- Nie potrzebuję żadnej pomocy. Dam sobie radę sama. - powiedziałam bez
zastanowienia, automatycznie. Zawsze tak reagowałam, kiedy ktoś chciał
mi pomóc, i odchodziłam. Ale... zawsze wiedziałam, gdzie odejść. A w
tamtym momencie nie miałam najmniejszego pojęcia, w którą stronę
powinnam się skierować; byłam w Yrs po raz pierwszy, nikogo nie znałam.
Nie zamierzałam jednak z nim współpracować ani słuchać jego rad.
Westchnęłam z rezygnacją.
- Albo... no... pójdę z tobą. Ale tylko dlatego, że nic nie wiem o tym miejscu! Gdybym wiedziała cokolwiek - położyłam nacisk na to słowo - z pewnością dałabym sobie radę sama.
- Dobrze. - odparł spokojnie. Chyba moja przemowa nie wywierała na nim wielkiego wrażenia. - Chodź, zaprowadzę cię do kwater.
- Do jakich kwater? - spytałam, gdy tylko ruszyliśmy z miejsca.
- Król coś o nich wspominał. Możemy się tam zatrzymać i w zaciszu podjąć decyzję.
- Jaką decyzję?!
- Możemy wrócić do domów albo zostać, żeby pomóc w rozwikłaniu problemu i doskonalić swoje umiejętności.
Zamilkłam na chwilę, pogrążając się we własnych myślach. Nie podobała mi się cała ta sprawa, nie wiedziałam nic o magii i nie rozumiałam, dlaczego zostałam wezwana do miasta przez jakiegoś króla, o którym słyszałam po raz pierwszy. Ale nie miałam domu. Nie miałam do czego wracać, nie miałam do kogo wracać. Byłam ścigana, w Nigrixie musiałabym tylko się ukrywać, a w końcu i tak ktoś wpadłby na mój trop. Tutaj nikt nic o mnie nie wiedział. Mogłam zacząć od nowa. Poza tym, odejście byłoby oznaką tchórzostwa, nie zniosłabym, gdyby ktoś mnie tak postrzegał. Dlatego zdecydowałam się zostać.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Ethana.
- Znasz tamtych dwóch? - zapytał niespodziewanie.
- Yyy, że co?
- Pytałem, czy znasz tamtych dwóch mężczyzn, przy tym targu.
Spojrzałam we wskazywanym przez niego kierunku
- Nie. Nie znam ich i nie chcę znać. A dlaczego niby miałabym znać, hmm? - spytałam podejrzliwie.
- Patrzą się na ciebie.
- Ach, to nic takiego... Jestem przyzwyczajona do tego, że sporo mężczyzn się na mnie patrzy. Jeśli dalej będą się tak gapić, mogę...
- Nie, raczej nie o to im chodzi. Ich spojrzenia są jakieś... złowrogie. I są uzbrojeni.
W takim razie szybko sobie z nimi poradzę, pomyślałam. Wyciągnęłam miecz.
- Zaczekaj, co robisz?! - usłyszałam głos Ethana, gdy biegłam w stronę tych typków. Nie odpowiedziałam. Zamierzałam natychmiast przyłożyć klingę do gardła jednego z nich, ale on był szybszy. A do tego większy i silniejszy ode mnie. Mój wąski miecz o srebrnej rękojeści i jego zakrzywiona szabla skrzyżowały się. Uderzył z zaskakującą siłą, co wytrąciło mnie z rytmu. Za chwilę jednak oprzytomniałam, odskoczyłam, spróbowałam zaatakować ciosem w bok, ale zablokował moje cięcie i wytrącił mi broń z ręki.
- Albo... no... pójdę z tobą. Ale tylko dlatego, że nic nie wiem o tym miejscu! Gdybym wiedziała cokolwiek - położyłam nacisk na to słowo - z pewnością dałabym sobie radę sama.
- Dobrze. - odparł spokojnie. Chyba moja przemowa nie wywierała na nim wielkiego wrażenia. - Chodź, zaprowadzę cię do kwater.
- Do jakich kwater? - spytałam, gdy tylko ruszyliśmy z miejsca.
- Król coś o nich wspominał. Możemy się tam zatrzymać i w zaciszu podjąć decyzję.
- Jaką decyzję?!
- Możemy wrócić do domów albo zostać, żeby pomóc w rozwikłaniu problemu i doskonalić swoje umiejętności.
Zamilkłam na chwilę, pogrążając się we własnych myślach. Nie podobała mi się cała ta sprawa, nie wiedziałam nic o magii i nie rozumiałam, dlaczego zostałam wezwana do miasta przez jakiegoś króla, o którym słyszałam po raz pierwszy. Ale nie miałam domu. Nie miałam do czego wracać, nie miałam do kogo wracać. Byłam ścigana, w Nigrixie musiałabym tylko się ukrywać, a w końcu i tak ktoś wpadłby na mój trop. Tutaj nikt nic o mnie nie wiedział. Mogłam zacząć od nowa. Poza tym, odejście byłoby oznaką tchórzostwa, nie zniosłabym, gdyby ktoś mnie tak postrzegał. Dlatego zdecydowałam się zostać.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Ethana.
- Znasz tamtych dwóch? - zapytał niespodziewanie.
- Yyy, że co?
- Pytałem, czy znasz tamtych dwóch mężczyzn, przy tym targu.
Spojrzałam we wskazywanym przez niego kierunku
- Nie. Nie znam ich i nie chcę znać. A dlaczego niby miałabym znać, hmm? - spytałam podejrzliwie.
- Patrzą się na ciebie.
- Ach, to nic takiego... Jestem przyzwyczajona do tego, że sporo mężczyzn się na mnie patrzy. Jeśli dalej będą się tak gapić, mogę...
- Nie, raczej nie o to im chodzi. Ich spojrzenia są jakieś... złowrogie. I są uzbrojeni.
W takim razie szybko sobie z nimi poradzę, pomyślałam. Wyciągnęłam miecz.
- Zaczekaj, co robisz?! - usłyszałam głos Ethana, gdy biegłam w stronę tych typków. Nie odpowiedziałam. Zamierzałam natychmiast przyłożyć klingę do gardła jednego z nich, ale on był szybszy. A do tego większy i silniejszy ode mnie. Mój wąski miecz o srebrnej rękojeści i jego zakrzywiona szabla skrzyżowały się. Uderzył z zaskakującą siłą, co wytrąciło mnie z rytmu. Za chwilę jednak oprzytomniałam, odskoczyłam, spróbowałam zaatakować ciosem w bok, ale zablokował moje cięcie i wytrącił mi broń z ręki.
< Ethan? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz