Manus znów zniknął, tym razem wraz ze swym ojcem, którego mało delikatnie wywlókł z domu.
Kazałam dziewuchom posprzątać, sama wstałam i ruszyłam do swojej sypialni. Tam zdjęłam z szyi drogocenne klejnoty i niedbale wrzuciłam je do zdobionego, zamykanego na klucz kuferka, pośród inne świecidełka.
Spojrzałam na stos zwojów na swoim biurku. Do każdego dołączona była sakiewka.
Każde zlecenie jakie otrzymywałam było z góry sowicie opłacone z góry. Większość oferowała stawki, które wystarczyłyby na wynajęcie armii innych skrytobójców. Tylko, że oni nie chcieli armii, chcieli mnie i byli gotowi płacić nawet jeżeli nie mieli pewności czy wezmę tę robotę. Dlaczego? Powodem była nienawiść. Ludzie modlili się, by nie znaleźć się na mojej liście. A to wszytko przez moje metody i lubowanie się w robieniu z moich ofiar ozdóbek.
Tak, ktoś musiał bardzo źle komuś życzyć, aby płacić mnie za jego interesującą śmierć.
Przejrzałam kilka zwojów, szukając kogoś kto byłby dla mnie interesującym celem. I znalazłam. Młoda szlachcianka, a przy tym, jak to napisał szanowny zleceniodawca, zdradziecka kurwa, którą należało zlikwidować, siedziała sobie wygodnie w jednym z letnich pałacyków w Yrs.
Zostawiłam zlecenie na wierzchu stosu, a ja podeszłam do sporego kufra przy ścianie. Wyciągnęłam z niego lekką zbroję z czarnej skóry, zestaw sztyletów, strzałek i dwa długie sztylety o zakrzywionych ostrzach.
Przebrałam się powoli, dokładnie zapinając sprzączki tak, by nic nie krępowało mi ruchów, włosy ściągnęłam tasiemką, umiejscowiłam broń i byłam gotowa do wyjścia.
- Azor! - ryknęłam. - Chodź, pomożesz mi zabrać zabaweczkę.
Mój sługus zjawił się pomrukując coś mało zrozumiale.
Ruszyłem na sporą polanę, która pełniła funkcję pastwiska dla Justriana.
Ogier zarżał, czując czyjąś obecność, jednak gdy tylko mnie zobaczył, podbiegł rżąc na powitanie. Wskoczyłam na jego grzbiet. Zawsze jeździłam na oklep. Justrian nie tolerował siodeł, a ja nie miałam nigdy czasu na zakładanie mu rzędu.
Popędziłam rumaka do galopu, co wręcz uwielbiał i skierowałam się w stronę miasta.
Dotarcie do odpowiedniego pałacu nie stanowiło kłopotu. Ominięcie leniwych, opasłych i cuchnących alkoholem strażników tym bardziej. Przemknęłam jak cień po wąskim murku, skoczyłam na ściankę i dotarłam do otwartego luftu. Był wąski i zapewne osoba moje postury ni zmieściłaby się tam, ale ja byłam przecież Kargijką. Wystarczyło przemieścić ramiona w stawach i już byłam w środku. Krótkie chrupnięcie i byłam gotowa do dalszej zabawy.
Kierując się węchem i wyostrzonym w ciemnościach wzrokiem zlokalizowałam poszukiwaną dziewczynę. Była w swojej sypialni. I to nie sama. Miała, a jakże, dwóch towarzyszy.
Wśliznęłam się cicho do pomieszczenia, przez chwilę spoglądając na to jak jeden z mężczyzn zabawia się z moją przyszłą zabaweczką, gdy drugi się temu przygląda.
Skoczyłam w przód. Jeden z mężczyzn, ten z boku zarobił igłą z trucizną prosto w nasadę czaszki. Drugiego powalił mój sztylet, wbity pod ucho. Mężczyzna zginął na miejscu, a ja szybkim gestem zakryłam otwarte do krzyku usta kobiety.
- Nie radzę wrzeszczeć, bo wytnę ci język - wyszeptałam czule, głaszcząc ją po policzku.
Tak, będzie pięknie wyglądać, gdy życie już z niej ucieknie.
Małą igiełka uciszyła ją i zrobiła całkiem pozbawioną własnej woli kukiełką.
- Wyjdziesz ładnie do ogrodu, poczekam tam na ciebie - rozkazałam.
Dziewczyna podniosła się i zaczęła poruszać tak, jak jej kazałam, choć widziałam, jak jej umysł próbuje przejąć władzę nad ciałem, to było to teraz niemożliwe. Była moja.
Wyskoczyłam zgrabnie przez okno, które otworzyłam i stanęłam w cieniu.
Po minucie pojawiła się obok mnie dziewczyna. Naga, spocona i blada.
- Chodź - rzuciłam i ruszyłam przez zarośla do muru.
Tam czekał już Azor, który przybiegł tu za moim tropem.
- Bierz ją do domu - warknęłam. - Tylko cichaczem.
Stwór mruknął i puścił się szybkim biegiem, ja natomiast przeskoczyłam murek. Mój ogier czekał tam, by zabrać mnie na swoim grzbiecie do mojej ustronnej, cichej posiadłości.
Od razu skierowałam się do podpiwniczenia, gdzie zwykłam się bawić ze swoimi ofiarami. Po zdecydowanie zbyt długim oczekiwaniu usłyszałam ciężkie sapanie Azora i przeciągły wrzask dziewczyny, która właśnie odzyskała władzę nad własnym ciałem. Byłą jednak niczym przy sile mojego sługi.
- Przywiąż ją - poprosiłam.
Azor zrobił to jak zwykle mamrocząc coś do siebie.
Dziewczyna stała z dłońmi przypiętymi do haka na jednym ze słupków.
- Błagam... wypuść mnie - lamentowała moja ofiara.
Teraz mogłam bliżej jej się przyjrzeć.
Dość wysoka blondynka o zielonkawych oczach. Zapewne uchodziła za piękność z tymi swoimi długimi nogami i pełny biustem. Widać było, że nie stroniła od ostrych kontaktów fizycznych, na co wskazywały ślady po zębach na udzie.
- Zabaweczki nie mają prawa się odzywać. Bądź grzecznie, cicho, a będzie mniej bolało - poprosiłam.
- Co ty mi chcesz zrobić?! Proszę! Ktoś ci za to zapłacił?! Zapłacę więcej! O wiele więcej! Tylko mnie wypuść.
- Oj zamknij się - rzuciłam, tracąc cierpliwość i uderzając ją w twarz.
Blondynka zaczęła płakać i szarpać się. Ja zapięłam kajdany na jej kostkach, tak, że wpół wisiała teraz na rozstawionych nogach.
- Nie rób mi krzywdy... błagam... - mamrotała wciąż, a gdy zobaczyła jak sięgam po długi sztylet krzyknęła przeciągle.
- Jak widzę lubisz gdy ktoś z tobą ostro pogrywa - wyszeptałam i przejechałam ostrzem sztyletu między jej szybko unoszącymi się piersiami, delikatnie kalecząc skórę.
- Błagam...
- Oj będziesz jeszcze błagać... Długo błagać, zanim umrzesz i staniesz się śliczna i cicha.
Nie zważając na kolejne krzyki przejechałam sztyletem niżej w dół jej brzucha, po łono, by w końcu włożyć ostrze między jej uda. Przez chwilę drażniłam jej kobiecość chłodnym żelazem, do chwili gdy poczułam słodki aromat krwi, płynących z licznych, drobnych, póki co, rozcięć. Wtedy wbiłam sztylet w jej wnętrze aż po rękojeść.
- Mam nadzieję, że ci się podoba... W końcu tak pojękujesz i drżysz - wymruczałam, przyciskając swoje ciało do jej i dźgając ją wciąż mocniej, nawet gdy moja dłoń ślizgała się na zbroczonej krwią rękojeści.
Gdy głowa dziewczyny zwisła bezwładnie, a jej pierś zaczęła ledwo się unosić wyszarpnęłam sztylet z jej ciała i odsunęłam się oglądając swoje dzieło.
Wszędzie była krew i strzępy ciała mojej ofiary. Jej ciało było blade i chłodniejsze niż wcześniej. Uniosła jednak głowę odrobinę i spojrzała na mnie z wyrzutem. Wyciągnęłam nieduży sztylecik i wydłubałam jej oczy.
- Nie powinnaś tak na mnie spoglądać - stwierdziłam.
Znów cofnęłam się, spoglądając na to, jak z dziewczyny ucieka życie.
Moje ubranie całe było we krwi. Zdjęłam je więc i odrzuciłam w kąt. Dokładnie umyłam dłonie w stojącej opodal bali.
Usiadłam na fotelu, naga i czysta już, wciąż wpatrując się w dziewczynę, która już nie oddychała.
Przejechałam pazurzastą dłonią po swoim udzie, drugą sięgnęłam piersi, wyprężonej teraz od chłodu jaki panował w pomieszczeniu, zapachu słodkiej krwi i żaru, który budził się w moich żyłach.
Moja dłoń wjechała wyżej, wjeżdżając między moje uda. Stłumiłam jęk, który wydarł się spomiędzy moich ust, gdy prężąc się pieściłam swoje wnętrze.
Usłyszałam cichy szelest i odwróciłam się gwałtownie do jego źródła.
W drzwiach stał Manus.
Szybko skryłam się pod narzutą, starając się uspokoić oddech i żar pożądania rozpalający mnie od środka.
- Nie słyszałam gdy wszedłeś - wydukałam, odwracając wzrok.
<Manuś? *.*>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz