sobota, 23 sierpnia 2014

Od Asheroth'a (do Abyss/Naitherell)

Dziewczyna wyraźnie coś ukrywała. Było coś o czym nie chciała mi mówić, ale były inne sposoby, żeby się tego dowiedzieć. Nie miałem też oczywiście zamiaru spuszczać z niej oka, ale mimo to miałem wrażenie, że nic nie przeskrobie. 
Spojrzałem na dziewczynę, która zrobiła się jeszcze bardziej blada, jej dłonie drżały, a oczy miała rozbiegane. Bałą się. Bardzo.
- Nie musisz się bać. Dopóki respektujesz prawo będziesz bezpieczna. Jak mówiłem zostałaś ułaskawiona i to co zrobiłaś nie będzie już ciążyć na twojej przeszłości. Tu nie będziesz chodzić z pustym brzuchem. Zostaniesz tu i proszę byś nie opuszczała miasta bez uprzedzenia. Mam także nadzieję, że wyrazisz chęć pomocy królowi. Teraz możesz odpocząć, rozejrzeć się. W razie czego służba i straż cię pokierują.
Wstałem i wyszedłem.
- Zerkajcie na nią - rzuciłem do strażnika.
- Oczywiście panie. 
Udałem się do pałacu. Chciałem jeszcze raz wszystko sprawdzić. Zajrzałem więc do pracowni. Król był tam, otoczony uczonymi i strażnikami. Był bezpieczny, ale i zmartwiony. Widziałem w jego twarzy zmęczenie. Martwiło mnie, że bierze całą tę sprawę na siebie. Nie tylko mnie z resztą. 
Wyszedłem i niespiesznie przemierzałem korytarze. Usłyszałem śmiechy. Poszedłem w tamtą stronę. Grupka szlachciców siedziała, obżerając się i śmiejąc. Obrzydzali mnie. Banda nierobów, obrosłych od szczeniaka w sadło, przywykli do bogactwa i wyższości, gotowi wbić komuś nóż w plecy, żeby się nachapać więcej niż są w stanie w pysku pomieścić. A pośród tych wieprzy...
Sapnąłem głośno i pokręciłem głową, widząc Naith z kieliszkiem w ręku. Dziewczyna chwiała się na nogach, a obcisła suknia, w której Ptaszyna wyglądała nader zjawiskowo, nie ułatwiała jej łapania równowagi. Szybkim krokiem podszedłem do niej i złapałem, gdy przechyliła się niebezpiecznie. Z jej dłoni wypadł kielich, który pochwyciłem w locie. Zaraz później ujrzałem blask stali, na który byłem przygotowany. Naitheriell była niebezpieczną kobietą, nawet wstawiona. 
- Nieładnie podnosić rękę na królewskiego Strażnika - stwierdziłem.
- Ash! Zgłupiałeś?! Chcesz, żebym cię zatruła? - warknęła na mnie i schowała broń.
Odłożyłem kielich na tacę.
- Jak widać robię ci za podporę. A teraz lepiej chodź - delikatnie ją do siebie przyciągnąłem i poprowadziłem w stronę wyjścia.
- Dam sobie radę - syknęła, mrużąc oczy, które błyszczały teraz od wypitego alkoholu. Policzki kobiety były zaróżowione, a skóra rozgrzana. Wyglądała tak cudnie i nie tylko ja to widziałem. Na nieszczęście dla obecnych tu kretynów oni nie wiedzieli jak groźną bestyjką potrafi być.
- Słuchaj Ptaszynko. Ja wiem, że kto jak kto, ale ty dasz sobie radę. Jednak gdyby podszedł do ciebie ktoś inny niż ja, zapewne już dławiłby się własnymi wnętrznościami. Choć chętnie wytłukłbym te śliniące się na ciebie świnie, to lepiej będzie jeśli nikt nie powiąże twojej ślicznej buzi z ich zgonami. A teraz chodź.
- Dokąd to zabierasz nasza towarzyszkę? - usłyszałem.
Odwróciłem się i wbiłem wzrok w szlachcica. Ten odruchowo się cofnął.  Wyglądał zupełnie jakby nagle przetrzeźwiał.
- Ciekawość to pierwszy krok do grobu - powiedziałem lodowato. 
Mężczyzna przełknął ślinę i cofnął się. Ruszyłem więc w stronę wyjścia, podtrzymując Naith. 
- Niezbyt wiele myślisz, co? - syknęła kobieta, wbijając we mnie wzrok.
- Całkiem sporo, wbrew pozorom.
- Czyżby? Co to miało być? Wiesz, ze teraz będą nas ze sobą kojarzyć? 
- Martwisz się o swoją reputację czy moją? - spytałem, unosząc ją na ręce. 
Naith fuknęła na mnie gniewnie i założyła ręce na piersi.
- Kretyn - burknęła.
- Tak, przepraszam, że odstraszam ci klientów.
Naith poczęstowała mnie wzrokiem, którego nie powstydziłaby się kobra.
- A jeśli jednak o mnie się martwisz, to sobie daruj.  Czy ty mnie uważasz za kogoś, kto się przejmuje tym co inni pierdolą na mój temat?  Skarbie, jestem wytatuowanym, pokrytym bliznami barbarzyńcą, który żre surowe mięso, w kraju uważanym za szczyt cywilizacji, oświecenia i nauki. Do tej pory ludzie zastanawiają się jaki to urok rzuciłem na króla, że mnie do Straży wpuścił, czyją krew żłopię po nocach, jak zarżnąłem te swoje liczne kochanki i gdzie ukryłem ciała. Bla, bla, bla... Jest tego cała masa. 
Naith sapnęła, ale wypity alkohol dawał o sobie znać i jej powieki opadły.
Zabrałem ją do swojej rezydencji i ułożyłem na łóżku. Wyglądała... ślicznie. Spokojna, pogrążona we śnie. Nie długo dane mi był się jej przyglądać, bo po chwili otworzyła oczy i rozejrzała się zdezorientowana.
- Spokojnie Ptaszyno. Leżysz tylko w moim łóżku. Chyba wypiłaś jednak ciut za dużo.
- Jak długo spałam? - Naith uniosła się i ziewnęła przeciągle.
- Ledwie zmrużyłaś oczy. Kazałem już przygotować ci coś do jedzenia i nie, nie będzie surowe, w razie jakbyś miała jakieś wątpliwości.
Szarpnąłem za zdobiony sznur, by przywołać służącą. Dziewczyna przybiegła po chwili z tacą pełną jedzenia. Nie było na nim nic, co byłoby dla mnie jadalne, ale miałem nadzieję, że Naith będzie smakowało.

<Ptaszyno?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz