Przesunęłam dłoń po obiciu kanapy, szukając czegoś, a konkretniej kogoś, kto powinien być tu teraz ze mną. Nic jednak nie znalazłam. Otworzyłam więc niechętnie oczy i ziewnęłam leniwie. Ostatnio był ze mnie straszny śpioch. Bywało mi też zimno, a wtedy byłam nieco ospała. Było to niby naturalne u Kargijczyków, ale nigdy jakoś mnie nie dopadła, a teraz? No proszę. Możliwe, że było to skutkiem ubocznym odstawienia większości specyfików jakimi się poiłam do lat.
Tak czy owak z niechęcią odkryłam się i usiadłam, by przeciągnąć się i wstać.
- Manus?! - zawołałam.
Nie otrzymałam odpowiedzi, więc domyśliłam się, że znów wyszedł.
Ruszyłam więc do łaźni. Następnie ubrałam się wybierając zwiewną szatę, której przecież nawet nie lubiłam. Była zbyt kobieca, zbyt fikuśna, a nadmiar materiału krępował ruchy i zawadzał. A mimo to pasowała mi do dzisiejszego nastroju. I do pierścionka, który zdobił mój palec i na który nie potrafiłam się napatrzyć.
Szłam właśnie do swojej pracowni, gdy stanął przede mną Azor. Stwór zaczął bełkotać coś, powarkując i mrucząc gardłowo.
Dość problematyczne było to jego bełkotanie i niezdolność do mówienia. Czasem owszem wychodziły mu pojedyncze, niezbyt skomplikowane słowa, ale nic poza tym. Azorek był świetnym ochroniarzem, tragarzem i siepaczem, ale myślenie było dla niego czymś zupełnie nieosiągalnym.
Zrozumiałam tylko tyle, że mam za nim iść. Zrobiłam to więc, pozwalając się prowadzić. Ku mojemu zaskoczeniu droga była znajoma... Niepokoiło mnie to, że znalazłam się w tej felernej części lasu, którą starałam się skrzętnie omijać, zwalczając tym samym chęć pozostawianie po sobie bardzo zmaltretowanego trupa jednej kobiety.
Czułam gorzki, gęsty jad spływający do moich ust. Obecny zawsze gdy byłam zdenerwowana. To działo się automatycznie, ta gotowość do walki, obrony. Wystarczyło splunąć komuś w oczy jadem, zatopić kły w jego ciele, a był już całkiem na mojej łasce.
Stanęłam na skraju lasu, przeklinając długą suknię która łapała po drodze drobne gałązki.
Mój wzrok padł na Manusie i... Isil stojącej w pewnej odległości od niego.
Mój ukochany obrócił się w moją stronę i zaprosił bliżej gestem dłoni. Nie bardzo wiedziałam co to ma być. Co to ma znaczyć i czemu jesteśmy tu razem. Podeszłam jednak do Manusa, czujna i gotowa do ewentualnego skoku na gromiącą mnie wzrokiem blondynkę.
Stanęłam tuż obok mężczyzny, nieco nawet z tyłu, by mnie zanadto nie kusiło, i ujęłam jego dłoń.
Oczy Isil powędrowały do pierścionka na moim palcu.To co było w jej oczach, zaskoczenie, ukłucie wściekłości, sprawiło mi ogrom radości i wykrzywiło moje usta w uśmiechu. To ja tu triumfowałam. To ja stałam obok Manusa i to moją dłoń on ściskał. Jego oczy spoglądały na mnie, a usta złożyły pocałunek na moim policzku.
- Widzę, że ładnie się razem... bawicie - syknęła Isil spoglądając na mnie tak, jakby chciała zabić mnie wzrokiem.
Szczerze powiedziawszy miałam ochotę zrobić jej coś o wiele gorszego niż tylko ją zabić.
- Isil... Chciałbym po prostu, żebyśmy zaprzestali tych wojen. Chcę z Jaszczureczką zacząć od nowa... Założyć rodzinę... Nie chcę żyć przeszłością. Może i ty powinnaś...
- Żyć przeszłością?! Zaczynać od nowa?! Zakładać rodzinę?! - warczała blondynka.
Spięłam się gotowa skoczyć i szponami rozryć ten jej rozwrzeszczany pysk, patrzeć jak dławi się własną krwią, łyka własną zdartą z ciała skórę.
- Nie drzyj się, bo jęzor ci wyrwę - ostrzegłam, wkładając w to tyle spokoju, na ile byłam w stanie.
- Spokojnie Gadzinko... - wymruczał mój narzeczony, mocniej ściskając moją dłoń, choć moje szpony mogły poranić jego ciało.
- Gadzinko.. - zakpiła kobieta. - A wasze dzieci to co? Wykluje wam się kłębowisko węży? Ciekawe kochasiu jak z nimi sobie poradzisz... Wężowatym trudno karki poprzetrą... - nie skończyła, bo Manus z głośnym warknięciem skoczył w jej stronę.
<Manus? Cóż Ty wyczyniasz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz