piątek, 22 sierpnia 2014

Od Naitherell (do Asheroth'a)

Myślałam, że po drugiej kąpieli będę miała problemy z zaśnięciem – nie byłam znużona, a wręcz przeciwnie. Wizyta Asheroth’a dostarczyła mi klasycznych, ale jakże skutecznych bodźców do dalszego działania. Nie wpłynęło to zbyt dobrze na moją zmęczoną stresem podświadomość.
Wróciłam do sypialni, zgasiłam świece i wsunęłam się pod aksamitną pościel z przekonaniem, że przy tym natłoku obcych jakby myśli nie zdołam zasnąć. Nie kryłam zaskoczenia, gdy wczesnym rankiem obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. To moja służąca próbowała ściągnąć mnie z łóżka. Ze zrezygnowaniem wstałam i niemal odruchowo wykonałam wszystkie niezbędne czynności. Fryzura, makijaż, strój, biżuteria, perfumy… Nawet nie zastanawiałam się, jaką kombinację wybrać. Dokonywałam tego setki razy, czasami po kilka w ciągu jednego dnia.
Cicho parsknęłam pod nosem. Audiencja u króla? Też mi coś. Ile to już razy pomylono mnie na salonach z księżniczką…? Z kimś bardzo wysokiego urodzenia, kim może byłabym, gdyby ojciec mnie nie wyklął? Nawet jeśli mieliby mnie tam zamknąć za zabójstwa, bo jakiś kretyn albo zazdrosna panienka doniosła na mnie, chyba wątpią w to, że im się uda? Wśród ludzi wysokiego pochodzenia, wolność i życie wysoko się ceni. Prawie tak wysoko, jak pieniądze i seks. I właśnie dlatego pośród dworów byłam nieśmiertelna.
Spojrzałam na moje lustrzane odbicie i westchnęłam. Już od jakiegoś czasu przestało mi ono przypominać przeciętnej urody dziecko, jakie widziałam w zwierciadle każdego wieczoru przed wyfrunięciem z „rodzinnego gniazdka”. Stałam się piękna i pożądana. Niczym przedmiot, którego nigdy nie chciałam.
Potrząsnęłam przecząco głową. Wcale nie tęskniłam do dzieciństwa, do postaci strachliwej, małej dziewczynki. Nie potrafiłam zrozumieć, skąd te dziwne, nawiedzające mnie coraz częściej myśli.
Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pokoju, trzaskając głośno drzwiami, jak gdybym pragnęła razem z nimi zatrzasnąć bolesne rozdziały mojego życia. Zbiegłam po schodach, ostrożnie podciągając dopasowaną do ciała sukieneczkę z rozcięciami sięgającymi bioder, jedną z moich ulubionych – odkrywała więcej, niż zakrywała, a co przykryła, to jednocześnie niemiłosiernie opinała.
Zignorowałam służącą i jej próby wmuszenia we mnie śniadania. „Myślałby kto, że taka uczynna”, przemknęło mi przez głowę i skrzywiłam się z dezaprobatą. Nienawidziłam fałszywych ludzi, a ona do nich należała. Czemu więc jej nie zmieniłam? Z banalnego powodu – nie każda mogła pełnić funkcję służącej u prostytutki ściągającej do domu klientów z królewskiego dworu. Potrzebowałam szarej myszki, której ewentualną śmiercią nie zmartwi się nikt wysoko postawiony.
Podeszłam do szafki, wewnątrz której minionej nocy schowałam broń i truciznę, moje nieodłączne wyposażenie. Ukryłam wielkie szpile we włosach, niby upominając je nieco wyżej, a drobnymi igiełkami z trucizną przyozdobiłam przygotowaną do tego kolię. Prawie wybiegłam przez główne drzwi rezydencji, zmierzając ku siodłanemu przez paru stajennych ogierowi. Uśmiechnęłam się złośliwie, widząc nieudolne próby okiełznania konia dokonywane przez niedoświadczonych młodzieńców.
- Zostawcie go – rzuciłam zdecydowanym tonem, podchodząc do wierzgającego rumaka i wskakując mu na grzbiet bez żadnego uprzedzenia.
Silver Doom należał do specyficznych zwierząt. Inteligentny jak cała reszta ze swojego gatunku, ale niechętny do współpracy z człowiekiem. Właśnie za to go szanowałam. Nie ulegał, gdy nie dostrzegał w tym konieczności.
Kopnęłam go w bok i pogalopowałam przez miasto, nie zważając na spacerujących głównymi uliczkami ludzi. Zwolniłam dopiero przed zamkiem, spinając mocno wodze i zmuszając konia do miarowego, dostojnego kłusu. Na wstępie rozejrzałam się w poszukiwaniu znajomych mi twarzy. Ani trochę nie zaskoczyło mnie, że sporą część ludzi znam pośrednio lub bezpośrednio. Zacmokałam niecierpliwie i zsiadłam z Silver’a, ciągnąc go za uzdę w stronę stajni, gdzie pieczę nad jego krnąbrnością przejął kto inny.
A więc jestem na dworze. Wszystko takie podobne, takie przewidywalne, a jednak inne. Zupełnie nowa sytuacja wymagająca błyskawicznej adaptacji, o ile chcę znaleźć tu nowe kontakty, dojścia czy źródło zarobku. Nie mogłam zwlekać ani chwili. Wiedziałam, że przede mną dużo wcześniej musiał tam trafić ktoś mojego pokroju.
Kątem oka spojrzałam na Strażników sprawdzających przybyłych gości. A narodu zebrało się naprawdę sporo. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że królowi nie spieszy się spełniać obietnic dotyczących egzekucji trucicielek. Tylko w jakim celu rozesłał te wezwania?
Nie zamierzałam dać się obmacywać Strażnikom ani dać publice do zrozumienia, iż dobrze znam Asheroth’a. Zeszłam na bok i z milutkim uśmieszkiem sunęłam w tłumie do najbliższego wejścia – poza tym jednym głównym. Nie musiałam długo iść; kilka minut wystarczyło, by zniknąć z oczu całej reszcie. Przy małej bramie „powitała” mnie miniaturowa wersja wojownika, a przynajmniej tak właśnie wyglądał ten facet.
- Hej, stop! Zatrzymaj się! – krzyknął, wysuwając miecz z pochwy do połowy. – Ktoś ty?
- Kretyn… - mruknęłam półgłosem, przewracając oczami, po czym uniosłam głowę i położyłam dłoń przy szyi, udając wielką damę. – Jestem wielką królową zza morza, która planuje atak na waszego króla, oczywiście – wydukałam słodkim głosikiem.
- Tak, tak. A teraz przestań znieważać straż i mów, czego chcesz!
- Próbuję tylko wejść do zamku… otrzymałam wezwanie – wytłumaczyłam potulnie, mrugając zalotnie.
- Wezwani mają się stawić przy bramie głównej!
- Ale tam tak dużo ludzi się zebrało… - spuściłam wzrok z zawstydzeniem. – A wie pan, miewam duszności w takich sytuacjach… Co to za różnica, czy wejdę tędy? Chyba nie narobię tym problemów…
- Niby nie… - Mężczyzna się zamyślił, ale po chwili schował broń i podszedł do bramy. – Skoro masz wezwanie, to prędzej czy później ktoś cię tam będzie musiał przyprowadzić.
- No właśnie – przytaknęłam zadowolona, przechodząc obok strażnika niższej rangi.
- Tylko… - Mój rozmówca zawahał się przez chwilę. – Muszę cię przeszukać.
- No wie pan co?! – oburzyłam się. – Jeśli próbuje pan znaleźć okazję do macania kobiety, to radzę spróbować w inny sposób.
- A…ale to mój obowiązek! – zawołał, czerwieniejąc na twarzy.
- A nie widzi pan, co mam na sobie? – mówiąc to, uniosłam ręce i wykonałam zgrabny obrót, machając mu tyłkiem przed nosem. – A może chce pan to ze mnie ściągnąć? To chyba nie jest najlepsze miejsce… - westchnęłam, mierząc go wzrokiem.
- Ja… ee… wcale mi to przez myśl nie przeszło! – powiedział, ale zaczął baczniej obserwować ruchy moich ciasno opiętych w cienki materiał bioder. – Nie jestem pewien, czy to dozwolone, ale być może wolno pominąć sprawdzanie w przypadku skąpego ubrania…
- Och, jeśli chcesz sprawdzić jakąś skąpo ubraną kobietę, to daj jej wpierw czas na zdobycie certyfikatu na dworze… - Mrugnęłam do niego z zadziornym uśmiechem.
Chyba zrozumiał. Wpierw go zatkało, a potem rozejrzał się nerwowo i gestem nakazał mi iść dalej. Skinęłam głową i ukłoniłam się po dziewczęcemu, prędko znikając za drzwiami zamku.
Odetchnęłam z ulgą. Wolałam nie mieć konieczności tłumaczenia się z posiadania niebezpiecznej trucizny, która zapewne nie byłaby odebrana tak pozytywnie, jak broń biała.
Większość osób zdążyła się już zebrać w głównej sali. Wszyscy oczekiwali na audiencję. Niestety, ja nie byłam zainteresowana tym dzikim tłumem. Korzystając z okazji i pustych korytarzy, postanowiłam pozwiedzać królewską rezydencję.

Ze spaceru wróciłam dopiero, gdy dotarło do mnie echo owacji. Zaklęłam pod nosem i szybkim krokiem poszłam w kierunku głównej sali, ale zamiast wejść w tłum, pozostałam piętro wyżej, obserwując zajście zza kamiennej balustrady. Wysłuchałam słów monarchy bez zbytniego przekonania. Im dłużej mówił, tym bardziej zbierało mi się na śmiech.
Magia? Doprawdy? A co mnie to obchodzi i dlaczego nic? To jego problem. No, może nie tylko jego, ale co ja będę miała z poszukiwania przyczyn tego wielkiego… bo ja wiem, spadku energii? Żałosne. Skąd on w ogóle miał namiary na mnie?
Parsknęłam i powróciłam do wizytacji, tym razem wyszukując potencjalnych współpracowników. Szukałam odpowiedzi na kilka pytań, każde dotyczyło planów na moją niedaleką przyszłość, którą wolałam wiązać z dworem królewskim niż podrzędnymi przyjęciami. Nie, żebym wybrzydzała – odpowiedni bal zawsze jest okazją na łatwe wzbogacenie się – aczkolwiek wynajdywanie ich i ryzyko wstępu zaczynało powoli przyprawiać mnie o mdłości.
- Ech, rozleniwiłaś się – mruknęłam pod nosem, zaskoczona własną opornością.
No tak, minęło sporo czasu od chwili, gdy wpadłam w imprezowy ciąg i więcej czasu pracowałam, to wykonując proste zlecenia infiltracji, to mordując kogoś ważnego w jego własnym łożu, to oddając się jakiemuś arystokracie…
Minęło parę godzin, podczas których usiłowałam odnaleźć i zjednać sobie co bliższych królowi urzędników, strażników czy strategów, aż w końcu odczułam zmęczenie ciągłymi przymusowymi zmianami tonu głosu i charakteru. Przypomniało mi się, że od rana nic nie jadłam ani nie piłam, więc odszukałam wzrokiem tac wystawianych dla wyższych rangą gości – do których oczywiście uznałam, iż się zaliczam – i sięgnęłam po kielich z winem, szybko go opróżniając. Po czasie dotarło do mnie, jak zła była ta chwila zapomnienia – alkohol błyskawicznie uderzył mi do głowy. No tak, pierwsza zasada picia, nigdy na pusty żołądek.
Zamrugałam, ostrożnie odkładając kielich na tacę, ale wtedy poczułam czyjeś ramię obejmujące mnie w pasie. Wzdrygnęłam się, upuszczając trzymany przedmiot na posadzkę. Na szczęście, druga zręczna dłoń go złapała. Odwróciłam się i spojrzałam na śmiałka, mając w ręce przygotowany zatruty sztylet.
- Nieładnie podnosić rękę na królewskiego Strażnika – odparł zdecydowanym tonem Asheroth.
- Ash! – prychnęłam. – Zgłupiałeś?! Chcesz, żebym cię zatruła? – zapytałam zaskoczona nagłym spotkaniem, jednocześnie chowając szpilę pod falami jasnych włosów.

<Fluszaku?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz