Patrzyłem jeszcze przez chwile na rudzielca siedzącego na daszku nade
mną, zaraz potem zeskoczył jak piłeczka pełen entuzjazmu, gotowy do
drogi i pełen ekscytacji. Doprawdy jak chciwość zmienia nastawienie
człowieka.
Gdy dosiadła już konia, a mnie samego przedstawił owej Mgiełce, na której miałem teraz podróżować, odchrząknąłem zwracając na siebie w końcu jego uwagę.
- Co jest? Przeziębiłeś się nie gadaj, że… - zaczął ze mnie kpić, ale ja mu przerwałem otwierając usta.
- Nie, po prostu zastanawia mnie fakt, że wciąż nie znamy swych imion. - burknąłem również wgramoliwszy się na konia, nie już z taką gracją jak mój towarzysz podróży. Nie byłem przyzwyczajony do jazdy konno, mogę nawet w skrytości powiedzieć, że nie za bardzo wiem jak to się robi, znaczy widziałem wielokrotnie takie rzeczy, ale na terenie górzystym skąd pochodziłem raczej były one nam niezbyt potrzebne stąd odzwyczajenie.
Swoich sił w jeździe może najwyżej próbowałem raz i to w dzieciństwie, dość wczesnym dzieciństwie.
Mężczyzna spojrzał na mnie dziwnie jakby mnie nie rozumiał, ale zaraz po chwili chyba coś mu się tam rozjaśniło i podreptał do mnie bliżej na koniu wyciągając dłoń w moim kierunku.
- Tanith, Tanith Vicky. - odwzajemniłem gest niepewnie, a gdy dotknąłem jego ręki przeszył mnie dreszcz, skądś znałem to uczucie. Tylko skąd..?
- Carrick Hargan - przedstawiłem się po chwili niezręcznego milczenia, teraz przez moją głowę przelatywało tysiące myśli. Tanith widząc moje roztrzepanie zmrużył oczy ze zniecierpliwieniem.
- Nie myśl tyle pieseczku, miło cię poznać i tak dalej, ale teraz ważniejsze są kamyczki, kamyczki! No ruszamy już już, bo nas noc zastanie! - popędzał mnie. Spojrzałem, więc w góry, po prawdzie właśnie miałem zamiar wrócić w tamto miejsce, miejsce moich narodzin, które opuściłem również z mojej woli. Modliłem się teraz byśmy nie natknęli się na nikogo mi znajomego.
Lekko i niepewnie stuknąłem konia piętami i ruszyłem w obranym przez moją pamięć i wyczucie kierunku… domu, czy też drogi do niego się nie zapomina. Zaraz za mną usłyszałem miarowe stukanie kopyt drugiego wierzchowca złodziejaszka, które przyśpieszało w miarę jak zbliżaliśmy się do granicy miasta.
Aż w końcu wyrwał do przodu, a ja zdębiały patrzyłem tylko na stróżki kurzu za nimi, mój rumak oczywiście nic sobie z tego nie robił, ale zaraz potem bez mojego pozwolenia i jakiegokolwiek ruchu pognał przyśpieszając do galopu za swoim panem. Przeraziłem się, zdezorientowany, bojąc się też, że zaraz przeoczę jakiś ważny element trasy. Nie minęło jednak dużo czasu jak mój wzrok przyzwyczaił się do pędu i mogłem spokojnie wypatrywać szlaków, które musieliśmy obrać, by dotrzeć na miejsce.
W mojej głowie jednak panował kolejny przerażający chaos, a dotyczyły on jednej osoby… A może raczej dwóch, różnych. Może to tylko moja paranoja, ale skąd on wiedział o tym, że dotarłem tu na piechotę, a do tego, że oberwałem laską w głowę, no dobrze może nie powiedział dosłownie laską, ale nie przypominam sobie żadnych dodatkowych świadków tego zdarzenia poza tą hołotą bandziorów, którzy teraz odczyniali odsiadkę w więzieniu. A na pewno nie on był wśród nich.
A do tego jego wypowiedź była mi już znana słowo w słowo z innych ust. Nie, to może po prostu zwykły przypadek. Popatrzyłem podejrzliwie na rysującą się powoli w oddali postać Tanith’a.
Zatrzymał się z tym swoim uśmieszkiem na twarzy czekając na mnie swojego pieska tropiącego, teraz nie byłem jednak w stanie patrzeć na niego w ten sposób co wcześniej. Dziwne naprawdę dziwne.
Żeby tak nabrać podejrzeń, a równocześnie szacunku do kogoś za jedynie uściskiem dłoni.
Obróciłem jednak głowę przed siebie, widząc, że jesteśmy na sporym wzniesieniu, z którego widać było mikry zarys zbocza z którego urządziłem sobie pokaźny ni bolesny zjazd, wciąż trochę pobolewały mnie żebra na to wspomnienie. Trzeba będzie jakoś ominąć te prawie prostopadłą ścianę konie się tam nie przedostaną, gdybyśmy byli przeszło wystarczyłoby się wspiąć za pomocą mięśni i założę się, że jemu by do wyszło koncertowo.
Zwróciłem się raz jeszcze w stronę zniecierpliwionego Tanith’a, nawet jego koń odzwierciedlał chyba jego stan ducha, bo przebierał nerwowo w miejscu.
- Słuchaj, moglibyśmy na chwile przystanąć? - spytałem nieśmiało, niepewny co dokładnie sam zamierzam, ale musiałem o to spytać.
- Co znowu?! - przewrócił oczami mężczyzna, jednak potulnie schodząc na ziemie i przeprowadzając konia na łąkę obok drogi, po czym przysiadł na trawie z głuchym stęknięciem i pomachał do mnie wyczekująco, widząc, że wciąż sterczę w miejscu. Zrobiłem to samo i opadłem obok niego. Zapadła cisza, a ja speszony kręciłem się w miejscu, obdarzany podejrzliwym spojrzeniem Tanith’a. Jednane co przerywało te bezdźwięczną chwile było mlaskanie koni, które swojsko żuły obok siebie źdźbła trawy. Jakby były na wspólnym obiedzie.
- Więc co ci chodzi po bym łbie młodzieńcze? - pospieszał mnie coraz to bardziej zdenerwowany czekaniem ognisto włosy. A ja siedząc obok niego na tyle blisko by czuć to co utwierdzało mnie już stu procentowo w mym przekonaniu biłem się z myślami jeszcze bardziej.
Zrozumiałem teraz, szacunek, którym mimo wszystko darzyłem tego złodzieja, ale czy na pewno tylko… Zacząłem powoli też kodować co znaczy to znajome uczucie, uczucie które przytłaczało… Tak to zdecydowanie mądrość, która biła od tego dziadka. Zdębiałem, zdębiałem tak, jak po pierwszym uderzeniu jego laski.
- Dziadzio? Eee… to znaczy Wielki Mędrzec? - wybełkotałem zmieszany, a ten obdarzył mnie poważnym, ale też zdezorientowanym spojrzeniem na pozór złowrogim zaraz jednak… Uśmiechnął się, wręcz roześmiał.
- Wypraszam sobie synku, czy ja wyglądam na starucha? Uraziłeś mnie… - burknął niby to speszony i zdegustowany, ja jednak wiedziałem swoje. To jedyne wytłumaczenie, a przynajmniej logiczne czemu o tym wszystkim wiedział i potrafił się wysłowić słowo w słowo zgodnie z tym co mówił Mędrzec.
Może, może i spotkałem go tylko raz i do tego się wygłupiłem, ale takie rzeczy się zapamiętuje, a jego aurę tym bardziej. Ściągnąłem brwi wciąż obserwując Tanith'a który zachował swojski spokój.
- Przykro mi, ale nie zmienię zdania, nie rzucam słów na wiatr i nie jestem tak głupi, jeszcze. - Spojrzałem w bok. - Może nie widać, ale mam dobrą pamięć i potrafię wychwycić kiedy coś się kłuci z rzeczywistością, a tu, tu jest coś mocno nie tak. Skąd wiesz, że dotarłem tu na nogach? I że był mi potrzeby koń? Gadaj!
Mężczyznę zamurowało, ale mimo wszystko nie ustępował i nie dał poznać po sobie emocji, które w nim eksplodowały, jakby się przed czymś bronił… Czyżbym trafił? Uśmiechałem się do siebie unosząc jedną brew.
- Skąd wiesz też, że oberwałem? Może nie powiedziałeś, że z laski, ale to szczegół bo ty i tak wiesz o tym, aż za dobrze. Mam racje? - ciągnąłem dalej widząc jak ten ugina się pod tym wszystkim, czyżbym jednak mógł tryumfować? Ha nie jestem głupim psem, psy też mają swój rozum!
- No ? Dziadziusiu? Bo będziemy tu tak sterczeć i onyksy nam sprzed nosa uciekną. - rzuciłem chyba dość znacznym argumentem.
<Tanith? Lub też Mędrcze, jak kto woli>
Gdy dosiadła już konia, a mnie samego przedstawił owej Mgiełce, na której miałem teraz podróżować, odchrząknąłem zwracając na siebie w końcu jego uwagę.
- Co jest? Przeziębiłeś się nie gadaj, że… - zaczął ze mnie kpić, ale ja mu przerwałem otwierając usta.
- Nie, po prostu zastanawia mnie fakt, że wciąż nie znamy swych imion. - burknąłem również wgramoliwszy się na konia, nie już z taką gracją jak mój towarzysz podróży. Nie byłem przyzwyczajony do jazdy konno, mogę nawet w skrytości powiedzieć, że nie za bardzo wiem jak to się robi, znaczy widziałem wielokrotnie takie rzeczy, ale na terenie górzystym skąd pochodziłem raczej były one nam niezbyt potrzebne stąd odzwyczajenie.
Swoich sił w jeździe może najwyżej próbowałem raz i to w dzieciństwie, dość wczesnym dzieciństwie.
Mężczyzna spojrzał na mnie dziwnie jakby mnie nie rozumiał, ale zaraz po chwili chyba coś mu się tam rozjaśniło i podreptał do mnie bliżej na koniu wyciągając dłoń w moim kierunku.
- Tanith, Tanith Vicky. - odwzajemniłem gest niepewnie, a gdy dotknąłem jego ręki przeszył mnie dreszcz, skądś znałem to uczucie. Tylko skąd..?
- Carrick Hargan - przedstawiłem się po chwili niezręcznego milczenia, teraz przez moją głowę przelatywało tysiące myśli. Tanith widząc moje roztrzepanie zmrużył oczy ze zniecierpliwieniem.
- Nie myśl tyle pieseczku, miło cię poznać i tak dalej, ale teraz ważniejsze są kamyczki, kamyczki! No ruszamy już już, bo nas noc zastanie! - popędzał mnie. Spojrzałem, więc w góry, po prawdzie właśnie miałem zamiar wrócić w tamto miejsce, miejsce moich narodzin, które opuściłem również z mojej woli. Modliłem się teraz byśmy nie natknęli się na nikogo mi znajomego.
Lekko i niepewnie stuknąłem konia piętami i ruszyłem w obranym przez moją pamięć i wyczucie kierunku… domu, czy też drogi do niego się nie zapomina. Zaraz za mną usłyszałem miarowe stukanie kopyt drugiego wierzchowca złodziejaszka, które przyśpieszało w miarę jak zbliżaliśmy się do granicy miasta.
Aż w końcu wyrwał do przodu, a ja zdębiały patrzyłem tylko na stróżki kurzu za nimi, mój rumak oczywiście nic sobie z tego nie robił, ale zaraz potem bez mojego pozwolenia i jakiegokolwiek ruchu pognał przyśpieszając do galopu za swoim panem. Przeraziłem się, zdezorientowany, bojąc się też, że zaraz przeoczę jakiś ważny element trasy. Nie minęło jednak dużo czasu jak mój wzrok przyzwyczaił się do pędu i mogłem spokojnie wypatrywać szlaków, które musieliśmy obrać, by dotrzeć na miejsce.
W mojej głowie jednak panował kolejny przerażający chaos, a dotyczyły on jednej osoby… A może raczej dwóch, różnych. Może to tylko moja paranoja, ale skąd on wiedział o tym, że dotarłem tu na piechotę, a do tego, że oberwałem laską w głowę, no dobrze może nie powiedział dosłownie laską, ale nie przypominam sobie żadnych dodatkowych świadków tego zdarzenia poza tą hołotą bandziorów, którzy teraz odczyniali odsiadkę w więzieniu. A na pewno nie on był wśród nich.
A do tego jego wypowiedź była mi już znana słowo w słowo z innych ust. Nie, to może po prostu zwykły przypadek. Popatrzyłem podejrzliwie na rysującą się powoli w oddali postać Tanith’a.
Zatrzymał się z tym swoim uśmieszkiem na twarzy czekając na mnie swojego pieska tropiącego, teraz nie byłem jednak w stanie patrzeć na niego w ten sposób co wcześniej. Dziwne naprawdę dziwne.
Żeby tak nabrać podejrzeń, a równocześnie szacunku do kogoś za jedynie uściskiem dłoni.
Obróciłem jednak głowę przed siebie, widząc, że jesteśmy na sporym wzniesieniu, z którego widać było mikry zarys zbocza z którego urządziłem sobie pokaźny ni bolesny zjazd, wciąż trochę pobolewały mnie żebra na to wspomnienie. Trzeba będzie jakoś ominąć te prawie prostopadłą ścianę konie się tam nie przedostaną, gdybyśmy byli przeszło wystarczyłoby się wspiąć za pomocą mięśni i założę się, że jemu by do wyszło koncertowo.
Zwróciłem się raz jeszcze w stronę zniecierpliwionego Tanith’a, nawet jego koń odzwierciedlał chyba jego stan ducha, bo przebierał nerwowo w miejscu.
- Słuchaj, moglibyśmy na chwile przystanąć? - spytałem nieśmiało, niepewny co dokładnie sam zamierzam, ale musiałem o to spytać.
- Co znowu?! - przewrócił oczami mężczyzna, jednak potulnie schodząc na ziemie i przeprowadzając konia na łąkę obok drogi, po czym przysiadł na trawie z głuchym stęknięciem i pomachał do mnie wyczekująco, widząc, że wciąż sterczę w miejscu. Zrobiłem to samo i opadłem obok niego. Zapadła cisza, a ja speszony kręciłem się w miejscu, obdarzany podejrzliwym spojrzeniem Tanith’a. Jednane co przerywało te bezdźwięczną chwile było mlaskanie koni, które swojsko żuły obok siebie źdźbła trawy. Jakby były na wspólnym obiedzie.
- Więc co ci chodzi po bym łbie młodzieńcze? - pospieszał mnie coraz to bardziej zdenerwowany czekaniem ognisto włosy. A ja siedząc obok niego na tyle blisko by czuć to co utwierdzało mnie już stu procentowo w mym przekonaniu biłem się z myślami jeszcze bardziej.
Zrozumiałem teraz, szacunek, którym mimo wszystko darzyłem tego złodzieja, ale czy na pewno tylko… Zacząłem powoli też kodować co znaczy to znajome uczucie, uczucie które przytłaczało… Tak to zdecydowanie mądrość, która biła od tego dziadka. Zdębiałem, zdębiałem tak, jak po pierwszym uderzeniu jego laski.
- Dziadzio? Eee… to znaczy Wielki Mędrzec? - wybełkotałem zmieszany, a ten obdarzył mnie poważnym, ale też zdezorientowanym spojrzeniem na pozór złowrogim zaraz jednak… Uśmiechnął się, wręcz roześmiał.
- Wypraszam sobie synku, czy ja wyglądam na starucha? Uraziłeś mnie… - burknął niby to speszony i zdegustowany, ja jednak wiedziałem swoje. To jedyne wytłumaczenie, a przynajmniej logiczne czemu o tym wszystkim wiedział i potrafił się wysłowić słowo w słowo zgodnie z tym co mówił Mędrzec.
Może, może i spotkałem go tylko raz i do tego się wygłupiłem, ale takie rzeczy się zapamiętuje, a jego aurę tym bardziej. Ściągnąłem brwi wciąż obserwując Tanith'a który zachował swojski spokój.
- Przykro mi, ale nie zmienię zdania, nie rzucam słów na wiatr i nie jestem tak głupi, jeszcze. - Spojrzałem w bok. - Może nie widać, ale mam dobrą pamięć i potrafię wychwycić kiedy coś się kłuci z rzeczywistością, a tu, tu jest coś mocno nie tak. Skąd wiesz, że dotarłem tu na nogach? I że był mi potrzeby koń? Gadaj!
Mężczyznę zamurowało, ale mimo wszystko nie ustępował i nie dał poznać po sobie emocji, które w nim eksplodowały, jakby się przed czymś bronił… Czyżbym trafił? Uśmiechałem się do siebie unosząc jedną brew.
- Skąd wiesz też, że oberwałem? Może nie powiedziałeś, że z laski, ale to szczegół bo ty i tak wiesz o tym, aż za dobrze. Mam racje? - ciągnąłem dalej widząc jak ten ugina się pod tym wszystkim, czyżbym jednak mógł tryumfować? Ha nie jestem głupim psem, psy też mają swój rozum!
- No ? Dziadziusiu? Bo będziemy tu tak sterczeć i onyksy nam sprzed nosa uciekną. - rzuciłem chyba dość znacznym argumentem.
<Tanith? Lub też Mędrcze, jak kto woli>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz