niedziela, 31 maja 2015

Od Asheroth'a (do Manusa)

Spojrzałem na mężczyznę, którego przyprowadzono tu z placu. 
- Wielki i jakże niesławny Manus - zadrwiłem, spoglądając na siedzącego przede mną mieszańca. Jakoś stracił na tym swoim majestacie, w którym pławił się przez chwilę, wywijając odciętą głową.
Manus nie odpowiedział. Siedział, jakby gotów na to co powinno się z nim stać. Interesujące, nad wyraz interesujące. Sądziłem, że ktoś taki jak on wykaże większą wolę walki, tym bardziej, że aż za dobrze rzuciła mi się w oczy ta czarnowłosa Kargijka, która rzuciła się mu na pomoc. 
Sporo widziałem o tej parce, ale jakoś nigdy żadne z nich nie rzuciło się dostatecznie na widok i szkodę królestwu, żebym musiał faktycznie się nimi zainteresować. Aż do teraz.
- Będziesz się tak gapił? - syknął rudowłosy, mierząc mnie dziwnym wzrokiem. Było w nim ni to wahanie, ni oczekiwanie. Był niecierpliwy, chciał wiedzieć co też się z nim teraz stanie.
- Wiesz, czasem bardzo miło jest nacieszyć oczy nową zdobyczą - posłałem mu przepiękny uśmiech, na który większość moich ludzi cofała się instynktownie niemal. 
Kręcąc głową z dezaprobatą zacząłem bawić się długim, zakrzywionym nożem o obosiecznym ostrzu. 
- Popełniłeś bardzo duży błąd. Taki, do którego nie sądziłem, że jesteś zdolny. Tak czy owak karą za morderstwo jest śmierć... A ty zapewne po długiej i pasjonującej pogawędce ze mną przyznałbyś się do kilku innych, o których wiem wystarczająco dużo, by łączyć je z twoją osobą - spojrzałem na niego, przejeżdżając koniuszkiem palca po ostrzu. - Ludzie popełniający pewien rodzaj błędów żyją krótko, a ich życie jest bardzo bolesne... 
- Więc chcesz mnie po prostu zabić, co? Pięknie po prostu, ale czego innego miałbym się podziewać? Jak już tracić to wszystko, łącznie z dość cenną skórą... - burknął łypiąc na mnie spod byka. 
- Owszem, tak to powinno wyglądać. Śmierć za śmierć... no chyba, że zadajesz ją w imię kogoś, kto stoi wyżej... Kogoś, kto powiedzmy służy królowi. 
Manus uniósł na mnie wzrok. Zdziwiony i podejrzliwy, zupełnie jakby chciał zapytać, czy czasem z niego nie kpię.
- Czego ty ode mnie chcesz? - spytał w końcu.
- Twoich umiejętności. Jesteś zwykłym skurwielem lubującym się w zabijaniu, ale masz do tego talent, a ja chcę go wykorzystać. Układ jest niezwykle prosty. Będziesz robił to co umiesz najlepiej, ale zlecenia będziesz dostawał tylko i wyłącznie ode mnie. Nie zbiedniejesz przy tym, a może i wręcz przeciwnie, a co najważniejsze ocalisz swój nędzny żywot. Wybór masz dość oczywisty. Albo polubisz moje towarzystwo, albo czeka cię stryczek.

<Manus? To jak?>

sobota, 30 maja 2015

Od Manusa (do Asheroth'a)

To niesamowite uczucie, świadomość bycia w końcu wolnym... Trudno mi było zrozumieć czemu przez tak długi czas byłem w stanie to wszystko wytrzymać. Nie byłem na usługach tej wiedzmy, co ja w ogóle sobie wyobrażałem dając jej wciąż szanse. Chciałem by zapomniała, żyła normalnie, nie zrobiła tego jednak. Skończyła więc tak jak na to zasługiwała. Tak przynajmniej sądziłem... Tylko czy to byłem naprawdę ja sam?
- Tato! Co ty robisz? Boje się! Przestań proszę... - Wołał za mną głos chłopca, od którego odgradzały mnie płomienie. Z sufitu osunęła się ogromna belka, z łoskotem opadająca na ziemie, rozprzestrzeniając ogień z jeszcze większą mocą. Ja natomiast stałem naprzeciw tego wszystkiego, widząc zapłakaną twarz swojego syna, w której było tyle wiary.. Szoku. Próbował odepchnąć od siebie to co tak naprawdę widział.
Nie chciał wierzyć, że jego własny ojciec którego tak kochał, mało tego... Podziwiał! Właśnie w tym momencie go porzucił, patrzył na to jak powoli umiera, dusząc się dymem z pożaru.
- Przestań? Czemu? To świetna zabawa! Nie podoba ci się ? Chciałeś kiedyś zobaczyć na czym polega moja praca... Teraz widzisz... Zrób mi te przysługę i zamilknij na zawsze! - Uśmiech nie znikał z mojej twarzy, nawet gdy poprzez zadymione i zachwiane przez płomienie powietrze widziałem ciało własnego syna, opadające bezwładnie na ziemie, a zaraz za nim opadły poszczególne części dachu domu...
- Zamorduje cię gnido! Jak mogłeś! - Krzyczała Isil. Ona nie mogła zginąć ku mojemu wyraźnemu niezadowoleniu, moje ciało samo schyliło się ku jej przygniecionemu gruzem ciału by pomóc jej się wydostać z potrzasku. W następstwie poczułem też jak z oczu lecą mi ciepłe łzy... Czułem żal? Być może, bo to wszystko było tylko i wyłącznie moją winą. Cóż mi jednak po tym żalu kiedy kobieta, której darowałem życie teraz chciała zdradzić moją słodką tajemnice?

- W końcu! W końcu wolny! - Krzyczałem z radością biegnąc gdzie tylko nogi mnie poniosą, a za mną słyszałem dyszącą już ze zmęczenia Jashe. Próbowała mnie zatrzymać, przed jakimś głupstwem, przynajmniej tyle wychwyciłem z tego co mówiła. Ja jednak byłem zbyt podekscytowany.
Na ulicach miasta zaczęło się robić gwarno i głośno. Byłem na ustach wszystkich, jako szaleniec, wywoływałem krzyki paniki i omdlenia. A nawet przyciągnąłem do owego tłumu swoją własną rodzinę.
Pomachałem do oszołomionego Tnitha, zakrwawioną dłonią z uśmiechem.
Byłem z siebie naprawdę dumy, zawsze podobało mi się robienie tak wielkiej sensacji wokół swojej osoby. W tym wypadku wręcz lśniłem jak gwiazda... Trochę zbrudzona krwią, ale wciąż gwiazda.
Napotkałem wśród tłumu ludzi, spojrzenie oczu swojej ukochanej. Przerażonej i roztrzęsionej... Widziałem jak płacze. To mnie trochę otrzeźwiło... Z dłoni zaś wypadła mi głowa Isil, tocząc się powoli po kamiennej drodze, z niezmiennym wyrazem dezaprobaty w oczach. Ona od zawsze widziała we mnie nic nie wartą gnidę i morderce.... Ale osoba, której naprawdę na mnie należało teraz przez mnie płakała.
- Jasha? Czemu... - Przestałem odczuwać radość, wszystko wyparowało za jednym skinieniem dłoni.
Upadłem na kolana ku ogólnym zdziwieniu ludzi i zacząłem szlochać, zakrywając twarz zakrwawionymi dłońmi.
- Głupiec. - Usłyszałem w następstwie. Nie musiałem nawet unosić głowy by doskonale wiedzieć kto to powiedział.
- Masz racje Tanith. Jestem głupcem. - Wymamrotałem, by zaraz potem zostać wgniecionym w ziemie, skutym i zawleczonym tam gdzie już parę ładnych lat temu powinienem się znaleźć.
- Kochanie? Może lepiej o mnie zapomnij... - Szepnąłem widząc jeszcze przez krótką chwile to jak moja ukochana wyrywa się w kierunku straży. Chciała nawet jednego ukąsić, ale napotkała moje spojrzenie.
Złagodniała i pozwoliła mnie im zabrać, usuwając się powoli w cień...
- Potrafię samemu chodzić do cholery!  Nie ucieknę wam, nie am nawet gdzie. - Tłumaczyłem już odrobinę poirytowany. Faktem było jednak to, że już naprawdę wszystko mi było jedno, choć wolał bym z drugiej strony nie przysparzać jeszcze więcej bólu Jaszczureczce... Którą znów zostawiłem.
- Spokojnie. - Na ten głos cała grupa przestała się ze mną szamotać i zapadła grobowa cisza. No prawie.
- Co spokojnie do cholery?! - Wrzasnąłem w stronę z której ów głos przemówił.
- Zazwyczaj po prostu więźniowie lubią nam uciekać. Tyle. Musisz nam wybaczyć, choć właściwie nie musisz... I tak twoje zdanie się nie liczy. - Stwierdziła wytatuowana, poorana bliznami, góra mięsa, stojąca zaraz przede mną.
- No dzięki, nie spodziewałem się...- Prychnąłem.

Asherot? Góro miensza? Cip cip :*

poniedziałek, 25 maja 2015

Od Tanith'a (do Carrick'a)

Nic się teraz dla mnie nie liczyło. Nic. Ani to, że Kerenza zaczęła coś szczebiotać, biorąc dzieci i wyganiając z domu wszystkich obecnych, ani wzrok Kiriliela i to jak uniósł wzrok ku niebu z wyraźną dezaprobatą dla tego co teraz tak bezwstydnie robiłem. Nic, za wyjątkiem chłopaka posapującego teraz w moich objęciach. 
Aż za dobrze pamiętałem resztki snu... kolejnego snu, w którym go traciłem. Tym razem jednak wyraźniejszego i bardziej realnego niż ten, który nawiedził mój umęczony gorączką umysł w chacie pośród gór. Tym razem bowiem zawierał w sobie świeże wspomnienia tego jak Carri odsuwa się ode mnie i ucieka...
Usiadłem szybko, mocniej przyciskając drżące lekko ciało mojego ukochanego.
- Nigdy więcej mi tak nie rób... Słyszysz?! - wręcz warknąłem próbując wtulić się w niego jeszcze mocniej. 
- Nie będę... obiecuję... Obiecuję - wyszeptał, oplatając mnie ramionami, gdy jednak zwolniłem nieco uścisk wsunął dłonie między nas, by rozwiązać w pośpiechu moje spodnie. 
Zrzuciłem z siebie kamizelkę i koszulę, odrzucając je i z zadowoleniem pozwoliłem, by Carrick wziął mnie w siebie. Chłopak jęknął i zadrżał, szybko opuszczając biodra. Zacząłem smakować jego skóry, pieszcząc ustami jego szyję, później pierś. Moje dłonie pieściły jego pośladki, chwytały biodra, by pomóc mu, narzucić szybszy rytm, gdy gubił go wraz z kolejnymi falami pożądania targającymi jego ciałem. 
Carri szarpnął się i niemal zaszlochał, dochodząc, a ja mu zawtórowałem. Oprałem się ciężko o oparcie, a Carri opadł na mnie, oddychając ciężko.
Trwaliśmy tak dłuższą chwilę, zwyczajnie przytuleni. Chłopak tulił policzek do mojego ramienia, a ja wplatałem palce w jego włosy, głaszcząc go czule. 
- Kocham cię Carri... Bardzo mocno kocham - wymruczałem mu do ucha.
- A ja ciebie... I naprawdę przepraszam... Myślałem, że... że tak będzie lepiej i... - głos mu się załamał.
- Nie przepraszaj już... I nie waż mi się myśleć w ten sposób. To moja i tylko moja decyzja z kim chcę być - ująłem jego twarzyczkę w dłonie i trzymałem tak, by móc spoglądać w jego oczy. - Kocham Morwen i będę kochał dziecko, które urodzi. Ale nic i nigdy nie zmieni tego co czuję do ciebie.
- Tak... Mędrzec mówił podobnie... - wyjaśnił, spuszczają wzrok. 
Westchnąłem ciężko.
- Dobrze, że się tu zjawił... Bo byłem gotów iść do Asheroth'a i kark mu przetrącić.
Carri uniósł wystraszony wzrok.
- Spokojnie... Póki co... odrobinę mi przeszło, choć i tak będę musiał uciąć z nim sobie... pogawędkę. Ale nie teraz... - uspokoiłem mojego kochasia. - A tak swoją drogą to wiedziałeś, że Kiri i Kerenza mają się ku sobie?
- Ja... zauważyłem, że moja matka coś do niego... ma. Nie wiedziałem, że on do niej... och... - Carri zaśmiał się.
- Tak, tak... Kercia jak nic postawiła na swoim. Uwiodła nam kocica naszego pana wiecznie grzecznego.
- Pasują do siebie... - zachichotał chłopak. - Tylko troszkę mu współczuję... Wiesz, mama umie postawić na swoim...
- A ja wręcz przeciwnie... - prychnąłem, próbując nie parsknąć śmiechem. - To bardzo dobrze, że wreszcie ktoś mu coś postawił...
Starałem się być poważny, bardzo się starałem, ale nie potrafiłem. Carri natomiast wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał, po czym zrobił wyraźnie zdegustowaną minę.
- Nieee... to jednak obleśne... Moja mama... fuj... - skrzywił się, ale za chwilę znów zaczął chichotać, a ja ryknąłem śmiechem.
- Chyba będę musiał z nim sobie uciąć męską pogawędkę - powiedziałem rzeczowym tonem, gdy przestałem się już śmiać, choć przepona i policzki dalej bolały. - W końcu nie miał w łóżku kobiety od kilkuset lat... Znaczy pooglądał sobie kwieciście wspomnienia choćby moje, ale jednak boję się, że wypadł z wprawy.
- To trochę... no wiesz... to, że on mógł oglądać co robiliśmy... - Carri oblał się rumieńcem po same uszy.
- Jakie t szczęście, że zdecydowanie woli kobiety, jeśli już - moja dłoń znów zaczęła gładzic pośladek chłopaka. - A teraz pasuje wstać i zobaczyć gdzie to się wszyscy rozeszli... Mam nadzieję, że Mor jest z Kerenzą.
- Nie tylko ty. Mor powiedziała, że go kocha... Nie umiem sobie wyobrazić dlaczego niby, on jest okropny... - burknął.
- Wiesz jaka bywa miłość, co? - wymamrotałem niezbyt zadowolony z tego co ma zamiar powiedzieć. Prawda była oczywista i głupotą byłoby tego nie widzieć, nawet jeżeli jak najbardziej pragnąłem to zwyczajnie wyprzeć. - Czasami wystarczy chwila i tyle. Z nami tak przecież było... A szczerze mówiąc to do tej pory się zastanawiam co ty takiego we mnie widzisz... Tylko, że jeżeli Asheroth skrzywdzi Mor....
Odetchnąłem głęboko, starając się nie denerwować znowu, na co Carri objął mnie mocniej.
- Wiem, wiem... - chciał coś dodać, ale przerwała nam wrzawa.
Wstałem pospiesznie i ubrałem się.
- Co u licha? - wymamrotałem wychodząc z domu i kierując się na główny gościniec. Carrick szedł tuż za mną...

<Co to się dzieje?>

niedziela, 24 maja 2015

Od Carrick'a (do Tanith'a)

Ściskając mocno materiał płaszcza którym okrył mnie Mędrzec, wstałem powoli z ziemi, czujnie stawiając każdy krok. Cóż... Przyznam szczerze, że często wolałem mylić się w wielu sprawach i tak też było teraz.
Chciałem po prostu jak najszybciej znaleźć się przy swoim ukochanym, o wszystkim zapominając... Jeśli to tylko było możliwe.
- Dziękuje. Masz racje... Nie powinienem był wyciągać tak pochopnych wniosków. Dziękuje. - Wymamrotałem, ku swojemu, ale i jego zdziwieniu tuląc się do niego. Odskoczyłem.
- Przepraszam Mędrcze. - Zapiszczałem od razu nie kryjąc zakłopotania na twarzy.
- Nic nie szkodzi. - Stwierdził z uśmiechem, ale ja wciąż widziałem jak ucieka gdzieś spojrzeniem.
- W końcu... Wciąż jesteś dzieckiem.
- Tak, racja. Choć nie powinienem jednak zachowywać się w ten sposób. - Nie tylko w tym momencie tak uważałem, ale też ogólnie tak czułem, sam z siebie, niby, ale może też i przez to czego dziś się nasłuchałem.
- Nie należy dusić w sobie emocji. - Mędrzec dosiadł swojego wierzchowca, spoglądając na mnie przez chwile pytająco. Po dłuższym zastanowieniu, czy też może raczej chwili otępienia, pokręciłem przecząco głową.
- Przejdę się... Nie przepadam za jazdą konną. Bez obrazy dla tego zwierzęcia, oczywiście... - Uśmiechnąłem się kładąc dłoń na boku konia, lekko go gładząc. - Wole się przejść, pomyśleć, ale dziękuje.

- Tanith? - Szepnąłem do pogrążonego w niespokojnym śnie mężczyzny, ostrożnie się na niego gramoląc.
Nie otrzymałem jednak odpowiedzi. Ułożyłem się więc na nim, nie zwracając zupełnie uwagi na to jak skąpy był mój ubiór, czy też to że moje kolano wbiło się przez moją nieuwagę w jego brzuch. Byłem zajęty, czymś zupełnie innym. Leniwie pociągałem nosem, delektując się zapachem ubrań, ciała i włosów Tanith'a.
Niesamowite jak cudownie może pachnieć osoba która pod tyloma względami już cię pociągała. Zupełnie jakby to wszystko nadawało tej, że osobie wręcz boskich cech. No bo do czego mogłem się doczepić?
Wszystko co zawinił, wybaczałem mu w mgnieniu oka. Nie było rzeczy o którą bym zapamiętale obarczał go winną. Chciałem przede wszystkim jak najlepiej dla niego. Nikogo innego, choć to myślenie można by było nazwać w pewnym stopniu formą samolubstwa. Wiedziałem doskonalę, czułem to wręcz, że niewątpliwie to co miało być dla niego dobre, wiązało się w dużej mierze po prostu z moją osobą.
Zajęczałem cichutko, zmieniając pozycje by znaleźć się jak najbliżej ust Tanith'a. Szczerze pragnąłem już od dłuższej pory dobrać się do jego rozchylonych, przez sen ust.
- Taanith? - Wyszeptałem po raz kolejny, ale tym razem zamiast czekać, od razu zaatakowałem swój upragniony cel, mocno i namiętnie.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy. Widać zabrakło mu nagle powietrza lub też w końcu odczuł ból pod naciskiem mojego kolana. Jęknął bowiem w moich ustach, ale mimo to po chwili, jakby nigdy nic wziął nade mną górę, ujmując z entuzjazmem moją twarz w dłonie.
Cieszył się, czuł ulgę, ogromną ulgę, a ja odpowiadałem mu na to z tą samą ekscytacją, choć i zmieszaniem, ale ja chyba po prostu już tak miałem.
- Przepraszam... - Wysapałem kiedy w końcu przestał mnie całować.
- Głupi... Jak mogłeś w ogóle ubzdurać sobie takie głupoty?! - Wybuchnął tak, jakbym dopiero przed chwilą wrócił, jak ten zbity pies do domu, a samego pocałunku nigdy nie było.
- Ja... ja...
- Przestać mi się mazać! Teraz jesteś mój... a ja nie zgadzam się na twój płacz. Zrozumiano?
Przytaknąłem ochoczo głową, przełykając niechciane łzy. Na powrót starając się uśmiechać. Nie wyszło mi to jednak, rozproszyły mnie odrobinę dłonie Tanith'a, spoczywające obecnie na moich pośladkach.
- Twój... - Powtórzyłem z rozmarzeniem.
- Dobrze. Będę twój obiecuje. Tylko czy mam być twój w tej chwili na oczach wszystkich, czy wolisz bardziej ustronne miejsce? - Dopiero chyba teraz przypomniał sobie gdzie tak właściwie się znajdowaliśmy.
- Mnie tam nic, a nic widownia nie przeszkadza, a tobie ? Carri? - Zamruczał mi do ucha, całując je, policzek później szyje i obojczyk. Jakby odpowiedź go mimo wszystko guzik interesowała.
- Chce po prostu ciebie. Stęskniłem się za ciepłem które we mnie wyzwalasz. Jesteś taki miły w dotyku... - Zachłystując się w tym momencie powietrzem urwałem wypowiedź, pytająco spoglądając na Tanith'a, który z dość poważną miną świdrował mnie wzrokiem. Jego palce natomiast jakby zupełnie odrębne od reszty jego ciała, pieściły moje wnętrze.
- Wiesz jak trudno mi będzie wybaczyć to że biegałeś nago po lesie? - Oznajmił z niezmiennym wyrazem twarzy.
- Zdaje się, że mam tego świadomość... - Wtuliłem się w niego, posapując, zupełnie tak jakbym kompletnie zapomniał jak to jest gdy się do mnie dobierał.
- Zdaje? Tylko zdaje? Więc zdradzę ci w sekrecie, że twoja kara będzie dłuuga... Dopilnuje tego.
Znów ten jego uśmiech, znów dreszcz który przebiegał po moim ciele ilekroć w ten sposób na mnie spoglądał. Zaśmiałem się nerwowo.
- Jesteś okrutny.
- A i owszem ! Do usług !

Tanith? : D

środa, 6 maja 2015

Od Wielkiego Mędrca (do Carricka)

Wziąłem głęboki oddech i wyszedłem z posiadłości Tanith'a. Zagwizdałem i czekałem, aż Siwek przyjdzie do mnie swoim, nie raz dość wolnym, tempem. 
Wiedziałem, że prędzej czy później coś pokomplikuje się jeszcze bardziej i miałem nadzieję, że ta burza pozwoli jednak sprowadzić wszystko a dobry tor. Że wyjaśni sporo i pozwoli im wszystkim jakoś poukładać wzajemne relacje i priorytety.
Mój ogier zjawił się zdecydowanie szybciej niż to miał w zwyczaju. Przekrzywił łeb i spoglądał na mnie swoimi mądrymi oczyma.
- No przyjacielu, pomożesz mi znaleźć tego chłopca, prawda? - spytałem, na co wierzchowiec parsknął i zarzucił łbem.
Wskoczyłem na grzbiet konia i ruszyliśmy miarowym kłusem przez dziedziniec i ulice miasta, by po niedługiej chwili wyjechać z miasta, które ustąpiło leśnej gęstwinie.
Nie potrafiłem złapać jednoznacznego tropu. Nie łatwo było wyśledzić kogoś, kto zmieniał postać, szczególnie jeżeli drgał i wewnętrznie. Carri był bardzo odczuwalnie rozdarty przez to co się stało i emocje, jakie odczuwał.
Uniosłem dłoń, wzywając Impa. Stworzonko zjawiło się natychmiast, ćwierkając i mrucząc. Siwek natomiast zastrzygł uszami i nerwowo potrząsnął łbem. 
- Maluchu, musisz mi pomóc znaleźć Carricka - poprosiłem, głaszcząc wyciągniętą w moją stronę główkę.
- Mrruu... - wydobyło się z  gardziołka Impa i stworek odfrunął kawałek, krążąc i węsząc. 
Po niedługiej chwili zapiszczał i puścił się prosto przez las.
Popędziłem nieco wierzchowca, by dogonić stworka. 
Imp zatrzymał się, wskazując pazurzastą łapką, a moich uszu dobiegł szloch. Zsunąłem się z siodła i podszedłem do Carricka, który nagi kulił się na ziemi. Chłopak płakał i trząsł się.
Zdjąłem płaszcz i okryłem go nim, klękając przy nim.
- Zostaw mnie... - jęknął.
- Jeżeli mnie wysłuchasz i dalej będziesz tego chciał, to tak zrobię - powiedziałem. - Ale mam nadzieję, że zmienisz zdanie.
- Nie zmienię... Tak będzie lepiej...
- Naprawdę tak uważasz? Uważasz, że twoja ucieczka coś da? Sądzisz, że Tanith przestanie się o ciebie martwić? Szukać cię? Kochać? 
- Powinien być z Mor. Gdyby mnie nie było...
- To oni nigdy by się nie poznali. Tanith nigdy nie przekonałby się co to znaczy mieć prawdziwą, własną rodzinę, i jaka to radość być ojcem. I tak, wedle wszelkich prawideł Tanith powinien być z Morwen. Powinni razem wychowywać ich dziecko. Ale to jego wybór. Tanith ma swój rozum i to czego oczekuje od niego świat nigdy go nie obchodziło. Nigdy nie był taki, jak inni chcieli. On kocha twoją siostrę i nad życie będzie kochał dziecko, które urodzi, ale to ciebie sobie wybrał. To z tobą chce być. A teraz musiałem go uśpić, bo jest święcie przekonany, że to Asheroth ponosi winę za twoje zniknięcie.
- Tanith... wie już wszystko? - jęknął Carri.
- Tak. Morwen musiała mu powiedzieć, co moim zdaniem powinno się stać już wcześniej.
- To w ogóle nie powinno się stać... ona... z nim!
- Zdaję sobie sprawę z tego jaki jest Asheroth, ale Mor najwidoczniej widzi w nim coś, czego ty, czy Tanith nie dostrzegacie. Nie twierdzę, że strażnik jest dla niej odpowiednią partią, ale... to także jest nie nasza decyzja. Każdy człowiek musi podejmować własne decyzje, popełniać własne błędy i się na nich uczyć. Czasem to bolesne, ale takie jest życie, a ona ma prawo je przeżyć tak, jak tego chce. To samo tyczy się ciebie i Tanith'a. On ciebie kocha i potrzebuje, jeżeli znikniesz zranisz nie tylko siebie, ale i jego, swoją siostrę i matkę. Niczego w ten sposób nie zyskasz i nie sprawisz, że Tanith zmieni zdanie, ale za to każde z was coś straci.
Carri otarł łzy z policzków i szczelniej okrył się moim płaszczem. Siedzieliśmy tak chwilę, w ciszy, której potrzebował chłopak, by poukładać w głowie to, co mu powiedziałem.
- Więc? - spytałem w końcu.

<Carri? Wrócisz do swojego śpiącego snem niespokojnym buraka? Plooooosiem T^T>

wtorek, 5 maja 2015

Od Tanith'a

Przez chwilę, zbyt długą, jak się później okazał, stałem jak wryty. W głowie kotłowało mi się milion różnych myśli... Wszystkie kręciły się wokół Carricka. On przecież nigdy mnie nie odtrącił, nie odrzucił.. Nigdy nie powiedział mi "nie", a wręcz przeciwnie, szukał zawsze mojego towarzystwa... Kochał mnie, prawda? Kochał...
Więc co się tak nagle zmieniło? Co źle zrobiłem? Co się stało?
- Carri! - zawołałem, biegnąc co sił w ślad za chłopakiem. Jedyne co znalazłem to jego ubrania, rozrzucone na dziedzińcu. 
Biegłem dalej, choć nigdzie go nie widziałem. Nie miałem pojęcia gdzie go poniosło. Wpadłem w panikę, rozglądając się i nawołując. Nic... 
- Nie... - jęknąłem, nie wiedząc co dalej robić.
Wróciłem zrezygnowany do domu, po drodze wciąż szukałem wzrokiem jakiegoś śladu po chłopaku, czy też psie, którym teraz był.
- I jak? - spytała Morwen ledwie przekroczyłem próg domu.
- Nic... Nie wiem gdzie pobiegł, nie rozumiem... - jęknąłem, kryjąc twarz w dłoniach.
- Tanith... - Mor podeszła do mnie i  oplotła drżące nieco ramiona wokół mojej szyi.
- Mor... Błagam. Powiedz co się tutaj dzieje! Co wy ukrywacie? To dlatego Carrick tak zareagował?! Gdzie on był?
- Tanith to... - dziewczyna zająknęła się, odsunęła ode mnie, dłonie uniosła do piersi, jakby zasłaniając się przede mną.
- Błagam cię... Ja muszę wiedzieć co się do cholery dzieje... - jęknąłem u kresu sił.
Pierwszy raz byłem taki... zagubiony. Pierwszy raz nieświadomy i to właśnie osoby, które kochałem, na których najbardziej mi zależało coś przede mną ukrywały. A te ich tajemnice tylko wszystko pogarszały.
- Ja... sądzę, ze Carri mógł... Mógł być u... - dziewczyna zawahała się znowu.
- U kogo?
- U Asheroth'a... - rzuciła jednym tchem.
- Asheroth? A co ma on do tego? Co się stało? Carri ma z nim jakieś kłopoty? Coś zrobił? - przez myśl przeszło mi milion myśli i żadna z nich nie napawała optymizmem. Jeżeli Carrick miał kłopoty i wplątany był w to królewski kat, to... 
Zacisnąłem dłonie w pięści, starając się odsunąć od siebie najgorsze scenariusze.
- Nie... to ja... To ja zrobiłam coś... 
- Ty? Ale... jak? Co?
- Pamiętasz tego mężczyznę, któremu pomogłam? Którego ściągnęłam z ulicy? Rannego?
- Tak, tak... I?
- To był Asheroth.... Tak się poznaliśmy... Początkowo był opryskliwy i niemiły i... - buzia Mor poczerwieniała, a oczy błądziły chaotycznie na boki. - Później znów się spotkaliśmy i... Jakoś tak wyszło, że...
- Co wyszło? Morwen, coś ty zrobiła? - dopytywałem, ale chyba znałem już odpowiedź.
- Byłam z nim... I później też... I... Ja go kocham Tanith... Rozumiesz? 
- Kochasz?! - ryknąłem, nie potrafiąc uwierzyć własnym uszom. - Czy ty masz w ogóle pojęcie co to za typ? Pozwoliłaś, żeby ktoś taki... Żeby cię dotykał?! A gdyby coś ci zrobił? Gdyby cię skrzywdził...
- Nie zrobiłby tego... On nie jest tak zły jak sądzisz.. Sporo wycierpiał i...
- I to niby go upoważnia do zabijania i traktowania ludzi jak armatnie mięso? Ten dupek się tobą tylko bawi! Nic więcej... A teraz jeszcze Carri przez niego zniknął! 
Nie miałem pojęcia co ten skurwiel naopowiadał Carriemu, ale miałem zamiar się dowiedzieć... Coś jednak czułem, że na rozmowie to się nie skończy... Oj nie. Tym razem Asheroth wpieprzył nos tam gdzie nie powinien. Nie pozwolę, żeby zniszczył moją rodzinę, żeby kogokolwiek więcej skrzywdził. Choćbym miał mu kark przetrącić... nie pozwolę!
- Tanith, błagam, nie rób tego... Nie rób! Nie idź! - zakrzyknęła Mor i złapała mnie kurczowo za ramię.
- Puść mnie... - warknąłem na nią, posyłając wiązankę przekleństw pod adresem strażnika.
- Nie... - zapłakała.
- Co się tu dzieje? - usłyszałem.
W drzwiach stała Kerenza, a tuż obok niej Kiriliel. W normalnych warunkach pewnie zdziwiłbym się widząc ich razem, ale teraz to się nie liczyło.
- Błagam nie pozwólcie mu iść - zaszlochała Mor.
- Co tu się dzieje? - powtórzyła starsza kobieta, a Mędrzec tylko podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu.
- Nie próbuj do cholery tych swoich sztuczek... - warknąłem wściekle.
- Uspokój się - rzucił tylko, a ja poczułem jak nogi się pode mną uginają. Ledwie dowlokłem się do fotela, na który opadłem ciężko.
- Wiedziałem, że tak to będzie wyglądać... Zaczekajcie tu. Tanith nie powinien być w stanie zrobić czegoś głupiego, ale miejcie na niego oko. A ty nie płacz... Wszystko się uspokoi... - Kiri potarł ramię płaczącej wciąż Morwen.
- Dokąd idziesz? - spytała Kerenza, gdy blondyn skierował się ku wyjściu.
- Znaleźć Carricka i spróbować jakoś to wszystko naprostować. Niedługo wracam.
Chciałem iść z nim.. Chciałem wstać i wrzeszczeć, ale nie byłem w stanie się poruszyć. Opadłem za to w sen.

<Mor? Carri? Mędruś?>

niedziela, 3 maja 2015

Od Carrick'a (do Tanitha)

Zaciskałem dłonie w pięści tak bardzo, że zdawało się jakbym nie miał prawa, czy możliwości ich ponownego rozprostowania. Całe posiniały, a ja przy okazji czułem każdą, najmniejszą jęczącą kość. 
- Baran... Kretyn, to mało... - warczałem pod nosem, wymyślając coraz to nowsze ksywki dla tego wielkoluda, któremu z wielką chęcią urwałbym łeb... Razem z kręgosłupem... W całości, do cholery!
A pomyśleć, e byłbym skłonny przyznać im nawet rację., nawet wyrazić poparcie... No bo przecież Morwen mogła się czuć w pewien konkretny sposób pominięta. Do tej pory byłem na tyle ślepy, żeby tego nie widzieć. W najlepsze się bawiąc, obracając w szczęściu, spełnieniu. Ale to już nie miało najmniejszego znaczenia! Nic się nie liczyło i Mor może nawet uschnąć osamotnieniu, byle  zbliżała się do niego... Byle by nie ważył się  jej choćby tknąć! Nie chcę naprawdę podnosić na nią głosu, ale chyba nie mam wyboru. Ten facet zniszczył jakiekolwiek szanse, iż ustąpię i będę się starał pogodzić z tym również Tanith'a. Teraz zamierzam zrobić wszystko, by uniemożliwić im jakiekolwiek spotkanie...
Z resztą Morwen była w ciąży, mogłaby się ogromnie zdziwić, gdyby ten burak    ją przez to odrzucił, co chyba było zbyt oczywiste. Pragnąłem po prostu, by nie miała zaszczytu dostąpienia właśnie takiego bólu i rozczarowania z jego ręki, które i tak było rzeczą tak naturalnie z nim powiązaną, iż przyznam otwarcie, że może i bym się obecnie z tego śmiał.
Kiedy jednak przyszło mi wkroczyć d domu, musiałem się uspokoić, by nikt zadawał mi zbędnych pytań, które zbyt wiele mogłyby wyłowić.
Zastałem w środku taki spokój i ciszę... Nie chciałbym tego w żaden sposób zachwiać, szczególnie widząc Tanith'a siedzącego przy mor, która wtulała się e niego z uśmiechem, podczas, gdy on gładził jej brzuch.
Coś mnie ukłuło na miejscu... Zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo teraz bym zawadzał, jak bardo też i będę wciąż to robił. Przecież... Tu jest coś nie tak. To ta dwójka spodziewa się dziecka, a ja nie mam nic do tego, jestem tylko przybłędą, a mój stosunek do Tanith'a, nigdy nie powinien się stać.
Może... I tu przewinęło mi się przez myśl coś znacznie gorszego niż zachowanie Asheroth'a... Może to przeze mnie to wszystko? Może to ja jestem całym tym problemem? Może, gdyby nie ja to... To to wszystko by nie miało miejsca i Mor by nigdy nie natrafiła na Asheroth'a.
Poczułem łza w oczach, ale musiałem z tym walczyć i jakoś przemknąć w cieniu, póki nikt mnie jeszcze nie zauważył.
- Carri? - zdrętwiałem słysząc jego głos skierowany do mnie.
Nie odpowiedziałem nic, tylko cicho jęknąłem czując jak a zamiar mnie objąć w pasie.
- Nie dotykaj mnie! - wrzasnąłem... Może trochę za ostro, ale byłem w tym momencia zbyt przerażony, skołowany, a co najważniejsze, zrozpaczony.
- To znaczy.... Ja... Ja przepraszam - wymamrotałem.
Widząc zaskoczony wyraz tworzy Tanith'a, nie wytrzymałem i po prostu puściłem się biegiem z powrotem przez wciąż otwarte drzwi.
Poczułem łzy na policzkach i już teraz nic innego do mnie nie docierało... Nawet to, że w zupełnej nieświadomości zmieniłem się ponownie w psa, gubiąc za sobą ubrania i pacz dziecka, które przeze mnie pchnięte, upadło.
Popędziłem za miasto, zapuszczając się w las, a mój skowyt niósł się za mną niematerialnym śladem.

>Tanith? Przepraszam T.T>

środa, 22 kwietnia 2015

Od Asheroth'a (do Carricka)

- Przyprowadzić mi go tutaj - rozkazałem i odłożyłem list.
Pismo nie było zaadresowane do mnie, tylko do jednego z moich ludzi. Mimo to treść była niezwykle pasjonująca i przeczytałem z zapałem każde słowo. 
- Wzywałeś mnie, panie? - zapytał mężczyzna, skłaniając przede mną głowę.
- Jak tam twoi przyjaciele z Derrii? - spytałem.
Mój podkomendny uniósł zdziwione spojrzenie.
- Jacy przyjaciele? - spytał.
Wstałem znów biorąc w dłoń kawałek papieru o który rozpętał się cały ten raban.
- Wedle tego listu ktoś nieźle ci ostatnio zapłacił - stwierdziłem, podając korespondencję prawowitemu właścicielowi.
Strażnik pałacowy zaczął czytać, a z każdym kolejnym słowem jego twarz bielała coraz bardziej. Dłonie mężczyzny zaczęły drżeć, a oczy co chwilę łypały znad kartki to w moim kierunku, to na boki.
- Ja nic... nic nie rozumiem... To... - jąkał się.
- A ja rozumiem. Teraz pytanie brzmi: co i komu dokładnie przekazałeś? - spojrzałem w jego rozbiegane, pełne przerażenia oczy.
- Nic! Przyrzekam! Nie mam pojęcia co to... Nigdy, przenigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Jestem wierny królowi... i tobie, panie...
Nie dałem mu skończyć. 
Uderzyłem mężczyznę w szczękę, ale nie dałem mu upaść, w zamian za to chwyciłem go za kołnierz kamizelki i potrząsnąłem nim solidnie.
- Jeżeli łżesz to żywcem ze skóry cię obedrę - warknąłem wzmacniając uchwyt. 
- N-nie... nie kłamię. Przysięgam.... Na bogów... przysięgam...
Jego przerażenie było szczere, a strach w głosie aż nadto wyraźny. Podejrzewałem, że słowa też, podobnie jak oczy wpatrujące się we mnie, błagające o litość. 
Każdy kto mnie znał aż za dobrze wiedział co robię ze zdrajcami. Wiedzieli też, że czym bardziej upierali się przy swojej niewinności, tym większa kara ich czekała. A ja nie posiadałem skrupułów czy jakichkolwiek ludzkich odruchów wobec krzywoprzysięzców. 
- Panie, jakiś młodzik przyszedł. Twierdzi, że pana szuka - zakomunikował Eireth.
Puściłem dalej skomlącego strażnika, który opadł na kolana.
- Zabrać mi go stąd. 
- P-panie... - jęknął.
- Póki co nie do lochów. Powinieneś wiedzieć, że gdybym miał choć cień pewności co do twojej winy, to nie rozmawialibyśmy tutaj. Radzę ci jednak uważać - ostrzegłem.
Mężczyzna zaczął gorliwie dziękować, po chwili dwóch innych uniosło go i wyprowadziło.
- Obserwować mi go i dowiedzieć się kto jest nadawcą tego listu. Chcę wiedzieć kto i po co chciał go przekupić - rzuciłem jeszcze.
Eireth tylko skinął i wyszedł, wpuszczając przy okazji mojego kolejnego gościa.
Carrick... Któż by pomyślał, że się dzieciak do mnie pofatyguje. Teraz obracał głowę, jak mniemam wodząc wzrokiem za mężczyzną z obitą twarzą.
- A kogóż to ja widzę. Tanith spuścił cię ze smyczy, czy może to ty jego przywiązałeś łańcuchem do drzewa? - zakpiłem ocierając zakrwawioną dłoń o spodnie.
- Chciałem... Chciałem porozmawiać z tobą... - wymamrotał dość słabo.
- No podejrzewam, inaczej nie fatygowałbyś się aż tutaj - usiadłem na sporym krześle i założyłem nogi na blat stołu.
- Chodzi o Morwen.... - zaczął znów, zbliżając się dość niepewnie.
- Lepiej siadaj, bo coś czuję, że zaraz albo obijesz łeb o podłogę, albo zwiejesz z krzykiem - zaśmiałem się dostrzegając jego drżenie.
- Wcale nie - burknął i mógłbym przysiąc, że chce dodać jak to się nie boi, ale zamiast tego usiadł.
- Więc? Cóż to się takiego dzieje, że postanowiłeś uciec kochasiowi i spotkać się ze mną?
- Po prostu... Ja chcę wiedzieć czego ty chcesz od Mor.
- Czego ja chcę? Hmmm.... Wydawało mi się, że to ona chce czegoś ode mnie. A skoro pięknie przy tym pojękuje, to czemu by nie...
Carrick zmrużył oczy i zacisnął usta.
- Sugerujesz, że moja siostra... że szuka twojego towarzystwa ze względu na...
- ...łóżko - dokończyłem za niego. - Co, chcesz znać detale?
- Nie - rzucił szybko i skrzywił się. - Wolałbym, żebyś trzymał się od mojej siostry z daleka. Tak byłoby najlepiej.
- Nie dotarło do tej twojej makówki, że to ona jakoś lubi być blisko mnie? Nie dziwota, że dziewczyna szuka sobie towarzystwa, skoro ten twój Robal leży tylko do góry dupą i majstruje w twojej.
Na te słowa młodzik aż się zapowietrzył. Widziałem dokładnie jak zaciska pięści. Opanował się jednak grzecznie, co skwitowałem kpiącym uśmiechem.
- Skąd ty to niby możesz wiedzieć?
- Od ładnych parunastu lat moim obowiązkiem jest wiedzieć co się dzieje w tym mieście. A twojego rudego skurwiela mam na oku od bardzo dawna i gdyby nie plecy u Mędrców to już dawno odrąbałbym mu pierw łapy dla przykładu, a później jeszcze go powiesił. 
- Nie waż się.... - warknął chłopak, ale mu przerwałem:
- Tak się postępuje ze złodziejami, dzieciaku.  Sądzisz, że ten piękny domek i wygodne łóżeczko, to ciężko zarobiona krwawica twojego kochasia? 
- A co się tu robi z mordercami, co? - syknął.
- Jeżeli są mną? Płaci się im i to okrągłe sumki, a później każe mordować dalej.
- Jesteś... odrażający... Zostaw moją siostrę w spokoju...
- Nie. Chyba, że ona będzie bardzo chciała zostawić w spokoju mnie... Chociaż nie.... zacząłem się już przyzwyczajać do jej towarzystwa, więc też odpada. A teraz jeśli już wszystko omówiliśmy muszę się zająć tym, co mordercy lubią najbardziej. W planach mam tortury, jeśli już tak bardzo jesteś ciekawy. Żegnam - powiedziałem i wstałem.

<Carri? Jak tam wrażenia?>

wtorek, 21 kwietnia 2015

Od Carrick'a (do Tanitha/ Asheroth'a)

Przysiadłem sobie na blacie stołu, wpatrzony ni to ukradkiem ni to otwarcie w Tanith'a. Trzeba było przyznać, że myśli w mojej głowie były raczej skryte i niezbyt chciałbym by ich treść ujrzała światło dzienne.
Ale tak poza tym, oprócz ostrożności jaką zachowywałem spoglądając na rudzielca, uśmiechałem się.
No bo mimo wszystko był ze mną, dzięki wiadomości o dziecku, Tanith mógł, czy też i ja mogłem raczej, spędzać z nim więcej czasu, co myślę nas oboje napawało sporym optymizmem... Co będzie to będzie byle tylko nie stracić jego. Tylko że... Właśnie teraz... No... Bałem się z jednej strony, że jeśli mu o tym co wiedziałem, co się faktycznie działo z... znienawidzi... mnie. No, a jeśli się dowie o tym prędzej czy później... To oskarży o ukrywanie i będzie tylko gorzej.
Żadna z tych sytuacji nie przypadła mi do gustu... Definitywnie.
- Tanith? - Jęknąłem zdezorientowany, czując jego dłoń na swojej, a gdy nieco uniosłem głowę, był tak blisko. Mężczyzna pokręcił głową z dezaprobatą. Czyżby znów ominął mnie fakt jakiegoś pytania które zostało mi zadane?
- Oj Carri... - Zamruczał ujmując moją twarz w dłonie i całując. Pocałunek ten był dość... Dale mnie pobudzający i gdy tylko wpił się w moje usta, błądząc w nich z niesamowitą śmiałością językiem, odwdzięczyłem się mu, splatając swój z jego.
- Nie wiesz może czemu ta młoda dama tak nam się przygląda? - Spytał nieoczekiwanie odsuwając się ode mnie i pozostawiając mnie w nienasyconej niepewności. To.. Ten pocałunek był zdecydowanie z zbyt krótki.
Posłałem Tanith'owi pełne żalu spojrzenie oblizując leniwie wargi, po czym postanowiłem podążyć za jego spojrzeniem.
I rzeczywiście, u wejścia stała mała dziewczynka. Zadaje się jedna z córek małżeństwa dbającego o ten dom. Moja obserwacja nie trwała jednak długo i nie wzbogaciła się o żadne wnioski, bo gdy tylko napotkała ona moje spojrzenie zaróżowiła się na policzkach, szybko się odwracając i przebierając szybko drobnymi nóżkami, uciekła w cień. Pozostawiając mnie jeszcze bardziej zdezorientowanego niż przedtem.
- No proszę... Mój duży psiaczek zawstydza młodziutkie damy. Kto by pomyślał... - Zaśmiał się widząc moją ostrzegawczą minę, po czym wrócił do całowania. I słusznie, bo skończył by bez nosa.
- Kocham tylko ciebie buraku. - Szepnąłem mu do ucha drżącym głosem gdy jego dłoń zjechała na mój pośladek, zmuszając mnie i tym samym do wstania.
- Wiem, doskonale o tym wiem.
- A spróbował byś nie. - Warknąłem co tylko wywołało kolejną dawkę śmiechu z jego strony.
- Miałeś zdaje się być głodny... A zamiast tego zaraz zjesz mnie. - Skarciłem go gdy ten skubał mnie w ucho.
- Schrrupie cię co do okrucha.
- Tanith... Dobrze wiesz, że chodzi mi o prawdziwe jedzenie. - Jęknąłem cicho bo nie miałem pojęcia co robić. Niby nie powinienem się wstydzić bo dość sporo już razem z Tanith'em spędzałem w ten sposób właśnie czas. Mimo jednak wszystko ja zawsze chyba pozostanę tym wiecznie czerwonym i zawstydzonym malcem. Można by tak przynajmniej to ująć.
On postanowił jednak chyba dłużej mnie nie nękać, choć mogłem się w sumie spodziewać wszystkiego.
Ponoć dobrze pamiętał mój wybryk z sukienką... I trudno raczej żeby zapomniał, podobnie jak i ja, ale nie o to mi teraz chodziło. No bo... Skąd mogłem mieć pewność, że w ramach odwetu nie będzie się na mnie zawsze czaił, zjadał na kolacje zamiast przyzwoitej przekąski. Tylko pytanie czy tak właściwie to czułem się pod tym względem zagrożony... Chyba nie do końca, ponieważ uszczęśliwiała mnie każda chwila z jego obecnością związana.
Zsunąłem się z blatu i chwyciłem Tanith'a za dłoń, słabo do siebie przyciągając, ale jednak. Wtuliłem się w jego przyjemnie ciepłą osobę i nie chciałem puścić.
- Coś czuje, że niezbyt nam wyjdzie to krzątanie się po kuchni... - Uśmiechnąłem się do niego, gładząc go lekko po policzku, na tyle na ile pozwałam mi wzrost.
- Pomóc może? - Usłyszałem nagle, słodki kobiecy głosik należący do Mor, która stała właśnie od nie wiadomo jak dawna w wejściu. Zapewne świetnie się bawiła przyglądając naszym można by rzec... Pląsom pomiędzy meblami.
Niestety oprócz pojawienia się dziewczyny i Tanith trochę zmienił nastawnie. Nim się obejrzałem wymknął mi się z objęć po niedługiej chwili stojąc już przy Mor, porządnie się jej przyglądając.
- Miło że panienka się postanowiła zjawić. A teraz... - Urwał sadzając sobie nas oboje na stole, tak by mieć mnie i Mor dokładnie przed sobą pod dokładną obserwacją.
-... Co ukrywacie przede mną ? - Jego wyraz twarzy nie wiele mi mówił, ton również nie wiele się zmienił.
Ale moje zdziwienie było zdecydowanie spore. Znaczy... To oczywiste, że coś by w końcu zauważył... ale...
Gdy napotkałem spojrzenie siostry szukając znikomej pomocy po ścianach, cóż, że ciarki mnie przeszły to mało powiedziane. Wzruszyłem więc tylko ramionami by dać jej do zrozumienia, że to nie moja wina, a i przy okazji może choć trochę utwierdzić Tanitha w błędzie.
- O czym ty mówisz? - Skrzywiłem się kiedy to zdanie padło na raz z ust nas obojga. Myślę, że taka wpadka mogła nas sporo kosztować.
- A o czym wy... Tak zgodnie myślicie? - W kącikach jego ust błądził ten dziwny uśmieszek... Swoją drogą tak z czasem uznałem go za dość seksowny... Ale kiedyś ten wyraz twarzy mnie przerażał !
Może i teraz powinienem się bać.
 Spojrzałem na dziewczynę w tym samym momencie co ona na mnie. Swoimi wielkimi, zlęknionymi oczami, które błagały bym nie sprawiał ani jej, ani nikomu z jej powodu bólu.
Czułem się w tym źle bo nie dość, że miałem na sobie spojrzenia ich obojga. Równie drążące i nieprzyjemne... No i... Bałem się o moją siostrę, ale może najpierw prócz opierania się na zdaniu innych powinienem sam sprawdzić z czym tak naprawdę miałem do czynienia.
- Tanith może to tylko przypadek? W końcu jesteśmy rodzeństwem.
- No właśnie! Rodzeństwem które przed mną coś kryje, pragnę zauważyć.
Westchnąłem, ukradkiem gładząc Mor po dłoni. Wstałem krocząc powoli w stronę rudzielca, a gdy już byłem dostatecznie blisko spojrzałem mu głęboko w oczy.
- Sądzisz że... Że mógłbym kiedykolwiek chcieć przed tobą coś zatajać? Okłamywać... Cię. - To ostanie ledwo przeszło mi przez gardło, gdy zdawałem sobie przykrą sprawę z faktu iż właśnie to robiłem. Choć cel był dość ważny, a i sam nie wiem czy cierpienie Tanith'a nie zabolało by mnie bardziej niż chronienie jego dobrego i czułego serca przed niewątpliwym smutkiem.
- Tanith? - Powtórzyłem gdy nic nie odpowiedział spoglądając tylko na Mor, wciąż z tą samą podejrzliwością.
- Nie... Ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że chcesz zrobić coś dla dobra siostry i jak się domyślam również i mojego. - Schowałem zawstydzony twarz w materiale jego koszulki. Czyżby mnie przejrzał?Czyżbym zamyślając się odpowiedział za wiele? A może jednak widział ten incydent na głównej drodze?
Te myśli nieznośnie teraz kluły w mojej głowie, drapiąc po skroniach.
- No dobra. Starczy na dziś, ale mam nadzieje, że prędzej czy później sami dobrowolnie mi to wszystko wyjaśnicie... - Oznajmił zupełnie, jakby bojąc się że za moment się rozpłacze.. A byłem tego, przyznam się, bliski. Nie lubiłem kłamać, ani nic zatajać to po prostu było trudne w utrzymaniu, a szczególnie przed osobą której mógłbym gdyby tylko tego zażądał, bezgranicznie się oddać.
- Tanith... Ja....
- Już, spokojnie noo... Czuje się teraz jak jakiś potwór gdy widzę cię tak roztrzęsionego. - Uśmiechał się znowu, ale tym razem ten uśmiech był naprawdę seksowny i ani odrobinę straszny. Ośmielony odwdzięczyłem się również uśmiechem, ale nie tak cudownym jak jego.
- Odpocznij mały trochę co? - Szepnął mi do ucha, mierzwiąc w bardzo przyjemy sposób moje włosy, kończąc na policzkach i brodzie na której co rusz pojawiały się  nieznośne, dopiero co zgolone włoski.
- No... Może masz racje. - Choć wiedziałem, że nie tylko o to tu chodzi, muszę też przyznać iż odrobinę mnie to zapiekło. Dobrze wiedziałem, że Tanith chce trochę spędzić czasu z Mor. Porozmawiać o przyszłości, teraźniejszości. Szanowałem to bo ostatnio rzadko kiedy mieli ku temu okazje.
Nie miałem jednak zbytnio zastosować się do propozycji mężczyzny, bo gdy tylko ta dwójka opuściła wnętrze kuchni. Koniec końców bez choćby kęsa jedzenia, ja udałem się do tylnego wyjścia.
Tak o... Bez większego planu mały czarny kundel wtopił się w tłum ludzi tłoczących się na ulicy.
Trudno odrobinę było się przedostać gdziekolwiek, choćby i dlatego, że na ulicach rozlały się chmary ludzi nawet spoza miasta. Tu szczególnie mowa o kupcach z jakimiś dość fikuśnie wyplatanymi koszami, laleczkami, dywanami, a nawet materiałami. Stoiska były oblegane przez głównie kobiety z gramotami dzieci, które wyrywały się do kolorowo ubranych mężczyzn... Coś jakby błaznów, z tym że zamiast skakać ów jegomoście mieli uwieszone na szyjach szerokie i mocne pasy które podtrzymywały kosze ze sporawą ilością jabłek i świeżych na oko słodkich precelków.
Podreptałem bliżej jednego z takich koszy unosząc się na dwóch łapach i wąchając ostrożnie chrupki przysmak. Niestety nie myliłem się wiele... Pachniało to tak samo źle jak zawsze, nawet jeśli te wcześniejsze precelki były z pod nieudolnych w gotowaniu dłoni mojej mamy lub też i babci.
Nawet nie mam pojęcia czemu one tak właściwie próbowały swoich sił w takich wyrobach...
Spuściłem więc tylko łeb z niesmakiem i znów pewnie stanąłem o czterech łapach.
Chciałem już odejść w swoim kierunku, ale zapomniałem niestety o jednym niemało znaczącym szczególe. Dzieci które tu latały w dość sporej liczbie lubiły nie tylko słodkości, ale i żyjące zabaweczki takie jak psy.
Którym tak nawiasem mówiąc teraz byłem.
- Psiooooo! - Sierść na karku mi się aż najeżyła... O ile to co posiadałem w obecnej formie było karkiem... Jakoś nigdy nie zabiegłem się w budowę innych stworzeń, u psów jedyne co było dla mnie pewnym to, to że miałem ogon i spore kły.
- Cip Cip Psioooo! - Zaśmiała się mała, piegowata i ruda dziewczynka łapiąc mnie za ogon i tłamsząc go w swoich małych, około dwuletnich rączkach. Przeszedł mnie dreszcz, bo jak pewnie każdy pies niezbyt przepadałem za takim rodzajem zabawy.
- Psiooo zje! - Piszczała co rusz sepleniąc. Wyciągała właśnie ku mnie rączkę z precelkiem, kiedy ja warknąłem wyrywając się jej. Co spowodowało w następstwie upadek tego maleństwa i najprawdopodobniej jakieś skaleczenie o które zaraz będzie więcej krzyku niż bólu. Skarciłem się jednak w myślach i ponownie podchodząc do zaczynającej szlochać dziewczynki, mającej obtartą wewnętrzną skórę dłoni i ociupinkę nosek, polizałem ją.Z początku skołowany maluch nie wiedział czy zacząć krzyczeć czy się śmiać. Ja jednak nie czekałem aż podejmie decyzje i po prostu operowałem przy jej nosku dalej, a potem rączce. Koniec końców była porządnie wylizana i rumiana, a na jej drobnym ciałku nie było już śladu po żadnym skaleczeniu.
- No, a teraz zmykaj. - Powiedziałem do małej, co bardziej przypominało pomruk i dziwny rodzaj szczeku niż jakakolwiek forma ludzkiego języka...

