niedziela, 4 stycznia 2015

Od Tanith'a (do Carricka)

Nie mogłem przestać śmiać się z Kiriliela, bo nim był obecnie Wielki Mędrzec. Młodziutkim, blond przystojniakiem, co zdecydowanie zauważyła Kernza.Wyraz twarzy mężczyzny przygwożdżonego do podłogi przez prężące się ciało matki Carricka był wręcz bezcenny. Aż miałem ochotę zawołać malarza, by to uwiecznił.
Kiri pozbierał się migiem, gdy tylko Kerenza uwolniła go ze swych silnych, pożądliwych ramion, ale nie omieszkała oczywiście odprowadzić go wzrokiem... Wlepionym w jego tyłek.
- Kerenzo, moja droga. On naprawdę nie jest mężczyzną dla ciebie - rzuciłem.
- A niby dlaczego? Jest słodziutki - zaszczebiotała, na co się zaśmiałem. 
- Powiedzmy, że nie tak słodki, na jakiego wygląda. Owszem porządny, ale... Cóż. Nie nadaje się do zabawy chociażby.
- To niby przez to, jak się rumienił? To było czarujące - uśmiechnęła się wdzięcznie. - Dobrze go znasz? - wypaliła do mnie nagle.
- Owszem, można powiedzieć, że... traktuję go jak brata. Co do rumieńców to powiedzmy, że dość długo nie interesowały się nim kobiety i odwykł odrobinę od tego.
- Jak to nie interesowały się nim? Przecież jest przystojnym łodzikiem...
- No dobra, ujmijmy to inaczej. On nie dostrzegał, że kobiety mogą być nim zainteresowane. Nie jest zbyt skory do krótkotrwałych romansów, a co do stałych związków to... Wciąż chodzi mu po głowie jedna dziewczyna, która... Której już nie ma.
- Złamane serce, co? - spytała i jakby się zamyślił, po chwili jednak odwróciła się z radosnym piskiem w stronę Morwen - To co? Zostanę babcią? Znowu... Ale tym razem zdążę się tym nacieszyć - zawołała i chwyciła Mor za ręce.
Miło było tak patrzeć na nie. 
Kobiety wyszły, a Carrick podszedł do mnie.
- Jak dzieciaki? - zapytałem.
- Wszystko dobrze. Śpią jak susły - oznajmił. - Mędrzec... 
- Rozdzieliliśmy się. Nie będę już znikał. Owszem zostaną inne aspekty naszej... więzi.
- Czyli jak jemu coś się stanie...
- Tak i nie da się nic na to poradzić. Idę zerknąć do Mor - rzuciłem i poszedłem do kuchni, gdzie udały się Morwen i Kerenza.

Wyszedłem z miasta. Szedłem szybkim, lekkim krokiem, jakby ktoś dopiął mi skrzydła. I tak się właśnie teraz czułem. Wciąż nie mogłem do końca uwierzyć w to co się działo. Nawet mimo tego, że gdy położyłem dłoń na łonie Mor po raz któryś z rzędu, czułem w środku kiełkujące, wątłe jeszcze, ale obecne, życie. 
Idąc dalej zobaczyłem psiaka. Nie takiego zwykłego, a Carricka, zmienionego w czworonoga. Uśmiechnąłem się  zakradłem do niego. Zacząłem go głaskać, co przyjął z rozkoszą. Gdy jednak otworzył ślepia i spojrzał an mnie wyglądał na nieźle zdziwionego. 
Uśmiechnąłem się na to.
Psiak podniósł się i skoczył na mnie, przewracając tym samym.
- Hej włóczęgo - zaśmiałem się, gdy wtulił we mnie kudłaty łeb, tak, jak zawsze tulił policzek, gdy razem zasypialiśmy. - Nie pozwolisz mi wstać prawda? - spytałem.
- Patyczek! Patyczek - zaszczekał Carri.
Jak dobrze, że mogłem go dzięki talentom Mędrca zrozumieć.
- Masz ochotę się pobawić? - spytałem, a pies zeskoczył ze mnie i przycupnął na przednich łapach, merdając ogonem energicznie.
- No dobra - wstałem i otrzepałem się, a po chwili sięgnąłem po nieduży patyk leżący opodal. 
Zacząłem machać "zabawką", a Carri wodził za nią wzrokiem z wywieszonym jęzorem. Piesek jak prawdziwy. Rzuciłem patykiem, a mój "pupil" pognał za nim i skoczył, łapiąc w locie.
- No brawa, prawa! - zawołałem gdy przybiegł do mnie napuszony jak paw., szotując ogonem. - To teraz pomożesz mi nieco szukać, dobrze? Czy wolisz wracać do domu?
- Zostaję - oznajmił i przysiadł na zadzie. - Czego szukamy?
- Ziół. Muszę nazbierać trochę dla Mor. Chcę na wszelki wypadek jeszcze wzmocnić jej serce. No i ogólnie Mor potrzebuje teraz sporo witamin i zdrowych rzeczy. To jak? Ruszysz ogon? - zapytałem, ruszając w stronę lasu.

<Carri?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz