niedziela, 3 maja 2015

Od Carrick'a (do Tanitha)

Zaciskałem dłonie w pięści tak bardzo, że zdawało się jakbym nie miał prawa, czy możliwości ich ponownego rozprostowania. Całe posiniały, a ja przy okazji czułem każdą, najmniejszą jęczącą kość. 
- Baran... Kretyn, to mało... - warczałem pod nosem, wymyślając coraz to nowsze ksywki dla tego wielkoluda, któremu z wielką chęcią urwałbym łeb... Razem z kręgosłupem... W całości, do cholery!
A pomyśleć, e byłbym skłonny przyznać im nawet rację., nawet wyrazić poparcie... No bo przecież Morwen mogła się czuć w pewien konkretny sposób pominięta. Do tej pory byłem na tyle ślepy, żeby tego nie widzieć. W najlepsze się bawiąc, obracając w szczęściu, spełnieniu. Ale to już nie miało najmniejszego znaczenia! Nic się nie liczyło i Mor może nawet uschnąć osamotnieniu, byle  zbliżała się do niego... Byle by nie ważył się  jej choćby tknąć! Nie chcę naprawdę podnosić na nią głosu, ale chyba nie mam wyboru. Ten facet zniszczył jakiekolwiek szanse, iż ustąpię i będę się starał pogodzić z tym również Tanith'a. Teraz zamierzam zrobić wszystko, by uniemożliwić im jakiekolwiek spotkanie...
Z resztą Morwen była w ciąży, mogłaby się ogromnie zdziwić, gdyby ten burak    ją przez to odrzucił, co chyba było zbyt oczywiste. Pragnąłem po prostu, by nie miała zaszczytu dostąpienia właśnie takiego bólu i rozczarowania z jego ręki, które i tak było rzeczą tak naturalnie z nim powiązaną, iż przyznam otwarcie, że może i bym się obecnie z tego śmiał.
Kiedy jednak przyszło mi wkroczyć d domu, musiałem się uspokoić, by nikt zadawał mi zbędnych pytań, które zbyt wiele mogłyby wyłowić.
Zastałem w środku taki spokój i ciszę... Nie chciałbym tego w żaden sposób zachwiać, szczególnie widząc Tanith'a siedzącego przy mor, która wtulała się e niego z uśmiechem, podczas, gdy on gładził jej brzuch.
Coś mnie ukłuło na miejscu... Zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo teraz bym zawadzał, jak bardo też i będę wciąż to robił. Przecież... Tu jest coś nie tak. To ta dwójka spodziewa się dziecka, a ja nie mam nic do tego, jestem tylko przybłędą, a mój stosunek do Tanith'a, nigdy nie powinien się stać.
Może... I tu przewinęło mi się przez myśl coś znacznie gorszego niż zachowanie Asheroth'a... Może to przeze mnie to wszystko? Może to ja jestem całym tym problemem? Może, gdyby nie ja to... To to wszystko by nie miało miejsca i Mor by nigdy nie natrafiła na Asheroth'a.
Poczułem łza w oczach, ale musiałem z tym walczyć i jakoś przemknąć w cieniu, póki nikt mnie jeszcze nie zauważył.
- Carri? - zdrętwiałem słysząc jego głos skierowany do mnie.
Nie odpowiedziałem nic, tylko cicho jęknąłem czując jak a zamiar mnie objąć w pasie.
- Nie dotykaj mnie! - wrzasnąłem... Może trochę za ostro, ale byłem w tym momencia zbyt przerażony, skołowany, a co najważniejsze, zrozpaczony.
- To znaczy.... Ja... Ja przepraszam - wymamrotałem.
Widząc zaskoczony wyraz tworzy Tanith'a, nie wytrzymałem i po prostu puściłem się biegiem z powrotem przez wciąż otwarte drzwi.
Poczułem łzy na policzkach i już teraz nic innego do mnie nie docierało... Nawet to, że w zupełnej nieświadomości zmieniłem się ponownie w psa, gubiąc za sobą ubrania i pacz dziecka, które przeze mnie pchnięte, upadło.
Popędziłem za miasto, zapuszczając się w las, a mój skowyt niósł się za mną niematerialnym śladem.

>Tanith? Przepraszam T.T>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz