Szedłem lekkim kroczkiem, podśpiewując. Miałem ochotę podskakiwać i klaskać w dłonie. Mój umysł pochłonięty był wizją wielu pięknych świecidełek. Tak, byłem jak jakaś przerośnięta, ruda sroka i kolekcjonowałem ładne rzeczy. Do onyksów miałem szczególną słabość. Dlaczego? To bardzo długa historia... i do tego dość dołująca.Sprowadzała się do tego, że lubiłem na nie patrzeć i wciąż szukałem takiego, który najbardziej przypominałby mi... Dość!
Potrząsnąłem gwałtownie głową, chcąc odpędzić myśli.
Niewidziany zmierzałem do swojego lokum. Szybko wszedłem do mojego niedużego mieszkania, którego większą część stanowiły pułki z księgami. Były też liczne szafeczki, w których się gubiłem niejednokrotnie, biurko, przy którym leżały sterty pergaminów i nieduże łózko. Ciasne, ale własne. Choć tak skromne warunki zdecydowanie nie pasowały do mnie obecnego. Do złodzieja, potrafiącego oskubać kogoś do czysta i zostawić go w samych gaciach, a ten nie wiedział nawet, że został okradziony. Powinienem opływać w luksusy, ale... nie chciałem tego.
No dobra, ale teraz do dzieła. Trzeba zabrać co nie co. No i nie mogę zniknąć całkiem, nie ja. Ja jestem potrzebny, ale chciałem jechać. Zrobiłem coś czego nie lubiłem robić, to było oszustwo, ale musiałem. Wbiłem więc sztylet w swoją dłoń. Patrząc na lejącą się krew szeptałem słowa w języku, którego dawno temu nauczył mnie ktoś bardzo dla mnie ważny. Po chwili zerkałem na swoje drugie ja.
- Powodzenia - powiedział mi z dobrotliwym uśmiechem.
- Raty.... Ja tak serio wyglądam? - jęknąłem. Co innego widzieć się w lustrze, a co innego stać przed samym sobą, jeszcze tym drugim... Mniejsza...
- Weź coś ciepłego - przestrzegł mnie... ja... Kurcze, jak to dziwacznie brzmi...
- Spoko, spoko, dziadziu - wyszczerzyłem się do siebie, za co obdarowałem się uśmiechem. Ja faktycznie jestem taki słodki? Brr... To okropne...
Szybko pozbierałem potrzebne rzeczy. Miałem nieco złota, jedzenia, no i broń. Nie lubiłem korzystać z żelastwa, ale jak mus to mus. Niektórym nie idzie przetłumaczyć inaczej niż metodą "tłucz, aż natłuczesz rozumu".
Pognałem do stajni w pierwszej kolejności i przywitałem swoją blond ślicznotkę. Ruth'Ra, najszybsza klacz w całej Quaarii, a i poza nią nie miała zapewne sobie równych. No i moja towarzyszka.
Klacz zaczęła żwawo podskakiwać, nie mogąc ustać w miejscu.
- No no, ślicznotko, nie tak prędko. Musimy jeszcze przygotować twoją koleżankę, bo zabieramy z sobą pieska tropiącego - wyjaśniłem i, gdy Ruth'Ra była już gotowa podszedłem do Mgiełki. Była spokojna, ale szybka i wytrzymała. Będzie dobra dla mojego towarzysza.
- Poczekaj, maleńka - powiedziałem do swojej towarzyszki i ruszyłem do miasta.
Znalezienie chłopaka nie zajęło mi dużo czasu. Ja zawsze umiałem znaleźć to, czego potrzebowałem, szczególnie jeśli było mi już w jakiś sposób znajome.
- No, możemy ruszać - powiedziałem, siedząc na niedużym daszku i machając nogami. Aż mnie nosiło na myśl o wyprawie.
- No jak uważasz - burknął, jakoś bez entuzjazmu.
- Oj nie marudź, nie marudź, tylko zbieraj tyłek. Przygotowałem ci konia, żebyś nie musiał znów drałować piechotą, a i nie próbuj nic wywijać, bo znów zarobisz po łbie - przestrzegłem i pogroziłem mu palcem. - No, hop hop, w drogę, bo zdążę tu zapuścić korzenie.
<Carrick?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz