wtorek, 21 czerwca 2016
Od Carrick'a (do Tanith'a)
Wysłuchiwałem żalów mojego ukochanego, tuląc się do jego pleców. Chciałem go mimo wszystko uspokoić... Nawet jeśli mnie samemu to wszystko bardzo się nie podobało. Jednak musiałem zdać sobie sprawę z dość trudnej rzeczy.
- Tanith... Morwen ma racje... To znaczy... No wiesz. Zwróciłeś jej normalne życie i ona jest szczeliwa że może ci się odwdzięczyć. W to nie wątpię, ale to jej życie i skoro jej ono zostało wrócone... Sam wiesz o czym mówię. Ona nigdy nie żyła tak jak chciała. Nie miała nawet marzeń. Tata zawsze powtarzał, że to wszystko głupoty, które niepotrzebnie zaśmiecają nam mózgi...
- I teraz i jego tu nie ma co? Mor i ty jesteście wolni... Wasze marzenia są wolne. - Tatnith odwróciłem się do mnie, by móc mnie mocno objąć i ucałować.
- A jakie są twoje marzenia co? - Jego pytanie zdziwiło mnie. Nie spodziewałem się go... Myślałem, we akurat teraz myśli jego zajmowała Mor.
- Jak to jakie? Przecież spełniło się już dawno... - Wymruczałem wtulając się w niego jeszcze mocniej. - Ty nimi byłeś... - Wyszeptałem, spoglądając na niego z dołu.
Byłem taki niski jak na przedstawicieli mojej rasy... Zawsze odczuwałem tego skutki. Tata zawsze mi to wypominał i wszyscy inni też.. Poza Mor, czasem mamą i oczywiście Tanith'em.
Byłem mu za to wdzięczny bo wbrew wszystkiemu, wszelkie uwagi na ten temat bolały.
- Oj Carri... Dziwne te twoje marzenia. - Wetchnął mężczyzna w odpowiedzi. Mimo to jednak widziałem jego uśmiech, błysk w oczach. Prawie tak jakby chciał to usłyszeć.
- Choć... Jesteś dość nieoczekiwanym marzeniem... No wiesz. - Zarumieniłem się, wspominając tamten dzień gdy obu nam wręcz odbiło... Tam na tej skale. W śniegu.
Tanith naparł na mnie lekko, bym oparł się o murek tarasu. Spojrzałem niepewnie za siebie, chcąc go upomnieć, ale zaraz potem... Jakoś wyleciało mi to z głowy. Mężczyzna znów mnie objął i mocno pocałował, zamykając mi usta, wiążąc język.
- Tanith, to nie jest dobry pomysł... - Westchnąłem niechętnie próbując samemu utwierdzić się w swoim zdaniu.
Wbrew wszystkiemu to nie było najlepsze miejsce a tego typu zbliżenia, nie na takiej wysokości... Poza tym, sam nie wiem czy był to dobry pomysł po tym wszystkim.
Owszem tęskniłem za Tanithem tak jakbyśmy nie widzieli się dłuższy czas, a przecież byliśmy zawsze blisko siebie. W jednym domu, jako jedna rodzina. Poza momentem w którym w nagłym kaprysie wybiegłem do lasu. Kaprysie? czy to na pewno dobre słowo? Ja tylko chciałem, żeby mój ukochany był szczęśliwy i żeby jego dziecko miało szanse urodzić się w normalnej rodzinie.
Przymknąłem oczy z niezadowoleniem, czując jak niebezpiecznie mnie pieką. Nie powinienem płakać, przecież Tanith już nade mną dość długo siedział tłumacząc, że wszystko będzie dobrze.
- Przepraszam Carri. - Uśmiechnoł się słabo w odpowiedzi. - Dziś chyba trochę mnie ponosi.
- Lubię jak cię ponosi z tym, że nie, jeśli zaraz oboje mamy zlecieć z dużej wysokości.
Uniosłem się lekko na palcach i ucałowałem go w nos. Ten jego przemarzały nochal, który, unosił wysoko niczym paw, nim się dobrze poznaliśmy.
Tanith się zmienił od tamtego czasu... To nie podlegało dyskusji. Sam już nie wiem czy wolałem go takim wkurzającym. Czy z huśtawą nastroi na miarę kobiety ciężarnej.
Nie mniej wciąż był niesamowicie uroczy, choć to ja grzałem role wiecznie zakłopotanej ciapy.
- Kocham cię. - Wyszeptałem, rzucając mu się na szyje z dala od murku.- Nawet jeśli zmieniłeś mnie w psa.
- Sam chciałeś. Dobrze pamiętam. - Spojrzałem na niego unosząc brwi ku górze.
- Nie powiedział bym by to tak wyglądało. - Burknąłem, krzyżując ręce na piersi i odwracając się od niego.
- Nie? Przecież tak ładnie mnie lizałeś... - Tanith próbował mnie objąć w pasie, ja jednak się odsunąłem.
- Moja ślina leczy. Dobrze o tym wiesz. - Burknąłem, spoglądając na niego kontem oka z lekkim uśmiechem.
- Jak u prawdziwego pieska! No przyznaj się że chciałeś być moim pieszczoszkiem. - Jęczał chcąc mnie złapać w swoje objęcia podczas gdy ja uskakiwałem, po nie długiej chwili skacząc z kąta w kąt na czterech łapach.
Tanith latał za mną uparcie, próbując choćby chwycić mnie za mój puszysty ogonek, ja tym czasem uskakiwałem póki nie znaleźliśmy się w domu, a ja wskoczyłem na nasze łóżko, które ozdobiłem brudnymi śladami łap.
Zaszczekałem radośnie, skacząc po pościeli póki Tanith nie skoczył na mnie od tyłu i obezwładnił mnie, drapiąc po brzuchu.
- I ty niby nie jesteś pieskiem? - Zaśmiał się mężczyzna, gładząc mnie po pysku i brzuchu.
Wyszczerzyłem kły i oblizałem nos na znak protestu i momentalnie się zerwałem, biegnąć ku wyjściu z posiadłości, wymijając meble i skacząc ze schodów.
Tanith krzyczał za mną. Nie była to dla niego miła niespodzianka, a jednak walczyłem z chęcią zatrzymania się, wiedziałem że za mną biegnie. I tak właśnie miało być.
Przez miasto, przez pola, wprost do lasu. Nie zatrzymałem się przy żadnym drzewie.
Po prostu prułem przed siebie, wpadając w krzaki, łamiąc gałązki i wyjąc, tak by Tanith nie stracił tropu.
W końcu się zatrzymałem. Wpatrzony w dobrze znany mi widok. Piękny widok... Od samego początku chciałem pokazać Tanithowi akurat to miejsce.
Teraz była ku temu świetna okazja.
Schowałem się w krzakach, niemal w tym samym momencie gdy mężczyzna w pościgu za mną wbiegł na polane. Widoczność jednak ograniczyło mu słońce które zaświeciło mu prosto w oczy. Mężczyzna przystanął, mrugając i rozglądając się na wszystkie strony.
- Carri? Carri! Nie wygłupiaj się już? Dobrze? - Mężczyzna spojrzał przed siebie.
Stał na skale, nieco bardziej wysuniętej od reszty. Nieco zarośniętej, a z niej rozciągał się piękny widok na dolinę.
- No ładnie, ładnie. Ale masz wyjść natychmiast wiesz?
- Jestem za tobą. - Zawołałem do niego, wychodząc zza krzaków zupełnie nagi, co chyba nie stanowiło żadnej nowości.
- Carri.. Ja cię proszę nie rób tak więcej. - Tanith podbiegł do mnie i mocno mnie przytulił.
W odpowiedzi pocałowałem go równie mocno i wtuliłem się w jego pierś.
- Ta skała... Nie przypomina ci czegoś? - Spytałem, bawiąc się rzemykiem w jego kamizelce.
Miałem cichą nadzieje, że zrozumie do czego zmierzałem... Czemu go tu zaciągnąłem.
Chciałem tylko powspominać i przy okazji troszkę go odciągnąć od problemów z niechcianym lokatorem w sercu Mor... Może tak sentymenty uspokoją go chociażby na krótki moment.
- Naprawdę musiałeś mnie ciągnąć aż tu, żeby udzielić mi zgody na małe mizianko?
Fuknołem ostrzegawczo, wylepiając na niego oczka ze spojrzeniem z pode łba.
- I jeszcze ubrudzić łóżko? - Wciąż ciągnął niczym uparty osioł.
- Tanith...
- No już. Tylko żartuje przecież. - Mężczyzna ucałował mnie w czoło i policzek po czym sprezentował mi mocnego klapsa w tyłek.
- To za ucieczkę. A teraz masz za kare udawać pieska.
<Tancio ? Co powiesz?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)