Te część przechadzki przebyłem już jednak jako człowiek. Mało że odzwyczaiłem się od chodzenia tak nisko na czterech kończynach to jeszcze na dłuższy dystans stawało się to dokuczliwe z powodu bólu pleców. Sam nie wiem czemu, ale możne po prostu wolałem jednak swój pierwotny stan.
Spojrzałem niepewnie na około siebie i na chwile przystanąłem, ale było już chyba za późno na odwrót. Po prostu więc nabrałem głęboko powietrza w płuca skierowując się do najbliższego mi w tej okolicy strażnika. Jarmark zostawiłem za sobą więc choć spokojem i ciszą mogłem się nacieszyć... Choć nie na długo sądząc po kpiącej minie mężczyzny do którego podszedłem.
No co? Wzrost się nie podoba? To że twój dowódca to kawał mięcha to nie znaczy, że ja nie mam prawa być troszkę niższy... No dobra bardzo... Ale nooo....
- Hejo. Przyszedłem się ściąć! Gdzie jest kat ziooom?.


Asheeeeł Asheeeeł pokaż rogi... Dupy siostry Ci nie oddam xD


wtorek, 14 kwietnia 2015

Od Say'Jo (do Abyss)

Wciąż ciężko mi było w to uwierzyć. W to, że jestem wolna, że jestem z Abyss. To było jak sen. Choć od dawna już nie śniłam. Bałam się jednak, że się z tego snu zwyczajnie obudzę. Że ocknę się, a obok mnie nie będzie już mojej cieplutkiej, słodkiej Abyss, nie będę słyszeć jej głosu, ani bicia jej serca, że nie poczuję jej zapachu. Znów musiałabym albo tkwić w mroku, w ciemnościach, całkowitych, tam, gdzie nie ma i żadnego dźwięku czy innego bodźca lub wrócić do miejsca, które z domu stało się koszmarem...
Teraz jednak leżałam, wtulona w nią, czując jej ciepło i byłam szczęśliwa. Pierwszy raz od tak dawna, szczęśliwa. Mogłabym tak leżeć wieki. Jednak czułam, że senność powraca. Nie chciałam spać, nie znowu, nie po to, by opaść w ciemność i stracić poczucie bliskości ukochanej mi osoby. Nie potrafiłam jednak dłużej walczyć ze zmęczeniem, powieki mi opadły, co jedynie poczułam i zasnęłam.

Jak zwykle zawieszona byłam w ciemności, zimnej, gęstej. Już jednak nie strasznej, jak kiedyś. Kiedyś się bałam, ale później, gdy to rzeczywistość przyniosła mi najwięcej bólu, upokorzenia i łez, to miejsce było dziwnie kojące. Nawet jeżeli puste, a szpony chłodu mroziły mnie do szpiku kości. Tu przynajmniej nic nie czułam, nawet mimo zimna, nie było bólu. Jedynie drętwienie kończyn, ale i tak ich tu nie używałam, bo i po co? Nie było tu nic, czego mogłabym dotknąć, nic, na czym można by stanąć, o co się złapać. Tylko pusta przestrzeń.
Z tego miejsca wychodziłam zawsze powoli, bardzo powoli, ociągając się. Bo i po co się było spieszyć?
Tym razem jednak było inaczej. Poczułam pierw szarpnięcie, później ciepło. Usłyszałam też głosy. Tylko, że tu nigdy nie było głosów. Nigdy...
Znów wołanie, głośniejsze, wyraźniejsze. Usłyszałam swoje imię, wymawiane z nutką paniki.
- Say! Obudź się proszę... - znów głos, tym razem jeszcze wyraźniejszy i znajomy.Znajomy...
Abyss!
Zaczerpnęłam ze świtem powietrza i otworzyłam oczy, wyciągając przed siebie drżące ramiona.
- A-Aby? - spytałam szeptem.
- Bogowie najdrożsi! Say... Jak dobrze, że nic ci nie jest. Wiesz jak się bałam? - dziewczyna przytuliła mnie mocno do siebie, a i ja wtuliłam się w nią jak najmocniej potrafiłam.
- Przepraszam... - jęknęłam słabo.
- Nie musisz... już dobrze, już dobrze... - czułam jak Aby głaszcze mnie po włosach.
Trwałyśmy tak chwilę.
- Musisz się rozgrzać. Powinnaś coś zjeść - usłyszałam, a moja ukochana odsunęła się ode mnie, by okryć mnie szczelniej kocem.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że trzęsę się z zimna.
Poprawiło mi się jednak szybko. Abyss pomogła mi zjeść jarzynową zupę, ciepłą i naprawdę smaczną i przytuliła mnie jeszcze, pocierając moje ramiona.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Było mi tak dobrze i przyjemnie.
- Kocham cię, Aby... - wymruczałam, tuląc swój policzek do jej i lekko ustami muskając jej ucho.

<Abyss?>

sobota, 11 kwietnia 2015

Od Abyss (do Say'Jo)

- Jak się czujesz Say? - Spytałam gdy tylko wóz się zatrzymał i skończyłam rozmawiać z ojcem. Usiadłam obok niej i opatuliłam ramieniem podczas gdy mężczyzna skierował się do budynku przy którym się zatrzymaliśmy. Nie byłam zbyt pewna tego co robił dlatego też odbyłam z nim uprzednio rozmowę.
Tato jednak stwierdził, że nie potrzebnie się martwię, owszem słusznie iż podchodziłam do każdego szczegółu tej podroży z taką uwagą, ale to nie znaczy, że mamy nie mieć szansy odpocząć jak ludzie, a nie zwierzęta w lesie. Dodatkowym jego zaś argumentem nie do przebicie była jego napęczniała sakiewka.
Nie podobało mi się zbytnio jego nastawienie do innych na zasadzie chciwych i sprzedajnych istot, ale może w tym wypadku miał słuszność... Zresztą nieważne, interesuje mnie tylko fakt spokojnej podróży do domu bez przykrości i żeby w końcu cały czas napięte ciało Say mogło zaznać spokoju.
- D.. Dobrze... To znaczy... A ty? - Wybudziłam ją z głębokich rozmyślań to było widać, zwróciła w moją stronę twarzyczkę, jakby spoglądała na mnie. Choć dobrze wiedziałam, że było to niemożliwe i nie ukrywałam smutku który przez to odczuwałam. Say widywała mnie tylko w swoich wizjach.
Nie kwestionowałam nigdy ich dokładności, ale naprawdę, wolała bym się kiedyś dziewczynie pokazać... Cóż po prostu od tak.
- Jeśli cię odzyskałam to zdaje się również dobrze... - Szepnęłam jej do ucha, biorąc w ramiona i przykrywając nas obie obszernym materiałem na kształt koca który teraz skrywał większą część ładunku na wozie w tym i naszą dwójkę. Say pisnęła cicho nie wiedząc o co mi chodzi i przez moment, jakby drgała, gdy jednak poczuła wszechogarniające nas ciepło i moją bliskość, uspokoiła się odrobinę.
- Tęskniłam. - Oznajmiłam nachylając się powolutku do jej ust, muskając jej zaciśnięte z początku wargi, językiem. By chwile później, dosłownie chwile zatopić się w naszych ustach nawzajem. Nasze języki się razem splotły tak jakby stwierdziły jednomyślnie, że już nigdy nie pozwolą sobie na tak długą rozłąkę.
Ułożyłam się wygodnie na dnie wozu, ciągnąc za sobą Say, mocno do siebie przyciskając i błądząc dłońmi po jej ciele skrytym pod materiałem sukienki. Bardzo chłodnej sukienki.
- Nie chciała byś czegoś cieplejszego ? Wieczór zdaje się być chłodny. - Napomknęłam, gdy dziewczyna z różowiutkimi policzkami uwolniła się z pocałunku, wtulając w moją klatkę piersiową, przymykając oczy z zadowoleniem. Nie sposób był się również nie uśmiechnąć gdy i na jej twarzyczce gościł ten wyraz.
Dawno go zresztą nie dane mi było oglądać.
- Pięknie pachniesz... - Wymruczała, wciskając twarzyczkę w materiał mojej sukni.
- Dziękuje, mam trochę ubrań i olejków dla ciebie. Jeśli tylko zapragniesz możesz pachnieć jeszcze lepiej niż ja, choć według mnie twój zapach zawsze będzie najsłodszą wonią. - Say zadygotała, ale tym razem nie w ramach odruchu, czy zimna. Śmiała się.
- Kłamiesz, dobrze wiem, że wyglądam okropnie. - Sapnęła bawiąc się moimi włosami.
- Say, ty kwitniesz niezależnie od tego co byś zrobiła. Mogła byś wpaść w kałuże błota, a to i tak nie umniejszy twojej słodyczy.
- Też jesteś słodka, drobna, delikatna i co najważniejsze zawsze ciepła... - Zaszeptała szeroko ziewając i podkurczając bardziej nogi. Zasnęła po niedługiej chwili później.
-Abyss? Say? - Usłyszałam i niemal podskoczyłam przerażona, na tak głośny ton głosu ojca.
Mężczyzna odchylił materiał i uśmiechnął się ciepło zastając nas w tej że sytuacji.
- Cicho tato... Obudzisz ją. - Syknęłam gdy temu zebrało się na śmiech.
- Dobrze, dobrze tylko nie gryź.- Wydusił spod tłumiącej jego rozbawienie dłoni. Po czym postanowił po niedługiej chwili coś dodać.
- Dobrze z tego co widzę zrobiłem biorąc wam dziewczyny osobny pokoik z jednym łóżkiem...
- Rayflo! - Pisnęłam na co ten się skrzywił.
- Ta - to, nie Rayflo.
- Przepraszam, a teraz trzeba ją przenieść do tego łóżka i zabrać bagaże. - Zaczęłam wyliczać lekko się podnosząc, Say nieco głośniej tylko mruknęła i spała dalej.
- Tato, proszę zanieś ja do pokoju, ja spróbuje coś zaradzić z bagażem.

Say? Jak tam się czujesz niesiona przez Ray'a ? xd


niedziela, 5 kwietnia 2015

Od Jashy (do Manusa)

Przesunęłam dłoń po obiciu kanapy, szukając czegoś, a konkretniej kogoś, kto powinien być tu teraz ze mną. Nic jednak nie znalazłam. Otworzyłam więc niechętnie oczy i ziewnęłam leniwie. Ostatnio był ze mnie straszny śpioch. Bywało mi też zimno, a wtedy byłam nieco ospała. Było to niby naturalne u Kargijczyków, ale nigdy jakoś mnie nie dopadła, a teraz? No proszę. Możliwe, że było to skutkiem ubocznym odstawienia większości specyfików jakimi się poiłam do lat.
Tak czy owak z niechęcią odkryłam się i usiadłam, by przeciągnąć się i wstać.
- Manus?! - zawołałam.
Nie otrzymałam odpowiedzi, więc domyśliłam się, że znów wyszedł. 
Ruszyłam więc do łaźni. Następnie ubrałam się wybierając zwiewną szatę, której przecież nawet nie lubiłam. Była zbyt kobieca, zbyt fikuśna, a nadmiar materiału krępował ruchy i zawadzał. A mimo to pasowała mi do dzisiejszego nastroju. I do pierścionka, który zdobił mój palec i na który nie potrafiłam się napatrzyć.
Szłam właśnie do swojej pracowni, gdy stanął przede mną Azor. Stwór zaczął bełkotać coś, powarkując i mrucząc gardłowo.
Dość problematyczne było to jego bełkotanie i niezdolność do mówienia. Czasem owszem wychodziły mu pojedyncze, niezbyt skomplikowane słowa, ale nic poza tym. Azorek był świetnym ochroniarzem, tragarzem i siepaczem, ale myślenie było dla niego czymś zupełnie nieosiągalnym. 
Zrozumiałam tylko tyle, że mam za nim iść. Zrobiłam to więc, pozwalając się prowadzić. Ku mojemu zaskoczeniu droga była znajoma... Niepokoiło mnie to, że znalazłam się w tej felernej części lasu, którą starałam się skrzętnie omijać, zwalczając tym samym chęć pozostawianie po sobie bardzo zmaltretowanego trupa jednej kobiety. 
Czułam gorzki, gęsty jad spływający do moich ust. Obecny zawsze gdy byłam zdenerwowana. To działo się automatycznie, ta gotowość do walki, obrony. Wystarczyło splunąć komuś w oczy jadem, zatopić kły w jego ciele, a był już całkiem na mojej łasce.
Stanęłam na skraju lasu, przeklinając długą suknię która łapała po drodze drobne gałązki.
Mój wzrok padł na Manusie i... Isil stojącej w pewnej odległości od niego.
Mój ukochany obrócił się w moją stronę i zaprosił bliżej gestem dłoni. Nie bardzo wiedziałam co to ma być. Co to ma znaczyć i czemu jesteśmy tu razem. Podeszłam jednak do Manusa, czujna i gotowa do ewentualnego skoku na gromiącą mnie wzrokiem blondynkę.
Stanęłam tuż obok mężczyzny, nieco nawet z tyłu, by mnie zanadto nie kusiło, i ujęłam jego dłoń. 
Oczy Isil powędrowały do pierścionka na moim palcu.To co było w jej oczach, zaskoczenie, ukłucie wściekłości, sprawiło mi ogrom radości i wykrzywiło moje usta w uśmiechu. To ja tu triumfowałam. To ja stałam obok Manusa i to moją dłoń on ściskał. Jego oczy spoglądały na mnie, a usta złożyły pocałunek na moim policzku.
- Widzę, że ładnie się razem... bawicie - syknęła Isil spoglądając na mnie tak, jakby chciała zabić mnie wzrokiem. 
Szczerze powiedziawszy miałam ochotę zrobić jej coś o wiele gorszego niż tylko ją zabić.
- Isil... Chciałbym po prostu, żebyśmy zaprzestali tych wojen. Chcę z Jaszczureczką zacząć od nowa... Założyć rodzinę... Nie chcę żyć przeszłością. Może i ty powinnaś...
- Żyć przeszłością?! Zaczynać od nowa?! Zakładać rodzinę?! - warczała blondynka.
Spięłam się gotowa skoczyć i szponami rozryć ten jej rozwrzeszczany pysk, patrzeć jak dławi się własną krwią, łyka własną zdartą z ciała skórę.
- Nie drzyj się, bo jęzor ci wyrwę - ostrzegłam, wkładając w to tyle spokoju, na ile byłam w stanie.
- Spokojnie Gadzinko... - wymruczał mój narzeczony, mocniej ściskając moją dłoń, choć moje szpony mogły poranić jego ciało. 
- Gadzinko.. - zakpiła kobieta. - A wasze dzieci to co? Wykluje wam się kłębowisko węży? Ciekawe kochasiu jak z nimi sobie poradzisz... Wężowatym trudno karki poprzetrą... -  nie skończyła, bo Manus z głośnym warknięciem skoczył w jej stronę.

<Manus? Cóż Ty wyczyniasz?>

piątek, 3 kwietnia 2015

Od Asheroth'a (do Morwen)

Zaśmiałem się gorzko słysząc jej słowa. Wyswobodziłem się z jej objęć i usiadłem.
- Co się dzieje? - spytała Morwen i usiadła obok mnie, lekko mnie obejmując i kładąc podbródek na moim ramieniu.
- Osób takich jak ja nie lubi się tak po prostu - stwierdziłem.
- A to niby dlaczego? Co jest w tym takiego dziwnego? - dopytywała.
Sam nie wiedziałem czy jej postawa była bardziej urzekająca czy zwyczajnie naiwna.
- Coś ci opowiem... - zacząłem, choć sam nie potrafiłem uwierzyć, że w ogóle zacząłem. - Historyjka będzie o powiedzmy pewnym chłopcu. Urodził się w cholernej dziurze, na dodatek pośród gór, na których stale leżał śnieg. Dzieciak miał niezłego pecha od chwili narodzin. Jego matka bowiem sama była jeszcze dzieckiem, piętnastoletnim, a wydanie malucha na świat prawie przypłaciła życiem. Ją odratowano, ale jej zdrowia już nie. I to sprawiło, że od początku nienawidziła chłopca, a zajmowała się nim tylko dlatego, że kazał jej to robić jej "pan". 
Dziewczyna nieco zmieniła pozycję, tak, że spoglądała na mnie z boku, dalej obejmując. Nie odzywała się.
- W każdym razie ojciec i pan chłopca też za nim nie przepadał. Uważał go za słabego i każdą tego oznakę, czy nieposłuszeństwo karał tęgimi batami. Mimo to uczył chłopca walczyć, a raczej przetrwać. Uczył go też, że zawsze masz to, co jesteś w stanie wziąć i utrzymać przy sobie. Dzieciak się więc uczył i starał się za wszelką cenę być silniejszy. Na tyle silny, żeby nie dostawać wiecznego wpierdalu.
Przerwałem i zacisnąłem szczękę na samo wspomnienie mojego starego trzymającego rzemienie, którymi prał mnie do chwili gdy nie potrafiłem już ustać.
- Co było dalej? - spytała Mor po dłuższej chwili. Cicho i ostrożnie, lekko głaszcząc dłonią mój kark.
- Dzieciak urósł. Nabrał sił i postanowił odejść z domu. Na odchodne odgryzł się brutalnie za wszystkie lata kiedy sam musiał znosić kary i upokorzenia. Chłopak wstąpił do wojska. Tam nie było łatwo. Był nowy, głupi i niedoświadczony. Ale zmądrzał, awansował i sprawił, że inni zaczęli się go obawiać. Wtedy też wyruszył do obcego kraju. Do miejsca, które wydawało mu się nierealne. Tam też poznał kobietę. Pragnął jej. Znów więc zostawił za sobą wszystko co miał, co było mu znajome i na co pracował.
Poczułem jak dłoń dziewczyny przesuwa się w górę, wplatając w moje włosy. Gładziła mnie czule, jakby starając się mnie uspokoić. Ale nie musiała. Byłem póki co spokojny. 
- Chłopak znów wylądował w wojsku. Tym razem w obcej armii, z obcymi mu prawami, pod dowództwem kogoś, kto był od niego gorszy, ale że ubrany w jedwabie i złoto, to trzeba było go słuchać. Mimo to robił wszystko żeby się dostosować, nie słuchać obraźliwych komentarzy i nie znosić upokorzeń. W końcu jako barbarzyńca dostawał najgorszą możliwą robotę. Tę brudną i krwawą. Robił wszystko, żeby ta, która miała na niego czekać była zadowolona. Ale ona chciała czegoś więcej. Chciała złota, klejnotów i życia wielkiej damy. Zapraszała więc do ich małżeńskiego łóżka panów, którzy pozwalali jej pożyć w luksusach. 
Tu drgnąłem, zaciskając dłonie w pięści. Byłem wściekły ilekroć wspominałem własną głupotę. Szybko jednak opanowałem się i wznowiłem opowieść.
- Chłopak słyszał o tym. Plotki w końcu szybko się rozchodzą. Nie wierzył jednak. Co więcej ucieszył się niesamowicie kiedy okazało się, że kobieta jest przy nadziei. Wtedy zaczynał się już liczyć. Został zauważony, awansował. Zdobył złoto, wpływy i wrogów. Tych samych, którzy wcześniej zabawiali się z jego żoną. I tych samych którzy znów jej zapłacili. Tym razem za morderstwo. Tak więc kobieta upiła swojego męża, zawlokła do łóżka, ale zamiast miłości nasz bohater zarobił sztyletem w klatkę piersiową. Ostrze wbiło się pod obojczyk i tylko cudem nie zabiło - odruchowo uniosłem dłoń do blizny, która została mi po tamtym zdarzeniu.
Lekko drgnąłem kiedy ciepłe, długie palce Morwen powędrowały za moimi i dotknęły tego felernego miejsca. Pierwsze co poczułem to to, że moje ciało spięło się, gotowe do skoku, walki. To był instynkt, który jednak tym razem zdołałem zwalczyć. 
- Co się stało z... tą kobietą? - usłyszałem tuż przy uchu.
- Rozpłakała się kiedy nie udało jej się zabić mężczyzny. Twierdziła, że ją zmuszono, że grożono jej i ich dziecku. Mężczyzna uwierzył.... Co więcej podjął grę, bo nie wolno mu było zwyczajnie łbów ukręcić wysoko urodzonym kurwiarzom. Przez tę grę mężczyzna zaszedł jeszcze wyżej. Wiedział wiele, dopadł tych, których mu wskazano i został katem. Ale wieść o śmierci "szantażystów" nie ucieszyła kobiety. Wręcz przeciwnie. Znów targnęła się na życie mężczyzny. Tym razem wywiązała się walka. Jeden niefortunny krok i kobieta spadła z murów... Wszyscy stwierdzili, że została zrzucona. Jednak mężczyzny nie oskarżono, nie skazano. Mężczyzna miał już wtedy bardzo wpływowego przyjaciela, któremu z resztą służył. A mimo to nie był szczęśliwy, że ominęła go kara... Zastanawiał się tylko dlaczego ta kobieta tak bardzo go nienawidziła i co takiego jej zrobił... 
- To nie była twoja...
- Przestań. Z resztą... mniejsza... - chciałem wstać, ale nie pozwoliła mi.
- Przepraszam... Już się nie odezwę... Powiedz tylko co było dalej...
- Dalej? Dalej trzeba było jakoś wychować syna... Choć to wychowywanie sprowadzało się w przypadku mężczyzny głównie do popełniania błędów, których sam był kiedyś ofiarą. Może nie aż tak drastycznych, ale wciąż niedopuszczalnych w cywilizowanym kraju. Ale trzeba było udowodnić, że maluch jest silny... Że jest krwią z jego krwi... Tylko, że każda próba spełzała na niczym... Pomogła nieco kobieta... Konkretniej pani do towarzystwa, która umiała mężczyźnie czas i która zaczęła znaczyć zbyt wiele. Skończyło się jednak na tym, że i ona odeszła. Zostawiając po sobie kilka nędznych słów. Mężczyzna odprawił też syna... Bo po co było dalej chłopaka męczyć? I tak nic z tych męczarni dobrego nie wynikało... I tak oto droga mężczyzny zaprowadziła go do karczmy, w której zarobił sztyletem...
Zaśmiałem się gorzko. Jak tak to sobie wszystko podsumowałem to wyszło dość... żałośnie. Byłem wielki Królewskim Strażnikiem. Człowiekiem u władzy. A tak naprawdę gówno wielkie miałem, a całe moje życie było chorym zlepkiem wszelkiego rodzaju kurewstwa.
- Dlatego, maleńka jakoś nie wierzę, że ludzi mojego pokroju można zwyczajnie lubić. Życie to nie bajeczki, a w życiu każdy czegoś chce... 
- Sądzisz, że i ja czegoś od ciebie chcę?
- Owszem. Tylko nie wiem czego... Czego nie może ci dać twój złodziejaszek... 
- Mylisz się - burknęła stanowczo i krążyła mnie, żeby po chwili siedzieć mi na kolanach i trzymać w dłoniach moją twarz, by patrzeć mi w oczy.
- Jedyne czego chcę od ciebie, to żebyś przestał pieprzyć takie bzdury! Przestał traktować samego siebie jak zwierze, bo nim nie jesteś. I jeszcze mógłbyś przestać pić, bo nie znoszę kiedy czuć od ciebie winem! - to ostatnie burknęła z największym wyrzutem, marszcząc nosek.
- Jesteś straszna... - rzuciłem i zaśmiałem się. - Bardzo dawno nikt na mnie nie wrzeszczał.
- Jak będziesz mnie tak denerwował to zobaczysz... - pogroziła mi palcem.
Przyciągnąłem jej buźkę do siebie i wpiłem się w jej usta.
- A teraz wybacz, Słonko, ale muszę się pozbierać i wziąć za robotę... - burknąłem widząc gębę Eireth'a w wejściu.
Mój podkomendny tylko skinął głową i wyszedł.
Mor okryła się narzutą a ja wstałem, żeby się ubrać.

<Morciu? Co to będziesz teraz robić?>

środa, 1 kwietnia 2015

Od Morwen (do Asheoth'a)

Spoglądałam jeszcze przez chwile za chłopcem, ale nie wiele więcej bo zaraz podreptałam z powrotem do Asheroth'a. Czułam bowiem niemal mogła bym rzec, całym ciałem iż właśnie dobierał się do butelki.
Nie myliłam się nazbyt, bo gdy weszłam do pokoju, a moje i jego spojrzenie się spotkało, pił już z gwintu butelki.
- Ash. - Westchnęłam, nawet nie ruszając z miejsca. Spoglądałam tylko jak dalej spija porządne porcje trunku. Posłał mi kpiący uśmiech i rozłożył ręce zapraszając mnie bliżej siebie.
Owszem podeszłam do niego, ale nie usiałam od tak w jego ramionach, wyrwałam mu butelkę z dłoń, a gdy próbował mi ją odebrać przysunąłem się do niego bliżej, niemal całując, do czego nie doszło.
- O co ci do cholery chodzi. - Warknął, ale mimo wszytko objął mnie dość mocno ramieniem.
- Jeśli będziesz pił wtedy nie pozwolę się całować. - Wyjaśniłam krótko i postawiłam niechciany przedmiot na ziemni obok mebla na którym oboje teraz siedzieliśmy.
- A jeśli to nic nie da to po prostu będę wyrywać ten twój alkohol, choćby z twoich ust.
- Z moich ust mówisz. - Zapadła chwila ciszy, dziwnej ciszy. Bowiem Asheroth przyglądał mi się uważnie z tym dziwnym wyrazem twarz. Następnie przyciągnął mnie do siebie w mocnym uścisku i pocałował.
Poczułam nieprzyjemny posmak alkoholu, z początku chciałam się wyrwać, ale po dłuższej chwili namysłu… Jeśli to można tak określić. Oddałam pocałunek, z niemałą przyjemnością.
Czułam jak moje ciało drży gdy Asheroth wpija się coraz mocniej w moje usta, gdy błądzi w nich zaś wprawnie językiem ja nie mogę się powstrzymać od stłumionych jęków. W końcu jednak udało mi się go lekko odtrącić i zaczerpnąć odrobimy powietrza do płuc.
- Cóż… Mimo wszystko to przerwano nam. - Zamruczał, skubiąc mnie w ucho.
Poczerwieniałam do razu, wciąż trzymając dłonie na jego klatce piersiowej, które ku mojemu zmieszaniu nie miały na czym się zacisnąć. Opuszaki palców dotykałam tylko jakby parzącej mnie skóry Asheroth’a.
Zrozpaczona i przyciągana tym ciepłem wtuliłam się w jego klatke piersiową.
- Myślę, że to nie najlepszy moment… - Wyszeptałam podnosząc nieco głowę i spoglądając mu w oczy.
- A niby to czemu? - Maretiał mojej sukienki zupełnie nagle zjechał z moich ramion, kolejny raz odsłaniając mój biust. Mężczyna od tak jakby ignorując moje słowa po prostu bawił się w najlepsze dalej.
Do mętu gdy leżałam pod nim zupełnie naga i wilgotna, ze szczególnym naciskiem na to drugie słowo.
Asherotch  nie lubił sperciwu to było pewne. A już szczególnie, gdy obracając mnie, postanowił natychmiast doprowadzić mnie do głośnego krzyku. Wszedł we mnie dość brutalnie, zupełnie jakby chciał wyładować w jakiś sposób swoje poirytowanie. Trafiła się ku temu jak się okazuje idealna okazja.
- Ale… ale twój syn… - Wyjęczałam gnąc się pod każdym jego najmniejszym ruchem.
- Kochanie czy to naprawdę jedyna rzecz którą się teraz przejmujesz? A nie lepiej tym, że twój opiekuńczy rudzielec by się o czymś przypadkiem dowiedział?
- Co? Co.. - Myślenie szło mi opornie, tym bardziej że mężczyzna nie przestawał przyśpieszać tępa, nie zapominał też oczywiście o moich piersiach, gdy tak jedną z nich ściskał, zapiszczałam z bólu, który z resztą znowusz był tylko i wyłącznie jego zasługą.
- Tak... Warto by się pochwalić jaki to zgrabny tyłek mi się trafił... - Ponownie pisk, ale tym razem nie tyle z bólu co przerażenia. Nie chciałabym tego zrobić Tanithowi... To... To po prostu było  nieodpowiednie... Za to co dla mnie zrobił i... Czyżbym właśnie przysnawała racje Carrikowi?!
Razem z tym dość uderzających spostrzeżeniem poleciała fala rozkoszy która zupełnie wszystko zalewając sprawiła że opadłam bez sił, z Asheroth'em wciąż w sobie i na sobie. On również skończył,   a teraz rozwalił się na całą serokość, zadowolony i rozmruczany. Choć tyle.

- Ash... Zrobił byś to prawda? Tylko dlatego że nie przepadasz z Tanith'em... Zgadza się? - Zaczepiłam o temt bawiąc się lego czarnymi włosami.
- Cóż... Złodziei nikt nie lubi. - Zaśmiał się ponuro, pozwalając mi się jednak pogładzić po policzku.
- Katów też nie, zauważyłam. - Wtrąciłam na co ten zarechotał całując mnie w dłoń.
- Słuszna uwaga mała... Więc teraz rodzi się pytanie czemu ty mnie lubisz? - patrzył się na mnie tak pewny siebie, a jednocześnie pełen ciekawość. Założę się że musiałam być w jego oczach najzwyklejszą kretynką. Ale... Znowu jakoś mi to nie przeszkadzało. Po prostu byłam tu przy nim nie ważne czy naga, czy ubrana, byłam i to się dla mnie liczyło.
- Lubie cię ponieważ cię lubie. - Stwierdziłam bardzo prosto i krótko.

Asheroth?




niedziela, 29 marca 2015

O Manusa (do Jashy)

Miął już tydzień odkąd pierścionek który podarowałem Jaszczurce zaczął lśnić na jej palcu. Od tego też właśnie momentu nie spuszczałem jej z oczu, nie odważyłem się ani razu wyjść bez choćby słowa o tym gdzie dokładnie będę i za ile wrócę. Zazwyczaj bywałem na rynku. Jak każdy zwykł mieszkaniec od tak chodziłem po kamienistej drodze, nie wyróżniając się niczym prócz rudych włosów splecionych obecnie w kucyk i przewiązanych gładką niebieską wstążką, którą podarowała mi Lajrill, uznając po prostu, że nie powinienem ukrywać pod włosami tak ładnych rysów tej swojej bladej mordki. Uznałem to więc za komplement i przyznam że dość przywiązałem się do tego drobnego upominku.
Właściwie to właśnie z nią spotykałem się w mieście najczęściej i tak spędzałem czas poza straganami i ewentualnym podcięciem gardła na boku. Co by w mieście też się nie przeludniło czasem... A że ludzie się mnożą jak króliki, zarówno jak mnożą swoje małe grzeszki to i ja miałem pod postacią ostrza sztyletu parę słów do powiedzenia.
- Manus. - Usłyszałem za sobą, a zaraz potem poczułem troskliwe i silne ramiona obejmujące mnie w pasie. Uśmiechnąłem się i obróciłem do mojej ukochanej całując ją mocno w usta.
- Tak kochanie? - Spytałem gdy po dłuższej chwili jakoś wydostaliśmy się w miarę zgodnie ze wspólnego pocałunku.
- Stęskniłam się wiesz? - Naparłem na drzwi wejściowe do naszego domu, tym samym zamykając je z uśmiechem na ustach. Miałem ochotę się śmiać, bo przecież nie było mnie ledwie może dwie godziny, a Jasha już była tak blisko, narzekając w dodatku iż doskwiera jej tęsknota.
- Ty tak serio? Czy po prostu chcesz ze mną zahaczyć o bardzo wygodną i miękką kanapę?- Zamruczałem jej do ucha i niespodziewanie dla niej, dźwignąłem na swoje ramiona.
Była lekka, nie dziwota, że jej kroki zawsze przywodziły na myśl bardziej sunięcie przed siebie, bardzo giętkiej żmijki.
- Oskarżasz mnie o kłamstwo? Nie ładnie, uważaj bo pogryzę. - To mówiąc przejechała kłem po mojej skórze na obojczyku i warknęła z zadowoleniem gdy po przerywanej linii rozcięcia zaczęły spływać pojedyncze kropelki krwi. Zaczęła ssać i wylizywać to miejsce niczym złakniony mały nietoperz. Mój mały słodki nietoperz.
- Ja o nic takiego cię nie posądzam, ale akurat to co robisz jest baaarrrdzo miłe. - Ułożyłem się na kanapie, tuląc ją bardzo mocno do siebie i gładząc najczulej jak tylko potrafiłem po głowie.
- Wiesz widziałem się dziś z matką. Właściwie z obiema. - Zacząłem, lekko całując ją w jej niesamowicie gładziutkie czoło. Jasha uniosła się i spojrzała mi pytająco prosto w oczy.
Poczułem miły dreszczy gdy przejechała dłonią po moim torsie odsłoniętym już przez do niedawana jeszcze nie rozciętą koszule.
- Pytał się o ciebie, choć... nie do końca... chodziło im najzwyczajniej o to czy kogoś mam i czy...
Tu urwałem bo sam nie wiedziałem jak to ująć. Temat był dość drażliwy od pewnej znaczącej chwili, w życiu nas obojga. Dość istotnej i przytłaczającej chwili.
A chodzi o to, że oboje o czymś od dawna marzymy, choć żadne z nas nie ma stu procentowej pewności na reakcje drugiej. Czy pragniemy tej jednej rzeczy w takim samym stopniu. Czy pragniemy zostać rodzicami oboje równie mocno, ale też czy będziemy równie rozpaczać gdy okaże się iż ponownie te możliwość stracimy. To raz już się stało... Przeleciało mi przez palce jak piasek, nie miałem pojęcia kiedy.
Od tamtego momentu czułem się tak jakbym spał, obudziłem się dopiero w tak tragicznym momencie.
Znałem to uczucie skądś, to przytłaczające uczucie... kiedy widzisz, stoisz i chcesz krzyczeć, chcesz pomóc i z całych sił wyrwać się do postu by chwycić to co nie ubłagalnie od ciebie znika, odchodzi.
Trudno mi było o tym sobie przypominać, a co dopiero... Jej. Mojej ukochanej Jaszczurce, mojej obecnej narzeczonej i nawet pomimo tego istotnego szczegółu bałem się ją stracić.
Ponownie obudzić się w momencie gdy już odchodzi, a wszystko inne było tylko snem.
To że teraz czułem gorąco gdy nasze ciała się stykały, to jak podniecały mnie krople mojej własnej krwi na swojej skórze. Jasha która przygryzała właśnie moje sutki, mącąc jednocześnie i tak już skołatane myśli, wraz z dudniącym głośno we mnie sercem.
Ciepło zwyczaj przywodziło mi na myśl płomienie, ale nie tym razem, nie takie płomienie, w dodatku jedyny ogień jaki czułem był ten który płonął we mnie, a w gruncie rzeczy w moich spodniach, tam gdzie spoczywał obecnie brzuch mojej ukochanej. Nim się jednak obejrzałem, poczułem tam jej dłonie.
- Jasha... - Wydyszałem odgarniając jej włosy z twarzy.
- Mojej matce, chodziło o to czy nie miała by możliwości z naszej strony doczekać się wnuków... - Jasha w tym właśnie momęcie doprowadziła mnie do krzyku biorąc mnie sprawnie w siebie.
- Nie mam nic przeciwko... - Zamruczała. - Chce tego! I to bardzo... - Niemal wrzasneła, gdy ja weszłem w nią głembiej.
- Jasha... Jaszczureczko, ale czy... - Postanowiłem tu ugryść się w język, przecież głupim by było jej teraz przypominać o tej rozpaczy którąś czuła gdy straciła nasze ostatnie niedoszłego dziecko, wspólnie wykreowane życie... Coś o czym tak marzyła.
Kobieta błądziła dłońmi po moim ciele, a ja mocno ściskałem jej zgrabne, a zarazem mięciutkie pośladki.
- Chciała bym... Żeby to dziecko było zdrowe. - Przyznała po chwili, troche zwalniając tępa, a ja mimo to wciąż bawiłem się jej wypiętymi piersiami.
- Na pewno będzie. - Uśmiechnąłem się, przygryzając jedną z jej uroczych stwardniałych brodawek. Ścisnąłem ją mocno ustami i pieściłem nie pozostawiając i drugiej piersi bez należytej opieki.
- Manus... Ja... - Pisnęła unosząc się raz jeszcze lekko, mając mnie wciąż w sobie, by po chwili sięgnąć spełnienia, ku mojemu zaskoczeniu bo zwykle pragnęła znacznie więcej.
- Czy coś się stało? - Pogładziłem jej czerwoną buźkę z lekkim niepokojem.
Ona jednak po chwili powróciła do dalszej zabawy, doprowadzając tym razem i mnie do szczytu gorąca.
Leżeliśmy tak oboje obok siebie parę ładnych chwil. Moje najdroższe kochanie od pewnego czasu miało zamknięte oczy, a jej oddech zwolnił. Ja natomiast nie myślałem nawet przez chwile o śnie.
Moje myśli były jak zawsze chaotyczne, ale obecnie ich centrum zajmowała Jasha, nic też nie mogło zmienić tego faktu. A jednak coraz bardziej coś mnie niepokoiło.
Fakt że o czymś zapomniałem przez ten czas... a dokładniej kobiecie... Isil.
Zerwałem się, ale wciąż zaważając na moja ukochaną, która spała... Ja sama zaś miałem zamiar przedrzeć się do podziemi, do spiżarni.
Znów to robiłem.. wymykałem się, ale nie wiedziałem jak to przekazać Jaszczurce. Wiedziała przecież od dawna.
- Hej wielkoludzie! Zejdź mi z drogi. - Rozkazałem służącemu, temu wielkiemu mutantowi który grodził mi drogę. W odpowiedzi coś mruknął z niezadowoleniem. Stanąłem i spojrzałem na niego o dziwo z uśmiechem.
- Tak masz racje... Przekaż naszej pani gdy się obudzi, że czekam na nią w lesie.

Jasha? Przyjmujesz zaproszenie?

czwartek, 19 marca 2015

Od Wielkiego Mędrca

Siedziałem w ogrodzie, czytając. Bardzo często tak wyglądały mojej popołudnia. Nigdy mi to nie przeszkadzało. Przywykłem do samotności. 
Przewróciłem kolejną pożółkłą stronę, dokładnie lustrując jej tekst, gdy poczułem czyjeś ramiona oplatające się wokół mojej szyi. Wzdrygnąłem się, gotów do działania.
- Aleś ty spięty... - usłyszałem słodkie, mruczenie tuż.
Kerenza stała za mną, obejmując mnie. Jej usta były ledwie cal od mojego ucha, a kształtny biust naciskał na moją łopatkę.
- Znów siedzisz i czytasz? - zerknęła mi rzez ramię, wpatrując się w runy, które zapewne nic jej nie mówiły. W końcu spisano je jeszcze na długo przed moim nawet narodzeniem, a ich znaczenie już wtedy mało kto umiał pojąć.
- A czemu zawdzięczam tę wizytę? - spytałem, odkładając manuskrypt.
- Chciałam cię po prostu zobaczyć - zaszczebiotała i okrążyła mnie, by w końcu usiąść mi na kolanach. - Stęskniłam się strasznie... 
Kobieta zrobiła rozżaloną minkę i zatrzepotała rzęsami.
Aż za dobrze wiedziałem w co gra. Kerenza była... niesamowita. Piękna i pociągająca. Do tego wciąż robiła wszystko, żeby mnie uwieść, a przecież już to zrobiła. Już jej uległem i nie byłem pewien, czy byłbym w stanie się opierać, a już tym bardziej, czy w ogóle bym tego chciał.
Uśmiechnąłem się i położyłem dłoń na policzku kobiety, tan natychmiast nakryła ją swoją dłonią, tuląc. Obdarowała mnie przy tym pięknym uśmiechem. Jej jasna, śliczna buzia, okalana falami kruczoczarnych włosów przysłoniła mi widok nieba, na którym jaśniała tarcza słońca.
Zamrugałem, mając przed oczami inną scenę. Rażące mnie słońce i twarzyczkę ukochanej, odgradzającą mnie od ostrych jak noże promieni. Tylko, że wtedy nie byłem w stanie unieść dłoni, by pogładzić jej policzek.
Złączyłem swoje usta z ustami Korenzy, delikatnie, ledwie na ułamek chwili. Nie wiedząc kogo tak właściwie chciałbym teraz pocałować i cóż miałoby to znaczyć. W jednej chwili cieszyłem się chwilą obecną. Cieszyłem się ciepłem i obecnością kogoś, kto stał się drogi memu sercu, tak bardzo, że choć trwało to ledwie mgnienie, to już stał się częścią mnie. Cieszyłem się siłą i pewnością, którą czułem. Cierpiałem jednak przeszłością. Słabością, wspomnieniami, żalem i palącym jak rozgrzany łańcuch sumieniem.
Spuściłem głowę, mocno zaciskając powieki.
- Coś się stało? - usłyszałem pytanie i poczułem doń głaszczącą mnie po głowie.
- To nic... - wyszeptałem, unosząc twarz i próbując się uśmiechnąć.
- Miło, że próbujesz kłamać - stwierdziła, spoglądając mi w oczy.
- T-to nie tak.. - jęknąłem.
- Więc jak? Kiriliel... ja chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć o tobie więcej. Chcę wiedzieć co myślisz i co się z tobą dzieje gdy jesteś taki...
Westchnąłem ciężko. Co miałem jej niby powiedzieć? Że jestem starcem, który żyje już ponad osiem wieków?
- Czasami... czasami mi kogoś przypominasz - rzuciłem.
- Opowiesz mi o niej? 
- Kochałaś kiedyś kogoś, Kerenzo?
- Kiedyś... Kiedyś był ktoś, kto był dla mnie ważny, komu byłam obiecana. Turnd... Tak miał na imię. Tylko, że to było już dawno, bardzo dawno temu - to mówiąc sięgnęła do szyi i ujęła w dłoń medalik, bawiąc się nim. - Tyle mi po nim zostało... No i wspomnienia, choć te mają zawsze słodko-gorzki smak.
Jej słowa były tym, co sam chciałbym powiedzieć. Mnie także zostały wspomnienia. Te dobre, ciepłe, ale zawsze przeplatane z tymi złymi i bolesnymi.
- Yullen była pierwszą osobą, którą pokochałem... Której pragnąłem. Byłem wtedy bardzo chory... A ona dała mi nadzieję i siłę. Poświęciła też swoje życie, żeby uratować mnie. Kiedy mi ja przypominasz... cieszę się, bo znów mam kogoś przy sobie, ale...
- Czujesz się, jakbyś zdradził jej pamięć? Ją? - Kerenza uśmiechnęła się ciepło, choć nie było w tym uśmiechu radości, a chęć pocieszenia.
- Tak... Wiem, że to... 
- Nie. To nie jest niewłaściwe i rozumiem to dobrze.
- Przepraszam  - wydukałem, pocierając policzek.
- Nie musisz. Nawet nie powinieneś. To dobrze, że pamiętasz kogoś, kogo kochałeś. A ja...? Ja jestem tu od tego, żebyś wiedział, że i w chwili obecnej coś masz... 
Uśmiechnąłem się i syknąłem, kiedy jej dłoń powędrowała do mojego krocza.
- N-nie tu... - wymamrotałem, kiedy jej sprawna dłoń rozwiązała moje spodnie.
- A dlaczego by nie? Kto nas tu zobaczy? - wymruczała, wstając i ujrzałem tylko jak zsuwa bieliznę, by po chwili usiąść na mnie okrakiem, zakrywając nas jednocześnie połami sukni. 
Jęknąłem przeciągle, kiedy kobieta zaczęła poruszać biodrami ocierając się o mój twardniejący członek.
Porwałem ją w ramiona i pocałowałem mocno, splatając swój język z jej, przyciskając ją do siebie, gdy ona uniosła biodra, żeby wziąć mnie w siebie. 
Wsunąłem dłonie pod jej suknię, by móc pieścić jej uda i pośladki, moje usta skubały jej szyję i głęboki dekolt. Wsłuchiwałem się w jej rozkoszne jęki, gdy ujeżdżała mnie mocno, dając nam obu przyjemność. Zatraciłem się w tym, w niej. W zapachu jej skóry, smaku jej ust, w dotyku, dźwięku...
- Nal Rayjo - wymruczałem jej do ucha.
Spojrzała na mnie pytająco. Ja jednak nic nie powiedziałem, a tylko przyciągnąłem do siebie jej twarzyczkę, żeby móc mocno ją pocałować.


środa, 18 marca 2015

Od Asheroth'a (do Morwen)

Z zadowoleniem wpiłem się w usta Morwen, błądząc przy tym dłonią po jej kształtnym udzie i pośladku. Ona odwdzięczała mi się słodkimi westchnieniami, a jej oplecione wokół mnie ramiona lekko drżały.
Szczerze to ta dziewczyna była dla mnie zagadką. Całkowitą i stuprocentową. Bo jak mogłoby być inaczej? 
Morwen Hargan. Córka Odhr'an'a. Gburowatego męta, na dodatek już martwego, zabitego przez nieznajomego Zarrika. Oczywiście wiedziałem kto owym Zarrikim był i na chwilę obecną i opiekunem dziewczyny, a także jej matki, dwóch sióstr i starszego brata. Na początku nie wiedziałem dlaczego jaśnie pan Tanith wziął ich sobie na głowę, dopóki nie okazało się, że przygruchał sobie małego Carricka i biegają razem po krzakach. Przesłodko... naprawdę. 
Tak czy owak Mor była porządną dziewczyną, nie utrzymującą za bardzo kontaktów z nikim w mieście, kto w jakikolwiek sposób by się wyróżniał. Głównie przesiadywała w domu pomagając wychowywać siostry i, o ironio, bratanka. Żyła dostatnio, bo Rudy Robal nakradł tyle, że starczy gadowi do końca żywota i jeszcze stos pogrzebowy mu z tego ułożą. Tak swoją drogą to już dawno przestałem próbować choćby go ścigać za kradzieże i inne machloje, bo choć aż za dobrze wiedziałem, że to on, to skurczybyk zacierał ślady tak, że nijak nie szło go wsadzić za kratki na dłużej niż dobę. Był więc bezpieczny, a z nim i jego bliscy, w tym także i Mor. A mimo to ta dziewczyna szukała mojego towarzystwa. Pozwalała mi na wszystko, a nawet więcej, sama była chętna. Sama szukała moich ust, sama wychodziła mi naprzeciw domagając się dotyku. I sama z własnej woli, nie wiedząc kim jestem wyciągnęła do mnie dłoń. Jeszcze nie wiedziałem jaki miała w tym cel, ale bardzo chciałem się dowiedzieć.
Zostawiłem usta Mor i zawisłem nad nią spoglądając w te jej zimne, szare oczy.
- Dlaczego tu jesteś? - spytałem po prostu.
Dziewczyna zamrugała, jakby nie zrozumiała od razu. A być może chciała złapać jasność myśli, co utrudniała jej chyba moja dłoń wciąż pieszcząca jej ciało.
- Zaprosiłeś mnie... - wyszeptała.
- A dlaczego to zaproszenie przyjęłaś? Dlaczego mnie szukałaś?
- Mówiłam ci... Chcę ci pomóc.
- Pomóc mi... Nie rozumiem dlaczego... - nachyliłem się i przygryzłem płatek jej ucha. - Co z tobą jest nie tak, że przejmujesz się kimś, kogo nie znasz? Kogo powinnaś się obawiać?
- Obawiać? - wydyszała, gdy skubnąłem jej szyję.
- Tak... Wiesz, że gdyby nie to, że cię lubię, to mogłaś marnie skończyć?
- Nie wierzę, że byś mnie skrzywdził - stwierdziła, a stanowczość w jej głosie sprawiła, że zatrzymałem się i znów uniosłem, żeby spojrzeć jej w oczy.
- Czym ty jesteś, bestyjko? - wymruczałem do niej i chciałem znów nachylić się i ją pocałować. Przeszkodził mi rumor.
Wstałem pospiesznie z warknięciem, nawet nie kłopocząc się ubieraniem.
- Zaczekaj tu - rzuciłem do dziewczyny, chwyciłem odruchowo pas z pochwą, w której spoczywał mój miecz i ruszyłem wściekły do źródła hałasu.
- Chcę zobaczyć ojca - usłyszałem.
- Panu nie wolno teraz przeszkadzać - zaskomlała służąca, która czmychnęła, gdy tylko mnie ujrzała. 
- Quith? Co ty tu do cholery robisz? - warknąłem.
- S-słyszałem, że byłeś ranny i... - wymamrotał kuląc ramiona. - Chciałem zobaczyć... czy...
- Czy już zdechłem? Jak widać żyję. A teraz wracaj skąd przylazłeś zanim twój wuj oskarży mnie o porwanie - prychnąłem.
- C-chcę zostać - usłyszałem.
- Nie - warknąłem znowu na niego.
Jego obecność tutaj mnie drażniła, jego upór jeszcze bardziej. Nie wiedziałem czego ten szczyl tu szukał. Z tego co było mi wiadomo u wujostwa wiodło mu się dobrze. Chodził do szkoły, studiował magię. Miał spokój. Czyli to, czego od zawsze chciał.
- Ojcze... - jęknął Quith.
Miałem właśnie kazać mu się wynosić, gdy stanęła obok mnie Morwen.
- Ash? - dziewczyna uniosła na mnie spojrzenie, zadając nieme pytanie.
- Miałaś poczekać.
- Chciałam sprawdzić co się dzieje... - jej wzrok spoczął na moim synu.
- To jest Quith... mój syn - rzuciłem, żeby zaspokoić jej ciekawość.
- Miło mi cię poznać - zaszczebiotała z uśmiechem. - Mam na imię Morwen.
- Dzień dobry, pani... - skłonił jej się przyglądając ukradkiem.
- Odwieźcie go do Mathira - rzuciłem do jednego ze strażników.
- Ojcze, proszę... Ja... naprawdę chcę zostać.
- Nie - powtórzyłem.
- Dlaczego nie? - to pytanie padło od Mor, która teraz wbijała we mnie wzrok. - To twój syn, prawda? A to jego dom. Skoro chce zostać...
- Nie chce... Jak ma choć odrobinę oleju w głowie to nie chce. 
- Niby dlaczego? - kolejne pytanie ze strony dziewczyny.
- Jak cię to tak interesuje to go sama zapytaj dlaczego tak się kuli ledwo mnie widzi - warknąłem.
- Nie krzycz na mnie - spojrzała na mnie stanowczo, ściągając usteczka.
Przekląłem siarczyście. Czego oni wszyscy ode mnie chcieli?!
- Marsz do pokoju - burknąłem do chłopaka, który ku mojemu zaskoczeniu... uśmiechnął się nieco i odszedł pospiesznie.
Ruszyłem bez sowa do salonu i usiadłem na kanapie, by sięgnąć po chwili po butelkę. 

<Mor? Przyszłaś za mną, czy idziesz podpytać Quitha?>