poniedziałek, 19 stycznia 2015

Od Jashy (do Manusa)

Ciężko westchnęłam i zacisnęłam dłonie w pięści. 
- Nie mam zamiaru o nic pytać - rzuciłam sucho.
Nie mam pojęcia dlaczego przyznałam mu się, że wiem. Może wreszcie znużyło mnie czekanie? Bo jak długo można czekać, mając nadzieję, że osoba, którą kochasz sama wyzna co ukrywa? Tak, na to czekałam. Na to, aż przyjdzie i powie mi wszystko, sam, z własnej woli. Ale nie doczekałam się. Dlaczego? Nie wiem. Przestałam się jednak łudzić, że robi to, bo nie uważa tego za coś istotnego. A wmawiałam to sobie od dawna. Tylko, że już dłużej nie umiałam. 
- Jaszczureczko... - zaczął, ale przerwałam mu warknięciem.
- Nic już nawet nie mów - syknęłam.
- Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś, że wiesz?
- A po co? Skoro ty nie raczyłeś łaskawie poinformować mnie o takim szczególe ze swojego życia? Wiem, że wciąż się z nią widujesz, że... być może dalej ci zależy.
- To nie tak, Gadzinko... Isil... - Manus zwiesił głos.
- Zawsze będzie dla ciebie istotna. W końcu dała ci dom, syna... Normalne życie. Coś czego ja nie umiem ci dać. To dość oczywiste.
W takich chwilach to jaka byłam uderzało we mnie jeszcze mocniej niż zazwyczaj. Często zastanawiałam się jak wyglądałoby moje życie, gdybym była inna, zwyczajna. Gdybym nie przeżyła tego, co zgotował mi los, gdybym nie zmieniła się na gorsze, a szczęśliwie wróciła do domu z wygnania. Jak by mnie przyjęto? Czy tam znalazłabym spokój? W końcu sama jako dziecko widziałam jak witano powracających, jak każdy się cieszył. A mnie ktoś wita? Manus... Może czasami, gdy jest akurat w domu, nie zajęty swoimi sprawami. To przeważnie ja drżałam nad nim, wyglądałam go... 
Wstałam, chcąc wyjść. Chciałam sobie wszystko poukładać. 
Poczułam jak Manus łapie mnie mocno i obejmuje. 
- Musisz leżeć... Jak będziesz się gwałtownie ruszać, to rany znów zaczną krwawić... - próbowałam się delikatnie wyswobodzić z jego objęć.
Już wiem dlaczego widok jego i tej martwej blondynki tak mnie zdenerwował, dlaczego zapragnęłam ją zabić, gdy tylko przeczytałam kontrakt. Te jasne pukle przypominały mi właśnie Isil, żonę mojego ukochanego. W jakimś stopniu wyładowałam złość, którą czułam, ale jego zainteresowanie dziewczyną... zabolało.
- Nie mam zamiaru leżeć, chyba, że z tobą - wyjaśnił, dalej mocno mnie przy sobie trzymając.
Było mi dobrze w ejgo ramionach, choć dalej byłam... zwyczajnie zła... rozdarta i rozgoryczona. Moja miłość do niego zwyciężyła jednak.
- Kładź się - rozkazałam, ciągnąć go w stronę łóżka. 
Zadzwoniłam dzwoneczkiem, żeby przyniesiono nam śniadanie, a Manusowi dodatkowo zioła wzmacniające i świeże bandaże, abym mogła mu zmienić opatrunki.
- Jasha... Czy wiedząc, że ukrywałem przed tobą prawdę... Czy chciałabyś... - zaczął Manus, ale umilkł, by kontynuować po chwili. - Czy byłabyś skłonna mnie zostawić?
- O czym ty bredzisz? - spytałam i odruchowo przyłożyłam mu dłoń do czoła, sprawdzając czy nie ma gorączki.
- Pytam poważnie.
- Wiedziałam czego mi nie mówisz... Wiedziałam, że wręcz kłamiesz w wieku kwestiach. Ale mimo to jestem tu, z tobą... Kocham cię i nie przestanę. Nawet jeśli czasem mnie ranisz - wyjaśniłam. - I to chyba moim zadaniem jest się martwić o takie rzeczy.
Ostatnie zdanie powiedziałam z przekąsem, przyciągając go do siebie i wpijając się w jego usta.

<Manus?>