sobota, 6 grudnia 2014

Od Fenrai’a (do Sorley'a, Abyss)

Nie miałem pojęcia dlaczego Sorley tak nagle zmienił temat. A już tym bardziej dlaczego pytał o tę małą blondynę z niewyparzonym jęzorem. Zastanawiało mnie czy wypytuje tak o nią wszystkich, czy może tylko mnie z jakiegoś konkretnego powodu. A może już ją wcześniej spotkał i ta małą cholera mu się poskarżyła na "nieuprzejmego buca z czarnymi oczyma", jakby to zapewne brzmiało w jej słodkich zapewne usteczkach. Tak czy siak Sor zdawał się nie mieć przez to do mnie większych uprzedzeń, niż powinien wedle zwyczajowego rozsądku. A można powiedzieć, że wręcz mniej niż powinien.
Na moją odpowiedź Sorley się ożywił wyraźnie. 
- Więc ją znasz... Jaka ona jest? Skąd ją znasz? - dopytywał.
Aha, czyli nie wiedział o niej za dużo. Więc nie widzieli się wcześniej, a samo pytanie mogło być tylko przypadkiem.
- Jedyna Abyss jaką znam to jasnowłosa blondi. Ładna, nawet bardzo. Byłaby naprawdę niezła, gdyby nie to, że ma cholernie wkurwiający sposób bycia. Cięty jęzor i przekonanie, że jest się silniejszym niż w rzeczywistości to niezbyt dobre cechy. No i łapkę tez ma ciętą. A co do tego jak ją poznałem, to można by uznać, że pomogła mojemu znajomemu, a przy okazji dobierała się do niego.
- Dobierała? - zapytał Sor, z lekka... wzburzony?
- No niby nie do końca, choć tak to pięknie wyglądało. Ona mokra jeszcze, on pół nagi u niej w łóżku. Gdyby nie to, że dziewucha ma wyraźne ciągoty na cycki, uznałbym, że mi chce odbić "przyjaciela", co prawda przyszłego, ale jednak - skwitowałem, uśmiechając się na wspomnienie odmłodzonego i cholernie przystojnego "Mędrca". 
- Ciągoty na cycki... - zacytował mnie mężczyzna.
- A owszem. Coś macie wspólnego - zaśmiałem się, biorąc go w ramiona i sadzając sobie na kolanach. - Jesteście w gruncie rzeczy dość podobni.... fizycznie.
Jakoś dopiero gdy to powiedziałem głośno uświadomiłem sobie, że to faktycznie prawda. Ta jasna skóra, długie, gęste i jasne włosy...
- Jesteście spokrewnieni, prawda? Dlatego tak cię ta mała interesuje... - zacząłem.
- Owszem - wyznał, ale spuścił głowę, jakby było to coś wstydliwego. - Jestem, cóż, jednym z jej przodków. Straciłem rachubę ile to już pokoleń minęło. Wiem, że jest córką moich dzieci. Krwią z niegdysiejszej mojej krwi.
- Ona o tym wie? 
- Nie... Ja... Chciałbym ją znaleźć, zobaczyć. Mógłbyś mnie do niej zaprowadzić? Lub choć wskazać gdzie ją znajdę? - zapytał, wpatrując się we mnie z nadzieją.
- Jeśli ładnie poprosisz - rzuciłem po dłuższej chwili.
- Proszę... - wyszeptał i objął mnie.
Moje usta znalazły jego i trwały tak złączone dłuższa chwilę.
- Dobra. I tak nie mam nic więcej do roboty, szczególnie, jeśli chcesz już wyjść - skwitowałem.
- Dziękuję - usłyszałem.
- Taaa... jasne - burknąłem.
Ten facet coś za dużo mi dziękował, co normalne nie było, bo przeważnie tego słowa nie słyszałem pod swoim adresem nawet i latami.
Umyliśmy się i ubraliśmy. Oczywiście nie omieszkałem w tych czynnościach swojemu nowemu kochasiowi poprzeszkadzać.
Wyszliśmy z mojej posiadłości i skierowaliśmy się do kwater wezwanych. Abyss tam nie było. Rzekomo wyszła.
- No i co teraz? - mruknął do siebie Sorley. 
- Jak bardzo chcesz, to postaram się ją znaleźć - zaproponowałem od niechcenia.
- Byłbym wdzięczny...
- Dobra dobra, odwdzięczysz się w naturze - posłałem mu całusa. - A teraz chodź.
Nakreśliłem na ziemi znak, z którego wylało moje kochane psisko.
- Co to u licha? - zapiszczał Sor, odsuwając się i z niepokojem zerkając na moje zwierzątko, mojego jedynego kompana. 
Zwierz mógł wyglądać jak wyjątkowo groteskowe połączenie psa z hieną, a wielkość miało sporego kucyka, ale dla mnie był cudny wręcz.
- To jest Nijak - powiedziałem, głaszcząc psa po ogromnym łbie.
- Nijak?
- Tak mu na imię. Nie mogłem się zdecydować, więc na pytanie "jak?", padło "nijak" i tak mu już zostało.
Nijak zamruczał jak sporych rozmiarów kocur, gdy drapałem go między oczami.
- Dobra, bestio. Masz wytropić tę małą blondynę - rzuciłem mu. 
Psisko zaczęło węszyć i po chwili pognało pędem, budząc ogólna panikę. To mi przypomniało dlaczego Mędrzec tak mnie ładnie prosił, żebym nie wypuszczał swojego pupila. Pognaliśmy oczywiście za zwierzakiem. I co znaleźliśmy? Abyss, leżącą na ziemi, a nad nią klęczał jakiś łachudra. Obok stało jeszcze dwóch. Wszyscy się pięknie ślinili, a ten klęczący sięgał właśnie do paska dziewczyny.
- Nie ładnie tak traktować moją znajomą - rzuciłem.
- Ona już tak leżała jak ją znaleźliśmy - pisnął jeden z drabów, widząc mnie i bestię u mego boku. 
- Nie obchodzi mnie to co ona robiła, ale to, że waszym zamiarem było zrobić jej coś nieprzyjemnego - wymruczałem do nich.
Nie chodziło o to, że sam nie skorzystałbym chętnie z okazji, ale o to, że ja zrobiłbym to w sposób, który by jej się ostatecznie spodobał. To samo przecież było z Sor'em. Nie chciał, a jednak mu się podobało i nawet ładnie poprosił o wiecej. Za to ci tutaj narobiliby dziewczynie tylko syfu. Nie dość, że do zdrowych zapewne nie należeli, to jeszcze nie dajcie bogowie dziewucha załapałaby i nosiła bachora jednego z tych mułów.
- Nijak, bierz - wymruczałem spokojnie. Faceci poszli aż się za nimi kurzyło, a uradowane psisko za nimi. Doszły mnie jeszcze jakieś krzyki i odwołałem psa. Bestyjka wróciła do swojego świata uradowana, a ja podszedłem do Abyss.
- Co z nią? - w głosie Srley'a była nuta paniki.
- Dobrze. Żyje i nikt jej nie zdążył ruszyć. Choć nie wiem czyje łapki ma tu odbite - wskazałem na sińce na szyi, wskazujące, ze ktoś ją dusił. 
Uniosłem nieprzytomną dziewczynę. Bardzo miło się ją niosło, szczególnie zważywszy na fakt, że moja dłoń znajdowała się na jej zgrabnym tyłeczku.
Z wona ruszyłem do swojej rezydencji. Sor szedł za mną, wciąż zerkając na dziewczynę.

<Abyss? Sor?>

Od Say'Jo (do Abyss)

Obudziłam się niespokojna. Oddech miałam przyspieszony, a na moim czole perlił się zimny, nieprzyjemny pot. Te same lodowate krople płynęły mi wzdłuż kręgosłupa, sprawiając, że drżałam na całym ciele.
Zerwałam się i obróciłam głowę, zupełnie jakbym mogła się rozejrzeć, używając swoich ślepych oczu.
- Abyss?! - zawołałam i zgramoliłam się z łóżka ostrożnie, dłońmi i stopami badając to co mnie otaczało. 
Nie uzyskałam odpowiedzi, tak jak się tego obawiałam. Skupiłam się więc na dziewczynie. Całkowicie, bez reszty dałam się pochłonąć wizji. Znów pozwoliłam, żeby mnie prowadziła, pokazując mi krok po kroku co mam zrobić. Wybiegłam z pokoju, późnej z budynku. Pędziłam ulicami miasta, gnana wizją Aby, omdlałej, trzymanej w silnym uścisku. Mogłam widzieć tylko ją, tylko jej oczy zachodzące mgłą, blade policzki. 
Wbiegłam w jakąś uliczkę. To było tu, na pewno było tu.
- Aby! - wrzasnęłam i od razu tego pożałowałam. 
Wizja rozszerzyła się. Okazała całość. Zobaczyłam Abyss i Uri'An'a. To mój brat ją trzymał i to on teraz spojrzał w moją stronę. Przez umysł przeleciał mi jeszcze obraz tego, jak rusza w moją stronę. Byłam rozdarta. nie wiedziałam czy uciekać... stchórzyć i mieć nadzieję, że z Aby wszystko będzie dobrze, a Uri ruszy za mną, czy rzucić się na pomoc Abyss. Ta chwila wahania kosztowała mnie wszystko.
- Gdzie ty się szlajasz, do cholery?! - usłyszałam i poczułam sile dłonie brata, zaciskające się na moim przedramieniu.
- Puść mnie! Muszę zobaczyć co z Abyss - załkałam, próbując się wyrwać.
Uri szarpnął mną mocno, łapiąc za oba ramiona. Czułam jak mną potrząsał, jak jego palce wbijaj się w moje ciało.
- Otrząśnij się do kurwy nędzy! Co ty w ogóle odpieprzasz?! Zdajesz sobie sprawę z tego co tu mogą zrobić z taką pieprzoną kaleką jak ty?! Sama jesteś niczym! Niczym! A ta mała suka tylko miesza ci we łbie! Myślisz, że ona cię obroni jak ktoś będzie ci się chciał do dupy dobrać? Że z nią będziesz żyła w luksusach jak dotąd?!
- Nie chcę tego... Nie chcę luksusów... - zachlipałam.
- Więc chcesz zostać dziwką? - Uri znów mną potrząsnął. - Na nic więcej nie nadajesz się ani ty ani ona.
Nim zdążyłam odpowiedzieć brat pociągnął mnie gwałtownie za sobą. Próbowałam się jeszcze wyrwać, ale nie dałam rady. 
- Nie zmuszaj mnie, żebym ci przyłożył - syknął Uri, wzmacniając jeszcze uścisk. 
Czułam dosłownie, jak moje kości trzeszczały pod naciskiem jego palców.
Dałam się prowadzić do gospody, zrezygnowana i słaba. Prosiłam w duchu bogów, żeby mnie jakoś z tego wybronili. Chciałam do Abyss, chciałam sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku, czy jest bezpieczna. Chciałam ją przytulić, pocałować...
- Jutro wracamy do domu - zakomunikował mój brat, zamykając za nami drzwi z głośnym hukiem.
- Nie.. nie chcę... Błagam Uri wypuść mnie... Daj mi spokój, daj mi żyć tak, jak ja tego chcę... - jęknęłam płaczliwie, czując łzy, których nie umiałam dłużej powstrzymywać.
- Mówiłem ci już co cię czeka beze mnie - czułam znów jego uścisk, czułam jak jego twarz znajduje się zbyt blisko mojej. 
- Nie dbam o to... - wyszlochałam.
- Nie dbasz?! - ryknął i potrząsnął mną. Zaraz jednak ryknął gromkim śmiechem. 
Czułam jak ciągnie mnie znów za sobą. W górę, po schodach. Potykałam się przy tym.
- Zaraz ci pokarzę jak się traktuje kurwy - usłyszałam, gdy kolejne drzwi zamknęły się za nami, a uścisk zelżał. 
W głosie Uri'An'a było coś, czego się bałam. Bardzo. Nie słyszałam jeszcze nigdy czegoś takiego, ale groźba w jego słowach była niemal namacalna i ciążyła w powietrzu. Chciałam spojrzeć w przyszłość, znaleźć drogę ucieczki, ale nie mogłam. Nie byłam w stanie. Bałam się. Na tyle, że nie potrafiłam się ruszyć.
Mężczyzna pchnął mnie. Krzyknęłam, gorączkowo szukając oparcia. Ku mojemu zaskoczeniu opadłam na coś miękkiego. Zaraz jednak moje przerażenie wzmogło się, gdy zrozumiałam gdzie jestem i na czym leżę.
- Nie... - zdołałam wycharczeć, ale na próżno. 
Poczułam jak Uri'An zdziera ze mnie ubrania. Czułam jego oddech na skórze. Jego łapska, gorące, niecierpliwe i brutalne, obłapiające mnie, ściskające moje ciało, sprawiające mi ból. 
- Błagam Uri... Nie... - płakałam, próbowałam się wyrwać, by w końcu krzyczeć żałośnie.
- Tak bardzo chciałaś być tylko kurwą. I będziesz - warknął.
Poczułam jego dłoń między udami. Szarpnęłam się po raz kolejny, próbowałam go kopnąć, wyrwać się. Opadłam jednak po chwili na pościel, zamroczona ciosem, który mi wymierzył. Jak przez mgłę zdawałam sobie sprawę z tego, że rozchylił mi uda. Że napiera na mnie. Otrzeźwił mnie dopiero ból, ostry i przeszywający moje ciało w chwili, gdy mój własny, rodzony brat, wszedł we mnie brutalnie. Czułam każdy ruch, każdy oddech obcego mi teraz mężczyzny. Każde kolejne natarczywe pchnięcie wyciskało z moich oczu kolejne łzy, a z gardła kolejny płaczliwy wrzask, nie mogący jednak zagłuszyć jego śmiechu. Bawiłam go. Bawiła go moja bezradność, mój ból i zapach mojej krwi, która lała się ze mnie, wsiąkając w pościel.
W końcu Uri sapnął nieprzyjemnie i opadł na mnie. Wiedziałam co to oznacza, ale nie dbałam o to. Ważne było tylko to, że przestał być twardy, przestał się poruszać, a ból, choć obecny wciąż w każdym skrawku mojego ciała, zelżał odrobinę... Małą, ale na tyle, bym mogła złapać oddech.
- Jesteś i będziesz tylko moja - wysyczał Uri, całując mnie w usta. 
Nie poruszyłam się, nie potrafiłam, nawet wtedy, gdy zszedł ze mnie. Drzwi otworzyły się i zamknęły, usłyszałam zgrzyt klucza w zamku. Uri wyszedł, a ja dalej leżałam nie czując już nawet łez spływających stałą strugą po moich policzkach. Nawet ból miałam gdzieś. Tak samo jak zapach krwi, która dalej ze mnie wypływała. Krwi i czegoś jeszcze. Tego co zostawił we mnie Uri'An.


<Abyss? Żyjesz tam?>

piątek, 5 grudnia 2014

Od Abyss (do Say'Jo)

W rzeczywistości nie przeszłam nawet do następnego pokoju, chciałam, by Say zasnęła spokojnie, a moja osoba mogła jej tylko w tym przeszkodzić. Wpatrywałam się w jej błogą minkę, przymykające się powoli powieki i małe zgrabne usta, które powoli się rozchylały nabierając leniwie powietrza. Zasnęła od razu nie musiałam czekać, ale też nie dałabym rady stać od niej w tak dużej odległości przez większy odstęp czasu.
Gdyby choć chwile dłużej spoglądała uparcie mglistym wzrokiem oczekując mnie na horyzoncie doczekałaby się prędzej niż by mogła się spodziewać i tyle by było z jej drzemki. Nachyliłam się lekko nad jej cieplutkim ciałkiem i ostrożnie cmoknęłam ją w policzek. Zareagowała tylko lekkim zmarszczeniem noska po czym odwróciła się do mnie plecami układając się na wyziębłej stronie poduszki.
Rozbawiło mnie to, ale po dłuższym zastanowieniu postanowiłam wplątać się obok niej pod kołdrę i troszkę podyszeć jej w kark.
Właściwie wszystko działo się tak szybko, że dopiero teraz właściwie mogłam na spokojnie rozpatrzyć ostatnie zdarzenia. Moje życie oczywiście diametralnie się zmieniło to nie da się ukryć. Choć z ukrywanej przed światem dziewczyny do ukrywającej się razem z Say przed jej bratem we własnym... Domu. To chyba nie aż tak wielka odmiana. Mogłam się cieszyć przynajmniej niejakim doświadczeniem w tych sprawach. Ale jednak jest tu jedna dość szczególna różnica. Otóż było nas dwie i w dodatku... Lubiłam Say'Jo dość szczególnie.
Chciałam jej dać schronienie, dla niej jak najlepiej, a na pewno tak nie było gdy znajdowała się w sidłach swego brata. Tak, nie darzyłam go sympatią od pierwszego wejrzenia, więc można by rzec, że zaiskrzyła między nami nić porozumienia. Dość zgodna bo jedno drugie "ubóstwiało " prze szczególnie.
Pogładziłam Say lekko po karku na co zadrżała przez sen, wolałam takie reakcje niż jej nagłe stany lękowe, z których byłam gotowa ją wyrwać choćbym miała stanąć na głowie.
Gdy badałam jej ciałko czułam przemiłe mrowienie i od razu pragnęłam muskać ją lekko ustami w delikatnych miejscach, których i ja miała dość sporo. Mogłybyśmy to spokojnie przeciw sobie wykorzystać, nie omieszkałabym i teraz, ale chciałam by wypoczęła, a i teraz napotkałam jedyną okazje, by poczynić zwiady w stronę w gorącej widzie kąpanego braciszka. Mogłabym go też w jakiś sposób zmylić, wykołować lub po prostu zapewnić, że po prostu od tak nie zwrócę mu mojej biednej i umęczonej księżniczki.
- Śpij słodko skarbie. - Szepnęłam jej bardzo ostrożnie do ucha, by przypadkiem nie obudzić i tym samym wywołać fali podejrzeń. 
Nie drgnęła jednak, spała jak zabita. Uśmiechnęłam si,ę bo widać było jej zmęczenie.
- Wrócę. - Znów obiecałam to samo pewna dopełnienia obietnicy jak zawsze i cmoknęłam ją w policzek.

- No panie bracie ładnie to tak węszyć? - Zaśmiałam się widząc za zakrętu jak to pan gbur łazi i kręci głową na wszystkie strony jakby mu miało to coś dać. Tylko odstraszał od siebie ludzi, od których mógłby choćby wyciągnąć jakieś ważne informacje. Ech... Dobry w szukaniu to on nie jest. Nie chciałam jednak być aż tak zuchwała i zniknęłam wtapiając się w tło i tłumy na drodze.  Wszystko mogło przecież w końcu obrócić się przeciw mnie.
Trudnym było jednak zadanie wytrwać przy tym inteligencie. Miałam ochotę wołać jestem tu, ale i tak byś mnie nie zauważył. Cóż musiałam powstrzymać pokusę...
- Ech no dobra... Ten jeden raz. - Westchnęłam wybiegając przed tego wolno idącego muła i pojawiłam się przed nim. Z początku jak to muł nie zauważył nic dopiero gdy chrząknęłam podniósł ten ciężkawo myślący łeb i od razu, wręcz momentalnie poczerwieniał, a jego brwi niemal się ze sobą spotkały. Mogła bym też przysiąc, że dojrzałam jakby chłop zaczął parować. Ej ej bo mózg ci się przegrzeje! A póki co jeszcze ci potrzebny goliacie.
- Mnie szukasz koteczku? - Zaśmiałam się pod osłoną kaptura i pomachałam mu dłonią zaczepnie choć chyba dość zwróciłam jego uwagę. Teraz wręcz byłam całym jego światem... To takie romantyczne!
- Abyss! - Ryknął przymierzając się jak byk do szarży, widziałam aż stąd jak żyły na jego skroniach pulsują.
- Tak ja! Oh, a jednak mnie pamiętasz! - Uśmiechnęłam się i podeszłam do niego zdejmując kaptur i stając na palcach. 
- Dawnośmy się nie widzieli nie? Stęskniłam się! - Pisnęłam słodko składając mu szybki całus w policzek. W rzeczywistości klęłam jak szewc w myślach.
Widząc jego "pożądanie" w oczach, które aż kipiało zaklaskałam w dłonie i dałam nura w pobliską uliczkę znikając w cieniu i wymijając jak w tańcu ludzi. Nie znikłam jednak całkiem by dać kochasiowi szanse dorwania ulatającej mu z przed oczu ptaszyny.
- Wolniej się nie da? - Co jakiś czas komentowałam dostając w odpowiedzi głośne warczenie, warczenie które zwiastowało łaknienie krwi.
W pewnej chwili jednak przystanęłam zmartwiona nie słysząc odzewu ze strony Urusia.
Rozejrzałam się nerwowo, ale nic nie dojrzałam. Nasłuchiwać zaczęłam zbyt późno, by uciec z jego sideł. Przyparł mnie do muru i począł podduszać. Ostro.
- Aż tak z tobą źle, że musisz podduszać kobiety by za tobą poszły? No to chyba jest między nami coś szczególnego bo śledzę cię już od paru godzin. - Pisnęłam czując jednak jak krew szumi mi w głowie, a ja czerwienieje.
- Szanuj tlen kochanie, bo pragnę zadać ci parę pytań. - Parę? Myślę żeś się jebnął w obliczeniach, bo wszystko sprowadzać się będzie i tak do twojej siostry.
- Gdzie ona jest?! - A widzisz! Właśnie o tym mówię.
- Jesteś na tyle głupi by sądzić, że ci powiem? - Jęknęłam ledwie łapiąc powietrze, czując jak moje płuca niebezpiecznie jęczą.
- Powiesz albo zginiesz...
- A ty będziesz dalej szukał bezowocnie. - Taka rozmowa nie miała przyszłości, a ja i tak nie miałam już siły jej kontynuować. Zamknęłam więc oczy ignorując jego wrzask i potrząsanie mym ciałem. Oddałam się magii snu...

<Say? Wyjdziesz szukać prawda D: ? >

czwartek, 4 grudnia 2014

Od Sorley'a (do Fenrai'a)

Zmierzyłem ciało Fenrai'a sennym spojrzeniem. Mimo iż nie byłem śpiący, a tej nocy spało mi się wręcz wyśmienicie to byłem trochę zmachany. Moje ciało czuło pewien może nie aż tak istotny dla mnie ból, mówiąc dość jasno. 
Nie miałem pojęcia jak traktować propozycje mężczyzny, skądinąd ciekawą... Śmiał się w duchu ze mnie to pewne, a teraz się bawił bo taki był od początku jego cel. Mnie zaś nie przeszkadzały jego metody nawet odrobinę, stąd też trudność w podjęciu decyzji. Naprawdę nietypowej i dość kuszącej. Coś co dla mnie trwało wieki dla niego chwilę, więc nie czekał aż tak długo na odpowiedź choć od początku był zniecierpliwiony i ciekaw moich dalszych poczynań. Byłem dla niego nie tylko zabawką, ale i czymś ciekawym, a w jego spojrzeniu kryła się równie baczna obserwacja co u mnie czego wcześniej nie miałem okazji lub też byłem zbyt ślepy by zauważyć. Nawzajem się doglądaliśmy, co było trochę dziwne, ale tylko troszkę. Nie wiem co kierowało nim, nie mam pojęcia tym bardziej bladego o co szło mi.
Ciekawość to rzecz pierwsza i chyba najistotniejsza, nie wątpię, że to kierowało nami oboma. Co dalej i jakie ma mieć to efekty nie wiem sam. Zakładam, że żadne szczególne.
Wodziłem przez chwile spojrzeniem po opadających na jego ciele schludnie dość włosach co raz niżej wzdłuż linii kręgosłupa na sam tyłek... Zgrabny dość.
- Może.. Może lepiej dam sobie spokój. - Uznałem szybko uciekając spojrzeniem i poprawiając się w siedzeniu. Fenrai westchnął i przeczesując włosy przytaknął nie popędzając mnie jednak od razu do wyjścia. Zniknął, więc w cieniu ścian domostwa, by móc w końcu zażyć te wspomnianą kąpiel. Spojrzałem po pomieszczeniu uważnie szukając części mojej garderoby. Nie odleciała chyba aż tak daleko, nie wiele więc czasu minęło gdy byłem już ubrany. Zawahałem się tylko przy koszuli, chodziło o zbędny już mi opatrunek, nie byłem pewny czy nie należało by go choćby zdjąć. Rozwiązałem więc sprawnie bandaż i przyjrzałem się rzekomemu miejscu, w którym jeszcze wczoraj sterczała dość obrzydliwa rana. Teraz skóra tam jedynie przybrała lekko różowawy kolor. Gdy przejechałem tam dłoniom nie poczułem nawet ukłucia bólu. Cóż nietypowe dość zwykle po takich ranach pozostawały solidne blizny zanikająca dopiero po tygodniu. Spojrzałem leniwie też na wciąż lśniącą od potu skórę. Drżałem zupełnie dla mnie do tej pory niezauważalnie.
A gdy wyciągnąłem dłoń dopiero dostrzegłem ów taniec.
Szok i uczucia targały moim ciałem nie miałem pojęcia o ile przemyśleń i doznań może mnie obciążyć ostatni wieczór, poranek. Właściwie czego się bałem? Owszem nie było to w mym zwyczaju, ale też nie wbrew mnie. Może po prostu było mi już wszystko jedno, może widziałem świat już jako coś mało wartego uwagi, nudnego, coś co przydało by się ubarwić.
A taka okazja przytrafiła mi się dość przypadkowo tym razem...
Poczułem się dziwnie, czemu poczułem silny dotyk, właściwie nacisk męskiej dłoni.
Była to iluzja, ale tak prawdziwa, że przyprawiała o drgawki.
- Biedaku mój ty... - Zadźwięczało mi we łbie. Głos był współczujący, choć czuć było rozbawienie. Otrząsnąłem się dopiero po chwili pocierając ramiona. Zupełnie jakby ni stąd ni zowąd ochłodziło się.
Nie rozumiałem tego, bo przecież byłem samotny. Błąkałem się obijając po różnych miejscach, ale do żadnego nie należałem wszystko wokół czego się obracałem zabrała ziemia. Dlaczego więc kochałem naturę, ośmielałem się stąpać po brudnych szczątkach w niej zatopionych. A tamto uczucie. Cóż, znajome...
Podwinąłem nogi pod brodę czując się nieswojo tym razem nie przez zamknięcie w budynku, droga na zewnątrz stała otworem, ale ja ani myślałem drgnąć w jej stronę.
Potrzebowałem słów z czyichś ust, jakiegokolwiek dźwięku. Usłyszałem chlustam wody, od razu się uniosłem, gdy jednak uświadomiłem sobie swoją paranoję natychmiast się zatrzymałem opadając na łóżko z ciężkim westchnieniem.
Zwariowałem? Może, szczerze już nic mnie nie zdziwi. Co za okrutna pomyłka.
Ostatnie chwile mnie szokowały, choć z każdą sekundą coraz to mniej, aż w końcu nie wytrzymałem. Wstałem i powolnie, cichutko człapiąc, skierowałem się w stronę miejsca, gdzie zniknął mi z przed oczu Fenrai.
Podpierałem się po drodze o ściany uważnie nasłuchując wodnej szamotaniny. Może też i faktycznie marzyłem skrycie by do niej dołączyć.
Ucieszyłem się więc dziwnie... Choć w sumie kij z tym. Po prostu zainteresował mnie widok ciemnych ciężkich i mokrych włosów, zroszonej kroplami czystej, bladej skory. Choć nie aż tak barwnej jak moja. Podszedłem bliżej nim się obejrzałem w moich uszach zadźwięczał dźwięczny śmiech Fenrai'a. Odchylił on głowę z uśmiechem w moją stronę i pokręcił ją z dezaprobatą.
- Nie wiesz kiedy przestać, co? Czyżbym podbił twoje serduszko? - Nie mógł przestać chichotać. Uśmiechnąłem się więc blado w odpowiedzi.
- Marzyć nikt nie broni, prawda? - Westchnąłem klękając przy nim, wplatając palce w jego wilgotne włosy. Moje słowa go zainteresowały, odwrócił się moją stronę z błogą minką wyswobadzając z mych objęć.
- Jestem twym marzeniem? Ciekawe... - Drążył temat dalej. Zmrużył oczy niczym przyczajony kocur i przyciągnął do siebie za ramie. O dziwo uświadomiłem sobie że koniec końców materiał mojej koszuli jeszcze dziś nawet nie zdołał zawitać na mym torsie.
- Marzenia, nie mam ich dużo... A szkoda. - Westchnąłem nie protestując gdy gładziłam mnie po klatce piersiowej w miejscu rany. Jego czarne oczy skrzyły, trudno było jednak odgadnąć co tak naprawdę przykuwało ich spojrzenie.
- Nie jesteś zwykłym trzydziestolatkiem prawda? - Zaczepił Fenrai przerywając już i tak dostatecznie zawstydzający temat.
- Trzydziestolatek? - Ledwie powstrzymałem grymas rozbawienia i przybliżyłem się do niego praktycznie wchodząc do wody mimo spodni na moim tyłku. Mówi się już trudno, bo chwile się liczą.
- Dodaj do tego ze dwa zera, a będziesz bliżej, ciekawy masz gust synku. - Rzuciłem z rozbawieniem. Widząc jednak brak szczególnego zdziwienia pogładziłem go po policzku.
- Aż tak czuć? - Zmartwiłem się tuląc się do niego ostatecznie ginąc w wodzie. 
Nie pozwoliłem mu jednak na jakąkolwiek odpowiedź zamykając usta na kłódkę pocałunkiem. Nie obeschnął mnie ani nic siedziałem tak przeszkadzając w kąpieli i bawiąc się jego włosami. Ech.., no tak super Sor. Nie znasz go, a tak łatwo.
- Abyss, znasz może to imię? - Postanowiłem mimo jego oporności ciągnąć to dalej.
- Obiło się o uszy.... - Ze smutkiem wziął dłoń i podparł się nią o brzeg wanny czując, że nie skończę na tym pytaniu. To chyba wystarczająco prowokowało by ciągnąć dalej.

<Fenrai?>

środa, 3 grudnia 2014

Od Tanith'a (do Carricka)

Stałem skołowany jakiś czas. Wciąż spięty i gotów do ataku, jeśli ten cały Manus chciałby wywinąć jakiś numer. Nawet gdy nieproszony gość zniknął nie byłem całkiem spokojny. Za dużo miałem do poukładania w głowie, ale to nie było teraz takie istotne.
Dalej podtrzymując Carricka, pomogłem mu dojść do fotela i usiąść. Chłopak drżał odczuwalnie, a nogi zdawały się pod nim uginać. Westchnął ciężko, gdy ułożył się wygodnie, a ciężar śpiącego malca opadł na jego kolana, dając ramionom odpocząć. Ja natomiast podszedłem go Kerenzy, która drżała wciąż, opierając się o framugę okna.
- Powinnaś odpocząć... - zaproponowałem.
- Nic mi nie jest - powiedziała, unosząc głowę i siląc się na blady uśmiech. Mimo to, aby dojść do łóżka musiała się mnie złapać. Widać było, że na całej naszej trójce ta "wizyta" solidnie się odbiła, choć ja oberwałem najmniej.
Podniosłem kartkę, którą wraz z dzieciakiem przyniósł ten typ. Zanim zacząłem czytać spojrzałem jeszcze raz na Carricka, który wciąż trzymał w ramionach malucha. Dziecko... Kto by mógł pomyśleć, że mój słodziak ma syna... Mimowolnie się uśmiechnąłem, bo widok chłopaka i dziecka było nader rozczulający mimo wszystko. Wiedziałem, że Carri jest zaskoczony, a nawet więcej, bo w dość ciężkim szoku, ale wiedziałem też, że będzie dobrym tatą dla malca. A ja przecież mu pomogę.
To było dziwne jak wiele się zmieniło. Zawsze chciałem mieć dzieciaka, a teraz miałem pod opieką trójkę szkrabów. Fakt, że żadne tak naprawdę moje nie było, ale i tak były mi bliskie. Carrick był kimś kogo kochałem, więc wszyscy jego bliscy byli i moimi, a do dzieci miałem ogromną słabość i tak.
Zacząłem czytać. Na początku to, co na głos przeczytał Manus, później dalej. Z listu jasno wynikało, że maluch to syn Carrika i Miezgi. Tu nie było kwestii spornych. Z resztą dzieciakiem nie miał się kto zająć, więc i tak zostałby raczej u nas... Ja sam nie potrafiłbym oddać dziecka komuś nieznajomemu.
Gdy rozwinąłem kartkę całkiem zauważyłem dopisek, na samym końcu: "Mam nadzieję, że Nepeta będzie z tobą szczęśliwy i, że będzie ci przypominał o mnie, ukochany."
- Nepeta? - przeczytałem to jeszcze raz i spojrzałem na malucha. - No to cię mamusia urządziła...
Carrick posłał mi dziwne spojrzenie. 
- No co? Pierwszy raz słyszę takie... imię. A jak już to przecież chyba damskie. A to ponoć chłopiec - wytłumaczyłem się. 
- Maluch śpi, wam się też chyba należy chwila odpoczynku - dodałem po chwili spoglądając to na Carricka, to an Kerenzę.
- Zabiorę malce - powiedziała kobieta i wstała już pewniej.
- Jesteś pewna? - wolałbym raczej, żeby matka Carricka też odpoczęła.
- Owszem. Chcę poznać wnuka - uśmiechnęła się nieco. - Poza tym, chyba musicie porozmawiać. Szczególnie ty synu masz dużo do przemyślenia.
- Tak... - wyszeptał Carrick.
Kerenza wzięła śpiącego malca i wyszła. Ja ukląkłem przed wciąż siedzącym Carrim.
- Będzie dobrze... Tylko trzeba to trochę poukładać - powiedziałem kładąc mu dłonie na udach i patrząc w górę na jego buźkę. -  A teraz chodź, weźmiemy kąpiel, odpoczniemy chwilę i zastanowimy się na spokojnie co dalej.
- Dobrze... Dziękuję... - wyszeptał.
- Za co?
- Za to, że jesteś. - chłopak spojrzał na mnie.
- Zawsze do usług - wymruczałem i uniosłem się, żeby go pocałować. A teraz wstawaj.
Wziąłem Carricka za rękę i zeszliśmy do łaźni. Tam pomogłem mu się rozebrać i weszliśmy do sporej wanny z gorącą wodą.
- Co teraz będzie? - zapytał Carri.
- A co ma być? Będzie jak dotychczas, no może z tym wyjątkiem, że rodzinka nam się nieco powiększył. Maluch jest twoim synem i zostanie z nami. Nie widzę innego wyjścia z tej sytuacji i nawet go nie szukam. Skoro matka go nie chce, lub raczej nie może się nim zająć, to cóż. Szczęści nigdy za wiele, nie? - posłałem chłopakowi ciepły uśmiech i przyciągnąłem go do siebie, żeby go pocałować.

<Carrcio, kompku kopmku, macu macu xD>

wtorek, 2 grudnia 2014

Od Carricka (do Tanith'a)

Szkarłatne oczka wpatrywały się we mnie z radością. Ja wciąż jednak nie mogłem w to uwierzyć, to że trzymać coś ciepłego i malutkiego w ramionach, a szczególnie, że od zawsze należało to do mnie. Jedyne co utwierdzało mnie w przekonaniu o prawdziwości mojej sytuacji było nieustanne wiercenie się malca, lekkie popiskiwanie, nawet i w końcu dotyk małych, ale silnych rączek na moich policzkach.
Uczucia jakie teraz falą nacierały na mnie były dość zróżnicowane. Naprawdę nie wiedziałem co myśleć, jak rozumować, co najważniejsze jaki stosunek zachować do malca.
Był nieukrywanie uroczy i wywoływał natychmiastową sympatie czy zwyczajne rozczulenie każdym gestem łapki, rozchyleniem ust... Ale wciąż miałem na uwadze fakt, iż nie powinno mieć to miejsca. Zdałem sobie też sprawdzę z tego, że moja ucieczka od niechcianej miłości zawsze aż do tej pory była zbyt prosta, a natężenie sytuacji w których byłem wykorzystany zbyt liczne by obyło się bez konsekwencji. A teraz właśnie ową otrzymałem w ramiona.
Ukłuło mnie to o tyle, że nie chodzi tu o mnie, a o chłopca. Czułem jak mimo moich starań tracę siłę w ramionach, stają się one wiotkie i bezwładnie, nie wspominając o nogach.
Zdawało mi się, że swym obecnym stanem przeciągnąłem nawet skromne porównanie do galaretki.
Nie jedyny ja byłem jednak tu zdruzgotany... W sumie całe to pomieszczenie wypełniła niepewność, lekki strach. Sam Manus, stał pewnie w samym centrum z miną szczerze mówiącą, że stać go na więcej. Ale czy my mu jakoś zaszkodziliśmy? Nie... Prawda?
Spojrzałem niepewnie na matkę. Osłupiała stała wpatrując się tylko i wyłącznie w nowego przybysza. Widziałem jaki to był dla niej cios, nie wiedziała jednak co począć ze łzami, czy uściskać. Bo sam jej syn był niemal nie do poznania. Nigdy nie wyglądał jak jeden z nas, ale teraz... Nie ulegało jednak wątpliwości, że był martwy.
- He? - Nagle z kpiącym uśmiechem zbliżył się do mnie i do Tanith'a, którego ramiona mnie mocno oplatały. Uniosłem lekko w jego stronę głowę. Dopiero teraz widząc jego ponury nad wyraz poważny i niepasujący do niego wyraz twarzy, zdałem sobie sprawę, że z jego strony padła jakaś uwaga.
- Skąd pewność ? Oh już mówię... A właściwie.. - Zgrabnym ruchem wyciągnął zza grubej warstwy kolorowych chust wdzięcznie zdobiących jego ramiona i zasłaniającymi dalszą część dość specyficznego ubioru choćby na torsie.
- Zacytuję. - Pociągnął w swoją stronę jedno z krzeseł nie zważając na jakikolwiek protest, który nawet nie odważył się paść. Słownie. Jednak mina Tanith'a znów wyrażała więcej niż tysiąc słów. 
- Najdroższy... Uchu zaczyna się przecudnie, prawda? - Zaśmiał się bawiąc najwidoczniej wyśmienicie i ciężko opadł na krzesło. Nie mam pojęcia czemu, ale przez chwile dostrzegłem jakby grymas ulgi na jego twarzy. Zauważalny jednak tylko dla bacznego obserwatora, bo zaraz zmienił się w jeszcze słodszy uśmiech.
- Chciałabym by stało się inaczej. Miło by znów było mieć cię w ramionach, trwać tak bez trosk. Los jednak chciał inaczej, a moja jedyna pamiątka po twoim słodkim ciałku, to mały chłopczyk... - Tu przerwał odchrząkując i nabierając powietrza w usta dla podkreślenia tego akurat fragmentu.
- ...owoc naszych wspólnych starań. Twój syn. Nasz syn. - Jego spojrzenie z kartki natychmiast poleciało niczym ostrze noża w stronę Tanith'a. Uścisk, którym mnie darzył począł słabnąć, a ja miałem wrażenie jakby się oddalał. I faktycznie. Wszystko było niczym niemy pojedynek, który zaraz miał się rozstrzygnąć lub wcale.
Tanith nie wytrzymał i pociągnął Manusa za materiał jakiejś szmaty przewiązanej na jego szyi. W sumie nie zdążyłem zarejestrować kiedy dokładnie tam się znalazł.
Uśmiech mężczyzny jednak nie dał się tak łatwo zmazać z tej białej, jak trup twarzy, wręczył od tak niedokończoną jeszcze przez niego treść listu i prostując się  z westchnieniem stanął o własnych siłach. Wciąż jednak mocno trzymany na uwięzi.
- Manus Hargan, mości panie. Lecz twa wola jak i zdanie... Cóż co do mojego braciszka... Sam czasem chciałbym mieć pewność. Byłbym jeszcze ciotkę bardziej wdzięczny gdybyś nie miął tak mojej apaszki. - Oczywiście niechętnie, ale jednak został puszczony wolno. Usiadł więc znów na krześle lekko się kiwając.
Z głębokim westchnieniem odchylił się do tyłu łapiąc oddech i trzęsącymi się rekami poprawił swój ubiór. Spojrzał też przelotnie na mamę, a zaraz prostując się, na mnie.
Zakasłał lekko choć miało to bardziej przypominać śmiech.
- Męczycie mnie pytaniami... Południe, które już zresztą nadchodzi by mi nie wystarczyło by na to wszystko odpowiedzieć... Ale jedno męczy was szczególnie.
Ucichł na chwilę, by zwolnić oddech i nabrać porządnie powietrza.
- Co mi się stało? Eh, gdzie ta słabość, miłosierdzie? - Począł przedrzeźniać ton Tanith'a szczerząc się do niego z uwagą i dumą widząc jego wypieki na twarzy. Odchrząknął jednak.
- Aż tak źle pachnę? - Skwitował widząc permanentne obrzydzenie w oczach mojego kochanie, które znów by dać sobie na wstrzymanie powróciło do tulenia mnie.
- Oh... Ale no hej gościu! Po co mi być miłym i słabym skoro wszyscy to wykorzystują? Co nie? Braciszku? Masz chyba wystarczający tego dowód przed oczyma. - Rzucił dość wybuchowo w moją stronę wskazując na malca, który z piskiem ukrył główkę w moim torsie i zaczął jakby zrozumiał o co chodzi, wyczuł. Zaczął płakać.
- Ale ty przecież nigdy nie byłeś słaby... - Głos mi się łamał i nie ukrywałem nawet żalu. Nie byłem zdolny teraz patrzeć bez pretensji na to, czym stał się Manus. 
Choć jego wywody były dość... Mocne.
- Uważaj, bo się zarumienię... A nie! Przepraszam straciłem te możliwość dawno temu! Oj kochaniutki czy naprawdę masz tak słabą pamięć bym musiał uświadamiać ci powód naszej... Ooogromnie przykrej rozłąki? To takie bolesne.
Maluch nie przestawał piszczeć, a ja sam przyłapałem się na mierzeniu się wzrokiem z Manusem. Poczułem jednak ukłucie łez, więc odwróciłam wzrok jak najprędzej.
Miał... Racje. Płakałem teraz jak i mój syn, więc byliśmy siebie warci.
- Dość. Wynoś się. - Usłyszałem nagle słaby i łamliwy głos mamy. Stała wciąż, ale podpierała się ramy łóżka zgarbiona z pustym spojrzeniem.
- NIKT nie będzie ubliżał mojemu dziecku, nawet jeśli i ty nim jesteś. - Ostatnie słowa zabrzmiały zimno, a gdy się wyprostowała w pełni sił jej twarz była bez wyrazu.
Znałem ten stan tylko z opowieści, opowieści, które snuł mi sam Manus. Ta kobieta po moich narodzinach straciła wole walki, próbowała póki nie urodziła kolejnej pieczęci wiążącej jej z mężem. 
Kobieta postąpiła o krok, a ja kontem oka zauważyłem napięcie ze strony mężczyzny w rozpuszczonych i dziko rudych włosach. Tak go pamiętałem i nie chodziło tu o jego obecny stan, a po prostu cechy charakterystyczne. Żałowałam, że widziałem teraz jego jedynie szczątki.
- Ale ja tylko odpowiadam... - Jękną mając przed sobą w pełni sił kobietę, mimo jednak wszystko wciąż była to kobieta Makh'Aray. Nic zresztą nie odpowiedziała, a z kamienną miną wymierzyła mu policzek. Mocny policzek.
- Nie tego cię uczyłam i nie po to tyle krwi ze mnie spuszczono. Czy jesteś świadom ile poświęciłam byś żył? A teraz co słyszę z twych ust? Widzę robaka. - Po jej policzku ściekła łza. Sam Manus nawet nie pisnął wpatrywał się w nią jak skamieniały.
- Nie żałowałam... - Pochwyciła jego podbródek i lekko cmoknęła w nos.
- Dalej nie żałuje... - Ponowny cios w drugi policzek.
- Ale zginąłeś ! I tak pokazujesz mi się na oczy po latach?! - Złapała go za ucho i pociągnęła w stronę okna odwracając wzrok.
- Wynoś się póki mam jeszcze resztki wiary. 
Tak też zrobił. Po prostu znikł, a wraz z nim unoszący się w powietrzu zapach zgrozy.
Mój syn zaś zasnął otulony moim dłońmi z lekko skrzącymi na policzkach śladami łez.

<Tancio? To co? Odszukasz to imię xD rozluźnił sytuacje xD.>

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Od Fenrai’a (do Sorley'a)

Poczułem czyjś dotyk na brzuchu. Poczułem także czyjś ciężar na łóżku. Nie otworzyłem oczu. Czułem zapach Sorley'a. Chłód jego skóry, znajomy mi już przecież. Zastanawiało mnie co zrobi dalej, bo z tego co czułem obecnie mnie sobie oglądał. Zupełnie jakbym był dla niego czymś niespotykanym. I może i byłem,  w końcu się tak wczoraj opierał.
Mężczyzna położył się obok mnie, a jego dłonie powędrowały na moją twarz. Dalej oddychałem spokojnie, nie zdradzając niczym swojej świadomości. W duchu jednak ledwo powstrzymywałem się od śmiechu. Palce białowłosego zjechały z mojego policzka, po szyi, obojczyku, klatce piersiowej, łaskotały, ale były też przyjemne. Bardzo przyjemne. Szczególnie gdy zjechały do mojej męskości. Początkowo z wahaniem, ale po chwili mężczyzna zmieniło pozycję i wziął mój członek w dłonie. Dotykał mnie, a ja z trudem powstrzymywałem jęk i przyspieszony oddech.
Gdy poczułem język Sorley'a na swoim ciele, lekko zadrżałem. A gdy poczułem i usta, zamykające się na końcówce mojego penisa, nie umiałem już dłużej hamować ognia w żyłach. Jęknąłem czując jak z wahaniem mnie pieści. Usłyszał to, ale nie przestał, wręcz przeciwnie, przyspieszył, a ja doszedłem w jego ustach. Leżałem tak jeszcze chwilę, starając się uspokoić oddech i słuchając tego, jak Sor się krztusi. Brak wprawy.
- Dzień dobry - usłyszałem, gdy wreszcie otworzyłem oczy. Sor ku mojemu niezadowoleniu zszedł ze mnie i usiadł obok, dalej mi się bacznie przyglądając.
- Bardzo dobry - wymruczałem, unosząc się do siadu i odwzajemniając spojrzenie. 
Przez chwilę panowała cisza, którą ja się dziwnie cieszyłam, a która dla Sora chyba była krępująca.
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Co cię tak bawi? - zapytał.
- Ty - wymruczałem, zbliżając się do niego i kładąc mu dłoń na policzku. - Tak wczoraj protestowałeś, a tu proszę...
Nachyliłem się do niego i zlizałem koniuszkiem języka resztkę jego śliny wymieszanej z moim nasieniem, której nie zdołał zatrzeć z ust. 
Sorley zesztywniał początkowo, ale ledwie ułamek sekundy później wpił się w moje usta. 
Zamruczałem zadowolony, całując go namiętnie i przyciągając do siebie. Po chwili Sor leżał na łóżku, a ja nachylałem się nad nim, nie przerywając pocałunku. Moje dłonie zjechały w dół jego brzucha. Mężczyzna chyba odruchowo chciał mnie odepchnąć.
- Znów stawiasz opór? - skarciłem go, spoglądając mu w oczy. - To miało sens za pierwszym razem. Teraz? Po tym co zrobiłeś i to z własnej inicjatywy... Poza tym, chyba nie było aż tak źle, skoro nie uciekłeś z krzykiem z samego rana.
Znów nachyliłem się, żeby go pocałować. Moje dłonie sięgnęły celu.
Wkrótce ściągnąłem z Sorley'a to, co zdołał założyć i cieszyłem się tym, jak reagowało na mnie jego ciało. Tym razem nie protestował, a wręcz przeciwnie. Wydawał się niezwykle chętny i sam mnie do siebie przyciągał. Nawet gdy w niego wszedłem nie próbował się wyrywać, a tylko jęknął przeciągle.
Kochaliśmy się długo, na tyle, by nie raz sięgnąć spełnienia.
- No widzisz.. Jednak nie było tak, źle - wymruczałem mu do ucha, leżąc wciąż na nim. Zdyszany i spocony, ale zadowolony. On wyglądał nie lepiej, wciąż drżał lekko.
Wstałem, choć nie do końca miałem na to ochotę.
- Mam zamiar wziąć kąpiel, dołączysz do mnie, czy znikasz? - spytałem białowłosego.

<Sor?>

niedziela, 30 listopada 2014

Od Sorley'a (do Fenrai'a)

Dziwnie ciepło… Tak jakoś z każdą chwilą gdy się wybudzałem było cieplej bardziej i bardziej.
Niecodzienna dość sprawa, zwykle budził mnie naturalny poranny chłód, rosa kręciła w nosie. Teraz było sucho i dość męko. Począłem jeździć dłonią po nieznanej mi powierzchni. Jak się okazało po chwili, był to materiał, przyjemny w dotyku i tak dalej, ale wobec tego gdzie ja się znalazłem. Niezbyt było mi w zwyczaju nocować w zamkniętych pomieszczeniach, co więcej w nich przybywać. Przysnąłem.. To pewne, ale na ścieżce..
Musiałem zostać przeniesiony przez kogoś, Mędrzec raczej odpadł, co więcej dobrze wiedział czym owocuje taki ruch. Ten ktoś musiał być tego nie świadom więc równie dobrze mógłbym być w każdym możliwym w Yrs budynku. Nikt tu nie znał mojej osoby, rozważnym by było zbierać się stąd jak najszybciej z tym, że jakoś tak nie zbyt mogłem się ruszyć. Coś mnie trzymało, a może raczej ktoś. Pięknie… Nic nie pamiętam? Który to już raz? Ale, że za co? Gdzie bym nie pojechał nie obędzie się od nieświadomości choć na chwile.
Jakimś więc sposobem zdobyłem się choć na uniesienie się na łokciu co utwierdziło moje przypuszczenia i z tym się też wiążące odczucia. Coś trzymało mnie mocno dość w pasie i nie chciało prędko puścić.
Uniosłem lekko rąbek kołdry… Jeśli tak można było nazwać to rozkopane coś. Oczywiście na wysokości mojego pępka napotkałem obce mi jak dotąd dłonie, jeszcze do niedawna przypuszczam nie takie znów nieznajome. Co niestety niezbyt mnie pocieszające, były ewidentnie męskie. To chyba pierwszy i najważniejszy powód do zmartwień, ale spokojnie Sor. Dasz sobie z tym rade i jakoś to ugryziesz.
Dopiero teraz przed oczyma zaczynały mi przelatywać z ostrym bólem niczym cięcie sztyletu niejasne w wspominki, najwyraźniej wcześniej urozmaicone o parę łyków alkoholu. Dziękuje za gościnę, miły panie.
Z głośnym jękiem uniosłem się do pozycji siedzącej gdy tylko uścisk stracił na sile i początkowo przymykając oczy zwróciłem się w stronę mojego sąsiada na posłaniu. Gdy w końcu się odważyłem ujrzałem przecudnie kruczo czarniutkiego pana.. Tak włosy to chyba pierwsze co rzuca się w oczy. W sensie… No mniejsza.
Mój dziwny spokój ducha wręcz mnie przerażał, odkryłem jednak gdy ten się lekko zaczął szamotać że były to jedynie pozory. Podenerwowany wreszcie postanowiłem wydobyć z gardziołka pisk, a gdy jego dłoń znów powędrowała w moją stronę z mruknięciem zadowolenia odsunąłem się rozpaczliwe mało nie spadając z łóżka..
Dobra, koniec końców gleba została zaliczona, a ja odczułem boleśnie bliskie spotkanie z podłogą tyłu mojej głowy, nie zapominając o karku.
Leżałem tak sycząc lekko przyćmiony, połowa mego ciała wciąż sterczałem na łóżku, więc cóż pozycja wysoce dogodna jak cholera. Nie jęcząc jednak długo zdobyłem się na powrót do pozornej normalność i raz jeszcze czając się przy krawędzi materaca by w razie czego wlecieć niezauważalnie pod łóżko z nadzieja, iż ten jegomość obudzi się z pamięcią w nie lepszym stanie od mojej.
Wpatrywałem się jak głupek miast wiać do ogrodu tego gościa. W sumie czy nie powinnam mu się jakoś odwdzięczyć? Nie miałem wiele, ale przecież mogli mnie okraść, czy zabić… no dobra to akurat najmniejszy problem. Ale jednak znalazłem się w jego chyba domu i zakłóciłem jego spokój. Jeśli to on mnie nie obrobił… prócz ewidentnego wykorzystania mego ciała, a może to.. Nie to nie możliwe.
Oczywiście myśli przewijały się w mojej głowie pełną parą żadna nie zamierzała zwolnić ani na chwile.
Ale byłem mimo wszystko dziwnie wdzięczny. Z tej całej głupoty chyba przydało by się zaczerpnąć świeżego powietrza czy coś… Uciec też, ale tego nie zrobię… Bo jestem sobą. Chyba.
Powędrowałem więc szybkim krokiem w stronę wyjścia, nim jednak postawiłem krok na zewnątrz, uświadomiłem sobie, ze przecież jestem nagi. Rozejrzałem się więc po pomieszczeniu… Od razu wzięło mnie na zawroty głowy bo jakżeby inaczej. Kiedy byłem upity może tak bardzo to nie sprawiło mi problemu… Może powinienem znów.
W końcu naciągając na siebie spodnie, przy tym bacznie obserwując… Fenrai'a? Zadaje się. Przecież tak właśnie mi się wczoraj przedstawił. Spał jednak jak zabity. Z błogą minką ściskając poduszkę.
To było słodkie? Nie znałem go, nie pamiętałem charakteru, wiedziałem tylko ze potraktował mnie jak zabawkę, to chyba już coś powinno świadczyć o człowieku. A jednak skłonny byłem się nad nim chylić i odgarniać włosy.
To był jak najbardziej niewłaściwy i niepotrzebny z moje strony ruch. Ale cóż… Chyba już nie zmądrzeje.
Na stare lata wszystko ci się już miesza…
W końcu skłoniłem się do wyjścia, ciepłe dość już powietrze mile mnie przywitało kojąc i niosąc ze sobą woń przeróżnych znanych mniej lub bardziej mi kwiatów. Kochałem żyć w zgodzie z naturą i tak dalej. Dotyk trawy na moich stopach jakoś tak koił, co nie znaczyło, że notorycznie baluje bez butów. Prawdą to cóż nie mogło być, a szkoda.
Podszedłem wolnym krokiem do ławki, sporej dość, przebijała się przez moje wspomnienia, nie zapominając oczywiście o wciąż nie zmazanych przeze mnie śladach nasienia na brzuchu… Żeby tak zawstydzić człowieka w fazie praktycznego snu? No pan, z którym miałem do czynienie był mistrzem w swym fachu.
Pięknie.. Na starość coraz lepiej. Pochwyciłem wiec od niechcenia w dłoń.. Nie, właściwie wręcz potrzebą winowajczynie mej nieświadomość. Butelkę. Prawie pustą jednak z wciąż wystarczającą ilością trunku by starczyło na jeden łyk. Łagodne co? Cóż teraz to już i tak mało jaką różnice mi sprawiało.
Z początku nie czułem nic… Po prostu zimną zroszoną przez mgiełkę butelkę, swoją drogą jeśli była otwarta to pierwsze wrażenie zawsze mogło zwietrzeć. Później się zakrztusiłem, mimo jednak wszystko wciąż za mało.
- Ile ja tego wypiłem? - Zastanawiając naprawdę po ilu takich pucharkach które właśnie leżały tuż pod moimi stopami musiałem wypić… Raczej niewiele. Choć teraz aż tak bardzo tego nie odczuwałem.
Siedziałem więc tak kopiąc lekko naczynia i rozmyślając dalej… Trzymając względnie myśli na wodzy, bardzo jednak nieudolnie. Czy to było hobby tego mężczyzny od tak zgarniać ludzi z ulicy i za przeproszeniem ruchać?
Tyłek może i by mnie bolał gdyby nie to, ze moje ciało szybko działało na obrażenia wewnętrzne… gorzej z zewnętrznym ich wglądem. Jeśli tak to gościu miał wręcz wyborną zabawę. Zaśmiałem się pod nosem, zdrapując powoli niechciany i zupełnie nieprzewidziany efekt zwieńczenia ostatnich dni. Cóż witamy w wielkim mieście co?
Cóż nie mogłem siedzieć tu wiecznie, a pewne ten się już budził… Mógł pomyśleć, że uciekłem co prawdą nie było. Tak jestem bardzo odpowiedzialnym dziadygą.
Gdy jednak zajrzałem powrotem do jego pokoju wymachując pustą butelką ku mojemu zdziwieniu ujrzałem go wciąż leżącego na łóżku. Rozciągniętego na całej długości i ukazując mi się w całej okazałości.
No pięknie, czy to specjalnie czy nieświadomie?
Przejechałem mu dłonią po wciągniętym brzuszku opierają się o materac i klęcząc. Znów przyczajony ale tym razem moim celem nie była ucieczka z krzykiem. Byłem zaciekawiony. Przecież niegdyś nie byłem blisko żadnego mężczyzny… Tak mi się zdawało. A ta bliskość ostatnio przewyższyła moje najśmielsze oczekiwania na jakiejśkolwiek mógłbym się zdobyć. Owszem zajmowałem się kiedyś swoim synem… Wnukiem.. A nawet nie raz doglądałem prawnuka, mimo jednak wszystko zawsze usuwałem się w cień. Małe dziewuszki też nie były mi obce, ich ciałka. Mięciutkie i pulchne… Zresztą za każdym razem czułem się w tym przypadku jak rodzic, a każde pokolenie powoli przemijało zostawiając mi mój przywiązania, złamanego serca. Samotność.
Zapewne coś, co towarzyszyło mi przez cały mój żywot. Odtrącenie.. Może.
Zabawnym było to, że tyle żyje, a takim szokiem było dla mnie coś takiego… czym świat jeszcze mnie zadziwi.
Zapewne nawet nie byłem świadom tego ile miał dla mnie w prezencie z czasem.
Nim się obejrzałem wskoczyłem na posłanie z początku obok Fenrai'a. Miziałem go po twarzy z zamyśleniem.
Jakoś tak nie robiło mi to różnicy. Było jakby zwyczajne. Później zjeżdżałem w dół niby obojętnie, ale im dalej tym napięci rosło. Cóż nietypowe… Po tylu latach można by rzec, że zapomniałem jak to jest. Ale przecież nigdy tego tak nie robiłem. Ach… co za cholerna różnica.
Lekko pogładziłem Fenaia w miejscu do którego nie ośmielił bym się nigdy sięgnąć. A nawet co dziwne odsuwając na chwile dłoń przysiadłem sobie na nim znów łapiąc go w dłoń i drażniąc paznokciem. Nie chciałem zrobić krzywdy, tylko tak jakoś bawiło mnie to. Dopatrywałem się też jakiejś reakcji. Nie było szczególnej, zresztą nie oczekiwałem jakiegoś fenomenu. Niewiele sobie tak myśląc dokładnie tym samym szlakiem wytyczonym wcześniej przez mój palec przejechałem koniuszkiem języka. Skrzywiłem się trochę dziwiąc się własnym odczucia, ale niezbyt było mi po drodze przestać. Zamknąłem powoli usta na samym koniuszku z nikłym stęknięciem. Nie wiem czy było to aż tak przyjemne. Właściwie czemu do tego tak się zabieram.
Przez chwile niezdecydowany miętosiłem tak go nim postanowiłem cokolwiek podziałać dalej usłyszałem jęk.
Kontynuowałem więc, a już za chwile mogłem się śmiać z tego nagłego odwrotu ról. Choć bardziej zebrało mi się na kaszel, krztusiłem się tak sporą chwile widząc prze łezki które same z siebie zaiskrzyły w kącikach moich oczu jak ten delikwent powoli dochodzi do siebie wybudzając się.
- Dzień dobry. - Jęknąłem darzącym wciąż głosem i szybko ześlizgnąłem się z niego nie krepując dalej jego ruchów. Siedziałem mi czekałem obserwując Fenrai'a dalej.

<Fencio?>