sobota, 25 października 2014

Od Jashy (do Manusa)

- Jakiś ty śliczny - zaszczebiotałam, do wielkiego węża, który wił mi się po przedramieniu. Podrapałam go po łuskowatym łepku, uśmiechając się do niego i rozkoszując jego chłodną skórą. Zachichotałam, wyszczerzając kiełki. Rozdwojony jęzor gada łaskotał mnie. 
Przerwał mi skowyt.
- Nie uczyli cię, że to niekulturalnie przerywać komuś pieszczoty? - warknęłam i podeszłam do tego buraka, który ośmielił się mi przerwać. - Jeżeli się nie zamkniesz, to będę musiała cię mało delikatnie potraktować.
Mężczyzna wyglądał nader malowniczo. Naprawdę! Cieszył moje oczka, jak mało co. No może wąż na moim ramieniu był piękniejszym widokiem. Jeszcze piękniejszym był mój blady ukochany. Jego rude włoski, w które uwielbiałam delikatnie wplatać palce, oczy, w których kochałam się przeglądać.... 
Dość, wróćmy do mężczyzny przede mną i tego jak pięknie komponował się z krwiści czerwonym gobelinem przywieszonym na ścianie. Przykuty do drewnianej belki sztyletami, które przebijały jego dłonie, ponad jego głową, wpół klęczał w tym co wydostało się z jego rozciętego podbrzusza. Zapach był może i odtrącający, ale jakoś mnie nie przeszkadzał. No i widok ziemistej cery mężczyzny, jego pokrwawionych ust, zlepionych włosów i wyprutych wnętrzności był przecież przecudny. 
Wróciłam do gładzenia węża, który leżał mi teraz na ramionach. Tajpan ułożył łeb na moim ramieniu.
Znów usłyszałam nieprzyjemny jęk.
- Ostrzegałam - warknęłam. Z szuflady wyciągnęłam igłę, na którą nawleczona była dratwa i szybkim krokiem podeszłam do swojego eksponatu i zaczęłam zaszywać mu usta.
- Nie wierć się - syknęłam, kiedy zaczął wierzgać, ślizgając się na własnych jelitach.
Gdy skończyłam podeszłam do miednicy i zmyłam krew z dłoni. Następnie rozsiadłam się wygodnie w fotelu, powracając do gładzenia tajpana. 
- Słodka cisza - wymruczałam, spoglądając na swą nową ozdobę, której oddech słabł coraz bardziej. 
Ciekawie było oglądać taki rodzaj śmierci, nawet jeżeli przedstawienie trwało tylko trzy godziny, po czym moja zabaweczka zwiotczała i umilkła na wieki. Serduszko przestało mu bić, oddech ustał. Podeszłam wiec do niego i pogłaskałam go po policzku. Był zimny, całkiem zimny i całkiem cichy.... Taki piękny. Dziwne, bo za życie był iście wstrętny. Przerośnięta, spalona na słońcu, góra mięcha z kilkudniowym zarostem, cuchnąca piwskiem i tytoniem. Był głośny i śmierdział nie lepiej niż teraz.
- Pewnie spodobałbyś się mojemu ukochanemu. On też jest znawcą piękna - wyszeptałam do ucha zmarłego.
Kiedy jednak zaczęłam dłużej myśleć o moim ukochanym wyszarpnęłam sztylet z ciała trupa i rzuciłam nim w dzwonek na złotym łańcuszku, który wisiał przy drzwiach. Do komnaty pędem wpadła dziewucha, która padła od razu na kolana. Cała drżała.
- Posprzątać to ścierwo - rzuciłam i zamaszystym krokiem wyszłam.
- Gdzie on do cholery jest!? - darłam się, rzucając czym popadło. 
Byłam wściekła. Jak on może? Jak może a tyle znikać? Co on sobie wyobraża? Tak zostawiać mnie. MNIE! A co jeśli coś mu się stanie? Dawno powinien wziąć swoje lekarstwa... Co jeśli nie wróci? Jak coś mu się już stało?
Opadłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach. Myśl o tym, że mogłabym go stracić była okropna. Tak bardzo się tego bałam. 
Wgramoliłam się an obita aksamitem sofę i zwinęłam w kłębek, płacząc w poduszkę. 

<Manus? Cóż tam u Ciebie ukochany? Wrócisz do mnie? :(>

Od Asheroth'a (do Naitherell)

Z głośnym warknięciem pognałem za Naitherell. Tak jak stałem. Odziany jedynie w spodnie, boso, bez broni, która byłaby w zasięgu mojej dłoni. Kawałka ostrego żelaza, do którego tak przywykłem, że było już niema integralną częścią mnie samego. A mimo to nie miałem teraz czasu, żeby sięgnąć po ostrze. 
Co ta dziewczyna sobie w ogóle myślała? To co plotła wykraczało moje pojęcie. Nie potrafiłem zrozumieć toku jej rozumowania. A już tym bardziej zarzutów, jakobym miał ją kiedykolwiek uderzyć. Sądziłem, że zdaje sobie sprawę z tego, że nigdy bym tego nie zrobił. nigdy celowo. Nawet Marissy nie tknąłem, nie tak, a przecież miałem ku temu nie jeden powód.
Wyprułem z rezydencji, odprowadzany dziwnymi spojrzeniami służby i straży. Naith dopadłem gdy skręcała w stronę stajni. Złapałem ją za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie.
- Co ty sobie do cholery wyobrażasz?! - warknąłem na nią. - Jakie do cholery trucizny?!
- Ash, nie denerwuj się... to tylko... - nie dokończył.
- Żadne "tylko" do cholery - burknąłem, puszczając ją i opierając się o ścianę.
Znów przestałem rozumieć samego siebie. Nie pierwszy raz. Ale za każdym razem jakoś się to na mnie odbijało. Czasami zastanawiałem się w takich chwilach czy nie wrócić do Makhi. Tam wszystko było proste. Miałeś siłę, brałeś co chciałeś i koniec, żadnych gierek, podchodów, żadnego nadmiaru myśli, uczuć. Byłem do cholery Makh'Araj z krwi i kości, a żyłem w świecie polityki, szantażu, manipulacji i sam Taghios wie czego jeszcze. Tu nigdy nic nie było takie jakie się zdawało, niczego nie można było być pewnym, a byle kto mógł wbić ci nóż w plecy.
Odruchowo sięgnąłem do miejsca, gdzie powinna spoczywać pochwa z mieczem. Robiłem to często, bezwiednie, zwyczajnie musiałem się upewnić, że mam się czym bronić, za każdym razem, gdy byłem niepewny. Nie natrafiłem na nic, ale poczułem czyjąś dłoń na swojej.
Naitherell stałą teraz blisko mnie, trzymając mnie za rękę.
- Przepraszam - wyszeptała, nie spoglądając na mnie.
- Nie możesz mi zniknąć. Nie możesz, do cholery - powiedziałem do niej, przyciągając ją do siebie i tuląc.
Jej ciało drgnęło, ale po chwili się rozluźniła.
Potrzebowałem jej. Wiedziałem, że tylko przy niej nie jestem cholernym potworem, za którego mnie wszyscy mieli. Czarnym barbarzyńcom, który bez mrugnięcia okiem ścinał ludziom łby z ramion, bo coś mu się w nich nie podobało. Ona sprawiała, że to co kiedyś było we mnie dobre wyłaziło na wierzch. Odrobinę, ale było. Choćby w takich chwilach jak ta, kiedy to troszczyłem się o kogoś.. o nią.
Westchnąłem, wypuszczając ją.
- Muszę zająć się pracą - rzuciłem niechętnie.
Skoro Atrius mi przeszkadzał, to miał ku temu solidny powód. Nie zmieniało to faktu, że chciałem mu urwać łeb za wparowanie do mojej sypialni jak do obory.
- Zobaczymy się jeszcze? W najbliższym czasie? - spytałem.

<Naith?>

Od Say'Jo (do Abyss)

Byłam zagubiona, wystraszona i sama nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Na dodatek moje moce szalały. wizje wróciły, owszem, ale były chaotyczne i jakieś jaskrawe, pokazywały tylko urywki, tak jak było z tym potknięciem Abyss. Widziałam jak upada, a sam upadek wydawał mi się jakiś długi, nie wspomnę o ciemności, która otaczała dziewczynę. A przecież to okazało się tylko małe potknięcie. Takie małe, mało istotne coś, a sprawiło, że chciałam wziąć Aby i nigdy już jej nie wypuścić. To było dziwne, to jak jej chciałam, pragnęłam, jak była mi potrzebna, do wszystkiego, nawet do tego, żebym mogła swobodnie oddychać.
Poczułam jak woda w wannie się znów unosi, a moich uszy doszedł chlupot. Aby znów siedziała w wannie, przede mną, czułam ją.
- Czy możemy w końcu się wysuszyć i wpakować cię do łóżka? Skąd ten nagły zastrzyk energii? -spytała, a ja siedziałam dalej cicho, zawstydzona własnym zachowaniem. Ze zgrozą zdałam sobie sprawę z tego, że zachowałam się jak Uri'An. Tak zwyczajnie pociągnęłam ją za sobą, nie zważając na to, czy ona tego chce, nie słuchając co mówi...
- Przepraszam - powiedziałam, zgaszonym głosem. - Tak, już wychodzę...
Ostrożnie chwyciłam się rogu wanny i wstałam na równe nogi. Aby oczywiście przyszła mi z pomocą, podając mi rękę i prowadząc tak, żebym nie pośliznęła się na kałuży, która się przeze mnie zrobiła w łazience. Było mi głupio. Chciałam jej pomóc, a przynajmniej sądziłam, że z takim właśnie zamiarem tu przychodzę, a okazało się, że tylko narobiłam jej kłopotów. Czasami czułam się jak dziecko, którym każdy musi się przejmować i opiekować. No i tak było. Wiedziałam, że nie dałabym sobie rady sama. Nawet dotarcie tutaj kosztowało mnie spory zestaw sińców i skaleczeń, które dawały o sobie znać, a przecież posiłkowałam się przy tym wizjami. Gdybym ich nie miała, nie mogłabym zrobić zupełni nic.
Abyss wytarła mnie puchatym ręcznikiem i zaprowadziła do sypialni. Tam posłusznie usiadłam na łóżku. Po chwili blondynka ubrała mnie w długą koszulkę.
- Bardzo cię boli? - spytała dotykając mojej kostki, w która się solidnie uderzyłam. Czułem jak pulsuje nieprzyjemnie. Miałam wrażenie, że wykwitł tam już solidny siniec. Nie tylko tam z resztą.
- To nic takiego. Przejdzie mi - powiedziałam, uśmiechając się blado.
- Say...
- To naprawdę nic wielkiego. Jak się nie widzi, to czasami idzie się solidnie poobijać. Jako dziecko ciągle miałam potłuczone kolana, łokcie, piszczele. Raz przyrżnęłam głową w stolik... - skrzywiłam się na to wspomnienie i odruchowo dotknęłam niedużej, ledwie już widocznej blizny na linii włosów. - Straciłam wtedy przytomność. Moja mama myślała, że się zabiłam.
Zaśmiałam się gorzko. 
- Gdyby cię bardziej bolało, to mi powiedz, dobrze? - Abyss pogłaskała mnie po policzku.
- Dobrze - wyszeptałam, ziewając przy tym.
- Połóż się, ja za chwilkę wracam - powiedziała i pomogła mi wgramolić się pod nakrycie.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak zmęczona. Kładąc głowę na poduszce jęknęłam cicho, bo poczułam każdy stłuczony mięsień i naciągnięte ścięgno. Powieki ciążyły mi niesamowicie, a chciałam jeszcze poczekać na Aby. Chciałam jej podziękować, że tyle dla mnie robi... i może jeszcze powiedzieć, że jest dla mnie... kimś wyjątkowym. Tylko pościel była taka cieplutka....
Opadłam w sen...

<Abyss? No i masz śpiocha ;)>

piątek, 24 października 2014

Od Abyss (do Say'Jo)

Zamurowało mnie, to co słyszałam sprawiało, że brak było mi słów podobnie jak zrozumienia. Czemu Say tak bardzo poświęcała się dla mnie, poświęcała się by zyskać pewność, iż nic mi nie jest i nie będzie. Widziałam dokładnie jak jej drobne ciało dygocze z zimna, mimo koca i bliskości naszych ciał. Posmutniałam natychmiastowo widząc jej skrzywioną buźkę gdy czuła ból poszczególnych sińców i obtłuczeń, poza tym była cała w kurzu pozbieranego prosto z drogi. Jej jasna cera pokryta była drobnymi grudkami ziemi.
Pochwyciłam jej buźkę w dłonie ocierając brud z policzków wciąż wilgotnych od nieposłuszne wymykających się wcześniej łez z natłoku negatywnych uczuć miażdżących dziewczynę całym swym ciężarem.
- To urocze... Naprawdę urocze Say, ale proszę nigdy więcej. - Szepnęłam cicho powstrzymując na tyle, na ile było to możliwe mój łamiący się głos. 
Nie wiem czemu czułam ten znany mi wielokrotnie efekt ucisku na gardle, ciepło wypieków na policzka i szczypania oczu. Obraz na natomiast rozmazywał się w przeróżne jarzące barwy.
Przyciągnęłam dziewczynę do siebie głaszcząc po głowie, uspakajając swój oddech.
- Widzisz coś zrobiła? Teraz możemy razem popłakać. - Zaśmiałam się gorzko tuląc policzek do jej włosów. Nie ruszała się, nie wykręcała, oddychała lekko i cichutko z przymkniętymi powiekami blisko mojego serca. Była zmęczona, nie musiałam długo myśleć żeby dojść do takich wniosków. Nie miałam zamiaru jednak pozwolić jej usnąć w takim stanie, co więcej pościel musiała być zmieniona.
- Przykro mi, ale nie dam ci jeszcze zasnąć. - Uśmiechnęłam się szturchając ją palcem po zgrabnym nosku, zmarszczyła się z niezadowoleniem i jękliwa chcąc ukryć twarz w mojej tunice, przylegając bliżej mnie. Ku jej niezadowoleniu zdołałam się jednak wyplątać z jej objęć, pozwalając jej główce opaść na oparcie fotela.
- Daj mi chwilkę... Wiem słyszysz to dziś nie po raz pierwszy, ale tym razem zobowiązuje się przygotować coś dla śpiącej królewny twojego pokroju. - To mówiąc zniknęłam za drzwiami wejściowymi do salonu szybko przez niego przemykając aż do samej łazienki.
Dziś byłam chyba skazana na to pomieszczenie, zaczynając od samotnej kąpieli po pranie ubrań jak i teraz również przygotowanie cieplutkiej wody dla mojego nowego gościa.
Dość sporo ludzi zdążyło się przewinąć przez te pokoje, zapewne wiele jeszcze i przede mną, ale zabawne ile może się stać w zaledwie parę dni. 
Jeszcze do niedawna jedyne co wiedziałam to to jak się nazywam.
Umoczyłam rękę w wannie napełnionej parującą wodą, brodziłam w niej tak chwile w zamyśleniu, póki nie przypomniałam sobie faktycznego celu tego ruchu z mojej strony. Do tego czasu woda jednak zdążyła pożądanie ostygnąć z samego wrzątku do letniej temperatury. Świeża pianka jaka formowała się zaraz po nadaniu olejków zdecydowanie zachęcała nie tylko bajecznym wyglądem, ale i zapachem.
- Aby? - Usłyszałam nagle i wzdrygnęłam się na całym ciele. 
Znów to zrobiła, nie posłuchała, zaskoczyła mnie swoim bezszelestnym poruszaniem się mimo tego, że poruszała się tańcząc jakby we mgle.
- Co tak ładnie pachnie? - Ponownie spytała wyciągając niepewnie dłonie naprzód i wdychając swobodnie z pełną rozkoszą woń róż i fiołków.
Złapałam ją za rękę przyciągając do siebie po czym chwytając w pasie. Postanowiłam jej pomóc w uwolnieniu się z zakurzonych ubrań, lekko przytarganych i przetartych w zgięciach. Dobrze zrobiłam nie chowając jeszcze igły... 
- Co - Co robisz?! - Wrzasnęła przez fale śmiechu. - Łaskoczesz! - Pisnęła z niby pretensją jednak sama przytrzymywała moje dłonie przy jej brzusku i pomagała zdjąć koszulkę.
- Pakuje cię do wanny brudasku. - Zamruczałam sadzając ją na małym drewnianym stoliczku i dobierając się do jej nóżek, a właściwie butów. 
Gdy jej zgrabne stopy dostały się w moje ręce skrzywiłem się z niezadowoleniem i poczęłam je ogrzewać dłońmi. Sama byłam rozpalona od zaduchu w pomieszczeniu, w dodatku byłam w pełnej garderobie wliczając w to i kaptur naciągnięty na moje sterczącą na wszystkie strony kłaki przez niezidentyfikowanego przeze mnie latającego stworka.
- Chop! - Zaśmiałam się wpychając do wody wierzgającą z początkowego przerażenia Say, uspokoiła się jednak gdy poczuła ciepło, a bardziej samo dno wanny, które było słabiej oparciem. Co więcej moje dłonie wciąż były przy niej obecne obmywając jej twarz, włosy i poszczególne części ciała.
- Dasz radę dokończyć sama? - Sypałam nie oczekując przeczącej odpowiedzi, dlatego też wstałam od razu. Jednak dziewczyna nie powiedziała nic, patrzyła się tylko przed siebie z rozmarzonymi oczami spod namokłych włosów.
- Przygotuje ci posłanie, odpoczniesz. - Wyjaśniłam znów znikając za skrzypiącymi drzwiczkami których nie zamknęłam by wyrazie czego biec z pomocą.
Zawaloną ciężarem pościeli, wypchanych poduch i bogowie wiedzą czego jeszcze mało nie padając na twarz i potykając się o własne nogi zmieniałam poszewki, poprawiałam i gładziłam dopóki nie uzyskałam oczekiwanego przeze mnie, pachnącego świeżością efektu. W gotowości na nowego "pacjenta".
Ledwo odsapnęłam z głośnym westchnieniem i ocierając pot z czoła, a dotarł do mnie przerażony krzyk. Zerwałam się na równe nogi i z pędem, którego nie powstydziłby się wiatr pobiegłam go łazienki. W drodze mój słabo uwiązanego na szyi płaszcz upadł na ziemie i tym samym została obnażona z falą rozsianych fal złotych włosów, ale nie dbałem o to w tej chwili.
Zdyszana stanęłam w drzwiach wypatrując co się stało, nie zauważyłam jednak wielkich zmian poza tym, że Say siedziała jak najbliżej ścianek wanny i kwiliła zasłaniając oczy.
- Co się stało? - Wysapałam wciąż nie mogąc złapać oddechu, obięłam ją lekko ramieniem moczyć przy tym całkowicie podwiniętych rękawy koszulki.
- Wi.. Widziałam jak upadasz i... Przeraziłam się. - Wyjęczała roztrzęsionym głosem, a ja pokręciłam z niedowierzaniem głową. Przesadzała, a to nie było zdrowe, szczególnie dla niej. Mimo jednak ogólnego zmieszania zdobyłam się na szczery śmiech.
- Ależ księżniczko, owszem upadałam, a przeciążył mnie wielki poduszkowy potwór! - Przytuliłam przemokniętą do suchej nitki Say do swojej klatki piersiowej, gładząc po ramieniu.
- Spokojnie jednak bo uszłam z życiem bez szwanku, a teraz wychodź bo nasiąkniesz jak gąbka. - Chciałam ją pociągnąć już za rękę gdy ta szarpnęła mnie mocniej na swoją stronę i pocałowała prosto w usta. Zupełnie nieoczekiwanie.
- Hej! - Burknęłam odrywając się od niej natychmiast z oburzeniem teraz byłam kompletnie przemoczona... No przynajmniej u góry. Mało to chyba jednak ruszyło Say'Jo.
I nie, chodzi tu o moje oburzenie, bo mój stan ubioru akurat zaoferował ją bardzo bo już nim się obejrzałam dobrała się do wstążeczek u dekoltu. 
- Say... Jesteś zmęczona i rozgrzana... - Zaczęłam niepewnie.
- Nie mów mi co mam robić! - Pisnęła, ciągnąc mnie za łachy i pakując w całości do wody, wciąż ciepłej i spienionej.
- Say'Jo! - Wrzasnęłam w końcu łapiąc powietrze i wstając na równe nogi, ale widząc zmieszanie dziewczyny, strach w jej oczach ostygłam ponownie opadając w wodę i wylewającą trochę zawartości wanny na podłogę. 
Ale kogo to obchodzi.
- Czy możemy w końcu się wysuszyć i wpakować cię do łóżka? Skąd ten nagły zastrzyk energii? - Rzuciłam potokiem pytań, nie koniecznie oczekując odpowiedzi natychmiastowej.


