sobota, 12 marca 2016

Od Asheroth'a (do Manusa / Morwen)

- Skaranie boskie z tobą, kobieto - burknąłem, ale nie odtrąciłem jej. Wręcz przeciwnie, przyciągnąłem mocniej, opierając czoło na jej ramieniu. - Masz szczęście, że mimo wszystko cię lubię, bo przetrąciłbym ci kark. 
- Oj nie strugaj już takiego groźnego - zaśmiała się, głaszcząc mnie po włosach.
W Morwen było coś... niezwykłego. Dziewczyna choć młodziutka, uparta i niezwykle często irytująca miała dziwny dar uspokajania mnie. Jej szczerość i zawziętość w dążeniu do wyznaczonego celu sprawiały, że nie potrafiłem faktycznie się na nią wściekać. To było bynajmniej niezwykłe, bo czego jak czego, ale złości zawsze było we mnie sporo. 
- Naprawdę jestem głodna - pożaliła się, odsuwając ode mnie. Minkę miała jak zagłodzone szczenię, czym sprawiła, że zaśmiałem się mimowolnie.
- Przed chwilą jadłaś - upomniałem ją.
- No i co z tego? Jeść mi się chce... mam ochotę na coś... słodkiego... - zrobiła tu pauzę - Jak biszkopty! Najlepiej z masłem orzechowym i... kiełbasą, taka pikantną.
Spojrzałem na nią zdziwiony. Ta lista była zdecydowanie niecodzienna, szczególnie jeśli brać pod uwagę to, że Morwen była przecież Makh'Araj, a my z natury byliśmy mięsożercami.
- Pewna jesteś, że nie będziesz mieć od tego jakichś sensacji żołądkowych?
- Bzdura. Skoro mam ochotę to znaczy, że mój organizm tego potrzebuje - stwierdziła wyjątkowo pewnie.
- Pewnie tego pożałuję... - Miałem dziwne wrażenie, że nie powinienem we wszystkim jej ustępować, ale cóż. Raz na jakiś czas mogłem sobie pozwolić na rozpieszczanie jej. Zawołałem więc sługę i podałem mu listę rzeczy, które miał kupić. - To co? Śledzik w śmietanie do tego? - zażartowałem w stronę Mor.
- Nie... Ale takie z cebulą byłyby lepsze - stwierdziła z uśmiechem.
Służący mimowolnie spojrzał na nią szczerze zdziwiony, ale posłusznie wyszedł.
- Nie będziesz niczego żałował - Mor znów przywarła do mnie, tuląc się i pozwalając bym skubał skórę na jej szyi.
Szczerze mnie zastanawiało co by było, gdyby Tanith nas teraz zobaczył. W gruncie rzeczy dziwnym było to, że jeszcze się tu nie zjawił z tyradą, mającą na celu nauczyć mnie dobrych manier. Nie wiem czy powstrzymałbym się wtedy od wybicia mu kilku zębów, tak dla zasady i z... zazdrości. Tak. Byłem zazdrosny. Mor była teraz moja. Była moja kobietą, a nie dość, że w łonie nosiła dziecko tego rudego robala, to jeszcze wciąż z nm mieszkała..
Chciałem właśnie powiedzieć kobiecie, żeby przeprowadziła się do mnie, gdy ujrzałem Atriusa, który przyglądał nam się ukradkiem. Skoro tu wlazł to miał dla mnie coś ważnego, a raczej kogoś, bo zaraz później wprowadzono do pomieszczenia skrępowanego mężczyznę.
- Morwen, wyjdź proszę i idź do domu . Zobaczymy się później - rzuciłem do niej i ruszyłem w stronę przyprowadzonego mi więźnia, który zaczął skomleć i błagać o litość.
- To znaleźliśmy przy nim - Atrius podał mi pergamin. Na jego ustach nie było tak charakterystycznego mu uśmieszku, co od razu mówiło mi, że sprawa jest poważna. Utwierdziłem się w tym przekonaniu kiedy tylko przeczytałem treść wiadomości.
Po raz kolejny moja przeszłość dała o sobie znać. Znów nie potrafiłem zostawić za sobą tego co się stało i znów powodem tego była kobieta. Ta sama, która miała być lekiem na moje poprzednie smutki, teraz okazałą się solą w ranach, jakie sama mi zadała.
Wyciągnąłem sztylet i z furią wbiłem go w brzuch stojącego przede mną zdrajcy. Szarpnąłem ostrze ku górze rozcinając jego ciało aż po krtań. Zapach krwi i łoskot upadającego ciała pomógł mi nieco rozładować irytację. Pomógłby bardziej, gdyby nie krzyk kobiety, która oczywiście nie zrobiła tego, co jej kazałem.
- Glista ma na mnie czekać w moim gabinecie - rzuciłem tylko swojemu podkomendnemu, kiedy dwójka strażników wywlekała zwłoki.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała Mor z przestrachem w oczach.
- Następnym razem jak każę ci wyjść to masz to zrobić - warknąłem na nią tylko i wyszedłem.
W gabinecie usiadłem i nalałem sobie spora porcję mocnego alkoholu. Nie dbałem o to co to było, musiałem to tylko w siebie wlać.
Manus przekroczył próg pomieszczenia widocznie niechętnie. Mimo to dobrze, że znał już swoje miejsce, bo gdyby postanowił nie współpracować musiałbym zrobić z niego kolejne zwłoki w rowie.
- Znajdziesz ją. - Rzuciłem mężczyźnie kopertę z wieloma ważnymi informacjami odnośnie Naitherell.
- Kobieta? - zaśmiał się i spojrzał na mnie z kpiną w oczach. - Czym to ci ta niewiasta zawiniła, że mam ją zabić?
- Nie masz jej zabić, tylko przyprowadzić do mnie. Ponoć masz wprawę w obchodzeniu się z jadowitymi żmijami - syknąłem. - Przyda ci się. I radzę, żebyś mnie nie zawiódł. Bezużyteczne zabawki się wyrzuca. A teraz się wynoś i zabierz za robotę.
Wróciłem do butelki, z której wylałem resztę płynu do trzymanego w dłoni kielicha.

<Maniek? Jak myślisz, uda ci się? Mor, bardzoś zła?>

wtorek, 8 marca 2016

Od Morwen (do Asheroth'a)

Prychnęłam z niezadowoleniem, tuląc do siebie nakrycie jakby było mi zimno. A przecież pora była ciepła i słońce wpadające przez okno, grzało mi w plecy.
W końcu wstałam i po dłuższej chwili namysłu zaczęłam szperać po pokoju.
W niecałe pięć minut w moich ramionach pobrzękiwały cztery pół pełne butelki alkoholu... Drogiego alkoholu w przyjemnie zimnych butelkach, które obecnie przylegały do moich gołych piersi. Podreptałam do okna, nie przejmując się specjalnie swoją golizną i Otworzyłam pierwszą z butli. Skrzywiłam się mimowolnie... To coś cuchnęło co najmniej jak mój świętej pamięci ojciec po całodziennych zakładach na głównym rynku. I to bynajmniej nie z emocji tylko z wysiłku bo sam był zawodnikiem tych walk.
Wychyliłam się przez okno, widząc jeszcze rysującą się w oddali postać Asheroth'a.
Zacisnęłam usta i spojrzałam w dół. Pod oknem pokoju znajdowała się jedynie jałowa ziemia i dobrze bo właśnie miałam zamiar czymś te i tak zniszczoną ziemie, upoić.
Bezceremonialnie przechyliłam butle z której pięknym strumieniem polał się złocący się w słońcu płyn. A zaraz potem następna butla została odstawiona na stół zupełnie opróżniona.
Zadowolona z siebie podśpiewując zebrałam swoje ubranie z podłogi by w końcu się ubrać. Ledwie jednak zaczęłam zakładać bieliznę. Moje spojrzenie przykuł mój własny brzuch. Lekko zaokrąglony, a jednak nie przypominał tego którego zazwyczaj zwykłym widywać w lustrze.
Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, czule kładąc dłoń na podbrzuszu.
- Chciała bym, żebyś już był duży... Nie mogę się doczekać by trzymać cię maluszku w ramionach. - Wyszeptałam, ostrożnie naciskając palcem na małe jeszcze, choć widoczne wybrzuszenie.


- Przepraszam panią. - Usłyszałam głos chłopca, ledwie się zebrałam, chcąc już wychodzić z pomieszczenia by szukać właśnie Quith'a. Jak wydać jednak on sam postanowił mnie znaleść, ledwie jego ojciec opuścił dom.
Uśmiechnełam się do chłopca, zamykając za sobą ostrożnie drzwi.
- Właśnie miałam do ciebie iść. - Przyznałam, widząc zakłopotanie chłopaka gdy zwróciłam na niego uwage.
- Kim... Kim pani jest dla taty? - Spytał chłopiec z dziwną nadzieją w oczach, którą speszony starał się tak mocno kryć.
Zamyśliłam się. Tak naprawde nie wiedziałam co czuje do mnie Ash, a szczególnie co dla niego znacze.
- Cóż... Chyba jestem czymś w rodzaju jego uciążliwej niańki. - powiedziałam udając porządne roztrząsanie sprawy. Chłopiec uśmiechnoł się nieśmiało, ale jak widać to mu nie wystarczyło jako odpowiedz.
- Tata panią lubi prawda? - Dopytywał. W sumie to rozbawiło mnie to jak chłopiec dzielnie mierzył się z nieznanym. Badał i pytał o to co go najbardziej męczyło.
- Raczej nienawidzi, ale może kiedyś doceni to co robie. Albo znienawidzi bardziej. - Uściśliłam, mając na uwadze te cztery opróźnione do dna butle na stole w pokoju Ash'a. Raczej nie będzie mi za to klaskał.
- Ja bym powiedział, że panią bardzo lubi. - Powiedział stanowczo. - Wydaje się pani być miłą osobą.
- A może tak zamiast pani, po prostu Morwen? - Spytałam z nadzieją.
- Dobrze prze pani. - Przytaknoł po czym skrzywił się patrząc na mnie przepraszająco.
- No dobrze. Jeszcze się przyzwyczaisz. Ale teraz dla odmiany ty powiesz mi coś o sobie.
Skinełam na służke, która nieświadoma swojego uśmiechu, przysłuchiwała się naszej rozmowie. Nie było to jednak przeszkodą by do mnie podeszła. Spytałam się o to czy pan Asheroth będzie mieć wiele przeciwko jeśli skorzystam z jego gościny i ugoszcze tu na nowo jego syna czymś innym niż mięso. Znacznie słodszym.
Służąca była zdziwiona, ale widać i jej udzieliła się pogoda ducha i dobry humor, bo jej odpowiedz brzmiała: "Oj tak pan Ash będzie zły jak diabli, ale co to dla pani."
Klasnełam w dłonie i podreptałam razem z Quith'nem do salonu, prosząc o słodkie ciasta z
konfiturami i dużo owoców, nie wspominając już o piwie kremowy.
- To jak? Opowiesz mi coś ciekawego? - Zaczepiłam chłopca który jadł kawałek ciasta aż mu się uszy trzęsły, a wokół ust miał jeszcze piankę z napoju.



- Ash proszę cię przestań. - Jęknęłam cicho, przyglądając się temu jak Asheroth wściekle krążył po pokoju.
- Chcesz żebym był spokojny? Wylałaś całe moje magiczne antidotum od tak przez okno. - Zawarczał, opierając się o framugę okna. Spoglądał w dół... Miałam przez chwile wrażenie jakby była zdolny tam skoczyć i zacząć przegrzebywać rozpaczliwie ziemie... A może nawet próbować coś z niej odsączyć.
- Wiesz, że nie lubię zapachu alkoholu. Nie lubię jak pijesz. - Westchnęłam, nie mając ochoty na dyskusje z nim na ten temat. Zdecydowanie jednak nie żałowałam tego co zrobiłam.
- Ale ja lubię... - Westchnął, pocierając przymknięte powieki. - Co z tobą nie tak dziewczyno?
Nie odpowiedziałam ani słowem, tylko uparcie wpatrywałam się w toczącą się po podłodze pustą butelkę. W końcu wzięłam głębszy wdech.
- Ze mną? Wszystko jest w najlepszym porządku. A z tobą? Nie mów mi tylko, że nie przeżyjesz chwili bez popijania. - Fuknęłam, wstając z fotela i idąc w jego stronę by ostrożnie się w niego wtulić.
- Przecież wiesz, że ja chce dla ciebie dobrze... Jeśli koniecznie musisz pić... - Westchnęłam niechętnie bo nie chciałam się na to godzić. Szczególnie jeśli chodziło o jego syna.
Ustaliliśmy przecież, że zostaje. Obiecałam chłopcu, że postaram się zmienić jego tatę na lepsze.
Dopiero jednak teraz zdałam sobie sprawę jak trudnego wyzwania się podjęłam... Mimo to jednak wierzyłam, że i on zasługuje na szanse. Nawet bardziej od niejednego.
Mężczyzna nic nie powiedział, tylko lekko dotknął mojej głowy. Był jakiś niezdecydowany...
- Tanith o nas wie. - Powiedziałam zupełnie odbiegając od tematu po dłuższej chwili krepującej ciszy.
- Więc? Czy to oznacza, że teraz mogę cię do woli rozbierać ? Skoro jeszcze nie przybiegł z mordą?
Zaczerwieniłam się lekko, czułam to. Ale też skrzywiłam, rzucając mu pełne wyrzutów spojrzenie.
- Tanith najchętniej by cię zabił. - Oświadczyłam, a właściwie prychnęłam czując dłoń mężczyzny na swoim pośladku.
- Czyli w sumie po staremu. - Zakpił sobie z moich protestów i tylko mocniej ściskał moją pupę już obiema dłońmi.
- Jesteś niemożliwy. - Sapnęłam całując go lekko i krótko w usta. - Ale masz być dobry dla naszej całej trójki. - Dodałam po chwili, przylegając do niego mocniej, zarzucając mu ręce na szyje.
Posłał mi pytające spojrzenie, na co ja uśmiechnęłam się słodko, gładząc po brzuchu.
- Nie zapominaj, że od początku naszej znajomości liczę się jako dwoje... I tak przy okazji... Jestem głodna. - Pożaliłam się, bujając na boki biodrami. Wzdychając i pojękując.


<Ashuuuś ? Pacz chciajki się zaczną xD>