sobota, 30 maja 2015

Od Manusa (do Asheroth'a)

To niesamowite uczucie, świadomość bycia w końcu wolnym... Trudno mi było zrozumieć czemu przez tak długi czas byłem w stanie to wszystko wytrzymać. Nie byłem na usługach tej wiedzmy, co ja w ogóle sobie wyobrażałem dając jej wciąż szanse. Chciałem by zapomniała, żyła normalnie, nie zrobiła tego jednak. Skończyła więc tak jak na to zasługiwała. Tak przynajmniej sądziłem... Tylko czy to byłem naprawdę ja sam?
- Tato! Co ty robisz? Boje się! Przestań proszę... - Wołał za mną głos chłopca, od którego odgradzały mnie płomienie. Z sufitu osunęła się ogromna belka, z łoskotem opadająca na ziemie, rozprzestrzeniając ogień z jeszcze większą mocą. Ja natomiast stałem naprzeciw tego wszystkiego, widząc zapłakaną twarz swojego syna, w której było tyle wiary.. Szoku. Próbował odepchnąć od siebie to co tak naprawdę widział.
Nie chciał wierzyć, że jego własny ojciec którego tak kochał, mało tego... Podziwiał! Właśnie w tym momencie go porzucił, patrzył na to jak powoli umiera, dusząc się dymem z pożaru.
- Przestań? Czemu? To świetna zabawa! Nie podoba ci się ? Chciałeś kiedyś zobaczyć na czym polega moja praca... Teraz widzisz... Zrób mi te przysługę i zamilknij na zawsze! - Uśmiech nie znikał z mojej twarzy, nawet gdy poprzez zadymione i zachwiane przez płomienie powietrze widziałem ciało własnego syna, opadające bezwładnie na ziemie, a zaraz za nim opadły poszczególne części dachu domu...
- Zamorduje cię gnido! Jak mogłeś! - Krzyczała Isil. Ona nie mogła zginąć ku mojemu wyraźnemu niezadowoleniu, moje ciało samo schyliło się ku jej przygniecionemu gruzem ciału by pomóc jej się wydostać z potrzasku. W następstwie poczułem też jak z oczu lecą mi ciepłe łzy... Czułem żal? Być może, bo to wszystko było tylko i wyłącznie moją winą. Cóż mi jednak po tym żalu kiedy kobieta, której darowałem życie teraz chciała zdradzić moją słodką tajemnice?

- W końcu! W końcu wolny! - Krzyczałem z radością biegnąc gdzie tylko nogi mnie poniosą, a za mną słyszałem dyszącą już ze zmęczenia Jashe. Próbowała mnie zatrzymać, przed jakimś głupstwem, przynajmniej tyle wychwyciłem z tego co mówiła. Ja jednak byłem zbyt podekscytowany.
Na ulicach miasta zaczęło się robić gwarno i głośno. Byłem na ustach wszystkich, jako szaleniec, wywoływałem krzyki paniki i omdlenia. A nawet przyciągnąłem do owego tłumu swoją własną rodzinę.
Pomachałem do oszołomionego Tnitha, zakrwawioną dłonią z uśmiechem.
Byłem z siebie naprawdę dumy, zawsze podobało mi się robienie tak wielkiej sensacji wokół swojej osoby. W tym wypadku wręcz lśniłem jak gwiazda... Trochę zbrudzona krwią, ale wciąż gwiazda.
Napotkałem wśród tłumu ludzi, spojrzenie oczu swojej ukochanej. Przerażonej i roztrzęsionej... Widziałem jak płacze. To mnie trochę otrzeźwiło... Z dłoni zaś wypadła mi głowa Isil, tocząc się powoli po kamiennej drodze, z niezmiennym wyrazem dezaprobaty w oczach. Ona od zawsze widziała we mnie nic nie wartą gnidę i morderce.... Ale osoba, której naprawdę na mnie należało teraz przez mnie płakała.
- Jasha? Czemu... - Przestałem odczuwać radość, wszystko wyparowało za jednym skinieniem dłoni.
Upadłem na kolana ku ogólnym zdziwieniu ludzi i zacząłem szlochać, zakrywając twarz zakrwawionymi dłońmi.
- Głupiec. - Usłyszałem w następstwie. Nie musiałem nawet unosić głowy by doskonale wiedzieć kto to powiedział.
- Masz racje Tanith. Jestem głupcem. - Wymamrotałem, by zaraz potem zostać wgniecionym w ziemie, skutym i zawleczonym tam gdzie już parę ładnych lat temu powinienem się znaleźć.
- Kochanie? Może lepiej o mnie zapomnij... - Szepnąłem widząc jeszcze przez krótką chwile to jak moja ukochana wyrywa się w kierunku straży. Chciała nawet jednego ukąsić, ale napotkała moje spojrzenie.
Złagodniała i pozwoliła mnie im zabrać, usuwając się powoli w cień...
- Potrafię samemu chodzić do cholery!  Nie ucieknę wam, nie am nawet gdzie. - Tłumaczyłem już odrobinę poirytowany. Faktem było jednak to, że już naprawdę wszystko mi było jedno, choć wolał bym z drugiej strony nie przysparzać jeszcze więcej bólu Jaszczureczce... Którą znów zostawiłem.
- Spokojnie. - Na ten głos cała grupa przestała się ze mną szamotać i zapadła grobowa cisza. No prawie.
- Co spokojnie do cholery?! - Wrzasnąłem w stronę z której ów głos przemówił.
- Zazwyczaj po prostu więźniowie lubią nam uciekać. Tyle. Musisz nam wybaczyć, choć właściwie nie musisz... I tak twoje zdanie się nie liczy. - Stwierdziła wytatuowana, poorana bliznami, góra mięsa, stojąca zaraz przede mną.
- No dzięki, nie spodziewałem się...- Prychnąłem.

Asherot? Góro miensza? Cip cip :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz