- Przyprowadzić mi go tutaj - rozkazałem i odłożyłem list.
Pismo nie było zaadresowane do mnie, tylko do jednego z moich ludzi. Mimo to treść była niezwykle pasjonująca i przeczytałem z zapałem każde słowo.
- Wzywałeś mnie, panie? - zapytał mężczyzna, skłaniając przede mną głowę.
- Jak tam twoi przyjaciele z Derrii? - spytałem.
Mój podkomendny uniósł zdziwione spojrzenie.
- Jacy przyjaciele? - spytał.
Wstałem znów biorąc w dłoń kawałek papieru o który rozpętał się cały ten raban.
- Wedle tego listu ktoś nieźle ci ostatnio zapłacił - stwierdziłem, podając korespondencję prawowitemu właścicielowi.
Strażnik pałacowy zaczął czytać, a z każdym kolejnym słowem jego twarz bielała coraz bardziej. Dłonie mężczyzny zaczęły drżeć, a oczy co chwilę łypały znad kartki to w moim kierunku, to na boki.
- Ja nic... nic nie rozumiem... To... - jąkał się.
- A ja rozumiem. Teraz pytanie brzmi: co i komu dokładnie przekazałeś? - spojrzałem w jego rozbiegane, pełne przerażenia oczy.
- Nic! Przyrzekam! Nie mam pojęcia co to... Nigdy, przenigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Jestem wierny królowi... i tobie, panie...
Nie dałem mu skończyć.
Uderzyłem mężczyznę w szczękę, ale nie dałem mu upaść, w zamian za to chwyciłem go za kołnierz kamizelki i potrząsnąłem nim solidnie.
- Jeżeli łżesz to żywcem ze skóry cię obedrę - warknąłem wzmacniając uchwyt.
- N-nie... nie kłamię. Przysięgam.... Na bogów... przysięgam...
Jego przerażenie było szczere, a strach w głosie aż nadto wyraźny. Podejrzewałem, że słowa też, podobnie jak oczy wpatrujące się we mnie, błagające o litość.
Każdy kto mnie znał aż za dobrze wiedział co robię ze zdrajcami. Wiedzieli też, że czym bardziej upierali się przy swojej niewinności, tym większa kara ich czekała. A ja nie posiadałem skrupułów czy jakichkolwiek ludzkich odruchów wobec krzywoprzysięzców.
- Panie, jakiś młodzik przyszedł. Twierdzi, że pana szuka - zakomunikował Eireth.
Puściłem dalej skomlącego strażnika, który opadł na kolana.
- Zabrać mi go stąd.
- P-panie... - jęknął.
- Póki co nie do lochów. Powinieneś wiedzieć, że gdybym miał choć cień pewności co do twojej winy, to nie rozmawialibyśmy tutaj. Radzę ci jednak uważać - ostrzegłem.
Mężczyzna zaczął gorliwie dziękować, po chwili dwóch innych uniosło go i wyprowadziło.
- Obserwować mi go i dowiedzieć się kto jest nadawcą tego listu. Chcę wiedzieć kto i po co chciał go przekupić - rzuciłem jeszcze.
Eireth tylko skinął i wyszedł, wpuszczając przy okazji mojego kolejnego gościa.
Carrick... Któż by pomyślał, że się dzieciak do mnie pofatyguje. Teraz obracał głowę, jak mniemam wodząc wzrokiem za mężczyzną z obitą twarzą.
- A kogóż to ja widzę. Tanith spuścił cię ze smyczy, czy może to ty jego przywiązałeś łańcuchem do drzewa? - zakpiłem ocierając zakrwawioną dłoń o spodnie.
- Chciałem... Chciałem porozmawiać z tobą... - wymamrotał dość słabo.
- No podejrzewam, inaczej nie fatygowałbyś się aż tutaj - usiadłem na sporym krześle i założyłem nogi na blat stołu.
- Chodzi o Morwen.... - zaczął znów, zbliżając się dość niepewnie.
- Lepiej siadaj, bo coś czuję, że zaraz albo obijesz łeb o podłogę, albo zwiejesz z krzykiem - zaśmiałem się dostrzegając jego drżenie.
- Wcale nie - burknął i mógłbym przysiąc, że chce dodać jak to się nie boi, ale zamiast tego usiadł.
- Więc? Cóż to się takiego dzieje, że postanowiłeś uciec kochasiowi i spotkać się ze mną?
- Po prostu... Ja chcę wiedzieć czego ty chcesz od Mor.
- Czego ja chcę? Hmmm.... Wydawało mi się, że to ona chce czegoś ode mnie. A skoro pięknie przy tym pojękuje, to czemu by nie...
Carrick zmrużył oczy i zacisnął usta.
- Sugerujesz, że moja siostra... że szuka twojego towarzystwa ze względu na...
- ...łóżko - dokończyłem za niego. - Co, chcesz znać detale?
- Nie - rzucił szybko i skrzywił się. - Wolałbym, żebyś trzymał się od mojej siostry z daleka. Tak byłoby najlepiej.
- Nie dotarło do tej twojej makówki, że to ona jakoś lubi być blisko mnie? Nie dziwota, że dziewczyna szuka sobie towarzystwa, skoro ten twój Robal leży tylko do góry dupą i majstruje w twojej.
Na te słowa młodzik aż się zapowietrzył. Widziałem dokładnie jak zaciska pięści. Opanował się jednak grzecznie, co skwitowałem kpiącym uśmiechem.
- Skąd ty to niby możesz wiedzieć?
- Od ładnych parunastu lat moim obowiązkiem jest wiedzieć co się dzieje w tym mieście. A twojego rudego skurwiela mam na oku od bardzo dawna i gdyby nie plecy u Mędrców to już dawno odrąbałbym mu pierw łapy dla przykładu, a później jeszcze go powiesił.
- Nie waż się.... - warknął chłopak, ale mu przerwałem:
- Tak się postępuje ze złodziejami, dzieciaku. Sądzisz, że ten piękny domek i wygodne łóżeczko, to ciężko zarobiona krwawica twojego kochasia?
- A co się tu robi z mordercami, co? - syknął.
- Jeżeli są mną? Płaci się im i to okrągłe sumki, a później każe mordować dalej.
- Jesteś... odrażający... Zostaw moją siostrę w spokoju...
- Nie. Chyba, że ona będzie bardzo chciała zostawić w spokoju mnie... Chociaż nie.... zacząłem się już przyzwyczajać do jej towarzystwa, więc też odpada. A teraz jeśli już wszystko omówiliśmy muszę się zająć tym, co mordercy lubią najbardziej. W planach mam tortury, jeśli już tak bardzo jesteś ciekawy. Żegnam - powiedziałem i wstałem.
<Carri? Jak tam wrażenia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz