- Jak się czujesz Say? - Spytałam gdy tylko wóz się zatrzymał i skończyłam rozmawiać z ojcem. Usiadłam obok niej i opatuliłam ramieniem podczas gdy mężczyzna skierował się do budynku przy którym się zatrzymaliśmy. Nie byłam zbyt pewna tego co robił dlatego też odbyłam z nim uprzednio rozmowę.
Tato jednak stwierdził, że nie potrzebnie się martwię, owszem słusznie iż podchodziłam do każdego szczegółu tej podroży z taką uwagą, ale to nie znaczy, że mamy nie mieć szansy odpocząć jak ludzie, a nie zwierzęta w lesie. Dodatkowym jego zaś argumentem nie do przebicie była jego napęczniała sakiewka.
Nie podobało mi się zbytnio jego nastawienie do innych na zasadzie chciwych i sprzedajnych istot, ale może w tym wypadku miał słuszność... Zresztą nieważne, interesuje mnie tylko fakt spokojnej podróży do domu bez przykrości i żeby w końcu cały czas napięte ciało Say mogło zaznać spokoju.
- D.. Dobrze... To znaczy... A ty? - Wybudziłam ją z głębokich rozmyślań to było widać, zwróciła w moją stronę twarzyczkę, jakby spoglądała na mnie. Choć dobrze wiedziałam, że było to niemożliwe i nie ukrywałam smutku który przez to odczuwałam. Say widywała mnie tylko w swoich wizjach.
Nie kwestionowałam nigdy ich dokładności, ale naprawdę, wolała bym się kiedyś dziewczynie pokazać... Cóż po prostu od tak.
- Jeśli cię odzyskałam to zdaje się również dobrze... - Szepnęłam jej do ucha, biorąc w ramiona i przykrywając nas obie obszernym materiałem na kształt koca który teraz skrywał większą część ładunku na wozie w tym i naszą dwójkę. Say pisnęła cicho nie wiedząc o co mi chodzi i przez moment, jakby drgała, gdy jednak poczuła wszechogarniające nas ciepło i moją bliskość, uspokoiła się odrobinę.
- Tęskniłam. - Oznajmiłam nachylając się powolutku do jej ust, muskając jej zaciśnięte z początku wargi, językiem. By chwile później, dosłownie chwile zatopić się w naszych ustach nawzajem. Nasze języki się razem splotły tak jakby stwierdziły jednomyślnie, że już nigdy nie pozwolą sobie na tak długą rozłąkę.
Ułożyłam się wygodnie na dnie wozu, ciągnąc za sobą Say, mocno do siebie przyciskając i błądząc dłońmi po jej ciele skrytym pod materiałem sukienki. Bardzo chłodnej sukienki.
- Nie chciała byś czegoś cieplejszego ? Wieczór zdaje się być chłodny. - Napomknęłam, gdy dziewczyna z różowiutkimi policzkami uwolniła się z pocałunku, wtulając w moją klatkę piersiową, przymykając oczy z zadowoleniem. Nie sposób był się również nie uśmiechnąć gdy i na jej twarzyczce gościł ten wyraz.
Dawno go zresztą nie dane mi było oglądać.
- Pięknie pachniesz... - Wymruczała, wciskając twarzyczkę w materiał mojej sukni.
- Dziękuje, mam trochę ubrań i olejków dla ciebie. Jeśli tylko zapragniesz możesz pachnieć jeszcze lepiej niż ja, choć według mnie twój zapach zawsze będzie najsłodszą wonią. - Say zadygotała, ale tym razem nie w ramach odruchu, czy zimna. Śmiała się.
- Kłamiesz, dobrze wiem, że wyglądam okropnie. - Sapnęła bawiąc się moimi włosami.
- Say, ty kwitniesz niezależnie od tego co byś zrobiła. Mogła byś wpaść w kałuże błota, a to i tak nie umniejszy twojej słodyczy.
- Też jesteś słodka, drobna, delikatna i co najważniejsze zawsze ciepła... - Zaszeptała szeroko ziewając i podkurczając bardziej nogi. Zasnęła po niedługiej chwili później.
-Abyss? Say? - Usłyszałam i niemal podskoczyłam przerażona, na tak głośny ton głosu ojca.
Mężczyzna odchylił materiał i uśmiechnął się ciepło zastając nas w tej że sytuacji.
- Cicho tato... Obudzisz ją. - Syknęłam gdy temu zebrało się na śmiech.
- Dobrze, dobrze tylko nie gryź.- Wydusił spod tłumiącej jego rozbawienie dłoni. Po czym postanowił po niedługiej chwili coś dodać.
- Dobrze z tego co widzę zrobiłem biorąc wam dziewczyny osobny pokoik z jednym łóżkiem...
- Rayflo! - Pisnęłam na co ten się skrzywił.
- Ta - to, nie Rayflo.
- Przepraszam, a teraz trzeba ją przenieść do tego łóżka i zabrać bagaże. - Zaczęłam wyliczać lekko się podnosząc, Say nieco głośniej tylko mruknęła i spała dalej.
- Tato, proszę zanieś ja do pokoju, ja spróbuje coś zaradzić z bagażem.
Say? Jak tam się czujesz niesiona przez Ray'a ? xd
sobota, 11 kwietnia 2015
niedziela, 5 kwietnia 2015
Od Jashy (do Manusa)
Przesunęłam dłoń po obiciu kanapy, szukając czegoś, a konkretniej kogoś, kto powinien być tu teraz ze mną. Nic jednak nie znalazłam. Otworzyłam więc niechętnie oczy i ziewnęłam leniwie. Ostatnio był ze mnie straszny śpioch. Bywało mi też zimno, a wtedy byłam nieco ospała. Było to niby naturalne u Kargijczyków, ale nigdy jakoś mnie nie dopadła, a teraz? No proszę. Możliwe, że było to skutkiem ubocznym odstawienia większości specyfików jakimi się poiłam do lat.
Tak czy owak z niechęcią odkryłam się i usiadłam, by przeciągnąć się i wstać.
- Manus?! - zawołałam.
Nie otrzymałam odpowiedzi, więc domyśliłam się, że znów wyszedł.
Ruszyłam więc do łaźni. Następnie ubrałam się wybierając zwiewną szatę, której przecież nawet nie lubiłam. Była zbyt kobieca, zbyt fikuśna, a nadmiar materiału krępował ruchy i zawadzał. A mimo to pasowała mi do dzisiejszego nastroju. I do pierścionka, który zdobił mój palec i na który nie potrafiłam się napatrzyć.
Szłam właśnie do swojej pracowni, gdy stanął przede mną Azor. Stwór zaczął bełkotać coś, powarkując i mrucząc gardłowo.
Dość problematyczne było to jego bełkotanie i niezdolność do mówienia. Czasem owszem wychodziły mu pojedyncze, niezbyt skomplikowane słowa, ale nic poza tym. Azorek był świetnym ochroniarzem, tragarzem i siepaczem, ale myślenie było dla niego czymś zupełnie nieosiągalnym.
Zrozumiałam tylko tyle, że mam za nim iść. Zrobiłam to więc, pozwalając się prowadzić. Ku mojemu zaskoczeniu droga była znajoma... Niepokoiło mnie to, że znalazłam się w tej felernej części lasu, którą starałam się skrzętnie omijać, zwalczając tym samym chęć pozostawianie po sobie bardzo zmaltretowanego trupa jednej kobiety.
Czułam gorzki, gęsty jad spływający do moich ust. Obecny zawsze gdy byłam zdenerwowana. To działo się automatycznie, ta gotowość do walki, obrony. Wystarczyło splunąć komuś w oczy jadem, zatopić kły w jego ciele, a był już całkiem na mojej łasce.
Stanęłam na skraju lasu, przeklinając długą suknię która łapała po drodze drobne gałązki.
Mój wzrok padł na Manusie i... Isil stojącej w pewnej odległości od niego.
Mój ukochany obrócił się w moją stronę i zaprosił bliżej gestem dłoni. Nie bardzo wiedziałam co to ma być. Co to ma znaczyć i czemu jesteśmy tu razem. Podeszłam jednak do Manusa, czujna i gotowa do ewentualnego skoku na gromiącą mnie wzrokiem blondynkę.
Stanęłam tuż obok mężczyzny, nieco nawet z tyłu, by mnie zanadto nie kusiło, i ujęłam jego dłoń.
Oczy Isil powędrowały do pierścionka na moim palcu.To co było w jej oczach, zaskoczenie, ukłucie wściekłości, sprawiło mi ogrom radości i wykrzywiło moje usta w uśmiechu. To ja tu triumfowałam. To ja stałam obok Manusa i to moją dłoń on ściskał. Jego oczy spoglądały na mnie, a usta złożyły pocałunek na moim policzku.
- Widzę, że ładnie się razem... bawicie - syknęła Isil spoglądając na mnie tak, jakby chciała zabić mnie wzrokiem.
Szczerze powiedziawszy miałam ochotę zrobić jej coś o wiele gorszego niż tylko ją zabić.
- Isil... Chciałbym po prostu, żebyśmy zaprzestali tych wojen. Chcę z Jaszczureczką zacząć od nowa... Założyć rodzinę... Nie chcę żyć przeszłością. Może i ty powinnaś...
- Żyć przeszłością?! Zaczynać od nowa?! Zakładać rodzinę?! - warczała blondynka.
Spięłam się gotowa skoczyć i szponami rozryć ten jej rozwrzeszczany pysk, patrzeć jak dławi się własną krwią, łyka własną zdartą z ciała skórę.
- Nie drzyj się, bo jęzor ci wyrwę - ostrzegłam, wkładając w to tyle spokoju, na ile byłam w stanie.
- Spokojnie Gadzinko... - wymruczał mój narzeczony, mocniej ściskając moją dłoń, choć moje szpony mogły poranić jego ciało.
- Gadzinko.. - zakpiła kobieta. - A wasze dzieci to co? Wykluje wam się kłębowisko węży? Ciekawe kochasiu jak z nimi sobie poradzisz... Wężowatym trudno karki poprzetrą... - nie skończyła, bo Manus z głośnym warknięciem skoczył w jej stronę.
<Manus? Cóż Ty wyczyniasz?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)