<Say? Co się w tej główce dzieje?>

wtorek, 21 października 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Otworzyłem oczy i przeciągnąłem się. Byłem wyspany, zadowolony, cholernie głodny, ale szczęśliwy. Szczególnie czując na sobie ciężar Carricka, który uwalił się na mojej klatce piersiowej jak na poduszce.
Leżałem tak chwilę, wpatrując się w niego. Musiałem jednak wstać, choć nie miałem na to najmniejszej ochoty. Mus to jednak mus.
- Carrick, skarbie, muszę wstać - wyszeptałem, głaszcząc chłopaka po policzku. Ten w odpowiedzi warknął coś przez sen i zmarszczył nosek, Przez chwile wzmocnił uścisk, ale gdy delikatnie zacząłem wyplątywać się z jego uścisku, to zamruczał i przewrócił na drugi bok, zwracając mi wolność.
Wstałem powoli. Nie chciałem go budzić. Mógł jeszcze przecież pospać. Ubrałem się szybko i zostawiłem na stole kartkę dla Carricka. Napisałem, że jadę po Kerenzę, Mor i maluchy i niedługo wszyscy się zjawimy.
Wyszedłem lekkim krokiem, kierując się do wozu. Zaprzęgłem konie i pojechałem domu Kerenzy. Ledwie się zbliżyłem, a usłyszałem głośny płacz. 
- Ojć słyszę, że Irulana daje koncert - jęknąłem, wchodząc do środka. 
- Witaj Tanith - przywitała się Mor, słabym głosem. - Mała ma chyba kolkę. Nie możemy sobie dać już z nią rady... Majra też jest niespokojna - energiczniej zakołysała w ramionach drugą dziewczynkę, która zaczęła z lekka kwilić. 
- Pomogę - zaoferowałem i podszedłem do Kerenzy, która ledwo siedziała na bujanym fotelu. Wyglądała na naprawdę zmęczoną.
Wziąłem małą na ręce i przyłożyłem palce do jej brzuska. Dziecko od razu się uspokoiło i spojrzało na mnie swoimi wielgachnymi, ciemnymi oczętami.
- No już już maluchu, dobrze będzie, a teraz śpij już, śpij - zacząłem ją kołysać, z wolna chodząc w tę i z powrotem.
Obie kobiety odetchnęły z ulgą.
- Pakujcie się - powiedziałem prosto z mostu. Nie przyjąłbym oczywiście odpowiedzi odmownej.
- Pakować? - zdziwiła się Morwen.
- Tak. Zabieram was wszystkie do Yrs - rzuciłem.
- Do Yrs? Ale... jak ty sobie to wyobrażasz? - zapytała Kerenza. - Tu mamy dom... mimo wszystko.
- Mam w Yrs posiadłość. Spokojnie się pomieścicie. Tam... tam się wami jakoś zajmę. Carrick też nie chciałby przecież się z wami rozstać, a ja was tu zwyczajnie nie zostawię. Więc natychmiast ładować do kufra co potrzebne i ruszamy jak najszybciej.
Obie wyglądały na zaskoczone, ale po chwili wymieniły się uśmiechami. Pędem ruszyły, żeby pozbierać wszystko, co było na tyle cenne, by warto to było zabrać. Wkrótce w kufrach były ubrania, koce, kilka skór zaniosłem na sam wóz, żeby maluchy nie zmarzły, a Kerenza ściskała w garści sakiewkę, w której pobrząkiwało kilka monet.
Załadowałem dziewczyny na wóz i ruszyłem z powrotem po mojego śpiocha.
Zeskoczyłem z wozu, z zamiarem wejścia do chaty, gdy drzwi otworzyły się i wypad przez nie Carrick. Coś pomamrotał i rzucił się w moim kierunku. Jego łapki wylądowały centralnie na moim tyłku.
- No bardzo jestem zadowolony z takiego powitania, ale.. wiesz. Twoja mama patrzy... - zaśmiałem się, pomagając mu wstać.
- Nie lubię jak cię ktoś dotyka - burknął. - Ktoś inny niż ja. 
- Dalej się złościsz? - spytałem, mając na myśli Morwen. Zastanawiałem się przy tym, czy Kerenza o tym wie... Jakoś miałem nadzieję, że nie, bo nie chciałem wyjść w jej oczach na skończonego skurwiela, nie, żebym nie miał na niego zadatków...
- Mniejsza. Pozbieram nasze rzeczy. Ty się ubierz, bo zmarzniesz. - rzuciłem i pociągnąłem go za sobą. W środku podałem mu koszule i kurtkę. Sam zabrałem się za błyskawiczne zbieranie wszystkiego co potrzebne. Chciałem już opuścić Makhę.
- Możemy już jechać? - spytałem Carricka, który stał i rozglądał się błędnym wzrokiem. - Dobrze się czujesz? - zapytałem, przykładając mu dłoń do czoła. Nie miał gorączki, był tylko jakiś słaby. - Kac, co? - zaśmiałem się.
Znów pociągnąłem go za sobą, pomogłem usadowić się wygodnie na wozie, sam wskoczyłem na wóz i trzepnąłem lejcami, zmuszając konie do ruchu.

<Carrick?>

Od Carricka (do Tanith'a)

Śmiałem się szczerze stojąc oparty o ścianę i przyglądając się swojemu rodzeństwu, z drugiej jednak strony nie wiedziałem co tu robię... A właściwe czy ja tu faktycznie byłem? Wyciągnąłem przed siebie dłoń. Była zdecydowanie bardziej masywna i poznaczona czasem, a nawet liczną siatką blizn. Postąpiłem o krok do przodu. Dziwne jakbym natychmiast przybrał o paręnaście centymetrów, czy też parę więcej na wzrost i masie ogólnej. 
Rozejrzałam się dookoła, owszem stałem tu czułem grunt pod stopami, a nawet byłem w stanie tupnąć i odczuć tego lekkie skutki. Czułem też ciepłe powietrze roztaczające się po pomieszczeniu, ale było to odległe. Jedyne co było wyraźnie to stojący obok mnie znacznie chudszy i mizerniejszy chłopczyk z podbitymi oczami, solidnie poznaczonymi majakami zmęczenia. Mimo to uśmiechał się szeroko ukazując białe ząbki, śmiał się szczerze, ale coś jakby... dziewczęco? Otrząsnąłem się z zamyśleń dopiero gdy zdążyłem się już nad nim pochylić i zbliżyć dość do jego twarzy. Mojej własnej twarzy z przed dekady.
Wystartował spod ściany w mgnieniu oka by podbiec na drugą stronę pokoju, a przy okazji,  pewnie zupełnie tego nieświadom przeniknął ciało swojego starszego sobowtóra.
Wstrzymałem oddech, nic nie poczułem, ale było to dość specyficzne uczucie i poleciałem dłońmi od razu w miejsce, w którym znikła głowa mojego małego przyjaciela. 
Przez ten cały czas podrosłem na tyle bym sam dawny ja co najwyżej sięgał mi do bioder. To dość drastyczna zmianą. Z reguły. 
Obróciłem się natychmiast za nim wciąż błądząc dłonią po torsie, zapatrzyłem się jednak w ową scenę odgrywającą się na moich oczach po raz kolejny, ale równie emocjonującą co wcześniej. Nie wiedziałem gdzie do końca podziać oczy czy to na parze mojego rodzeństwa czy na samym sobie. Chłopcu któremu odstawały kości policzkowe, nawet żebra policzyć można było na palcach ich złamania również, chłopca który nie potrafił walczyć o swoje, a mimo to uśmiech wciąż gościł na jego wymizerowanej buźce. 
Ale czy to się zmieniło tak naprawdę? Nie byłbym w stanie odpowiedzieć...
- Mam cię! - Zakrzykną Manus przerywając tym samym moje przemyślenia.
Po pomieszczeniu potoczył się śmiech całej trójki, ja sam przyłapałem się na lekkim uśmiechu. Mój sobowtór nagle jednak poruszył się w stronę Manusa i Morwen, staną przy nich i... Zakrztusiłem się przypominając sobie jeszcze przed faktem, co zrobiłem, miałem zamiar zrobić. Carrick chwycił, właściwie ja chwyciłem z rozmarzeniem obydwoje z tyłu głowy przyciągając do siebie, zamykając ich usta w cudownym pocałunku.
Z zauroczeniem wpatrywałem się co stanie się dalej, cóż chyba nie powinienem narzekać...
Obydwoje poczerwieniało na twarzach, jak świeżo dojrzałe jabłuszka. 
Odsunęli się od siebie gwałtownie w jednej chwili, uciekając od siebie wzrokiem błądzącym leniwie, ale nieulegle po pomieszczeniu izby.
Dziewczyna zabrała głos pierwsza, co prawda piskliwie i cicho, ale stanowczo. 
A ja osoba względnie tu postronna usłyszałem mimo to każde jej słowo.
- Carrick co ci odbiło?! - Jęknęła chowając twarz w dłoniach.
Młodszy ja natychmiast zrozumiał o dziwo swój błąd, że ten dowcip przestał być śmieszny zaraz na wstępie i zrobił skruszoną minkę. Musze przyznać... Że jestem lub też byłem w tym naprawdę dobry... Chyba mam niesamowity dar przekonywania. Cóż warto by o tym pamiętać.
- Ja, ja przepraszam, ale wyglądacie razem tak uroczo i pomyślałem, że... 
- Ty w ogóle myślałeś?! Jesteśmy rodzeństwem! - Pisnęła dość wysoko dziewczynka, zabrzmiała zdecydowanie na poziomie swego, obecnego wieku? W sensie tego prawdziwego. Ach no! Już się gubię!
Jej twarzyczkę pokrył jeszcze większy rumieniec, mina zaś mówiła tylko jedno i to dość jasno : "Na mnie to nie działa cwaniaku."
Już chciała odejść, właściwie wręcz wybiec z domu, a w jej oczach skrzyły łzy. Nagle jednak Manus chwycił ją za dłoń z przyjaznym uśmiechem, wyglądał tak wspaniale i promienie, tryskał dobrocią, serdecznością, roztaczał wokół siebie aurę ukojenia. 
Był tym któremu należał się szacunek. Przyciągną ją znów do siebie i objął czule głaszcząc po kruczoczarnej główce.
- Spokojnie to tylko całus... - Spojrzał na mnie z ukosa, znaczy nie na mnie, mnie tylko... No nieważne.
- Ale był to też twój pierwszy, zapewne nie najlepszy i nie tak sobie to moja mała księżniczka wyobrażała? - Mor uniosła główkę spoglądając na niego błyszczącymi oczami.
- A co to znaczy? - Szepnęła wyraźnie zaoferowana.
- Cóż....- Zawahał się, przygryzając dolną wargę.
- Czemu nie był wymarzony? - Męczyła temat dalej, na co Manus przeklinał się w duchu, jednak po chwili jakbym dostrzegł blask w jego oczach. Ujął twarz dziewczynki w dłonie, a ona nawet nie drgnęła wpatrzona w starszego brata jak w obrazek z rozchylonymi usteczkami. On schylił się z niezmiennym grymasem rozbawienia, niezrozumiałym, ani dla mnie ani dla Mor, zalanej podejrzaną rozkoszą. Och... Przetarłem oczy.
Stało się, a ja mogłem sobie gratulować. Tak Carri ot twa premia!
Zapadła nagła ciemność w jednym oślepiającym błysku, pomieszczenie znikło, zostałem sam na sam z mym rodzeństwem, ale...
Młodszy ja w przestrachu podbiegł do mnie, zupełnie jakbym był jego schronieniem, a na niego czyhało niebezpieczeństwo. Widać jakie niezrozumienie zaprzątało mu główkę, był wręcz roztrzęsiony.
- Co jest? - spytałem klękając do niego i przyjaźnie wyciągając doń ramiona. 
Nie usłyszałem jednak, ani odpowiedzi z jego strony, ani własnego głosu.
Chłopak mimo wszystko jednak wyszczerzyłam się wesoło i wbiegł w moje objęcia bez wąchania, jakbym był jego dawno wyczekiwanym rodzicem. Przyległ do mnie i jakby począł znikać, scalił się z moim ciałem, ze mną samym. A ja Jęknąłem wstrzymując oddech przygotowany na coś, jakieś doznanie którego nie znałem. Doczekałem się jednak zaledwie ukłucia. Wróciło do mnie, wróciło wspomnienie.
Zostałem więc całkiem sam. Dopiero po chwili w bezruchu i wpatrywania się we własne drżące dłonie spojrzałem ponownie na rodzeństwo. Zaniemogłem.
Przede mną i owszem bez zmian stali oni, dalej się całując namiętnie, z przekonaniem, byli jednak... Coś jak ciut starsi? Zupełnie jakbym pstryknął palcami a oni przybrało w latach i... Kształtach? Tak, tak to zdecydowanie to.
Wpatrywałem się w te scenę jak otępiały, a czemu? A no chociażby dlatego, że dobra może i Mor wyglądała jak zwykła Mor, ale była... Tak, była w ciąży, okey? 
Złapałem się za głowę kręcąc nią z niedowierzaniem i stawiając krok do tyłu.
Nie widziałem nawet jak zareagować na wygląd brata, Manus nie zmienił się niby wiele, ale był inny. Czułem to wręcz we własnych flakach. Jego szyderczy uśmiech wystarczająco godził serce bym uznał, że jest tu coś w cholerę nie tak!
- Manus... - Jęknąłem ledwo zbierając myśli, upadłem bezwładnie na kolana.
- Co jest braciszku? Źle się czujesz ? - Zasyczał dziwnie, aż obrzydliwie troskliwie i słodko, a jednak zupełnie nie szczerze przekrzywiając wręcz niemożliwe przekrzywiając głowę.
Mor stała z tyłu jakby nigdy nic z ciepłym uśmiechem na rumianej twarzy i czule obejmując rysującą się wypukłość brzuszka na czarnym materiale sukni.
Poczułem dłoń na swoim ramieniu, była blada, chorobliwie blada, ale silna.
Zacisnęła się na mnie wbijając długie paznokcie.
- Sam to zacząłeś! - Warkną chichocząc...

Ocknąłem się gwałtownie z wrzaskiem, cały drżałem próbując uspokoić oddech.
Tanith nawet nie drgnął, spał słodko i spokojnie dalej, ale nagle dziwnie się skrzywił i przewrócił na drugi bok.
Zapadła cisza którą przerwał nagle, zupełnie nagle jęk zawiasów. Przeszedł mnie dreszcz. 
Powoli doszło zimne powietrze. To było dość dziwne.
Spojrzałem w stronę źródła dźwięku. Drzwi jak przymuszałem były otwarte na oścież, a na dworze szalała w najlepsze śnieżyca.
- Co się stało? Źle się czujesz? - Wysyczał ktoś stojący przy łóżku. Zamrugałem, dopiero po chwili zobaczyłem go wyraźniej. Był zakapturzony, opatulony ciepłym materiałem, ale wciąż też bo jak inaczej poruszony śniegiem. Wiał od niego chłód, a ja mimo tego iż jego twarz była spowita mrokiem kaptura dojrzałem jego biały, szeroki uśmiech. 
Nie mogłem odwrócić od niego spojrzenia choć chciałem... Chwycił mnie za szyje i przykuł do łóżka, ale nie zrobił tego w celu ataku. 
Zaparło mi dech w piersiach.
- Och... Wybacz. - Zaśmiał się zabierając dłoń o lodowatej i chropowatym skórze. 
- Nawyk, a ty chłopcze, dobrze ci radzę idź spać. - Szepnął mi do ucha nachylając się nade mną niebezpiecznie blisko. Wśród mroku dojrzałem parę szarych beznamiętnych oczu.
Położył palec na usta, pełne i różowe gdzieniegdzie popękane. 
Po czym zniknął spowity przez całkowitą ciemność. Tak też jak i drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem.

- Tanith? - przejechałem dłonią po pustej części materaca gdzie zwykł mościć się mój towarzysz. Gdy nie poczułem jednak niczego z zaniepokojeniem podniosłem się gwałtownie i zaraz pożałowałem. Naszła mnie fala bólu czaszki, zleciałem z łóżka wijące się w agonii. Zdołałem jednak doczołgać się do mego celu. Drzwi.
Nie dbałem nawet o to jak wyglądam, ważne bym choć gacie miał na tyłku. 
Pchnąłem drzwi słabo one i tak drgnęły natychmiastowo, a mnie poraziły promienie słońca. A było ono już wysoko. 
- Ooo proszę proszę kogo my tu mamy! - Zaśmiał się Tanith, którego dojrzałem dopiero po chwili z nieukrywaną radością i ulgą. Nie był jednak sam bo w samym pojeździe zdążyła się już umościć cała moja rodzina.
- Czy.. - Zacząłem mając już pytać i postawić pierwszy krok w stronę rudzielca gdyż nagle miedzy mogli wplątał mi się jakiś dzieciak. Mało się nie potknąłem lecąc w pięknym stylu na tyłek.
- Hej! - Prawie wrzasnąłem, ale spuściłem o ton widząc o co naprawdę chodzi. 
Przede mnie wybiegłem ja... Sam ja w swej wykwintnej jakże osobie, a dokładniej o dziesięć lat młodsza kopia.
- Hej hej! Choć ze mną do tego pana! Podoba ci się? Bo mnie tak! - Wyszczerzył się klepiąc po tyłku rączką Tanith'a. Zaraz... OSZ ty!
Warknąłem rzucając się na dzieciaka i zaraz po chwili to i moje dłonie wylądowały na tyłku Tancia.

<Ym? Tanith? XD >

niedziela, 19 października 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Przyznam, że kiedy Carrick wspomniał o bracie, a jeszcze w kontekście mniemanych podobieństw między mną, a nim, to lekko się wzdrygnąłem. Słysząc jednak imię "Manus", westchnąłem z ulgą.
- A to dobrze, czy źle? - spytałem, znów upijając solidny łyk alkoholu, którym poczęstował mnie Carrick. Trunek był mocny jak diabli. Nic dziwnego, że chłopak miał po nim jakieś zwidy. Na samą myśl, że nazwał mnie aniołem odruchowo się uśmiechałem.
- Dobrze - stwierdził z uśmiechem. - Manus był kochany, dbał o nas, bronił nas... 
No i Carrick umilkł. Pociągnął nosem i mocniej się we mnie wtulił.
- Hej, hej - pogłaskałem go po głowie i objąłem. - Nie płacz mi tu...
- Tanith... - wychlipał znów, siąpiąc nosem. - Czy ty się na mnie dalej gniewasz? Za to... za to co zrobiłem? Ja przepraszam!
No i rozpłakał się na dobre.
Mocno go do siebie przytuliłem i ciężko westchnąłem.
- Wszystko już dobrze. Nie gniewam się. Byłem nieco zły... ale już jest dobrze. Słyszysz? - uniosłem jego buźkę, tak, żeby spojrzał mi w oczy. - Słyszysz mnie? 
- T-tak - wychrypiał i przetarł łapką popuchnięte oczy, ale ciężkie łzy dalej moczyły mi koszulę. 
- No już, już, nie płacz proszę, bo czuje się okropnie i też będę miał zaraz oczy w mokrym miejscu. Dwóch płaczących facetów to już naprawdę przesada - jęknąłem.
Carrick znów pociągnął nosem, ale jakoś powstrzymał potok łez.
- Naprawdę się już nie złościsz? - zapytał, zerkając na mnie z minką zbitego szczenięcia.
- Naprawdę - powiedziałem pewnie i pogłaskałem go po policzku. - Byłem zły... choć bardziej chyba zszokowany - wyjaśniłem. - Po prostu... nie byłem na to przygotowany... Ale teraz wszystko już jest dobrze. Nie ma się czym martwić.
Wypiłem duszkiem zawartość kubka, skrzywiłem się i otrząsnąłem.
- Ileś ty tego wypił? - spytałem, sięgając po butelkę, w której zostało ledwie co na dnie.
- Nie wiem... Straciłem rachubę - wybełkotał.
Widać, że był senny, bo przylepił się do mojej klatki piersiowej jak do poduchy, a oczy miał półprzymknięte.
- Chodź, przeniesiemy się na łóżko - uniosłem się mimo jego niezadowolenia i pomogłem mu wstać, co łatwe nie było, bo nogi mu się rozjeżdżały. W końcu jednak uniosłem go na ręce i posadziłem na łóżko. Zabrałem się za rozsupływanie wstążek. 
- Jak tyś to w ogóle założył? - jęknąłem, bo moje place niezbyt dobrze radziły sobie z małymi supełkami. 
- Mama to na mnie wcisnęła - wyszeptał i poczerwieniał po twarzy jeszcze bardziej. Zgarbiony i czerwony po buzi wyglądał jak obraz rozpaczy i po prostu serce mi się krajało na ten widok.
- Dam ci radę. Jak następnym razem Kerenza będzie chciała dobierać ci garderobę, to wiej co sił w nogach, a ja cię jakoś obronię - zaśmiałem się i zakrzyczałem triumfalnie, bo wreszcie mi się udało i Carrick wreszcie był wolny. 
Ułożyłem się obok nagiego chłopaka, a on od razu przylgnął do mnie mocno. Poczułem jego dłonie pod koszulą i nie tylko to. Gdy przycisnął krocze do mojego biodra coś zaczęło mnie solidnie uwierać. Zaśmiałem się na to, a on tylko schował przede mną twarzyczkę i zadrżał.
- No już, nie chowaj mi się tak - szybko odnalazłem jego usta.
Nie mogłem uwierzyć, jaki był rozpalony. wystarczyło, że głęboko go pocałowałem, a on już słodko pojękiwał i drżał cały.
- Nie wiem co ten alkohol z tobą zrobił, ale mi się podoba - wyszeptałem mu od ucha.
- Tanith... - wysapał, gdy moje dłonie zaczęły błądzić po jego ciele.
- Coś nie tak? - spytałem, nie wiedząc, czy chce tego... Mnie, teraz.
- Nie zostawisz mnie, prawda? - spytał, wpatrując mi się w oczy.
- Pewnie, że nie - uśmiechnąłem się do niego. - Przecież mówiłem, że bardzo cię lubię. Bardzo, bardzo...
Znów go pocałowałem. Po chwili i moje ubrania powędrowały na stos przy łóżku, a my kochaliśmy się mocno. 

Carrick spał już. Usteczka miał lekko rozchylone, a buzie wciąż rosił mu pot. Wyglądał znów jak bezbronny chłopiec. Słodki, niewinny, a przecież silny. Mocniej okryłem nas grubym kocem i przytuliłem chłopaka.
- Kocham cię, słodziaku - wyszeptałem bardzo cicho. Samo to, że powiedziałem to na głos było... dziwne dla mnie.
Zamknąłem oczy i również zasnąłem.

<Carrcio? Jak tam pobudka? *.*>

Od Carrcka (do Tanith'a)

Błądziłem po pomieszczeniu wzrokiem, obraz jednak był niedokładny, rozmazany, a oczy dawały o sobie znać piekąc nieznośnie za każdym razem gdy były zbyt długo ich nie przymknąłem. Obserwacje przerywały mi więc co chwile ciemność, które zaraz potem znikały ustępując miejsca rażącego mnie światła. Niesamowicie jasnego i doprowadzającego do szału, byłem jednak zbyt przygnębiony by ruszyć się z miejsca na drugi koniec pomieszczenia gdzie panował sprzyjający mojemu samopoczuciu mrok. Zapłakałem.
Zacisnąłem z jękiem powieki czując jak po policzkach spływają mi łzy, otarłem je szybko po czym szybkim ruchem wlałem w siebie kolejny łyk. 
- Co ja robię? - Jęknąłem przeciągając dokładnie każde słowo i powijając nogi pod brodę opadłem na prawy bok ze słabym, wręcz obojętnym stęknięciem, nasłuchując uderzeń powoli toczącego się kubeczka, który znajdował się zaledwie parę centymetrów ode mnie. Pochwyciłem go leniwie w dłoń i przycisnąłem do siebie. Począłem się ostatecznie najzwyczajniej w świecie tępo gapić w podłogę... Bez końca i jakiegokolwiek pojęcia co właściwie zrobić ze sobą dalej. 
Co jakiś czas przełykałem mdławą ślinę to znów rozdziawiając lekko usta, czekając na pretekst choćby zwiórzałego języka, by znów umoczyć się w trunku które praktycznie straciło już swój jakikolwiek wcześniej posiadany smak. Pociągając nosem skryłem czerwoną, zupełnie rozgrzaną twarz w rękach, trzęsąc się zaszlochałem. Było niby zimno jak to przystało na górski klimat, mi natomiast było ciepło, dokuczliwe ciepło.

Ocknąłem się czując opiętą skórę na spierzchniętych, popękanych wargach. Oblizałem je równie szorstkim językiem w nadziei, że jednak wykrzesze z siebie choć krztynę śliny, niestety, ale zrezygnowany mogłem jedynie na nowo zamknąć oczy i nie mając siły by choć złapać oddech czekać na to co ma być nieuniknione.
Nagle jednak obraz przede mną się wyostrzył, a ja ujrzałem parę dość ciężkich buciorów, bogatych w zbiorowisko błota i pojedynczych... Różności ? Czyżby umierającym było już tak wszystko jedno, że zajmowali się takimi szczegółami? Och! Doprawdy! Jęknąłem chcąc się podnieść, wyszło to jednak z dość mizernym efektem.. Opadłem z powrotem na zimną drewnianą podłogę, która skrzypiała przy każdym moim najmniejszym ruchu.
Spojrzałem mimowolnie w górę na mojego towarzysza. Ukazał mi się rudy pan, bardzo przystojny rudy pan... Zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco o ile to w ogóle możliwe.
- Czyżbym już umarł? - Stęknąłem zakrywając oczy od światłością jaka roztaczał się nad czupryną owego jegomościa. W odpowiedzi usłyszałem rozbawione jakby kasłanie, stłumione.. Czymś, dłonią? Tak ten aniołek się śmiał... Ze mnie? Czyżbym się nie nadawał do dzielenia razem z nim obłoczków nieba? Ukłuł mnie niesamowity żal nieznanego mi pochodzenia.
- Co cię tak bawi aniele? - Wycharczałem na co ten rykną, a ja poczułem łupanie w piersi, zdecydowanie poruszył moje serce do niemożliwego tępa. Niesamowite.
- A ty co żeś pił? - Wystękał w końcu opadając obok mnie ciężko jednocześnie coś pakując do ust. Zaciekawiony tym obiektem wczołgałem się na jego kolana wtulając w nie policzek, był taki przyjemny... Gdy poczułem jego woń uświadomiłem sobie, że nie powinienem mieć wątpliwość co do tego, że był aniołem. Nie byle jaki, bo moim, jedynym w swym rodzaju.
Dysząc ułożyłam się na nim sprawiając i tym samym, że przygnieciony moim ciężarem runął na podłogę. A ja rozkoszowałem się ciepłem jego obecności, które sprawiało naprawdę, że płonąłem żywym ogniem.
- Nie mam pojęcia, ale było to znakomite. - Wymruczałem wtulając się w jego tors. Nie miałem zamiaru ustąpić, chciałem się wsłuchać w jego serce i zrównać swój oddech z jego.
- Och... No pięknie, mam tego też żywy dowód, a dasz spróbować piesku? - Spytał jakby próbując uciec. Podniosłem na to lekko głowę, faktycznie próbował wstać, a mnie nie przypadło to do gustu i warknąłem tak też wyrażając swą opinie w tym temacie.
W dłoni jego dojrzałem ciasteczko, mój umysł może i był zdecydowanie bardziej otępiały, ale teraz zadziwiająco działał wręcz na pełnych obrotach. 
Złapałem kruche ciasto w zęby i pociągnąłem nie zważając na to, że ślinie mu również palce.
- A co powiesz na wymianę? Inaczej się nie zgodzę ! - Warknąłem rozluźniające szczękę, a zamiast tego zamykając usta na ciastku które w magiczny sposób od razu zostało rozluźnione w uścisku. Nie żałowałam nawet okruchów na płacach Tanith'a.
Usiadłem na nim mówiąc wyraźne nie, co do tematu jego samo obsługi i podałem mu świeżo nalanego trunku. 
- Smacznego - Uśmiechnąłem się promienie pozwalając mu usiąść.
- I jak? - Poprawiłem się na miejscu wyczekując relacji. Ten się zakrztusił.
- No dobre dobre.... - Zaśmiał się ale coraz to bardziej niepewnie. Znów ułożyłam się na nim, gładząc po napiętych brzuszku i z rozbawieniem przypatrywałem jego minie.
- Coś nie tak? - Jęknąłem ze smutkiem dociskając mocniej miejsce, które już od dłuższego czasu nie dawało mi spokoju, zdecydowanie tam było najcieplej, a to wręcz mnie torturowało, ledwo powstrzymywałem się od jęku.
- Ależ skąd. - Odpowiedział natychmiast patrząc w bok. Zaśmiałem się ta reakcja przypomniała mi pewne zdarzenie... Nigdy bym go nie przypuszczał wspomnieć w takiej chwili a jednak. Zobaczyłem przed sobą mojego starszego brata, Manusa i moją siostrę, trzymali się za ręce, mocno, z tym, że dziewczyna dociskała sobie jego do bioder.
- Gdzieś się tego nauczyła? - Pisnął nagle chłopak czerwony na twarzy. Na dziewczyna postawiła krok do tyłu ciągnąć go za sobą.
- Mama kiedyś zabrała mnie do miejsca gdzie tak robią... No i te obrazy... - Rozmarzyła się mała rozglądając się dookoła i nagle opadając Manusowi w ramionach wyginając się niemożliwe i prawie dotykając główką podłogi.
- Byłabyś świetną tancerką... - Bąknął szybko zaraz przyciągając ja do siebie.
- Tylko proszę miej na względzie swe zdrowie siostrzyczko. 
- Ach ty! - Pisnęła Mor waląc go lekko po klatce piersiowej.
- Może i jesteś starszy, ale nie mów mi co mam robić. Poza tym.... Kobiety są mądrzejsze! - Wybuchła zadzierając nosek do góry, Manus się zaśmiał ze złowieszczą miną i nim dziewczynka zdążyła uciec on ją ujął ponownie i począł łaskotać.
- Mam cie! 
Zachichotałem dysząc w koszule Tanith'a.
- Wiesz... Przypominasz mi kogoś... Mojego brata Manusa.

<Tanith? Mogeee leżeć tak dalej? Mój anieleee? *^*>