Patrzyłem przez chwile na Tanith’a wpatrzony w jego
usta które przed chwilą lekko uchylone układały się w przeróżne części
zdania, a właściwie pytania które postanowił mi wspaniałomyślnie zadać.
Oko
za oko ? Naprawdę aż tak bardzo uraziłem go, a właściwie zapędziłem w
kozi róg zadając takie a nie inne pytanie? Czy to nie normalne, że pies
który wyczuł trop pragnie za nim podążać aż do źródła?
Z
trudem przełknąłem łyk wina którego przed chwilą nabrałem do ust. A było
to na tyle głośne by rudzielec siedzący przede mną mógł dosłyszeć
rosnące we mnie napięcie i posłać mi uśmiech który jasno mówił iż jeśli
nie wyduszę tego teraz… trudno, zaatakuje później.
Ale nie da sobie z tym spokoju.
Brawo futrzaku! Potknąłeś się idąc własnym świeżo wytyczonym szlakiem!
-
No dobra, co chcesz dokładnie wiedzieć ? Hm? - Burknąłem krzyżując ręce
na piersi. Tak byłem zły, ale bardziej na siebie, mogłem przewidzieć to
wszystko, nie ma nic bez porządnego wynagrodzenia lub przynajmniej
równo wartość. Ja miałem nigdy więcej o tym nie wspominać, a nawet nie
myśleć, co dopiero opowiadać ze szczegółami których właśnie domagał ów
jegomość który ogłupiał mnie pod każdym względem.
- Manus. -
Oświadczyłem po dłuższej chwili ciszy odwracając niby to od niechcenia
spojrzenie od mojego “napastnika”, choć sam przecież nie byłem lepszy. A
że on nawet nie był łaska mi odpowiedzieć dalej torturując,
postanowiłem ulec jego zachcianką i sam znaleźć stosowny początek, uznać
też jaki ma być tego definitywny koniec.
Nie usłyszałem odpowiedzi, nawet odchrząknięcia, nie miał zamiaru mi przerwać.
Zdziwiony zerknąłem w stronę Tanith’a. Ten siedział dalej jak był z tym, że jego wyraz twarzy świadczył o głębokiej zadumie.
Krótka
pamięć? Pomóc? Czy uznać, że to moje szczęście? Mimo wszystko jednak
rozluźniając się z uśmiechem ułożyłem się na stole przeciągając na wzór
rozleniwionego kota i nabrałem lekko powietrza w usta.
- Mój
starszy brat, Manus. Wspominałem już o nim… Jak widać mam słabość do
rudzielców. - Schowałem się po tych słowach nieznacznie w splocie
własnych ramion bo poczułem jak na moich policzkach pojawia się
wkurzając ciepły i mrowiący rumieniec. Jęknąłem nie przekonany wciąż o
rozwinięciu, a właściwie drążeniu tego dość specyficznego dla mnie
tematu.
- On nie był Makh'Araj? - Tanith zdawał się
niesamowicie zdziwiony. Nie wiem czemu ale jakoś nie specjalnie
widziałem ku temu podstawy. Czyżby doprawdy uważał, że moja matka była
na tyle potulna by uparcie sterczeć jak kolek w gównie jakie jej
zmalował ojciec. Co by dało jej kręcenie z innym przedstawicielem jej
rasy skoro właśnie w tych kręgach była najbardziej pogrążona, próbowało
uciec. To chyba dość zrozumiałe.
- Nie... Był rdzawy, matka ponownie nie miała na tyle szczęścia by uciec, niestety.
Manus...
Chyba nie musze wspominać o tym, że jest mieszanką z Zarkiem. Nigdy nie
dociekałem jednak kim był ten mężczyzna, jakoś też i teraz nie podłodze
mi o tym myśleć… cóż. - Obdarzyłem Tanith’a iście oskarżycielskim
spojrzeniem na co ten w końcu się zaśmiał.
- I tak bym o to
spytał tak jak i ty mnie. Oj przed takimi sprawami nie da się uciec,
prawda Kerenzo? - Na jego słowa od razu obróciłem się leniwie na
krześle. Rzeczywiście w drzwiach stała mama, jej spojrzenie błądziło po
pokoju z politowaniem.
- Może i tak… Ale doprawdy chłopcy, czy
wy zawsze musicie tak narobić wokół siebie chaosu ? - Westchnęła
wkraczając śmiało do pokoju i podnosząc z podłogi najwidoczniej
zgarniętą przeze mnie zeszłej nocy koszule Tancia.
- Ależ ja
zastałem to pomieszczenie właśnie w takim stanie gdy wróciłem. Oj
Carrcio, Carrcio co z ciebie wyrosło? - Uznał melodyjnie opierając
buciory o stół. Spoglądałem przez chwile jak błoto skrusza się na blat,
po czym napierając silnie powietrza w usta, chuchnąłem posyłając
sproszkowany brud na rudzielca.
- No ej! - Jęknął strzepując rozpaczliwie drobinki które już zdążyły ubrudzić materiał.
-
O moim rozwoju pogadamy później… Mam dokończyć ? Nie ? Och jaka ulga ! -
Uśmiechnąłem się szeroko do niego, nie ukrywając złośliwość w tym
zawartej.
Poczułem jednak dłoń matki na swoim ramieniu, a właściwie dwie dłonie prostujące mnie na krześle.
-
Nie garb się słońce moje. A o czym to rozmawiacie? - Spytała
wzmacniając nacisk swoich dłoni tak że niemal mogłem się poczuć jak
przygwożdżony do oparcia.
Świat jest przeciwko mnie !
-
Ach takie sobie skromne zwierzenia miłosne co nie słodziaku? - Tanich
sięgnął po kolejny łyk z niesamowitą radością, czy to od trunku czy od
sytuacji… Nieważne kipiał niesamowicie mnie irytującą radochom.
-
Och! Chętnie też się przyłącze, przyda się chwila relaksu prawda ? -
Przez chwile miałem wrażenie jakby wszystkie kości u dłoni miały popękać
pod nagłym napływem nieznanej mi siły. Zdecydowanie czułem się
osaczony, nawet jeśli napastnicy tego nie są świadomi… W co wątpię,
bardzo, ale to bardzo.
Nie odezwałem się jednak słowem tylko patrzyłem jak Krenza usadawia się wygodnie na skraju łóżka.
Nastała
cisza, choć to pewnie ode mnie oczekiwano kontynuacji tematu.
Spojrzałem na obydwoje spode łba dając co zrozumienia iż nie mam
najmniejszego zamiaru zaczynać tej farsy od nowa.
- Carrcio wspominał mi parę razy o Manusie. - Zaczął niby niepewnie, choć to zupełnie do niego nie pasowało.
Jednak zaczął się teraz interesować bardziej obecnością mojej mamy, ja za to mogłem odetchnąć z ulgą.
Kobieta posłała mu zdziwione spojrzenie, a potem zaraz posłała mi pytające, pełne zmartwienia spojrzenie.
Wiedziałem
o co chodzi, tak samo jak ona wiedziała, że jest dla mnie ciężkie
wspominanie tematu ukochanego brata… Może nawet zbyt kochanego.
-
Musisz niesamowicie wpływać na mojego syna by ci był w stanie o nim
wspomnieć. - Oznajmiła zamyślona, nie widziałem gdzie jej myśli błądzą
ani nie byłem pewny czy chciałbym je poznać, ale jedno było pewne gdy
mój język na ten temat się rozwiązał nie byłem trzeźwy.
- No
tak, Manus na pewno był kimś kogo nie tak łatwo zapomnieć jak być może
by się chciało z tym, że zmarł i to chyba największy problem tego
tematu. - Krenza posmutniała pocierając niespokojnie dłonie.
Teraz
nawet Tanith nie odważył się drążyć tematu dalej, choć widać było, że
ten temat należy teraz do jednego z jego priorytetów, choć przecież
powinien zemrzeć wraz z właścicielem tego imienia.
Poczułem
wilgoć na policzkach i szybko przetarłem twarz dłoniom, niestety jednak
nim zdążyłem zatuszować wszelkie strony nagłego wybuchu gorzkich emocji
poczułem na sobie spojrzenie kobiety.
- Zastanawiało mnie
zawsze czy gdybym bardziej się uparła zdołała bym uciec, patrzyć jednak
na późniejsze zdarzenia… Nie żałuje, że i on mnie zostawił, bo nie miała
bym jeszcze dwójki tak wspaniałych dzieci.
Widziałem
szczerość w jej oczach, uśmiech. Mimo tego co przeżyła pod dachem naszej
starej chaty nie żałowała ani chwili. Bo przecież zawsze trzeba się
dopatrywać pozytywów.
- On? - Drążył jednak dalej temat
Tanith. Nie miałem pojęcia co go tak wzięło na po poznawanie wszelkich
sekretów o jakie ja nikogo nie miał bym odwagi zapytać.
- A
czy to teraz aż tak ważne… Jeśli już czepiać się strasznie szczegółów to
dość mocno uderzyło mnie podobieństwo gdy po raz pierwszy ciebie
spotkałam.
Sytuacja stawała się coraz cięższa, ze zwykłych
żartów zeszliśmy na trochę przygnębiające tematy, to też postanowiłem
zrobić największe głupstwo które przecież mogło mi dziś ujść jednak
płazem.
Choć po prostu może potrzebowałem się zwierzyć. Nawet jeśli mama te historie dość dobrze znała.
-
Miałem też… dziewczynę. - Z trudem przeszło mi przez gardło to
stwierdzenie, bo nie dość, że nie było do końca prawdą to i budziło we
mnie uczucie niechęci. A przecież to tak bardzo nie fair.
- No
proszę ! Czego ja się jeszcze dziś nie dowiem?! No zadziw mnie kochasiu!
- Zaśmiał się mało szczerze Tanith i opróżniając do dna swoją porcje
alkoholu. Dobrze, bo pewnie by się udławił.
- Miezga, tak się
nazywała i była dość… Nadopiekuńcza…- Przerwał mi wypowiedzi lekki, ale
nagły chichot matki, zadziwiające jak szybko zmieniała nastawienie do
całokształtu sytuacji. No, ale fakt, że znała te historie zupełnie ja
usprawiedliwiał.
Bo to była jednak wielka komedia…
-
Widzisz, nie obejrzałem się nawet gdy przy mnie się pojawiła, byłem
jednak obojętny z wiadomych mi od dawna przyczyn, ona była natomiast
jeszcze bardziej obojętna wszelkim moim protestom.
Jej miłość
była specyficzna i niekiedy bolesna, fizycznie bolesna. Miezga była dla
mnie bardziej niczym opiekunka, nie pozwalała mi prawi że kopnąć
pierwszych lepszych kamyczków na drodze, wspinać się po górskich
szlakach bo jeszcze sobie coś jej mały najdroższy książę zrobi. Sam nie
wiedziałem czy uznać to za miłość czy za nadzwyczaj gorliwą opiekę nad
dzieckiem, gdyby nie doszło do niebezpiecznych dla mnie, coś też jakby
przerażających zbliżeń. - Na samo wspomnienie przymykałem oczy i
trzęsłem. Nie omieszkałem tego też i zauważyć swym bystrym okiem Tanith.
Pozostawił to jednak bez komentarza.
No proszę mam wiernego słuchacza.
-…
Była ślina i jej okazywanie czułości nie mogłem nazwać delikatnym, cóż i
tak byłem wiecznie posiniaczony… Znowu, jak miałem się czuć gdy dopiero
co już od jednego oprawcy się wyrwałem, od bólu ran. Nie,
przesadzam może bo ona po prostu nie wiedziała kiedy przestać… Czy ja
naprawdę jest tak prowokująco słodki? - Spytałem opierając się rękami o
stół. Wpatrywałem się uparcie w rudzielca oczekując reakcji.
Przygryzł lekko wargę uciekając wzrokiem… Rozumiem.. Byłem zgubiony od początku.
-
No więc owe czułostki działy się z taką częstotliwością, że panikowałem
zatracając się w czasie, a nim się obejrzałem stało się to najgorsze.
Rok
temu jak nie więcej, zupełnie niczego nieświadom cieszyłem się
niezwykłą chwilą wolności, naprawdę niezwykłą. Nie trwało to jednak
długo bo wystarczyło tylko krążyć po rynku, a tu nagle krzyk. Znajomy, a
jak! Co dziwne nie podekscytowany i przepełniony słodyczą jak zawsze, a
pełen błagania.
Oczywiście
pobiegłem do jego źródła… i to był błąd ciągnący za sobą niezły splot
innych. - Na ten fragment opowieści nawet śmiech matki ucichł. Pamiętała
to dobrze.
Kontynuowałem więc bez ogródek by mieć to po prostu
za sobą, naprawdę nie chciałem Nidy tego powtarzać na głos, ale może i
to mi pomoże, znowuż boje się efektu, być może kolejnego tragicznego
błędu.
Spojrzałem na Tanith'a z bólem w oczach. Czy będzie na mnie patrzył tak samo?
-
Miezga pochwycona w ramiona obcego mi zupełnie faceta, cóż nie musiałem
wiele się zastanawiać by wiedzieć o tym, że właśnie mi ją odebrano…
odebrano niewole. Po raz kolejny poczułem lekkość na sercu. - W tej
właśnie chwili niemal usłyszałem ponownie ten krzyk pełen błagania,
nawoływanie mojego imienia.
- Chciała bym o nią walczył,
wierzyła że to zrobię bo przecież miałem ją kochać tak jak ona mnie. Tak
ona sądziła z tym, że nigdy nie było w tym prawdy. Postrzegałem ją jako
pułapkę dla mojego życia, wielokrotnie odmawiałem jakichkolwiek
przysiąg choć już nie raz prawi wpadłem po całość. Ale teraz
miałbym szansę… Już miałem odejść od tak głuchy na, na to wszystko, ale
nie potrafiłem, więc wrzasnąłem na tego goliata, jednak co mogłem
zrobić. Byłem znacznie drobniejszy od tego faceta, nawet teraz byłbym
przy nim krasnalem, a przecież minął może ponad rok od tych zdarzeń.
Stać
mnie było jedynie na przeprosiny, kolejny błąd. Miezga doznała furii,
wyzwała na pojedynek tego goliata, z tym, że dopiero podczas walki
opamiętała się przypominając sobie o swej przysiędze dla rodziny. Tak,
nie była ona już tak młoda co dodatkowo udziwnia nasz stosunek. A
przyrzekła ona rodzinie że nigdy więcej nie postawi się mężczyźnie i
jeśli któryś ją zechce ma brać co podarował jej los. Odeszła więc
stamtąd bez słowa pożegnania, a mimo ciężkiej sytuacji ulgła na sercu.
<Tanith?>