- Skaranie boskie z tobą, kobieto - burknąłem, ale nie odtrąciłem jej. Wręcz przeciwnie, przyciągnąłem mocniej, opierając czoło na jej ramieniu. - Masz szczęście, że mimo wszystko cię lubię, bo przetrąciłbym ci kark.
- Oj nie strugaj już takiego groźnego - zaśmiała się, głaszcząc mnie po włosach.
W Morwen było coś... niezwykłego. Dziewczyna choć młodziutka, uparta i niezwykle często irytująca miała dziwny dar uspokajania mnie. Jej szczerość i zawziętość w dążeniu do wyznaczonego celu sprawiały, że nie potrafiłem faktycznie się na nią wściekać. To było bynajmniej niezwykłe, bo czego jak czego, ale złości zawsze było we mnie sporo.
- Naprawdę jestem głodna - pożaliła się, odsuwając ode mnie. Minkę miała jak zagłodzone szczenię, czym sprawiła, że zaśmiałem się mimowolnie.
- Przed chwilą jadłaś - upomniałem ją.
- No i co z tego? Jeść mi się chce... mam ochotę na coś... słodkiego... - zrobiła tu pauzę - Jak biszkopty! Najlepiej z masłem orzechowym i... kiełbasą, taka pikantną.
Spojrzałem na nią zdziwiony. Ta lista była zdecydowanie niecodzienna, szczególnie jeśli brać pod uwagę to, że Morwen była przecież Makh'Araj, a my z natury byliśmy mięsożercami.
- Pewna jesteś, że nie będziesz mieć od tego jakichś sensacji żołądkowych?
- Bzdura. Skoro mam ochotę to znaczy, że mój organizm tego potrzebuje - stwierdziła wyjątkowo pewnie.
- Pewnie tego pożałuję... - Miałem dziwne wrażenie, że nie powinienem we wszystkim jej ustępować, ale cóż. Raz na jakiś czas mogłem sobie pozwolić na rozpieszczanie jej. Zawołałem więc sługę i podałem mu listę rzeczy, które miał kupić. - To co? Śledzik w śmietanie do tego? - zażartowałem w stronę Mor.
- Nie... Ale takie z cebulą byłyby lepsze - stwierdziła z uśmiechem.
Służący mimowolnie spojrzał na nią szczerze zdziwiony, ale posłusznie wyszedł.
- Nie będziesz niczego żałował - Mor znów przywarła do mnie, tuląc się i pozwalając bym skubał skórę na jej szyi.
Szczerze mnie zastanawiało co by było, gdyby Tanith nas teraz zobaczył. W gruncie rzeczy dziwnym było to, że jeszcze się tu nie zjawił z tyradą, mającą na celu nauczyć mnie dobrych manier. Nie wiem czy powstrzymałbym się wtedy od wybicia mu kilku zębów, tak dla zasady i z... zazdrości. Tak. Byłem zazdrosny. Mor była teraz moja. Była moja kobietą, a nie dość, że w łonie nosiła dziecko tego rudego robala, to jeszcze wciąż z nm mieszkała..
Chciałem właśnie powiedzieć kobiecie, żeby przeprowadziła się do mnie, gdy ujrzałem Atriusa, który przyglądał nam się ukradkiem. Skoro tu wlazł to miał dla mnie coś ważnego, a raczej kogoś, bo zaraz później wprowadzono do pomieszczenia skrępowanego mężczyznę.
- Morwen, wyjdź proszę i idź do domu . Zobaczymy się później - rzuciłem do niej i ruszyłem w stronę przyprowadzonego mi więźnia, który zaczął skomleć i błagać o litość.
- To znaleźliśmy przy nim - Atrius podał mi pergamin. Na jego ustach nie było tak charakterystycznego mu uśmieszku, co od razu mówiło mi, że sprawa jest poważna. Utwierdziłem się w tym przekonaniu kiedy tylko przeczytałem treść wiadomości.
Po raz kolejny moja przeszłość dała o sobie znać. Znów nie potrafiłem zostawić za sobą tego co się stało i znów powodem tego była kobieta. Ta sama, która miała być lekiem na moje poprzednie smutki, teraz okazałą się solą w ranach, jakie sama mi zadała.
Wyciągnąłem sztylet i z furią wbiłem go w brzuch stojącego przede mną zdrajcy. Szarpnąłem ostrze ku górze rozcinając jego ciało aż po krtań. Zapach krwi i łoskot upadającego ciała pomógł mi nieco rozładować irytację. Pomógłby bardziej, gdyby nie krzyk kobiety, która oczywiście nie zrobiła tego, co jej kazałem.
- Glista ma na mnie czekać w moim gabinecie - rzuciłem tylko swojemu podkomendnemu, kiedy dwójka strażników wywlekała zwłoki.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała Mor z przestrachem w oczach.
- Następnym razem jak każę ci wyjść to masz to zrobić - warknąłem na nią tylko i wyszedłem.
W gabinecie usiadłem i nalałem sobie spora porcję mocnego alkoholu. Nie dbałem o to co to było, musiałem to tylko w siebie wlać.
Manus przekroczył próg pomieszczenia widocznie niechętnie. Mimo to dobrze, że znał już swoje miejsce, bo gdyby postanowił nie współpracować musiałbym zrobić z niego kolejne zwłoki w rowie.
- Znajdziesz ją. - Rzuciłem mężczyźnie kopertę z wieloma ważnymi informacjami odnośnie Naitherell.
