Myślałam, że po drugiej kąpieli będę miała problemy z
zaśnięciem – nie byłam znużona, a wręcz przeciwnie. Wizyta Asheroth’a
dostarczyła mi klasycznych, ale jakże skutecznych bodźców do dalszego
działania. Nie wpłynęło to zbyt dobrze na moją zmęczoną stresem podświadomość.
Wróciłam do sypialni, zgasiłam świece i wsunęłam się pod
aksamitną pościel z przekonaniem, że przy tym natłoku obcych jakby myśli nie
zdołam zasnąć. Nie kryłam zaskoczenia, gdy wczesnym rankiem obudziło mnie
głośne pukanie do drzwi. To moja służąca próbowała ściągnąć mnie z łóżka. Ze
zrezygnowaniem wstałam i niemal odruchowo wykonałam wszystkie niezbędne
czynności. Fryzura, makijaż, strój, biżuteria, perfumy… Nawet nie zastanawiałam
się, jaką kombinację wybrać. Dokonywałam tego setki razy, czasami po kilka w
ciągu jednego dnia.
Cicho parsknęłam pod nosem. Audiencja u króla? Też mi coś.
Ile to już razy pomylono mnie na salonach z księżniczką…? Z kimś bardzo
wysokiego urodzenia, kim może byłabym, gdyby ojciec mnie nie wyklął? Nawet
jeśli mieliby mnie tam zamknąć za zabójstwa, bo jakiś kretyn albo zazdrosna
panienka doniosła na mnie, chyba wątpią w to, że im się uda? Wśród ludzi
wysokiego pochodzenia, wolność i życie wysoko się ceni. Prawie tak wysoko, jak
pieniądze i seks. I właśnie dlatego pośród dworów byłam nieśmiertelna.
Spojrzałam na moje lustrzane odbicie i westchnęłam. Już od
jakiegoś czasu przestało mi ono przypominać przeciętnej urody dziecko, jakie
widziałam w zwierciadle każdego wieczoru przed wyfrunięciem z „rodzinnego
gniazdka”. Stałam się piękna i pożądana. Niczym przedmiot, którego nigdy nie
chciałam.
Potrząsnęłam przecząco głową. Wcale nie tęskniłam do
dzieciństwa, do postaci strachliwej, małej dziewczynki. Nie potrafiłam
zrozumieć, skąd te dziwne, nawiedzające mnie coraz częściej myśli.
Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pokoju, trzaskając
głośno drzwiami, jak gdybym pragnęła razem z nimi zatrzasnąć bolesne rozdziały
mojego życia. Zbiegłam po schodach, ostrożnie podciągając dopasowaną do ciała
sukieneczkę z rozcięciami sięgającymi bioder, jedną z moich ulubionych –
odkrywała więcej, niż zakrywała, a co przykryła, to jednocześnie niemiłosiernie
opinała.
Zignorowałam służącą i jej próby wmuszenia we mnie
śniadania. „Myślałby kto, że taka uczynna”, przemknęło mi przez głowę i
skrzywiłam się z dezaprobatą. Nienawidziłam fałszywych ludzi, a ona do nich
należała. Czemu więc jej nie zmieniłam? Z banalnego powodu – nie każda mogła
pełnić funkcję służącej u prostytutki ściągającej do domu klientów z
królewskiego dworu. Potrzebowałam szarej myszki, której ewentualną śmiercią nie
zmartwi się nikt wysoko postawiony.
Podeszłam do szafki, wewnątrz której minionej nocy schowałam
broń i truciznę, moje nieodłączne wyposażenie. Ukryłam wielkie szpile we
włosach, niby upominając je nieco wyżej, a drobnymi igiełkami z trucizną
przyozdobiłam przygotowaną do tego kolię. Prawie wybiegłam przez główne drzwi
rezydencji, zmierzając ku siodłanemu przez paru stajennych ogierowi.
Uśmiechnęłam się złośliwie, widząc nieudolne próby okiełznania konia dokonywane
przez niedoświadczonych młodzieńców.
- Zostawcie go – rzuciłam zdecydowanym tonem, podchodząc do
wierzgającego rumaka i wskakując mu na grzbiet bez żadnego uprzedzenia.
Silver Doom należał do specyficznych zwierząt. Inteligentny
jak cała reszta ze swojego gatunku, ale niechętny do współpracy z człowiekiem.
Właśnie za to go szanowałam. Nie ulegał, gdy nie dostrzegał w tym konieczności.
Kopnęłam go w bok i pogalopowałam przez miasto, nie zważając
na spacerujących głównymi uliczkami ludzi. Zwolniłam dopiero przed zamkiem,
spinając mocno wodze i zmuszając konia do miarowego, dostojnego kłusu. Na
wstępie rozejrzałam się w poszukiwaniu znajomych mi twarzy. Ani trochę nie
zaskoczyło mnie, że sporą część ludzi znam pośrednio lub bezpośrednio.
Zacmokałam niecierpliwie i zsiadłam z Silver’a, ciągnąc go za uzdę w stronę
stajni, gdzie pieczę nad jego krnąbrnością przejął kto inny.
A więc jestem na dworze. Wszystko takie podobne, takie
przewidywalne, a jednak inne. Zupełnie nowa sytuacja wymagająca błyskawicznej
adaptacji, o ile chcę znaleźć tu nowe kontakty, dojścia czy źródło zarobku. Nie
mogłam zwlekać ani chwili. Wiedziałam, że przede mną dużo wcześniej musiał tam
trafić ktoś mojego pokroju.
Kątem oka spojrzałam na Strażników sprawdzających przybyłych
gości. A narodu zebrało się naprawdę sporo. To tylko utwierdziło mnie w
przekonaniu, że królowi nie spieszy się spełniać obietnic dotyczących egzekucji
trucicielek. Tylko w jakim celu rozesłał te wezwania?
Nie zamierzałam dać się obmacywać Strażnikom ani dać publice
do zrozumienia, iż dobrze znam Asheroth’a. Zeszłam na bok i z milutkim
uśmieszkiem sunęłam w tłumie do najbliższego wejścia – poza tym jednym głównym.
Nie musiałam długo iść; kilka minut wystarczyło, by zniknąć z oczu całej
reszcie. Przy małej bramie „powitała” mnie miniaturowa wersja wojownika, a
przynajmniej tak właśnie wyglądał ten facet.
- Hej, stop! Zatrzymaj się! – krzyknął, wysuwając miecz z
pochwy do połowy. – Ktoś ty?
- Kretyn… - mruknęłam półgłosem, przewracając oczami, po
czym uniosłam głowę i położyłam dłoń przy szyi, udając wielką damę. – Jestem wielką
królową zza morza, która planuje atak na waszego króla, oczywiście – wydukałam słodkim
głosikiem.
- Tak, tak. A teraz przestań znieważać straż i mów, czego
chcesz!
- Próbuję tylko wejść do zamku… otrzymałam wezwanie –
wytłumaczyłam potulnie, mrugając zalotnie.
- Wezwani mają się stawić przy bramie głównej!
- Ale tam tak dużo ludzi się zebrało… - spuściłam wzrok z
zawstydzeniem. – A wie pan, miewam duszności w takich sytuacjach… Co to za
różnica, czy wejdę tędy? Chyba nie narobię tym problemów…
- Niby nie… - Mężczyzna się zamyślił, ale po chwili schował
broń i podszedł do bramy. – Skoro masz wezwanie, to prędzej czy później ktoś
cię tam będzie musiał przyprowadzić.
- No właśnie – przytaknęłam zadowolona, przechodząc obok
strażnika niższej rangi.
- Tylko… - Mój rozmówca zawahał się przez chwilę. – Muszę cię
przeszukać.
- No wie pan co?! – oburzyłam się. – Jeśli próbuje pan
znaleźć okazję do macania kobiety, to radzę spróbować w inny sposób.
- A…ale to mój obowiązek! – zawołał, czerwieniejąc na twarzy.
- A nie widzi pan, co mam na sobie? – mówiąc to, uniosłam
ręce i wykonałam zgrabny obrót, machając mu tyłkiem przed nosem. – A może chce
pan to ze mnie ściągnąć? To chyba nie jest najlepsze miejsce… - westchnęłam,
mierząc go wzrokiem.
- Ja… ee… wcale mi to przez myśl nie przeszło! – powiedział,
ale zaczął baczniej obserwować ruchy moich ciasno opiętych w cienki materiał
bioder. – Nie jestem pewien, czy to dozwolone, ale być może wolno pominąć
sprawdzanie w przypadku skąpego ubrania…
- Och, jeśli chcesz sprawdzić jakąś skąpo ubraną kobietę, to
daj jej wpierw czas na zdobycie certyfikatu na dworze… - Mrugnęłam do niego z
zadziornym uśmiechem.
Chyba zrozumiał. Wpierw go zatkało, a potem rozejrzał się
nerwowo i gestem nakazał mi iść dalej. Skinęłam głową i ukłoniłam się po
dziewczęcemu, prędko znikając za drzwiami zamku.
Odetchnęłam z ulgą. Wolałam nie mieć konieczności
tłumaczenia się z posiadania niebezpiecznej trucizny, która zapewne nie byłaby
odebrana tak pozytywnie, jak broń biała.
Większość osób zdążyła się już zebrać w głównej sali.
Wszyscy oczekiwali na audiencję. Niestety, ja nie byłam zainteresowana tym
dzikim tłumem. Korzystając z okazji i pustych korytarzy, postanowiłam
pozwiedzać królewską rezydencję.
Ze spaceru wróciłam dopiero, gdy dotarło do mnie echo
owacji. Zaklęłam pod nosem i szybkim krokiem poszłam w kierunku głównej sali,
ale zamiast wejść w tłum, pozostałam piętro wyżej, obserwując zajście zza kamiennej
balustrady. Wysłuchałam słów monarchy bez zbytniego przekonania. Im dłużej
mówił, tym bardziej zbierało mi się na śmiech.
Magia? Doprawdy? A co mnie to obchodzi i dlaczego nic? To
jego problem. No, może nie tylko jego, ale co ja będę miała z poszukiwania
przyczyn tego wielkiego… bo ja wiem, spadku energii? Żałosne. Skąd on w ogóle
miał namiary na mnie?
Parsknęłam i powróciłam do wizytacji, tym razem wyszukując
potencjalnych współpracowników. Szukałam odpowiedzi na kilka pytań, każde
dotyczyło planów na moją niedaleką przyszłość, którą wolałam wiązać z dworem
królewskim niż podrzędnymi przyjęciami. Nie, żebym wybrzydzała – odpowiedni bal
zawsze jest okazją na łatwe wzbogacenie się – aczkolwiek wynajdywanie ich i ryzyko
wstępu zaczynało powoli przyprawiać mnie o mdłości.
- Ech, rozleniwiłaś się – mruknęłam pod nosem, zaskoczona
własną opornością.
No tak, minęło sporo czasu od chwili, gdy wpadłam w
imprezowy ciąg i więcej czasu pracowałam, to wykonując proste zlecenia
infiltracji, to mordując kogoś ważnego w jego własnym łożu, to oddając się
jakiemuś arystokracie…
Minęło parę godzin, podczas których usiłowałam odnaleźć i
zjednać sobie co bliższych królowi urzędników, strażników czy strategów, aż w
końcu odczułam zmęczenie ciągłymi przymusowymi zmianami tonu głosu i
charakteru. Przypomniało mi się, że od rana nic nie jadłam ani nie piłam, więc
odszukałam wzrokiem tac wystawianych dla wyższych rangą gości – do których
oczywiście uznałam, iż się zaliczam – i sięgnęłam po kielich z winem, szybko go
opróżniając. Po czasie dotarło do mnie, jak zła była ta chwila zapomnienia –
alkohol błyskawicznie uderzył mi do głowy. No tak, pierwsza zasada picia, nigdy
na pusty żołądek.
Zamrugałam, ostrożnie odkładając kielich na tacę, ale wtedy
poczułam czyjeś ramię obejmujące mnie w pasie. Wzdrygnęłam się, upuszczając
trzymany przedmiot na posadzkę. Na szczęście, druga zręczna dłoń go złapała.
Odwróciłam się i spojrzałam na śmiałka, mając w ręce przygotowany zatruty
sztylet.
- Nieładnie podnosić rękę na królewskiego Strażnika – odparł
zdecydowanym tonem Asheroth.
- Ash! – prychnęłam. – Zgłupiałeś?! Chcesz, żebym cię
zatruła? – zapytałam zaskoczona nagłym spotkaniem, jednocześnie chowając szpilę
pod falami jasnych włosów.
<Fluszaku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz