czwartek, 16 października 2014

Od Say'Jo (do Abyss)

Nie bardzo rozumiałam co się tak właściwie działo. Obce głosy, osoby, nawet miejsce, które widziałam w swojej wizji jedynie przez chwilę, po czym zniknęło zabierając ze sobą i Abyss. To wszystko mnie przytłaczało, ale nie tylko to. Było tu coś dziwnego, coś, co pełzło mi po kręgosłupie. To coś mroziło mi krew w żyłach. Na dodatek choćbym nie wiem jak się starała nic nie mogłam zobaczyć. Nic. Zupełnie, jakby moja moc przestała działać. Martwiło mnie to, bałam się.
Mocniej przytuliłam się do Aby, gdy obok znów pojawił się ten dziwny typ, od którego wiał dziwny chłód, tuż obok niego była jakaś pustka. Nie podobała mi się także wymiana zdań między nimi. To jak się do niej zwracał, jakich słów używał, ton jego głosu. To wszystko sprawiało, że miałam ochotę zabrać stąd Aby i zwyczajnie uciec.
Obcy mężczyzna syknął wściekle, na co skuliłam się i spięłam. Nie miałam pojęcia co się stało, ale miałam złe przeczucia.
- Nie pogrywaj ze mną - syknął. - Takie małe dziewuszki jak ty powinny bardziej na siebie uważać.
- Uważam - powiedziała moja towarzyszka - i radzę, żebyś też się pilnował. 
- Fanrai! - ryknął głos młodzieńca, nieco jeszcze drżący, ale silny i dźwięczny. Wibrował powietrze jakąś intensywnością i mocą.
Czyżby to właściciel tego głosu był według Aby Wielkim Mędrcem? To było chyba możliwe, bo intonacja i akcent były podobne, choć różnica wieku zdecydowanie zamazywała podobieństwa.
Ten dziwny mężczyzn zaczął coś kląć pod nosem, a raczej miałam niemiłe wrażenie, że to klątwy rzucane pod adresem tego, kto go wołał i nie tylko. 
Poczułem jak ziemia drży od jego kroków, a dziwne zimno się oddaliło. Westchnęłam z ulgą.
- Wszystko gra? - spytała dziewczyna, głaszcząc mnie po policzku i dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że całą dygoczę.
- Zimno mi... - wydukałam, co było po części prawdą.
- Poczekaj chwilkę - powiedziała i wstała.
Wypuszczenie jej wiele mnie kosztowało. Sama nie do końca wiem czemu, ale miałam wrażenie, że jak ją puszczę, to ta dziwna pustka, którą czułam mi ją zabierze. 
Aby nakryła mnie kocem i znów się oddaliła, zapewniając, że zaraz wróci. Usłyszałam głosy. Ktoś dziękował, ktoś marudził. Nie trudno było się domyślić kto, co robił.  Po chwili jednak wszystko ucichło, a wraz z odgłosem zamykanych drzwi jedyne co słyszałam było oddechem Abyss. Jej miękkie kroki zbliżyły się, a następnie poczułam jak dziewczyna siada obok. Wtuliłam się w nią.
- Co tu się działo, tak właściwie? - spytałam.
Aby opowiedziała mi wszystko. O tym jak pomogła staruszkowi, który zjawił się w jej salonie i jak ze zdziwieniem odkryła, że w jej łóżku leży młody chłopak. Gdy powiedział, że był dość przystojny i, że w niekompletnej garderobie poczułam... ukłucie zazdrości? Tak, to była zazdrość. Nie wiem czemu. Przecież nie powinnam rościć sobie żadnych praw wobec Abyss, a mimo to samo wyobrażenia sobie jej z kimś innym było... To zwyczajnie bolało.
- A ty? Co tu robisz? Jak się tu dostałaś? Coś się stało? - zarzuciła mnie pytaniami, wytrącając z zamyślenia.
- Chciałam zobaczyć cię w wizji i widziałam, przez chwilę. Później przestałam cię widzieć, ale za to zrobiło mi się dziwnie zimno. Wystraszyłam się, że... że coś może ci się stać. Uciekłam z domu, przez balkon, gdy Uri nie patrzył, wskoczyłam na konia i pojechałam gdzie pokazała mi wizja.
- Wyszłaś przez okno? Z piętra? - zdziwiła się.
- Tak... trochę an dotyk, część na wizję, nie było tak źle... - podwinęłam pod siebie nogi. Szczerze to nie poszło mi tak gładko, jak miałam nadzieję, że mi pójdzie. Strzaskałam sobie kostkę i obiłam kolana, piszczele i łokcie. Zarobiłam też w biodro, ale sama nie wiem czym, bo czym bliżej byłam miejsca, w którym znajdowała się Abyss, tym mniej z wizji była w stanie zobaczyć. Mimo to było mi dobrze, bo wiedziałam, że nic jej już nie grozi. To mi wystarczyło.

<Abyss?>

wtorek, 14 października 2014

Od Abyss (Do Fenrai'a/Say'Jo/Wielkiego Mędrca)

W sumie dobrze. Wielki Mędrzec czy jak tam ten dziwoląg ujął, miał racje, temu ciemnemu typowi, a myślę, że to dobre określenie na tego tu, należało się. Z całą pewnością i mocą nie żałowałam, a wręcz byłam z siebie dumna. Zacisnęłam dłoń w mocniejszą piąstki gdy ten z jawnym wyrzutem zabijał mnie jadowitym spojrzeniem.
Też mi coś, może robiło by to większe wrażenie gdybym wiedziała w jaki punkt na mnie lub ten może i obok patrzył. Ha! Gorzej niż zez rozbieżny, co by i tak nie dodało mu więcej uroku niż teraz był w stanie z siebie wykrzesać. Sama nie wiem czemu tak na niego zareagowałam od samego tu jego wejścia czułam się nieswojo, ale to krępujące uczucie po niekrótkim czasie przerodziło się w obrzydzenie i wręcz litość to tego budzącego górę wątpliwości jegomościa. Co on sobie w ogóle wyobraża, że jest tyłkiem świata?! Tak tyłkiem niczym innym jak tylko jędrnymi pośladkami. którymi z moich obserwacji wyłącznie myślał.
Say czując mój uścisk z westchnieniem ulgi przycisnęła mnie do siebie bliżej, a ja czule gładziłam ją po głowie kojąco skumulowane w niej z nieznanych mi przyczyn nerwy.
- Za kogo ty się masz?! - Warknęłam nie kontrolując odruchów i mocniejszego przyciśnięcia do siebie głowy dziewczyny.
- Za mężczyznę nie z tej ziemi... Słońce ty moje. - To ostatnie wysyczał doładowując taką ilością soczystej trucizny i śliny, że mogła bym się po prostu śmiać, taki duży, a pluje na boki, albo może jednak za mocno go uderzyłam. 
Koniec końców i tak jednak otrzymał by fangę w nos. Zmarszczyłam się z obrzydzeniem, jednak gdy ten postawił nogę do przodu od razu zasłoniłam Say'Jo swym ciałem.
- Aby? Co się dzieje? - Pisnęła zdezorientowana, rozpaczliwie wtulając się w moje plecy, jedyny stały dla niej punkt podparcia mentalnego i nie tylko. - Czy coś ci się stało? - Pisnęła na skraju załamania nerwowego przebierając palcami u końcówek moich włosów i niekiedy błądząc po mojej klatce piersiowej.
- Wszystko okey.- Zapewniłam ją łapiąc za rączkę. Jej dotyk, a właściwie to jak odczuwałem jej rozedrgane i zbolałe ciało blisko przy mnie działało tak kojąco. Jednak z nieukrywanym bólem musiałam ją znów opuścić, nie chciała jednak współpracować.
- Spokojnie wszystko... Gra...usiądź proszę i nie zwracaj uwagi na tego kretyna. - Pokierowałam ją w stronę fotelów i usadowiła wygodnie, wciąż nie mogłam wyplątać własnej dłoni z jej stalowego uścisku. W wypowiedzi, którą powiedziałam na tyle głoś by nawet do czarnucha dotarło,  określenie które oczywiście serdecznie posyłałam do niego znacznie podkreśliłam podnosząc głos.
- Tak dobrze myślisz miły panie, wracam za chwile i przysięgam jeśli choć raz coś tkniesz odgryzę ci palec, bez najmniejszego żalu. - Posłałam uśmiech w jego stronę i obracając się na pięcie by wyjść i zdjąć pozostałą garderobę "dziadka", zatrzymałam się jednak w pół kroku odwracając i słysząc westchnienie.
- Mam nadzieje, że pomogłam, chętnie to powtórzę kiedyś, ale... - Znów spojrzałam na Fenrai'a. - Radziłabym się pomału zbierać.
Spojrzałam też na zbierającego w sobie siły do powstania chłopaka, miał zbolałą minę, a w końcówkach jego ust drgała widoczna irytacja.
- Przepraszam, ale... - Zawahałam się widząc jak Fenrai kręci się w miejscu niby to badając z ciekawości pomieszczenie. Och jak mi przykro nie znajdziesz tu nic osobistego... Nie zdążyłam się jeszcze rozgościć, a mój jedyny dobytek to to co mam na sobie. 
- Nie znajdziesz tu nic co by cię interesowało. - Zaśmiałam się. Naprawdę nie mam pojęcia czemu to akurat zawracało mi głowę.
Blondyn znów jakby się poderwał, a ja się zawstydziłam, może trochę przesadzam.
- Może jednak jeszcze trochę odpoczniesz? Naprawdę nie chodzi o to by, od razu... - Przerwałam widząc jego zmęczone i stroskane spojrzenie.
- Nie zawracaj sobie mną już swojej ślicznej główki, lepiej jak już stąd wyjdziemy. 
- Dobrze. - Westchnęłam znów kątem oka widząc przedrzeźniającego mnie mężczyznę.
Czy to jakieś cholerne dziecko?
To mówiąc wyszłam z nadzieją, że ten oblech zostawi choć Say w spokoju, a ja wrócę do normalnego tempa dnia, nie zmuszona widzieć więcej jego czarnych kłaków.
Szarpnęłam zawartość sznurka szybko i zwinnie, naprawdę bałam się o moją mała ptaszynę skazaną na jego towarzystwo, a znając życie tacy tak łatwo nie odpuszczają.
- Powinny być raczej suche. - Zastanowiłam się dokładniej jeżdżąc po powierzchni materiału. Nie było nawet aż tak wymięte, o dziwo, co więcej przyjemne w dotyku, więc spokojnie mogłam oddać to właścicielowi z pewnością iż nic nie zepsułam.
Wkroczyłam już raźno do salonu gdy nagle moim oczom ukazała się przerwa w materiale, w miejscu gdzie sięgnęła jego klatki piersiowej strzała.
- Cóż może i on jakimś cudem jest jak nowy i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale te ubrania... Nie mogę tego tak zostawić. - Jęknęłam zrozpaczona nie tylko samymi dziurami ale tym jak bardzo pedantyczny miałam stosunek do rzeczy która tym bardziej teraz powinna mnie nie obchodzić.
- Aby? - Usłyszałam nagle za swoimi plecami gdy odwróciłam się do szafki w poszukiwaniu igły i nici. Say stała na progu drzwi opierając się niepewnie o ścianę i celując nóżką w zimą podłogę. 
- Oh, daj mi jeszcze sekundę. - Uśmiechnęłam się łapiąc ją za rączkę, ale w końcu zaciągnęłam ją za sobą i przysiadłyśmy razem w szerokim fotelu, który spokojnie nas obie pomieściłby i wzięłam się do zszywania materiału.
- Co robisz? - Zdziwiła się miętoląc w łapkach opadły jej na kolana materiał.
- To rzeczy Mędrca, zaszywam dziurę po grocie strzały. - Say'Jo drgnęła zdziwiona i lekko szturchnęła mnie w ramie.
- O czym ty mówisz? Nie słyszałam tu głosu Mędrca, żartujesz sobie ze mnie? - Jęknęła zdezorientowana, a ja od razu odłożyłam przybory i pochwyciłam jej twarzyczkę w dłonie.
- Co ty opowiadasz, ja z ciebie? Nigdy bym na to nie wpadła, a jeśli chodzi o star... Właściwie nie do końca staruszka, to sama nie wiem jak to ująć co więcej nie mam pewności ile prawdy jest w słowach tego... - Przerwało mi odchrząknięcie i nagły cień który padł na nas dwie.
- Ja zawsze mówię prawdę kochanie, nie kiedy aż boli. - Wyszczerzył się pochylając w moją stronę. - Baardzo boli. - Mrukną przeciągle. 
- Oh. - Burknęłam przelotnie wracając do szycia, jego dłoń jednak mi przeszkodziła.
- Co ty wyprawiasz z tymi workami na ziemniaki? - Spytał niby to kpiąco i obojętnie na co uniosłam zaostrzoną igłę mu przed nos układając słodko usteczka w dzióbek i cmoknęłam.
- Szyje, a jak jeszcze raz położysz to łapsko na moim udzie to nie ręczę za to, że nie staniesz się nieodłączną częścią tego materiału i stroju dziennego twego jak widać pana. - To mówiąc  ukłułam go lekko w palec. 
- Jestem całkiem poważna...

<Fenrai? Say'Jo ? Mędrek?>

niedziela, 12 października 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Nie do końca wiedziałem co się ze mną dzieje. A raczej wiedziałem, ale nie potrafiłem tego przełożyć na język zrozumiały dla mojego otępiałego umysłu. No bo jak to tak? Jak to możliwe, że leżę tu, na ziemi, pod Carrickiem, który odrzucił poły falbaniastej spódnicy i majstrował sobie do woli przy moim ciele? No przecież to nie było możliwe. Nie to, żeby on tak nieustępliwie się do mnie dobierał.
Poczułem ból, ostry i gwałtowny. Syknąłem i szarpnąłem się, ale Carrick był nie do zatrzymania i zwyczajnie mocniej przycisnął mnie do ziemi, wchodząc we mnie głębiej. Zaczął się po chwili poruszać, a jego gorący język znaczył ścieżki na moim torsie. Ból malał powoli, ustępując innym uczuciom. Fakt, że było przy tym i sporo przyjemności, ale nie odstępowało mnie przemożne wrażenie, że coś było zdecydowanie nie tak. A co dokładnie? A choćby to, że o ile ja brałem już różnych mężczyzn, to nikt nie brał mnie w ten sposób. Formalnie rzecz biorąc to był mój taki pierwszy raz i nie byłem zwyczajnie na to gotowy, a tu łup! Zostaję rzucony na ziemię i po kłopocie...
Mimo natłoku nie do końca zbieżnych myśli moje ciało działało samopas, a kiedy dłonie Carricka zaczęły szybko pieścić mojego penisa, doszedłem z głuchym jękiem, na który chłopak mi zawtórował kończąc we mnie.
Jakimś dziwnym trafem udało mi się wygramolić spod dyszącego ciężko Carricka. Mój oddech też się rwał, a serce waliło mi od resztek podniecenia i ogromu szoku, jaki na mnie spadł wraz z trzeźwym już osądem sytuacji. Dolne partie ciała rwały niemiłosiernie przy co gwałtowniejszym ruchu, ale jakoś byłe w stanie to przeboleć. Za to inne rzeczy już mniej...
- Co to do cholery było? - warknąłem, szybko wiążąc spodnie i odsuwając się od niego. - To jakaś chora zemsta czy co?! Jak przesadziłem ostatnim razem, to wystarczyło mi powiedzieć, a nie... 
Warknąłem gniewnie pod nosem. Byłem wściekły. Solidnie wściekły. Na siebie, że się dałem, na Carricka, chociaż nie wiedziałem co mu tak właściwie do łba strzeliło. Nie rozumiałem całkowicie co się z nim działo.
Młodzieniec zwiesił głowę, jak to zwykł robić już nie raz, później ostrożnie na mnie spojrzał. Oczy miał zaczerwienione, jakby miał zaraz się rozpłakać. Nieco mnie to ostudziło, ale niemiła uczucie pełznące mi po krzyżu nie odpuściło.
- Nie... To nic z tych rzeczy... - zaczął. - To... ja nie wiem jak to powiedzieć. Przepraszam... Tylko, że to za mało - znów zwiesił głowę. 
- Zostawmy to już... - burknąłem.
Nie chciałem budzić w chłopaku poczucia winy czy coś w tym stylu, nie zmieniało to faktu, że źle się czułem z tym co się stało. Musiałem sobie to chyba jakoś poukładać no i nieco podleczyć boląc części ciała.
Mimo bólu wsiadłem na Ruth'Rę i popędziłem ją przed siebie. 
To był dla mnie zawsze dobry sposób na wyczyszczenie głowy z myśli. Pędzić przed siebie. Szkoda tylko, że tym razem był jakoś mało skuteczny.
Po jakichś dwóch godzinach bicia się z myślami wróciłem do chaty. Wóz stał obok, a Mgiełka pasła się na resztkach zeschłych traw. 
Jutro trzeba będzie przedstawić Kerenzie i Morwen co też wymyśliłem. Mianowicie chciałem, żeby do Yrs ruszyła ze mną cała piątka. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym je tu zostawić, że Mor, albo małe mogłoby spotkać to co było przez tyle lat udziałem ich matki, albo, że samą Kerenzę weźmie sobie kolejny obleśny buc, który będzie ją krzywdził. To było dla mnie nie do pomyślenia i zabiorę je ze sobą, choćbym miał je na ten wóz własnoręcznie wpakować.
Stanąłem przed drzwiami. Cóż wziąłem kilka głębszych oddechów i wszedłem do środka. Wnętrze było dość ciemne, bo tu w górach noc zapadała bardzo szybko, gdy tylko słońce schowało się za co wyższym szczytem.

<Carrcio? Jesteś czy cię wywiało do mamusi? A i jak na mnie zareagujesz?>

Od Carrica (do Thanith'a)

Nie przejąłem się zbytnio tym, że matka weszła do chaty w dodatku widząc Tanith'a w całej okazałości, licząc w to fakt iż dziwnie błądziła wzrokiem po jego męskości.
Ukłuło mnie jednak dość boleśnie jej stwierdzenie, że jestem słaby... Wiem, doskonale rozumiem, że była to jedynie zaczepna uwaga. Ale. Głupia duma wojowniczej rasy, która nawet niechętnie pozwalała sobie nadepnąć na odcisk. Przecież to prawda, zwykłem ulegać i nie stawiać oporu, wręcz nie pisnąć... Choć niektórych jęków nie byłby w stanie nikt powstrzymać. Tym bardziej gdy i ta druga osoba cię podnieca, w innych sytuacjach mogą być to choćby okrzyki bólu... Obojętności? Tak zdecydowanie, wcześniej czułem się jak przedmiot zabawy, uciechą dla niewyżytego, napakowanego aż nadto jak na swój wiek chłopaka. 
Przypatrywałem się jak zahipnotyzowany w tyłek rudzielca, wygodnie ułożony i szczelnie opatulony pościelą. Co prawda byłem cały obolały, ale nie to teraz zawracało mi łebek.
Wsłuchiwałem się też czujnie w rozmowę, która prowadziła moja matka. 
Tanith szczebiotał nad Irulaną, nic niespotykanego jeśli naprawdę brać pod uwagę jego gorzki sekrecik mało by go kiedykolwiek interesowało czyje dziecko trzyma. Miało to taką tylko symbolikę, że nieważne jakie, czy jaszczurze czy ludzkie, to dziecko, któremu przysługuje obrona. Wyglądało na to, że wszyscy do siebie pałają sympatią, powinienem się cieszyć, ale czułem się naprawdę niepewnie. Może i  miałem racje w końcu sytuacja była adekwatna do takich uczuć.
- No, a czy takie zakochane chłopaki jak wy planują coś większego?.. Tak na przyszłość? - Wypaliła nagle matka patrząc wyczekująco na krztuszącego się właśnie powietrzem i być może przypadkowym okruszkiem ciastka Tanith'a.
- To znaczy? - Wychrypiał czerpiąc głośno, a zarazem o wiele spokojniej powietrze. Jego spojrzenie na kobietę było przepełnione nadzieją że jednak się przesłyszał... Jaki był jego ból gdy dojrzał na twarzy mojej matki niezłomny, drążące temat i nieustępliwości oczekujący odpowiedzi uśmiech. Posmutniałem, oczywiście byłem zdziwiony jak w ogóle można brać coś takiego pod uwagę, ale.. No może nawet aż wstyd myśleć. Naciągnąłem na łebek kołdrę sapiąc i próbując odciąć się umysłem od tego co się działo.
Usłyszenie jego zdania jednak zbyt mnie kusiło, wręcz trawiło.
Tanith zawahał się kręcąc niespokojnie w fotelu, nie spojrzał nawet w moją stronę, sam próbował coś wydukać, a ja bałem się tego efektów.
 - Emmm... No... Wiesz ja nie myślałem o... To znaczy kiedyś owszem, ale... Duszno tu, nie? To ja ten... Wyjdę powietrza zaczerpnąć. - Wybełkotał, ale ja widząc malujący się wyraz na twarzy mojej matki wiedziałem, że nie pójdzie tu tak łatwo i nawet jeśli teraz wypuści swoją ofiarę z objęć to prędzej czy później zaatakuje ponownie.
Tak, jej oczy choć wciąż życzliwe i pełne niewinności drążyły niczym ślepia węża. 
Zamrugała jednak i znów się uśmiechnęła.
- Cóż może i racja przyda ci się świeże powietrze. - Westchnęła, a ja w tym momencie przestałem się interesować dobrze znając resztę scenariusza.
W sumie szkoda, że nie zdążyliśmy sobie poleżeć. Westchnąłem smętnie próbując się wyzwolić z transu.. Stało się to niestety dopiero gdy obiekt moich zainteresowań z niewyjaśnionych mi przyczyn znalazł się z gracją za uchylonymi drzwiami i kroczył skocznie w stronę miasta.
- Co się... - Wymsknęło mi się gdy szybko się poderwałem, to był błąd bo moje jedyne skąpe okrycie niebezpiecznie zjechało, zakrywając już tylko zaledwie fragment bioder i mój sam czuły punkt. Wzdrygnąłem się nie tylko z powodu tego niezręcznego położenia, czy zimna, które owiało moją rozgrzaną skórę. Ale dlatego, że pojawiła się przede mną matka.
- Co się stało synku? Wstydzisz się własnej mamy? - Zaszczebiotała słodko i żartobliwie przytaknęła głową z dezaprobatą po czym bez ostrzeżenia zarwała ze mnie, mocnym, pewnym ruchem, pościel. Jęknąłem zwijając się przed nią w kulkę i dygocąc.
Poczułem jak siada obok mnie na materacu, głaszcze po głowie.
- Spokojnie, przecież jestem twoją mamą. - Grymas serdeczności nie schodził jej z twarzy.
Przyciągnęła mnie do siebie obejmując, nie przestając też gładzić, jej wolna dłoń jednak niepokojąco błądziła gdzieś poza zasięgiem mojej czujności, mamionej ciepłem jakie wytwarzało miłe uczucie bliskości z kimś kogo znałeś dobrze od samego dla ciebie początku.
- Jestem też dumna... Wyrosłeś na porządnego chłopca. - Wzdrygnąłem się dopiero teraz zauważając gdzie drażni mnie palcem moja własna matka. Patrzyłem z niedowierzaniem zalewając się rumieńcem na widok lepkiej mazi, która czepiła się jej opuszka i połyskliwie ciągnęła... Koniec końców odtrąciłem jej dłoń.
- Co ty wyprawiasz?! - Warknąłem natychmiast wstając z łóżka i naciągając na siebie spodnie. Ta westchnęła, tylko... Jakby nigdy nic.
- Obawiam się kochasiu, że nie taki rodzaj garderoby ci dziś przeznaczony. - Stwierdziła zlizując to w czym "przypadkowo zabrudziła paluszki".
Byłem oburzony bo jakże by inaczej, nie pamiętałem by takie rzeczy należały od repertuaru opieki rodzicielskiej, a jeśli tak to serdecznie dziękuję. Kobieta powoli wstała idąc w moją stronę, znów objęła mnie szepcąc słodkie słówka do ucha i kojąco zszarpane nerwy po czym o dziwo znów zjeżdżając dłońmi w dół, złapałem je w ostatniej chwili z pytającym spojrzeniem posłanym w jej stronę uniosłem je w mocnym uścisku przed siebie.
- To znaczy? - Burknąłem zupełnie zblazowany jej zachowaniem.
- Wdzie że gustujesz w grzebaniu w kufrze z damską garderobą... W dodatku. - Zamruczała posyłając znaczące spojrzenia w stronę otwartej skrzynki i łóżka na który walał się rozpięty gorset. Nie omieszkała nawet przejechać po moim tułowiu z dokładnym naciskiem na żebra i odciski po zapięciach wymyślnego dodatku do kreacji każdej szanującej się kobiety.
- Da się też zauważyć, że odczuwasz pociąg do gorsetów, bardzo mnie to w tym wypadku cieszy. Ale... - I tu się skrzywiła szczypiąc mnie po policzkach.
Spojrzałem z nadzieją w stronę Irulany, dziewczynka pozostawiona bez opieki na podłodze wiła się czołgając uparcie po jak największej powierzchni poniszczenia nie raz nie dwa coś z wesołym piskiem wciskając do ust. Raz dobrała się nawet do ciastka, ale z powodu braku ząbków jedynie je obśliniła, mlaskając z oczarowaniem na mordce.
Matka wędrując za moim spojrzeniem wzięła małą, mimo jej licznych protestów, na ręce i usadowiła na łóżko wyciągając też z kuferka przeróżne materiały i kładąc je obok bacznie obserwując dziewczynki. Zaczęła się śmiać radośnie gdy ja otrzymałem rozkaz ponownego rozebrania się, ale to w tej chwili. Cóż pozostawię to bez komentarza.
- Teraz załóż to.. I nie, spodnie zostaw tam gdzie leżą! - Zarządziła stanowczo matka podając mi podejrzanie skąpe majtki. Cóż racja bo trochę cisnęły, nawet może więcej niż trochę. Ajć.

Wyszedłem z chaty cały roztrzęsiony, w pijącym mnie gorsecie idealnie wkrojonym bez żadnego świecącego pustkami wypełnienia na biust. To było jednak jedyne prócz jeszcze rozdekoltowanej koszuli z bufiastymi rękawami co w całym strój mogło być męskie, bo idąc to coraz bardziej w dół każdemu o zdrowych zmysłach ukazała się zwiewna kiecka.
W sumie nie wiedziałem po co wyszedłem, wstyd wręcz pokazywać się w czymś takim choćby  słońcu. Nie było mi jednak zimno o dziwo, bo byłem podgrzany przez złość i wciąż nie mogłem przetrawić czemu matka tak mnie potraktowała.
Nagle jednak przechadzając się tak smętnie i szarpiąc za materiał dojrzałem na horyzoncie rudą wiewiórczą kitkę, zapomniałem w tej właśnie chwili o wszystkim co mnie męczyło, nawet o uwierającej bieliźnie.
- Tanith? - Wymsknęło mi się widząc, że ten prowadzi ze sobą znane mi już wcześniej konie za którymi stukał o kamienie wóz, średniej wielkość. Jednak coś jakby to nie ja jestem tym, który powinien zadawać pytania.
- Carri? Coś ty... W co ty grasz? - Począł się krztusić ledwo przystaną obrzucając mnie dokładnym spojrzeniem. Sapnąłem. Zupełnie zapomniałem jak bardzo kretyńsko to wyglądało. Próbowałem się uspokoić.
- Aż tak źle? - Spytałem smętnie o krok od wybuchu miętoląc rąbek bajecznych materiałów spódnicy.
- No nie dodaje ci to męskość... - Wycharczał Tanith zginając się w pół. 
Wzdrygnąłem się, poczułem dość bolesne ukłucie na te słowa, już wielokrotnie je słyszałem, nie robiły mi one różnicy, ale teraz, czy to przez te kieckę czy co innego na co nie miałem lepszego pomysłu po prostu nie wytrzymałem.
- Oh... - Zdołałem jedynie wydusić po czym szybkim krokiem zbliżyłem się do trzęsącego się ze śmiechu, wręcz czkającego Tanith'a, nie zdążył nawet zareagować gdy ja przylgnąłem do niego gładząc z rozmarzeniem jego klatę.
- Piesełku? Hej, czy ty... - Zaczął, ale urwał jakby się zaciął gdy zjechałem zgrabnie w dół bawiąc się świetnie przy wiązaniach jego portek, wcześniej jednak już na sam przód przygryzając ich materiał w miejscu gdzie to bytował sobie obiekt zainteresowań mojego wiercącego się języczka. Ciągnąc rudzielca za sznurki jego odzienia, które jako jedne stawały mi na drodze sprowadziłem go do niższego poziomu dociskając do ziemi ciałem. 
Sięgnąłem z rozkoszą po raz kolejny po jego członek drażniąc, odwdzięczając się pięknym za nadobne, prawie że naciskając ząbkami i buchając rozbawieniem na widok jego miny.
Z ciekawością też błądząc dłońmi po dole jego brzucha, pokrytych meszkiem nogach. Usadowiłem się na nim wygodnie zadowolony z pomysłu, który teraz brzęczał mi we łbie doprowadzając do coraz to bardziej podnoszącej się temperatury mojego ciała i ucisku jakiego doświadczał przez cały ten czas mój penis. Warknąłem niezadowolony, Tanith jednak jakby czytał mi w myślach dobrał się do nich szybko ściągając i obnażając mnie, niby to całkowicie gdyby nie spódnica która w małym stopniu już była czysta tym bardziej że sam materiał był do niedawna jeszcze biały.
Mój paluszek jakoś tak sam znalazł się tam gdzie nie powinien zaglądać, ale ciekawość wzięła górę tym bardziej, że jakoś nigdy nie było okazji. Znalazłem się więc w cieplusim ciasnym wnętrzu mimo protestu jaki widocznie chciał wygłosić rudzielec zduszony jednak falami rozkoszy jakie dawały mu moje powolne ruchy, z początku był napięty, gdy jednak wpełzałem coraz głębiej i szybciej rozluźniał się z pojękiwaniem. W końcu gdy umościłem sobie bezpieczną ścieżynkę powoli, ale bez specjalnego zawahania wszedłem do środka.

<Tancio? >