Stałam przy straganie wpatrzona w błyszczące w słońcu krągłe
jabłka, krwisto czerwone, rumiane niekiedy lekko żółte odbijające białe
światło w idealnie gładkiej skórce. Problem w tym, że w moich kieszeniach
pustki równe jak w brzuchu. Popatrzyłam błagalnie na właściciela
straganu i tych przepięknych owoców.
Jego spojrzenie było zdecydowanie wrogie i nieustępliwie, widać
było, że zastanawiała się co taki obdartus jak ja jeszcze robi przy jego
dobytku odstraszając innych klientów. Westchnęłam, odchodząc niby to
daleko, ale jednocześnie kryjąc się w cieniu. Nie miałam zamiaru ustąpić
tak łatwo, tak samo jak mój żołądek jęczeć błagając o coś, co mógł by
teraz w rokoszy trawić. Czekałam… Aż mężczyzna zapomni zajmując się
innymi o bardziej przystępnej i pełniejszej sakiewce. Skrzywiłam się,
skurcze były coraz bardziej rozstrajające.
Po dłuższej chwili nie wytrzymałam obierając za cel piękną kiść winogron zlałam się z tłem i powoli zakradłam.
Wstrzymałam
oddech będąc coraz to bliżej celu, ciemniało się powoli może nikt nie
zauważy w tych tłumach i lekki półmroku, że mała część towaru znika w
niewyjaśnionych okolicznościach rozpływając się w powietrzu pod moim
płaszczem. Moja dłoń już leżała na gałązce, lekko spocona i gotowa do
gwałtownego wycofania.
- Cholera… - Jęknęłam gdy z mojego żołądka dobyło się głośnie burczenie, tego chyba nie sposób nie usłyszeć.
Cofając szybko dłoń do ciała zahaczyłam o odstający ogonek rękawem. Głupota, a jak wiele za nią płace…
Na ścieżkę posypały się jabłka i spora część małych zielonych kulek
winogron, które w następstwie zginęły szybko pod nogami ludu. Jęknęłam
wciąż pozostając jednak niezauważalna wycofując się w sąsiednią
uliczkę.
Słyszałam teraz przekleństwa lecące prosto z ust właściciela,
przerażona cofałam się coraz bardziej w głąb nie zwracając uwagi na to
co dzieje się za mną.
- Uważaj! - Wrzasnął ktoś i w
następstwie wylądowałam na ziemi, zakurzona, przygwożdżona czyimś
ciałem, ale przynajmniej nie stratowana przez konie. Ironia losu? Samemu
być jeźdźcem, a skończyć pod kopytami konia. Nieważne. Wyszarpnęłam się
z pod ciężaru jakiegoś mężczyzny, sądząc po głosie dość młodego.
- Dziękuje - Rzuciłam sucho otrzepując się z kurzu byleby jak najszybciej opuścić to miejsce.
Ale
zaraz… Miałam już iść swoją drogą bez większych ceregieli i pozostawić
tego mężczyznę samemu sobie, jednak jedno mnie zatrzymało w miejscu.
- Skąd wiedziałeś? - Warknęłam podejrzliwie w stronę chłopaka o
krótko ściętych brązowych włosach i lekkim zaroście, wyglądał dość
zwyczajnie, gdyby nie podbite oko, czy też naderwana warga.
Może
po prostu jakiś intrygant z zamiłowania. Wzruszyłam ramionami nie
czając jednak spojrzenia z niego, nie o jego charakter mi chodziło, ani
to co do tej pory robił, a bardziej czemu widział mnie gdy ja przecież
nie przestałam być niewidzialna dla innych.
- Ale co? - Spytał zdziwiony. Udaje głupiego, czy faktycznie nim
jest? Byłam tak zestresowana przebiegiem zdarzeń, że nawet nie
kontrolowałam moich własnych odruchów.
- W co ty się bawisz? Widziałeś prawda? - Warknęłam patrząc nań z wyrzutem spod opadającego mi na twarz kaptura.
Nagle mojego rozmówce magicznie olśniło, tak jakby.
- Ach
to… tak! To niesamowite! Jak ty to… - Urwał widząc moje przerażone i w
pełni zdezorientowane spojrzenie. Mimo to podszedł do mnie bliżej i
objął ramieniem w pierwszej chwili chciałam odskoczyć on jednak ścisnął
mnie mocniej dając jasno do zrozumienia, nie wywinę mu się choćbym
próbowała.
- Słuchaj, ty jesteś nie przy kasie w dodatku tak na pusty żołądek…
- Skrzywił się pokazując jak bardzo mi współczuje uniosłam jedną brew,
póki co nie ufałam mu.
- … Może ci pomogę, a raczej razem
sobie pomożemy. - Uśmiechnął się prowokująco, już trochę spuszczając z
uścisku. Czyżby sądził, że już mnie ma? O nie, nie… Przygryzłam wargę
czując kolejną fale protestu w żołądku.
Chłopak uśmiechnął się wyczekująco.
- Dobra…- Nie wierzyłam temu co mówię, jak bardzo można myśleć żołądkiem?!
-
Zanter. - Wyszczerzył się w uśmiechu podając mi rękę. Niepewnie
patrzyłam na te pokrytą odciskami dłoń przez dłuższą chwile. Była brudna
przesiąknięta ulicą i brudnymi sprawami, bardzo brudnymi. Pokręciłam
głową, przymykając oczy i również podałam mu dłoń.
- Abyss. - Przecisnęło mi się przez usta z cichym jękiem. Chce
tylko coś czym zdobędę jedzenie i zmykam, już mnie nie ma i to
dosłownie.
Szliśmy normalnie przez miasto, ulicami, których nie
znałam i nie widziałam nigdy wcześniej, może to jednak dobrze, że go
spotkałam przynajmniej mogłam zwiedzić miasto w o wiele sprawniejszym
tempie niż samodzielnie, błądząc po tajemniczych, dla takiej małej
blondyneczki jak ja, ulicach.
Powoli nawet zaczynałam się uspokajać tracąc ewentualną czujność, którą stawiałam za priorytet w tej sytuacji.
- Za mną. - Nakazał po pewnym czasie Zanter wskazując na drabinie prowadzącą na dach jednego z budynków.
No dobra robi się coraz ciekawiej, wręcz podejrzanie. Może jednak
powinnam… Już chciałam się cofnąć o krok do tyłu by uciekać ile sił w
już chodzonych nogach gdy on znów posłał mi to spojrzenie.
-
Jaaasnee. - Uśmiechałem się łapiąc się drabiny. Czemu to zawsze kobiety
idą pierwsze tak właściwie? Spojrzałam w dół. - Oczywiście. - Burknęłam
widząc gdzie dokładnie patrzy mój towarzysz wspinaczki i niby to
przypadkiem wycelowałam butem w jego przecudną mordę.
- Auć! - Usłyszałam jedynie w następstwie, było to pełnie goryczy
stęknięcie. Uśmiechnęłam się do siebie i poczęłam wspinać się jeszcze
szybciej tak by to wścibskie spojrzenie znów nie powędrowało na
nieodpowiednie dlań tory.
Wyprostowałam się stawiając pierwszy krok na dachu, rozciągał się z
tond niczego sobie widok na sporą część miasta. Zanter wdrapał się z
głuchym sapnięciem zaraz za mą wciąż trzymając się lekko krwawiącego
nosa. Ledwo powstrzymałam śmiech na co on spojrzała na mnie obrażony.
- Niezłe widoki… - Westchnęłam już uspakajać się dostatecznie by przejść do normalnej rozmowy.
-
Taaa. - Przewrócił oczami chłopak idąc dalej, chyba zbrzydło mu już
ociąganie tej wyprawy i chciał już po prostu dotrzeć na miejsce.
- A można wiedzieć co dokładnie chcesz zrobić? - Zaczepiłam w
końcu przerywając cisze która nastała już w lekko zapadającym mroku
wieczoru.
- Kraść! To chyba proste do pojęcia nie? -
Burknął zeskakując no mniejszy budynek, zaraz potem dobierając się do
zatrzaśniętych drzwiczek okna drugiego.
- Jesteś pewien? - Pisnęłam zatrzaskując powrotem okiennice które
otworzył. Chwycił mnie za rękę i tylko odrzucił. - Tak w stu procentach,
chcesz kasę czy nie? - Potrząsnęłam jedynie lekko głową w odpowiedzi, a
on nie czekał na nic więcej i wepchnął mnie do środka domu.
- No to ruchy ! - Usłyszałam jedynie za sobą gdy w automatycznej
reakcji zniknęłam zupełnie w ciemnościach pomieszczenia, jedynie
wpadając na mały regał książek z rozpędu.
Rozejrzałam się
dookoła mało co widząc nie widziałam o co dokładnie chodzi temu
złodziejowi, zapewne ma się to błyszczeć i nie będzie znajdować się w
pierwszym lepszym miejscu tego domu.
Dorwałam się do pierwszej lepszej szuflady, była jednak pusta, no nie licząc jakiś papierków.
-
Masz coś?! - Wrzasnął do mnie zniecierpliwiony chłopak. Zestresowana
mierzyłam uważnie spojrzeniem każdy zakamarek domu, od zakurzonych półek
szafek po łóżko.
Czyżby był to dom jakiegoś bogatszego mieszkania, wystrój wyglądał
tu w przybliżeniu podobnie do moich podziemnych komnat, no może mniej
wystrojony, jednak nie można było powiedzieć że właściciel dobytku
klepie biedę.
- Nic! - Odwrzasnęłam, słysząc wnerwione parskania z zewnątrz.
-
Cholera przecież to powinno tak być! - Klął chłopak wciąż jednak
czujnie wypatrując czegoś na zewnątrz, niczym najeżony kot mojej matki
gdy poszukuje dorodnych myszy w spiżarniach mocno zalatujących wędzoną
rybą i przyprawami.
- Co dokładnie?! - Jęknęłam już nie wiedząc nawet gdzie wsadzać rękę.
-
No kryształ, chyba wiesz jak wyglądają nie? - Prychnął zestresowany,
jakby coś zaraz na niego miało wypaść i zacząć dusić bez litość. A no
wiem.
Powędrowałam do małej kasetki, która od pewnego już czasu
przyciągała moją uwagę, była zamknięta, a klucza ni widu ni słychu, ale
to chyba nie stanowiło wielkiej przeszkody dla Zantera.
- Może otwórz to ? - Zaproponowałam podając mu szkatułkę przez okno.
Spojrzała na mnie pytająco, zaraz potem zrobiło się jakby tłoczno.
-
O w cholerę! - Jęknął złodziej widząc zmierzających w naszą stronę
ludzi pokazanego wzrostu w dziwnych strojach. Szturchnęłam go lekko w
ramie.
- Kto to ? - Spytałam a on obdarzył mnie dziwnym spojrzeniem.
-
Hmm… No nie wiem… Strażnicy! - Jęknął przebierając zdobytą przeze mnie
szkatułką w dłoni, a w niej przewracał się domniemany kryształ, a tak
przynajmniej sądziłam.
- Hej ! Co wy tam robicie? Złazić! - Warknął jeden z grupy zdaje
się czterech mężczyzn o wciąż zastanawiającym mnie ubiorze. Nie czekałam
długo zeszłam z dachu jak by nigdy nic, Zentar stał jedna uparcie przy
oknie. Strażnik ów więc zwrócił się do mnie.
- Co się tu wyprawia? - Spytał przysuwając się bardzo blisko mojej twarzy skrytej pod kapturem. Powinien umyć zęby.
-
Eeee… Kradniesz kryształy? - Wzruszyłam ramionami. Mężczyzna spojrzał
na mnie dziwnie nie wiedząc co mówić, jednak po chwili chwycił mnie
mocno za rękę, za mocno.
- Auć! - Jęknęłam próbując się wyrwać.
- Kradniesz, co? -
Wyszczerzył się w głupkowatym i pełnym ubytków uśmiechu. - A można
wiedzieć jakim prawem? - Zasyczał przez zęby w tajemniczy sposób
opluwając mi twarz. Skrzywiłam się.
- Pan jego pyta? Ja jestem po prostu głodna! - Fuknęłam zupełnie poważnie i stanowczo, nie wiedzieć temu ten zaczął się śmiać.
-
Och głodna? Wydaje mi się, że jeszcze trochę pocierpisz złodziejko -
Mówiąc to skinął na pozostałych by wspięli się po mojego “przyjaciela”
na dach i tak oto w pięknym stylu dostałam się do Yrs.
- Można wiedzieć czemuś taka lekko ducha? - Spytał Zanter gdy ja
gryzłam zawzięcie stęchły chleb, który otrzymaliśmy oboje, mimo wszystko
to miejsce choć wilgotne i zimne było przyjemne.
- Nijak… - Fuknęłam, przełykając ciężko kęs, który wyszarpałam.
- Panna Abyss Arabelle ? - Wycedził w końcu jakiś przytłusty facet.
Wstałam
pośpiesznie i otrzepałam ubranie, mój kolega z celi patrzył na mnie
pytająco nie ukrywając zdziwienia. Uśmiechnęłam się do niego.
- Koniec układu napełniłam swój brzuch. - Mrugnęłam do niego
przygryzając znowuż te prowizoryczną bagietkę i wyszłam za stękającej z
nadmiaru rdzy kraty, posłusznie zaraz za strażnikami.