Stałem, spoglądając w puste, czarne oczy. Oczy kiedyś mi bliskie, kiedyś kochane, kiedyś pałające miłością... kiedyś...
To było kiedyś...
Dawno, zanim jeszcze moje życzenie się spełniło, zanim dostałem życie, którego nie potrafiłem właściwie wykorzystać dostałem coś o wiele cenniejszego. Miłość. Najcenniejsze uczucie na świecie. Byłem kochany. Przez rodziców, rodzeństwo, przez wspaniałą kobietę. Nie umiałem tego docenić, chciałem więcej, zbyt wiele. Dostałem to, gdy płakałem, ostatkiem sił, kurczowo trzymałem się nici życia. Byłem już wtedy skazany na porażkę. Nie było dla mnie ratunku, a śmierć zaciskała dłonie na moim sercu, które zabiło w mojej piersi ostatni, raz. Usłyszałem wtedy krzyk. Straszny, pełen cierpienia, świdrujący cały świat wokół, przebijający się do mnie, zza woalu gęstego szkarłatu, za którym była tylko ciemność. Dalej był ból, tak silny, że wszystko co do tej pory przeżyłem było niczym. Ból, który sprawił, że zacząłem pragnąć śmierci, od której zawsze tak uciekałem. Wypełniał całe moje istnienie, zacisnął krtań tak, że nie mogłem nawet krzyczeć, wycisnął krwawe łzy z moich oczu, sprawił, że mięśnie napięły się, niemal zrywając ścięgna, a kości trzeszczały jakby miały za chwile popękać. Ale w raz z bólem przyszła siła. Nieznana mi dotąd, obca, zabierająca moje ciało i duszę, kształtująca je wedle własnej woli. Ta siła sprawiła, że moje serce znów zabiło, płuca złapały powietrze, a ból odpuścił tak szybko, jak nastał.
Nie wiem jak długo leżałem, oszołomiony, bojąc się otworzyć oczy czy choćby drgnąć. W końcu jednak powoli rozchyliłem powieki. Światło zakuło mnie w oczy, po chwili jednak niemiłe wrażenie minęło, a ja uniosłem się. Zobaczyłem wokół siebie swoich rodziców. Wpatrywali się we mnie szeroko otwartymi oczyma. W ich oczach lśniły łzy, nie mieli jednak odwagi by podejść do łoża, na którym leżałem. Podążyłem za wzrokiem matki i spojrzałem na leżącą obok mnie dziewczynę.
Yulen leżała, jakby spała z lekko rozchylonymi usteczkami, jednak jej oczy były otwarte i... zupełnie puste. Dotknąłem jej policzka, który był teraz zimny i twardy jak kamień.
- Yullen... - wycharczałem, próbując nią potrząsnąć, obudzić ją. Na próżno. - Yullen!
- Kiri... Ona... - zaczęła matka, wreszcie podchodząc i ostrożnie siadając przy mnie. Wyciągnęła dłoń w moja stronę, odtrąciłem ją jednak.
- Nie! - wrzasnąłem i wrzeszczałem tak bardzo długo, do chwili, gdy moje gardło zaczęło krwawić, a ja opadłem z sił...
Teraz spoglądałem w inne oczy, innej osoba, a mimo to bliskiej mi niemal tak, jak była niegdyś Yullen, z może i bardziej, bo Carrick był moim wspomnieniem, moją teraźniejszością, a nie czymś co otrzymałem w spadku od Kiriliel'a. Oczy chłopaka były puste, nie do końca jednak. Gdzieś tam, głęboko widziałem w nich strach. Zraniłem go... zraniłem. Przecież to było do przewidzenia. taki już byłem. byłem nieodpowiedzialny, nic nie warty. Nie zasłużyłem na życie, które dostałem.
- Carrick.. przepraszam... - wymamrotałem i wyciągnąłem dłonie w jego stronę.
- Nie dotykaj mnie! - warknął, wzdrygając się. Ze strachu? Obrzydzenia?
Dlaczego? Co ja zrobiłem? Dlaczego nie potrafiłem sobie przypomnieć?
Chłopak cofnął się, a na jego twarzy wykwitł bolesny grymas.
- Poczekaj! - poprosiłem. Na próżno. Chłopak odwrócił się, by odejść.
- Nie idź, proszę... Zostań, będę się zamartwiał - jęknąłem do niego. Ale on spojrzał na mnie tak, jakby zarzucał mi kłamstwo i puścił się biegiem, a ja... ja byłem za słaby, żeby go gonić. Mogłem tylko opaść na łóżko.
Obudziłem się rozedrgany, świat rozmazywał mi się od łez, które wypełniły moje oczy. Przetarłem je i rozejrzałem się. Byłem sam... No tak, sam... Całkiem sam, znowu.
- Przepraszam, cokolwiek zrobiłem... przepraszam - wydukałem, siadając z trudem i ukrywając twarz w dłoniach. Płakałem, zanosiłem się szlochem, dając upust wszystkim emocjom, które spalały mnie od środka, zostawiając wielką, ziejącą pustką dziurę.
Drzwi otworzyły się. Mój umysł znów płatał mi jakieś chore figle. Naigrywał się ze mnie. Sprawił, że go widziałem, że go czułem.
- Czemu uciekasz? Boisz się mnie? Nie chcesz? Odpycham cię? - spytałem to dziwne widmo. Nie licząc na odpowiedź.
- Co ty sobie ubzdurałeś? - spytał, ale ja nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy. Chciałem, żeby on tu był... On, a nie jakaś ułuda.
- Ty uciekłeś! Widziałem! - zaszlochałem. Dlaczego to tak bolało?
Poczułem ciężar jego ciała na swoim. Przysiągłbym, że był realny, a może tak bardzo chciałem, żeby był? Jego usta na moich, niecierpliwe, ciepłe, żywe...
- Nie... - jęknąłem płaczliwie. Dlaczego muszę to znosić? Nie mogę po prostu się pogodzić z tym, że go nie ma? Muszę się jeszcze męczyć w tym dziwnym śnie? Pięknym śnie, ale jednak takim, który miał zostawić w moim sercu jeszcze większą wyrwę.
- Tu jestem do cholery! - usłyszałem, czując zapach kwiatów... Nierealny, nie na miejscu, jak cała ta scena. Jak to, że Carrick zaczął zsuwać się, by w końcu położyć dłonie na wiązaniu moich spodni. Poczułem jak ujmuje moją obnażoną męskość w dłonie. chciałem protestować. Nie miałem siły, a gdy poczułem usta chłopaka i jego wilgotny, gorący język, poddałem się całkowicie. Moim ciałem zaczęły wstrząsać kolejne spazmy, gdy Carrick wziął mojego członka głęboko w usta, pieszcząc mnie mocno i szybko. Zupełnie jakby się spieszył, a przez to potęgując ogień, który buchał mi w żyłach i uderzał do głowy, odbierając resztki rozumu i zdolności logicznego myślenia.
Doszedłem z głośnym jękiem, mnąc pościel i opadając całkiem z sił. Co musiało się ze mną dziać, że miałem takie omamy? Że znów czułem Dłonie Carricka i jego ciepły język, wędrujący w górę mojego brzucha, do szyi, a w końcu do ust. Znów poczułem ciężar jego ciała na swoim.
- Jestem, głupku, jestem - szeptał mi do ucha, wtulony we mnie, a ja objąłem go mocno, drżąc wciąż.
- Nie zostawiaj mnie... - mamrotałem w kółko, tuląc go i głaszcząc.
- Nie zostawię! - powiedział stanowczo.
Zamknąłem oczy, wciąż trzymając go w objęciach. Byłem taki zmęczony... Taki strasznie zmęczony.
Opadłem w ciemność.
Gdy obudziłem się po raz drugi poczułem an czole coś wilgotnego. Po chwili przypomniało mi się wszytko. Zerwałem się na równe nogi i zachwiałem z sykiem, bo ten manewr za mądry nie był.
- Spokojnie - usłyszałem i poczułem czyjeś dłonie, nalegające, żebym usiadł.
- C-Carrick? - spytałem, spoglądając na chłopaka.
- A i owszem. Ja. Jełopie jeden! - warknął na mnie, a ja zacząłem się śmieć jak głupi. Był tu! był! Wziąłem go w ramiona i wycałowałem chyba każdy skrawek jego buźki.
- Dobra, zgnieciesz mnie... - stęknął w końcu. Ja jednak ani myślałem przestać. Pchnąłem go na łózko i nakryłem swoim ciałem, zamykając mu usta swoimi.
Chciałem go, pragnąłem, potrzebowałem. Kochałem....
Uniosłem się nieco i spojrzałem w jego rozbawione, skrzące się oczy. Uśmiechnąłem się do niego i znów go pocałowałem. moje dłonie natomiast zniecierpliwione błądziły po jego ciele.
<Tak, czuje się już lepiej! xD>