To niesamowite uczucie, świadomość bycia w końcu wolnym... Trudno mi było zrozumieć czemu przez tak długi czas byłem w stanie to wszystko wytrzymać. Nie byłem na usługach tej wiedzmy, co ja w ogóle sobie wyobrażałem dając jej wciąż szanse. Chciałem by zapomniała, żyła normalnie, nie zrobiła tego jednak. Skończyła więc tak jak na to zasługiwała. Tak przynajmniej sądziłem... Tylko czy to byłem naprawdę ja sam?
- Tato! Co ty robisz? Boje się! Przestań proszę... - Wołał za mną głos chłopca, od którego odgradzały mnie płomienie. Z sufitu osunęła się ogromna belka, z łoskotem opadająca na ziemie, rozprzestrzeniając ogień z jeszcze większą mocą. Ja natomiast stałem naprzeciw tego wszystkiego, widząc zapłakaną twarz swojego syna, w której było tyle wiary.. Szoku. Próbował odepchnąć od siebie to co tak naprawdę widział.
Nie chciał wierzyć, że jego własny ojciec którego tak kochał, mało tego... Podziwiał! Właśnie w tym momencie go porzucił, patrzył na to jak powoli umiera, dusząc się dymem z pożaru.
- Przestań? Czemu? To świetna zabawa! Nie podoba ci się ? Chciałeś kiedyś zobaczyć na czym polega moja praca... Teraz widzisz... Zrób mi te przysługę i zamilknij na zawsze! - Uśmiech nie znikał z mojej twarzy, nawet gdy poprzez zadymione i zachwiane przez płomienie powietrze widziałem ciało własnego syna, opadające bezwładnie na ziemie, a zaraz za nim opadły poszczególne części dachu domu...
- Zamorduje cię gnido! Jak mogłeś! - Krzyczała Isil. Ona nie mogła zginąć ku mojemu wyraźnemu niezadowoleniu, moje ciało samo schyliło się ku jej przygniecionemu gruzem ciału by pomóc jej się wydostać z potrzasku. W następstwie poczułem też jak z oczu lecą mi ciepłe łzy... Czułem żal? Być może, bo to wszystko było tylko i wyłącznie moją winą. Cóż mi jednak po tym żalu kiedy kobieta, której darowałem życie teraz chciała zdradzić moją słodką tajemnice?
- W końcu! W końcu wolny! - Krzyczałem z radością biegnąc gdzie tylko nogi mnie poniosą, a za mną słyszałem dyszącą już ze zmęczenia Jashe. Próbowała mnie zatrzymać, przed jakimś głupstwem, przynajmniej tyle wychwyciłem z tego co mówiła. Ja jednak byłem zbyt podekscytowany.
Na ulicach miasta zaczęło się robić gwarno i głośno. Byłem na ustach wszystkich, jako szaleniec, wywoływałem krzyki paniki i omdlenia. A nawet przyciągnąłem do owego tłumu swoją własną rodzinę.
Pomachałem do oszołomionego Tnitha, zakrwawioną dłonią z uśmiechem.
Byłem z siebie naprawdę dumy, zawsze podobało mi się robienie tak wielkiej sensacji wokół swojej osoby. W tym wypadku wręcz lśniłem jak gwiazda... Trochę zbrudzona krwią, ale wciąż gwiazda.
Napotkałem wśród tłumu ludzi, spojrzenie oczu swojej ukochanej. Przerażonej i roztrzęsionej... Widziałem jak płacze. To mnie trochę otrzeźwiło... Z dłoni zaś wypadła mi głowa Isil, tocząc się powoli po kamiennej drodze, z niezmiennym wyrazem dezaprobaty w oczach. Ona od zawsze widziała we mnie nic nie wartą gnidę i morderce.... Ale osoba, której naprawdę na mnie należało teraz przez mnie płakała.
- Jasha? Czemu... - Przestałem odczuwać radość, wszystko wyparowało za jednym skinieniem dłoni.
Upadłem na kolana ku ogólnym zdziwieniu ludzi i zacząłem szlochać, zakrywając twarz zakrwawionymi dłońmi.
- Głupiec. - Usłyszałem w następstwie. Nie musiałem nawet unosić głowy by doskonale wiedzieć kto to powiedział.
- Masz racje Tanith. Jestem głupcem. - Wymamrotałem, by zaraz potem zostać wgniecionym w ziemie, skutym i zawleczonym tam gdzie już parę ładnych lat temu powinienem się znaleźć.
- Kochanie? Może lepiej o mnie zapomnij... - Szepnąłem widząc jeszcze przez krótką chwile to jak moja ukochana wyrywa się w kierunku straży. Chciała nawet jednego ukąsić, ale napotkała moje spojrzenie.
Złagodniała i pozwoliła mnie im zabrać, usuwając się powoli w cień...
- Potrafię samemu chodzić do cholery! Nie ucieknę wam, nie am nawet gdzie. - Tłumaczyłem już odrobinę poirytowany. Faktem było jednak to, że już naprawdę wszystko mi było jedno, choć wolał bym z drugiej strony nie przysparzać jeszcze więcej bólu Jaszczureczce... Którą znów zostawiłem.
- Spokojnie. - Na ten głos cała grupa przestała się ze mną szamotać i zapadła grobowa cisza. No prawie.
- Co spokojnie do cholery?! - Wrzasnąłem w stronę z której ów głos przemówił.
- Zazwyczaj po prostu więźniowie lubią nam uciekać. Tyle. Musisz nam wybaczyć, choć właściwie nie musisz... I tak twoje zdanie się nie liczy. - Stwierdziła wytatuowana, poorana bliznami, góra mięsa, stojąca zaraz przede mną.
- No dzięki, nie spodziewałem się...- Prychnąłem.
Asherot? Góro miensza? Cip cip :*
sobota, 30 maja 2015
poniedziałek, 25 maja 2015
Od Tanith'a (do Carrick'a)
Nic się teraz dla mnie nie liczyło. Nic. Ani to, że Kerenza zaczęła coś szczebiotać, biorąc dzieci i wyganiając z domu wszystkich obecnych, ani wzrok Kiriliela i to jak uniósł wzrok ku niebu z wyraźną dezaprobatą dla tego co teraz tak bezwstydnie robiłem. Nic, za wyjątkiem chłopaka posapującego teraz w moich objęciach.
Aż za dobrze pamiętałem resztki snu... kolejnego snu, w którym go traciłem. Tym razem jednak wyraźniejszego i bardziej realnego niż ten, który nawiedził mój umęczony gorączką umysł w chacie pośród gór. Tym razem bowiem zawierał w sobie świeże wspomnienia tego jak Carri odsuwa się ode mnie i ucieka...
Usiadłem szybko, mocniej przyciskając drżące lekko ciało mojego ukochanego.
- Nigdy więcej mi tak nie rób... Słyszysz?! - wręcz warknąłem próbując wtulić się w niego jeszcze mocniej.
- Nie będę... obiecuję... Obiecuję - wyszeptał, oplatając mnie ramionami, gdy jednak zwolniłem nieco uścisk wsunął dłonie między nas, by rozwiązać w pośpiechu moje spodnie.
Zrzuciłem z siebie kamizelkę i koszulę, odrzucając je i z zadowoleniem pozwoliłem, by Carrick wziął mnie w siebie. Chłopak jęknął i zadrżał, szybko opuszczając biodra. Zacząłem smakować jego skóry, pieszcząc ustami jego szyję, później pierś. Moje dłonie pieściły jego pośladki, chwytały biodra, by pomóc mu, narzucić szybszy rytm, gdy gubił go wraz z kolejnymi falami pożądania targającymi jego ciałem.
Carri szarpnął się i niemal zaszlochał, dochodząc, a ja mu zawtórowałem. Oprałem się ciężko o oparcie, a Carri opadł na mnie, oddychając ciężko.
Trwaliśmy tak dłuższą chwilę, zwyczajnie przytuleni. Chłopak tulił policzek do mojego ramienia, a ja wplatałem palce w jego włosy, głaszcząc go czule.
- Kocham cię Carri... Bardzo mocno kocham - wymruczałem mu do ucha.
- A ja ciebie... I naprawdę przepraszam... Myślałem, że... że tak będzie lepiej i... - głos mu się załamał.
- Nie przepraszaj już... I nie waż mi się myśleć w ten sposób. To moja i tylko moja decyzja z kim chcę być - ująłem jego twarzyczkę w dłonie i trzymałem tak, by móc spoglądać w jego oczy. - Kocham Morwen i będę kochał dziecko, które urodzi. Ale nic i nigdy nie zmieni tego co czuję do ciebie.
- Tak... Mędrzec mówił podobnie... - wyjaśnił, spuszczają wzrok.
Westchnąłem ciężko.
- Dobrze, że się tu zjawił... Bo byłem gotów iść do Asheroth'a i kark mu przetrącić.
Carri uniósł wystraszony wzrok.
- Spokojnie... Póki co... odrobinę mi przeszło, choć i tak będę musiał uciąć z nim sobie... pogawędkę. Ale nie teraz... - uspokoiłem mojego kochasia. - A tak swoją drogą to wiedziałeś, że Kiri i Kerenza mają się ku sobie?
- Ja... zauważyłem, że moja matka coś do niego... ma. Nie wiedziałem, że on do niej... och... - Carri zaśmiał się.
- Tak, tak... Kercia jak nic postawiła na swoim. Uwiodła nam kocica naszego pana wiecznie grzecznego.
- Pasują do siebie... - zachichotał chłopak. - Tylko troszkę mu współczuję... Wiesz, mama umie postawić na swoim...
- A ja wręcz przeciwnie... - prychnąłem, próbując nie parsknąć śmiechem. - To bardzo dobrze, że wreszcie ktoś mu coś postawił...
Starałem się być poważny, bardzo się starałem, ale nie potrafiłem. Carri natomiast wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał, po czym zrobił wyraźnie zdegustowaną minę.
- Nieee... to jednak obleśne... Moja mama... fuj... - skrzywił się, ale za chwilę znów zaczął chichotać, a ja ryknąłem śmiechem.
- Chyba będę musiał z nim sobie uciąć męską pogawędkę - powiedziałem rzeczowym tonem, gdy przestałem się już śmiać, choć przepona i policzki dalej bolały. - W końcu nie miał w łóżku kobiety od kilkuset lat... Znaczy pooglądał sobie kwieciście wspomnienia choćby moje, ale jednak boję się, że wypadł z wprawy.
- To trochę... no wiesz... to, że on mógł oglądać co robiliśmy... - Carri oblał się rumieńcem po same uszy.
- Jakie t szczęście, że zdecydowanie woli kobiety, jeśli już - moja dłoń znów zaczęła gładzic pośladek chłopaka. - A teraz pasuje wstać i zobaczyć gdzie to się wszyscy rozeszli... Mam nadzieję, że Mor jest z Kerenzą.
- Nie tylko ty. Mor powiedziała, że go kocha... Nie umiem sobie wyobrazić dlaczego niby, on jest okropny... - burknął.
- Wiesz jaka bywa miłość, co? - wymamrotałem niezbyt zadowolony z tego co ma zamiar powiedzieć. Prawda była oczywista i głupotą byłoby tego nie widzieć, nawet jeżeli jak najbardziej pragnąłem to zwyczajnie wyprzeć. - Czasami wystarczy chwila i tyle. Z nami tak przecież było... A szczerze mówiąc to do tej pory się zastanawiam co ty takiego we mnie widzisz... Tylko, że jeżeli Asheroth skrzywdzi Mor....
Odetchnąłem głęboko, starając się nie denerwować znowu, na co Carri objął mnie mocniej.
- Wiem, wiem... - chciał coś dodać, ale przerwała nam wrzawa.
Wstałem pospiesznie i ubrałem się.
- Co u licha? - wymamrotałem wychodząc z domu i kierując się na główny gościniec. Carrick szedł tuż za mną...
- Co u licha? - wymamrotałem wychodząc z domu i kierując się na główny gościniec. Carrick szedł tuż za mną...
<Co to się dzieje?>
niedziela, 24 maja 2015
Od Carrick'a (do Tanith'a)
Ściskając mocno materiał płaszcza którym okrył mnie Mędrzec, wstałem powoli z ziemi, czujnie stawiając każdy krok. Cóż... Przyznam szczerze, że często wolałem mylić się w wielu sprawach i tak też było teraz.
Chciałem po prostu jak najszybciej znaleźć się przy swoim ukochanym, o wszystkim zapominając... Jeśli to tylko było możliwe.
- Dziękuje. Masz racje... Nie powinienem był wyciągać tak pochopnych wniosków. Dziękuje. - Wymamrotałem, ku swojemu, ale i jego zdziwieniu tuląc się do niego. Odskoczyłem.
- Przepraszam Mędrcze. - Zapiszczałem od razu nie kryjąc zakłopotania na twarzy.
- Nic nie szkodzi. - Stwierdził z uśmiechem, ale ja wciąż widziałem jak ucieka gdzieś spojrzeniem.
- W końcu... Wciąż jesteś dzieckiem.
- Tak, racja. Choć nie powinienem jednak zachowywać się w ten sposób. - Nie tylko w tym momencie tak uważałem, ale też ogólnie tak czułem, sam z siebie, niby, ale może też i przez to czego dziś się nasłuchałem.
- Nie należy dusić w sobie emocji. - Mędrzec dosiadł swojego wierzchowca, spoglądając na mnie przez chwile pytająco. Po dłuższym zastanowieniu, czy też może raczej chwili otępienia, pokręciłem przecząco głową.
- Przejdę się... Nie przepadam za jazdą konną. Bez obrazy dla tego zwierzęcia, oczywiście... - Uśmiechnąłem się kładąc dłoń na boku konia, lekko go gładząc. - Wole się przejść, pomyśleć, ale dziękuje.
- Tanith? - Szepnąłem do pogrążonego w niespokojnym śnie mężczyzny, ostrożnie się na niego gramoląc.
Nie otrzymałem jednak odpowiedzi. Ułożyłem się więc na nim, nie zwracając zupełnie uwagi na to jak skąpy był mój ubiór, czy też to że moje kolano wbiło się przez moją nieuwagę w jego brzuch. Byłem zajęty, czymś zupełnie innym. Leniwie pociągałem nosem, delektując się zapachem ubrań, ciała i włosów Tanith'a.
Niesamowite jak cudownie może pachnieć osoba która pod tyloma względami już cię pociągała. Zupełnie jakby to wszystko nadawało tej, że osobie wręcz boskich cech. No bo do czego mogłem się doczepić?
Wszystko co zawinił, wybaczałem mu w mgnieniu oka. Nie było rzeczy o którą bym zapamiętale obarczał go winną. Chciałem przede wszystkim jak najlepiej dla niego. Nikogo innego, choć to myślenie można by było nazwać w pewnym stopniu formą samolubstwa. Wiedziałem doskonalę, czułem to wręcz, że niewątpliwie to co miało być dla niego dobre, wiązało się w dużej mierze po prostu z moją osobą.
Zajęczałem cichutko, zmieniając pozycje by znaleźć się jak najbliżej ust Tanith'a. Szczerze pragnąłem już od dłuższej pory dobrać się do jego rozchylonych, przez sen ust.
- Taanith? - Wyszeptałem po raz kolejny, ale tym razem zamiast czekać, od razu zaatakowałem swój upragniony cel, mocno i namiętnie.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy. Widać zabrakło mu nagle powietrza lub też w końcu odczuł ból pod naciskiem mojego kolana. Jęknął bowiem w moich ustach, ale mimo to po chwili, jakby nigdy nic wziął nade mną górę, ujmując z entuzjazmem moją twarz w dłonie.
Cieszył się, czuł ulgę, ogromną ulgę, a ja odpowiadałem mu na to z tą samą ekscytacją, choć i zmieszaniem, ale ja chyba po prostu już tak miałem.
- Przepraszam... - Wysapałem kiedy w końcu przestał mnie całować.
- Głupi... Jak mogłeś w ogóle ubzdurać sobie takie głupoty?! - Wybuchnął tak, jakbym dopiero przed chwilą wrócił, jak ten zbity pies do domu, a samego pocałunku nigdy nie było.
- Ja... ja...
- Przestać mi się mazać! Teraz jesteś mój... a ja nie zgadzam się na twój płacz. Zrozumiano?
Przytaknąłem ochoczo głową, przełykając niechciane łzy. Na powrót starając się uśmiechać. Nie wyszło mi to jednak, rozproszyły mnie odrobinę dłonie Tanith'a, spoczywające obecnie na moich pośladkach.
- Twój... - Powtórzyłem z rozmarzeniem.
- Dobrze. Będę twój obiecuje. Tylko czy mam być twój w tej chwili na oczach wszystkich, czy wolisz bardziej ustronne miejsce? - Dopiero chyba teraz przypomniał sobie gdzie tak właściwie się znajdowaliśmy.
- Mnie tam nic, a nic widownia nie przeszkadza, a tobie ? Carri? - Zamruczał mi do ucha, całując je, policzek później szyje i obojczyk. Jakby odpowiedź go mimo wszystko guzik interesowała.
- Chce po prostu ciebie. Stęskniłem się za ciepłem które we mnie wyzwalasz. Jesteś taki miły w dotyku... - Zachłystując się w tym momencie powietrzem urwałem wypowiedź, pytająco spoglądając na Tanith'a, który z dość poważną miną świdrował mnie wzrokiem. Jego palce natomiast jakby zupełnie odrębne od reszty jego ciała, pieściły moje wnętrze.
- Wiesz jak trudno mi będzie wybaczyć to że biegałeś nago po lesie? - Oznajmił z niezmiennym wyrazem twarzy.
- Zdaje się, że mam tego świadomość... - Wtuliłem się w niego, posapując, zupełnie tak jakbym kompletnie zapomniał jak to jest gdy się do mnie dobierał.
- Zdaje? Tylko zdaje? Więc zdradzę ci w sekrecie, że twoja kara będzie dłuuga... Dopilnuje tego.
Znów ten jego uśmiech, znów dreszcz który przebiegał po moim ciele ilekroć w ten sposób na mnie spoglądał. Zaśmiałem się nerwowo.
- Jesteś okrutny.
- A i owszem ! Do usług !
Tanith? : D
Chciałem po prostu jak najszybciej znaleźć się przy swoim ukochanym, o wszystkim zapominając... Jeśli to tylko było możliwe.
- Dziękuje. Masz racje... Nie powinienem był wyciągać tak pochopnych wniosków. Dziękuje. - Wymamrotałem, ku swojemu, ale i jego zdziwieniu tuląc się do niego. Odskoczyłem.
- Przepraszam Mędrcze. - Zapiszczałem od razu nie kryjąc zakłopotania na twarzy.
- Nic nie szkodzi. - Stwierdził z uśmiechem, ale ja wciąż widziałem jak ucieka gdzieś spojrzeniem.
- W końcu... Wciąż jesteś dzieckiem.
- Tak, racja. Choć nie powinienem jednak zachowywać się w ten sposób. - Nie tylko w tym momencie tak uważałem, ale też ogólnie tak czułem, sam z siebie, niby, ale może też i przez to czego dziś się nasłuchałem.
- Nie należy dusić w sobie emocji. - Mędrzec dosiadł swojego wierzchowca, spoglądając na mnie przez chwile pytająco. Po dłuższym zastanowieniu, czy też może raczej chwili otępienia, pokręciłem przecząco głową.
- Przejdę się... Nie przepadam za jazdą konną. Bez obrazy dla tego zwierzęcia, oczywiście... - Uśmiechnąłem się kładąc dłoń na boku konia, lekko go gładząc. - Wole się przejść, pomyśleć, ale dziękuje.
- Tanith? - Szepnąłem do pogrążonego w niespokojnym śnie mężczyzny, ostrożnie się na niego gramoląc.
Nie otrzymałem jednak odpowiedzi. Ułożyłem się więc na nim, nie zwracając zupełnie uwagi na to jak skąpy był mój ubiór, czy też to że moje kolano wbiło się przez moją nieuwagę w jego brzuch. Byłem zajęty, czymś zupełnie innym. Leniwie pociągałem nosem, delektując się zapachem ubrań, ciała i włosów Tanith'a.
Niesamowite jak cudownie może pachnieć osoba która pod tyloma względami już cię pociągała. Zupełnie jakby to wszystko nadawało tej, że osobie wręcz boskich cech. No bo do czego mogłem się doczepić?
Wszystko co zawinił, wybaczałem mu w mgnieniu oka. Nie było rzeczy o którą bym zapamiętale obarczał go winną. Chciałem przede wszystkim jak najlepiej dla niego. Nikogo innego, choć to myślenie można by było nazwać w pewnym stopniu formą samolubstwa. Wiedziałem doskonalę, czułem to wręcz, że niewątpliwie to co miało być dla niego dobre, wiązało się w dużej mierze po prostu z moją osobą.
Zajęczałem cichutko, zmieniając pozycje by znaleźć się jak najbliżej ust Tanith'a. Szczerze pragnąłem już od dłuższej pory dobrać się do jego rozchylonych, przez sen ust.
- Taanith? - Wyszeptałem po raz kolejny, ale tym razem zamiast czekać, od razu zaatakowałem swój upragniony cel, mocno i namiętnie.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy. Widać zabrakło mu nagle powietrza lub też w końcu odczuł ból pod naciskiem mojego kolana. Jęknął bowiem w moich ustach, ale mimo to po chwili, jakby nigdy nic wziął nade mną górę, ujmując z entuzjazmem moją twarz w dłonie.
Cieszył się, czuł ulgę, ogromną ulgę, a ja odpowiadałem mu na to z tą samą ekscytacją, choć i zmieszaniem, ale ja chyba po prostu już tak miałem.
- Przepraszam... - Wysapałem kiedy w końcu przestał mnie całować.
- Głupi... Jak mogłeś w ogóle ubzdurać sobie takie głupoty?! - Wybuchnął tak, jakbym dopiero przed chwilą wrócił, jak ten zbity pies do domu, a samego pocałunku nigdy nie było.
- Ja... ja...
- Przestać mi się mazać! Teraz jesteś mój... a ja nie zgadzam się na twój płacz. Zrozumiano?
Przytaknąłem ochoczo głową, przełykając niechciane łzy. Na powrót starając się uśmiechać. Nie wyszło mi to jednak, rozproszyły mnie odrobinę dłonie Tanith'a, spoczywające obecnie na moich pośladkach.
- Twój... - Powtórzyłem z rozmarzeniem.
- Dobrze. Będę twój obiecuje. Tylko czy mam być twój w tej chwili na oczach wszystkich, czy wolisz bardziej ustronne miejsce? - Dopiero chyba teraz przypomniał sobie gdzie tak właściwie się znajdowaliśmy.
- Mnie tam nic, a nic widownia nie przeszkadza, a tobie ? Carri? - Zamruczał mi do ucha, całując je, policzek później szyje i obojczyk. Jakby odpowiedź go mimo wszystko guzik interesowała.
- Chce po prostu ciebie. Stęskniłem się za ciepłem które we mnie wyzwalasz. Jesteś taki miły w dotyku... - Zachłystując się w tym momencie powietrzem urwałem wypowiedź, pytająco spoglądając na Tanith'a, który z dość poważną miną świdrował mnie wzrokiem. Jego palce natomiast jakby zupełnie odrębne od reszty jego ciała, pieściły moje wnętrze.
- Wiesz jak trudno mi będzie wybaczyć to że biegałeś nago po lesie? - Oznajmił z niezmiennym wyrazem twarzy.
- Zdaje się, że mam tego świadomość... - Wtuliłem się w niego, posapując, zupełnie tak jakbym kompletnie zapomniał jak to jest gdy się do mnie dobierał.
- Zdaje? Tylko zdaje? Więc zdradzę ci w sekrecie, że twoja kara będzie dłuuga... Dopilnuje tego.
Znów ten jego uśmiech, znów dreszcz który przebiegał po moim ciele ilekroć w ten sposób na mnie spoglądał. Zaśmiałem się nerwowo.
- Jesteś okrutny.
- A i owszem ! Do usług !
Tanith? : D
Subskrybuj:
Posty (Atom)