środa, 7 stycznia 2015

Od Tanith'a (do Carricka/Manusa)

Spojrzałem na Manusa podejrzliwie, o dziwo miałem wrażenie, że mówi prawdę. To jeszcze bardziej mnie niepokoiło.
- Skarbie, co się dzieje? - spytała mama, drżącymi dłońmi trzymając miecz. 
Wziąłem ostrze z jej dłoni. Mama nigdy, przenigdy nie używała broni. Ona nie byłaby nawet w stanie nikogo skrzywdzić. Zabicie muchy przychodziło jej z trudem, a co dopiero stanięcie naprzeciw człowieka z zamiarem zabicia go.
- Nic takiego mamo. Poczekajcie tu na mnie chwilę - podałem miecz Carrickowi, choć miałem szczerą nadzieję, że nie będzie musiał tego żelastwa używać.
- Mamo? - spytał Manus i wyszczerzył się w ten swój wredny sposób, od którego miałem z miejsca odruch obronny.
Chwyciłem chłopaka za bety i syknąłem mu prosto do ucha:
- Tylko się cokolwiek odezwij na temat ojca to wbiję ci ten kozik prosto w bebechy i podciągnę aż do grdyki, zrozumiałeś?
- Dobra, dobra, będę milczał jak zaklęty - zaszczebiotał.
Puściłem go i cofnąłem się o krok.
- Zaraz wrócę - rzuciłem i zniknąłem, używając swojego talentu. 
Widziałem jak mama szuka mnie wzrokiem jeszcze przez chwilę, zaniepokojona.
Wbiegłem w uliczkę gdzie mieli czekać ci mężczyźni, którzy ponoć mnie szukali. I faktycznie byli tam. Wybrałem jednego, który odstawał od grupy. Chwyciłem za bety i łupnąłem nim o ścianę. 
- Czego chcesz ode mnie? - syknąłem, przykładając mu ostrze do gardła i pokazując mu się.
- Szeptem proszę, bo cię uciszę raz, a porządnie - warknąłem, gdy chciał zabrać głos.
- Darius chce tylko kamyki. Jak je dostanie to da ci spokój - wyszeptał.
- Jakie kamyki? Co ty bredzisz?
- Te, które rąbnąłeś ze świątyni. Darius ich potrzebuje i zrobi co będzie trzeba, żeby je zdobyć.
- Nie rąbnąłem żadnych kamyków, z żadnej świątyni - syknąłem, mocniej przyciskając draba do ściany.
I w tym momencie coś wpadło mi do głowy... To dlatego ojciec był w Yrs.
- Posłuchaj. Zabieraj swoich kumpli i powiedz swojemu szefowi, że sam mu złożę wizytę. I ostrzegam, że jeżeli będzie coś kombinował i dowiem się, że komuś z moich znajomych włos z głowy spadł to to nie będzie miła wizyta. Zrozumiałeś?
- Tak - rzucił. 
Puściłem go więc, dalej jednak bacznie obserwując. 
Znów zniknąłem, gdy facet zawołał resztę drabów.
- Idziemy. A ty... lepiej, żebyś się pospieszył - rzucił w przestrzeń, widząc, że nadal słucham.
Wróciłem do Carricka, który próbował uspokoić moją mamę. Natomiast Manus stał kawałek dalej.
Lajrill rzuciła się w moją stronę, uważnie mnie oglądając.
- Nic mi nie jest - powiedziałem uśmiechając się do niej.
- Wrócą... - rzucił. - Trzeba ich było unieszkodliwić.
- Ja nie zabijam - odparowałem. - Tak czy owak... dziękuję za ostrzeżenie...
- Nie ma za co... braciszku - ostatnie słowo wyszeptał tak cicho, że niemal tylko poruszył ustami.
- Chodźmy do domu, byle szybko. Manus... jeżeli mogę cię prosić... Znajdź ojca i go przyprowadź...
- Ojca? - zainteresowała się kobieta, spoglądając na mnie uważnie.
- Mamo wszystko po kolei. Spokojnie, a wszystko ci wyjaśnię, dobrze?
- Dobrze...
- No dobra... - rzucił rudzielec i odwrócił się na pięcie.
- Chodźmy i Carri... jeśli mógłbym cię prosić, żebyś czymś zajął Mor an chwilę... Nie powinna się denerwować... Niech najlepiej usiądzie z maluchami.
- Jak sobie życzysz - stwierdził chłopak.
- Mor? - moja mama oczywiście wszystko chciała wiedzieć.
- Mor to siostra Carricka.. Jest w ciąży... ze mną - to ostatnie dodałem po pauzie.
- W ciąży?! - mama stanęła i zakrzyknęła radośnie. - To cudnie! Wreszcie będę babcią. A już się bałam, że będzie z tobą to co ze mną i z ojcem...
Wiem, że mama zawsze cierpiała z powodu niemożności zajścia w ciążę. Kochała mnie i dla niej byłem jej dzieckiem, ale jej instynkt macierzyński domagał się czegoś więcej.
- No właśnie w związku z tym... Co do taty... - stanęliśmy przed moją rezydencją.
- Co się stało? Coś z nim nie tak?! - spytała pospiesznie.
- Wszystko z nim w porządku... - skinąłem na Carricka, który wszedł do domu, nie chcąc nam przeszkadzać. - Tata ma dziecko... z Kerenzą...
Widok twarzy mamy, po której pełzło najpierw zdziwienie i niedowierzanie, by przejść w ból i zawód, był ciężki dla mnie. Ale ona musiała wiedzieć. Po prostu musiała. Lepiej teraz, niż miałoby to wyjść przypadkiem i jeszcze bardziej ją zranić.
- Jak to....? - wyszeptała. - Kto to ta Kerenza? Znasz ją? Skąd wiesz? Jesteś pewien?!
- Tak mam pewność. Kernza to matka Carricka... Gdy go spotkałem nie miałem o tym pojęcia. Kernzę i Morwen spotkałem później. Nie wiedziałem nawet, gdy zamieszkali ze mną, ale niedawno spotkałem tatę tu, w Yrs. Był z Manusem...
- Manus... to ten rudy chłopak.... - wyszeptała, łącząc wszystko w całość. - Tyle lat....
- Wiem mamo, wiem... - objąłem ją, starając się dodać jej otuchy. - Wejdźmy do środka.
Powoli wprowadziłem ją do salonu. Kazałem zrobić jej coś do picia.
- Maluchy śpią - usłyszałem.
To była Kerenza.
- Mamo to jest właśnie matka Carricka... i Manusa. Kerenzo to Lajrill, moje matka.
Widziałem jak kobiety patrzą na siebie i zastanawiałem się co się teraz wydarzy.
- Czy mój... Czy Merektus wspominał ci, że ma rodzinę? - spytała po prostu moja matka.
- Nie - odparła druga kobieta. - To była niezbyt długa... znajomość.
- Zabiję go! - warknęła nagle mama i wstała.
W tej chwili drzwi otworzyły się i wszedł przez nie Manus z moim ojcem.
- O witaj skarbie - zagaił widząc moją matkę, ale gdy zerknął i na Kerenzę nagle zbladł. - K-kochanie... ja... - nie dokończył, bo w jego stronę śmignął wazon.
- Ja ci dam kochanie! - ryknęła mama, gotowa skoczyć mu do gardła. Chwyciłem ją mocno w pasie, choć szamotała się jak dziki kot.
- Mamuś, spokojnie, proszę... - jęknąłem.
. - Ty draniu! Ty cholerna bestio ty! To ja czekam jak ta wierna suka na wielkiego pana a ty mnie zdradzasz?! Oczy ci wydrapię!
- Słońce moje, to naprawdę nie tak... To... - ojciec nie bardzo wiedział co powiedzieć, bo gdyby próbował nawciskać kitu, że to Kerenzy wina, to ta rozkwasiłaby mu zapewne nos i prawidłowo. Z resztą stała teraz z taką miną, że wcale bym się nie zdziwił, gdybym i ją musiał trzymać.
- Proszę uspokójcie się. Mamo błagam! - jęknąłem znów.
- Dobrze.... - wzięła głęboki oddech i uspokoiła się.
- Tato o jakie kamyczki chodziło? Hm? - spytałem.
Ojciec pokrótce wyjaśnił co i jak, siedząc jak najdalej mojej gromiącej go wciąż wzrokiem matki i bacząc na Kerenzę przy okazji.
- Ne dość, że mnie zdradzasz, to jeszcze mój syn mógł zostać ranny lub zginąć, bo ty nakradłeś?! - warknęła moja matka.
Teraz z tej miłej i pogodnej wiecznej dziewczynki zmieniła się w ognistą panterę, aż dyszącą ze wściekłości.
- Mamuś... - mocno ścisnąłem jej dłoń.
- I co zamierzasz, braciszku? - spytał Manus.
Zgromiłem go wzrokiem. To zdecydowanie ni był moment do manifestacji pokrewieństwa, choć muszę przyznać, że wzrok mamy złagodniał, gdy spojrzała na niego. Była ciekawa. Poza tym Manus był dzieckiem mężczyzny, którego kochała, a to zmiękczało jej serce z całą pewnością.
- Pójdę tam...
- I co niby zrobisz?
- Porozmawiam z nim po prostu. A co do klejnotów, to powinny wrócić gdzie ich miejsce.
- Ne ma mowy - rzucił rudzielec. - Podobają się Jaszczureczce...
- Dobra.. pomyślimy o tym później...
- Tanith, nie powinieneś się narażać... Nie teraz kiedy będziesz mia dziecko na głowie - mama spojrzała na mnie. błagalnie.
- Dziecko?! Zostanę dziadkiem? Wspaniale! - rzucił ojciec, ale wzrok matki uciszył go momentalnie.
- Nic mi nie będzie, spokojnie. Z większych tarapatów wychodziłem.
Z sypialni maluchów wyszedł Carri. Za nim Morwen, która najwyraźniej nie dała się dłużej usadzić w miejscu.
Szybko przedstawiłem jej swoich rodziców. Ona jednak wpatrywała się z żalem w Manusa, odwróciła jednak wzrok i usiadła obok mnie.
Więcej napięcia w jednym pomieszczeniu być nie mogło.
- Dobra, kom w drogę temu kopa. Carri, jeżeli mogę cię prosić zadbaj, żeby nie doszło tu do rozlewu krwi, dobrze? Zrobię co mam zrobić i wrócę...
- Ale wybierasz się tam sam? - widziałem strach w jego oczach.
- Tak... Nie mam za bardzo wyjścia.

<Carricka? Manus?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz