się powtarzać? Nie chciałem być bestią.
Poczułem
z zażenowaniem że do oczu napływają mi łzy, trzęsłem się jak głupi z
nadmiaru emocji i danych które teraz latały mi przed oczami.
Tanith uniósł ku mojemu zdziwieniu dłoń w stronę mojej twarzy i otarł z niej łzę, która zdążyła uciec mimo moich rozpaczliwych próbą zaciskania oczu.
Jego smutne spojrzenie, było szczere nie zmieniało to faktu, że
doprowadzał mnie tym do jeszcze większego szału.
Jak można tak grać na czyichś uczuciach?!
Chciałem się powstrzymać, ale nie mogłem moje ciało samo się ruszało, a ja
uległym z braku wyboru. Pocałowałem Tanith'a mając gdzieś, że widzi to
Morwen i ona nie była tu bez winy.
Gdy poczułem ciepło jego
warg trochę mi ulżyło było to jednak tylko przelotną chwilą, zaraz potem
przedarła się wściekłość i tym razem się nie powstrzymałem.
Bez wąchania poczęstowałem rudzielca siarczystym policzkiem. Zasłużył. Choć tyle.
Złość
w zupełności wzięła górę nad uczuciem jakim go darzyłem i w tej chwili
nie miało znaczenia, czy był oszołomiony moim czynem. Nie ważne do
cholery którym!
Wypchałem go za drzwi, celowo pozostawionych
otworem na te czynność. Tak od początku to planowałem, od kiedy tylko to
zobaczyłem. Tylko z większym rozmachem i zdecydowaniem. Nie udało się
bo jestem żałosny!
Trzasnąłem drzwiami i już miałem się obrócić gdy moją uwagę przyciągnęły jego bety zaraz przy przerażonej
Mor, która usiłowała zapiąć koszulkę trzęsącymi się dłońmi.
Chwyciłem
to co leżało najbliżej, czyli zdaje się gacie i... Za zresztą co mnie
to obchodzi i tak już robiłem mu cholerną łaskę. Żałosny zakochany pies!
Otworzyłem drzwi raz jeszcze rzuciłem na niego te pokręcone i wygniecione w moich
dłoniach fatałaszki. Odetchnąłem głęboko w końcu gdy miałem pewność, że
ten kretyn tam się przypadkiem nie przeziębi i zwróciłem się ku
rozczochranej i całej czerwonej na twarzy siostrze.
- Czemu mi nie powiedziałaś!? - Wydarłem się odkładające na bok to co teraz już dość skopali mnie w brzuch razem z ojcem.
Ona widząc moją wściekłość skryła się z jękiem pod kocykiem. Westchnąłem patrząc się w swoje trzęsącej się z emocji dłonie.
-
Proszę... Nie patrz na mnie tak jak wtedy. Ja... - Zawahałem się. Czując jak żołądek na wspomnienie tamtej chwili podchodzi mi do gardła.
To co wtedy zrobiłem było obrzydliwe.
-... Ja nigdy nie
chciałem być bestią. Przecież wiesz, ty wiesz o tym najlepiej. - Słowa
więzły mi w gardle z rozpaczy. Widziałem jednak jak drżącą dziewczyna
powoli odkłada koc i z niepewnym uśmiechem i wyciągniętymi to mnie
dłońmi stara się do mnie podejść.
Wtuliła się we mnie spokojnie gładząc po policzku.
-
Stało się to jeszcze przed twoim odejściem. Byłeś jednak zbyt
zdruzgotany śmiercią Manusa i postawą ojca. Nie chciałyśmy z matką cię
powstrzymywać, chciałyśmy byś choć ty zaznał spokoju z dala od tej
paranoi. - Szepnęła zupełnie spokojnie i powoli.
Nie mogłem uwierzyć tym słowom, zachowałam się samolubne. Mogłem choć Mor zabrać ze
sobą. Przybyła nowa fala żalu, jednak zatrzymałem to dla siebie odwzajemniłem uścisk siostry.
- Dziękuje. - Jeknąłem. - Jak jednak widać nie jest mi przeznaczone spokojne życie w nieświadomości. - Uśmiechnąłem się słabo.
- Odpocznij i nie zawracaj sobie głowy. - Oznajmiłem po dłuższej chwili milczenia.
Spojrzała
na mnie zdziwiona, pewnie widząc jak obchodzę się z Tanithem oczekiwała
czegoś więcej z mojej strony. Cóż przykro mi, ale nie mam siły.
Jego
za to tak łatwo to nie ominie... Spojrzałem w stronę drzwi, tam też
pokierowałem kroki, szarpnąłem za klamkę wychodząc na świeże powietrze.
Wiatr się nasilił...
Nadchodziła burza. I tak też jak przypuszczałem on tam stał teraz wpatrzony we mnie.
Zacząłem więc iść w jego stronę, ale gdy byłem już blisko minąłem go.
-
Chcesz onyksy? Masz onyksy. - Stwierdziłem oschle rzucając mu pod nogi
czarny kamyk który do niedawna ciążył mi w kieszeni spodni.
Ruszyłem dalej, nie potrzebowałem pomocy siostry. Doskonale pamiętałam gdzie są te cholerne świecidełka.
-
Idziesz czy nie?! - Krzyknąłem na niego nie obracając się nawet. Mimo
to wiedziałem, że się waha, stojąc w miejscu jak kołek. No czekam na
wyjaśnienia.
<Tanith?>