- Kobieta? - zaśmiał się i spojrzał na mnie z kpiną w oczach. - Czym to ci ta niewiasta zawiniła, że mam ją zabić?
- Nie masz jej zabić, tylko przyprowadzić do mnie. Ponoć masz wprawę w obchodzeniu się z jadowitymi żmijami - syknąłem. - Przyda ci się. I radzę, żebyś mnie nie zawiódł. Bezużyteczne zabawki się wyrzuca. A teraz się wynoś i zabierz za robotę.
Wróciłem do butelki, z której wylałem resztę płynu do trzymanego w dłoni kielicha.
<Maniek? Jak myślisz, uda ci się? Mor, bardzoś zła?>
Spojrzałem na nią zdziwiony. Ta lista była zdecydowanie niecodzienna, szczególnie jeśli brać pod uwagę to, że Morwen była przecież Makh'Araj, a my z natury byliśmy mięsożercami.
- Pewna jesteś, że nie będziesz mieć od tego jakichś sensacji żołądkowych?
- Bzdura. Skoro mam ochotę to znaczy, że mój organizm tego potrzebuje - stwierdziła wyjątkowo pewnie.
- Pewnie tego pożałuję... - Miałem dziwne wrażenie, że nie powinienem we wszystkim jej ustępować, ale cóż. Raz na jakiś czas mogłem sobie pozwolić na rozpieszczanie jej. Zawołałem więc sługę i podałem mu listę rzeczy, które miał kupić. - To co? Śledzik w śmietanie do tego? - zażartowałem w stronę Mor.
- Nie... Ale takie z cebulą byłyby lepsze - stwierdziła z uśmiechem.
Służący mimowolnie spojrzał na nią szczerze zdziwiony, ale posłusznie wyszedł.
- Nie będziesz niczego żałował - Mor znów przywarła do mnie, tuląc się i pozwalając bym skubał skórę na jej szyi.
Szczerze mnie zastanawiało co by było, gdyby Tanith nas teraz zobaczył. W gruncie rzeczy dziwnym było to, że jeszcze się tu nie zjawił z tyradą, mającą na celu nauczyć mnie dobrych manier. Nie wiem czy powstrzymałbym się wtedy od wybicia mu kilku zębów, tak dla zasady i z... zazdrości. Tak. Byłem zazdrosny. Mor była teraz moja. Była moja kobietą, a nie dość, że w łonie nosiła dziecko tego rudego robala, to jeszcze wciąż z nm mieszkała..
Chciałem właśnie powiedzieć kobiecie, żeby przeprowadziła się do mnie, gdy ujrzałem Atriusa, który przyglądał nam się ukradkiem. Skoro tu wlazł to miał dla mnie coś ważnego, a raczej kogoś, bo zaraz później wprowadzono do pomieszczenia skrępowanego mężczyznę.
- Morwen, wyjdź proszę i idź do domu . Zobaczymy się później - rzuciłem do niej i ruszyłem w stronę przyprowadzonego mi więźnia, który zaczął skomleć i błagać o litość.
- To znaleźliśmy przy nim - Atrius podał mi pergamin. Na jego ustach nie było tak charakterystycznego mu uśmieszku, co od razu mówiło mi, że sprawa jest poważna. Utwierdziłem się w tym przekonaniu kiedy tylko przeczytałem treść wiadomości.
Po raz kolejny moja przeszłość dała o sobie znać. Znów nie potrafiłem zostawić za sobą tego co się stało i znów powodem tego była kobieta. Ta sama, która miała być lekiem na moje poprzednie smutki, teraz okazałą się solą w ranach, jakie sama mi zadała.
Wyciągnąłem sztylet i z furią wbiłem go w brzuch stojącego przede mną zdrajcy. Szarpnąłem ostrze ku górze rozcinając jego ciało aż po krtań. Zapach krwi i łoskot upadającego ciała pomógł mi nieco rozładować irytację. Pomógłby bardziej, gdyby nie krzyk kobiety, która oczywiście nie zrobiła tego, co jej kazałem.
- Glista ma na mnie czekać w moim gabinecie - rzuciłem tylko swojemu podkomendnemu, kiedy dwójka strażników wywlekała zwłoki.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała Mor z przestrachem w oczach.
- Następnym razem jak każę ci wyjść to masz to zrobić - warknąłem na nią tylko i wyszedłem.
W gabinecie usiadłem i nalałem sobie spora porcję mocnego alkoholu. Nie dbałem o to co to było, musiałem to tylko w siebie wlać.
Manus przekroczył próg pomieszczenia widocznie niechętnie. Mimo to dobrze, że znał już swoje miejsce, bo gdyby postanowił nie współpracować musiałbym zrobić z niego kolejne zwłoki w rowie.
- Znajdziesz ją. - Rzuciłem mężczyźnie kopertę z wieloma ważnymi informacjami odnośnie Naitherell.
- Kobieta? - zaśmiał się i spojrzał na mnie z kpiną w oczach. - Czym to ci ta niewiasta zawiniła, że mam ją zabić?
- Nie masz jej zabić, tylko przyprowadzić do mnie. Ponoć masz wprawę w obchodzeniu się z jadowitymi żmijami - syknąłem. - Przyda ci się. I radzę, żebyś mnie nie zawiódł. Bezużyteczne zabawki się wyrzuca. A teraz się wynoś i zabierz za robotę.
Wróciłem do butelki, z której wylałem resztę płynu do trzymanego w dłoni kielicha.
<Maniek? Jak myślisz, uda ci się? Mor, bardzoś zła?>