sobota, 23 sierpnia 2014

Od Carricka (do Tanith'a)

Westchnąłem patrząc jeszcze chwile krzywo na miejsce, w którym stał ów król. Wyglądał zdecydowanie na człowieka, który pomimo swojego niskiego wzrostu był darzony szacunkiem i na ten szacunek zdecydowanie zasługiwał. Nie miałem jednak do końca pewność co usłyszałem, a przede wszystkim z kim dokładnie mnie pomylono. Nie otrzymałem żadnego zaproszenia czy na kształt czegoś takiego.
I bardzo wątpię by ten świstek papieru zahaczył o byle czubek ostrej skały czy góry w których do tej pory się obracałem. Po prostu sprawa miała się raczej jasno znalazłem się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze, a raczej stoczyłem. Skrzywiłem się na wspomnienie upadku i jak na zawołanie dały o sobie znać żebra i zanikające już pod skórą siniaki.
Ten staruszek powiedział, że znikną do jutra tak? No to jeszcze trochę poboli i przestanie.
Spojrzałem znowu w słońce tym razem jednak przysłaniały je dachy domów, niesamowity widok, już przeze mnie dawno zapomniany. Bo kiedy to ja opuściłem swoją mieścinę? Będzie już z pół roku jak nie więcej, czas to jednak potrafi płynąć jak z bicza strzelił.
Nawet nie zorientowałem się kiedy ręka powędrowała mi do kieszeni, z której wydobyłem błyszczący kamyk chwytając w dwa palce i wyciągnąłem przed siebie, przymykając jedno oko.
Świecidełko owe było podarunkiem od mojej siostry, która jak również pokazała mi o wiele większe złoże tego w górach. Nie pamiętam dobrze nazwy tej tajemniczej i twardej kulki za co Morwen zdzieliłaby mnie w głowę swoimi drobnymi, ale jakże niesamowicie ślinimy dłońmi.
Pasjonowała się kolekcjonerstwem takowych świecidełek i mimo swego pochodzenia i przeznaczenia uporczywie studiowała wiedze o takowych minerałach, często wybywając też z domu na poszukiwania ich złoży. Były to chwile rozkoszy kiedy to nastawała cisza, przerwa we wrzaskach ojca i chwila oddechu od morderczych ćwiczeń.
Często przesiadywaliśmy w białym puchu osiadłym na skałach i śmialiśmy się przedrzeźniając ojca.
I waśnie taki wypad urządziła Morwen słysząc moje plany, krzyk ojca, widząc to jak tnie mnie ostrym sztyletem w twardym przekonaniu, że jestem tu dla niego już obcy.
Stało się to w nocy, opatrzyła i mimo moich protestów zaprowadziła do wąwozu wcale nie będącego tak daleko od chat. Wręczyła ten kamyk z przekonaniem, że przypomni mi to o niej.
Miała racje kamień miał niesamowicie podobną barwę w odcieniu do jej włosów które zdecydowanie kontrastowały z pokrytymi śniegiem ścieżkami terytorium naszej rasy.
Poszedłem niechętnie w ślady innych przybyłych do pałacu wychodząc poza jego teren do miasta które do tej pory obdarzyłem tylko paroma spojrzeniami w przelocie gdy byłem prowadzony z sopelkiem ze skruchą w serduchu przez dziadzia.
Włożyłem kamień z powrotem do kieszeni nie widzą powodu by bardziej go zabezpieczać. Ale chyba nie znałem dość dobrze jego ceny.
Było dość duże jak na stolice jak sądzę przystało, no sądzę chociażby i że zaraz za mną stoi pałac.
Obróciłem się wymownie i zgrabnie na pięcie w stronę pokaźnej budowli, mrużąc oczy, pod światło wyglądał jeszcze bardziej majestatycznie…
- Uch - Stęknął ktoś za moimi plecami gdy nagle uderzałem w jego ciało idąc tyłem, zachwiał się, a ja zdezorientowany obróciłem się natychmiast w jego stronę łapiąc zanim wylądował na tyłkiem na ziemi.
Obdarzył mnie oskarżycielskim spojrzeniem i z oburzenia otrzepał się z kurzu odrzucając moją dłoń natychmiast gdy tylko znów złapał równowagę.
- Uważałbyś - Burknął nie wyglądając na specjalnie obrażonego, tak z bliższej i dokładniejszej obserwacji, nawet trochę rozbawionego.
Mógłbym przysiąc, że zobaczyłem na jego twarzy przelotny uśmiech, krótki i dyskretny, ale zadziwiająco szeroki.
- Przepraszam - Jęknąłem nie do końca wiedząc co odpowiedzieć ognistowłosemu mężczyźnie przede mną.
Na co on po prostu skinął niby to poważnie głową zupełnie jakby pouczał co najmniej własnego niegrzecznego syna i odwrócił się na pięcie zwracając jeszcze do mnie tylko twarz o bladej cerze.
- No ja myślę - Puścił mi oczko rozbawiony nie do końca wiem czym. Może po prostu to zwykły przechodzień, który ma dziś akurat dobry dzień. No bardzo się cieszę.
Gdy jednak tak na niego patrzyłem, a on się ode mnie oddał zauważyłem, że nagle zwalnia kroku i raz jeszcze obraca się w moją stronę machając ręką w której coś połyskiwało. I to znajomo.
- Sorki, ale wiesz taki zawód! - Krzyknął słodko do mnie nie zwracając przy tym uwagi na ludzi, czyżby takie rzeczy działy się tu niesamowicie często albo wręcz codziennie?
A to co połyskiwało w jego dłoni znikło magicznie z mojej kieszeni, którą teraz paniczne przeszukiwałem.
Tak ten facet miał dobry dzień, aż za dobry.
Przygryzłem wargę wyciągają jeden z nożyków i w odpowiedzi pomachałem mu ostrzem z uśmiechem jakby nigdy nic. Po czym ten zaczął biec. No to ja zaraz za nim…

<Tanith? Oddawaj kamyka!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz