sobota, 23 sierpnia 2014

Od Rosyjo (do Ethana/Lily)

Kiedy zobaczyłam jak Ethan upada przeraziło mnie to. Szybko podbiegłam do niego i złapałam zanim upadł. Chwilę później znalazła się koło mnie Lily. Starałam się zatrzymać krwawienie, a Lily szukała bandaży. Po założeniu prowizorycznego opatrunku szybko pognaliśmy do medyka, który zajął się moim ukochanym. Płakałam cały czas. To stało się z mojej winy. Lily próbowała mnie pocieszyć, ale nie wychodziło jej to za dobrze. W końcu medyk oznajmił, że możemy wejść. Ethan uśmiechnął się na nas widok
- Rosyjo jak się znalazłaś u handlarza? - spytał.
Spuściłam głowę, wiedziałam, że będzie chciał wiedzieć, ale bałam się jego reakcji.
- Chciałam powstrzymać kłusownika przed nadmiernym zabijaniem zwierząt, ale miał dług u handlarza i mnie porwał - powiedziałam.
Zanim Lily czy Ethan zdążyli coś powiedzieć zjawił się medyk, a ja to wykorzystałam i uciekłam stamtąd. Pobiegłam do Niry i się do niej przytuliłam. To była moja wina! 
Dosiadłam klaczy i pojechałam przed siebie. Sama nie wiem gdzie, ale jedno wiedziałam na pewno, że musiałam pobyć sama. Po kilku minutach znalazłam się na łące i tam zsiadłam z konia. Usiadłam na trawie i rozpłakałam się jak dziecko. Przez to, że nie umiem się bronić Ethan został ranny i to wyłącznie moja wina! Zakryłam twarz dłońmi i dalej płakałam. Moja klacz szturchnęła mnie, starała się mnie pocieszyć widząc mój smutek.
- Nie płacz Rosyjo. Nie każdy jest stworzony do zabijania - powiedziała Nira.
- Ale nikt nie wpada w takie kłopoty z których sam nie potrafi wyjść - odpowiedziałam jej.
Pokręciła głową i znów mnie trąciła. Nagle usłyszałam szelest. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam Traniego.
- Trani co tu robisz? - spytałam zaskoczona jego widokiem.
- Spaceruję, a ty? - odparł.
- Rozmyślam - odpowiedziałam.
Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. To było miłe, ale musiałam coś ze sobą zrobić, a w tym mógł mi pomóc Wielki Mędrzec. On mi może pomóc zrozumieć, pojąc wiele rzeczy, ale muszę najpierw pójść do siostry. Powinnam też przeprosić Ethana za moje zniknięcie...
Trani sobie już poszedł, a ja zostałam. Nira położyła się obok mnie, a ja usnęłam przytulona do niej. Było zimno w nocy, ale moja klacz wiedziała co robić i mnie gdzieś prowadziła. Kiedy zobaczyłam niedźwiedzia zrozumiałam co miała na myśli Nira.
- Przepraszam cię niedźwiedziu, ale jest mi zimno, czy mogę zasnąć przytulona do ciebie? - spytałam, pewnie głupio to zabrzmiało, ale nie wiedziałam jak to ująć
Niedźwiedź się zgodził i się przedstawił. Miał na imię Brone. Weszłam do jego jaskini i zasnęłam. Było mi bardzo ciepło i wygodnie.

<Ethan?Lily?>

Od Ethana (do Rosyjo/Liliy)

Gdy spojrzałem na dwóch mężczyzn od razu wiedziałem, że mają złe intencje w stosunku do Lily. Gdy powiedziałem jej o nich od razu chciała się dowiedzieć o co chodzi i ruszyła na nich z mieczem. Gdy ją dogoniłem okazało się, że drugi cios mężczyzny wytrącił jej miecz. Podejrzewałem, że potrzebują jej żywej, ale nie całej, więc wyciągnąłem swój miecz i odparowałem jego cios. Wystarczyło mi kilka bloków i pchnięci i już był niegroźny. Gdy usłyszałem krzyk oddalającej się dziewczyny postanowiłem działać. Zagwizdałem głośno i po chwili był koło mnie Czort. Jeszcze nie zdążył się zatrzymać, a ja siedziałem w siodle i go popędzałem, żeby jak najszybciej dogonić najemnika. Po krótkiej chwili mężczyzna miał klingę na szyi wiec się zatrzymał. Zrzuciłem go z konia i uwolniłem dziewczynę. Kazałem jej nie zsiadać z konia.
- Gadaj mi tu po co ci ona była - powiedziałem. 
- Nic ci nie powiem, mój pracodawca grozi mi śmiercią jak coś wypaplam - stwierdził najemnik
- Jako syn króla Kaghath Thrighar i książę ludu Makh'Araj żądam abyś mi powiedział wszystko co wiesz, bo inaczej będziesz błagać o śmierć - ryknąłem groźnie. 
Gdy spojrzałem na niego wiedziałem, że to zadziałało. Musiałem szybko rozwiązać sprawę, bo przeczuwałem, że coś się stanie.
- Yy...już mówię niejaki handlarz ludźmi zwie się Rei i uprowadził kilku silnym chłopa dzieciaki, żeby dla niego porwali dziewczyny na sprzedaż. Musieliśmy się zgodzić, bo inaczej groził, że zabije dzieciaki. Kazał mi ją uprowadzić, chyba zadarła z nim kiedyś. Ma obóz niedaleko, w głębi lasu. Ja tego... - z jego oczu popłynęły łzy - nie chciałem, ale mam jednego syna i chce go odzyskać.
- Dobra dzisiaj ci daruje, ale nam pomożesz - gdy kończyłem zdanie usłyszałem tętent kopyt i rżenie, a w tej samej chwili czort się zdenerwował. Przyjąłem pozycję do walki i czekałem. Po chwili przygalopował koń bez jeźdźca i poznałem, że to koń Rosyjo. Moje przypuszczenia się sprawdziły.
- Dobra musimy się spieszyć. Lily wskocz na Czorta, ty - wskazałem na chłopa - wskakuje na swojego, ja pojadę na Nire. A ty najemco prowadzisz do obozowiska, dwieście metrów od obozu powiem wam jaki jest plan.
Pojechaliśmy galopem i po kilku godzinach dotarliśmy i przedstawiłem plan.
- Niech on ci lekko zwiąże ręce liną, tylko tak byś mogła szybko dosięgnąć schowanego miecza. Niech będzie to wyglądało jakbyś ją porwał. Gdy odwrócicie uwagę ja pójdę poszukać Rosyjo potem przyjdę pomóc w walce. Gdy zagwiżdżę oznacza, że macie zacząć się bronić, bo mnie odkryli.
- Dobra - odpowiedzieli. 
Gdy ruszyli czekałem aż dojdą odpowiednio daleko i poszedłem po cichu za namiotami do największego ukrywając się w cieniu. Po chwili usłyszałem śmiech tam gdzie był chłop z Lily.
Musiałem się sprężać.
Zbliżyłem się do największego z namiotów usłyszałem płacz i krzyk, aż mnie zmroziło, po chwili jednak się opanowałem i wparowałem z wyciągniętym mieczem do namiotu.
- Zostaw ja ty łajdaku - ze złości aż zawarczałem.
Obejrzał się na mnie i wybuchną gromkim śmiechem. Wiem co widział: dzieciaka z mieczem, który nie jest wstanie go pokonać, ale tym razem byłem zdesperowany i gotowy na wszystko.
- Synku zaraz się tobą zajmę, ale najpierw ona - powiedział handlarz i znów się zaśmiał, a pod nosem burkną coś w stylu "ale ja mam szczęście". 
- Śmieciu w tej chwili puść moja przyjaciółkę - rozkazałem.
- Jak śmiesz mi szczeniaku rozkazywać, czy ty wiesz z kim masz do czynienie? - warknął gniewnie tamten
- Jesteś byle jakim handlarzem - powiedziałem z pogardą. - Wypości ją, bo moja cierpliwość się kończy. 
- Ha ha jestem najgroźniejszym handlarzem ludźmi i nikt mi się nie przeciwstawia. Za kogo ty się smarkaczu uważasz, żeby mi rozkazywać? 
- Jestem synem mego ojca, króla Kaghath Thrighar, więc jestem księciem Makh'Araj! - ryknąłem. - A teraz ja puszczają, bo cię zabije. 
Handlarz chwycił za miecz i zaczął mnie atakować. Był dobry, ale moja desperacja i dzikość dały mi przewagę. W końcu ustąpił.
Gdy handlarz się podniósł, Rosyjo podbiegła do mnie i się przytuliła.
Rozkazałem mu, żeby pokazał gdzie trzyma więźniów. Zrobił to niechętnie, ale poszedł przodem, a ja za nim z Rosyjo. Przed namiotem czekała klaczka Rosyjo. Pomogłem dziewczynie wsiąść na konia, chwyciłam za cugle i razem poszliśmy za handlarzem. Gdy dotarliśmy okazało się, że chłop i Lily stoją plecami do siebie i bronią się przed ludźmi Rei'a.
Rai zatrzymał się, ale ostrze mojego miecza, wymierzone w niego sprawiło, że ruszył dalej, a jego ludzie rozstąpili się.
Podeszłam do Lily, chłopa i handlarza.
Powiedziałem złowieszczym głosem - te tereny należą do mnie jeszcze raz się tu pokażesz Rei ze swoimi ludźmi, a zaginięcie.
Mężczyzna nie odpowiedział, mierzył mnie tylko wzrokiem. Po chwili nieznacznie skinął głową.
- Oddaj klucze od klatek - przekazał mi je, a ja je dałem Lily i powiedziałem: - Wypuścić ich.
Gdy wszyscy byli wolni postanowiłem przywołać Czorta, zagwizdałem więc. Po chwili siedzieliśmy na koniach. Postanowiłem, że chłop z synem pojedzie przodem dziewczyny za nim, a ja na końcu pilnowałem, żeby handlarz lub jakiś inny jego kolega nie próbował czegoś. Jak się okazało dobrze myślałem po po kilku minutach poczułem tępy ból w piersi, szybko kazałem im popędzić galopem, a sam odwróciłem się do napastnika i rzuciłem sztyletem. Trafiłem go. Pognałem galopem do goniąc przyjaciół, dopiero po jakimś czasie zwolniliśmy i gdy minął mi szok ból wrócił. Poczułem wilgoć w miejscu, w którym bełt przebił moje ciało. Ostatnim co usłyszałem zanim zemdlałem od utraty krwi był krzyk dziewczyn i jakieś słowa...

< Rosyjo? Liliy? Zobaczę was jeszcze? >

Od Asheroth'a (do Abyss/Naitherell)

Dziewczyna wyraźnie coś ukrywała. Było coś o czym nie chciała mi mówić, ale były inne sposoby, żeby się tego dowiedzieć. Nie miałem też oczywiście zamiaru spuszczać z niej oka, ale mimo to miałem wrażenie, że nic nie przeskrobie. 
Spojrzałem na dziewczynę, która zrobiła się jeszcze bardziej blada, jej dłonie drżały, a oczy miała rozbiegane. Bałą się. Bardzo.
- Nie musisz się bać. Dopóki respektujesz prawo będziesz bezpieczna. Jak mówiłem zostałaś ułaskawiona i to co zrobiłaś nie będzie już ciążyć na twojej przeszłości. Tu nie będziesz chodzić z pustym brzuchem. Zostaniesz tu i proszę byś nie opuszczała miasta bez uprzedzenia. Mam także nadzieję, że wyrazisz chęć pomocy królowi. Teraz możesz odpocząć, rozejrzeć się. W razie czego służba i straż cię pokierują.
Wstałem i wyszedłem.
- Zerkajcie na nią - rzuciłem do strażnika.
- Oczywiście panie. 
Udałem się do pałacu. Chciałem jeszcze raz wszystko sprawdzić. Zajrzałem więc do pracowni. Król był tam, otoczony uczonymi i strażnikami. Był bezpieczny, ale i zmartwiony. Widziałem w jego twarzy zmęczenie. Martwiło mnie, że bierze całą tę sprawę na siebie. Nie tylko mnie z resztą. 
Wyszedłem i niespiesznie przemierzałem korytarze. Usłyszałem śmiechy. Poszedłem w tamtą stronę. Grupka szlachciców siedziała, obżerając się i śmiejąc. Obrzydzali mnie. Banda nierobów, obrosłych od szczeniaka w sadło, przywykli do bogactwa i wyższości, gotowi wbić komuś nóż w plecy, żeby się nachapać więcej niż są w stanie w pysku pomieścić. A pośród tych wieprzy...
Sapnąłem głośno i pokręciłem głową, widząc Naith z kieliszkiem w ręku. Dziewczyna chwiała się na nogach, a obcisła suknia, w której Ptaszyna wyglądała nader zjawiskowo, nie ułatwiała jej łapania równowagi. Szybkim krokiem podszedłem do niej i złapałem, gdy przechyliła się niebezpiecznie. Z jej dłoni wypadł kielich, który pochwyciłem w locie. Zaraz później ujrzałem blask stali, na który byłem przygotowany. Naitheriell była niebezpieczną kobietą, nawet wstawiona. 
- Nieładnie podnosić rękę na królewskiego Strażnika - stwierdziłem.
- Ash! Zgłupiałeś?! Chcesz, żebym cię zatruła? - warknęła na mnie i schowała broń.
Odłożyłem kielich na tacę.
- Jak widać robię ci za podporę. A teraz lepiej chodź - delikatnie ją do siebie przyciągnąłem i poprowadziłem w stronę wyjścia.
- Dam sobie radę - syknęła, mrużąc oczy, które błyszczały teraz od wypitego alkoholu. Policzki kobiety były zaróżowione, a skóra rozgrzana. Wyglądała tak cudnie i nie tylko ja to widziałem. Na nieszczęście dla obecnych tu kretynów oni nie wiedzieli jak groźną bestyjką potrafi być.
- Słuchaj Ptaszynko. Ja wiem, że kto jak kto, ale ty dasz sobie radę. Jednak gdyby podszedł do ciebie ktoś inny niż ja, zapewne już dławiłby się własnymi wnętrznościami. Choć chętnie wytłukłbym te śliniące się na ciebie świnie, to lepiej będzie jeśli nikt nie powiąże twojej ślicznej buzi z ich zgonami. A teraz chodź.
- Dokąd to zabierasz nasza towarzyszkę? - usłyszałem.
Odwróciłem się i wbiłem wzrok w szlachcica. Ten odruchowo się cofnął.  Wyglądał zupełnie jakby nagle przetrzeźwiał.
- Ciekawość to pierwszy krok do grobu - powiedziałem lodowato. 
Mężczyzna przełknął ślinę i cofnął się. Ruszyłem więc w stronę wyjścia, podtrzymując Naith. 
- Niezbyt wiele myślisz, co? - syknęła kobieta, wbijając we mnie wzrok.
- Całkiem sporo, wbrew pozorom.
- Czyżby? Co to miało być? Wiesz, ze teraz będą nas ze sobą kojarzyć? 
- Martwisz się o swoją reputację czy moją? - spytałem, unosząc ją na ręce. 
Naith fuknęła na mnie gniewnie i założyła ręce na piersi.
- Kretyn - burknęła.
- Tak, przepraszam, że odstraszam ci klientów.
Naith poczęstowała mnie wzrokiem, którego nie powstydziłaby się kobra.
- A jeśli jednak o mnie się martwisz, to sobie daruj.  Czy ty mnie uważasz za kogoś, kto się przejmuje tym co inni pierdolą na mój temat?  Skarbie, jestem wytatuowanym, pokrytym bliznami barbarzyńcą, który żre surowe mięso, w kraju uważanym za szczyt cywilizacji, oświecenia i nauki. Do tej pory ludzie zastanawiają się jaki to urok rzuciłem na króla, że mnie do Straży wpuścił, czyją krew żłopię po nocach, jak zarżnąłem te swoje liczne kochanki i gdzie ukryłem ciała. Bla, bla, bla... Jest tego cała masa. 
Naith sapnęła, ale wypity alkohol dawał o sobie znać i jej powieki opadły.
Zabrałem ją do swojej rezydencji i ułożyłem na łóżku. Wyglądała... ślicznie. Spokojna, pogrążona we śnie. Nie długo dane mi był się jej przyglądać, bo po chwili otworzyła oczy i rozejrzała się zdezorientowana.
- Spokojnie Ptaszyno. Leżysz tylko w moim łóżku. Chyba wypiłaś jednak ciut za dużo.
- Jak długo spałam? - Naith uniosła się i ziewnęła przeciągle.
- Ledwie zmrużyłaś oczy. Kazałem już przygotować ci coś do jedzenia i nie, nie będzie surowe, w razie jakbyś miała jakieś wątpliwości.
Szarpnąłem za zdobiony sznur, by przywołać służącą. Dziewczyna przybiegła po chwili z tacą pełną jedzenia. Nie było na nim nic, co byłoby dla mnie jadalne, ale miałem nadzieję, że Naith będzie smakowało.

<Ptaszyno?>

Od Carricka (do Tanith'a)

Westchnąłem patrząc jeszcze chwile krzywo na miejsce, w którym stał ów król. Wyglądał zdecydowanie na człowieka, który pomimo swojego niskiego wzrostu był darzony szacunkiem i na ten szacunek zdecydowanie zasługiwał. Nie miałem jednak do końca pewność co usłyszałem, a przede wszystkim z kim dokładnie mnie pomylono. Nie otrzymałem żadnego zaproszenia czy na kształt czegoś takiego.
I bardzo wątpię by ten świstek papieru zahaczył o byle czubek ostrej skały czy góry w których do tej pory się obracałem. Po prostu sprawa miała się raczej jasno znalazłem się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze, a raczej stoczyłem. Skrzywiłem się na wspomnienie upadku i jak na zawołanie dały o sobie znać żebra i zanikające już pod skórą siniaki.
Ten staruszek powiedział, że znikną do jutra tak? No to jeszcze trochę poboli i przestanie.
Spojrzałem znowu w słońce tym razem jednak przysłaniały je dachy domów, niesamowity widok, już przeze mnie dawno zapomniany. Bo kiedy to ja opuściłem swoją mieścinę? Będzie już z pół roku jak nie więcej, czas to jednak potrafi płynąć jak z bicza strzelił.
Nawet nie zorientowałem się kiedy ręka powędrowała mi do kieszeni, z której wydobyłem błyszczący kamyk chwytając w dwa palce i wyciągnąłem przed siebie, przymykając jedno oko.
Świecidełko owe było podarunkiem od mojej siostry, która jak również pokazała mi o wiele większe złoże tego w górach. Nie pamiętam dobrze nazwy tej tajemniczej i twardej kulki za co Morwen zdzieliłaby mnie w głowę swoimi drobnymi, ale jakże niesamowicie ślinimy dłońmi.
Pasjonowała się kolekcjonerstwem takowych świecidełek i mimo swego pochodzenia i przeznaczenia uporczywie studiowała wiedze o takowych minerałach, często wybywając też z domu na poszukiwania ich złoży. Były to chwile rozkoszy kiedy to nastawała cisza, przerwa we wrzaskach ojca i chwila oddechu od morderczych ćwiczeń.
Często przesiadywaliśmy w białym puchu osiadłym na skałach i śmialiśmy się przedrzeźniając ojca.
I waśnie taki wypad urządziła Morwen słysząc moje plany, krzyk ojca, widząc to jak tnie mnie ostrym sztyletem w twardym przekonaniu, że jestem tu dla niego już obcy.
Stało się to w nocy, opatrzyła i mimo moich protestów zaprowadziła do wąwozu wcale nie będącego tak daleko od chat. Wręczyła ten kamyk z przekonaniem, że przypomni mi to o niej.
Miała racje kamień miał niesamowicie podobną barwę w odcieniu do jej włosów które zdecydowanie kontrastowały z pokrytymi śniegiem ścieżkami terytorium naszej rasy.
Poszedłem niechętnie w ślady innych przybyłych do pałacu wychodząc poza jego teren do miasta które do tej pory obdarzyłem tylko paroma spojrzeniami w przelocie gdy byłem prowadzony z sopelkiem ze skruchą w serduchu przez dziadzia.
Włożyłem kamień z powrotem do kieszeni nie widzą powodu by bardziej go zabezpieczać. Ale chyba nie znałem dość dobrze jego ceny.
Było dość duże jak na stolice jak sądzę przystało, no sądzę chociażby i że zaraz za mną stoi pałac.
Obróciłem się wymownie i zgrabnie na pięcie w stronę pokaźnej budowli, mrużąc oczy, pod światło wyglądał jeszcze bardziej majestatycznie…
- Uch - Stęknął ktoś za moimi plecami gdy nagle uderzałem w jego ciało idąc tyłem, zachwiał się, a ja zdezorientowany obróciłem się natychmiast w jego stronę łapiąc zanim wylądował na tyłkiem na ziemi.
Obdarzył mnie oskarżycielskim spojrzeniem i z oburzenia otrzepał się z kurzu odrzucając moją dłoń natychmiast gdy tylko znów złapał równowagę.
- Uważałbyś - Burknął nie wyglądając na specjalnie obrażonego, tak z bliższej i dokładniejszej obserwacji, nawet trochę rozbawionego.
Mógłbym przysiąc, że zobaczyłem na jego twarzy przelotny uśmiech, krótki i dyskretny, ale zadziwiająco szeroki.
- Przepraszam - Jęknąłem nie do końca wiedząc co odpowiedzieć ognistowłosemu mężczyźnie przede mną.
Na co on po prostu skinął niby to poważnie głową zupełnie jakby pouczał co najmniej własnego niegrzecznego syna i odwrócił się na pięcie zwracając jeszcze do mnie tylko twarz o bladej cerze.
- No ja myślę - Puścił mi oczko rozbawiony nie do końca wiem czym. Może po prostu to zwykły przechodzień, który ma dziś akurat dobry dzień. No bardzo się cieszę.
Gdy jednak tak na niego patrzyłem, a on się ode mnie oddał zauważyłem, że nagle zwalnia kroku i raz jeszcze obraca się w moją stronę machając ręką w której coś połyskiwało. I to znajomo.
- Sorki, ale wiesz taki zawód! - Krzyknął słodko do mnie nie zwracając przy tym uwagi na ludzi, czyżby takie rzeczy działy się tu niesamowicie często albo wręcz codziennie?
A to co połyskiwało w jego dłoni znikło magicznie z mojej kieszeni, którą teraz paniczne przeszukiwałem.
Tak ten facet miał dobry dzień, aż za dobry.
Przygryzłem wargę wyciągają jeden z nożyków i w odpowiedzi pomachałem mu ostrzem z uśmiechem jakby nigdy nic. Po czym ten zaczął biec. No to ja zaraz za nim…

<Tanith? Oddawaj kamyka!>

piątek, 22 sierpnia 2014

Od Gisell (do Akiry)

Magia zanika? Magiczne istoty się wypalają? Co to ma wszystko znaczyć? To mnie bardzo niepokoiło. Będę wykonywać każde rozkazy tutejsze króla, nie dlatego bo muszę, tylko dlatego bo chcę. Tak więc nie odejdę stąd. Po za tym... jestem pierwszy rok na wygnaniu. Gdyby się tak zastanowić.... to niedługo mam urodziny, które na pewno spędzę tutaj. Eh.... z tego co widziałam jest jakiś Kargijczyk. On nie może być z moich stron. Przecież nigdy go nie widziałam. Westchnęłam. 
Wyszłam z pałacu i swe kroki kierowałam w powrotną drogę. Tak, zmierzałam do miejsca przy lesie, z którego wyleciałam przez moją klacz. Kami ogłupiałaby gdyby weszła do terenu zabudowanego, pełnego nieznanych ludzi. To bardzo nieufne zwierze, które łatwo przepłoszyć. Klacz jest przyzwyczajona do ciszy i leśnych dźwięków. Przechodziłam obok karczmy, którą pokazał mi Tanith. Przystanęłam. Trzeba będzie sobie znaleźć jakiś nocleg. Weszłam do środka. Załatwiłam to co załatwić sobie miała i poszłam do pokoju gdzie miałam spędzić kilka dni. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nic ciekawego. Tak czy siak czułam się nieswojo. Wyszłam z karczmy i poszłam do lasu. Musiałam zobaczyć jak tam moja klacz. Przecież na długo nie mogę jej zostawić. Niepokoiłaby się. 
Kiedy weszłam do lasu usłyszałam rżenie konia. Kierowałam się w stronę tego odgłosu. Dotarłam na polanę gdzie pasła się Kami. Spojrzałam na nią. Klacz uniosła swój łeb i również na mnie patrzyła. Podeszłam do niej i wsiadłam. Pogłaskałam ją, a po chwili objęłam szepcząc czułe słówka, jaka ona piękna i inteligentna. W ten sposób zacieśniałam z nią więzi. Nie będę musiała później jej znów oswajać. Westchnęłam. Opowiedziałam Kami o zaistniałej sytuacji związanej z magią. Szkoda, że nie mogę zrozumieć co ona do mnie mówi. Zeszłam z niej.
- No kochana, do jutra masz ode mnie wolne – powiedziałam.
Klacz jedynie stanęła dęba i pogalopowała gdzieś. Patrzyłam jak się oddala. Kiedy całkiem znikła mi z oczu zaczęłam zawracać. W połowie drogi do wyjścia z lasu postanowiłam posiedzieć sobie na drzewie. Zawsze to lubiłam. To ryzyko, że jakaś gałąź może ci się złamać pod nogami. Siedziałam na jednym z grubszych gałęzi, opierając się o pień. Patrzyłam w dal jakby czegoś szukając. Nagle usłyszałam jak ktoś tu idzie. Zerknęłam na dół. Szedł tam jakiś chłopak. Kiedy ominął drzewo na którym siedziałam zaczęłam cicho schodzić na dół. Dzięki swojej gibkości zeszłam cicho po gałęziach. Kiedy moje stopy dotknęły ziemi chłopak odwrócił się ukazując swoją twarz. To ten Kargijczyk z audiencji.
- Co tu robisz? - zapytałam.
- To samo pytanie tyczy się ciebie – mruknął.
- Jeżeli udzielę odpowiedzi odpowiesz na moje pytanie? - znów zadałam pytanie.
- Może.. - odparł.
- A ja tu jestem, bo lubię. Wolę przyrodę niż targi i inne rzeczy tego typu – powiedziałam. - No to teraz twoja kolej. A skoro już rozmawiamy, to warto się przedstawić. Gisell jestem – rzekłam.
 
<Akira?>

Od Rosyjo (do Arshii/Ethana)

Kiedy Ethan wszedł do sali ja zostałam przy koniach. W pewnym momencie zjawiła się moja siostra, co mnie bardzo ucieszyło.
- Arshia! Gdzie ty byłaś?! - krzyknęłam radośnie podbiegając do niej
Spojrzała na mnie chłodno, co mnie przeraziło. Była chyba spóźniona na audiencje, która właśnie się zaczęła. Mówiąc szczerze bałam się tam wejść, ale moja siostrzyczka weszła tam i już nie wyszła. Spojrzałam na konie. 
Wrócę do domu, Arshia mi opowie co mówił król - pomyślałam.
- Czort zostań tu i czekaj na Ethana - powiedziałam dosiadając Niry
Pokłusowałam w stronę domu. Zajęło mi to kilku minut. Czekałam na powrót siostry. Nie czekałam długo, zjawiła się po godzinie i opowiedziała mi, co król mówił. To co usłyszałam przeraziło mnie bardzo. Magia zanika? Ale jak to możliwe? Moja siostra chyba nie skończyła mówić...
- Koniec z twoim delikatnym charakterem. Zostajemy tu, a ty musisz nauczyć się walczyć i dbać o siebie. Znalazłam ci robotę. - rzuciła od niechcenia
Walczyć? Czy dobrze ją zrozumiałam, że mam nauczyć się zabijać innych? Ja... nie mogę... Zanim cokolwiek odpowiedziałam rzuciła mi zlecenie, które polegało na powstrzymaniu kłusownika przed mordowaniem dla zabawy zwierzyny. Odetchnęłam z ulgą, bo mogłam z nim porozmawiać o tym, a nie walczyć. Arshia zaprowadziła mnie do lasu i zostawiła samą.
- Nie muszę się bać, zwierzęta mnie zaprowadzą i jak to się skończy to odwiedzę Wielkiego Mędrca i udoskonalę swoje umiejętności lub nauczę się nowych - mówiąc tak usłyszałam skowyt wilka
Pobiegłam w tamtym kierunku, a co ujrzałam przeraziło mnie. Wilk, który cały czas wył został złapany w sidła. Podbiegłam do niego. Najpierw go uspokoiłam, a potem wzięłam kij i otworzyłam sidła. Wilczek od razu uciekłem, a ja poczułam jak ktoś mnie łapie...
- Co ty robisz głupia smarkulo?! - wrzasnął ktoś.
Skapnęłam się, że to kłusownik. Bałam się spojrzeć na tego mężczyznę, ale mnie zmusił.
- Ja przyszłam do pana porozmawiać o tym co pan robi - powiedziałam.
Przyjrzał mi się badawczo i rzekł tajemniczo.
- Niezły towar mi wpadł w ręce, w końcu spłacę dług u niego. Jak masz na imię?
- Rosyjo - powiedziałam wystraszona... 
Złapał mnie mocno za rękę i zaczął mnie gdzieś ciągnąć. Próbowałam się wyrwać, ale był zbyt silny.
- Puszczaj mnie! - krzyknęłam. 
Wybuchnął śmiechem i pozbawił mnie przytomności. 
Obudziłam się zamknięta w pokoju i słyszałam jakieś głosy. Targowali się, ale o co? Nagle przez myśl mi przeszło, że o mnie. Słyszałam o pewnym handlarzu niewolnikami. Bałam się, że ten kłusownik z nim się targuje o... mnie. Teraz sobie zdałam sprawę z tych tajemniczych słów kłusownika. On miał dług u handlarza... Nagle głosy ucichły. Czyżby dobili targu? Drzwi do pokoju, w którym byłam zamknięta się otworzyły i weszli dwaj mężczyźni. Jednym z nich był kłusownik, a drugi był handlarz.
- Piękna sztuka z niej, ale będzie potrzebna odpowiednia tresura - powiedział handlarz w zamyśleniu... - Będzie idealną zabawką dla mnie. Ero twój dług został spłacony, jutro odzyskasz syna... 
Teraz zrozumiałam dlaczego to zrobił. Kłusownik o imieniu Ero chciał odzyskać syna... W pewnym momencie podszedł do mnie ten handlarz i złapał mnie. Zaczął oglądać mnie, tak jak to się robi ze zwykłym towarem.
- Łapy precz! - krzyknęłam odtrącając jego ręce, które błądziły po moim ciele.
Uśmiechnął się, przerzucił mnie przez plecy i zaczął iść w kierunku wyjścia. Rzucił mnie na swoje konia i odjechaliśmy. Było mi niewygodnie, a przede wszystkim bałam się tego, co może się stać. Starałam się obmyślić plan ucieczki, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Arshia mi nie pomoże, bo już wcześniej mi to zadeklarowała. Muszę sobie sama poradzić, a Ethan nawet nie wie gdzie jestem. Jestem zdana na siebie, ale co ja mogę? Nie umiem walczyć, ani nie potrafiłabym nikogo skrzywdzić... Jechaliśmy tak z kilka godzin, aż dojechaliśmy do jakiegoś obozu. Ten handlarz zszedł pierwszy, a mnie przewiesił znowu na plecach. Szedł w stronę chyba swojego namiotu. Po drodze widziałam mnóstwo przerażonych ludzi, niektórzy byli trzymani w klatkach. To mnie przerażało, że można być takim bezdusznikiem. Po wejściu do namiotu rzucił mnie na łóżko, a sam położył się koło mnie. Po chwili szybko wstał i gdzieś mnie ciągnął, wrzucił mnie do jakieś klatki i odszedł. Rozejrzałam się i zobaczyłam jakiegoś chłopaka, który miał dużo siniaków. Podbiegłam do niego i zaczęłam się nim zajmować.
- Jak masz na imię? Ja jestem Rosyjo - powiedziałam.
- Trani i dziękuję - odpowiedział.
Musiał być tu od bardzo dawna, bo już odzyskał prawie siły. Zaczęłam z nim rozmawiać. Dowiedziałam się, że jest synem Ero, tego kłusownika. Szybko się z nim zaprzyjaźniłam, lecz ten handlarz widząc to oddzielił nas. Ja wróciłam do jego namiotu przywiązana do jakiegoś słupa, a Trani tam został. 
Mężczyzna siłą rzucił mnie na łóżko i przygniótł swoim ciężarem. Czarny Handlarz zaczął mnie brutalnie całować i obmacywać... 
 
<Arshia, co robisz jak mnie nie ma? Ethan, a ty co robisz, zmartwiłeś się, że mnie nie ma?>

Od Lily (do Ethana)

- Nie potrzebuję żadnej pomocy. Dam sobie radę sama. - powiedziałam bez zastanowienia, automatycznie. Zawsze tak reagowałam, kiedy ktoś chciał mi pomóc, i odchodziłam. Ale... zawsze wiedziałam, gdzie odejść. A w tamtym momencie nie miałam najmniejszego pojęcia, w którą stronę powinnam się skierować; byłam w Yrs po raz pierwszy, nikogo nie znałam. Nie zamierzałam jednak z nim współpracować ani słuchać jego rad. Westchnęłam z rezygnacją.
- Albo... no... pójdę z tobą. Ale tylko dlatego, że nic nie wiem o tym miejscu! Gdybym wiedziała cokolwiek - położyłam nacisk na to słowo - z pewnością dałabym sobie radę sama.
- Dobrze. - odparł spokojnie. Chyba moja przemowa nie wywierała na nim wielkiego wrażenia. - Chodź, zaprowadzę cię do kwater.
- Do jakich kwater? - spytałam, gdy tylko ruszyliśmy z miejsca.
- Król coś o nich wspominał. Możemy się tam zatrzymać i w zaciszu podjąć decyzję.
- Jaką decyzję?!
- Możemy wrócić do domów albo zostać, żeby pomóc w rozwikłaniu problemu i doskonalić swoje umiejętności.
Zamilkłam na chwilę, pogrążając się we własnych myślach. Nie podobała mi się cała ta sprawa, nie wiedziałam nic o magii i nie rozumiałam, dlaczego zostałam wezwana do miasta przez jakiegoś króla, o którym słyszałam po raz pierwszy. Ale nie miałam domu. Nie miałam do czego wracać, nie miałam do kogo wracać. Byłam ścigana, w Nigrixie musiałabym tylko się ukrywać, a w końcu i tak ktoś wpadłby na mój trop. Tutaj nikt nic o mnie nie wiedział. Mogłam zacząć od nowa. Poza tym, odejście byłoby oznaką tchórzostwa, nie zniosłabym, gdyby ktoś mnie tak postrzegał. Dlatego zdecydowałam się zostać.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Ethana.
- Znasz tamtych dwóch? - zapytał niespodziewanie.
- Yyy, że co?
- Pytałem, czy znasz tamtych dwóch mężczyzn, przy tym targu.
Spojrzałam we wskazywanym przez niego kierunku
- Nie. Nie znam ich i nie chcę znać. A dlaczego niby miałabym znać, hmm? - spytałam podejrzliwie.
- Patrzą się na ciebie.
- Ach, to nic takiego... Jestem przyzwyczajona do tego, że sporo mężczyzn się na mnie patrzy. Jeśli dalej będą się tak gapić, mogę...
- Nie, raczej nie o to im chodzi. Ich spojrzenia są jakieś... złowrogie. I są uzbrojeni.
W takim razie szybko sobie z nimi poradzę, pomyślałam. Wyciągnęłam miecz.
- Zaczekaj, co robisz?! - usłyszałam głos Ethana, gdy biegłam w stronę tych typków. Nie odpowiedziałam. Zamierzałam natychmiast przyłożyć klingę do gardła jednego z nich, ale on był szybszy. A do tego większy i silniejszy ode mnie. Mój wąski miecz o srebrnej rękojeści i jego zakrzywiona szabla skrzyżowały się. Uderzył z zaskakującą siłą, co wytrąciło mnie z rytmu. Za chwilę jednak oprzytomniałam, odskoczyłam, spróbowałam zaatakować ciosem w bok, ale zablokował moje cięcie i wytrącił mi broń z ręki.

< Ethan? >

Od Naitherell (do Asheroth'a)

Myślałam, że po drugiej kąpieli będę miała problemy z zaśnięciem – nie byłam znużona, a wręcz przeciwnie. Wizyta Asheroth’a dostarczyła mi klasycznych, ale jakże skutecznych bodźców do dalszego działania. Nie wpłynęło to zbyt dobrze na moją zmęczoną stresem podświadomość.
Wróciłam do sypialni, zgasiłam świece i wsunęłam się pod aksamitną pościel z przekonaniem, że przy tym natłoku obcych jakby myśli nie zdołam zasnąć. Nie kryłam zaskoczenia, gdy wczesnym rankiem obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. To moja służąca próbowała ściągnąć mnie z łóżka. Ze zrezygnowaniem wstałam i niemal odruchowo wykonałam wszystkie niezbędne czynności. Fryzura, makijaż, strój, biżuteria, perfumy… Nawet nie zastanawiałam się, jaką kombinację wybrać. Dokonywałam tego setki razy, czasami po kilka w ciągu jednego dnia.
Cicho parsknęłam pod nosem. Audiencja u króla? Też mi coś. Ile to już razy pomylono mnie na salonach z księżniczką…? Z kimś bardzo wysokiego urodzenia, kim może byłabym, gdyby ojciec mnie nie wyklął? Nawet jeśli mieliby mnie tam zamknąć za zabójstwa, bo jakiś kretyn albo zazdrosna panienka doniosła na mnie, chyba wątpią w to, że im się uda? Wśród ludzi wysokiego pochodzenia, wolność i życie wysoko się ceni. Prawie tak wysoko, jak pieniądze i seks. I właśnie dlatego pośród dworów byłam nieśmiertelna.
Spojrzałam na moje lustrzane odbicie i westchnęłam. Już od jakiegoś czasu przestało mi ono przypominać przeciętnej urody dziecko, jakie widziałam w zwierciadle każdego wieczoru przed wyfrunięciem z „rodzinnego gniazdka”. Stałam się piękna i pożądana. Niczym przedmiot, którego nigdy nie chciałam.
Potrząsnęłam przecząco głową. Wcale nie tęskniłam do dzieciństwa, do postaci strachliwej, małej dziewczynki. Nie potrafiłam zrozumieć, skąd te dziwne, nawiedzające mnie coraz częściej myśli.
Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pokoju, trzaskając głośno drzwiami, jak gdybym pragnęła razem z nimi zatrzasnąć bolesne rozdziały mojego życia. Zbiegłam po schodach, ostrożnie podciągając dopasowaną do ciała sukieneczkę z rozcięciami sięgającymi bioder, jedną z moich ulubionych – odkrywała więcej, niż zakrywała, a co przykryła, to jednocześnie niemiłosiernie opinała.
Zignorowałam służącą i jej próby wmuszenia we mnie śniadania. „Myślałby kto, że taka uczynna”, przemknęło mi przez głowę i skrzywiłam się z dezaprobatą. Nienawidziłam fałszywych ludzi, a ona do nich należała. Czemu więc jej nie zmieniłam? Z banalnego powodu – nie każda mogła pełnić funkcję służącej u prostytutki ściągającej do domu klientów z królewskiego dworu. Potrzebowałam szarej myszki, której ewentualną śmiercią nie zmartwi się nikt wysoko postawiony.
Podeszłam do szafki, wewnątrz której minionej nocy schowałam broń i truciznę, moje nieodłączne wyposażenie. Ukryłam wielkie szpile we włosach, niby upominając je nieco wyżej, a drobnymi igiełkami z trucizną przyozdobiłam przygotowaną do tego kolię. Prawie wybiegłam przez główne drzwi rezydencji, zmierzając ku siodłanemu przez paru stajennych ogierowi. Uśmiechnęłam się złośliwie, widząc nieudolne próby okiełznania konia dokonywane przez niedoświadczonych młodzieńców.
- Zostawcie go – rzuciłam zdecydowanym tonem, podchodząc do wierzgającego rumaka i wskakując mu na grzbiet bez żadnego uprzedzenia.
Silver Doom należał do specyficznych zwierząt. Inteligentny jak cała reszta ze swojego gatunku, ale niechętny do współpracy z człowiekiem. Właśnie za to go szanowałam. Nie ulegał, gdy nie dostrzegał w tym konieczności.
Kopnęłam go w bok i pogalopowałam przez miasto, nie zważając na spacerujących głównymi uliczkami ludzi. Zwolniłam dopiero przed zamkiem, spinając mocno wodze i zmuszając konia do miarowego, dostojnego kłusu. Na wstępie rozejrzałam się w poszukiwaniu znajomych mi twarzy. Ani trochę nie zaskoczyło mnie, że sporą część ludzi znam pośrednio lub bezpośrednio. Zacmokałam niecierpliwie i zsiadłam z Silver’a, ciągnąc go za uzdę w stronę stajni, gdzie pieczę nad jego krnąbrnością przejął kto inny.
A więc jestem na dworze. Wszystko takie podobne, takie przewidywalne, a jednak inne. Zupełnie nowa sytuacja wymagająca błyskawicznej adaptacji, o ile chcę znaleźć tu nowe kontakty, dojścia czy źródło zarobku. Nie mogłam zwlekać ani chwili. Wiedziałam, że przede mną dużo wcześniej musiał tam trafić ktoś mojego pokroju.
Kątem oka spojrzałam na Strażników sprawdzających przybyłych gości. A narodu zebrało się naprawdę sporo. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że królowi nie spieszy się spełniać obietnic dotyczących egzekucji trucicielek. Tylko w jakim celu rozesłał te wezwania?
Nie zamierzałam dać się obmacywać Strażnikom ani dać publice do zrozumienia, iż dobrze znam Asheroth’a. Zeszłam na bok i z milutkim uśmieszkiem sunęłam w tłumie do najbliższego wejścia – poza tym jednym głównym. Nie musiałam długo iść; kilka minut wystarczyło, by zniknąć z oczu całej reszcie. Przy małej bramie „powitała” mnie miniaturowa wersja wojownika, a przynajmniej tak właśnie wyglądał ten facet.
- Hej, stop! Zatrzymaj się! – krzyknął, wysuwając miecz z pochwy do połowy. – Ktoś ty?
- Kretyn… - mruknęłam półgłosem, przewracając oczami, po czym uniosłam głowę i położyłam dłoń przy szyi, udając wielką damę. – Jestem wielką królową zza morza, która planuje atak na waszego króla, oczywiście – wydukałam słodkim głosikiem.
- Tak, tak. A teraz przestań znieważać straż i mów, czego chcesz!
- Próbuję tylko wejść do zamku… otrzymałam wezwanie – wytłumaczyłam potulnie, mrugając zalotnie.
- Wezwani mają się stawić przy bramie głównej!
- Ale tam tak dużo ludzi się zebrało… - spuściłam wzrok z zawstydzeniem. – A wie pan, miewam duszności w takich sytuacjach… Co to za różnica, czy wejdę tędy? Chyba nie narobię tym problemów…
- Niby nie… - Mężczyzna się zamyślił, ale po chwili schował broń i podszedł do bramy. – Skoro masz wezwanie, to prędzej czy później ktoś cię tam będzie musiał przyprowadzić.
- No właśnie – przytaknęłam zadowolona, przechodząc obok strażnika niższej rangi.
- Tylko… - Mój rozmówca zawahał się przez chwilę. – Muszę cię przeszukać.
- No wie pan co?! – oburzyłam się. – Jeśli próbuje pan znaleźć okazję do macania kobiety, to radzę spróbować w inny sposób.
- A…ale to mój obowiązek! – zawołał, czerwieniejąc na twarzy.
- A nie widzi pan, co mam na sobie? – mówiąc to, uniosłam ręce i wykonałam zgrabny obrót, machając mu tyłkiem przed nosem. – A może chce pan to ze mnie ściągnąć? To chyba nie jest najlepsze miejsce… - westchnęłam, mierząc go wzrokiem.
- Ja… ee… wcale mi to przez myśl nie przeszło! – powiedział, ale zaczął baczniej obserwować ruchy moich ciasno opiętych w cienki materiał bioder. – Nie jestem pewien, czy to dozwolone, ale być może wolno pominąć sprawdzanie w przypadku skąpego ubrania…
- Och, jeśli chcesz sprawdzić jakąś skąpo ubraną kobietę, to daj jej wpierw czas na zdobycie certyfikatu na dworze… - Mrugnęłam do niego z zadziornym uśmiechem.
Chyba zrozumiał. Wpierw go zatkało, a potem rozejrzał się nerwowo i gestem nakazał mi iść dalej. Skinęłam głową i ukłoniłam się po dziewczęcemu, prędko znikając za drzwiami zamku.
Odetchnęłam z ulgą. Wolałam nie mieć konieczności tłumaczenia się z posiadania niebezpiecznej trucizny, która zapewne nie byłaby odebrana tak pozytywnie, jak broń biała.
Większość osób zdążyła się już zebrać w głównej sali. Wszyscy oczekiwali na audiencję. Niestety, ja nie byłam zainteresowana tym dzikim tłumem. Korzystając z okazji i pustych korytarzy, postanowiłam pozwiedzać królewską rezydencję.

Ze spaceru wróciłam dopiero, gdy dotarło do mnie echo owacji. Zaklęłam pod nosem i szybkim krokiem poszłam w kierunku głównej sali, ale zamiast wejść w tłum, pozostałam piętro wyżej, obserwując zajście zza kamiennej balustrady. Wysłuchałam słów monarchy bez zbytniego przekonania. Im dłużej mówił, tym bardziej zbierało mi się na śmiech.
Magia? Doprawdy? A co mnie to obchodzi i dlaczego nic? To jego problem. No, może nie tylko jego, ale co ja będę miała z poszukiwania przyczyn tego wielkiego… bo ja wiem, spadku energii? Żałosne. Skąd on w ogóle miał namiary na mnie?
Parsknęłam i powróciłam do wizytacji, tym razem wyszukując potencjalnych współpracowników. Szukałam odpowiedzi na kilka pytań, każde dotyczyło planów na moją niedaleką przyszłość, którą wolałam wiązać z dworem królewskim niż podrzędnymi przyjęciami. Nie, żebym wybrzydzała – odpowiedni bal zawsze jest okazją na łatwe wzbogacenie się – aczkolwiek wynajdywanie ich i ryzyko wstępu zaczynało powoli przyprawiać mnie o mdłości.
- Ech, rozleniwiłaś się – mruknęłam pod nosem, zaskoczona własną opornością.
No tak, minęło sporo czasu od chwili, gdy wpadłam w imprezowy ciąg i więcej czasu pracowałam, to wykonując proste zlecenia infiltracji, to mordując kogoś ważnego w jego własnym łożu, to oddając się jakiemuś arystokracie…
Minęło parę godzin, podczas których usiłowałam odnaleźć i zjednać sobie co bliższych królowi urzędników, strażników czy strategów, aż w końcu odczułam zmęczenie ciągłymi przymusowymi zmianami tonu głosu i charakteru. Przypomniało mi się, że od rana nic nie jadłam ani nie piłam, więc odszukałam wzrokiem tac wystawianych dla wyższych rangą gości – do których oczywiście uznałam, iż się zaliczam – i sięgnęłam po kielich z winem, szybko go opróżniając. Po czasie dotarło do mnie, jak zła była ta chwila zapomnienia – alkohol błyskawicznie uderzył mi do głowy. No tak, pierwsza zasada picia, nigdy na pusty żołądek.
Zamrugałam, ostrożnie odkładając kielich na tacę, ale wtedy poczułam czyjeś ramię obejmujące mnie w pasie. Wzdrygnęłam się, upuszczając trzymany przedmiot na posadzkę. Na szczęście, druga zręczna dłoń go złapała. Odwróciłam się i spojrzałam na śmiałka, mając w ręce przygotowany zatruty sztylet.
- Nieładnie podnosić rękę na królewskiego Strażnika – odparł zdecydowanym tonem Asheroth.
- Ash! – prychnęłam. – Zgłupiałeś?! Chcesz, żebym cię zatruła? – zapytałam zaskoczona nagłym spotkaniem, jednocześnie chowając szpilę pod falami jasnych włosów.

<Fluszaku?>

Od Wielkiego Mędrca

Spoglądałem z uwagą na Quith'a. Widać było jego niepokój i ciekawość. No tak, to interesujące przekonać się jak to jest być ślepym, czy głuchym. Sporo to może nauczyć. Nie tylko sprawia, że wyostrzają się inne zmysły, ale sami zaczynamy je szanować. Nikt nie docenił jeszcze tego, czego nie dane mu było stracić.
Chłopak podjął wreszcie próby zlokalizowania impa. Wiedziałem co czuł, co słyszał i wiedziałem, że znajdzie swój sposób. No i znalazł.
- To zawsze jest odwrotnie, czy to ja coś zepsułem? - zapytał. - Więc?
- Nic nie zepsułeś, wręcz przeciwnie. Poczułeś co miałeś poczuć. Co do tego jak... Umysł mój chłopcze to rzecz indywidualna każdemu. Każdy z nas widzi nieco inaczej, słyszy inaczej, inaczej czuje. Ty musisz znaleźć własne sposoby na postrzeganie świata. Sam musisz zrozumieć jak postrzega go twój umysł. Teraz jeszcze poćwiczysz. No mały szybciej i dalej, niech się nieco wysili.
- Dobrze - powiedział Quith, a mały stworek zaczął śmigać wokół niego. To ćwiczenie trwało dotąd, dopóki chłopak nie wskazywał obecności impa bezbłędnie.
- No! Szybko się uczysz - pochwaliłem chłopca.
- Mój ojciec tak nie uważa... - mruknął dzieciak w odpowiedzi.
- Twój ojciec to, nie uwłaczając nikomu, kretyn - oznajmiłem. Tak, nie pałałem do niego sympatią, a może nie tak, nie miałem nic do niego jako osoby, ale to co robił było karygodne. - On cię nie uczy, tylko narzuca ci swoją wolę. Nauczyciel to ktoś, kto wie czego uczyć, a nie wbija na siłę coś, czego nie powinien. Twoje mięśnie prawdopodobnie nigdy nie będą twoją siłą, synku, ale za to możesz zdobyć inną przewagę. Pamiętaj, że rozum, to coś co zawsze stanie ponad mięśniami. Byka można spętać i na nic mu siła jeśli nie potrafi rozwiązać więzów. Na dziś skończymy. Następnym razem nauczysz się poruszać używając słuchu.
Podszedłem do chłopca i zdjąłem zaklęcie. Quith zamrugał gwałtownie.
- No, a teraz musisz mi wybaczyć, ale muszę jeszcze coś dziś zrobić. Możesz oczywiście tu zostać, poczytać, czy napić się herbaty - poklepałem chłopca po ramieniu.
- Dziękuję... za wszystko - powiedział z uśmiechem, który był dla mnie zawsze największą nagrodą. 
- Nie musisz chłopcze, nie musisz. Największym wynagrodzeniem dla nauczyciela jest uczeń, który chce go słuchać, a teraz do zobaczenia.
- Do zobaczenia - usłyszałem jeszcze, gdy postukując laską wyszedłem na ulicę miasta.


Od Quith'a (do Wielkiego Mędrca)

Czułem się dziwnie. Inaczej. Z początku byłem dosyć spokojny, zdawało mi się, że taki jak teraz, byłem zawsze. Jednak nie minęło parę minut, kiedy zacząłem się denerwować. To co jakiś czas temu było dla mnie obrazem, kolorem i światłem zniknęło. Została jednolita ciemność. Widziałem czerń. Tylko ją, bo poza nią nie było nic. Po chwili zacząłem ogarniać, a strach ustępował spokojowi.
Wiedziałem, że to tymczasowe i tak ma być. Postarałem się skupić na swoim zadaniu. Jednak coś mi w tym bardzo przeszkadzało. Nie potrafiłem się skoncentrować na słuchaniu. Moją uwagę przyciągało to, że nie widzę i, że więcej czuję. Nie powiem, że to mnie nie zaciekawiło, bo musiałbym skłamać. Chciałem poznawać, a nie wykonywać jakieś zadania.
Słyszałem tego małego stwora, latał w koło mojej głowy, przynajmniej tak mi się wydawało.
- Skup się. - usłyszałem głos Mędrca
Miał rację, nie robiłem teraz nic porządnego i konkretnego, bawiłem się ślepotą. Powinienem był się skupić na słuchaniu, na nauce. Cicho westchnąłem i podświadomie otworzyłem umysł, a tym samym uszy i oczy. Mimo tego, że w dalszym ciągu nic nie widziałem, wydawało mi się, że wiem co się dzieje wokół mnie.
W pewnym momencie usłyszałem trzepot. Byłem pewny, że stworzonko jest po mojej prawej stronie, więc wskazałem dłonią prawą stronę.
- Źle. - usłyszałem
Wydawało mi się, że Mędrzec jest daleko ode mnie, ale to nie on był mi teraz potrzebny.
Znów usłyszałem trzepot. Tym razem dłużej nasłuchiwałem. Słyszałem go z lewej strony, takie było pierwsze wrażenie. Jednak to było błędne rozumowanie. Trzeba było zbadać odległość i stronę. Kiedy zacząłem myśleć o położeniu i miejscu, w którym jest teraz imp, i zrozumiałem, a raczej poczułem. Do moich uszu wpadła fala, nie umiałem jej odczytać, ale spróbowałem i wskazałem palcem na lewo.
- Znów źle.
Odwrotnie? Ma być odwrotnie? Zaśmiałem się w duchu i postanowiłem spróbować znowu. Tym razem imp pojawił się z prawej strony. To znaczy usłyszałem go z prawej. Po chwili uderzyła we mnie fala i już wiedziałem, że w tym wypadku moja teza się sprawdziła. Wskazałem na lewo.
- Dobrze. Do trzech razy sztuka!
- To zawsze jest odwrotnie, czy to ja coś zepsułem? - zapytałem, bo wiedziałem, że moje wewnętrzne rozterki Mędrzec dokładnie śledził - Więc?

<Wielki?>

czwartek, 21 sierpnia 2014

Od Ethana (do Lily)

Gdy czekałem aż król się pojawi postanowiłem obejrzeć salę. Sala była ogromna na suficie i ścianach były różne barwne malowidła, obrazy w złotych ramach, marmurowe schody prowadzące do złotego wielkiego tronu. Nawet całkiem ładne miejsce gdyby nie było tu tylu ludzi. Spojrzałem na twarze przybyłych, ale żadna nie wydała mi się znajoma. Po jakichś piętnastu minutach usłyszeliśmy trąby ogłaszające przybycie króla.
Król był niewysokim mężczyzną w średnim wieku. Odziany był w zielone szaty, a na głowie miał najbardziej olśniewająca koronę jaką w życiu widziałem. Po chwili wszyscy ucichli, a król przemówił. Gdy król skończył przemawiać i wszyscy zaczęli się rozchodzi postanowiłem, po oddychać świeżym powietrzem i przemyśleć wszystko co usłyszałem.
Po jakimś czasie podeszła do mnie jakaś małolata, wyglądała ładnie, była dosyć niska, i byłem pewien, że nie ma więcej niż piętnaście lat.
- Mógłbyś mi łaskawie wytłumaczyć o co w tym wszystkim chodzi? - spytała.
W jej głosie słyszałem, że jest silna i nie pozwala nikomu sobą rządzić, gdy tak ją oceniałem zapomniałem, że muszę jej odpowiedzieć wiec szybko, się odezwałem:
- Król prosi nas o pomoc, bo krainy umierają, magia zanika, a ludzie chorują, więc wezwał najsilniejszych żebyśmy mu pomogli w odgadnięciu co sprowadza śmierć nad naszą krainę.
- Dzięki za poinformowanie, no to ja lecę - powiedziała i zaczęła iść.
- Zaczekaj chwilę - powiedziałem, gdy się odwróciła i wbiła we mnie oczy z pytaniem "o co chodzi spieszy mi się!"- wyglądasz jakbyś nie miała zielonego pojęcia dokąd iść, może zapoznam cie z moją przyjaciółka i oprowadzimy cię po mieście, znajdziemy jakieś lokum..?
<Lily? >

Od Lily

To był całkowicie normalny dzień. Spędziłam noc w jakiejś podniszczonej chacie, w której mieszkały jedynie szczury. Ale przynajmniej miałam łóżko. I dach nad głową.
Obudziły mnie pierwsze promienie słońca. Nie chciałam jeszcze wstawać. Nagle usłyszałam natarczywe pukanie do drzwi. Zwlokłam się z łóżka, ciekawa tego, kto śmiał zakłócać mój spokój. Nacisnęłam klamkę. Za progiem stał jakiś mężczyzna w trudnym do określenia wieku.
- Czego chcesz? - zapytałam, tłumiąc ziewnięcie. - Tylko streszczaj się. Jestem śpiąca. Mam nadzieję, że to coś ważnego, bo...
- Przybywam tutaj z rozkazu króla Urdona. Musisz, jak najszybciej to możliwe, przybyć do Yrs, stolicy Quaarii. Przed Twoim... yhm... domem stoi furmanka. Zawieziemy Cię tam. Sprawa jest pilna.
- Nie znam żadnego króla Urdona. Nie wiem, co to Yrs. Nie obchodzą mnie wasze pilne sprawy, mam swoje problemy! Wynoś się stąd. Do widzenia. - zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Nim zdążyłam doczłapać do łóżka, usłyszałam czyjejś kroki. Obróciłam się gwałtownie.
- Jeśli nie pojedziesz, zapłacisz za wszystkie swoje przewinienia. - oświadczył mężczyzna.
- O czym mówisz? - zrobiłam zdziwioną minę, próbując ukryć zmieszanie.
- Dobrze wiesz, o czym mówię.
Błyskawicznie podjęłam decyzję.
- Pojadę... Ale nie myśl, że zrobię wszystko, co rozkaże mi ten twój król. Nie poddam się niczyim rozkazom. - parsknęłam, unosząc głowę.
Posłaniec w odpowiedzi uśmiechnął się pobłażliwie.
* * *
Minęło bardzo dużo czasu, zanim wreszcie rozklekotana furmanka dotarła na miejsce. Natychmiast opuściłam pojazd. Przede mną stał okazały pałac.
- I co teraz? Co mam robić? Gdzie jest ten twój król? - zarzuciłam posłańca pytaniami.
- Wygląda na to, że spóźniliśmy się na audiencję... - mruknął, patrząc przed siebie. Również spojrzałam w tamtym kierunku. Z budynku właśnie wychodziło kilka osób.
- Na jaką audiencję?! - zapytałam poirytowana. W co ja się wpakowałam, pomyślałam, przeklinając w duchu własną głupotę. Mogłam uciec i znaleźć jakąś kryjówkę w Nigrixie. Było już na to za późno.
- Audiencję u króla Urdona, naturalnie. - wytłumaczył, zachowując stoicki spokój.
- I co teraz? - dopytywałam się.
- Myślę, że powinnaś zapytać któregoś z wezwanych o treść audiencji. Na mnie już czas. Powodzenia. - rzucił, odjeżdżając.
- Wracaj, do diabła! - wrzasnęłam, jak najgłośniej umiałam.
Nie wrócił. Nie widząc innej możliwości, podbiegłam do najbliżej stojącego, starszego ode mnie chłopaka.
- Mógłbyś mi łaskawie wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi? - zapytałam, chyba nieco zbyt gwałtownie.

< Dokończy ktoś? >

Od Abyss (do Asheroth'a)

Spojrzałam wymownie w miskę gulaszu, parująca potrawa nie da się ukryć niesamowicie zachęcała wyglądem i zapachem, ale było też coś co wciąż blokowało mnie przed sięgnięciem po łyżkę.
Co właściwie się stało? - Przeleciało mi przez głowę gdy zgarbiona niespokojnie latałam spojrzeniem tam i z powrotem po wnętrzu komnaty. Może i wyglądałam pewnie wychodząc zza krat, ale chyba mocno by się ktoś przeliczył na nazwanie mnie wtedy spokojną. Skubałam chleb jak oszalała próbując powstrzymać paniczne odruchy. Wychowana w piwnicy, a boi się zwykłego zamknięcia, zwykłego gdyby nie to, że zgodziłam się kraść i jak sam ten wielgachny pan podkreślił łapska za to by mi poszły.
W końcu jednak mój żołądek decydująco zawył w agonii, widać suchy chleb mu nie wystarczał. Złapałam w dłoń łyżkę i wpakowałam do już troszeczkę ostygłej papki… Tak chyba też i można to nazwać i władowałam do ust.
Nie rozumiem czemu zareagowałam tak entuzjastycznie na ciepłą potrawę w końcu nie miną nawet tydzień od opuszczenia przeze mnie domu i jedzenia właśnie takich, a nawet bardziej zmyślnych wybryków kuchni.
- W brzuchu się przewraca na wspomnienie o tym. - Przełknęłam jeden kęs głośniej ze zdecydowanie większym trudem i sapnęłam.
Nie śpieszyłam się z jedzeniem nawet jeśli ten goryl tam na mnie czekał, tak tak go nazwę. Jest przerażająco wielki, a te szkarłatne oczy. Zadygotałam niespokojnie na krześle. No nie śpieszyło mi się.
W końcu jednak nawet choć bym nie wiem jak przeciągała i dokładnie skrobała miskę musiałam odejść od stołu i spokoju pustej komnaty. Westchnęłam wstając. Nie mogę też kazać komuś tak długo czekać, w mojej sytuacji to szczególnie niestosowne, przystanęłam jednak jeszcze na chwile wpatrzona w naczynie.
- Nie powinnam tego… A zresztą - Szepnęłam sama do siebie. Nie znam standardów tego miejsca. Może z czasem. Za czym idzie może mnie nie wyrzucą.
Spojrzałam niepewnie po sobie zakurzone i wymiętolony płaszcz zwisał ze mnie jak szmatka. Odświeżyć się co? Dla kobiety znaczy to raczej dłuższą odsiadkę przy lusterku w łazience. Wobec tego chyba warto się za to zabrać już teraz. Uśmiechnęłam się do siebie i wkroczyłam do czegoś co zdawało się być łazienką.
- No…- Spojrzałam w lustro, niby nic strasznego się nie działo, ale pod kapturem, którego bezczelnie zresztą z szarpnął mi z głowy ten strażnik numer jeden, sterczały niebezpiecznie uciekające z mocnego spięcia włosy.
Z oburzeniem szarpnęłam za wstążkę bez najmniejszego zamiaru ponownego wiązania ich tak dokładnie jak przedtem i tak już wystarczająco moje kłaki zostały obnażone.
Zrzuciłam z siebie również płaszcz z wielkim bólem był przecież dla mnie jak druga skóra, ale teraz nie wyglądał najlepiej a i takim rzeczom przyda się mały wypoczynek. Spojrzałam po chwili w stronę wanny tęsknym wzrokiem, nienawidziłam być brudna, zakurzona elisz to brudu musiało teraz na mnie osiąść. Spięłam się na myśl o tym i zaczęłam się nerwowo kręcić w miejscu,. Ale to takie niezręczne!
Stojąc tak wpatrzona w jedne punkt w końcu zdecydowałam i zabrałam się do nabierania wody, nie lubię pomocy w takich sprawach. Zresztą to w ogóle krępujące! Ile tu jest ludzi! I na co ja się porywałam mam teraz szczerą ochotę zniknąć i już nigdy nie pokazywać swojej mordy. Poczułam na twarzy wypieki.
- Jak można tak łatwo się emocjonować…- Westchnęłam w końcu wchodząc do wody.
Pchnęłam lekko drzwi wyściubiając powoli nos zza nich po czym szybko przemknęłam z mam nadzieje dość suchymi włosami do owego salonu, do którego mnie tak proszono. Salon jak salon zależy co kto przez to rozumie, a wyobrażenia mogą być różne. Według mnie ładnie tu nie wielka to zmiana dla mnie póki co…
Nie liczą dużej ilość ludzi i tego pana co właśnie przesiaduje sobie na jednym z foteli. Długo mnie nie było?
Po jego minie nie łatwo odgadnąć. Nawet nie będę się rozwodzić jak coś nie tak raczej by wygarnął to chyba ten typ.
Znalazła się inteligentna oceniająca ludzi! - Skarciłam się podchodząc bliżej na trzęsących się nogach, wręcz błagalnie patrzyłam na drugi mebel od pary w tym pomieszczeniu. Aż w końcu dałam za wygraną .
Asheroth - tak przynajmniej się przedstawił, nie specjalnie spuszczał ze mnie spojrzenie czujnych szkarłatnych oczu. Tak to wcale nie powodowało, że chciałam się zapaść w fotel, wcale, a wcale.
Nie odezwałam się ani słowem i chyba nie musiałam już dalej udowadniać, że nie mam takiego zamiaru.
- Ty naprawdę jesteś złodziejką? - Spytał w końcu powątpiewającym tonem. Skrzywiłam się nie jako na to pytanie, bo co miałam powiedzieć… Tak jestem, wymuszoną? To nawet się kupy nie trzyma. Spojrzałam w bok i jedynie potrząsnęłam głową prawie niezauważalnie.
- Nie wygląda, żeby było ci to potrzebne. - Rzucił to niby od niechcenia mężczyzna, ja jednak wiedziałam do czego to prowadzi… Ukryte pytanie o pochodzenie.
- Pochodzę z Mahrau i jestem szlachcianką swego rodzaju… - Przygryzłam wargę, naprawdę nie podłodze mi teraz przybliżać historie mojego “życia poza grobowego” .- …A jedynym powodem do kradzieży mógł być co najwyżej pusty żołądek. - W tej sytuacji nawet śmiech by mnie nie zdziwiła, a jednak cisza. Podniosłam głowę.
Tym razem to Asheroth patrzył w okno, chyba już stracił jakiekolwiek podejrzenia co do tego, że mogłabym stąd coś zwinąć i ukraść, bo jak sądze to również było powodem jego ciągłego i bacznego spojrzenia na mnie.
Czy to już ta cisza też naprawdę mnie przerażała, czułam wręcz aż boleśnie jak krew aż nazbyt uderza mi do głowy. Miałam mroczki przed oczami, będą coraz bardziej zakłopotana podciągnęłam kolana do piersi opierają o nie jednocześnie głowę i oddychając głęboko. Cokolwiek byle tylko nie odleć!
Odetchnęłam z ulgą gdy wreszcie powrócił mi normalny oddech i przymknęła spokojnie oczy błagając by może jednak to uciekło uwadze tego mężczyzny.

<Asheroth?>

środa, 20 sierpnia 2014

Od Asheroth'a (do Abyss)

Spoglądałem po twarzach zgromadzonych. Różne osoby, należące do różnych ras. Nie ufałem im. Niemal nikomu nie ufałem, ale tu szczególnie. Miałem zamiar bardzo dokładnie przyjrzeć się wezwanym. Ciekawe ilu było to z chęci pomocy, a ilu z pragnienia zysku czy innych pobudek, które ze szlachetnością nie mają nic wspólnego.
Mój wzrok padł na znajomej twarzy. Ethanie. Synu króla, któremu niegdyś służyłem. Pokręciłem z dezaprobatą głową. 
- Panie... - usłyszałem i odwróciłem głowę do sługi. - Mamy problem z jedną więźniarką. Nadzorca więzienny kazał ci to pokazać, panie. 
Mężczyzna wręczył mi pergamin. Wiedziałem co to jeszcze przed otwarciem. Było to wezwanie od króla.
- Dziewczyna to złodziejka, jest więc podejrzenie, że ukradła i to, być może by kupić sobie wolność... - zaczął.
- Pięknie. Mieszańcy, bękarty i jeszcze kryminaliści - westchnąłem. 
Zapowiadało się coraz gorzej. Miałem nadzieję, ze uda mi się jakoś zapanować nad tą zgrają, którą zwołał król. Co on z resztą myślał? Jak z nich chce zrobić coś pożytecznego? Jak oni mają pomóc?
- Chodźmy. Muszę się z nią zobaczyć - oznajmiłem.
- Oczywiście.
Ruszyliśmy w stronę lochów. Teoria nadzorcy była błędna. Niektóre wezwania rozesłano losowo, owszem, ale były one nasycone zaklęciem, które sprawiało, że zawsze trafiały w odpowiednie ręce. Przyciągała je magia. Silna.
Zszedłem do więzienia i usiadłem w sali "odpraw", czekając aż przyprowadzą więźnia. Po niedługiej chwili drzwi otworzyły się i wszedł strażnik prowadzący interesującą mnie osobę.
Złodziejka okazała się quaarianką. Młodziutką, o włosach tak jasnych, że wydawały się świecić w wątłym świetle lamp. Dziewczyna wyglądała na zdezorientowaną, a gdy spojrzała na mnie zaczerpnęła gwałtownie powietrza i chciała się cofnąć,  na co nie pozwolił jej strażnik. 
- Witam. Jestem Asheroth  Wharbas. Jestem Strażnikiem Królewskim. A ty?
- Abyss Arabelle - przedstawiła się cicho.
- Wiesz co to? - spytałem, pokazując jej wezwanie.
- T-tak... - wyszeptała, błądząc wzrokiem gdzieś obok i mnąc rąbek szaty. 
- Przyjmujesz wezwanie? - zapytałem. 
Tym razem uniosła wzrok i zastygła z lekko rozchylonymi wargami, jakby nie wiedząc co powiedzieć.
- Tak... chyba, tak - wydukała w końcu. 
- Dobrze więc. Rozkujcie ją. Idziesz ze mną - rozkazałem jej.
- Dokąd? - czułem strach w jej głosie.
- Jesteś wezwaną, zostajesz oficjalnie ułaskawiona, ale jeżeli jeszcze raz złapię cię na kradzieży czy innym przestępstwie, to wiedz, że złodziejom ucina się dłonie. A teraz chodź, bo jak mniemam nie posiadasz tu żadnego lokum...
Jej spojrzenie było dla mnie wystarczającą odpowiedzią.
Zaprowadziłem ją do rezydencji, w której mieścić się miały kwatery wezwanych. Gdy dobiegł nas zapach z kuchni, usłyszałem głośne burczenie w żołądku dziewczyny. Zaprowadziłem dziewczynę do wolnej komnaty, bacznie obserwując jej ruchy. Tam usiadła przy niedużym stoliku, rozglądając się uważnie.
- Podajcie jej coś do jedzenia - nakazałem służącej, ta skłoniła się i po chwili przed Aby stanęła miska gulaszu.
- Gdy zjesz i się odświeżysz chciałbym, żebyś dołączyła do mnie w salonie. Musimy jeszcze porozmawiać.
Wyszedłem z komnaty.

<Abyss?>

✫Król Urdon - audiencja✫

Spojrzałem na zgromadzonych. Czułem moc w nich drzemiącą, a moje serce wypełniło się nadzieją. Po raz pierwszy poczułem pewność, że jest jeszcze nadzieja dla naszego świata.
Gdy wszedłem na piedestał, na który stał tron wszystkie szery ucichły. Zebrani skłonili się, okazując mi szacunek, ja jednak szybko poprosiłem by wstali. Wszystkie spojrzenia skierowane były na mnie.
- Witam was wszystkich - powiedziałem. - Zapewne zastanawiacie się, dlaczego was tu wezwałem. Otóż... grozi nam wszystkim niebezpieczeństwo.
- Jakie niebezpieczeństwo? - wymsknęło się komuś.
- Coś niedobrego dzieje się z magią w naszym świecie. Ona zanika - wyjaśniłem. - Nie mówię tego jako Quaarianin, bo wiem, że nasze badania nie każdemu przypadają do gustu i nie każdy w nie wierzy, ale jako osoba, która przeżyła już wiele i wiele widziała. Pierwsze reagować zaczęły magiczne istoty. Te uzależnione od źródeł magicznych. Na początku były to różnego rodzaju deformacje, które próbowano tłumaczyć racjonalnie, ale pośród niektórych stad zdarzały się masowe pomory. Zaczęliśmy to badać. Wtedy zauważyliśmy, że one... wypalały się. Inaczej tego nazwać nie można. To samo zaczyna dotykać inne istoty. Nas. Ludzie na południu zaczynają chorować na nieznane wcześniej choroby, których nikt nie potrafi leczyć. Zanikają zdolności magiczne, szczególnie u małych dzieci. Problem ten się pogłębia i to coraz szybciej. Robię co mogę by zbadać tę sprawę i coś zaradzić, ale sam niewiele mogę zdziałać. Zaprosiłem więc was. Osoby sile magią, byście pomogli mi. Jesteście tu dobrowolnie i możecie w każdej chwili odejść. Jest to więc czas, w którym możecie podjąć decyzję. Możecie wrócić do domów, lub zostać tu i pomóc, co nie koniecznie będzie bezpieczne.
Po sali rozszedł się pomruk, który szybko ucichł.
- Na razie proszę, byście rozejrzeli się po mieście, odpoczęli. Służba wskaże wam kwatery jeśli nie posiadacie miejsc, w których moglibyście się zatrzymać. Jeżeli zdecydujecie się zostać proszę, byście odwiedzili Wielkiego Mędrca i pogłębiali wiedzę i zdolności, chcę byście byli przygotowani na najgorsze, jeśli będzie to konieczne. Puki co moi ludzie badają kilka rzeczy. Jeżeli znajdzie się coś, co będzie wymagało waszej uwagi będziecie o tym informowani. Możecie się rozejść.
Wyszedłem z sali audiencyjnej i skierowałem się do sali badawczej, gdzie czekać na mnie miały wyniki pewnych badań.

<Ethan? Giselle? Carrik? Akira? Naitherell?>

*Oczywiście jak na grzecznych bohaterów zostajecie ;)
**Przepraszam, że zrobiłam to już, ale nie mogłam dłużej czekać. Tak więc Sheolo i Quo, będziecie musiały sobie albo lukę nadrobić, albo się spóźnicie.To samo tyczy się Lily.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Od Abyss

Stałam przy straganie wpatrzona w błyszczące w słońcu krągłe jabłka, krwisto czerwone, rumiane niekiedy lekko żółte odbijające białe światło w idealnie gładkiej skórce. Problem w tym, że w moich kieszeniach pustki równe jak w brzuchu. Popatrzyłam błagalnie na właściciela straganu i tych przepięknych owoców. 
Jego spojrzenie było zdecydowanie wrogie i nieustępliwie, widać było, że zastanawiała się co taki obdartus jak ja jeszcze robi przy jego dobytku odstraszając innych klientów. Westchnęłam, odchodząc niby to daleko, ale jednocześnie kryjąc się w cieniu. Nie miałam zamiaru ustąpić tak łatwo, tak samo jak mój żołądek jęczeć błagając o coś, co mógł by teraz w rokoszy trawić. Czekałam… Aż mężczyzna zapomni zajmując się innymi o bardziej przystępnej i pełniejszej sakiewce. Skrzywiłam się, skurcze były coraz bardziej rozstrajające.
Po dłuższej chwili nie wytrzymałam obierając za cel piękną kiść winogron zlałam się z tłem i powoli zakradłam.
Wstrzymałam oddech będąc coraz to bliżej celu, ciemniało się powoli może nikt nie zauważy w tych tłumach i lekki półmroku, że mała część towaru znika w niewyjaśnionych okolicznościach rozpływając się w powietrzu pod moim płaszczem. Moja dłoń już leżała na gałązce, lekko spocona i gotowa do gwałtownego wycofania.
- Cholera… - Jęknęłam gdy z mojego żołądka dobyło się głośnie burczenie, tego chyba nie sposób nie usłyszeć.
Cofając szybko dłoń do ciała zahaczyłam o odstający ogonek rękawem. Głupota, a jak wiele za nią płace…
Na ścieżkę posypały się jabłka i spora część małych zielonych kulek winogron, które w następstwie zginęły szybko pod nogami ludu. Jęknęłam wciąż pozostając jednak niezauważalna wycofując się w sąsiednią uliczkę. 
Słyszałam teraz przekleństwa lecące prosto z ust właściciela, przerażona cofałam się coraz bardziej w głąb nie zwracając uwagi na to co dzieje się za mną.
- Uważaj! - Wrzasnął ktoś i w następstwie wylądowałam na ziemi, zakurzona, przygwożdżona czyimś ciałem, ale przynajmniej nie stratowana przez konie. Ironia losu? Samemu być jeźdźcem, a skończyć pod kopytami konia. Nieważne. Wyszarpnęłam się z pod ciężaru jakiegoś mężczyzny, sądząc po głosie dość młodego.
- Dziękuje - Rzuciłam sucho otrzepując się z kurzu byleby jak najszybciej opuścić to miejsce. 
Ale zaraz… Miałam już iść swoją drogą bez większych ceregieli i pozostawić tego mężczyznę samemu sobie, jednak jedno mnie zatrzymało w miejscu.
- Skąd wiedziałeś? - Warknęłam podejrzliwie w stronę chłopaka o krótko ściętych brązowych włosach i lekkim zaroście, wyglądał dość zwyczajnie, gdyby nie podbite oko, czy też naderwana warga. 
Może po prostu jakiś intrygant z zamiłowania. Wzruszyłam ramionami nie czając jednak spojrzenia z niego, nie o jego charakter mi chodziło, ani to co do tej pory robił, a bardziej czemu widział mnie gdy ja przecież nie przestałam być niewidzialna dla innych.
- Ale co? - Spytał zdziwiony. Udaje głupiego, czy faktycznie nim jest? Byłam tak zestresowana przebiegiem zdarzeń, że nawet nie kontrolowałam moich własnych odruchów.
- W co ty się bawisz? Widziałeś prawda? - Warknęłam patrząc nań z wyrzutem spod opadającego mi na twarz kaptura.  
Nagle mojego rozmówce magicznie olśniło, tak jakby.
- Ach to… tak! To niesamowite! Jak ty to… - Urwał widząc moje przerażone i w pełni zdezorientowane spojrzenie.  Mimo to podszedł do mnie bliżej i objął ramieniem w pierwszej chwili chciałam odskoczyć on jednak ścisnął mnie mocniej dając jasno do zrozumienia, nie wywinę mu się choćbym próbowała.
- Słuchaj, ty jesteś nie przy kasie w dodatku tak na pusty żołądek… - Skrzywił się pokazując jak bardzo mi współczuje uniosłam jedną brew, póki co nie ufałam mu.
- … Może ci pomogę, a raczej razem sobie pomożemy. - Uśmiechnął się prowokująco, już trochę spuszczając z uścisku. Czyżby sądził, że już mnie ma? O nie, nie… Przygryzłam wargę czując kolejną fale protestu w żołądku.
Chłopak uśmiechnął się wyczekująco. 
- Dobra…- Nie wierzyłam temu co mówię, jak bardzo można myśleć żołądkiem?!
- Zanter. - Wyszczerzył się w uśmiechu podając mi rękę. Niepewnie patrzyłam na te pokrytą odciskami dłoń przez dłuższą chwile. Była brudna przesiąknięta ulicą i brudnymi sprawami, bardzo brudnymi. Pokręciłam głową, przymykając oczy i również podałam mu dłoń.
- Abyss. - Przecisnęło mi się przez usta z cichym jękiem. Chce tylko coś czym zdobędę jedzenie i zmykam, już mnie nie ma i to dosłownie.
Szliśmy normalnie przez miasto, ulicami, których nie znałam i nie widziałam nigdy wcześniej, może to jednak dobrze, że go spotkałam przynajmniej mogłam zwiedzić miasto w o wiele sprawniejszym tempie niż samodzielnie, błądząc po tajemniczych, dla takiej małej blondyneczki jak ja, ulicach.
Powoli nawet zaczynałam się uspokajać tracąc ewentualną czujność, którą stawiałam za priorytet w tej sytuacji.
- Za mną. - Nakazał po pewnym czasie Zanter wskazując na drabinie prowadzącą na dach jednego z budynków. 
No dobra robi się coraz ciekawiej, wręcz podejrzanie. Może jednak powinnam… Już chciałam się cofnąć o krok do tyłu by uciekać ile sił w już chodzonych nogach gdy on znów posłał mi to spojrzenie.
- Jaaasnee. - Uśmiechałem się łapiąc się drabiny. Czemu to zawsze kobiety idą pierwsze tak właściwie? Spojrzałam w dół. - Oczywiście. - Burknęłam widząc gdzie dokładnie patrzy mój towarzysz wspinaczki i niby to przypadkiem wycelowałam butem w jego przecudną mordę.
- Auć! - Usłyszałam jedynie w następstwie, było to pełnie goryczy stęknięcie. Uśmiechnęłam się do siebie i poczęłam wspinać się jeszcze szybciej tak by to wścibskie spojrzenie znów nie powędrowało na nieodpowiednie dlań tory. 
Wyprostowałam się stawiając pierwszy krok na dachu, rozciągał się z tond niczego sobie widok na sporą część miasta. Zanter wdrapał się z głuchym sapnięciem zaraz za mą wciąż trzymając się lekko krwawiącego nosa. Ledwo powstrzymałam śmiech na co on spojrzała na mnie obrażony.
- Niezłe widoki… - Westchnęłam już uspakajać się dostatecznie by przejść do normalnej rozmowy.
- Taaa. - Przewrócił oczami chłopak idąc dalej, chyba zbrzydło mu już ociąganie tej wyprawy i chciał już po prostu dotrzeć na miejsce.
- A można wiedzieć co dokładnie chcesz zrobić? - Zaczepiłam w końcu przerywając cisze która nastała już w lekko zapadającym mroku wieczoru. 
- Kraść! To chyba proste do pojęcia nie? - Burknął zeskakując no mniejszy budynek, zaraz potem dobierając się do zatrzaśniętych drzwiczek okna drugiego. 
- Jesteś pewien? - Pisnęłam zatrzaskując powrotem okiennice które otworzył. Chwycił mnie za rękę i tylko odrzucił. - Tak w stu procentach, chcesz kasę czy nie? - Potrząsnęłam jedynie lekko głową w odpowiedzi, a on nie czekał na nic więcej i wepchnął mnie do środka domu.
- No to ruchy ! - Usłyszałam jedynie za sobą gdy w automatycznej reakcji zniknęłam zupełnie w ciemnościach pomieszczenia, jedynie wpadając na mały regał książek z rozpędu.
Rozejrzałam się dookoła mało co widząc nie widziałam o co dokładnie chodzi temu złodziejowi, zapewne ma się to błyszczeć i nie będzie znajdować się w pierwszym lepszym miejscu tego domu.
Dorwałam się do pierwszej lepszej szuflady, była jednak pusta, no nie licząc jakiś papierków.
- Masz coś?! - Wrzasnął do mnie zniecierpliwiony chłopak.  Zestresowana mierzyłam uważnie spojrzeniem każdy zakamarek domu, od zakurzonych półek szafek po łóżko. 
Czyżby był to dom jakiegoś bogatszego mieszkania, wystrój wyglądał tu w przybliżeniu podobnie do moich podziemnych komnat, no może mniej wystrojony, jednak nie można było powiedzieć że właściciel dobytku klepie biedę.
- Nic! - Odwrzasnęłam, słysząc wnerwione parskania z zewnątrz.
- Cholera przecież to powinno tak być! - Klął chłopak wciąż jednak czujnie wypatrując czegoś na zewnątrz, niczym najeżony kot mojej matki gdy poszukuje dorodnych myszy w spiżarniach mocno zalatujących wędzoną rybą i przyprawami.
- Co dokładnie?! - Jęknęłam już nie wiedząc nawet gdzie wsadzać rękę.
- No kryształ, chyba wiesz jak wyglądają nie? - Prychnął zestresowany, jakby coś zaraz na niego miało wypaść i zacząć dusić bez litość. A no wiem.
Powędrowałam do małej kasetki, która od pewnego już czasu przyciągała moją uwagę, była zamknięta, a klucza ni widu ni słychu, ale to chyba nie stanowiło wielkiej przeszkody dla Zantera.
- Może otwórz to ? - Zaproponowałam podając mu szkatułkę przez okno. 
Spojrzała na mnie pytająco, zaraz potem zrobiło się jakby tłoczno. 
- O w cholerę! - Jęknął złodziej widząc zmierzających w naszą stronę ludzi pokazanego wzrostu w dziwnych strojach. Szturchnęłam go lekko w ramie.
- Kto to ? - Spytałam a on obdarzył mnie dziwnym spojrzeniem.
- Hmm… No nie wiem… Strażnicy! - Jęknął przebierając zdobytą przeze mnie szkatułką w dłoni, a w niej przewracał się domniemany kryształ, a tak przynajmniej sądziłam.
- Hej ! Co wy tam robicie? Złazić! - Warknął jeden z grupy zdaje się czterech mężczyzn o wciąż zastanawiającym mnie ubiorze. Nie czekałam długo zeszłam z dachu jak by nigdy nic, Zentar stał jedna uparcie przy oknie. Strażnik ów więc zwrócił się do mnie.
- Co się tu wyprawia? - Spytał przysuwając się bardzo blisko mojej twarzy skrytej pod kapturem. Powinien umyć zęby.
- Eeee… Kradniesz kryształy? - Wzruszyłam ramionami. Mężczyzna spojrzał na mnie dziwnie nie wiedząc co mówić, jednak po chwili chwycił mnie mocno za rękę, za mocno.
- Auć! - Jęknęłam próbując się wyrwać.
- Kradniesz, co? - Wyszczerzył się w głupkowatym i pełnym ubytków uśmiechu. - A można wiedzieć jakim prawem? - Zasyczał przez zęby w tajemniczy sposób opluwając mi twarz. Skrzywiłam się.
- Pan jego pyta? Ja jestem po prostu głodna! - Fuknęłam zupełnie poważnie i stanowczo, nie wiedzieć temu ten zaczął się śmiać. 
- Och głodna? Wydaje mi się, że jeszcze trochę pocierpisz złodziejko - Mówiąc to skinął na pozostałych by wspięli się po mojego “przyjaciela” na dach i tak oto w pięknym stylu dostałam się do Yrs. 
- Można wiedzieć czemuś taka lekko ducha? - Spytał Zanter gdy ja gryzłam zawzięcie stęchły chleb, który otrzymaliśmy oboje, mimo wszystko to miejsce choć wilgotne i zimne było przyjemne.
- Nijak… - Fuknęłam, przełykając ciężko kęs, który wyszarpałam.
- Panna Abyss Arabelle ? - Wycedził w końcu jakiś przytłusty facet. 
Wstałam pośpiesznie i otrzepałam ubranie, mój kolega z celi patrzył na mnie pytająco nie ukrywając zdziwienia. Uśmiechnęłam się do niego.
- Koniec układu napełniłam swój brzuch. - Mrugnęłam do niego przygryzając znowuż te prowizoryczną bagietkę i wyszłam za stękającej z nadmiaru rdzy kraty, posłusznie zaraz za strażnikami.

Raport Straży Królewskiej - tydzień drugi

Jest to innymi słowy podsumowanie waszego tygodniowego wkładu ;)
Tak więc oto i statystyki:
Asheroth - 4
Tanith - 3
Wielki Mędrzec - 2
Quith - 2
Arshia - 1
Rosyjo - 3
Giselle - 2
Abyss - 1
Akira - 2
Ethan - 4
Carrick - 1
Naitherell - 2
Dreen - 0
Shishuo - 0

Czyli rekordy biję ja oraz nasz gołąbeczek Ethan. Gratki dla nas ;)
Ethan'owi może to Lucuś w dzieciach wynagrodzić xD Czerwonookich i lubujących się w rytuałach i tatuażach xD